Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-04-2015, 22:36   #41
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Autumm, Drahini, Nemroth



[media]http://fc03.deviantart.net/fs14/f/2007/109/1/e/Morning_at_the_stream_by_space1999.jpg[/media]

Zamieć, Wilczy Las
14 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Świt


Zoja zaczęła dzień od kąpieli w zimnym strumieniu. Woda była zimna i rwąca, słońce z trudem przebijało się przez poranne mgły, a uzdrowicielka co kilka plusków niespokojnie rozglądała się na boki, czy czasem zza drzew nie wychyną jakieś żarłoczne koboldy czy inne dzikie stwory. Do zimnej wody była przyzwyczajona; Ethel uważała, że chlupanie się w lodowatej cieczy “hartuje ciało i ducha”, a dziewczyna nie wyobrażała sobie, że mogłaby zacząć dzień bez zmycia z siebie trudu i brudu poprzedniej doby. Wszak do pełnienia posługi Ilmatera trzeba było być czystym zarówno na duszy, jak i na ciele.

Po skończonych ablucjach, przelotnie zastanawiając się, co - i czy - w ogóle będą dziś jedli, wciąż podrygująca z zimna i szczękająca zębami Zoja zdjęła z szyi medalion z symbolem boga, powiesiła go na drzewie i dłuższą chwilę spędziła na modlitwie i medytacji w tej zaimprowizowanej kapliczce. Skoro pierwsze podejście koboldów - zwycięskie dla ludzi, bo gady wycofały się, napotkawszy bardziej zorganizowany opór - przyniosło aż tylu rannych, to co mogłoby się stać, kiedy stwory uderzyłyby z pełną siłą? Ta myśl przerażała Zoję i tym bardziej dodawała żaru jej modlitwie o boską pomoc i opiekę.

Dopiero po spełnieniu tych niezbędnych do dobrego rozpoczęcia dnia czynności wróciła do spichlerza i odpoczywających w nim rannych. Dwóch rzutkich chłopaków - Marv i Evan - którzy najwidoczniej nie chcieli tracić czasu na właściwy wypoczynek i wprost rwali się do wstawania i działania, uzdrowicielka postanowiła nie zatrzymywać siłą w łóżkach. Zdjęła im bandaże, delikatnie “przemyła” rany leczniczą mocą i zwolniła z dalszego leżenia, obdarzając tylko każdego na koniec lekkim buziakiem w czoło i słowami powierzającymi ich pod opiekę Cierpiącego Boga.

Z najciężej rannym towarzyszem, Shavrim, sprawa miała się - niestety - zupełnie inaczej. Zoja nie wnikała w szczegóły *jak* to się stało, że młodzieniec trafił do stodoły z *całą* pułapką na lisy na nodze i bladością sugerującą poważny upływ krwi. Początkowo sądziła, że to wnyki koboldów tak go załatwiły - do momentu, kiedy jeden z myśliwych z Zamieci nie zabrał sprzętu, by ponownie rozstawić go w ostępach. Najwidoczniej czarnowłosy musiał zwrócić na siebie uwagę jakiegoś złośliwego bóstwa pecha i nieszczęścia. Potwierdzałoby się to też tym, że w zamęcie, jaki panował w spichrzu, do którego dotarli wszyscy rannych, to właśnie krytycznie rannego łowcę niefortunnie pominięto i nie otrzymał on ukojenia z rąk kapłanki, która swoją leczniczą moc zużyła na innych potrzebujących. Jedyne, co mogła w nocy zrobić Zoja, to podać Shavriemu ziołowy napar, mający zbić gorączkę i poradzić sobie z ewentualnym zakażeniem, i oczyścić oraz zabandażować paskudną, poszarpaną ranę. Dopiero nad ranem, mając nowy zapas sił, mogła dokończyć dzieła.

Dziewczyna podeszła do “stołu” na którym wciąż spoczywał ranny i delikatnie ściągnęła z niego koc. Opatrunek nasiąknął krwią i zakrzepł; nie wyglądało to najlepiej. Uzdrowicielka skarciła się w myślach, by następnym razem lepiej pilnować, kto ma pierwszy otrzymać pomoc.

- Zoju, mogę spróbować w czymś Ci pomóc? - zapytał czarodziej podchodząc blisko uzdrowicielki.
- Oczywiście! - opowiedziała zapytana - Zawsze przyda się jakaś dodatkowa para rąk... Bardzo ci dziękuję... - przygryzła wargę, spoglądając na krwawy bajzel, jaki na nodze łowcy zrobiły zęby sideł.
- Shavri? - potrząsnęła lekko ramieniem chłopaka - Obudź się; już ranek. Musimy zmienić bandaże.
Przywitał ją różowy nosek szczura, bacznie niuchający, kim jest i czy może ma coś do jedzenia.
- Dzień dobry - wyszeptał Shavri, próbując unieść dłoń, żeby pogłaskać swojego czarnego szczurka. Udało mu się dopiero za drugim podejściem - Miałem taki śmieszny sen…

Śniła mu się miła twarz kapłanki, latarenka Gergo, która emanowała ciepłym światłem i o dziwo - podzwaniała miękko, gdy kobold nią poruszał. A także Kain, którego życzliwego, pełnego empatii głosu uchwycił się tam w lesie, żeby nie zemdleć po raz kolejny. Czarodziej w śnie mówił coś do niego w języku, którego ni w ząb nie rozumiał. A rytm jego słów wybijała Sinara na swoich narzędziach. Ale nad tym wszystkim górowała Bijak. Szczurka ze szklanego portretu stanęła na dwóch łapach na jego piersi i patrząc w kulę światła należącą do Kaina, przepowiedziała przyszłość wszystkim pozostałym uczestnikom snu, w tym jemu samemu… Wszystko to jednak uciekało od niego, jak woda ze stulonych dłoni.

Mag nachylił się nad tropicielem i zbliżył twarz do czarnego szczurka przyglądając się zwierzątku uważnie.
- Witaj kompanie, a raczej witajcie kompani! - powiedział Kain z uśmiechem. - To co ci się takiego śniło Shavri? - zapytał, mając nadzieję, że skupiony na rozmowie łowca lepiej zniesie leczniczy zabieg którego cześć mogła być bolesna.
Bijak przetarła sobie zaspany pyszczek łapkami i wyciągnęła łepek do maga, aż stając słupka, żeby go lepiej widzieć. Shavri spróbował skupić wzrok na Kainie.
- Nie pamiętam. Ale to był dobry sen i widziałem Cię w nim i Twoją kulę ze światłem… Słuchajcie… Co się stało po tym, jak wczoraj straciłem przytomność. Sądząc po tym, że dookoła nie słychać złorzeczenia, to chyba reszcie nie poszło najgorzej, co?
- Było kilku rannych, ale obroniliśmy wioskę. Nikt nie zginął, prócz koboldów. - odpowiedziała Zoja, z uwagą obmacując nogę tropiciela - Bogowie czuwali nad wszystkimi... prawie. Kogo wyznajesz? - spytała niespodziewanie poważnie, przerywając badanie i spoglądając na chłopaka.

Shavri drgnął i uzdrowicielka musiała to wyczuć. To było najbardziej osobiste pytanie, jakie mogła mu zadać. Bardziej osobiste od tego, czy dłubał w nosie, jak była mały i co lubi robić w łożnicy. Na dodatek ile się znali? Trzeci dzień? Ale z drugiej strony Zoja, z całą jej rzucającą się w oczy wrażliwością i empatią, pochylała się nad jego poharataną nogą i od początku wydawała mu się osobą bardzo wrażliwą, ciepłą i nastawioną frontem do ludzi i ich słabości. A przynajmniej tak ją odbierał. Poza tym, zganił siebie, inni ludzie nie odbierają tego tak głęboko, jak Ty, kretynie. Czuł się zażenowany, ale do końca nie wiedział, czy jej pytaniem, czy swoją reakcją na nie. W uderzenie serca później opamiętał się i doszedł do wniosku, że chce jej powiedzieć, nawet, a zwłaszcza jeśli przysłuchuje się temu Kain, który wczoraj próbował uratować mu życie.
- Sune. Najżarliwiej wierzę Sune i wierzę w Nią. Poza Nią jeszcze Helm i Gond. Dlaczego pytasz?
- Sune to kapryśna pani. - Zoja uśmiechnęła się przelotnie, ale minę wciąż miała zatroskaną - Spotkało cię tej nocy wiele pecha, przynajmniej z tego co mówili inni. Trochę to niepokojące. Może powinieneś zastanowić się, czy jakimiś swoimi czynami nie sprowadziłeś na siebie nieprzychylnego spojrzenia wyższych sił? Oczywiście nie znaczy to, że zrobiłeś coś złego! - dodała szybko - Szczera rozmowa z bogiem może jednak wiele pomóc.
Shavri zgrzytnął zębami i pożałował, że w ogóle się odezwał. Zmusił się jednak do spokojnej odpowiedzi.
- Zoju. Na jakiej podstawie wnosisz, że moje nieszczęście nie jest spowodowane jedynie moją głupotą i nieposłuszeństwem wobec rozkazu?
- Zoju nie przesadzaj, ten nieszczęśliwy wypadek to wynik po prostu pechowego zbiegu okoliczności a nie wola bogów. - dodał czarodziej, sceptycznie nastawiony do tego by absoluty interweniowały w tak drobnej sprawie.
- Wola bogów objawia się we wszystkich sprawach. Czasem właśnie subtelne sugestie i nieoczywiste znaki są ich sposobem na komunikację z ludźmi. Widzisz...- Ilmaterytka zwróciła się do Shavriego - Może Helm dał ci w ten sposób do zrozumienia, żebyś bardziej słuchał się przełożonych? To zgodne z jego doktryną. - pokiwała głową, przypominając sobie nauki Opiekuna. Wzięła zwitek czystego bandaża i namoczyła go w wodzie.
- Muszę odmoczyć ranę. - powiedziała do łowcy - Będzie trochę szczypało. Potrzymasz jego nogę o... w ten sposób, Kainie?
- Spróbuję - dodał Kain z uśmiechem. - Sądzisz Zoju że dobre bóstwo ryzykując śmierć wyznawcy mogło chcieć go czegoś nauczyć? - zapytał, uświadamiając sobie, że taka dyskusja z zagorzałą wyznawczynią Cierpiącego Boga będzie w najlepszym wypadku bardzo trudna.
- Być może tak, nie zastanawiałem się, czego Helm ode mnie chce. Posłuszeństwo, do którego się zobowiązałem, względem ludzi, z którymi podjąłem się unieść miecz, zobowiązuje mnie równie mocno. - zielono-brązowe oczy tropiciela były spokojne, ale wyrażały zdecydowanie i upór. - Nie chciałbym bowiem, żeby ktoś przeze mnie umarł. Moja wiara - i mówię to z całą życzliwością do Ciebie Zoju - nie jest to Twoją sprawą. Nie znasz mnie, ani moich motywów, a wydajesz osąd za osądem. - Shavri westchnął, czując, jak powoli rozmaka na jego nodze skorupa z bandaża i krwi. Tam, gdzie płyn dotarł do żywej rany, pojawił się zgodnie z zapowiedzią szczypiący ból. - Szanuję Cię i zależy mi na Tobie, ale skąd wiesz, że w każdej minucie życia nie zwracam się do bogów? Jaką masz pewność, że lepiej rozpoznajesz ich kroki w moim sercu i życiu ode mnie? A w końcu jakim prawem przypuszczasz, że Sune albo jakakolwiek inna instancja ściągnęła to na mnie... - tu wskazał mokrą nogę - ...jako karę za cokolwiek?
- Nic nie dzieje się bez przyczyny. To, co się stało, miało jakieś znaczenie, którego temu odmawiasz. - uzdrowicielka wysłuchała całej tej tyrady spokojnie i odpowiedziała łagodnym, stonowanym głosem - A cierpienie jest dla nas nauką, by wciąż się doskonalić i utwierdzać w drodze do doskonałości. - uniosła oczy na łowcę i odwinęła zdecydowanym ruchem bandaż - Zostanie ci blizna. Będzie jak mądre zdanie w księdze; ilekroć na nią spojrzysz, pomyślisz o tej chwili i wszystkim, co z niej wyniosłeś. Musisz tylko otworzyć umysł i serce na tą możliwość, a staniesz się dzięki temu lepszy. - oddała bandaże Kainowi i złożyła razem dłonie.
- Spójrz. - rozwarła powoli ręce, pomiędzy którymi pojawił się mały promyk światła, rosnący w miarę, jak Zoja otwierała dłonie. W końcu świetlna kula stała się tak jasna, że nie można było na nią patrzeć bez zmrużenia oczu. Uzdrowicielka przyłożyła zdecydowanym ruchem ręce do rany łowcy, ale zamiast fali bólu od dotknięcia rozeszło się przyjemne ciepło i uczucie mrowienia. Kiedy Zoja odjęła palce od stopy chłopaka, po ranie zostały tylko zakrzepłe resztki krwi.
- Jestem tylko skromną służką Ilmatera. Pewnie łamię strasznie dużo jego nakazów i nie spełniam swojej posługi tak dobrze, jak powinnam. Ale szukam go i staram się rozumieć co mówi. Dlatego potrafię tak leczyć... Ufaj bardziej swoim duchowym przewodnikom, a oni rozprostują twoje ścieżki. - zakończyła i zaczęła obmywać czystą wodą nogę łowcy.

