Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-05-2015, 20:43   #21
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Jak rzec królowi, że się myli?
Nie tak. Na pewno nie w taki sposób.


Edda zdążyła już pożałować swojego wybuchu i słów, które nie powinny były nigdy paść. Zdążyła pożałować i swoich nadziei oraz tego, że uwierzyła we własną pieśń. Bo takie rzeczy i tacy ludzie, jak sobie wyroiła, to tylko w pieśniach.

- Nie ja tu przy szarży – rzekła Czyrakowi tonem na poły przepraszającym, na poły zawiedzionym, nim schowała nabazgroloną przez niego mapę do rękawa i podreptała za wychodzącym Ratharem.

Co ja robię? Co ja tu w ogóle robię w towarzystwie człowieka pozbawionego serca?

Najchętniej dałaby niezwłocznie nogę, tym bardziej, że góral przy przesłucheniu znowu wszedł na warkotliwe i groźne tony, od których po plecach wędrowały jej zimne ciary. Jednak rejterada w obecnym stanie rzeczy była nagłupszą decyzją, jaką mogłaby podjąć. Beorn po wielu latach jej służby ledwo kojarzył jej imię, wiedziała to, bo raz mu się zdarzyło pomylić. Nie chciała, żeby mu się ono utrwaliło z przyklejoną łatką tchórza i małostkowej podfruwajki, co ulotniła się w chwili wielkiej potrzeby.

Jeszcze zanim umościła się w siodle, uznała ponuro, że cała ta awantura skończy się na Carrock i nijak się tego nie uniknie. Nie lubiła rzecznej wyspy Beorningów. Raz, że poznała tam męża. Dwa, że wkrótce potem z powodu męża prawie ją tam siłą zaciągnięto. Carrock w osądzie Eddy nigdy nie było dobrym kierunkiem podróży i kurierka czyniła nadludzkie wysiłki, aby pogodzić się jakoś z nieuniknionym.

Tłumaczyła sobie, że trzeba, bo obiecała Czyrakowi, a stary wagabunda naprawdę zasłużył sobie na wsparcie i pomoc, czarną niewdzięcznością byłoby wystawić go teraz do wiatru. Raz, że w sprawie sierpa wygadał się szybko i obficie. Dwa, że swoim postępkiem i postawą oszczędził Eddzie mnóstwa jej osobistego czasu i fatygi. Dzięki niemu spadły jej łuski z oczu. Dowiedziała się mianowicie, że ludziom u władzy nie wolno wytykać wprost, że są w błędzie. I dowiedziała się, że choćby biegała za Ratharem przez następne dziesięć lat i zjadła z nim beczkę soli, to nic z tego nie będzie. Ktoś, kto nie chce cierpieć przez swój szlachetny gest, więc pozwala, by przez brak szlachetności cierpieli inni, kto nie rozumie, że ludzie upadają, ale potrafią się potem podnieść - ktoś taki nigdy nie przemówi za potomkami Garulfa. To była cenna wiedza i Edda zamierzała się za nią Czyrakowi stosownie odwdzięczyć. Na Carrock, które będzie też kresem wspólnej drogi jej i Rathara. Kresem na szczęście nieodległym zbytnio w czasie i przestrzeni, bo Eddę szlag trafiał na miejscu, gdy tylko na górala spojrzała. Sama nie wiedziała, kiedy ją irytował bardziej - czy gdy milczał, bo ją tym samym ignorował, czy gdy wreszcie decydował się coś powiedzieć. Bo wtedy nie mogła się zdecydować, czy się roześmiać, rozpłakać, drzeć włosy z głowy, czy podbiec i góralem nie potrząsnąć solidnie. Przez moment w drodze nawet myślała o dziwacznych sugestiach i spojrzeniach, jakimi Czyrak raczył wybranka Ennaldy. Nawet jej mignęło, czy aby nie byłoby roztropnie i przewidująco podlać wagabundę miodem i pociągnąć za język w temacie jego prawdziwego imienia, życia i rzekomych podobieństw… a potem uznała, że nie warto.

