Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-05-2015, 21:40   #291
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Grzmot słysząc rejwach, a i tak już przygnieciony normalnym miejskim zgiełkiem, wybiegł w kierunku zamieszania, nie mając na sobie wiele. Buty, przepaska biodrowa i zielone wlosy powoli porastajace łysy niegdyś czerep, stanowiły całe jego ubranie. Jednak nie było mu zimno dzięki magicznym butom. Biegł za krzykami i swądem spalenizny innym niż dym wydobywający się z kominów. Próbował na szybko zorientować się co dokładnie się wydarzyło, przy okazji wyrabiając na zakrętach. Burro zaś po rejwachu jaki zrobił w pokoju, zerwał z głowy szlafmycę, na piżamę zarzucił Agradową szubę i wybiegł przez drzwi. Tuż za nimi wyhamował na piętach i wrócił się do swoich klamotów po czym wyciągnął z samonośki największy swój kocioł i linę z hakiem. Pognał co sił za Grzmotem choć wielkolud już znikał za zakrętem. Zasapany dobiegł do niego kierując się na łunę i dysząc jak miech kowalski wcisnął mu w rękę linę z kotwiczką. Sam rozglądał się panicznie by nabrać z czegoś wody do kociołka. Szybko zorientował się, że śnieg jest lepszym pomysłem, jako że po ostatniej zamieci zalegał dosłownie wszędzie.

- Cicho tam. Tu ludzie śpią... - warknął smacznie śpiący czarodziej słysząc hałasy z zewnątrz i obrócił się na drugi bok, szczelniej przykrywając ciało kocami. Wysiłki Burra podniosły go jednak do pionu.
- Do Stu Haboobów, nie było lepszej pory na katastrofę!? - Czarodziej prawie nie zużył wczorajszych zaklęć więc sen był dla niego czystą regeneracją sił, nie przymusem zawodowym. Zostawiłby normalnie rwetes straży miejskiej, która ma za gaszenie pożarów płacone... ale Grzmot i halfing już wybiegli pomóc pogorzelcom i ratownikom.
- Tibor, Mara, czekajcie - czarodziej już był przytomny - nie wybiegajmy jak wariaci, pamiętajcie że paru złodziei ma oko na nasze dobra.
- Thog, zostań i przypilnuj proszę dobytku! - odezwał się Oestergaard, łapiąc na wszelki wypadek najpotrzebniejszy ekwipunek i zmierzając do drzwi wraz z rozbudzonym Ferengiem.
- Zostanę z Thogiem - zdecydował Shando - Mam głównie ogniste zaklęcia, nic tam po mnie. A ogień to najstarsza złodziejska sztuczka pod słońcem na opróżnienie domów w mieście i łatwy rabunek. Przynajmniej na południu, bo tu sprawy mogą się mieć inaczej. Chyba że... - czarodziej zaniemówił przez chwilę i oczy otworzyły mu się szerzej. Ogień można zwalczać też ogniem! Wrzucił na siebie ciuchy, zabrał sprzęt i księgi, po czym pognał za resztą, mając nadzieję, że Thog wystarczy by odstraszyć rabusiów.

Gdy wszyscy dobiegli do płonącego domu zobaczyli Arnulfa, który właśnie wygrzebywał się z zaspy. Co prawda nie wiedzieli czyje domostwo mają przed sobą, ale Var zobaczył w tłumie zanoszącą się płaczem siostrę van Dyce’a - jasny znak, że tajemniczy porywacze jednak nie odpuścili. Burro wraz z shanderczykami zaczął rzucać śnieg w płomienie; szybko jednak zorientował się, że ogień bynajmniej nie wygląda na naturalny - w końcu napatrzył się na ogniste zaklęcia Shanda przez ten czas aż nadto.

Grzmot próbował dojrzeć cokolwiek przez płomienie, kiedy w końcu zdecydował się na może niezbyt mądry, ale zdecydowany ruch - zaszarżować ramieniem na spowite płomieniami drzwi. Zatrzymał się jednak, widząc ze Ignis opuszcza kogoś na linie; sięgnął do góry po człowieka, nawet za specjalnie nie podskakując, miał dość długie ręce, a ojciec Tibora w porównaniu do tobołów, z jakimi Var podróżował zazwyczaj, nie ważył nawet tak dużo. Mężczyzna osunął się ciężko na goliata, skąd zaraz wyciągnęły go drżące ręce żony i córek. Widząc to Innocenty również spróbował zejść po sznurze; ledwie po paru krokach zakręciło mu się w głowie z bólu i dymu - byłby spadł; na szczęście czuwający na dole Grzmot w porę chwycił go mocno. Ignis wrzasnął, gdy towarzysz mocno ścisnął jego poharatany wewnątrz brzuch. Przynajmniej jednak nic sobie nie połamał i nie spalił się na skwarek. Wśród tłumu zobaczył Burra, Tibora, Arnulfa i Shando, którzy również przybyli na pomoc.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 02-05-2015, 22:42   #292
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację

Gdy pozostali brali się za wiadra, Shando Wishmaker tylko uśmiechał się pod nosem. Pożar nic go obchodził, co najwyżej był podejrzany, a gdy zobaczył, że to dom Ignisa, podejrzenia przerodziły się w pewność. Trzeba wracać, jak najszybciej do domu Arnulfa, bo będzie pożar numer dwa...
Ale póki co, czarodziej postanowił zrobić to, po co tu przybył. Sprawdzić zaklęcie. A fakt, że jak się uda zyska dozgonną wdzięczność barda - przekładalną być może na inne korzyści nie był tu bez znaczenia.
Jak każdy piromanta wie, ogień jest żywy i musi oddychać. Dlatego warto mu ten oddech zabrać, czy to kocem, czy piachem. Shando jednak do wysysania dechu z płuc i innych miejsc miał lepszą sztuczkę. Znalazł kawałek wolnej przestrzeni koło płonącego domu i odczepił od pasa dwa krzemienie, służące mu za koncentratory mocy do czaru przyzwania.
Czarodziej zaczął krzesać nimi gwałtownie iskry, które zatańczyły wokół jego dłoni. Zebrał je, i niby płonącą farbą narysował nimi gorący krąg na śniegu, syczący i otoczony parą. Drugi, bliźniaczy pojawiał się w powietrzu, oba kręciły się wokół pionowej osi, dopasowując się do siebie. Gdy znieruchomiały, a gorący podmuch oznajmił czarodziejowi ustabilizowanie łącza z planem ognia, zadeklamował inkantację w smoczym, z wtrętami w ignańskim.

Tethered uchem, ọ bịarutere na enyemaka nke!
Spętana mą mocą, przybywaj z pomocą!




Mwute, agile nwa mgbei ọkụ
Ị na-efe obi m iwu!
Posępna, zwiewna, po ogniu sieroto
Gdy rozkazuję, służ mi z ochotą!

Z wnętrza obu kręgów zaczął buchać strumień gęstego dymu, który wirował i zestalał się w niedużą postać, o falującym ciele z gęstego, czarnego oparu.
- Rozkazy, Panie? - odezwał się ledwie słyszalnym ignańskim żywiołak. Wishmaker wskazał na płonący dom i rzucił krótko - Zdusić płomienie.

Stworek błyskawicznie ruszył w stronę płonacego domostwa wywołująć przestraszone okrzyki gaszących. Ktoś skoczył na Shanda myślac, że ogień to jego sprawka, ale Arnulf powstrzymał nadgorliwego obrońcę. Żywiołak wirował przed płonącą ścianą wsysając w siebie dym i ogien, a gdy płomienie przygasły ruszył w stronę kolejnych ognisk pożaru. Nie wiadomo czy czar podsycajacy pożar już się wyczerpał, czy żywiołak miał na niego specjalny wpływ; dość że po kilku minutach nie było już problemu z dogaszeniem fajczących się resztek. Większość parteru domostwa spłonęła, jednak poddasze ocałało, a konstrukcja domu wyglądała nadal solidnie. Wishmaker nie mógł jednak nie zauważyć, że jego ognisty czar trwał znacznie której niż zwykle.
- Tak to się robi - prychnął Shando Wishmaker, udając, że to dla niego nie pierwszyzna. W rzeczywistości cieszył się, że znalazł nowe praktyczne zastosowanie dla swojego zaklęcia - a teraz wracajmy, bo ten ogień to chyba była podpucha, by nas wyciągnąć z domu.
- Zabierzcie ich do świątyni i opatrzcie, ja sprawdzę co z domem Arunulfa, niech ktoś poszuka podpalacza, samo to się nie zapaliło, jak znajdziecie, chętnie z nim pogadam, może potem nawet coś z niego zostanie. - Rzucił szybko Grzmot i pobiegł do domu strażnika, w którym zdawało się że obecnie przebywa jedynie Thog wraz ze spitą Marą.
Arnulf w mig zrozumiał powagę sytuacji i ruszył za Varem ile sił w nogach i płucach mu zostało.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 02-05-2015 o 23:03.
TomaszJ jest offline  
Stary 03-05-2015, 17:56   #293
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Bryn Shander
26/27 Tarsakh


Arnulf i Var popędzili w stronę domostwa porucznika; reszta została na miejscu. Shando dokładnie przyjrzał się pogorzelisku pod drzwiami - ewidentnie był to jakiś czar; prosty, lecz długo trwający, co wskazywało na wprawnego czarodzieja lub kapłana. Nie zauważył żadnych podejrzanych indywiduów - zresztą w półmroku, tłumie ratowników i gapiów byłoby to praktycznie niemożliwe. Burro stał nieopodal, pilnując co by ktoś nie zaszedł ich od tyłu i pocieszając jak umiał szlochającą Elaine Dyce, panią zrujnowanego domostwa. Cóż, przynajmniej dom się nie zawalił, ogień nie rozniósł dalej, a sąsiedzi na pewno pomogą… Tak w każdym razie bywało w Ybn Corbeth i Sielskim Siole. Tymczasem Tibor zajął się ojcem półelfa, Hektorem - do świątyni był kawał drogi, a mężczyzna nałykał się dymu i był w kiepskim stanie. Gwen i Kana, siostry Ignisa, czuwały obok, gotowe na każdy rozkaz młodego kapłana.

