-Dobrze - zgodził się śmieciarz.
Lokal prezentował się solidnie i przyzwoicie. Jego klientelą byli głównie mistrzowie rzemiosła, zarządcy miejskich jurydyk szlacheckich i urzędnicy miejscy średniego szczebla. Ludzi tych często łączyły sprawy ich pracy - ot, jakiś bogaty krawiec zaprosił na obiad intendenta Ratusza, zajmującego się m.in. kwestią zakupu sukna na ubrania dla klerków i innych szeregowych funkcjonariuszy. Było też kilku miejscowych - czeladników i robotników. Trzymali się dwóch stołów, z bogatszymi gośćmi wymieniali pozdrowienia, ale wyraźnie stanowili odrębną grupę. Jeden ze stołów zajmowali zdrożeni ludzie. Na ich skórzanych kaftanach widoczne były odciski po pancerzach. Cicho naradzali się z karczmarzem, pytając go o kupców organizujących karawany i przedstawiając listy uwierzytelniające od swoich poprzednich pracodawców. Niosąca im kufle dziewka służebna uśmiechnęła się do Ernsta.
-Siadajcie pod lisem - wskazała mu stół, nad którym powieszono głowę lisa, pamiątki jakiegoś polowania - zaraz podejdę. Piwa?
Jeden z najemników obrzucił ją spojrzeniem człowieka, który długo był w podróży i chętnie by się rozerwał. Uśmiechnęła się zachęcająco - niema zachęta do rozpoczęcia negocjacji, chwilowo przerwanych w celu obsłużenia nowego klienta. Podeszła do Ernsta.
-Mamy świeży gulasz, piwo Altbauera i piwo dubeltowe Weissmannów, tak od razu. Inne dania możemy przygotować, jest też balia do kąpieli - uśmiechnęła się szelmowsko. |