Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2015, 13:48   #124
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
PETROVSKI, WARD, JORDAN

Kiedy trójka zamaskowanych napastników ruszyła w stronę grupki uczniów, nie czekali. Rzucili się do ucieczki, pozostawiając bardziej odważnych lub zwyczajnie głupszych kolegów przed czekającą ich walką.

Nie oglądając się za siebie. Nie wahając.

Za ich plecami, w ciemnościach, rozległy się pierwsze krzyki.

COLLINS, BROOKS,

Zostali we dwóch, nie licząc nieprzytomnej dziewczyny.

Plan Brooksa nie udałby się. Nie mieli już czasu na ucieczkę. Nie z Fox. Trojka psycholi dorwałaby ich po kilku krokach. To było oczywiste. Najpewniej nawet nie zdążyliby podnieść koleżanki z ziemi.

Collins wyszedł krok do przodu dając wyraźnie znak, że nie pozwoli tej trójce zabrać koleżanki. Serce waliło mu niczym młot. Ręce drżały. W gardle zrobiło mu się niespodziewanie sucho.

Obaj napastnicy skoczyli w jego stronę jednocześnie. Jeden z prawej, drugi z lewej. Brooks nie posłuchał. Nie uciekł. Ruszył szarżą z byka na jednego z gnojków. Coolins tymczasem zdzielił drugiego kijem, trafiając w bark. Spróchniała sztacheta rozpadła się na kawałki po silnym uderzeniu, jakie zaliczył przeciwnik.

Brooks uzyskał przewagę. Wywrócił zaskoczonego napastnika, ale odruchowo próbował go schwycić i zdzielić głową. Odcięte palce zapłonęły bólem. Przeciwnik wywinął się szybko, zwinnie, niczym piskorz. Tasak zatoczył krotki, śmiercionośny łuk. Ostrze gładko weszło w szyję Brooksa, do połowy. Z ust chłopaka trysnęła krew, ciało przechyliło się w bok. Wróg zrzucił je z siebie, zalewany fontanną krwi.

Tymczasem Coolins nie dawał za wygraną. Natarł wściekle na drugiego wroga, próbując wepchnąć mu zaostrzony kawałek drewna w oko. Przeciwnik odskakiwał, obracał się, ale Coolinsowi przydały się treningi. W końcu znalazł swoją szansę. Doskoczył, wbił zaostrzony kawałek deski przez maskę, prosto w oko. Przeciwnik wrzasnął, upadł na plecy, drgając agonalnie przez kilka sekund, nim umarł.

W tym samym momencie „pan strzykawka” doskoczył do Coolinsa z tyłu i wbił mu palce zakończone strzykawkami w szyję.

Może i chłopak dałby radę się obronić gdyby nie sparaliżował go widok tego, co stało się z Brooksem. Mianowicie, kiedy on walczył z jednym z zamaskowanych napastników drugi najzwyczajniej w świecie odrąbał głowę Brooksa od ciała i stał nieruchomo, trzymając ociekający krwią czerep za włosy.

Toksyna ze strzykawki zadziałała momentalnie i Collins odpłynął tam, gdzie wcześniej Fox.


PETROVSKI, WARD, JORDAN

Krzyki za ich plecami ucichły bardzo szybko. To mogło oznaczać tylko jedno.
Zauważyli samochód. Czy raczej wrak. Stare, poskręcane kawałki metalu, czarny kształt. Na masce nadal dopalały się resztki łatwopalnej substancji z zapalniczki Warda. Nigdzie jednak nie widzieli policjanta.

Chociaż nie!

Był tam. Siedział za kierownicą. Zwęglony, człekokształtny, zapewne martwy już od dawna. Trup. Spaleniec. To nie mogła być ta sama osoba, z którą rozmawiał Ward. To nie mogła być ta sama osoba, która ich ścigała.
Przez chwilę rozglądali się na boki, ale poza zarysami zrujnowanych domostw ledwie widocznymi w ciemnościach niczego więcej nie widzieli, ani nie słyszeli.
Uciekli przed „trójką wesołych pielęgniarzy”, lecz co dalej? Dokąd teraz?