Na Carrock ta wspólna, krótka podróż się skończy, tam też Edda znajdzie sobie rychło i bez ochyby kogoś, kto się sprawdzi tam, gdzie góral zawiódł. Kogoś bardziej szlachetnego i z umysłem i sercem bardziej otwartym. Najlepiej kogoś, kto thainem już jest, a nie dopiero musi się tego zaszczytu dochapać. Kto po prośbie, groźbie, tłumaczeniu albo przyjemności zgodzi się mówić z Beornem. Góral zaś pójdzie sobie w swoją stronę... Eddę w związku z tym przestało obchodzić, jaki obierze kierunek i czy nie potknie się przed kresem drogi. Źle mu nie życzyła, ale nie potrafiła wykrzesać z siebie troski na zawołanie, nie wobec kogoś, kto zawiódł jej nadzieje.

Chociaż przed odjazdem, ubrana w swoją nową, kuriozalną skórzaną czapę, dla zgrywu postroiła śmieszne miny - do Mikkela, bo uznała, że Irgun dobrze zrobi, jak zobaczy, że Edda się jednak obraziła za potraktowanie Czyraka, a Ratharowi trochę demonstracyjnej niechęci też tylko pomoże - opuszczała Kamienny Bród z ciężkim sercem. Nie podobała jej się stugębna plotka, która już zaczęła krążyć po zebranych na festiwalu i poważnie się obawiała, czy ludziom nie puszczą napięte jak postronki nerwy. Czy nie odżałują nieosiągalnego Cendryka na dachu, zadowalając się Czyrakiem w garści. I czy nie dojdzie do samosądu, który byłby klęską i hańbą dla całego plemienia. Wspomniała o tym thain Avie, gdy prosiła o konia, ale strachu się nie wyzbyła. Oburzenie i gniew czasem pchały dobrych ludzi do strasznych czynów. I o ile owo oburzenie rozumiała, o tyle go nie podzielała, po raz kolejny czując, że Beorningiem nie jest i nie zostanie nigdy. Sam sierp miał dla niej wartość o tyle, że inni tak bardzo go pragnęli, kradzież drażniła tylko tym, że okradziono Beorna. Wściekało ją i tykało osobiście właściwie najbardziej to, że Cendryk zepsuł jej plan, przez co będzie musiała kombinować od nowa.

Poprawiła umocowaną przy siodle nową tarczę. Rzemieślnik z Kamiennego Brodu wymalował na niej drzewo o dwóch gałęziach, na jednej z nich tkwił samotny liść. Pewnie miał ten bohomaz swoje znaczenie i symbolikę, ale Eddę nieszczególnie to ciekawiło. Do broni miała takie same podejście jak do reszty ekwipunku - użytkowe. Kociołka ani bukłaka w końcu nie obdarzała imieniem ani przywiązaniem.
- W drogę, w drogę – zawołała wesoło. Otwierający się w nieskończoność szlak i ciepłe boki konia kołyszącego się pod nią w galopie pomagały na większość rozterek. Jak tylko trwały dostatecznie długo.


