Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-05-2015, 21:20   #47
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Zamieć
14 Tarsakh, Roku Orczej Wiosny



Mglisty świt przeszedł w całkiem pogodny dzień. Mieszkańcy Zamieci krzątali się wokół codziennych zajęć, wyraźnie uspokojeni obecnością najemników. Morale podniosła zwłaszcza Zoja, dzięki której zarówno ranni najemnicy jak i leśnicy szybko wrócili do zdrowia, a chorzy czuli się nieco lepiej. Franka, nie wiedzieć czemu, nie wzbudzała takiej sympatii. Może dlatego, że odkąd przyznała się małemu Rodiemu, że nie wie jak wydoić krowę (zresztą jedyną we wsi) została ochrzczona “paniusią z miasta”, a rozbawiona tym dzieciarnia ciągle zawracała jej głowę. Morale Zoji z kolei zważyła śmierć jednego z koboldzich jeńców, któremu w czasie walki Deithwen rozwalił głowę, a który koniec końców wylądował w zbiorowej mogile-dole wraz z resztą pobratymców.

Evan wyjaśnił Dziewannie jaki mają plan pozbycia się koboldów. Starsza nie wydawała się przekonana do takiego sposobu działania, ale nie miała też wiele do gadania. Zaznaczyła tylko by najemnicy pod żadnym pozorem nie wspominali mieszkańcom Zamieci o potencjalnych jeńcach w koboldzim obozie. Nie było wiadomo, czy porwani jeszcze żyją, czy w ogóle uda się ich odbić i - według Starszej - okrucieństwem byłoby robienie rodzinom zaginionych osób płonnych nadziei.
Zgodnie z sugestią młodego fechmistrza Dziewanna wysłała do Luty i Bukowa czterech mężczyzn, eskortowanych dodatkowo przez Deithwena i wyspanego Kaina. Gergo został w Zamieci, by swoją gadzią paszczą nie kuć leśników w oczy. Wędrówka przebiegła spokojnie, choć Eris kilkukrotnie jeżyła czujnie sierść, wyczuwając zapach wroga. Raz druidowi wydawało się, że widzi w zaroślach śpiczasty gadzi pysk, lecz koniec końców nie natknęli się na żadnego kobolda. Na szczęście obydwie osady spędziły noc spokojnie, a mieszkańcy Luty zgodzili się przenieść na noc do Bukowa bojąc się, że porażka koboldów w Zamieci skłoni je do zaatakowania najmniejszego z siół. Zbrojne oddziały z obu wioseczek ruszyły zaraz zbierać drwa na opał i przygotowywać obronę według najemniczych wytycznych.

Również w Zamieci nie próżnowano. Duże grupy mężczyzn i kobiet przeczesywały okolicę w poszukiwaniu drewna i resztek jedzenia. Gaspar zaproponował Robowi wspólne polowanie, ale ten odparł, że obecność koboldów przepłoszyła zwierzynę i mogą co najwyżej postrzelać do wiewiórek. Zaproponował natomiast, że pokaże najemnikom ślady, które do tej pory odkryli i kierunki ucieczki koboldów - zwłaszcza gdy usłyszał, że tropów szukać mieli jedynie Gaspar i Sinara. A gdy Karlovic uświadomił mu jaki mają plan ataku, leśnik złapał się za głowę. Głupoty się was trzymają i młodzieńcza brawura, co tylko śmierć na nas i na was sprowadzi, rzekł ponuro. W las zgodził się iść dopiero gdy do grupy dołączyli jeszcze Larsson, Marv i Shavri burcząc, że koboldom jedno czy noc czy dzień i już niejednego głupiego co się sam w las wybrał usiekły. Zresztą za rąbanie drwa na opał czy wiązanie kukieł najmitom nie płacili; to byle wyrostek mógł robić, podobnie jak szykować łuczywa czy prowiant na noc.

Myśliwi bez problemu zlokalizowali kierunek, w którym uciekły koboldy; pokrywał się on z wcześniej odkrytymi tropami. Znali las, więc pokazali najmitom kilka miejsc, w których mogłaby przeczekać tak duża grupa osób, choć widać było, że według nich pomysł jest idiotyczny i powodzenie planu młodzieży zależy tylko i wyłącznie od szczęścia. Bardzo, bardzo dużej dozy szczęścia.
Podczas wędrówki Sinara wypatrzyła koboldziego zwiadowcę, lecz ten umknął zanim zdołała naciągnąć kuszę. Widać było, że trasę ucieczki ma opracowaną. Rob chciał go ścigać, lecz Evan przykazał najmitom wyraźnie, by nie oddalali się od sioła na więcej niż dwie świece, więc zaniechano pogoni.
- Byście Tymorze ofiarę złożyli, to by nie zaszkodziło na pewno - rzekł Rob, gdy wracali już do wsi.
- Jak chcą na jeńcu polegać by ich po ćmoku przez obcy las prowadził, miast samemu jamę wytropić, jak żeśmy już ją przecież prawie znaleźli, to im nawet Tymora nie pomoże… - prychnął Larsson.
- Nie bluźnij - fuknął Rob. - Jak za złoto własną skórę narażają to chyba wiedzą co robią!

Larsson nie wyglądał na przekonanego, ale nie oponował. Po drodze Gasparowi udało się ustrzelić wiewiórkę, więc było przynajmniej z czego zrobić chudą polewkę na obiad (który musiał niektórym wystarczyć i za kolację). Eris upolowała sobie łasicę, która, zajęta truchłem kobolda nie zauważyła niebezpieczeństwa. Dzięki wilczycy Shavri odzyskał swoją strzałę, gdyż martwy kobold okazał się tym samym, którego ustrzelił nocą. Marv uciął kilka prostych gałęzi na drzewce do strzał. Co prawda nie były tak dobre jak jego, ale na bezrybiu i rak ryba.