Kain w zamyśleniu pokiwał głową po przemowie uzdrowicieli. Po chwili jednak powiedział:
- Może z tej rozmowy i ja wyciągnę jakąś lekcję… Najważniejsze jednak że wracasz do gry Sharvi! Cały i zdrowy. Wszystko zmierza w dobrym kierunku.
- Bogom niech będą dzięki - wyrzucił z siebie Shavri, a ten sarkazm we własnym głosie bolał go bardzo. Miał już nic nie mówić, ale siadając, podjął na nowo:
- Zoju, mówisz, że zostanie mi blizna. Nie pierwsza i nie ostatnia. A każda jedna z tych, które już nosze na ciele jest dla mnie jakąś mądrą pamiątką. Ta będzie nią także. Nie musisz mnie do tego zachęcać.Shavri poruszył zranioną nogą. Rozchodziło się do niej ciepło, a mrowienie było wręcz fizycznie odczuwalną przyjemnością, od której miał dreszcze na całym ciele.
Dziękuję Ci za pomoc za pomoc z nogą – rzekł szczerze. Jej słowa odczytał jako patrzenie na niego z góry i sprawiły, że jego uczucia religijne zostały mocno zranione. Ale nie chciał się do tego przyznać, bo dziewczyna naprawdę bardzo chciała mu ulżyć. Wstał i nie czekając na odpowiedź, odszedł od blatu, na którym go opatrywała, kuśtykając bardziej ze strachu, niż z potrzeby, bo rana nie bolała go już wcale.

- Ejjjj....! Biegaczu! - krzyknęła za nim Zoja - Nie zapomnij tego! - uniosła w górę parę butów, którą łowca w pośpiechu zostawił przy punkcie opatrunkowym. Ten poszarpany zębami pułapki był, o dziwo, w idealnym stanie, jakby nic mu się nie stało.
- I postaraj się nie nadwyrężać nogi! - dodała, z troską patrząc na kulejącego chłopaka - Moc potrafi wiele, ale nigdy nie zastąpi porządnego odpoczynku...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 28-04-2015 o 23:00.
Autumm jest offline  
Stary 29-04-2015, 08:37   #42
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Aż do samego rana Sinarze śniły się koszmary. Z ciemności nagle wyłaniały się pazurzaste łapy i próbowały ją chwytać, ale ona była tuż poza zasięgiem ich chwytu. Zostawiały na jej skórze tylko ciemne szramy gdzie udało im się jej dotknąć. Nie mogła drgnąć ani ruszyć się w żadnym kierunku bo natychmiast wpadłaby w te ohydne łapska. Byłą w potrzasku, w pułapce z której nie da się wyzwolić. Oczy co chwilę nabiegały jej łzami, a wołanie o pomoc nie przynosiło rezultatu.

Ocknęła się nagle bo ktoś zahaczył jej posłanie przechodząc przez spichlerz. Poczuła że łzy w jej śnie wcale nie były wymysłem jej wyobraźni, ale rzeczywiście dwie cienkie strużki powoli spływały po jej twarzy. Podniosła się i wytarła oczy, na szczęście chyba nikt nie zauważył. Niektórzy już wstali, inni jeszcze spali. Sama wstała i ruszyła do pobliskiego strumyka by choć trochę się obmyć. Po drodze witała wszystkich skinieniem głowy lub krótkim dzień dobry. Wioseczka budziła się do życia.

Sinara nie spodziewała się poczęstunku, ale widać chyba zasłużyli na śniadanie, bo mieszkańcy uraczyli ich zupą. Smakowała cudownie po trudach podróży i ostatniej nocy. Zastanawiała się co będą jedli później, ale pewnie Evan coś zarządzi. Był odpowiednim mężczyzną na odpowiednim miejscu.

Gdy wszyscy zebrali się by przeprowadzić przesłuchanie, Sinara również stanęła w pobliżu by usłyszeć co będzie mówił kobold. Gdy jednak usłyszała, że te biedne stworzenia nie mogą zostać draśnięte, nie wytrzymała i wyszła. Wmawiała sobie, że wścieka się na tak gorliwą obronę koboldów, ale tak naprawdę powód był inny. Sinara czuła się po prostu nieprzydatna.

Wczoraj długo jej zajęło zanim podniosła się z siennika i znalazła kuszę. Zanim rozeznała się w sytuacji było już właściwie po wszystkim, kompletnie się nie przydała w czasie walki. Gdy w końcu miała szansę się przydać i pomóc z wnykami, również zawiodła. Teraz trwało przesłuchanie, a ona nie miała by chyba takiej siły woli by patrzeć na jakieś tortury. Z resztą wiedziała też, że inni wymyślą lepsze pytania, które można by było zadać jeńcowi. Ona w takim razie postanowiła przydać się gdzie indziej.

Wykonała coś w stylu małego patrolu po siole i okolicy, gdzie odbyła się walka. Spytała, czy może przejrzeć rzeczy, które ściągnęli z koboldów. Sprawdziła, czy w miejscu walk nie pozostały jakieś ślady i wskazówki, które mogły pomóc w ich sprawie. O ile było to możliwe, prześledziła kawałek ich drogi ucieczki z wioski, ale tyle tylko by upewnić się w którą stronę odeszli, nie chciała oddalać się od wioski, wiedziała jakim niebezpieczeństwem to grozi. Stąpała też ostrożnie, wypatrując pułapek pod nogami. Może uda jej się na coś trafić i w końcu do czegoś by się przydała.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 29-04-2015, 23:50   #43
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Zamieć, Wilczy Las
14 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Przed świtem


Gdy Franka się obudziła było jeszcze ciemno i wciąż lodowato. Krótki sen nie był może najprzyjemniejszy, lecz zdecydowanie zaradził na całkowite wyczerpanie po leczeniu towarzyszy. Podniosła się i zaspanym wzrokiem przeleciała po okolicy. Było cicho jak makiem zasiał. Wypełzła ze swojego posłania, naciągnęła cieplejszy płaszcz i wyślizgnęła się z spichrza, mocując się jeszcze z drzwiami.

Mokro, lodowato, ubogo i ogólnie beznadziejnie. Każda noc przed wschodem słońca była podoba. W tej na szczęście jeszcze troszkę dzieliło Zamieć od wyjścia z objęć Shar. Musiała ustąpić, jak każdego dnia. Udział w takim wydarzeniu był najważniejszym i najbardziej cennym doświadczeniem każdego dnia. Pan Poranka nigdy nie zawiódł swych wyznawców i zawsze dawał dowód swej mocy. Dodatkowo Beshaba nie zabrała żadnego z nich. Pokrzyżowanie jej zakusów było bardzo satysfakcjonujące.

Franka pobłądziła trochę między domostwami widząc też paru wartowników. W jej oko wpadło od razu poletko, które znakomicie nadawało się do uczestniczenia w świcie. Brak drzew i płaski grunt wspaniale podkreśliłby modły jej osoby. Udała się na sam jej środek i przysiadła na piętach. Ujęła niewielki symbol wschodzącego słońca w dłonie, zamknęła oczy i pogrążyła się w modlitwie. Taki stan utrzymywał się do momentu rozpoczęcia świtu. Wtedy jej modlitwa popłynęła poprzez nuconą melodię, która bardzo powoli zamieniała się w śpiew.





- Te, jesteś najemnikiem, hm? - odezwał się za plecami stanowczy piskliwy głosik. Franka w połowie słowa urwała pieśń i obróciła się do rozmówcy. Mały zadziorny smarkacz patrzył na nią z założonymi rękoma jak pyszałkowaty książę z wyższością patrzy na swój lud.
- Erm... Przybyłam tu z nimi - odpowiedziała. Dzieciak zbliżył się do kapłanki i zaczął kluczyć wokoło niej bacznie się przyglądając.
- Jak ty jesteś najemnikiem to ja rwącym strumykiem. Gdzie twoja błyszcząca zbroja? Gdzie twój miecz? Nie wyglądasz mi na najemnika - zasądził dzieciak pewny swojej decyzji. - Szpiegujesz? - przystanął i zrobił groźną minę do poważnego zarzutu.
- Nie, nie szpieguję. Błyszczące zbroje i miecze mają rycerze. Nie jestem rycerzem, jestem kapłanką - broniła się nabierając nieco dystansu na zachowanie malca.
- Pff! Też mi coś! - wycedził sceptycznie pod nosem - Też ubiorę się w prześcieradło i będę wszystkim mówił, że jestem kapłanką! Ha! - przedrzeźniał na końcu wystawiając język. Na twarzy Franki pojawiło się oburzenie zmieszane z zaskoczeniem. Malec miał tupet. - I co niby robią takie kapłanki, bo siedzeniem i śpiewaniem to nie zabija się koboldów - pociągnął, gdy skończył wygłupy.
Brwi dziewczyny zbiegły się i powstała z wrażenia. Dłonie ułożyła na biodrach i pochyliła się nad smarkaczem. Cwaniaczka należało utemperować.
- Kapłanki zajmują się całym mnóstwem rzeczy. Od przekazywania woli swych bóstw, pomocy rannym i potrzebującym, do zajmują się też takimi gagadkami jak ty... A tak się składa, że ja jestem w tym specjalistką i znam wasze wszystkie sekrety... Tak, dokładnie... WSZYSTKIE - odrzuciła nieprzyjazną miną.
- Pff! Co może wiedzieć taka starucha jak ty! Nie prawda! Nic nie wiesz!
- Prawda - odpowiedziała groźniej.
- A właśnie, że nie prawda!
- A mam powiedzieć wszystkim, że sikasz do bali z wodą, w której mamusia ciebie szoruje? - Na złowrogim wyrazie twarzy pojawił się równie złowrogi uśmieszek. - Robisz to celowo, bo twoje rodzeństwo będzie po tobie... - Żadna tajemna magia za tym nie stała. Tak po prostu robiły wszystkie dzieciaki mające rodzeństwo. Usłyszawszy to malec zapowietrzył się, zawahał i odwrócił niby obrażony od oskarżeń. Zapadła długa cisza, w której ani jedna, ani druga strona nie miały zamiaru odpuścić.
- Nie zrobisz tego - smarkacz wycedził w końcu lekko niepewnie.
- Jak będziesz grzeczny to nie niczego powiem - odparła triumfalnie prostując się i splatając ręce na piersiach. - Dalej jestem dla ciebie udawaną kapłanką?
- Nooo dooobra... - przeciągliwie wycedził po raz kolejny nie wiedząc, czy może dziewczynie zaufać.
- Franka jestem - przedstawiła się zapominając trochę o wszystkim. W geście pojednania wyciągnęła do malca rękę.
- Rodi - wymamrotał bardziej pewnie.
- Więc... Pokażesz mi najfajniejsze miejsca w Zamieci? Ciężko porównać Darrow do tego miejsca.
- No co ty! Jesteś aż z Darrow? Darrow-Srarrow! Prawdziwe życie jest na wsi! - machał rozentuzjonowany - Ale zaraz, zaraz... Chcesz mi powiedzieć, że... Nigdy nie doiłaś mućki z samego rana? - wstrzymał się zdumiony.
- W stolicy z samego rana szło się do piekarza... - odpowiedziała krzywiąc się lekko, by złagodzić rozczarowanie małego.
- Za mną! - podniósł głos i chwycił Frankę za rękaw ciągnąć do największej stodoły wioski.
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 03-05-2015 o 14:48.
Proxy jest offline  
Stary 01-05-2015, 00:50   #44
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Post wspólny


Spichlerz, Zamieć, Wilczy Las
14 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Ranek


Ranek był ciężki dla Evana, ale mimo kilku wpadek udało się wiele osiągnąć. Nie licha była tu zasługa koboldziego czarownika; tak przynajmniej twierdził Shavri. Blondwłosy wojownik podszedł do gadziego towarzysza i wyraził swą wdzięczność.
- Gergo, świetnie się spisałeś, dziękuję. Wybacz że wcześniej cię nie doceniałem, ale sam rozumiesz, jesteś koboldem i ciężko było mi zrozumieć twoje motywy. Zresztą tak naprawdę do tej pory nie wiem czemu się z nami zadajesz, ale dzisiaj wiem, że jesteś po naszej stronie.