Znajomą białą sylwetkę na wzgórzach powitała szerokim uśmiechem, jak powracającego po długiej wyprawie przyjaciela. W Pięciu Strumieniach przy wieczornych ogniach różne snuto przypuszczenia co do tożsamości Bladego Jeźdzca. Erkenhelm twierdził, że może to Leod, ojciec Eorla, a może jakiś inny na wpół legendarny wódz Eotheodów... a może nawet sam Bema, Wielki Myśliwy? Edda, od kiedy wystawiła nos poza ostatnie z pastwisk przynależących do rodu Garulfa i zobaczyła trochę świata, uważała, że to dobrze, że Blady Jeździec nie ma imienia. Dzięki temu każdy zobaczy w nim to, co chce zobaczyć. Tajemnicę. Znak chwały. Bohatera, który może powstać i przyjść z pomocą. Dla Eddy Jeździec był Eorlem, prowadzącym swych ziomków i stada liczne jak gwiazdy na niebie ku zielonym stepom, jej przodkiem Eadwine'm Roześmianym noszącym za nim chorągiew oraz Borondirem z Gondoru, niestrudzonym posłańcem. Był i Erkenhelmem, jadącym na Stary Bród na odsiecz Beorningom, by pokazać, że Rohirrimowie cenią i chronią sojuszników, nawet jeśli ich tym mianem nie nazywają wprost, wodzem, który cofnął czas… ale nie zdołał odmienić serc własnych ludzi. Kiedy późną wiosną kwitły głogi wczepione we wzgórza, Jeździec zyskiwał nastroszoną, dziką fryzurę i wtedy przypominał Ennaldę, zaś podczas roztopów w ubranej w wielki spłacheć śniegu jak w spódnicę sylwetce Edda bez trudu rozpoznawała samą siebie. Chciała też widzieć w Jeźdźcu Eothaina, podążającego ku nowemu, jeszcze nieznanemu, ale lepszemu losowi.

Tego dnia jednak słońce schowało się za chmurami, i nawet w samo południe Jeździec był surowy, srogi i poważny. Odległy duchem i sercem nawet od tych, którzy go kochali. Był Garulfem, pradziadem Eddy. Garulfem Niezłomnym, Garulfem Próżnym i w konsekwencji Garulfem Spóźnionym. Nieulękłym wojownikiem i wielkim wodzem. Kimś, kto się potknął i wyłożył na równej drodze, zawinił jedynie zbytkiem dumy, ale jego błąd osądzono bezlitośnie jako zdradę. Tak, zdrajcą. Wygnańcem. Wędrowcem szukającym nowych dróg i nowego miejsca, by się osiedlić. I znów wodzem, który znów się omylił w oglądzie tego co jest. I skończyłby Garulf w końcu zmasakrowanym trupem lub bardzo kiepskim niewolnikiem, gdyby nie pojawił się Hartnid Łotr i nie położył kresu rozważaniom, jak najbardziej widowiskowo rozgromić zbrojnie ludzi z Dol Guldur.

Tak myślała przez całe życie. Że to szczwany, ale i roztropny Łotr ocalił szlachetnego Rohirrima Garulfa, zbyt zaślepionego dumą i zbyt twardogłowego, by pojąć, że to może i honor dać się zarżnąć i zadeptać przeważającym siłom, ale i głupota straszliwa. Ta relacja między wielkim wojownikiem i wielkim kłamcą nie mogła jednak być jednostronna, jak bowiem przetrwałaby tyle lat, nawet po śmierci Garulfa?

Garulf skończyłby zamęczony w kajdanach w Dol Guldur, gdyby nie spotkał Hartnida. To wiedziała zawsze, to było oczywiste. Ale po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać, jak skończyłby Łotr, gdyby nie napotkał wygnanego wodza i nie przyczepił się do niego jak rzep do końskiego chwosta. Kim by się stał ten żyjący od kaprysu do kaprysu oszust o giętkim języku i dwóch lewych rękach do pracy i oręża, za to dość lepkich, by przywłaszczyć sobie nieswoje? Człowiek bez rodziny, bez korzeni, bez zasad i bez celu. Im dłużej myślała, tym bardziej jej się wydawało, że są jednak losy gorsze od śmierci w męczarniach i niewoli. I że w błędzie jest ten, co wbrew wszystkiemu obstaje twardo przy swojej, więc w swoim mniemaniu najlepszej i jedynej prawdzie, bo kto się nie zmienia, ten stoi w miejscu… ale tak samo utknie ktoś, kto zdanie ma inne co chwila, bez przerwy kręcąc się w kółko.