Innocenty siedział na progu sąsiedniego domostwa, tam gdzie zostawił go Grzmot. Całe ciało bolało go od kaszlenia, biegania i prób wspinaczki. Rodzinę i sąsiadów widział jak przez mgłę, ich głosy zlewały się w jeden monotonny szum. Gdy ktoś pochylił się nad nim bardziej poczuł to niż zobaczył, ostatkiem instynktu samozachowawczego, który mówił mu, że napastnicy mogą zechcieć dokończyć dzieła. Jednak zamiast brodatej, kostropatej twarzy oprycha zobaczył nad sobą kobiece oblicze, okolone burzą rozczochranych włosów. Zimne dłonie wślizgnęły się pod koszulę półelfa, badając cal po calu jego ciało.
- Alana… - szepnął spierzchniętymi wargami. Czyżby umierał, a ukochana po niego przyszła? Czy to raczej jej upiór przypominający mu, że nie spełnił obietnicy, nie pomścił jej śmierci, zapomniał o niej…. Czyżby nadszedł czas zapłaty?
Twarz kobiety ściągnęła się z bólu, jej usta poruszyły. Ignis nie słyszał słów, ale rozdzierający ból w trzewiach zelżał. Bard zamrugał raz i drugi.
- Arien… - wychrypiał. Bliźniaczka zmarłej siostry Arnulfa kiwnęła głową i ruszyła w stronę pogorzeliska i Hektora. Krótko ścięte włosy niewiele pomogły; nadal wyglądała niemal kropka w kropkę jak Alana. Van Dyce poczuł przenikliwy ból zupełnie innego rodzaju…



Arnulf i Var biegli przez miasto, ale goliat szybko odsadził Lothbrocka i gdy ten dobiegł do swojego domu Grzmot był już w środku. Sądząc po dźwiękach spuszczał właśnie komuś srogi łomot. Po chwili z otwartych na oścież drzwi wybiegło trzech drabów i rozbiegło się po uliczkach. Porucznik nie ruszył za nimi gdyż po pierwsze - był bezbronny, a po drugie w zaułku dostrzegł ruch i milicyjny instynkt kazał mu iść w tamtym kierunku. Gdy ostrożnie poświecił pochodnią, zobaczył gmerającą się na śniegu Marę i leżacego obok oprycha. Dziura po nożu w plecach i kałuża krwi barwiąca śnieg wskazywała na to, że facet już nigdzie nie pobiegnie.



Noc minęła wszystkim w minorowych nastrojach. Obity przez włamywaczy Ur-Thog lizał rany, podobnie jak Ignis, a mabari, którego jeden ze zbirów kopnął w pysk tulił się do Tibora. Strzydze ciśnięto w pysk jakimś śmierdzącym proszkiem i wilk kichał i tarł poparzony nos aż do rana. Własność ybnijczyków była wybebeszona, ale chyba nic nie zginęło. Skacowana Mara była cała, ale nie potrafiła dokładnie powiedzieć co się stało. Czuła, że ktoś ją knebluje i niesie, ale była zbyt pijana by się bronić. A potem… porywacz nagle stęknął i zwalił się na ziemię, a zaklinaczce wydawało się, że widzi nad sobą czarną twarz okoloną jasnymi włosami…

Tyle dobrego, że Grzmot dołapał jednego z drabów i obił na tyle solidnie, że chłop nie miał oporów przed gadaniem. Zresztą nie miał do powiedzenia wiele. Zatrudnił ich Śmierdzący Peter by okradli ybnijczyków i zabili lub porwali kogo się da. Nie wiedzieli, że porywają się na domostwo kapitana straży - choć pewnie mało by ich to obeszło, bo Peter płacił po pięć sztuk złota na łeb. Zwerbował ich w “Cieknącym szpuncie”; zbój słyszał, że ma swoją bazę w którymś z opuszczonych po wojnie z Kessellem domów na południu, ale nie wiedział dokładnie gdzie. Pewno jak was zoczy to migiem piwnicami do innej chałupy ucieknie albo i dalej - rzekł na koniec.

Nocna awantura sprawiła, że czaromioci musieli odpoczywać nieco dłużej niż przewidywano, ale dzięki temu Arnulf miał czas zameldować się w Ratuszu i zebrać raporty od zaspanych strażników, którzy w większości udali się potem na spoczynek. Zarówno wejście w magazynie Hyattów jak i w jednym z opuszczonych domów były nadzwyczaj aktywne; milicjanci zgłosili, że wchodziło do nich kilkunastu zamaskowanych osobników. Podobna ilość opuściła domniemane podziemia. Do ostatniego z domostw wieczorem weszło kilku mężczyzn i kobiet wyglądających na żebraków; nikt więcej tam nie wchodził ani nie wychodził.

O świcie Tibor odwiedził świątynię Triady, spędziwszy na modlitwach z tamtejszymi kapłanami dobre dwie świece. Hubert Dert wyjaśnił Zwiastunowi Świtu, że ciąży na nim coś na kształt klątwy, ale… on nie spotkał się nigdy z czymś takim (choć w świetle ostatnich wydarzeń żadnego z kapłanów to nie dziwiło). Skonsternowany przekazał Tiborowi wyniki swoich modłów: młodzieniec naraził się któremuś z bogów, w swej pysze sprzeciwiając się jego woli, myśląc, że jesteś władny rozrządzać życiem i śmiercią. Teraz życie odwróciło się od ciebie, skazując cię na los tak podobny nieumarłym. Taką wiadomość dostałem od boskiego wysłannika, zastrzegł się Dert widząc jak młodzieniec czerwienieje z oburzenia. Zmęczenie to tylko początek; podatność na choroby, odstręczanie od siebie żywych, stopniowe obumieranie… Opowiadałeś o przeklętej dolinie; objawy wydają się podobne…
- Możemy wymodlić dla ciebie łaskę odkupienia, jednak tylko od ciebie zależy,czy bogowie ją przyjmą - dodała kapłanka Ilmatera. - Lathander to pan życia i nowego początku, więc podążanie za jego doktryną, pomoc przy kiełkującym życiu i walka z nieumarłymi powinny wystarczyć. Zwłaszcza to ostatnie; jeśli całkowicie poświecisz się temu celowi w ramach zadośćuczynienia jestem pewna, że bogowie spojrzą na ciebie łaskawym okiem.



Po załatwieniu sprawunków i wymianie informacji czas było podjąć kolejne decyzje. Pociągnąć sprawę pyłku i Hyattów… a może po prostu ruszać do podziemi jak planowano wcześniej i nie czekać, aż kultyści uderzą ponownie.

 
Sayane jest offline  
Stary 04-05-2015, 19:01   #294
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
W Kelvin’s Comfort uwagę Mary w pełni przykuły występy na scenie jak i osoba wspomnianego wcześniej zmierzchowca. Dziewczynka pociągnęła za rękaw Vara:
- Siedzi tu nam przed nosem i śpiewa. Może by go jednak… przycisnąć? Albo chociaż wypytać o te skrzydła? A nóż uda się wycisnąć z niego coś co nam jutro w kanałach ułatwi robotę.
- Może, jak masz pomysł na pytania, to działaj, na pewno nie odmawia miodu, sprawdziłem wczoraj, prawdopodobnie większosci rozmowy nie pamięta. - Uśmiechnął się goliat do dziewczyny.
A ta zachęcona słowami towarzysza przycupnęła w pobliżu sceny wpatrując się w muzyczny duet jak urzeczona. Zresztą gorliwie i żywiołowo reagowała na pieśni a kiedy występ dobiegł wreszcie końca Mara podeszła do zmierzhowca zbrojąc się w dziewczęcy uśmiech.
- Piękny trel doprawdy - zamrugała oczami i klasnęła kilka razy z uznaniem w białe rączki. - Można bardowi napitek postawić i wypytać o talenta i romantyczny repertuar?
- Napitkiem nigdy nie pogardzę, zwłaszcza jeśli zaproszenie pochodzi z ust tak nadobnego dzie…wczęcia - Zmierzchowiec zacukał się nieco przy ostatnim słowie. Grzmot z uśmiechem zauważył, że podążając za Marą Ritveedesh dyskretnie zasłonił nos.
Dziewczynka wyłapała widocznie aluzję bo ściągnęła gniewnie brwi. Ba, uniosła nawet ramię i niuchnęła czy aby bard nie przesadza. Przy kontuarze uniosła dłoń i poprosiła karczmarza o butelkę mocnego trunku wysupłując z mieszka zapłatę. Karczmarz popątrzył na pękaty mieszek i podał jej butelkę elfiego wina.
- Słyszałam, że śpiewałeś o Dai’nan 'Ognistym Kwiecie' - zagaiła dziewczynka i ciągnęła bezpośrenio. - Kochasz ją?
Grzmot spojrzal najpierw na dziewczyne, potem na dwójke bardów i rozesmial sie. - Dzisiaj jest wyjatkowo skromna i malo bezposrednia. - Rzucil z rozbawieniem. Zmierzchowiec roześmiał się również, rozlewając wino do pięciu kielichów.
- Gdybym kochał każdą panią, o której śpiewam to ich mężowie już dawno pozbawiliby mnie życia - a przynajmniej klejnotów - odparł.
- Chyba ze szybko biegasz. - Dodał goliat starając się nie rozlać zbyt dużo, dalej się lekko trzęsąc ze śmiechu.
Mara zmarszczyła nos przenosząc niezrozumiałe spojrzenie z goliata na barda i porotem. Nie bardzo pojmowała dlaczego mężowie kobiet o których baja mieliby go ogołacać z kosztowności.
- No ale znasz ją chociaż? Dai’nan 'Ognisty Kwiat'? Bo tak się składa, że my owszem.
- O, to interesujące - bard zogniskował wzrok na Marze. - Ja nie, ale chętnie posłucham; zawsze to nowy materiał na balladę. Ludzie lubią słuchać o bohaterskich czynach i pięknych kobietach… tym chętniej jeśli występują w pakiecie - mrugnął do Grzmota i Burra. - My się jeszcze nie znamy - wyciągnął do niziołka smukłą dłoń. - Jestem Ritvedeesh, a to Pan Bóbr - wskazał towarzysza.
- Burro Butterbur, do usług waszmości - odpowiedział z uśmiechem niziołek, bo zawsze miał zwyczaj tak czynić. Uścisnął też rękę. - Pan … eee... Bóbr.
Miał zamian z rozpędu zapytać czy zna Pana Górę z Doliny ale ugryzł się w język w porę.
- I Ritvedeesh - dokończył więc tuszując zastanowienie. - Miło mi poznać.
- A mnie zwą Mara. Jakby to kogoś obchodziło - mrukliwie dodała dziewczynka i upiła solidny łyk z kielicha. Przełknęła krzywiąc się niemiłosiernie bo takiego kwasu się nie spodziewała. - Ależ ohyda… - skomentowała i obficiej dolała grajkom. - A Dai’nan rzeczywiście urodziwa jest jak gadają. I do tego utalentowana. Długo już w Bryn Shander siedzicie?
- Z dekadzień czy dwa… - odparł Ritvedeesh. - Starczy żeby się znudzić; po święcie Traw ruszamy dalej… do Easthaven może… albo potem z jakąs karawaną hen, na południe! Jeśli się trafi… A was dokąd drogi wiodą? Może zabierzemy się razem - znacząco przepił do Grzmota.
- No wlasnie jeszcze nie wiemy, zdaje sie ze w glab Doliny, moze któres z Caer, chociazby do tego handlarza niezwyklosciami. - Rzucil nieco niepewnie barbarzynca, w zasadzie sam nie wiedzial. Nie mieli jeszcze dalszego planu.