Gergo przyglądał się podejrzliwie Evanowi, zastanawiając się czy nie jest to wstęp do jakiegoś przykrego żartu. Wysoki wydawał się jednak szczery w tym co mówił.
- Nie wydaje mi się, żebym zrobił coś szczególnego... - odpowiedział kobold cicho, ale uśmiechnął się z wdzięcznością, prezentując szereg trójkątnych ostrych kłów.
- Czemu się z wami zadaje? Chyba chcę być kimś więcej niż koboldem... - odpowiedział, odbierając słowa Evana jako pytanie wymagające odpowiedzi.

Deithwen stał blisko i usłyszał rozmowę.
- Evan ma racje, dobrze się spisałeś. Twoja pomoc na pewno okaże się niezbędna już niebawem. Ktoś musi przesłuchać pojmane koboldy. - powiedział głośno druid.
- Dziękuję wam wszystkim. Nie wszystko poszło tak jak byśmy chcieli, ale udało się ochronić wioskę. - Evan starał się podnieść morale grupy, gdyby takowe spadło po tym jak ktoś spojrzał na ledwo żywego Sharviego.
- Mamy też jeńców, a to może okazać się kluczem do wykonania naszego zadania. Gergo, chodź. Trzeba ich przesłuchać.
- Udało się, bo uciekły... - mruknął Marv, trzymając się za zranioną nogę - Następnym razem będą wiedzieć. Lepiej, żebyśmy się czegoś dowiedzieli. - westchnął - Ktoś pamięta, czy mieszkańcy Zamieci mówili jak często następują po sobie ataki? Przydałby się czas na przygotowania. - sądząc ze spojrzenia jakim obdarzył swoje rany raczej chodziło mu w o odzyskanie sił. Nagle obdarzył dziwnym spojrzeniem Gergo. - Jaszczurki są dobre w smaku, koboldy to nie są przypadkiem takie duże?
- Jadałem smaczniej... - wzruszył ramionami kobold.


Potrzebne było jakieś krzesło, stołek, kawałek pieńka, na którym można by posadzić przesłuchiwanego jeńca. Gergo przytaskał z zewnątrz stołek i ustawił go w pewnym oddaleniu od prowizorycznego szpitala. Następnie złapał zdrowszego z koboldów za pysk i przyciągnął go do pieńka. Popracował trochę nad więzami, by ułatwić sobie przysłuchanie. Nogi kobolda przytwierdził do stołka, a ręce związał za plecami. Zza pasa wyjął sierp i zaczął się nim bawić, chcąc skupić uwagę jeńca.
- Ostrożnie z tym wszystkim. - Zoja spojrzała na Gergo krzywym spojrzeniem, odrywając się od sprzątania pokrwawionego stołu - To, że jest naszym jeńcem, nie znaczy jeszcze, że można go źle traktować. Będę się przypatrywała, czy czasem was zbytnio nie poniesie. - dodała i przeszła tak, żeby znaleźć się za skrępowanym jaszczurem.
- Dobra. Gergo , postrasz go trochę i zapytaj dlaczego atakują te wioski. - powiedział Evan.
- I niech lepiej nie ściemnia, bo będzie z nim źle! - wojownik miał jeszcze wiele innych pytań, ale od czegoś należało zacząć.
- Ja proponuje, aby oprócz kija dać także marchewkę. Powiedz mu, że dobrze traktujemy koboldy, które nam pomagają, czego jesteś żywym przykładem. Dajemy jedzenie i złoto. Bardzo jednak nie lubimy, kiedy ktoś nie chce z nami współpracować. Co do pytań, to warto by się dowiedzieć ile ich jest i gdzie się skrywają... - powiedział Deithwen.
- Pod warunkiem, że jest to prawda i rzeczywiście z nim tak postąpimy. - dorzuciła uzdrowicielka - Nie będziemy kłamać i mieszać w głowie tej biednej istoty. I tak wystarczająco wiele przecierpiała. Dajcie mu przynajmniej wody, nim zacznie odpowiadać.
- Powiedz to tutejszym mieszkańcom! - prychnął Marv z niedowierzaniem i pokręcił głową. - Nie damy mu ani jedzenia ani złota, co najwyżej wypuścimy wolno. - te słowa już skierował do druida - Ciekawe czy będzie mu zależało na życiu i wolności...
- Cokolwiek z nim zrobimy, powinno to służyć dobrej sprawie. Nie przeszkadza mi oszukiwanie go. Jeśli mamy zamiar go wypuścić to tylko po to by śledzić i dostać się do ich kryjówki. Ostatecznie pamiętajmy że to złoczyńca! - dodał Kain podchodząc bliżej.

Sinara po usłyszeniu tych słów po prostu wyszła, bo inaczej powiedziała by coś nieprzyjemnego dziewczynie. Jeśli Evan nie ma nic przeciwko takiemu podejściu do jeńców, to Sinara nie miała zamiaru się wtrącać.

Milczący dotąd Gaspar wyszedł z cienia. Był w podłym nastroju, świeżo zaleczone rany piekły, a te enteliganckie dyrdymały o traktowaniu koboldów jak ludzi zaczynały mu działać na nerwy.
- Dajta go mnie! – powiedział, z paskudnym uśmiechem wyłamując palce, aż strzeliły stawy - Wnet będzie śpiewał jak skowronek na wiesne. Te, łuskowaty! - zwrócił się do Gergo - Czego ty się najbardziej boisz? Światła? Ognia? Słońca? Zara obaczym, czy ten tu... - pogardliwie wskazał na związanego kobolda - ...takoż się lęka.

Gergo zastanawiał się przez chwilę.
- Najbardziej boję się, że to kim się urodziliśmy ma większe znaczenie, niż to kim chcielibyśmy być i nic nie da się z tym zrobić. - odpowiedział cicho.Gaspar przewrócił oczami.
- A tera mnie przetłumacz, jak mogę użyć tego do przesłuchania tego tam! - wskazał na jeńca - Myślałem, żeby go na słońce wywlec i sponiewierać letko. Jakby to nie pomogło, to możem mu pięty w ognisko wrazić, albo żelazem popieścić. Gadaj, słońca, alibo ognia się bojacie...

Wypytując Gergo, łowca cały czas obserwował jeńca. Wypatrywał oznak przerażenia, starał się znaleźć jakąś słabość, którą mógłby wykorzystać. Kobold zmieszał się, jego wyznania były nie na miejscu i niepotrzebne. Zebrał się w sobie i odpowiedział:
- Kobold słabnie w słońcu, ale nie widziałem, żeby któryś się tego słońca bał. Ogień? Słyszałem opowieści, że niektóre plemiona zamieszkują smocze jamy. Pozwólcie mi przekazać mu pytania, potrafię być przekonujący.
- Jakaś metoda podziała, Gasparze. W każdym razie Gergo spytaj o podstawy. Czemu atakują, gdzie mają kryjówkę,, kto nimi dowodzi...- zaproponował Kain, przyglądając się jeńcowi.
- Dość tego grożenia i przechwalania się! - ucięła Zoja, marszcząc groźnie brwi - Pytajcie go o co chcecie, ale ktokolwiek będzie chciał mu zrobić krzywdę, najpierw będzie musiał zranić mnie. Czy to jest jasne?! - spojrzała po wszystkich zebranych, a jej pierś falowała od głębokich oddechów, wyraźnego znaku wzburzenia - Daj mu wody, Kainie. - wskazała palcem maga, żeby nie było wątpliwości, kogo ma na myśli - I nie przeciągajmy tego dłużej, niż to jest absolutnie konieczne.

Kain przekręcił oczami.
- Przecież to złoczyńca, pewnie morderca i grabieżca. Traktowanie go ulgowo może przynieś więcej strat niż pożytku patrząc na to z szerszej perspektywy. - powiedział, po czym sięgnął po bukłak, kubek i podszedł do jeńca; ostatecznie czarodziej nie chciał się wykłócać. - Mam nadzieję że mnie nie ugryzie… Gergo, rzeknij może do niego że dajemy mu pić... - dodał mag.

Gergo warknął chrapliwie, informując jeńca, że w kubku jest zwykła woda. Gdy ten zwilżył już gardło, Gergo podszedł bliżej, układając sobie w głowie pytania. Jakby od niechcenia zaszedł go z boku i złapał niespodziewanie za ogon. W koboldzim obyczaju dotknięcie tej części ciała - a szczególnie nadepnięcie lub zahaczenie bronią - było świadomą groźbą. Gergo wzmocnił uścisk, gdy tamten próbował wyszarpać swój szczurzy ogon.

- Teraz mnie słuchasz, skorrax? Mamy kilka pytań, a od tego, co odpowiesz zależy twój dalszy los. Proponowałem wysokim zacząć od ogona... - ...odrąbiemy go przy samym neesh i upieczemy. Myślę, że chętnie spróbują koboldziego ogona, może i tobie damy skosztować. - Gergo utrzymywał kontakt wzrokowy z jeńcem, cedząc słowa w prymitywnym smoczym - Później wybijemy ci wszystkie zęby - wysoki łowca potrzebuje grotów do strzał. Jak ci się to podoba? Nakarmimy cię twoim własnym ogonem, a ty nawet nie będziesz mógł go ugryźć. Pomysłów wysokim nie brakuje i chętnie zabiorę się do powolnego krojenia cię na kawałki. Lepiej uważnie dobieraj słowa, skorrax. Jeśli będziesz grzecznym koboldem, zabije cię bezboleśnie. Może nawet wypuścimy cię, jeśli powiesz nam dużo ciekawych rzeczy? - Gergo zawsze umiał przekonać innych, przynajmniej dopóki nie przerastali go o metr - Odpowiadaj po kolei, każda chwila zawahania może cię bardzo zaboleć. Czemu atakujecie wioski? Takie tchórzliwe izhaas jak wy nigdy nie ryzykują ataków na duże wioski. Ile jest wojowników w twoim plemieniu? Gdzie jest wasze śmierdzące gniazdo? Widzisz ten sierp? Gdy wysokim skończą się już pomysły na tortury, zawsze jeszcze będę mógł ci urżnąć twoje arrautzak i nigdy więcej nie zrobisz żadnych szczeniaków.

Kain pokiwał z szacunkiem głową po przemowie Gergo. Choć mowa koboldów była dość specyficzna, by nie powiedzieć szczekliwa, to jednak mówili w smoczym. Większość czarodziejów zna ten język a Oussndar nie był tu wyjątkiem. Nie spodziewał się jednak że istnieję tak wulgarny dialekt.