Obrzuciła pochylonego nad tropami razem z Irgun górala zadumanym spojrzeniem. Potem stanęła w strzemionach i pozdrowiła Bladego Jeźdzca uniesioną dłonią.


Popas na Starym Brodzie był zaiste nocą cudów. Najpierw Edda popiła wieczerzę kuflem pszenicznego piwa i zaraz potem doznała olśnienia, ani chybi od przedniej jakości trunku. Królowi mianowicie nie wolno mówić, że się myli i nie ma racji. Króla trzeba prosić o łaskę... Swoje błyskotliwe przemyślenia natychmiast z satysfakcją wyklarowała Dalijczykowi, zaznaczając, że nie musi teraz mądrze odpowiadać, bo ona i tak leci z nóg i wszystko zapomni, więc tymczasem zadowoli ją tylko potwierdzenie, że ma rację, bo wszak ją ma! Padła w barłóg jak długa moment później, szczęśliwa, że czeka ją noc nieprzerwanego snu... który został jednak przerwany kolejnymi cudami nad cudy.

Wszędobylski przed świtem ni z tego, ni z owego narobił rabanu, równie nieoczekiwanie zaczął krwawić. Zerwał z siebie koszulę, dzięki czemu straszliwa tajemnica, gdzież ta Ennalda miała oczy, doczekała się odkrycia przynajmniej połowicznego. Kiedy indziej Eadwine powitałaby gromkim aplauzem takie widoki. Tymczasem jednak więcej jej uwagi niż bandażowane przez Irgun Ratharowe wdzięki przyciągała rana, co się pojawiła nie wiadomo skąd, i wiedza o postępowaniu Viglundczyków, co się również wzięła nagle i z powietrza.

Dziwiła się swoim towarzyszom, że te nagłe i dziwne rewelacje o niewyjaśnionym rodowodzie przyjmują tak po prostu... Może mniej Mikkelowi, który druhem był Ratharowi od dawna i nie był tutejszy. Ale Irgun, która Wszędobylskiego poznała dopiero co, za to była stąd, Dolinę znała i wiedziała, że Bystrza nie są ani o rzut kamieniem, ani miejscem przeznaczenia uciekinierów, które można sobie ot tak wydedukować? Uwierzyli obydwoje bez niczego... chyba ich zaczarował, jakąś tajemną góralską magią!

Edda odpuścić nie miała zamiaru. Nie to, że nie wierzyła w ogóle. Ufała, właściwie nie mal pewna była, że góral nie zmyślił tej historii i nie robi z nich ostatnich osłów. Ale nie mogła pozwolić, żeby się znowu schował za swoim jakże wygodnym murem milczenia. Żeby nie mógł nic nie mówić, nic nie tłumaczyć, nie mieć musu ani konieczności zabiegania o zaufanie. Niech Irgun dopatruje się nagłego nocnego ataku, czy innych prawdziwych, bo mniej lub bardziej prawdopodobnych powodów, Edda w coś takiego w obecnych okolicznościach nie uwierzy nigdy. Ani w starą ranę, co się przypadkiem otworzyła, a wiedza spłynęła razem z nurtem krwi. W wywalenie się na grabie podczas nocnej wyprawy do wychodka też nie. Znała większość takich wymówek... Dała spokój dopiero, gdy góral wydusił z siebie dość, by jej podejrzenia się potwierdziły, i obiecał, że nie będzie chojraczył. Łotrzyca odetchnęła z ulgą, chociaż doprawdy, nie spodziewała się, że góral słowa dotrzyma. Może przynajmniej będzie się częściej oglądał za siebie.

- Ale ty pamiętasz... - rzekła mu potem przy pożegnaniu – że Cendryk był jednym z Beorningów? Że może przypadkiem wiedzieć, z czym miał dziś do czynienia? Swoją drogą, ciekawe, czemu przeszedł do Viglunda, co? Takie historie na ogół są ciekawe. I pouczające. Jakbyś go zabijał, zanim się spotkamy, zapytaj się go o to najpierw dla mnie, dobrze?