Plan Mary nie sięgał aż tak daleko. Zakładał, tu i teraz, spicie obu grajków co by im się języki rozsupłały ale jakoś powiątpiewała by wino było najodpowiedniejszym ku temu wyborem. Kiedy więc butelka została do dna osuszona rudzielec znów sięgnął do sakwy.
- Karczmarzu, dajcie lepiej krasnoludzką gorzałkę! - umyśliła sobie, że tą upiją się szybciej a i tańszym kosztem. - W końcu to mężczyźni a nie mali chłopcy żeby winko sączyć. No i nie baby.
I zaraz też sobie przypomniała o swoich przysięgach w Dolinie Lodowego Wichru. W punkcie drugim stało w nim aby “spić się krasnoludzkim spirytusem”. Sama więc także sięgnęła po kubek dość ciekawa jak to jest z tym spijaniem i czemu stan ten ma tylu wielbicieli. Zamoczyła tylko język bo na razie miała na głowie rozmowę. Bard spojrzał ze zdziwieniem na Grzmota i Burra, ale skoro oni nie oponowali, to jemu przecież nic do tego. Sam zamówił butelkę miodu, wyjaśniajac, że kransoludzkich trunków nie trawi.
- Var wspominał, że jesteś panie zmierzchowcem - zwróciła się do barda. - Myślałam, że to latająca rasa.
Ritvedeesh momentalnie spochmurniał i spojrzał na Marę spode łba.
- A ja myślałem, że młode kobiety dbają o higienę - odciął się i pociągnął solidny łyk, po czym kaszlał dobrą chwilę gdy okazało się, że przez pomyłkę wziął kubek zaklinaczki.
- No nie burmusz się, z sympatii pytam - Mara wykorzystała moment i dolała bardowi spirytusu. - Może byśmy mogli jakoś pomóc? Toż magią można i regenerację utraconych kończyn załatwić, nie próbowałeś temu zaradzić? Myśmy dopiero co towarzysza ożywili, a to się trudniejsze wydawałoby w wykonaniu, odzyskać całego człowieka, a nie tylko fragment. A tak ci dobrze z oczu patrzy, przejęłam się twoim losem bo wrażliwa jestem z natury. Można być niedomytym i wrażliwym.
- Mówisz? - spytał Rit, niuchająć podejrzliwie swój kubek. - Jak na razie to chcesz chyba, zebym głos stracił, ze skrzydłami do pary - burknął, podsuwając swój kubek półorkowi i nalewając miodu do kielicha po winie. - A na zaklecia regeneracyjne to dwa życia mógłbym sobie gardło zdzierać, a i tak nie zarobię - dodał ponuro.
Mara westchnęła w duchu i po raz kolejny karczmarza przywołała płacąc za butelkę miodu. Nim się szybciej choć bard spije niż elfickim winem.
- No a ile takie zaklęcie kosztuje? Jak nie można na zacną sprawę zarobić to może trzeba kwotę… - uniosła oczy ku sufitowi - zorganizować?
- Dzieciom to się wszystko takie łatwe wydaje… - oznajmił bard w przestrzeń. - Możemy zmienić temat na przyjemniejszy? I tak zaraz znów będę grał…
- To na pewno nie łatwe. Ale jak się chce coś tak za wszelką cenę, najbardziej na świecie… To i można ukraść na ten cel. Albo duszę sprzedać - dziewczynka wyglądała na mocno poruszoną. Nawet poddana emocji chwyciła za kielich ze spirytusem i wlała w siebie spory łyk. - Ja cię rozumiem, bo też mam taki cel, za który bym w otchłań poszła… To i szczerze pytam ile cię to ma złota kosztować, może cię coś wspomogę skoro moja sprawa na zatracenie skazana?
- Z tysiąc sztuk złota jak nic…i znajdź mi boga, który pomoże takiemu odmieńcowi jak ja bez mrugnięcia okiem… - prychnął i wstał. - Dość, tego, czas się zabawić! Graj, Panie Bobrze! - krzyknął i w nieco chwiejnych podskokach ruszył w stronę sceny.
- Jaki bóg? Co powiesz na Bhaala? - mruknęła dziewczynka cicho pod nosem kiedy bard już oddalił się na scenę. Zerknęła z ukosa na towarzyszy i czekała dalej aż skończą kolejną porcję bajdurzenia.
- Jeszcze ze dwie butelki i się go rozmiękczy - powiedziała z przekonaniem i sama pociągnęła kolejnego łyczka gorzałki, która momentalnie zmiękczyła jej nogi i nadała trupiobladej buzi nienaturalnych rumieńców.
- Na razie wspominanie o skrzydłach tylko go wkurzyło. No ale chyba innych punktów zaczepienia nie mamy. - Niziołek machał nogami pod stołem i słuchał jednym uchem występu. - No ale skoro oni o możliwość zabrania się z nami pytali, to może w ogóle walimy kulą w płot? Sam nie wiem. A może to szpieguny pokumane z tym zakapeluszonym. Próbuj ich spić, ale sama bacz by ci nie poszło do głowy - łypnął na dziewczynkę okiem kucharz, robiąc w swoim mniemaniu groźną minę. Po czym rozglądnął się trwożliwie po wnętrzu karczmy. Na szczęście otoczenie wyglądało równie spokojnie co w Werbenie. Po jednej balladzie - która mimo stanu wskazujacego poszła Ritvedeeshowi całkiem nieźle - Pan Bóbr dyskretnie sprowadził zmierzchowca ze sceny i usadził przy swoim stoliku.
- A niech to dundel… - skrzywiła się małoletnia zaklinaczka bo niestety nie był to ich stolik. Zgarnęła butelkę i kubki i marszowym krokiem ruszyła do bardów.
- No chybaś się nie pogniewał na dziecko? - przywołała na twarz minę zbitego kociątka i postawiła przed nimi trunek. - Na zgodę. Bo i źle nie chciałam, chyba wiesz.
- I w podziękowaniu za wspaniały występ. - Nizioł oczywiście nie usiedział na miejscu i podreptał za Marą. - Na prawdę, marnujecię tutaj swoje talenta Panowie. Na prawdę Trawy chcecie tutaj świętować?

Grzmot nie wcinał się do rozmowy Mary i Burra, przerabiał to samo poprzedniego wieczora, tylko że był ciut mniej bezczelny w swoich dociekaniach. Popijał powoli miód, nie miał zamiaru się spijać, jeśli mieli jeszcze zajrzeć na arenę, chociaż wątpił by Mara była w stanie tam iść i nie narobić kłopotów. Z drugiej strony, co jak co, ale kłopoty to była ich specjalność. Póki co jednak zmierzchowiec nie wołał na wykidajłów by zabrali Marę od jego stolika, choć zachwycony nie był. Siorbał miód w jak zawsze milczącym towarzystwie Pana Bobra i słuchał tokowania zaklinaczki. Wreszcie odparł Burrowi: Wyjścia raczej nie mamy. Nie uświadczy teraz karawany na południe; może za miesiąc, dwa jak bogowie dadzą pogodę… A potem! Waterdeep! Silverymoon! Calimshan! Lśniące Południe! Hej! -
Burro zazdrościł, bez dwóch zdań. Opowiadali o wielkich miastach i przygodach jak on o pieczeni wieprzowej. Popatrywał na dwóch egzotycznych bardów i zerkał też na Marę. W kostkę kopnął ją nawet pod stołem jak chciała znowu sięgać po miód, ale tylko zmroziła go wzrokiem i dolała do pucharków. Tylko że do swojego też.
- Ech, wy tu pewnie nudzicie się jak mopsy. Cóż można robić w takiej dziurze? My dopiero co dojechali do miasta, a już mi się zdaje że co lepsze to widzieliśmy. Jest tu co ciekawego co by można wziąć na ząb? Byliśmy przejazdem w krasnoludzkiej twierdzy… - niziołek sam się ugryzł w język by nie wypaplać za wiele. - eee… no zapomniałem jak się nazywała. Tam to choć podziemia mieli ciekawe, jaskinie…
Zerknął ciekawie na rozmówców.
- Ach, Kaledon, Kazaadar Ath…. Chętnie bym zwiedził, ale do tego trzeba góry obejść, jak Droga Królów zamknieta, więc… zostaje czekać na karawanę… - westchnął Ritveedesh, rozkładając ręce. - To opowiedz, panie Burro, jak tam jest?

Burra nie trzeba było specjalnie zachęcać do gadania, a i mile była widziana przyjazna lekka atmosfera. Tak więc niziołek prawił o głupotach, wszystkim i niczym, a Mara dolewała trunków gorliwie mu potakując. Jak dotarli do dna kolejnej butelki i atmosfera się już rozluźniła Mara zaczęła swobodny wywód, najpierw o Ognistym Kwiecie, później jakoś przeszła naturalnie do Ybn i do kwestii rodzinnych.
- Tak się składa, że szukam mojej matki - ciągnęła ze zbolałą miną. - Marit Clandestine. O uszy mi się obiło, że może być w Bryn. Zasłyszeliście coś o takiej osobie?
Wpatrywała się w obu grajków czujnie, aby w razie czego i symptomy kłamstwa wychwycić. Zmierzchowiec wzruszył ramionami.
- Pszzzykro mi, nieee byliszmy tu dłuuugo i nie znaaam… Poszzzzzukaj w rejee-uuuuuuuaaaa-straaach miejskich gdzie mieee-uuaaa-szzzka - wymamrotał spity bard i ziewnął przeciągle. - Pozaaa tym nie nudnooo, jak truuu-aaauuu-py wstają wokoło.
- Nie nudno? - Mara zbliżyła się do zmierzowca. Był już mocno zrobiony i gadał trzy po trzy. Uznała, że to dobry moment aby ostatni raz spróbować pociągnąć go za język. Wiadomo, alkohol potrafił go rozsupłać jak nic na świecie.
- To jak odzyskasz te skrzydła? - a kiedy on spojrzał na nią z ukosa powiedziała z pełnym przekonaniem. - No przed chwilą powiedziałeś, że je wkrótce odzyskasz. To świetne wieści.
- Taaa? Nie takie szwietne, nie takie… szysztko ma swoją cenę, a thej nie mogę szapłacić… Szkąd mam niby wziąć na tym szadupiu proszek… pyłek… cośta…- rozkleił się bard.