Jeniec rozskrzeczał się tak jazgotliwie, że Kain miał problemy z nadążeniem za jego słowami. Gergo rozumiał go oczywiście w pełni, aczkolwiek związanemu gadowi daleko było do konkretów. Plemię było “duże”, z tego co zrozumiał zaklinacz podzielone na pół - osobno obóz rodzinny i straże, i osobno wojownicy; gniazdo było “w ciemnym lesie”, a atakowali sioła na rozkaz “Wielkiego Kaaza”. Gergo mógł domyślać się, że to przywódca plemienia; tytuł był dość popularny wśród koboldziej braci.

Gergo zadumał się przez chwilę i odezwał się do towarzyszy
- Nie wie za dużo. Są dwa obozy, w jednym są młode i kobiety, drugi jest wojenny. Nie zna przyczyn ataków, wie tylko, że tak kazał im wódz. Obozy są w ciemnym lesie, gdziekolwiek to jest. Pewnie mógłby nas tam zaprowadzić. Jest przerażony i wije się jak robak, raczej mówi prawdę. O co go jeszcze pytać? - zapytał.
- Czy ich wódz to kobold? - dodał szybko Kain.
- Dobre pytanie, Kainie. - Shavri usiadł ciężko obok maga - A tak poza tym… - zwrócił się do pozostałych towarzyszy - Nie wydaje się wam, że “w ciemnym lesie” to strasznie niekonkretna informacja? No przecież koboldy chyba wiedzą gdzie i ile idą do swojego gniazda i jak do niego trafić? Gdzie są te gniazda? - sapnął - Dzień, pół dnia drogi kobolda na północ, na południe? - tropiciel urwał gwałtownie pytaniem i zasapał się. Słaby był cholernie. Doczłapanie z jednego końca spichrza do drugiego kosztowało go plecy zlane potem.

Gergo zaczął niemal pieszczotliwie gładzić ogon kobolda sierpem. Zoja obdarzyła go nieżyczliwym spojrzeniem i pogroziła palcem.
- Pytałem gdzie jest wasze śmierdzące gniazdo. Jak daleko jest jedno i drugie, w którą stronę trzeba się skierować. Co jest w okolicy? Jak daleko jest jeden obóz od drugiego? - Gergo warknął - Powiedz więcej o waszym wodzu. To szaman, wojownik? Długo już przewodzi stadu? Jest w nim coś szczególnego? Odpowiadaj szybko, albo pogłaskam cię nieco mocniej.
- Patrole tutaj, całkiem blisko, w dużych norach! - szybko wyszczekał w smoczym jeniec. - Do dużego przechodzimy… no, wchodzimy w norze i wychodzimy w lesie. Puf i już! Wielki Kazaa krótko wodzem, ale jest wielki! A szaman jest szamanem od zawsze, odkąd byłem małą jaszczurką!

Gaspar patrzył na Gergo z uznaniem. Teraz podszedł bliżej i zaczął wpatrywać się w jeńca z brzydkim uśmiechem.
- Panie łuskowaty, widzę, że na robocie się pan znasz i się w tańcu nie chędożysz.- rzucił do zaklinacza - Wpieprzać się między gorzałkę i zakąskę nie zamiaruję, ale w razie potrzeby chętnie pomogę. - dodał, świdrując drugiego kobolda wzrokiem, ale tamten leżał nieruchomo jak kłoda.
- Zapytaj go jeszcze, co robią z porwanymi ludźmi i gdzie ich przetrzymują. - Shavri musiał to wiedzieć. Gergo pokiwał głową.
- Po co porywacie tych wszystkich ludzi? Co z nimi dalej robicie? Przecież nie zjecie takiej ilości wysokich... - zaklinacz kontynuował wypytywanie kobolda.
- Tak, tak, tyś mądry; my zjadamy tylko dzieci i tych, co sami już iść nie mogą! - skwapliwie przytaknął jeniec. Po jego stroju i marnym uzbrojeniu Gergo mógł przypuszczać, że w szeregu dziobania zajmował raczej poślednie miejsce - Kroimy i pakujemy dla rodzin, przysmaki, mniam! - oblizał się odruchowo - Reszta wędruje do dużego obozu w ciemnym lesie, ale ja nie wiem gdzie, to inny oddział tam idzie, wybrany przez Wielkiego Kaaza!
- Wygląda na to, że mniejsze oddziały wojowników gnieżdżą się w jamach w ziemi niedaleko stąd, natomiast główny obóz jest głębiej w lesie. Jeśli dobrze rozumiem, jest jakieś podziemne połączenie między nimi. Koboldy zjadają tylko niedołężnych, resztę kierują do głównego obozu. Ten tutaj nie wie co się z nimi dalej dzieje. - podzielił się zresztą swoimi spostrzeżeniami koblodzi zaklinacz.
- Duży obóz? - zapytał Shavri, starając się zapanować nad gniewem i obrzydzeniem - Czyli co? Więcej plemion zajmuje się porwaniami? - nagle zwrócił się do Kaina - Używają jakichś czarów do tak sprawnego przemieszczania się, czy chodzi o jakiś skrót podziemny? Jak myślisz?

Czarodziej zamyślił się.
- Teleportacja? Im większa odległość, im więcej przeniesionych obiektów tym bardziej zaawansowana magia za tym stoi. Nie mogę tego mówić z pewnością, ale nie pasuje do sposobu działania, jaki na razie prezentuje ta grupa koboldów. Raczej jakiś skrót... - powiedział Kain z wahaniem.
- Brzmi jakby wchodzili do wykopanych jam i nimi przedostawali się do obozu. Mógłby nam wskazać te miejsca, gdzie koboldy schodzą w dół. - wtrącił trochę niepewnie Marv - Spytaj czy potrafiłby dotrzeć do obozu bez wchodzenia do nory?
- A co z pozostałymi osadami? Jeśli nie powiodło im się tu, na pewno uderzą gdzie indziej, gdzie obrona jest słabsza. - zauważyła uzdrowicielka - Najpierw trzeba zadbać o bezpieczeństwo ludzi, a potem wyprawiać się w serce zła.
- Zgadzam się z Zoją, ale powinniśmy zrobić tak, jak mówi Marv. Bo nie mamy takich sił, żeby obsadzić obronę wszystkich okolicznych wiosek. A mam wrażenie, że problem ataków czy tu, czy gdziekolwiek indziej w okolicy zniknie, jeśli utniemy mu łeb. - skonkludował Shavri.
- Byłbym za agresywnym rozwiązaniem problemu. Mawiają że najlepszą obroną jest atak. Szczególnie że nie możemy bronić wiosek w nieskończoność. Jest nas za mało. Zniszczmy gniazdo, wypełnijmy zadanie! - dodał czarodziej.

Gergo przysłuchiwał się ich dyskusji przez moment, po czym wrócił do przesłuchania.
- Wasz wódz, to kobold, taki jak ty czy ja? - zapytał, mając wątpliwości, czy o jakimkolwiek koboldzie można powiedzieć “wielki”.
- Jest wielki. - skinął głową jeniec.
- Potrafiłbyś nas zaprowadzić do głównego obozu, przez las? - tym razem związany kobold pokręcił głową; zawsze chodzili tunelami. Gergo wykorzystując to, że Zoja jest zajęta rozmową z innymi wysokimi skaleczył ogon kobolda. Jeniec wrzasnął z bólu.
- Pytałem się czy jest *koboldem*.
- Tak, tak tak!
- GERGO!!! - Zoja być może była zajęta rozmową, ale głucha też nie była. A pisk bólu w każdym języku brzmi dokładnie tak samo - Zostaw go. Będziesz tłumaczył, ale oddasz mi broń. Natychmiast! Nie będzie żadnych tortur, póki tu stoję! - wyciągnęła rękę po sierp, a jej czarne oczy ciskały gromy.
- Gergo działa w imię wyższego dobra, jakim jest ochrona tych biednych atakowanych przez złe stworzenia ludzi. Uspokój się Zoju i pozwól nam prowadzić przesłuchanie. Jeżeli dowiemy się prawdy możemy ocalić życie nie tylko miejscowych, ale też nasze. - powiedział stanowczo Deithwen.
- Nie zabraniam przesłuchania. Zabraniam dręczenia tej biednej istoty. Żadne dobro, większe czy mniejsze, nie usprawiedliwia zadawania bólu i cierpienia. - powiedziała twardo Zoja, gotowa do upadłego bronić prawd swojej wiary.
- Mamy wybranego dowódce, ciekawi mnie co on o tym sądzi. Jestem też ciekaw zdania pozostałych członków drużyny. Rozstrzygnijmy ten spór wspólnie. Kto uważa, że nie należy nie męczyć tego “biednego” stworzenia w imię WYŻSZEGO DOBRA? - zapytał druid.
- Chwila, naprawdę? Jak teraz zabierzemy Gergo sierp, to całkiem straci w oczach jeńca. - Shavri otarł zimny pot z czoła i zwrócił się do kobolda - Po prostu już go na razie nie siecz.
- Rozumiem podejście Zoji, ale mamy do wykonania misję. Okazując zbytnią pobłażliwość wobec tej istoty ryzykujemy życie ludzi których mamy chronić. - powiedział Kain.
- Zoju, nikomu z nas nie podoba się dręczenie kobolda. - włączył się Evan który do tej pory siedział spokojnie i analizował informacje przekazane za pośrednictwem Gergo - Jednak ta istota jest zła i przewrotna, a tylko strach może ją przekonać do współpracy z nami. Pamiętaj że ten kobold zjadał bez problemu małe dzieci, więc trochę dręczenia i strachu i tak jest nieadekwatną karą do swych czynów. Gergo! Wypytuj go dalej!
- Myślę, że jesteśmy lepsi od tego. A przede wszystkim nie jesteśmy sędziami, żeby ferować wyroki na miejscu. Mimo wszystko jesteś naszym wodzem; podjąłeś decyzję, z którą nie mogę dyskutować. Pozostaje mi się tylko modlić o to, żeby wasze serca zmiękły. - Zoja pokręciła ze smutkiem głową i spuściła wzrok, nie chcąc patrzeć, jak bezbronnemu stworzeniu dzieje się krzywda.
- Nasze serca nie są twarde, wierz mi Zoju, to po prostu konieczność. Przecież jesteśmy tu po to by ratować ludzi i każdy z nas chyba chce też wyjść cało z tej zawieruchy. - zakończył Evan.
- Nie mieszkałaś nigdy w przygranicznej osadzie jak sądzę... - wtrącił Marv przysłuchując się temu z niedowierzaniem. - Nikt u nas nie dręczy koboldów, ale nikt też nie zawaha się przed uśmierceniem stworzenia. One atakują, my zabijamy je, aby nie robiły tego dalej. - wzruszył ramionami - U nas każdy się tego uczy.
- Ano. - poparł Marva Gaspar - Jak se pomyślę co te paskudztwa wyprawiały z maleńkimi dzieciaczkami, to aż mnie rence świeźbią. Ale dręczyć go nie będziem. Jak się go wypyta, to weźmie w łeb i wrzuci się go w jaki wykrot. Zresztą, mamy jeszcze jednego, może tamten wie co wiecej? - podszedł do leżącego w kącie jeńca i kopnął go lekko czubkiem buta - Słyszałeś dziadu? Bedziem cie na spytki brać! - mimo wysiłków chłopaka, jeniec pozostał dziwnie bezwładny - Ki czort? - mruknął tropiciel do siebie.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 01-05-2015 o 00:54.
Autumm jest offline  
Stary 02-05-2015, 11:17   #45
 
Piter1939's Avatar
 
Reputacja: 1 Piter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodze
Gergo wahał się. Nie chciał oddawać swojej broni, a kiedy wstawił się za nim inny wysoki, zdecydował się tego nie robić, przynajmniej na razie. Nie mógł jednak kompromitować przesłuchania i odezwał się do kobolda

- Widzisz jak wyciąga rękę po sierp? Twierdzi, że czas ci urżnąć głowę, więc jeśli masz coś przydatnego do powiedzenia, zacznij gadać. Zacznij od tego, ile jest wojowników w każdej jamie i mów dalej wszystko co przyjdzie ci do głowy, a co może nam się przydać w rozgromieniu waszego plemienia.