Koszulę ozdobioną gigantycznym, czerwonym kwiatem z krwi, którą zakosiła góralowi, wepchała z niewinną miną do swojego tobołka, gdy tylko Rathar się odwrócił.


Bolderica, dowódcę Starego Brodu, obudziła poklepywaniem po policzkach, w sposób nielicujący z jego ważną funkcją, zasługami i siwiejącą już pomału głową. Rozespany mężczyzna wpierw nazwał ją cholerą, a potem obcym, acz kobiecym imieniem... możliwe, że swej żony. Kiedy objaśniła z powagą możliwe wielkie znaczenie Czyrakowej mapy w obecnych północnych niepokojach i z kurtuazją podała dowódcy wielkie buty, żeby ich szukać przy barłogu nie musiał, obiecał, że jak tak, to kogoś pośle.

Edda zasiadła do listów. Skopiowała dla Ragnacara mapę skrótu Irgun i skreśliła kilka słów o ich obranej trasie, którą to wiadomość zamierzała zostawić w Starym Brodzie. Dokładny opis wydarzeń, a także Czyrakowych zeznań dotyczących jaskini w Elfim Lesie, domniemanej kryjówki Cendryka, ujęła we wspólnym liście do Folcwine'a i wodza oddziału Beorningów pilnujących północnej granicy, którego z imienia nie pamiętała, a kojarzyła jedynie z blizny, rozdzielającej czerwonym wąwozem kędzierzawe brodzisko i ściągającej w dół środek ust, w wiecznym sardonicznym uśmieszku. Do tego pisma dołączyła mapę... Podpisała list własnym imieniem, ale potem w porywie bliżej niedookreślonej potrzeby dopisała miana Irgun i Mikkela, a nad wszystkim dosmarowała i Ratharowe. I musiała przyznać, że na papierze wyglądali wszyscy razem ponadzwyczajnie dobrze... a w każdym bądź razie lepiej niż w rzeczywistości.

Ostatni, krótki list napisała do brata, korzystając bez żenady z tego, że posłaniec i tak pojedzie do Pięciu Strumieni. Zaznaczyła, że kroi się coś nieprzyjemnego i niebezpiecznego, i w tak niespokojne dni nikt nie powinien chodzić sam po Elfim Lesie. Słowo nikt podkreśliła dwukrotnie. Nie żywiła do elfów ciepłych uczuć, ale Dernhelm z nieznanych powodów i owszem, a Edda nie widziała powodu, dla którego przyjaciele jej brata mieliby oberwać przypadkiem w niedotyczącym ich konflikcie. Na koniec podzieliła się swoim ostatnim odkryciem. W końcu, w tych smutnych czasach, pełnych urwanych tropów i więzi, straconych istnień, ludzi i pamięci zaginionych jak kamień w wodę, trzeba się cieszyć z każdego, kogo udało się odnaleźć. To było jak zgięty obelżywie łokieć pokazany Nekromancie. Jeszcze do końca nie wiem, ale się dowiem. Rathar Wszędobylski się nazywa. Radość taka, że nie mogę. Powiedz matce, jak chcesz. W końcu to i jakiś promyk nadziei dla nas. Można odzyskać straconych nawet po latach.


Wyruszyli rychło po świcie. Edda prócz wysłania listów zaopatrzyła się jeszcze w liny, które mogły się przydać na Bystrzach oraz w kilka porcji wędzonego mięsa i okrągły kołacz. Polować w pościgu nie miała zamiaru, ale biegać na głodniaka również nie miała w planach.