Grzmot obserwował dokładnie wszystko, ale najbardziej przyglądał się tym, którzy przyglądali się jemu, Marze i obu bardom. Miał zamiar zapamiętać twarze na tyle, na ile to było możliwe. Zastanawiał się przy okazji, czy Mara miała już okazję kosztować krasnoludzkiej gorzałki, której sobie zdawało się nie szczędziła. Podrapał się za uchem, w ostateczności zawsze mógł ją odnieść do Arnulfa.
- A co… jakbym ci powiedziała, że mam pyłek… cośtam? - powiedziała Mara ze śmiertelną powagą. Z pewnością musiało chodzić o pyl, który był w posiadaniu Vara, nie wierzyła w aż tak dalekie zbiegi okoliczności. Z ukosa spojrzała na goliata aby potwierdził jej słowa swoim słowem i autorytetem, na wypadek gdyby jej własny bardowi nie wystarczył.
- To bym… to bym… hep! Cię ozłocił, brudasinko ty moja… - chlipnął bard, rozkładając ręce i omal nie zrzucając sobie kielicha. Goliat co prawda nie zauważył wcześniej nikogo, kto bym im się przyglądał z czymś więcej niż zwykłą ciekawością, lecz teraz nie mógł nie zauważyć, że Pan Bóbr nadstawił uszu. - Ale… ale… nie powieszzzz, co? A czasz ucieka, ucieka… Najgorszze czo moszna zrobić to dym...dyn… dynnndać żmieszchowcowi nadzieją przed nosem... - rozkleił się.
- Nie śmiałabym - ciągnęła dziewczynka ściszając głos i przysuwając się do barda. - Myślę, że może być wilk syty i owca cała… Ty zyskasz co chcesz i w zamian pomożesz nam. Dostaniesz pyłek, oddasz go kultystom, oni ci wrócą skrzydła a my poznamy ich lokalizacje. Bo… bhaalici ci złożyli taką obietnicę, prawda? Czemu szukają pyłu?
- A gieee to mnieee… ja im pyłek, oni mnie szkszydła… sztoi? - pijany zmierzchowiec pochylił się w stronę Mary z błyszczącymi z emocji (i od łez) oczami, wyciągając dłoń. Jednak obserwujący ybnijczyków Pan Bóbr delikatnie pokręcił do Grzmota głową. To chyba nie miało być takie proste.

- Znam ją, jeśli coś mówi, to stara się dotrzymać wszystkiego, skoro mówi, najwyraźniej coś ma, ta nasza mała wiedźma. - Wyszeptał goliat do bardów. - Ale ćśś, spotkajmy się w jakimś bardziej ustronnym miejscu jeśli chcecie coś przedyskutować, no i… jak wytrzeźwiemy… Jeśli jednego kompana sprowadziliśmy niedawno z martwych, to i skrzydła da się załatwić. O ile ta wasza cena, to nie czyjeś oszustwo, wiemy że w okolicy ktoś próbuje zwodzić nie tylko ludzi. A teraz, chyba pora na wizytę w beczce z zimną wodą i chwilę odpoczynku. - Kontynuował równie cicho, na koniec wstając i podnosząc Marę, by posadzić ją sobie na ramieniu. - Burro, idziemy? Mara, ty chyba już dość wypiłaś. - Uśmiechnął się pod nosem, zastanawiając jak morderczego będzie miała kaca.
Pan Bóbr przez chwilę spoglądał goliatowi w oczy, po czym z wahaniem skinął głową.
- Jak wytrzeźwieją - rzekł, zgadzając się na propozycję Grzmota.
Var wraz ze swoim małym kramem kuglarskim wyszli na lodowate powietrze. Barbarzyńcę i niziołka, który wylądował na drugim ramieniu otrzeźwiło, ale mała czarodziejka zaczęła chrapać. Wypity alkohol szybko ją dogonił.
 
liliel jest offline  
Stary 09-05-2015, 00:51   #295
 
harry_p's Avatar
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
- A jednak mieli czarodzieja albo coś podobnego. - powiedział cicho Ignis jakby do ciebie. - A a teraz co dalej? - Pytał jakby sam siebie. Mieli tylko tyle co co wynieśli z domu. Ojcowe narzędzia warsztat ubrania jedznie. A jego okradli dzień wcześniej. No i wyrzuty sumienia że sprowadził to nieszczęście na swój dom. Ze dał się złapać na łgarstwie. Bo to że wieczorem wrócił za to dziękował bogom. Zdołał wyprowadzić wszytkich z ognia aż wzdrygał się na samą myśl jak by się to skończyło gdyby był gdzieś indziej. Podszedł do matki.
- Macie gdzie się zatrzymać?

- Sąsiedzi nas przygarną - kiwnęła głową, po czym stanowczo dodała. - Ty idziesz z nami, Innocenty.

- No nie wiem… - chciał zaprotestować ale mina matki ucięła wszelaką dyskusję. Spuścił wzrok i odpowiedział jednym słowem - [i]Dobrze.[i]
Nie mając nic innego do roboty zaczął nucić spokojną mantrę. Potem rzucił na siebie czar leczenia, poczuł się lepiej rzucił kolejny. Gdy przestały dokuczać mu bóle trzewi uznał że starczy. “Czary czarami ale odpoczynek też leczy.” Pomyślał.
- Jutro rano do was przyjdę. - rzucił do Burra.
Gdy ostatecznie dogaszono pożar a ludzie zaczęli się rozchodzić Ignis udał się z rodziną do sąsiadów którzy zgodzili się ich przyjąć. Siedząc przy kubku grzańca Ignis się zwierzył rodzinie.
- To moja wina. Przyszli po mnie i skrzywdzili was. Pomagam pewnym ludziom uporać się plagą truposzy i komuś się to nie spodobało. Porwali mnie i żeby jakoś się uwolnić nałgałem im żeby się uwolnić i zwiększyć szansę drużyny a te ofiary losu wszystko popsuły. Jutro będę musiał znów się z nimi spotkać żeby dowiedzieć się co dokładnie planują i załatwić sprawę raz na zawsze a potem nie chcę ich na oczy widzieć. Nie dość że olali moje wysiłki to narazili was i przez nich straciliście dom.
 
__________________
Jak ludzie gadają za twoimi plecami, to puść im bąka.
harry_p jest offline  
Stary 10-05-2015, 11:47   #296
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Kelvin’s Comfort, 26 Tarsakh, wieczór, dom Arnulfa

- Nie ma co, noc pełna wrażeń - podsumował sytuację Shando Wishmaker - Chętnie dorwałbym tego Śmierdzącego. I wziął na spytki, bo na pewno wie odpowiednio dużo. Ale obawiam się, że to kashim ścierwo ma rację. Drań wie, że będziemy go szukać, więc będzie czujny jak myszoskoczek w gnieździe grzechotników. Załatwmy te podziemia, najpierw bhaalici, chciwymi złodziejami zajmiemy się później. A swoją drogą: ktoś wie czy za tym Peterem jest list gończy? I na ile wystawiony?
- Nie, jest tylko miejscowym wrzodem na dupie, który bezpośrednio nie naraził się do tej pory nikomu bogatemu. Więc najwyższa pora przetrzepać mu skórę i może skrócić go o glowę, albo kolana, czy skoro na biedakach żeruje, może zrobić z niego kadłubka niemowę i podrzucić jako atrakcję do uboższej dzielnicy. - Odparł Grzmot, miał ochotę Śmierdzącemu sprawić solidną kąpiel w jego własnej krwi. - Ruszajmy do tych tuneli i znajdźmy coś konkretnego, bo jedynie siedzimy tutaj marnując czas. Jak widać ktoś nie czeka aż sobie rozprostujemy nogi. Wezmę ze sobą korbacz, nie wiem czy będzie miesjce zamachnąć się mieczem, mam jeszcze toporek, jakąś maczugę, sieć, procę, jakies sztylety, w tym srebrny, dobry na to złotookie zmiennokształtne. Taaak, powinno starczyć. - Rzucił Grzmot po tym jak zrobił przegląd swojego rynsztunku.
- Chodźmy. Nie ma co się guzdrać - czarodziej zatknął różdżkę za pas, upewnił się, że wszystko, co mu może być potrzebne zabrał i stanął w drzwiach - i co, będziecie tak siedzieć i gapić się jak kozy na nomada czy ruszymy przypalić parę tyłków?

Niziołek niby do kopania tyłków nigdy pierwszy nie chodził, ale ośmielony postawą Grzmota i wyliczaniem czego to on nie weźmie ze sobą by krzywdę Śmierdzącemu uczynić, kucharz uznał, że bezpieczniej będzie jak będzie się tradycyjnie trzymał blisko kompana. Dlatego też przypasał swój sztylet, żałując że nie ma niczego więcej bojowego. No ale skoro Var zabrał pół cekhauzu ze sobą to pewnie wystarczy. Sprawdził woreczki ze sztuczkami i zrobił srogą minę.
- No to chodźmy. - Miał niejasne wrażenie, że pakują się trochę w ciemno do jaskini lwa, no ale przecież nie było na co czekać. Na pewno nie na to aż znowu gnoje zaatakują i prawie porwą Marę.