Widok wykłócających się wysokich i wymachującego sierpem Gergo podziałał na jeńca jak strzał biczem. Zaczął terkotać, że plemię jest duże; ale oddziały wypadowe to tyle co dziś atakowało; że rodzinny obóz daleko i żeby Gergo ich nie ruszał, ale wojowników to niezbyt daleko jamy, w lesie, że w tunelach są tylko porywacze, że w obozie jeńcy - jak ich jeszcze nie zjedli; że jama to tylko przejście i nie ma tam żadnych innych wyjść, tylko komory noclegowe… Aż się zasapał z wysiłku, nerwowo zerkając na leżacego na klepisku drugiego kobolda, trącanego nogą przez Gaspara. Gergo w skrócie wyłożył towrzyszom słowa nieco bełkoczącego kobolda. Wreszcie pojawiły się jakieś konkrety.
Gdy Gergo przetłumaczył słowa jeńca, to Evan zastanawiał się przez moment i zapytał:
- Znaczy ich rodzinna wioska daleko stąd jest, dobrze zrozumiałem? Jeśli tak to po co tu przyleźli, zapytaj go Gergo?
Zaklinacz sprawnie wydobył kolejną informację - po ludzi. Człowieka, zwłaszcza szczenię, łatwiej złapać niż jelenia - entuzjastycznie wyjaśnił schwytany gad. Gergo wzruszył ramionami.
- Mówił już wcześniej, że wykonują tylko rozkazy wodza, nic konkretnego na temat ich celów się chyba nie dowiemy. O coś jeszcze go pytać?
- Chwileczkę. To znaczy, że w okolicy jest jedno wejście do jam noclegowych wojowników-porywaczy, którzy przychodzą nocą? - Shavri popatrzył po towarzyszach, bo wolał się upewnić, że dobrze rozumuje pomimo osłabienia.
Gergo zastanawiał się przed chwilę. Co sprytniejsze koboldy potrafiły liczyć na palcach nawet do dziesięciu.
- Ile jest tych wejść dla wojowników? Tyle - pokazał jeden palec - tyle - dwa palce - a może tyle - wyciągnął trzy pazury - czy jeszcze więcej?
- Wojów jest twoje łapy i moje łapy… i jeszcze szamana łapy i wodza łapy… chyba - odparł jeniec po głębokim namyśle i głośnym pierdnięciu. - A wyjście jedno tu i jedno tam.
Gergo odwrócił się zmartwiony do drużyny.
- Tych wyjść jest mnóstwo.
- Niedobrze - powiedział Evan - Szybki atak chyba nie wchodzi w grę w tej sytuacji, zbyt dużo ich i lepiej znają teren. Proponuję namówić wieśniaków z innych wiosek by tymczasowo przenieśli się tutaj do Zamieci i tu stworzyć główny punkt oporu z palisadą i ogniskami. Trzeba też zdobyć żywność, bo długo nie pociągniemy na tych resztkach. To są wszystkie moje oszczędności.
Evan wyciągnął sakiewkę i rzucił ją na klepisko.
- Proponuję zebrać wszystkie pieniądze i kupić za nie żywność. Może kilku z miejscowych uda się przekonać, by wyruszyli do miasta po zapasy, zarówno dla nas jak i dla nich.
- Niestety, nie mam żadnych monet - powiedziała smutno Zoja - Jedyne, co mogę zrobić, to zapewnić tyle opieki rannym i potrzebującym, ile potrafię. Mam też koc, śpiwór... chętnie je oddam. Może chociaż tyle zrobi jakąś różnicę...
- Brzmi rozsądnie. Pod warunkiem że ich namówimy do opuszczenia domostw i przeniesienia tutaj. To może być trudne… Co planujesz jednak dalej? - zapytał Kain.
- To je myśl, ściągnąć wszytkich ludków w jedno miejsce - przyklasnął Gaspar. - Ale z fundowaniem im spyży raczej bym uważał, wodzu - wyszczerzył się. - Toćmy już ugadali, że ni ma sensu iść do miasta… Chociam sam był “za” - wzruszył ramionami.
- Myślałem o zasadzce w jednej z wiosek - odpowiedział Evan. - Oczywiście gdy już opuszczą ją mieszkańcy. Wybicie znacznej części ich grupy uderzeniowej z pewnością osłabi ich morale, a nam ułatwi później dalszą wojnę podjazdową.
- A jak już dobierzem się tym skurkowańcom do rzyci w zasadzce - wywarczał zza zaciśniętych nagle zębów Gaspar - to może by tak z wizytą do nich wpaść? Nie spodziewają się tego kurwie syny, łacno ich wybierzem, jako ryby z saka. Nadto - kontynuował - możem ich herszta capnąć i utłuc, pewnikiem się z tego nie ucieszą. Jeno bida, bo przez jamy leźć trzeba...
- Jeśli jaszczurki nas nie przejrzą to takie rozbicie ich głównych sił było by skuteczne… Gergo zapytaj jeńca czy obserwują wioski za dnia - poprosił czarodziej.
Gergo warknął na kobolda, przekazując mu pytanie maga. Ten wzruszył ramionami. Zależało od rozkazów, ilości jeńców, pogody… Zwykle jednak tak.

Marv nie podchwycił rzucania sakiewkami. Jego spojrzenie przesunęło się po monetach Evana, następnie skierowało na samego wojownika, a na końcu zatrzymało na przesłuchiwanym koboldzie.
- Gdyby udało się przekonać mieszkańców, wątpię by łatwo, to moglibyśmy zająć się tymi wejściami w okolicy. Nie stawimy czoła takiemu atakowi jak dzisiaj, pokonaliby nas, gdyby nie to, że najpierw zdecydowały się uciekać. Gergo, spytaj go jeszcze, czy tacy duzi ludzie jak my mogliby przejść tunelami i czy one łączą się w kilku miejscach pod ziemią.
- Jak wysokie są tunele, skorrax? Wysoki się tam zmieści? Czy te jamy są połączone ze sobą, czy tylko każda z głównym obozem? W sensie - żachnął się Gergo na widok tępej miny kobolda - czy można przejść z jednej jamy wojowników do drugiej tunelami? Są tam pułapki?
Związany gad rzekł, że podziemia są naturalne, raz wyższe, raz niższe; nie sprawdzali wszystkiego, bo są tam pająki, ale do obozu jest dość prosta droga. Pułapek w tunelach nie ma. Może służyć za przewodnika… jeśli duzi obiecają, że zostawią obóz rodzinny w spokoju.
- Ciekaw jestem, czy koboldy przestaną atakować, gdy zabraknie ich wodza. - Marv zastanowił się na głos. - Szkoda, że nie wie jak dotrzeć do obozu, górą podczas dnia dałoby się wyminąć wszystkie śpiące koboldy. Ile z nich pełni wartę i gdzie, gdy reszta śpi? - przekazał pytanie do Gergo. - I spytaj, czy jakbyś się tam pojawił w ubraniu jednego z zabitych, to zostałbyś rozpoznany jako obcy.
- Ze dwa, trzy przy wejściu i kilka w okolicy - przetumaczył Gergo dodając, że pewnie rozpoznałyby go po zapachu albo nieco innej barwie łusek.
- Ma ktoś jeszcze jakieś pytania albo propozycje na plan? - zapytał Shavri, muskając palcem zarost pod nosem. - Ja od razu powiem, że zdaje się na to, co postanowi kapitan jeśli idzie o obronę mieszkańców, bo to jest dla nas najważniejsze. Nie jestem za dobrym taktykiem, a mój ostatni pomysł wszyscy wiemy, jak się skończył - dodał na końcu i mimowolnie uśmiechnął się do własnej popędliwości.
- Tak to kupim se dwa, góra trzy dni - Gaspar splunął w kąt. - Zasrańce ruszą wpierw na inne sioła, a jak tam chopów nie znajdą… to przyjdą tuta. Bez dwa dni można by wiochę ładnie oszańcować, ale trzymać tu setkę z górą ludzi, bez zapasów za to z inwentarzem …nie wydolim więcej niż tydzień, a to tylko jak szczęście mieć będziem, i jak chopy żywine zjedzą. A potem co? Korę a korzunki żreć będziem? - podrapał się w pierś, jakby sprawdzał, czy rany ciąglę bola. Nie bolały.
- Mnie się widzi - kontynuował - uderzać. Póki jeszcze łuskowate pomietła nie ogarnęły z kim im w paradę przyszło. Iść i natłuc ile się da i w lasy zapaść, i znowu uderzyć... alibo... w bogach ufność złożywszy, iść na bój ostatni żeby ich herszta usiec. Jak fortuna nam zaświeci - może głowy uniesiem. W tym nadzieja… jej mać - złożył ręce na piersi zmąwszy w ustach przekleństwo.
- Choć atak bezpośredni, frontalny jest bardzo ryzykowny dla nas, to dla wioskowych byłby najlepszy. Oczywiście jeśli priorytetem jest dla nas ograniczenie liczby ofiar wśród chłopów. Kobody związane walką z nami nie zaatakują osad - wtrącił Kain.
- Tego tutaj trzeba dobrze związać, może się przydać jako przewodnik - Marv pokazał palcem na jeńca, również nie mając do niego dalszych pytań.
- Wydaje się, że niemożliwe będzie przedostanie się górą do tego obozu z porwanymi - młody wojownik wyglądał na zamyślonego, patrząc prosto w ścianę. - Nie możemy też wydać otwartej walki koboldom. Wydaje się rozsądne, by uderzać rankiem, zaraz po tym jak udadzą się spać. Gdybyśmy zajęli wejście do tuneli, a one zaczęły z nich wyłazić… - Głowa Hunda pracowała, próbując obmyślić jakiś plan.
- To najlepsza sytuacja dla nas. Teraz wygrywają i są silne, ale jak zaczną tracić swoich, wkradnie się strach. Nie ryzykowałbym od razu ataku, raczej podskubywanie ich jak one robią z wioskami. Zmuszać do wstania, hałasować, nękać i uciekać gdy zbiorą się w większej kupie. Gdy nie prześpią dnia, nie będą miały siły w nocy. Tak jak mówił Gaspar, uderzać i uciec, ale tylko przy wylocie tunelu.
Drugą opcją byłby atak w nocy przez tunele, gdy nie będzie tam wojowników, ale Marv nieszczególnie chciał ryzykować czegoś takiego, więc nawet o tym nie wspomniał, zerkając na Evana, ciekaw jego spojrzenia na to wszystko.

Deithwen wstąpił do Gildii by zarabiać pieniądze, a nie je wydawać. Pomysł dowódcy wydał mu się szczególnie mało atrakcyjny. Nie zamierzał pozostać w tej wiosce dłużej niż to było absolutnie konieczne.
- Jestem także za opcją ataku. Wynajęto nas, aby pokonać koboldy, zaatakujmy odważnie i rozwiążmy sprawę raz na zawsze - rzekł krótko Druid.
- Uważasz, że pokonamy je jednym atakiem? - Marv wybałuszył oczy w niedowierzaniu.
- Po jednej, dwóch, trzech bitwach, to bez znaczenia. Chciałem jedynie podkreślić, że biernie czekając na rozwój wydarzeń nic nie zdziałamy - odpowiedział Deithwen. Rudowłosy pokiwał głową na znak, że zrozumiał.
 