Potrzebowali planu.

Nagle wyraźnie zobaczyli, że rezydencja, przed którą zastrzelono nauczyciela i koleżankę rozbłyskuje w ciemnościach niczym latarnia morska. Ktoś zapalił wszystkie światła i rozsunął zasłony.

PRESTON

Monstrum na łóżku poruszyło się, szarpnęło gwałtownie bełkocząc coś niezrozumiale. Nerwowo.

Gordon rozejrzał się. Też nerwowo. Ale nic wartego uwagi czy przydatnego nie zauważył.

Pasy podtrzymujące potwora przy łóżku wytrzymały. Ktoś postarał się, by pacjent nie był w stanie samodzielnie opuścić łóżka.

Mężczyzna szarpał się dziko, wykrzywiając pozszywaną twarz w grymasie zwierzęcej furii. Ta dzikość, te szaleństwo spowodowało, że Preston poczuł się, jak królik w klatce z wygłodzonym wilkiem.

W końcu napad szaleństwa minął i stwór znieruchomiał. Za to w pomieszczeniu rozszedł się fetor, który ewidentnie towarzyszył wypróżnianiu się.

Nagle Preston usłyszał muzykę. Dźwięki pianina.

https://www.youtube.com/watch?v=B-9Pdu6oigQ

Dochodziły gdzieś z domu, wzmocnione przez jakiś system nagłaśniający.

- Świnko, świnko – na korytarzu gordon usłyszał głosy. – Idziemy po ciebie, tłuściutki prosiaczku.

- Tatuś czeka – dodał inny głos, ochrypły i brutalny. – Tatuś czeka!

- U…wooo…. lnij… - udało mu się zrozumieć charkot pozszywańca na łóżku. – Zaa… bii…ję…. Ich…ci…e…eee…bie.

Nie brzmiało to zachęcająco.

VILL, PONTI, WILLIANS, ORTIS

Ponti pchnął drzwi upewniając się po raz drugi, że główne drzwi są zamknięte. Musiał poszukać innej drogi, przez zakrystię. Ruszył więc przy murze kościoła, szybko, by umknąć zbliżającemu się właścicielowi tych paskudnych, potwornych oczu.

Reszta podążyła za nim, w ciemność. Chłód kościelnych murów przeszywał ich dreszczem. Podobnie jak widok nagrobków znajdujących się z boku, prawie o wyciagnięcie ręki. Ta bliskość cmentarza przerażała ich, bali się tego, co mogło czaić się w mrokach.

Ponti ujrzał drzwi do zakrystii. Były tam, gdzie spodziewał się je zastać. Dotarł do klamki – ciężkiej i mosiężnej – i pchnął drzwi. Otworzyły się z przeraźliwym skrzypnięciem.

Chłopak zamarł, ale nie tracił czasu. Wszedł do ciemnego wnętrza spodziewając się najgorszego.

Jednak najgorsze nie czekało na nich nie w kościele, lecz na zewnętrz.
Nagły świst łańcuchów przeszył powietrze., gdy Willians, Ortis i Vill szykowali się, by wejść za Pontim. Z ciemności wystrzeliły metalowe ogniwa, które oplotły się wokół ramion i nóg Williansa. Gwałtowne szarpnięcie wywaliło chłopaka na ziemię. Łańcuchy napięły się, kiedy niewidzialny napastnik stojący gdzieś pomiędzy nagrobkami zaczął ciągnąć zaskoczonego sportowca powoli w ciemność.

Potni nie zareagował. Ujrzał bowiem kogoś. Jakąś niewyraźną postać stojącą w głębi zakrystii.

- Jeśli chcecie przeżyć, szybko wchodźcie do środka – wyszeptała postać.

Ciemność rozproszył blask zapalanej świecy. W jej blasku Potni i tylko on dostrzegł postać w kapturze. Spod mnisich szat wynurzyły się wytatuowane ręce i postać zdjęła kaptur ukazując równie wzorzystą twarz.



- Jestem Angela, a ty?

Te zwyczajne pytanie nagle wzbudziło niepokój w Potnim.

Na zewnątrz znów krzyknął Willians.
 
Armiel jest offline