Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-05-2015, 10:31   #68
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Burza powróciła nad Plymouth gwałtownie, wczesnym popołudniem. Najpierw powiał silny itr, potem z ciężkich, czarnych chmur na ziemię spłynęły potoki wody. Wszystko odbyło się tak szybko, że wielu ludziom nie udało się schować na czas pod dachem.

Burza jednak skończyła się tak samo gwałtownie, jak zaczęła i nad Plymouth zaświeciło słońce, a wraz z nim pojawiła się tęcza. Znak nadziei. Chociaż Cravenowie akurat nie mieli jej zbyt wiele.

DOM CRAVENÓW

Muzyka zagłuszała wszystko. Burzę, wyrzuty sumienia, żal, myśli. Wszystko. Dźwięki wtłaczały się przez uszy, prosto do głowy. Uderzały wściekle.

W takich warunkach Daniel nie mógł zasnąć. Zaciskał zęby, coraz bliższy wybuchu, na razie jednak leżąc i nie robiąc nic. Śmierć ojca i widok jego ciała – opuchniętego od wody – był tym, co przecięło sznurki jego psychicznej wytrzymałości. Nie miał jednak siły się podnieść. Nie miał siły by zareagować. Czuł się jak sflaczały balon. Pusty i pozbawiony znaczenia.

Maddison nie otworzyła drzwi. Zatrzasnęła je na głucho. Zbyt wściekła na cały świat, na bliskich, na siebie, na niesprawiedliwe życie. Jej nastoletni świat wypełnił teraz gniew. Wypełniła wściekłość. Wypełnił ból tak potężny, że niemal rozrywający serce w piersiach na strzępy.

Megan próbowała dotrzeć do siostrzenicy, ale ta ignorowała wszystkie próby nawiązania kontaktu. Ostatnie słowa wykrzyczane przez Maddison jątrzyły się w sercu pisarki. Rozlewały trucizną po duszy. Im dłużej wsłuchiwała się w kakofonię dźwięków dobywającą się przez drzwi, tym bardziej miała ochotę… chwycić coś ciężkiego, wtargnąć do środka i wbić przez tyłek tej rozkapryszonej gówniarze odrobinę oleju do głowy. Szybko jednak zbeształa się za takie myśli. Obce. Zupełnie nie pasujące do niej i jej temperamentu. Kiedy niebo pociemniało i rozpoczęła się ulewa, Megan dala za wygraną. Wiedziała, że nie nawiąże kontaktu z Maddison.

- Zostań z nią i ojcem – poprosiła Jacka a ten tylko skinął głową, akceptując jej decyzję.

Jack miał mieszane uczucia. Kiedy ciotka skierowała się do wyjścia spojrzał na zamknięte drzwi do pokoju siostry i wzruszył ramionami. Wiedział, co ona czuła. Sam czuł się podobnie. Jakby obserwował wszystko zza szklanej, grubej ściany. Niby sprawy, których doświadczał dotyczyły jego, lecz jednocześnie wydawały mu się tak odległe, tak obce, jakby dotykały innego Jacke’a. Innego chłopaka. Zostawił siostrę jej samotności, ojca jego żałobie, a sam poszedł do kuchni. Nalał sobie kawy, machinalnie, niemal bezwarunkowo i z kubkiem gorącego napoju obserwował deszcz spływający po szybie. Czuł się dziwnie obco. Zagubiony. Siedział ignorując wycie muzyki.

DOM NAD JEZIOREM LATONKA

Steven znalazł swoje ukojenie w ramionach Jacka, a kiedy niebo pociemniało i zaczęła się burza on krzyczał nie ze strachu, lecz z zupełnie innego powodu. Potem krzyczeli na zmianę. Raz Jack, raz Steven. Zagubieni w sobie.

To było jak lekarstwo na zatrutą duszę. Potrzebne, by Steven zrzucił z siebie ciężar ostatnich, cholernie trudnych dni. I dopiero kiedy skończył, udało mu się popłakać. Tak szczerze, prawdziwie, bez ograniczeń.

Puściła w nim jakaś tama, a Jack chyba to rozumiał.

Płakał on i niebo, w małym domku na skraju jeziora. Tego samego, z którego niedawno wyciągnięto zwłoki chyba jedynej osoby w rodzinie, z którą Steven znajdował jakiś wspólny język.

PLYMOUTH, KAWIARNIA

April i Nathan jedli spokojnie obserwując szalejącą na zewnątrz burzę i pozostawiony „przypadkiem” aparat. Urządzenie nie pokazywało jednak niczego. Do pokoju nikt nie wchodził. Obraz był statycznie nudny. W odróżnieniu od wyładowań atmosferycznych i tęczy, jaka wyszła po nawałnicy.

Burza popłynęła dalej. Przetoczyła się na północ, w stronę Wielkich Jezior.

- Szaleństwo z tą pogodą. Dawno chyba nie mieliśmy takich gwałtownych zmian pogodowych w okolicy. – Zagaił Nathan przy deserze.

Musieli jakoś zabijać czas, nim zdecydują się wrócić po pozostawiony aparat, a jedzenie wydawało się dość dobrą formą spędzania czasu. I rozmowa.

- Nie. To w sumie dość częste w tej okolicy. Pamiętasz, co działo się w dwa tysiące dziesiątym w lipcu. Takie same podtopienia i ulewy.

April miała niezwykle dobrą pamięć. Głowa bolała ją straszliwie, ale odkąd opuściła dom Cravenów odczuwała wielką ulgę. Jakby z dusznego, ciasnego pomieszczenia wyszła w końcu na piękny, słoneczny ogród. Coś było w domu. Wiedziała o tym nawet teraz, kiedy znajdowała się ponad milę od niego. I … bała się tego „czegoś”. Instynktownie, jak zając lęka się cienia jastrzębia zataczającego kręgi na niebie ponad krzakami, w których szarak się skrył.

Tak zastała ich Megan, która mijając kawiarnię zauważyła charakterystyczny samochód Nathana zaparkowany przy budynku.
 
Armiel jest offline