Ostatnio edytowane przez Piter1939 : 02-05-2015 o 11:28.
Piter1939 jest offline  
Stary 03-05-2015, 08:12   #46
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Spichlerz, Zamieć, Wilczy Las
14 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Ranek


- Podoba mi się plan Marva - powiedział z uznaniem Evan - Pozostaje jednak kilka kwestii do rozwiązania. Przemyślałem sprawę i chyba mieszkańcy trzech wiosek nie zmieszczą się w jednej, więc trzeba ich będzie jakoś zabezpieczyć. Druga sprawa to zapasy których mamy nadal jak na lekarstwo. Myślę też że cała nasza grupa nie będzie w stanie walczyć każdego dnia. Sądząc po czasie ataku koboldów ich obóz może się znajdować trzy, cztery godziny marszu stąd, czyli sześć do ośmiu godzin może nam zająć jeden atak. Mówcie wszyscy kto ma jeszcze jakie pomysły bo ja na razie nie wiem jak to ugryźć, a w dyskusji może coś się wyklaruje.
- A co z jeńcem? - upomniała się Zoja - Skoro już go nie potrzebujemy, możemy dalszą dyskusję prowadzić bez stania mu nad głową... - pokręciła głową - Opiekun Kelvin zawsze mówił, że nie wolno wsadzać wszystkich jajek do jednego koszyka... - zamyśliła się, zawijając palec w loki - Ummm... jest nas dziesiątka, a rannych po ostatniej bitwie było... pięciu? W tym dwóch poważnie. To znaczy, że trójka czy czwórka osób powinna zostać tutaj i być zmianą dla reszty, która będzie walczyła. Tak, by rannego można było zastąpić, a on sam mógł wypocząć. I żeby chronić wioskę, choćby trochę. No ale nie wiem, co każde z nas potrafi, więc nie mogę powiedzieć, jakie mamy podwójne role... - zmartwiła się, chyba trochę przestraszona, że w ogóle odezwała się w kwestii, w której nie miała żadnego doświadczenia.
Shavri posłał jej krzepiący uśmiech i podjął, zerkając na pozostałych towarzyszy:
- Jeńca użyłbym jako przewodnika, tak jak sugeruje Marv. Podoba mi się jego plan. A jeśli mielibyśmy faktycznie podzielić się na pół i połową czuwać tu, a połową uderzyć, to każda grupa powinna mieć uzdrowiciela - zaczął Shavri. - Jeszcze raz… wydaje mi się, że powinniśmy zaatakować wojów w tunelach za dnia, żeby na noc móc wrócić i czuwać nad wioską. Czy zrobimy to połową środków czy nie, to już zostawiam do decyzji kapitana. Ale zgadzam się, czekanie chyba nie ma sensu.
- Skoro za dnia koboldy nie atakują wiosek to może chodźmy wszyscy do tych tuneli. Po co się dzielić? Ponękamy jaszczurki ile można a wycofamy się tak by wrócić do wioski na noc albo gdy zostaniemy do tego zmuszeni - powiedział czarodziej. - A jeniec poprowadzi nas bezpieczną drogą - dodał.
- Dzielenie się to zły pomysł, jak wyjdzie ich więcej, to nie damy rady - wtrącił Marv. - Lepiej ponękać ich i wrócić wcześniej, aby przed nocą złapać jeszcze odpoczynku, niż dzielić. I nie wiem czy zostałem dobrze zrozumiany - przerwał i odchrząknął, jakby zmieszany tym, że się powtarza - ale nie chcę wchodzić do tuneli. - Tu skierował spojrzenie na Shavriego.

Gergo nie był pewien czy ma prawo zabrać głos, ale wysocy nie mogli dojść do porozumienia, więc może i jego pomysł mógł być podany pod rozwagę. Wykożystujac chwilę ciszy zaczął mówić, starając się nie patrzeć na otaczających go towarzyszy.
- A może by tak zgromadzić wysokich z wiosek tutaj, ale tylko na jedną noc. Musimy zatrzymać ataki raz na zawsze, tak? Wiemy od tego tutaj, że koboldy atakują na rozkaz swojego wodza i prowadzą jeńców do głównego obozu. Mamy jeńca, który może nas najkrótszą drogą zaprowadzić do głównego obozu. Nie wiemy tylko jak dużo jest koboldów wojowników, którzy atakują na wioski, ale wiemy, że jest ich mnóstwo i możemy sobie nie dać z nimi rady. Ale gdyby... gdyby ich wyminąć? Kiedy ruszą ze swoich jam, ruszyć do tunelu i przez tunel do głównego gniazda. Odbić porwanych, zabić wodza. To by zakończyło wszystko, tak? A nie musielibyśmy walczyć ze wszystkimi wojownikami, tylko z tymi nielicznym strażnikami, którzy zostali w obozie. Wieśniacy ze wszystkich wiosek zebrani w jednym miejscu przetrwali by tą jedną noc, a po niej być może nie mieliby już czego się obawiać. Chyba, chyba... Ale pewnie to nie ma sensu... - zakończył zmieszany.
W trakcie zbyt długiej dla siebie przemowy uciekał wzrokiem, a jego język wysuwał się i chował. Po chwili milczenia Gergo wpadł na jeszcze jeden argument.
- Każdy dzień zwłoki może oznaczać koniec dla tych których koboldy zabrały wcześniej.
- Co jeśli zabicie wodza nie przyniesie przewidzianych korzyści? - odpowiedział Evan. - Albo po akcji natkniemy się na powracające grupy wojowników? Z wyczerpanymi jeńcami możemy nie dać rady.
- Przecież oni nawet nie wiedzą czemu atakują. Wszystko co powiedział ten kobold to, że “wódz tak kazał”. A wracać będziemy już z niewolnikami, do tego tylko tymi sprawnymi - niesprawnych już zjedli, jeśli każdy będzie miał włócznie i uderzymy w koboldy od tyłu... Możemy też odpocząć w głównym obozie koboldów zanim wrócimy...
- Ja jestem za atakiem na śpiących wojów. Ale zadecyduj Evanie - zaproponował Shavri. - Wszyscy zgodziliśmy się na Twoje przywództwo. Ewentualnie, jeśli chcesz, możemy zagłosować. Ale to nie gwarantuje, że wybierzemy najlepsze rozwiązanie. Proszę Cię tylko, abyśmy na noc wrócili tu, by móc bronić wioski. To powinno być dla nas najważniejsze.
- Jest jeszcze jedna możliwość, równie ryzykowna jak reszta pomysłów - odpowiedział Evan. - Kobold mówił o obozie rodzinnym gdzie są kobiety i dzieci. Można by zaatakować tam i wziąć rodziny wojowników na zakładników. Bo wiecie, coś ten kobold za chętnie nas chce zaprowadzić do obozu wojennego. Pewnie mają dobrych zwiadowców -strażników i wleźlibyśmy prosto w pułapkę.
- To wy se tu łobradujta - Gaspar klepnął się po kolanach wstając - Ja muszę znajść skądś strzał, bo tak czy owak bitka się kroi. Cokolwiek klepniecie, ja w to wchodzę - rzucił wychodząc.
- Czy ja już wspominałem, że strzał mogę dorobić? - spytał Marv sam siebie i wszystkich pozostałych przy okazji. - Evan, nie wiemy jak dotrzeć do obozu rodzinnego. Jak chcesz go zaatakować?

Gaspar zatrzymał się wpół kroku.
- Nie - powiedział odwracając się do dryblasa. - O tym żeś nie wspominał. Co jeszcze umiesz nastrugać? I gadaj co ci do szypów potrzebne, to zara narychtujem.
- Trochę grotów mam, najbardziej mi chyba piór teraz będzie trzeba. Dopóki groty się nie skończą, tego sam nie zrobię - wzruszył ramionami rudowłosy. - W mojej wiosce robiliśmy łuki, znam się na tym trochę - powiedział.

- To może spróbuję narysować mapę? Dzięki temu będzie się nam lepiej planowało. - powiedział Kain i położył na kolanach książkę a na jej sztywnej okładce umieścił czystą kartkę pergaminu. Z plecaka wyjął kałamarz, pióro i wziął się do pracy.

- To tak, tutaj obóz z samicami, tutaj obóz wojenny… - Po kilku pociągnięciach zawahał się i spojrzał na innych. - Poprawcie mnie jak waszym zdaniem coś źle zaznaczam… tunele , jamy a tu Zamieć… - mamrotał czarodziej pod nosem.
- Dla pewności, Gergo zapytaj jeńca czy koboldy mają tylko jeden tunel z którego wychodzą atakować wioski czy też więcej. - dodał Kain rysując.
- Dobra czas podjąć jakąś decyzję - powiedział Evan gdy mapa była już gotowa.
- Plan Gergo jest bardzo ryzykowny, ale chyba nie mamy wyboru i musimy go zrealizować. Jest szybki co przy naszych brakach w zapasach jest bardzo ważne. Ostatecznym jednak celem nie będzie zabicie wodza bandy koboldów, ale zaatakowanie ich obozu rodzinnego. Gaspar i Sinara mają dzisiaj za zadanie sprawdzić czy koboldy nie obserwują wioski za dnia, oraz muszą wybrać odpowiednie miejsce nadające się na wyminięcie w nocy oddziałów wroga. Ci którzy potrafią czarować niech teraz odpoczywają, by móc w pełni wykorzystać swój magiczny potencjał. Ja, Sharvi i Marv będziemy musieli zająć się przygotowaniem wioski do obrony w podobnym stylu jak ostatnio i musimy zadbać o źródła światła dla nas. Tym razem wieśniacy muszą poradzić sobie sami. Trzeba też będzie poprosić kogoś z wioski by powiadomił inne sioła o sposobie obrony wypróbowanym przez nas. Wszyscy są za? Jeśli tak to do roboty i dobrze zwiążcie jeńca, nie może nam uciec.

Gdy Evan nie zanotował protestów, to wyszedł ze spichlerza. Trzeba było zawiadomić Dziewannę o zamiarach i poprosić ją by wysłała kogoś do innych siół z wiadomością o taktyce obrony przed koboldami.
 
Komtur jest offline  
Stary 04-05-2015, 21:20   #47
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Zamieć
14 Tarsakh, Roku Orczej Wiosny



Mglisty świt przeszedł w całkiem pogodny dzień. Mieszkańcy Zamieci krzątali się wokół codziennych zajęć, wyraźnie uspokojeni obecnością najemników. Morale podniosła zwłaszcza Zoja, dzięki której zarówno ranni najemnicy jak i leśnicy szybko wrócili do zdrowia, a chorzy czuli się nieco lepiej. Franka, nie wiedzieć czemu, nie wzbudzała takiej sympatii. Może dlatego, że odkąd przyznała się małemu Rodiemu, że nie wie jak wydoić krowę (zresztą jedyną we wsi) została ochrzczona “paniusią z miasta”, a rozbawiona tym dzieciarnia ciągle zawracała jej głowę. Morale Zoji z kolei zważyła śmierć jednego z koboldzich jeńców, któremu w czasie walki Deithwen rozwalił głowę, a który koniec końców wylądował w zbiorowej mogile-dole wraz z resztą pobratymców.

Evan wyjaśnił Dziewannie jaki mają plan pozbycia się koboldów. Starsza nie wydawała się przekonana do takiego sposobu działania, ale nie miała też wiele do gadania. Zaznaczyła tylko by najemnicy pod żadnym pozorem nie wspominali mieszkańcom Zamieci o potencjalnych jeńcach w koboldzim obozie. Nie było wiadomo, czy porwani jeszcze żyją, czy w ogóle uda się ich odbić i - według Starszej - okrucieństwem byłoby robienie rodzinom zaginionych osób płonnych nadziei.
Zgodnie z sugestią młodego fechmistrza Dziewanna wysłała do Luty i Bukowa czterech mężczyzn, eskortowanych dodatkowo przez Deithwena i wyspanego Kaina. Gergo został w Zamieci, by swoją gadzią paszczą nie kuć leśników w oczy. Wędrówka przebiegła spokojnie, choć Eris kilkukrotnie jeżyła czujnie sierść, wyczuwając zapach wroga. Raz druidowi wydawało się, że widzi w zaroślach śpiczasty gadzi pysk, lecz koniec końców nie natknęli się na żadnego kobolda. Na szczęście obydwie osady spędziły noc spokojnie, a mieszkańcy Luty zgodzili się przenieść na noc do Bukowa bojąc się, że porażka koboldów w Zamieci skłoni je do zaatakowania najmniejszego z siół. Zbrojne oddziały z obu wioseczek ruszyły zaraz zbierać drwa na opał i przygotowywać obronę według najemniczych wytycznych.