Przed brodem skinęła Mikkelowi, że potrzebuje chwili, zsiadła i podeszła do usypanego z kamieni kopca, tego mniejszego niż wspólna mogiła poległych Beorningów. Kurhanu Erkenhelma. Dołożyła na jego szczycie kolejny, podniesiony na brzegu kamień.
- Dobrze – rzekła zmarłemu wodzowi w rohirric. - Zrobię to. Wytłumaczę im tak, że tym razem pojmą. I zdejmę z nas tę hańbę Garulfową, niech nas łączy tylko to, co dobre. Ale musisz wiedzieć jedno, wuju. – Nachyliła się do pokrytych już zielonym mchem kamieni. - To nie jest mój dom.

Tuż za kurhanem padłych w bitwie wojaków Valtera Krwawego znów przystanęli. Tym razem powodem był Rumianek. Spokojny i łagodny zazwyczaj ogierek Eddy poznał znajomą i lubianą, bo wiodącą do lubianego człeka trasę. Raźno ruszył przed siebie, by po chwili zdecydowanie pociągnąć na południe. Edda szarpnęła wodzami, ale poczciwe serce Rumianka wiedziało swoje i żywiło własne nadzieje. Koń zaparł się beznadziejnie, a Edda równie beznadziejnie zawstydziła, na przemian tłumacząc w rohirric upartemu Rumiankowi, że Eothain odjechał dawno temu, i Mikkelowi we wspólnej mowie westronu sprzedając nietrzymające się zupełnie kupy i sensu wyjaśnienia o Rumiankowym apetycie na brzozowe liście. Wreszcie przekupiła konia grudką soli. Raz przekonany, Rumianek nie kazał się dopraszać o galop, a Edda dobrze znała swojego wierzchowca i wiedziała, jak długo można go bezkarnie cisnąć. Co jakiś czas odwracała się do Mikkela z niemym pytaniem, czy oni z Rochem dają radę. Robiła to właściwie tylko z grzeczności. Jeszcze nie widziała, żeby jakiś koń ze stajni Ennaldy nie dał rady, a Dalijczyk pewnie siedział w siodle.


Zeszli nad rzekę, by dać odsapnąć zgrzanym koniom i naczerpać świeżej wody z Anduiny. Edda zapowiedziała, że ona z bliskiego już rozlewiska pić nie będzie, koniom nie da, a i Mikkelowi odradza, bo to nigdy nie wiadomo, co i jak długo moczyło nogi i nie tylko w takiej stojącej wodzie. Może jeno łosie, a może i coś bardziej paskudnego, od czego krosty mogą obsypać. Albo czyraki.

Korzystając z chwili oddechu, poluzowała Rumiankowi popręg i zdjęła juki. Wydobyła z tobołka wielkie jak żagiel Ratharowe giezło, położyła się na ziemi i bez śladu zażenowania obecnością dalijskiego rycerza przytknęła sobie zmiętą materię do twarzy, z niekłamaną przyjemnością wdychając zapach krwi i potu. Również bez zażenowania i wstydu podzieliła się z Mikkelem płynącą z tego doświadczenia szczerą obserwacją, że Rathar to chyba dawno w domu nie był, albo mocno nizinami przesiąknął. Wszystkich górali bowiem czuć owczym runem i bryndzą, Edda wie to doskonale, bo nie raz i z niejednym się zwąchała. A Wszędobylski nijak baranem nie podjeżdża. Chwilę potem Eddzie wydarło się wyznanie, że bardzo zazdrości Fanny tych pergaminów w tubie. Bo widziała, że Kronikarka ma tam spisanych Dalijczyków, kto czyim jest ojcem, bratem czy siostrą, gdzie był urodzony i zmarł. I dzięki temu żona Mikkela może tropić krew przez wieki, tak jak Irgun z Ratharem tropią Cendryka po śladach w głuszy.
- Krew jest ważna. I pamięć o niej. Każe patrzeć na to, co łączy, a nie na to, co dzieli. Beorningowie powinni mieć takie pisma, jakie nosi twoja żona, aethel Mikkel. Bo coś mało ich łączy, prócz Beorna. Ech, ruszajmy już i odbijmy ten sierp, bo jeszcze mniej będzie.


 
Asenat jest offline