Dzień mijał leniwie, gdyż w końcu najemnikom skończyły się rzeczy do roboty, miecze do naostrzenia, ubrania do pocerowania i ranni do wyleczenia. Podziurawione nocą zbroje stanowiły pewien szkopuł, lecz w obecnych warunkach i tak nie można było na to wiele poradzić, choć Shavri zrobił co mógł. Przejrzał zdobytą na koboldach broń - jej stan wołał o pomstę do nieba, ale gdyby włożyć w nie trochę pracy byłyby całkiem przyzwoite, a leśnicy mogli by zgarnąć za ich sprzedaż nawet kilkanaście złociszy. Nie mieli również nic przeciwko pożyczeniu najemnikom tejże, gdyby ktoś potrzebował.

Nadmiar czasu zwykle wywołuje również nadmiar myślenia, toteż im słońce było niżej tym więcej najemników poddawało większej refleksji ustalony rankiem plan działania. Zwłaszcza mieszkańcom miast perspektywa wędrówki po nieznanym, ciemnym lesie pełnym widzących w mroku istot wydawała się szczególnie mało nęcąca. Za późno było jednak na zmiany; mieszkańcy Bukowa wiedzieli co zamierzają najemnicy; no i jakby nie było płacono im ode dnia. Nocleg w przygotowanej do ataku wsi po dniu zbijania bąków wyglądałby jak bezczelne wyciąganie złota od zleceniodawców.




Wilczy Las
noc, 14 Tarsakh, Roku Orczej Wiosny




Zgodnie z radami tropicieli i leśników drużyna ruszyła w las gdy ledwie zmierzchało. Dotarcie do wybranego punktu, oddalonego o dwie świece od Bukowa, i zadekowanie się tam wymagało trochę czasu, a Gergo odradzał wędrówkę przy świetle pochodni. Raz, że grupę widać by było z daleka, dwa że smród gaszonej smoły również czuć byłoby na kilometr. A spora część drużyny wyglądała jednak jakby miała połamać sobie nogi w czasie nocnej wędrówki. No i, jak rzekł zaklinacz, i koboldy używały pułapek... Zarówno Gaspar jak i Deithwen starali się zacierać za najemnikami ślady, choć przy takiej ilości osób było to trudne zadanie.

Gdy drużyna dotarła wreszcie do poleconego przez Roba i Toma miejsca było już prawie ciemno. Był to spory parów, z łagodnie opadającymi w stronę strumienia zboczami. Z powodu wilgoci i spadku terenu drzewa rosły krzywo, a wiele niemal poziomo, tworząc z parowu swoistą klatkę, a równocześnie dając na tyle światła, że mogły tu rosnąć również niższe krzewy i paprocie. Miejsce na kryjówkę oraz do wypatrywania było idealne; jeśli ktoś chciał nabrać ze strumienia wody w okolicy było do tego wiele miejsc z wygodniejszym dojściem.

Zaczęło się czekanie. Wszyscy siedzieli jak trusie, łącznie ze związanym koboldzim przewodnikiem. Znudzona Eris drzemała na stopach druida. Bez słońca, bez światła, w napięciu - czas dłużył się niemiłosiernie. Czekali kwadrans, godzinę, dwie? Nikt nie wiedział. Co prawda nad parowem widać było kawałek nieba, lecz zbyt mały by określić czas z pozycji gwiazd; zresztą nikt się na tym nie znał. Cykanie świerszczy, pohukiwanie sowy, nietoperze piski, echa polowań leśnych drapieżników - wszystko to szargało nerwy i wyprowadzało z równowagi. Szczególnie piskliwe poszczekiwanie lisa wzburzyło najemników nieprzyzwyczajonych do nocowania w głuszy, gdyż brzmiało jak płacz niemowlęcia.

Gergo i Deithwen ślepili w ciemność, jako jedyni zdolni dojrzeć coś pomiędzy drzewami. Powoli wszyscy zaczynali mieć dość. A co, jeśli koboldy wybrały inną trasę - choćby na Lutę? Wtedy obeszliby parów daleko od południa. Albo na Bukowo - też im tędy było nie po drodze. Albo jak w ogóle nie ruszyli się z miejsca? W końcu poprzedniej nocy stracili kilku czy kilkunastu - nikt nie zadał sobie trudu by policzyć trupy - wojowników. Prawie cały oddzialik. Może zrezygnowali i liżą rany, zmieniają taktykę - o ile takie gadziny jakąkolwiek mają? Pocieszające było to, że nie słyszeli też żadnych odgłosów walki - a te powinny się jednak nieść echem po lesie. Przepatrywacze raz czy dwa zarejestrowali ruch na poziomie gruntu, lecz nie byli pewni czy to koboldy, czy może zwabione zapachem padliny drapieżniki, a wychylać się nikt nie chciał. Wszyscy nadstawiali uszu, lecz po tak długim czasie ciężko było odróżnić majaki od prawdziwie niepokojących dźwięków. Jeniec drzemał. Noc mijała i trzeba było podjąć jakąś decyzję - czy ruszać na podbój jaskiń (a jeśli tak, to jak), które - według przewodnika - były jakąś świecę drogi stąd, czy wracać do sioła z podkulonym ogonem.


 
Sayane jest offline