Również w Zamieci nie próżnowano. Duże grupy mężczyzn i kobiet przeczesywały okolicę w poszukiwaniu drewna i resztek jedzenia. Gaspar zaproponował Robowi wspólne polowanie, ale ten odparł, że obecność koboldów przepłoszyła zwierzynę i mogą co najwyżej postrzelać do wiewiórek. Zaproponował natomiast, że pokaże najemnikom ślady, które do tej pory odkryli i kierunki ucieczki koboldów - zwłaszcza gdy usłyszał, że tropów szukać mieli jedynie Gaspar i Sinara. A gdy Karlovic uświadomił mu jaki mają plan ataku, leśnik złapał się za głowę. Głupoty się was trzymają i młodzieńcza brawura, co tylko śmierć na nas i na was sprowadzi, rzekł ponuro. W las zgodził się iść dopiero gdy do grupy dołączyli jeszcze Larsson, Marv i Shavri burcząc, że koboldom jedno czy noc czy dzień i już niejednego głupiego co się sam w las wybrał usiekły. Zresztą za rąbanie drwa na opał czy wiązanie kukieł najmitom nie płacili; to byle wyrostek mógł robić, podobnie jak szykować łuczywa czy prowiant na noc.

Myśliwi bez problemu zlokalizowali kierunek, w którym uciekły koboldy; pokrywał się on z wcześniej odkrytymi tropami. Znali las, więc pokazali najmitom kilka miejsc, w których mogłaby przeczekać tak duża grupa osób, choć widać było, że według nich pomysł jest idiotyczny i powodzenie planu młodzieży zależy tylko i wyłącznie od szczęścia. Bardzo, bardzo dużej dozy szczęścia.
Podczas wędrówki Sinara wypatrzyła koboldziego zwiadowcę, lecz ten umknął zanim zdołała naciągnąć kuszę. Widać było, że trasę ucieczki ma opracowaną. Rob chciał go ścigać, lecz Evan przykazał najmitom wyraźnie, by nie oddalali się od sioła na więcej niż dwie świece, więc zaniechano pogoni.
- Byście Tymorze ofiarę złożyli, to by nie zaszkodziło na pewno - rzekł Rob, gdy wracali już do wsi.
- Jak chcą na jeńcu polegać by ich po ćmoku przez obcy las prowadził, miast samemu jamę wytropić, jak żeśmy już ją przecież prawie znaleźli, to im nawet Tymora nie pomoże… - prychnął Larsson.
- Nie bluźnij - fuknął Rob. - Jak za złoto własną skórę narażają to chyba wiedzą co robią!

Larsson nie wyglądał na przekonanego, ale nie oponował. Po drodze Gasparowi udało się ustrzelić wiewiórkę, więc było przynajmniej z czego zrobić chudą polewkę na obiad (który musiał niektórym wystarczyć i za kolację). Eris upolowała sobie łasicę, która, zajęta truchłem kobolda nie zauważyła niebezpieczeństwa. Dzięki wilczycy Shavri odzyskał swoją strzałę, gdyż martwy kobold okazał się tym samym, którego ustrzelił nocą. Marv uciął kilka prostych gałęzi na drzewce do strzał. Co prawda nie były tak dobre jak jego, ale na bezrybiu i rak ryba.

Dzień mijał leniwie, gdyż w końcu najemnikom skończyły się rzeczy do roboty, miecze do naostrzenia, ubrania do pocerowania i ranni do wyleczenia. Podziurawione nocą zbroje stanowiły pewien szkopuł, lecz w obecnych warunkach i tak nie można było na to wiele poradzić, choć Shavri zrobił co mógł. Przejrzał zdobytą na koboldach broń - jej stan wołał o pomstę do nieba, ale gdyby włożyć w nie trochę pracy byłyby całkiem przyzwoite, a leśnicy mogli by zgarnąć za ich sprzedaż nawet kilkanaście złociszy. Nie mieli również nic przeciwko pożyczeniu najemnikom tejże, gdyby ktoś potrzebował.

Nadmiar czasu zwykle wywołuje również nadmiar myślenia, toteż im słońce było niżej tym więcej najemników poddawało większej refleksji ustalony rankiem plan działania. Zwłaszcza mieszkańcom miast perspektywa wędrówki po nieznanym, ciemnym lesie pełnym widzących w mroku istot wydawała się szczególnie mało nęcąca. Za późno było jednak na zmiany; mieszkańcy Bukowa wiedzieli co zamierzają najemnicy; no i jakby nie było płacono im ode dnia. Nocleg w przygotowanej do ataku wsi po dniu zbijania bąków wyglądałby jak bezczelne wyciąganie złota od zleceniodawców.




Wilczy Las
noc, 14 Tarsakh, Roku Orczej Wiosny




Zgodnie z radami tropicieli i leśników drużyna ruszyła w las gdy ledwie zmierzchało. Dotarcie do wybranego punktu, oddalonego o dwie świece od Bukowa, i zadekowanie się tam wymagało trochę czasu, a Gergo odradzał wędrówkę przy świetle pochodni. Raz, że grupę widać by było z daleka, dwa że smród gaszonej smoły również czuć byłoby na kilometr. A spora część drużyny wyglądała jednak jakby miała połamać sobie nogi w czasie nocnej wędrówki. No i, jak rzekł zaklinacz, i koboldy używały pułapek... Zarówno Gaspar jak i Deithwen starali się zacierać za najemnikami ślady, choć przy takiej ilości osób było to trudne zadanie.

Gdy drużyna dotarła wreszcie do poleconego przez Roba i Toma miejsca było już prawie ciemno. Był to spory parów, z łagodnie opadającymi w stronę strumienia zboczami. Z powodu wilgoci i spadku terenu drzewa rosły krzywo, a wiele niemal poziomo, tworząc z parowu swoistą klatkę, a równocześnie dając na tyle światła, że mogły tu rosnąć również niższe krzewy i paprocie. Miejsce na kryjówkę oraz do wypatrywania było idealne; jeśli ktoś chciał nabrać ze strumienia wody w okolicy było do tego wiele miejsc z wygodniejszym dojściem.

Zaczęło się czekanie. Wszyscy siedzieli jak trusie, łącznie ze związanym koboldzim przewodnikiem. Znudzona Eris drzemała na stopach druida. Bez słońca, bez światła, w napięciu - czas dłużył się niemiłosiernie. Czekali kwadrans, godzinę, dwie? Nikt nie wiedział. Co prawda nad parowem widać było kawałek nieba, lecz zbyt mały by określić czas z pozycji gwiazd; zresztą nikt się na tym nie znał. Cykanie świerszczy, pohukiwanie sowy, nietoperze piski, echa polowań leśnych drapieżników - wszystko to szargało nerwy i wyprowadzało z równowagi. Szczególnie piskliwe poszczekiwanie lisa wzburzyło najemników nieprzyzwyczajonych do nocowania w głuszy, gdyż brzmiało jak płacz niemowlęcia.

Gergo i Deithwen ślepili w ciemność, jako jedyni zdolni dojrzeć coś pomiędzy drzewami. Powoli wszyscy zaczynali mieć dość. A co, jeśli koboldy wybrały inną trasę - choćby na Lutę? Wtedy obeszliby parów daleko od południa. Albo na Bukowo - też im tędy było nie po drodze. Albo jak w ogóle nie ruszyli się z miejsca? W końcu poprzedniej nocy stracili kilku czy kilkunastu - nikt nie zadał sobie trudu by policzyć trupy - wojowników. Prawie cały oddzialik. Może zrezygnowali i liżą rany, zmieniają taktykę - o ile takie gadziny jakąkolwiek mają? Pocieszające było to, że nie słyszeli też żadnych odgłosów walki - a te powinny się jednak nieść echem po lesie. Przepatrywacze raz czy dwa zarejestrowali ruch na poziomie gruntu, lecz nie byli pewni czy to koboldy, czy może zwabione zapachem padliny drapieżniki, a wychylać się nikt nie chciał. Wszyscy nadstawiali uszu, lecz po tak długim czasie ciężko było odróżnić majaki od prawdziwie niepokojących dźwięków. Jeniec drzemał. Noc mijała i trzeba było podjąć jakąś decyzję - czy ruszać na podbój jaskiń (a jeśli tak, to jak), które - według przewodnika - były jakąś świecę drogi stąd, czy wracać do sioła z podkulonym ogonem.


 
Sayane jest offline  
Stary 08-05-2015, 23:09   #48
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację



Parów niedaleko Bukowa, Wilczy Las
14 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
noc


Zoja kichnęła. Przysypiała już, ale swędzenie w nosie było zbyt uporczywe, żeby dać jej spokój; kichnęła niemal odruchowo i w tej samej chwili zamarła w niemej zgrozie: przecież taki hałas mógł odkryć ich schronienie i wystawić na szwank plan ominięcia oddziału koboldów! W przerażeniu uniosła głowę, wpatrując się w otaczający ją mrok; na szczęście to, co było dla jej naciągniętych jak postronki nerwów wielkim hałasem, nie zwróciło niczyjej uwagi w pełnym dźwięków lesie.

Tak, nocny las "gadał" niemożliwie, a nieprzyzwyczajone do rozróżniania poszczególnych dźwięków i ich znaczeń ucho uzdrowicielki w każdym jednym odgłosie upatrywało możliwego zagrożenia... albo wołania o pomoc. Albo tysiąca innych, nieprzyjemnych interpretacji, a nie tym, czym w rzeczywistości były. Parów był mokry, ciemny i chłodny; wiatr zrzucał na głowę skulonym wzdłuż jego ścian ludziom zeschłe, przegniłe liście, a na tych siedzących długo bez ruchu wchodziły tłuste, rdzawe ślimaki, ciągnąc za sobą obrzydliwe nitki śluzu. A przecież miniony dzień, choć upłynął pod znakiem czekającego ich w nocy zadania, był całkiem przyjemny...



Zamieć, Wilczy Las
14 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
dzień


...oczywiście za wyjątkiem pogrzebu. Z początku nic nie zapowiadało bolesnego ciosu dla Zoji; jej poranny rytuał był taki sam jak ostatnio: kąpiel - przy okazji której stwierdziła, że może czas najwyższy wyprać swoje rzeczy, jak tylko znajdzie coś na przebranie się, modlitwa, obchód po chorych (którzy szczęśliwie odzyskali siły) i skromny posiłek z podarowanych jej przez wdzięczne rodziny dóbr. Nie było tego wiele; Zoja uszczknęła tylko tyle, by zaspokoić pierwszy, dojmujący głód, a resztkę zabrała ze sobą, żeby nakarmić schwytane przez najemników koboldy. Owszem, stwory swoimi okrutnymi postępkami zasłużyły na sprawiedliwą karę, ale zagłodzenie ich na śmierć na pewno nie było słuszne. Upewniwszy się, że nikogo z towarzyszy ani wieśniaków nie ma w pobliżu - bo uzdrowicielka miała świadomość, że nikt nie żywił większego sentymentu do jeńców niż do zwykłych szkodników i jej czyn nie spotkałby się z żadnym zrozumieniem - podsunęła ostrożnie związanej gadzinie kawałek chleba i warzyw, a potem przytrzymała dla niego bukłak z wodą. Patrząc w wyłupiaste ślepia, w których strach mieszał się z niezrozumieniem, Zoja przelotnie zastanawiała się, co kierowało tą istotą, kiedy ruszała na swoją misję. Posłuszeństwo wobec wodza? Przyjemność z siania zła i śmierci? Jakiś pokręcone poczucie obowiązku? Głód? A może nic; może po prostu to wszystko leżało w samej istocie kobolda i nadaremno było doszukiwać się w jego zachowaniu jakiś głębszych powodów. Przykład Gergo jednak dawał dziewczynie nadzieję, że - choć z pewnymi trudnościami - to jednak każde stworzenie było w stanie przełamać swoją naturę i stać się lepsze dla siebie i innych. To było właśnie coś, o co Zoja postanowiła się modlić do Ilmatera - by wśród tych, których spotkała na swojej drodze wzrosła świadomość wyrządzanego innym zła i chęć jego naprawy.