Arnulf przejrzał ekwipunek, zabierając ze sobą sztylet i krótki miecz. Wolał dwuraka, ale w ciasnych podziemiach używanie go mijałoby się się z celem. Zabrał także oszczepy, czuł się na tyle pewnie we władaniu nimi, że zaryzykowałby rzut w ciasnym pomieszczeniu. Odpowiednio się przyodzia, a w sakwę wziął tylko najpotrzebniejsze rzeczy, w tym zwój długiej mocnej liny, oraz kilka przydatnych drobiazgów.Nie zapomniał o prowiancie, kto wie, jak długo przyjdzie im błakać po podziemiach.
- To straszliwie głupi pomysł jest - wychrypiała Mara, której czubek głowy wyjrzał spod pościeli. Dziewczynka czuła się fatalnie, w głowie jej łupało i suszyło w gardle. - Załóżmy, że się nam uda i znajdziemy w kanałach kultystów i będzie ich... parę dziesiątek. Ostatnio mnie zarzucano, że się spontanicznie rzucam do walki a teraz robimy to samo. Ostatnio zginął Shando, to nie igraszki, znów ktoś zginie jak będziemy działać na rympał. *
- W kanałach mamy jedna przewagę, są ciasne, więc prawdopodobnie będziemy mogli stanąć murem przeciwko czemukolwiek co spotkamy. Można się też wycofać jeśli będzie ich aż tylu. No i nie zapominaj że ten zmiennokształtny był specjalnym wyjątkiem, można go zranić wyłącznie magią lu srebrem, a to ostatnie dopiero jest dla niego zabójcze. Mamy mapę tuneli i to taką, jakiej się nie spodziewają. Jak jeszcze chciałabyś się przygotować, poza wyżłopaniem wiadra wody na kaca? - Zapytał rozwlekle Grzmot. Wczoraj jego plan szybkiego ataku na kanały się rozlazł i miało to dość opłakane skutki, nie chciał żeby znowu się coś wydarzyło, na co nie bardzo mieli wpływu.
- Załatwić wsparcie? - dziewczynka zwlekła się z barłogu i rzeczywiście dopadła do karafki z wodą. - Jak już mamy iść koniecznie to w asyście wyszkolonych i uzbrojonych, niech to przypomina walkę w nie rzeź bo jakoś mam wrażenie, że mało ich nie będzie. I co nam po planach i wąskich tunelach skoro i oni muszą świetnie znać teren. Jak nas wezmą w dwa ognie i będą napierać to po nas.
- A ja wolę, gdy starcie przypomina rzeź - nie zgodził się z humorem Shando - oczywiście mam jasno sprecyzowane poglądy, która strona ma dzierżyć rzeźniczy tasak.
- Mara, obawiam się że w tym mieście uzbrojeni i wyszkoleni to my, może poza paroma osobami w straży, które i tak są potrzebne w mieście w tym czasie. - Grzmot rozłożył ręce. - Zdaje się że przedwczoraj tutejszego czempiona areny rozłożyłem na pięści dla przykładu. Więc nie, nie bardzo mamy mieć jakie wsparcie. - Ukrócił zapędy czarodziejki Grzmot.
- A zmierzchowiec i pan Bóbr? A Naut? Uratował mnie poprzedniej nocy chociaż wcale nie musiał. Możnaby też kilku okolicznych łotrzyków nająć.
- Nauta nie wiem czy uda nam się znaleźć zwłaszcza za dnia, co do bardów może, nie jestem przekonany ale może. Co do łotrzyków, mówisz o takich, którzy wczoraj próowali cię porwać albo obiłem żeby się dowiedzieć dla kogo pracują? - Spytał szczerze zaciekawiony o jakich łotrach mówi kobieta.
- Wsparcie by się przydało - mruknął Tibor, metodycznie przeglądając własne rzeczy. - Pomysł z bardem i jego kompanem jest naprawdę niezły. Jeśli dobrze zrozumiałem, temu… Ritowi chodzi o odzyskanie skrzydeł, a... Bóbr? wydaje się chętny mu w tym pomóc, z racji przyjaźni zapewne? Pomyślmy: jest szansa - ale tylko szansa - że mamy ten potrzebny do zaklęcia proszek, być może jest w pakieciku który przywiózł Thog, być może to co wcześniej znaleźliśmy - ten pyłek czy proszek bodajże spod Drogi Królów - jest tym co Rit pożąda. Można spróbować wybadać czy faktycznie posiadamy to co Ritowi jest potrzebne. Co jeszcze? Mówił o tysiącu sztuk złota, prawda? Będziemy mieli przeciw sobie wielu przeciwników, w tym władających magią. Wydaje mi się że za pomoc w tym starciu zmotywowanego barda i wprawnego wojownika możemy zaryzykować zapłatę, zwłaszcza jeśli - i tu trzeci element - potrzebny jest kapłan chętny rzucić odpowiednie zaklęcie na zmierzchowca...
Po tych słowach Oestergaard rozłożył szeroko ręce.
- Jeśli Rit chciałby zapewnić sobie przychylność jakiegokolwiek kapłana bogów dobra, to nie potrafię sobie wyobrazić lepszej okazji jak pomagając nam rozprawić się z bhaalitami. Jeśli będzie trzeba, wstawię się u czcigodnego ojca Derta, a na przykładzie obecnego wśród nas Shando najlepiej widać że bogowie spoglądają na tego kapłana łaskawym okiem.
- Dobry argument - zgodził się wspomniany czarodziej - skoro przyzwał mnie z zaświatów to wymodlenie regeneracji skrzydeł u kogoś, kto zasłużył się przeciw wyznawcom Bhaala będzie pestką. Tym bardziej, jak zaoferujemy udział w łupach, bo tutejsi kapłani darmo się nie modlą.
- Pomysł niezły - wtrącił Arnulf - tym bardziej, że więcej wsparcia od Mówcy nie otrzymamy. Strażnicy nie zejdą z nami na dół, skupią się na obserwowaniu wejść, żeby wyłapywać ewentualnych uciekinierów, czy też nie pozwolą nikomu zejść na dół.

Niziołek usiadł kiedy na nowo zaczęła się dyskusja. W sumie to było mu to na rękę, bo wyprawa do kanałów jednak nieco go niepokoiła. Teraz jak Arnulf powiedział że jego oddział nie pójdzie z nimi - jeszcze bardziej.
- Z tymi bardem i skrzydłami to jakaś dziwna sprawa. Sam nie wiem co o tym myśleć, mimo tego że przecież przyglądnąłem się im jakżeśmy z nimi gadali. Nie wydawali się szpiegami, czy też współpracownikami kultystów. Ale coś na sumieniu mają. Ten pyłek to dla nich ważna rzecz, jak się dowiedzą że go mamy, może się zrobić nieciekawie. Jeśli rzeczywiście bhalici mieli im go dostarczyć, to w zamian za co? Zmierzchowiec przecież mówił że skrzydła niedługo odzyska. Nie możemy mieć pewności, że oferta bhalitów nie będzie dla nich ciekawsza i że nie zdradzą nas i nie wciągnbą w jakieś pułapki.
- Toż to właśnie rozgryzałam wczoraj wieczorem ale… mnie zamroczył krasnoludzki trunek - zmieszała się Mara dolewając wody do kubka. - Trzeba ich przekonać aby nam zdradzili czy to kultyści obiecali im skrzydła w zamian za pył, bo ja tak wnioskuję. I co to za pył w ogóle, to może okazać się ważne w całej sprawie. Do kanałów pewnie nie wyruszymy wcześniej niż po zmierzchu. Dobrze by było iść do bardów raz jeszcze i przekonać ich aby wyjawili więcej faktów i poparli nas w całej sprawie a później walczyli przy naszym boku. Ja zaś… poszukałabym Nauta i spróbowała nakłonić także do wsparcia nas w kanałach, wierzę że zdołam.
- Chyba, że pracuje już dla drugiej strony - Wishmaker był sceptyczny - w końcu praca dla ciemnego typa to dla niego nie pierwszyzna. To drow, łotrostwo wyssał przecież z mlekiem matki, a po Albusie bhaalici będą mu się zdawać bandą łagodnych pomyleńców.

Shando miał ochotę już ruszać, bezczynność go męczyła. Jakoś to świeże ciało gorzej wytrzymywało ognisty temperament po przodku. W końcu dodał jeszcze:
- Popieram szukanie wsparcia, ale Naut musiał jakoś się tam znalazł, w tej alejce. Mógł to być przypadek, ale nie musiał. Gdyby porwali kogoś innego pewnie palcem by nie kiwnął. A ten pyłek na czas penetracji podziemi dałbym na przechowanie do świątyni.

Mara była zmęczona, łupało jej w głowie a na języku czuła posmak pustyni. Najchętniej spędziłaby ten dzień w łóżku i od razu pożałowała swojej decyzji z poprzedniego wieczora aby się spić na umór krasnoludzką gorzałką. Niemniej punkt pierwszy z jej "listy do narobienia" został odhaczony i to w jakiś sposób rekompensowało podłego kaca.

Zachowanie współtowarzyszy zdawało jej się niezrozumiałe, z ich przymusem parcia do przodu bez większego przygotowania. Sama miała bardzo złe przeczucia co do czekającego ich starcia w kanałach a, że świeżo miała przed oczami obraz martwego pogruchotanego trupa Shanda wolała wykorzystać wszelkie alternatywy. Jedną z nich był bez wątpienia Naut a sam fakt, że drow uratował ją poprzedniej nocy z łap porywaczy utwierdzał ją tylko w przekonaniu, że zdoła go zaangażować w walkę z kultystami. Zmierzchowiec i Pan Bóbr to był kolejny wątek warty uwagi. Wiedzieli coś o pyle i o kultystach, tego była niemal pewna. Czy mogli zignorować taką poszlakę? Biorąc pod uwagę jak skrupulatnie badali do tej pory każdy ślad wydawało się to dziwne ale Mara zwalała to na zmęczenie i apatię drużyny. Obiecała sobie w duchu, że to ostatnie opóźnienie a później cokolwiek by się działo pójdzie za resztą i już nie będzie marudzić.

Zamierzała biec do szemranego burdelu, w którym widziano wcześniej Nauta. Tyle, że... nie chciała się pokazywać drowowi taka brudna i zabiedzona. Powlekła się więc z mieszanymi uczuciami do karczemnej łaźni i porządnie wyszorowała skórę i włosy a te wyszczotkowała później na siłę wyplątując z płomienistych pukli kości, pióra i inne zgromadzone w nich drobiazgi. Kiedy szła przez miasto nie mogła pohamować podekscytowania. Odpięła od pasa jeden z mieszków i podstawiła pod nos wdychając ulotny subtelny zapach białych kosmyków, pamiątkę z ich ostatniego spotkania. Chowała co prawda cień pretensji do Nauata, że nie wrócił z paladynami do Ybn ale... uznała, że pewnie miał swoje powody. Ważne, że tu i teraz znów miała szasnę się z nim spotkać.
Gdy przekroczyła prób grzesznego przybytku była biedniejsza o kilka monet i bogatsza o nową dziewczęcą sukienkę. W podskokach i z ogromnym promiennym uśmiechem popędziła do kontuaru i barmana.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 11-05-2015 o 16:43.
liliel jest offline  
Stary 10-05-2015, 20:00   #297
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Arnulf po przesłuchaniu złapanego zbiega i zebraniu raportów z wystawionych przy wejściach do podziemi posterunków, odeskortował bandytę do aresztu straży miejskiej. W budynku, mimo wczesnej pory zastał kapitana Haydna. Stary wojak wyglądał na zmęczonego, widocznie nocka była ciężka dla wszystkich. Zdał mu raport z całej sprawy:

- Sprawa wygląda na poważną. Kultyści chyba mają w mieście spore siły. Skoro odważyli się na tak frontalny atak, jak dzisiaj. Kapitanie, potrzebna jest każda pomoc, by utrzymać porządek w mieście, zwłaszcza przed świętem. Przybędzie sporo ludzi, mamy podejrzenia, że wtedy bhaalici mogą zdecydować się na atak - rozmawiał z nim w cztery oczy. - Mam wrażenie, że Cassius nie do końca traktuje tę sprawę jako nadrzędną. Wypatrywaliśmy wroga zawsze za murami, a tymczasem on zaczaił się wśród nas.

- Nie bądź bezczelny, młodzieńcze. Cassius dał ci wszystko czego zażądałeś: ludzi, pieniądze, informacje… Spełnia każdą twoją zachciankę, nie ważne rozsądną czy nie. Sam wyczyściłeś miasto z milicji oddelegowując wszystkich do patrzenia na nory - starczyłoby po jednym, góra dwóch - to co się dziwisz, że bandyci zrobili się bezczelni i ci do chałupy wleźli? A van Dycowi nie dałeś nawet jednego do ochrony, choć wiedziałeś, że mu grożą i już raz złoili mu skórę. Cud, że teraz uszedł z życiem - on i jego rodzina. Nie wiń innych za swoje błędy, tylko ciesz się, że nie skończyło się gorzej.
Wątpię czy na święto zjedzie się więcej osób niż jest teraz; mimo wszystko w dolinie pełno nieumarłych i ludzie nie będą podróżować bez potrzeby, a na handlarzy za wcześnie. Zresztą czego ode mnie oczekujesz? Mam nająć milicjantów z łapanki, skoro według twoich słów nie wiadomo komu ufać? Najemników po karczmach szukać? Alarm i godzinę policyjną ogłosić, skoro nawet nie wiem po co? Bo co niby chcą ci kultyści zrobić? Miasto podpalić? W zombie wszystkich zamienić? Hę? No co, gadajże! Nie gadasz, bo sam nie wiesz, a w kółko językiem zamiatasz. Sprawdźże wreszcie tunele pod miastem, czy w ogóle rezyduje tam ktoś prócz przemytników i żebraków i przynieś mi kon-kre-ty! - to wtedy pogadamy, bo teraz jedyne z czym do mnie przychodzisz to niczym niepoparte domysły i przeżarte pleśnią pergaminy.
- Aye, kapitanie
- zasalutował, poczuł się jak zrugany rekrut. W gruncie rzeczy tak się zachował po trochu, choć z drugiej strony, przecież patrole przy wejściach były ograniczone do minimum.. Machnął ręką zrezygnowany kiedy opuszczał progi cekhauzu strażniczego. Podążył w kierunku domu, zdecydowany by jak najszybciej zebrać drużynę i ruszyć w podziemia.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 12-05-2015, 08:06   #298
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Piękna Sune, poranek, 27 Tarsakh



Zaklinaczka poprawiła odzienie i przeczesała palcami włosy dziwiąc się jak jej lustrzane odbicie ze sklepowej witryny powtarza jej ruchy. Zdawało się Marze jakby widziała nie siebie a obcą osobę. Nie to, że schludna i zadbana, że włosy nie skołtunione a twarz nie pokryta już warstwą brudu ale... wydoroślała przez ten ostatni czas. Oczy jej się zmieniły. Spoważniały. Odbijały się w nich kłopoty i martwienia, śmierć Arnego i śmierć Shanda, a nawet Kostrzewy, wykrzyczane do druidki słowa nienawiści i ukryty gniew i emocje, pragnienia i nadzieje. Mara dostrzegła, że... chyba przestaje być dzieckiem. I nie była pewna, czy nowina ta jej się podoba.

Pchnęła toporne drzwi i rozejrzała się bacznie po wątpliwej reputacji lokalu. Był schludny i czysty a nawet zaryzykowałaby słowo “przytulny”. Przemierzyła główną salę i przysiadła przy kontuarze wyławiając wzrok ładnej barmanki w kwiecie wieku.
- Dzień dobry - zaczęła uprzejmie zaczesując za uszy rude pukle i lekko się czerwieniąc. - Szukam drowa. Jest tu ponoć widywany.
Kobieta oceniła wzrokiem stojacą przed kontuarem dziewuszkę i uśmiechnęła się lekko.
- Ktoś ci bajek naopowiadał, panieneczko. Drizzta Do’Urdena nie było tu nigdy i zapewne nie będzie. A szkoda… - roześmiała się i mrugnęła do Mary.
- To żadna pomyłka, wiem kogo szukam. Nauta - zaryzykowała, choć nie miała pewności czy nadal trzyma się tego miana. - Ochrania kogoś w Bryn i widziano go tutaj. Muszę się z nim widzieć.
- Panienko, przez ten lokal przewija się wielu gości i nie każdy chciałby być widziany - barmanka pochyliła się do przodu, opierajac na kontuarze i prezentując pokaźny biust. Mara zauważyła, że pod oczami ma sińce z niewyspania. - Chcesz, możesz zostawić wiadomość - może tu zawita, może nie, może mu ją przekażę... - bawiła się słowami.
- Ty nie traktujesz mnie poważnie - stwierdziła z nutą pretensji dziewczynka gapiąc się mimochodem w biust barmanki. - Zacznij.
Wydobyła z kieszeni monetę i z brzdękiem położyła na blacie podsuwając pod nos kobiety. Ale nie była to zwykła moneta a ta, którą dostała niedawno w prezencie w ukrytej posiadłości maga Albusa. Brwi barmanki podjechały lekko w górę, a potem zmarszczyły się w jedną kreskę.
- Potrzebuję informacji. I Nauta - dodała z emfazą Mara.
- Tego drowa, Nauta czy jak mu tam, ci nie dostarczę, bo go tu nie ma - rzekła kobieta, prostując się i sadowiąc na wysokim krześle. Jej podejście do Mary zmieniło się diametralnie. - Pracuje jako ochroniarz dla McGregorów, młodego McGregora dokładnie - Filipa. Od niedawna, wcześniej go nie widywałam. Dekadzień może, może trochę więcej? Nie wiem skąd go wytrzasnął. Nic nie mówi, tylko stoi. Byli tu ze dwa, może trzy razy; choć głównie na arenie. Ostatnio… przedwczoraj chyba? Filip jest zadurzony na zabój w młodej Hyattównie, Dominique. Nie skorzysta nawet z żadnej z dziewcząt by sobie ulżyć. Tylko siedzi i pije, albo przepuszcza pieniądze na walki. Przynajmniej w hazardzie ma szczęście, jak nie w miłości. Słyszałam, że robi wiele by przypodobać się niedoszłemu teściowi, ale wszyscy wiedzą, że stary Hyatt nigdy nie odda córki byle rybakowi, nawet najbogatszemu w Dekapolis. Ponoć ma ją swatać na Święcie Traw, ale nie pamiętam z kim, więc paniczyk Filip odchodzi od zmysłów i staje na głowie by dowieść staremu swojej wartości. Biedak - barmanka niedbale wzruszyła ramionami nad losem możnych tego świata. - McGregorowie mieszkają nieopodal głównego placu, ale do nich tym - wskazała na podejrzaną monetę - nie wejdziesz, to uczciwi ludzie.

Mara słuchała uważnie z wielkimi oczami wbitymi w kobietę przeświadczona, ze to co tamta mówi może okazać sie ważne.
- Czy te nazwiska, oprócz dwóch pierwszych, coś ci mówią? - podsunęła barmance kartkę ze skopiowanymi nazwiskami z listy Lama. Barmanka przejrzała listę.

- Spenss to poprzedni wlasciciel 'Cieknącego Szpunta'. Zaginął jakiś czas temu… Na jesieni może? Nie pamiętam. Teraz mordownię prowadzi jego zięć, paskudny typ, zrobi wszystko dla każdego kto zapłaci. Córka ponoć chora bo się jej w ogóle nie widuje. Pewnie chłop ją pierze to się wstydzi na ulicę wychodzić, albo sprzedaje ją klientom - skrzywiła się z obrzydzeniem. - Levisson nie znam, musiałabym popytać, a Clandenstine… coś mi dzwoni jakby znajomo… Clandenstine, Clandenstine… - zamyśliła się, pukając palcem w policzek. - Mojra… Mary… O wiem, Marit! - uradowana barmanka aż klasnęła w dłonie. - Już pamiętam, jak tu przyszłam to jej nie było, bo dość staro zaczęłam, ale słyszałam opowieści. Była bardzo piękna i bardzo popularna wśród bogatej klienteli, zwłaszcza wśród czarodziejów. Ponoć sama potrafiła świetnie czarować i wszyscy dziwili się co tutaj robi; mówili, że była niezwykle uzdolniona. Na pewno dzięki temu w łożnicy wyprawiała ponoć cuda… Oczywiście to tylko opowieści; tak samo miała być nieślubną córką kogoś znacznego czy sławnego… nie pamiętam. Niemniej jednak w Pięknej Sune była legendą gdy ja tu zawitałam. Zarobiła kuferek złota i się wyniosła; pojechała z karawaną na południe. A może w ciąży była i chciała zacząć od nowa…? Chociaż słyszałam też, że uciekła, bo za dużo wiedziała i mogłaby zaszkodzić komuś znacznemu. Wiesz, w tym fachu słyszy się wiele tajemnic; więcej niż by się chciało. Jak mężczyznom… zresztą nieważne. Tyle pamiętam; jakby więcej chcieć to trzeba pytać naszą mamuśkę, ale Róża teraz śpi i nie lubi jak ją budzić. Starość nie radość…

- To... ja jeszcze wrócę jak mateczka wstanie - Mara nie zdołała ukryć poruszenia w głosie. Wieść, ze Marit trudniła się nierządem mocno nią wstrząsnęła i... zniesmaczyła. - Chciałam jeszcze zapytać o... kultystów. Ponoć się w Bryn zalęgli ale bym chciała jak najwięcej szczegółów.
- To ci w tym nie pomoże - barmanka rzuciła - niemal cisnęła - w Marę złodziejską monetą. - Kto chce żyć, to nawet plotek o nich nie słucha, o pytaniu nie mówiąc. Daj sobie spokój, dziewczyno. Mnie życie miłe.