Niestety, ku wielkiemu smutkowi Zoji, okazało się, że drugi z jeńców odszedł podczas przesłuchiwania pierwszego. W skrępowanym ciałku nie było wcale życia, a kobold był zimny i sztywny - znak, że musiał zemrzeć dawno, a nikt tego nie zauważył. Serce uzdrowicielki mało nie pękło; przez resztę dnia chodziła jak struta, czyniąc sobie wyrzuty, że przez jej nieuwagę zgasło jakieś życie. Owszem, trudno było orzec, kto zawinił: czy faktyczne gapiostwo Zoi, czy chaos jaki wkradł się w zachowanie się najemników zeszłej nocy, czy po prostu pojmany kobold i tak był w nienajlepszym stanie, a ostre traktowanie tylko dopełniło dzieła? Tak czy inaczej, całą winę dziewczyna wzięła na siebie, co sprawiło, że do końca dnia unikała ludzi, a oczy miala dziwnie wilgotne. I choć miejscowi patrzyli się dziwnie, a nawet szemrali z niezadowoleniem, na jedno się uparła i dopięła swego: zanim ciała zabitych w nocy koboldów i jeńca trafiły do niechlujnie wykopanej zbiorowej mogiły, uzdrowicielka odmówiła nad poległymi jaszczurkami szczerą modlitwę - by przynajmniej ich dusze po śmierci zaznały spokoju i wędrowały w stronę dobra...



Parów niedaleko Bukowa, Wilczy Las
14 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
noc


...a teraz znów czekała ich walka, śmierć, przemoc, ból. Kolejni ranni, kolejni zabici. Nie, nie miała wątpliwości, że czynią słusznie i że ich misja ochrony wiosek jest jak najbardziej sprawiedliwa i dobra. Ale gdzieś z tyłu głowy Zoi kołatało się, niczym uprzykrzony i nie dający się odgonić komar, uporczywe pytanie: a może jest inny sposób, tylko go nie dostrzegliśmy...?
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 12-05-2015 o 14:01.
Autumm jest offline  
Stary 09-05-2015, 10:05   #49
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Ostatecznie ustalone zostało, że do lasu wyruszy pięć osób. Do początkowej dwójki, Sinary i Gaspara, dołączyli jeszcze Larsson, Marv i Shavri. Wyruszyli żwawym krokiem, każdy z bronią u pasa bo nikt nie wiedział przecież na co trafią. Mogli błąkać się godzinami i nie natrafić na nic wartościowego, a może też im się poszczęści i znajdą trop.
- A co jeśli trafimy na przeważającą grupę koboldów? Wiem, że to mało prawdopodobne, ale tak wole za wczasu zapytać czy uciekamy w takim wypadku czy walczymy - zapytała Sinara towarzyszy.
- Z własnego doświadczenia nie polecam biegania nocą po tym lesie - odparł wesoło Shavri, uśmiechając się krzywo do swoich wspomnień. Szedł szybko, ale dużo uważniej, w zasadzie przez większość drogi patrząc wyłącznie pod nogi.
- I słusznie - surowo rzekł Larsson. - Większość pułapek rozstawiliśmy wokół wsi; tu nie musicie się ich obawiać. Wilcze doły czy kłody są w głębi lasu.
- W takim razie cieszę się że idziesz z nami, ostrzeż nas proszę jeśli mielibyśmy wejść prosto w pułapkę - zwróciła się kuszniczka do Larssona.
- W razie jak pojawią się koboldy to biegnij pierwszy - Marv wydawał się skwaszony faktem, że musi łazić po lesie. Ręce trzęsły mu się bardziej niż zazwyczaj i co chwilę gwałtownie się rozglądał, mrużąc oczy. - Dobrze, że mamy dłuższe nogi od tych małych sk… - chrząknął zerkając na Larssona - ...stworów.
- Jeszcze raz. Na ilu szlakach wasi ludzie znaleźli tropy koboldów? Tylko z tego, który biegnie prosto do wejścia do jaskini z norami wojów?
- A czy zawsze atakowały mniej więcej o tej samej porze? - dopytała Sinara.
- Nie. W lesie jest ciemnawo, jak sami widzicie, więc słońce tym skurwielom nie przeszkadza - odparł Tom, nie gryząc się w język wcale. - W nocy pode wsie podchodziły, ale i w dzień się kręcą, wyłapując myśliwych czy zbieraczy, tak jak wczoraj mówilim - podkreślił. - Dlatego strach samopas w las iść.
- To nie sarny, swoich ścieżek nie mają; łażą gdziebądź. Kierunek z grubsza określiliśmy, ale nor nie znaleźliśmy, choć jakieś muszą być, bo inaczej po tylu dniach byśmy już obóz zoczyli - dodał Rob, litościwie przemilczając, że i o tym wczoraj informowano najmitów.

Szli jeszcze długo, raczej zachowując ciszę i uważnie wypatrując niebezpieczeństw. Co chwila zdawało im się, że za krzakami widzą jakiś ruch. Na ogół był to wiatr, albo jakiś spłoszony ptak, który uciekał czym prędzej od idących lasem ludzi. Lecz nagle za jednym z drzew Sinara zauważyła jakiś kształt, i był zdecydowanie za duży na spłoszonego wróbla. Przystanęła i bez słowa zaczęła naciągać kuszę. Inni zauważyli co robi i zaczęli wypatrywać w lesie to, co ona dostrzegła. I rzeczywiście, kobold wyczuł niebezpieczeństwo i zaczął pospiesznie udawać się na z góry upatrzona pozycję. Czyli wziął dupę w troki, bardziej kolokwialnie rzecz ujmując. Gdy Sinara była już gotowa do strzału, kobold zdążył oddalić się poza zasięg bełtu. Kuszniczka wolała nie ryzykować utraty swojej amunicji i opuściła broń.
- Idziemy za nim? - zapytała drużynę.
Rob chciał go ścigać, rwał się żeby zabić tego skurczybyka, zawsze to jedno paskudztwo mniej. Ale Evan kazał się zbyt nie oddalać, a póki co miał raczej dobre pomysły i rozsądne rozkazy. Grupa w końcu wróciła do sioła, za zdobycz mając jedynie Gasparową wiewiórkę. A ponieważ gdy wrócili, nie było wiele do roboty, Sinara z chęcią przygotowała zupę z owej wiewiórki. Coś trzeba było zjeść przed wyprawą na koboldy, nawet jeśli miała to być woda o smaku wiewiórczego mięsa.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher

Ostatnio edytowane przez Redone : 10-05-2015 o 22:31.
Redone jest offline  
Stary 09-05-2015, 12:48   #50
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Nie wyspał się tej nocy, obolały od ran i przerażony wydarzeniami. Nie tak sobie to wszystko wyobrażał, nie tak Jaken mówił, że będzie. Nie żeby od razu Marv mu wierzył, ale marzenia ciągle roiły się gdzieś głęboko w głowie rudowłosego chłopaka. Obijany wielokrotnie, nigdy jednak nie był tak poważnie zraniony przez coś, co faktycznie chciało go zabić. Nie potrafił ot tak przejść z tym do porządku dziennego. Pomoc Franki złagodziła ból, druga z akolitek zaleczyła zranienia do końca. Dlaczego nadal je czuł? Żywe niczym robale drążące głęboko jego ciało. Przy innych robił dobrą minę do złej gry, siebie samego pytał jak zachowa się przy następnej walce. Życie na zachodzie nie było łatwe, potyczki z różnymi stworzeniami nie były niczym dziwnym. I Hunda nauczono kilku podstaw. To dzięki nim z walki nie uciekł. To dzięki nim zabił jednego z koboldów. Co z tego jednak, skoro nie był pewien nawet samego siebie. Nie mówiąc już o pozostałych.

Pewnie chcieliby, żeby to on ich zasłaniał, gdy będą walczyć z bezpiecznej odległości. To złe myśli. Wyrzucił je z siebie wraz ze skąpą poprzednią kolacją, za stodołą, gdy nikt nie patrzył.
Pomogło.
Trochę.
Nie śpiąc wcale od momentu swojej warty, przerażony nie na żarty wojną toczącą się w głowie, nie jadł prawie nic. Ostatnie swoje racje schował głęboko w plecaku, nie dzieląc się z nikim, ale nie korzystając też samemu i poranek spędził na czyszczeniu włóczni i w miarę możliwości naprawiając drobne uszczerbki w tarczy i zbroi. Nie był w tym dobry, ale to zajęcie odganiało głupie pomysły i mroczne myśli. Pozwolił decydować innym i ten temat wracał do niego co i raz. W jego ocenie Evan podjął złą decyzję, ale nie skomentował jej głośno inaczej od cichego pomruku niezadowolenia. Zgodził się na dowódcę, uznał, że chociaż ten raz warto pójść za jego wyborem.

Po oporządzeniu ekwipunku przyszedł czas na zwiad. W grupie i Marv czuł się pewniej, co wcale nie sprawiało, że w jakiś sposób był z tego łażenia po lesie zadowolony. Znowu większość własnych przemyśleń zmilczał, trzymając się blisko tych, co wydawali się coś w gęstwinie widzieć. Rudowłosy mógł być obeznany z puszczą, co nie znaczyło, że był w niej przydatny. Słaby wzrok nie raz i nie dwa pakował go prosto w kłopoty. Od tego czasu uważał jak mógł, zdając się na innych.
Nie ma nic gorszego od zdawania się na innych. Nie dziwne, że ciągle trzęsły mu się ręce, a serce podchodziło do gardła przy każdym głośniejszym dźwiękiem. Nawet nie drgnął jak padła propozycja gonienia jakiegoś stwora. On go i tak nie widział. W drodze powrotnej udało mu się przynajmniej zdobyć trochę świeżych gałęzi i młodziutkich drzewek, najlepszego materiału na promienie strzał.

Powrót do wioski przyjął z wielką ulgą. Wiedział, że wieczorem czeka ich kolejna wyprawa, ale na te kilka chwil ponownie poczuł się bezpieczniej.
- Wszystkie strzały, te połamane także, przynoście do mnie. Bełty też. Najważniejsze są groty, jak będę je miał to powinno mi się udać zrobić dobre szypy - poinformował towarzyszy i niedługo potem zabrał się do pracy. Kiedyś tego nie lubił, ale teraz działało to świetnie na wyciszanie rozszalałych emocji. Jedna za drugą, strzały powstawały, wbijane w ziemię tuż obok rudowłosego. Prosty promień, równany ostrym nożem i dokładnie pod słońce sprawdzany czy równy. Równo mocowane w szczerbach lotki, wiązane nicią dla pewności. I osadzane na koniec groty za pomocą drewnianego młoteczka dobijane do promienia. Prosty klin trzymał najlepiej.
Uspokojony chyba nawet zdrzemnął się na chwilę, zanim ktoś głośno nie powiedział, że trzeba się zbierać.

Prosto do coraz ciemniejszego lasu, w którym grasowało liczne plemię koboldów.
Marv zadrżał i podniósł się, szykując swoją broń.
Pomysł wydawał się coraz gorszy. Zimno przeniknęło do kości młodzieńca, nie mającego pojęcia czy to ze strachu czy z faktu, że zachodzące słońce nie dawało już prawie ciepła.
Poszedł jednak. Niech się dzieje co chce.
Zdeterminowany zacisnął zęby. Zawsze mu powtarzano, że za błędy należy płacić lub naprawiać. Dotyczyło to głównie pracy łuczarza, ale czyż nie miało idealnego zastosowania także tutaj? Stanie się mężczyzną albo nigdy nie opuści okolic Zamieci.
Nie, ta druga opcja nie wchodziła w grę.
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172