Mara zrozumiała, że w tym temacie niczego się nie wywie ale postanowiła skorzystać jeszcze z uwagi barmanki.
- Ostatnie na dziś pytanie, obiecuję. Złote oczy. Pojawił się kto ostatnio w Bryn o bardzo egzotycznym spojrzeniu iście złotych oczu?
- Nie słyszałam, ale mogę popytać dziewcząt… - znacząco zawiesiła głos i zerknęła w okolicę biustu Mary, gdzie stanik wypychał niewprawnie schowany pod sukienką mieszek.
- Będę zobowiązana - Mara wydobyła kilka brzęczących monet. I skrupulatnie chowając "złodziejską monetę" z powrotem do ukrytej przy pasie kieszonki.

"Piękną Sune" opuściła z pąsowymi policzkami. Rada była z wszystkich zasłyszanych informacji choć to ta o matce wywarła na niej największe wrażenie. Raz po raz gładziła półświadomie ukrytą pod połami materiału sakiewkę. To tak Marit zarobiła na jej posag? Sprzedając się przejezdnym nieznajomym? A co z ojcem? Ojcem?... No tak, biorąc pod uwagę rozwiązłe upodobania własnej matki naraz naszły ją wątpliwości czy Olaf w ogóle mógł nim być? Czy to tylko wygodny głupek, któremu podrzuciła kukułcze jajo...

Zacisnęła dłonie w pięści i nie zwalniała ich aż dotarła do domu McGregora. Reszta najpewniej zauważyła już jej ucieczkę ale musiała załatwić jeszcze ostatnią sprawę nim wróci do domu Arnulfa. Nabazgrała pośpieszny list, zakleiła i oddała człowiekowi, który otworzył drzwi, mógł to być zarówno służący jak i sam mości McGregor.
- List do drowiego ochraniarza, ode mnie. Proszę mu go oddać do rąk własnych.
Wcisnęła mężczyźnie pergamin między palce i już się puściła biegiem w drogę powrotną.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 26-06-2015 o 20:45.
liliel jest offline  
Stary 12-05-2015, 21:07   #299
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Niziołkowi zapał do ruszenia w kanały szybko ostygł, jak poprzypominał sobie drogę przez Królewską Drogę. Jakoś tak miał tendencję, że szczególnie dobrze zapamiętywał to, co było dobre i miłe z ich wyprawy. Więc od razy wskakiwały mu do głowy wspomnienia o majestatycznej i niknącej w oddali prostej jak strzała drodze. O dzieciakach Maurów, które mimo że dwa razy większe od niego ciamkały jego karmelki. O mące z… w zasadzie nie wiadomo z czego, ale bardzo dobrej. Teraz zaś przypomniał sobie jak zrypał się w zapadnię z resztą kompanii i obił sobie tyłek. Jak napadły na nich takie pająkowate bydlaki i latające namioty. Dreszcz nim wstrząsnął na samo wspomnienie. A w kanałach coś mu się zdawało, że może być przewaga tych niemiłych wspomnień. Tak więc kiedy drużyna uradziła, by spróbować namówić do współpracy jakieś wsparcie, kucharz pierwszy zgłosił się by porozmawiać z bardami. Mara zrobiła grunt, choć teraz męczyła się z powodu zbyt dużego zaangażowania. No i na dodatek, nizioł swoim zwyczajem był ciekawy o cóż też chodzi z tym pyłkiem, skrzydłami i całą tą aferą. Pan Bóbr… hmm kucharz uważał że jakoś dobrze z oczu mu patrzy, jego kompanowi też, więc może skoro mają ten cały pyłek, bo przydźwigał go Thog, to może da się jakoś im pomóc, a przy okazji, może wszystkim to na zdrowie wyjdzie.
- Dobra, to kto idzie porozmawiać z bardami?
- Ja pójdę - Mara pojawiła się po długiej nieobecności, którą najwyraźniej musiała spożytkować na kąpiel bo w nowej sukience, rozczesanych, błyszczących włosach i doszorowanej do białości skórze prezentowała się jako obca osoba.

Burro zerknął przez ramię i otworzył gębę ze zdziwienia. No głos niby podobny, ale na bogów morza, to Mara jest?
- Eee… - kucharz wpatrywał się uważnie, no ale to chyba ona, więc zrezygnował z pytania “a panienka to kto”, tylko wymamrotał coś pod nosem.
- Najpierw Grzmot i jego porastanie listkami, teraz okazuje się że jakby cię wcześniej doszorować to całkiem ładna z ciebie dziewuszka. Hmm, może wy jakieś kamuflaże hodujecie, co? Może ja powinienem się przebrać w kieckę i udawać własną teściową, niech jej bogowie dadzą długie zdrowie i życie, tak by się nie wyróżniać z kompanii?
- A za kogo mnie byś przebrał hę? Za półnagą tancerkę wezyra? - Shando Wishmaker stanął nad niziołkiem, patrząc na niego z góry - Nie gadaj bzdur tylko pokaż te zwoje od ybnijskiej mistrzyni, jak masz tam coś ognistego chętnie bym pożyczył.
Na widok Mary czarodziej zaś uśmiechnął się i kiwnął głową w milczącej aprobacie. I bez zgryźliwego komentarza.
- No pożartować nawet nie można - obruszył się kucharz i wydął wargi. - Za barana bym cię przebrał, takiego włochatego jak moje stopy. Guzik ci pokarzę a nie zwoje.
Burro burknął coś jeszcze pod nosem, ani chybi niezbyt pochlebnego. No ale po chwili łypnął okiem na maga.
- No dobra. Patrz. - pogrzebał w samonośce i pokazał Shandowi. - Tylko wszystkich nie weź, zostaw mi coś.
- Na jaja dżina - zaklął Shando, gdy zerknął na magiczne zwoje - Znów bez opisów. A nie mam nawet jednego zaklęcia do odczytania. A do habooba z tym, trzymaj je ty. Mam trochę swoich pergaminów i dwie różdżki, powinno wystarczyć.
- Ha-habuba? - kucharz jak zwykle zająkał się, kiedy czarodziej przeklinał w niezrozumiałym języku. Swoją drogą ciekawy kto by wygrał pojedynek na plugastwa, Shando czy Agrad. Czarodziej miał potencjał, ale jednak khazad miał chyba więcej doświadczenia, w końcu kurwował na sztygarów już z dwie setki lat.
Nizioł w końcu pokręcił głową i zebrał swoje klamoty, po czym ruszyli na spotkanie z bardami.
 
Harard jest offline  
Stary 13-05-2015, 00:01   #300
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Kelvin’s Comfort, wczesne przedpołudnie, 27 Tarsakh



Przedpołudnie w Kelvin’s Comfort było praktycznie pusto. Zmierzchowca nigdzie nie było widać, ale gdy zapytali właściciela o bardów Ritvedeesha i Pana Bobra, ten wskazał im odpowiedni pokój - najwyraźniej bard (a raczej Pan Bóbr) uprzedził krasnoluda o spodziwanych gościach. Rit siedział przy stoliku zastawionym lekkim śniadaniem, z którego - póki co - zjadł niewiele. Nie wyglądał jednak na zbyt skacowanego - może kwestia wprawy, jak ocenił Grzmot? Gdy ybnijczycy weszli do pokoju przywitał ich uprzejmie i gestem zaprosił by rozsiedli się po pokoju. Wydawał się spokojny, lecz oczy płonęły mu podnieceniem.
- Pan Bóbr mówił, że chcieliście porozmawiać o konkretach? - zaczął bez zbędnych wstępów. Półork usadowił się obok towarzysza i spojrzał uważnie po twarzach gości.

Niziołek ukłonił się grzecznie i ukradkiem zerknął na stół, co też pałaszuje na śniadanie rozmówca, po czym usiadł i zaczął majtać nogami, zdradzając zakłopotanie.
- Eee… tak, konkrety. Widzicie panowie, konkrety w tym miasteczku to strasznie niebezpieczne są. Niedalej jak wczoraj przekonaliśmy się o tym na własnej skórze. Jakieś niecne typy podpalili dom naszego znajomka, próbowali wkraść się do naszego domu. Dlatego trzeba wam wiedzieć, że jesteśmy w biedzie i nie bardzo wiemy komu można zaufać…

Kucharz przyglądnął się spod oka bardom, jak ich sobie ochrzcił.
- No a z tego co wczoraj na dole rozmawialiśmy, wiemy że wy też w biedzie - przeniósł spojrzenie na zmierzchowca. - Może dalibyśmy radę pomóc sobie na wzajem?
- To już mówiliście wczoraj, a te konkrety gdzie? - zmierzchowiec skrzywił się i upił czegoś z kubka.
- Emm, no właśnie. - kucharz zawiercił się na stołku. - Mówiliście, że potrzebny wam jest pyłek, że w zamian za niego odzyskasz skrzydła, prawda? Być może będziemy wam w stanie pomóc w tej materii? Część z nas ma dostęp do źródeł… niecodziennych towarów. Tyle że żeby mówić o konkretach, musimy ich nieco więcej usłyszeć od was. Tak jak mówiłem, wiem że ciężko o zaufanie, jesteśmy w niebezpiecznych czasach. Jak nie truposze to kultyści. - Znowu łypnął okiem. - Tak więc, co to za pyłek i do czego miałby służyć? Nie pytam z wrodzonej ciekawości, na prawdę uważam że możemy sobie wzajemnie pomóc.
- To sproszkowana wróżka, konkretniej rzecz biorąc. Czy jakiś inny magiczny ludek. A po co? Nie pytałem, o takie rzeczy się nie pyta; założyłem, że to składnik zaklęcia regeneracji - wzruszył ramionami Ritvedeesh. - A co za niego chcecie?
- Pomocy? Informacji? - Powiedział niziołek, usiłując maskować niepewność. - O ludziach, którzy obiecali ci zregenerować skrzydła. Chcielibyśmy się z nimi skontaktować. Wiemy że są w mieście, każda informacja byłaby cenna. Ja wiem że to dla was ważne, dla ciebie szczególnie, ale nie słyszeliście nic, do czego mieliby używać tego pyłku? Coś się komuś nie wymsknęło? A może choć gdzie ten… eee rytuał regeneracji miałby przebiegać? I dlaczego właśnie od was zażądali dostarczenie tego składnika? Z kim rozmawialiście w ogóle o całej sprawie? Nie wyglądał czasem jak osobnik, którego spotkaliśmy na naszej drodze? - Kucharz opisał tu wygląd Kapelusznika, o tyle o ile opisał mu go Ignis.
- Drogi panie, bardom to zwierzają się najwyżej chętne panny, mężatki i wdowy, a nie kultyści mrocznych bóstw - uświadomił niziołka Ritvedeesh, po czym westchnął. - O możliwościach tutejszych kapłanów dowiedziałem się w Targos. Ktoś usłyszał o moich poszukiwaniach - nie kryję się zresztą z nimi jak widać - i przysłał mi umyślnego. Chłop wiele nie wiedział, jak to wyrobnicy, ale przy odpowiedniej dozie perswazji - tu uśmiechnął sie znacząco - wyśpiewał, że kult bhaala rośnie w Dolinie w siłę i można od nich dostać praktycznie wszystko… oczywiście za odpowiednią opłatą. To mnie akurat nie dziwi, wkupywanie się w łaski możnych i przekupywanie niechętnych wymaga sporych środków. Nie mówiąc już o składnikach do zaklęć. Nawet bogowie nie robią niczego za darmo. Zresztą czy dobre bóstwo może wymagać wysuszonego trupa fairy jako składnika modlitwy? - spytał retorycznie.

W każdym razie kazano mi tutaj znaleźć tawernę “Cieknący szpunt” - ohydna speluna, nie polecam - i przekazać właścicielowi... pewne informacje z Targos. Potem dostałem list. Wszystko odbywało się przez posłańców; najwyraźniej shandersha biedota zarabia teraz całkiem nienajgorzej na przenoszeniu wiadomości. Tak że nie znam tego jegomościa, zwykle to były śmierdzące wyrostki. Szczegółów mi nie podano; skoro nie miałem czym zapłacić to niby po co? - zakończył ponuro.
- Taaak, kultyści mrocznych bóstw. - Wreszcie skończyli zamiatać ogonami jak liszki i powiedzieli co i jak. Niziołek zerknął okiem na obu bardów i zamyślił się na chwilę.
- Czy bóstw czy boga jest mi obojętne, byle by zrobili to za co chcę zapłacić - prychnął Ritvedeesh. - Nie jestem byle paniczykiem, co pędzi za iluzją orgietek, dobrobytu i szczęścia w miłości. Niech mi tylko skrzydła odrosną to mogą iść do wszystkich demonów - a nawet dalej.
- To zazwyczaj nie jest takie proste - wtrąciła się zasłuchana do tej pory Mara. Rada była z rozmowy i że jej początkowe przypuszczenia co do oferty kultystów wreszcie znalazły potwierdzenie. - Jak się już raz zbratasz z plugawymi bogami będzie się to za tobą ciągnęło. Ale myślę, że każdą cenę jesteś skłonny zapłacić…
Przeniosła wzrok na Burra i pana Bobra.
- A jak byś proszek zdobył, jak miałeś się z nimi skontaktować by dopełnili rytuału?
Zmierzchowiec łypnał niechętnie na Marę.
- Słuchajcie. Mnie oni ani braci, ani swaci i co z nimi zrobicie to mi za jedno. Ale - uniósł dłoń - nie wcześniej jak odzyskał skrzydła. A coś mi się wydaje, że wy byście woleli na odwrót…
- Niekoniecznie. Rozumiem, jak dla ciebie to ważne i jeśli można by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, to niby czemu nie? Ja bym to tak widziała. Dajemy ci proszek, ty kontaktujesz się z bhalitami i ustawiasz miejsce spotkania gdzie dojdzie do wymiany - proszek za skrzydła. My zaczajamy się i czekamy aż twój problem zostanie naprawiony i wówczas ruszamy do bitki, w której wy nas gorliwie wspieracie.
- Hm… Niegłupie… Mielibyśmy zabezpieczenie w razie gdyby chcieli nas wystawić… - zadumał się Rit, spoglądając na Pana Bobra. - Niestety nie mamy pewności, że kapłan z odpowiednią modlitwą czy zwojem pojawi się od razu; mogą wyznaczyć inne miejsce i czas - skrzywił się niechętnie.
- Problem w tym, ze i my dużo czasu nie mamy - wtrąciła się Mara. - Moi kompani rwą się do działania i kolejnego czekania mi nie darują. Jedyne co przychodzi mi do głowy to abyście z nami szli do kanałów. A nóż sie sposobność w trakcie urodzi a i nam dostarczy... pewnego pretekstu. Kiedy do gniazda żmij dotrzemy wytłumaczymy się, ze jesteśmy tu by twoje skrzydła odzyskać, proszek jako dowód mamy. Reszta z nas zaś to osoby z własnymi pragnieniami, które gotowe są się nawet nawrócić bo jeśli tobie spełnią pragnienia to i może nasze także w przyszłości. I można by sie im przy tym bliżej przyjrzeć, rozmowę nawiązać, cele wybadać a nie tylko do jatki bez planu, bij zabij i nie wiadomo co dalej. Tylko zamaskować się nam trzeba byśmy nie pasowali jak ulał do grupy której szukają. W kanałach i ciemnicy to nie powinno być trudne.
- Dla was to plan dobry, ale dla mnie ryzyko za duże - Ritvedeesh pokręcił głową. - Za dużo rzeczy możę pójśc nie tak i nie tylko skrzydła, ale i głowę stracę. Mogę się zgodzić na poprzednią propozycję… o ile wstrzymacie się z biciem do czasu gdy odzyskam skrzydła. Bo inaczej to w walce bhaalitów wspomogę - ostrzegł uczciwie. - Przede wszystkim jednak nie pokazaliście swojego proszku; jeśli to nie ten to nie mamy o czym rozmawiać.
- Hmm. - kucharz zerknął na Marę. - No tak sobie myślę, że musisz trochę nam zaufać i zaryzykować. Bo pyłek mamy my, a nie Bhaalici, więc od nich nic nie uzyskasz. A współpraca opłaci się i nam i wam. A co do pokazania proszku, no to myślę że nie będzie problemu. Ze sobą oczywiście go nie mamy, bo wiesz, no sroce z pod ogona też nie wypadliśmy.
- Ja też nie - syknął zmierzchowiec, pochylając się w stronę niziołka - i za puste obietnice nie mam zamiaru kiwnąć palcem. Potrzebujecie mnie tak samo jak ja was, inaczej by was tutaj nie było. Albo zobaczę i sprawdzę proszek, albo nici z umowy - odchylił się na krześle i założył ręce na piersiach.
- No to mówię przecież, że z tym nie ma problemu. Możemy podejść nawet zaraz. Zrozum tylko jedno, wy bardziej potrzebujecie nas, bo inaczej guzik odzyskasz a nie skrzydła. Więc nie ma co się nadymać jak indor, tylko zacząć współpracować. Tak sobie myślę, że chyba lepiej kumać wam się z nami niż z wyznawcami bóstwa, które do najuczciwszych i łagodnych, nastawionych na spełnianie dobrych uczynków co dnia to chyba nie należy, prawda?
- A kto was tam wie kto wy jesteście - burknął bard. - Pokażecie proszek do identyfikacji to ustawię spotkanie. Do kanałów nie pójdę - wejście w paszczę kultystów z wątpliwą bajeczką to proszenie się o śmierć. Ale… - zamyślił się - mogę wspomnieć posłańcowi, że znam ludzi, którzy chcieliby zacząć wyznawać Bhaala i są… - ocenił wzrokiem “nowa” Marę i Burra. - No, pan goliat wyglądał trochę lepiej, ale gdy się postaracie to i wy możecie wyglądać na bogatych podróżników. Pieniadze mają dla zła nieodpaty czar…
- No to niestety nas nie urządza, bo oni dość sporo o nas wiedzą. Jak wspomniałem mieliśmy już z nimi małą utarczkę, musimy zakłądać, że znają opis naszego wyglądu. Może nie dokłądny, ale cholera ich tam wie. Tak więc lepszy pomysł to ten ze zorganizowaniem spotkania. No ale nasi kompani palą się do kanałów… - Niziołek wzruszył rękami. - A skoro wy tam iść nie chcecie, to zdaje się że doszliśmy do ściany.
- Przecież powiedziałem, że zorganizuję spotkanie za proszek - zirytował się bard. - Przypominam, że podanie się za akolitów to był WASZ pomysł, tyle że ja tego na terenie wroga robił NIE będę.
- Bezpowrotne oddanie proszku nie wchodzi w grę - powiedziała spokojnie Mara. - Moglibyśmy go… użyczyć. Bo mnie się zdaje, że to żaden składnik zaklęcia regeneracyjnego tylko za nie zapłata. Coś na czym kultystom bardzo zależy i oddanie go w ich łapy nie wchodzi w grę bo coś im przez to moglibyśmy nieświadomie ułatwić. Jeśli proszek pożyczymy to tylko po to abyście mogli dopełnić transakcji, a jak odzyskasz skrzydła i tak dojdzie do jatki i proszek wraca do nas, może być zbyt niebezpieczny. To jedyna możliwa oferta z naszej strony. Użyczenie w zamian za wasze zbrojne wsparcie. Ale po to musicie iść z nami do kanałów bo dłużej towarzyszy nie powstrzymam od akcji. Przykro mi, że nie mogę dać wam więcej czasu. I tak. Wiem, że możecie stracić życie. Zważcie jednak, że każdy z nas także nim ryzykuje. Mam trzynaście lat i mogę nie dożyć czternastu ale jakoś idę tam i nie trzęsę portkami i wiecie dlaczego? Bo czasami po prostu trzeba zrobić to co należy. Bo złu trzeba się przeciwstawiać. Nie tylko śpiewać pieśni o bohaterach ale czasem stać się jednym z nich. Może nie jesteśmy idealni do ratowania świata ale nikt inny najwyraźniej robić tego nie chce. I tak się składa, że przydałaby się nam wasza pomoc.

Dziewczynka odsunęła krzesło i podniosła się z ociąganiem. Powiedziała wszystko co zamierzała, odkryła tyle kart ile mogła.
- Przemyślcie to. Jeśli zdecydujecie się jednak pomóc to stawcie się za godzinę w domu Arnulfa Lotbroka.
Pożegnała się poważnym skinieniem i dała znać Burrowi by też się zawijał. Chciała jeszcze zrobić ostatnie sprawunki przed akcją. No i opowiedzieć towarzyszom o wszystkim czego się wywiedziała. Wszystkim... może z wyjątkiem wieści o Marit. To była tylko i wyłącznie jej sprawa, na domiar złego, mocno krępująca.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 13-05-2015 o 00:31.
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172