Wątek: Narrenturm
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-05-2015, 08:38   #41
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Zwierzoludzie, wiedźmy, przeklęte artefakty, a na domiar złego rodzima okowita miała się na wykończeniu i kozakowi przyszło zalewać smutki podłym cieńkuszem zakupionym w przydrożnym wyszynku. Jaromir wylał z bukłaka ostatnie krople trunku trącącego śliwką i niesmak zagościł na jego twarzy. Trudno było jednak orzec, czy ów niesmak spowodowany był podłą jakością napitku, czy też jego gwałtownym niedoborem na wciąż spragnionym podniebieniu, rozwiązanie tej zagadki Niedźwiedź pozostawił jednak na później.

Gęba goiła mu się w tempie nie podobnym do normalnego. Krew prędko ściągnęła się w świeże skrzepy i po podejrzanie krótkim czasie odpadła ukazując bladą, zygzakowatą bliznę na skroni. Klara podczas oględzin robiła wciąż zdumioną minę, jakby sama nie wierząc w działanie magicznych specyfików darowanych jej z wiedźmiego asortymentu. Krótkie uwagi wygłaszane na temat postępów leczenia sprowadzały się do nabożnego szacunku medyczki wobec zielonkawych maści trącących zwierzęcym tłuszczem. Tym co umykało oczom dziewczyny, czego nawet czary nie były w stanie zakamuflować, było okropne swędzenie skumulowane w tych kilku dniach, jednak ani na jotę łagodniejsze. Klnąc magię i to na czym świat stoi Kislevita całą siłą woli powstrzymywał się przed drapaniem.

Gdy nadszedł czas wymarszu Gniewisz zwinął swoje obozowisko, co poszło mu nader prędko, gdyż zawsze pozostając w podróży nie zwykł rozkładać wszędy swoich przedmiotów, więc i specjalnie pakować nie było czego. Resztki szałasu trafiły do ognia i resztę poranka wąsacz przepędził z kamieniem szlifierskim w ręku cierpliwie pracując nad ostrzem topora, czekając aż reszta kompanów będzie gotowa. Sporo czasu naddali zwłaszcza czekając na Klarę, aż ta na powrót upnie pod kiecką swoje kobiecości i stanie się Klausem. Jaromir nie kwestionował głośno tych zabiegów, choć osobiście uważał, że maskarada ma tyle wspólnego z bezpieczeństwem co zmówienie pacierza dla czystości duszy przed wizytą w burdelu.

Z czarownicami pożegnał się ledwie skinieniem głowy. Po ostatnich zawiłych przepowiedniach nabrał wobec nich większej niż początkowo podejrzliwości i choć rad był, że w przedziwny sposób udało mu się wymigać od swojej części umowy czuł na plecach widmo zawartego targu.

Wkrótce ruszyli przed siebie, zgodnie ze słowami Wiedźmy skręcając zawsze w lewo, przez parów usłany kośćmi, aż na polanę i ścieżkę, która znikąd się im objawiła. Helvgrim nabrał pewności, że to właściwa powołując się na obecność przydrożnych kamieni, które nosić miały na sobie krasnoludzkie znaki, toteż prowadził ich dalej ku celowi podróży.



~***~



Dni następne mijały ze zmiennym szczęściem. Z jednej strony wciąż trzymali się szlaku. Krasnoludy na rozstajach wdawały się w mrukliwe dysputy pokazując sobie co myślą o wzajemnych poglądach na dalszy kierunek podróży, jednak zawsze okazywało się, że obierali właściwą drogę. Pogoda również dopisywała. Z dnia na dzień robiło się cieplej i mniej wietrznie dając dobitny dowód, że wiosna na dobre rozgościła się w krainie. Deszcze szczęśliwie omijały ich obozowiska, choć zdarzały się chwile, gdy na horyzoncie zbierały się czarne chmury znaczone zygzakami błyskawic, a echo grzmotów niosło się odbite od stoków gór Środkowych.

Z drugiej strony można było odnieść wrażenie, że złe licho zawisło nad ich kompanią i co rusz rzuca przeciw nim kolejne niebezpieczeństwa. Raz naszli ich orkowie, pobratymcy bandy, która dała głowy pod ruinami karczmy. Atak był marnie zaplanowany, toteż skończył się szybko i z jednostronnym wynikiem. Uwadze Wolfgrimma nie uszedł fakt, że zielonoskórzy byli wychudzeni, a ich liczebność dużo mniejsza niźli można było się spodziewać. Napaść miała też wyraźnie charakter rabunkowy, gdyż pokraki zrazu rzuciły się na składowane na uboczu tobołki i skwierczącą w ogniu pieczeń. Zrazu nasunęło to obawę, że i orków coś musiało przegonić i poważnie nadwyrężyć ich siły.


Kiedy indziej wilcy próbowali ich podejść, jednak czułe ucho elfa w porę wyłowiło podejrzane dźwięki. Pożytek był z napaści taki, że uzupełnili zapasy mięsa, a i nowe futra znalazły swoje zastosowanie. Gniewisz sprawił sobie wyprawki do znoszonych już mocno butów i naciął pasów na nowe rzemienie. Jedną ze skór wyprawił niemal w całości, starannie garbując i susząc przy ogniu, by w końcu podarować Klarze jako płaszcz, w ramach podziękowań. Wiele przy tym nie mówił, raczej warknął, że dziewczyna pewnikiem złapie przeziębienie i jeszcze ich spowolni. Medyczka przez kolejne dni jakby się przekonała do kozaka, co rusz zagadując i dopytując jak z głową. Niedźwiedź początkowo zbywał zaczepki, odburkując byle jaką odpowiedź, w końcu jednak dał się wciągnąć w rozmowę. Usłyszał co nieco o akademickiej przeszłości Klary i tym jak trafiła do Praag i jak z niego uciekała. Medyczka opowiadała wszystko, jakby czytała z jakiejś księgi, okraszając to mądrymi wtrętami na temat czasu panowania konkretnych władców, albo wykładowców w akademii, jakby to był najlepszy miernik upływającego czasu. W porównaniu do karczemnych bajań wędrownych dziadów, albo opowiastek minstreli było to zupełnie inne, nie wspominając już o fakcie, że opowiadała to kobieta. Kislevita opowiedział trochę o swych rodzimych stronach i czasach sprzed wojny, skrzętnie omijając ostatnich kilka miesięcy krwawej zawieruchy, których Gniewisz miał już serdecznie dosyć. Było to miłe doświadczenie, tak gawędzić sobie o starych druhach dawno już pogrzebanych w śniegach i sytuacji na wschodnim pograniczu, która kiedyś była tak istotna, a teraz trafił ją szlag i nie ma komu strzec.

Najgorsze nadeszło u kresu ich wędrówki ku cmentarzowi. Wszyscy spali, nawet Wolfgrimm, który miał pełnić wartę nieopatrznie się zdrzemnął. Gdyby Elastir w porę nie wybudził się ze snu pewnikiem podali by gardła zwierzoludziom, którzy zakradli się do obozowiska. Nie było ich wielu, toteż szybko rozprawili się z napastnikami, jednak obawa przed kolejnym atakiem nie pozwoliła im już tej nocy zasnąć. Jak to się stało, że po raz kolejny elf był czujny? Sam zainteresowany twierdził butnie, że dla jego pobratymców to normalne, oraz że nawet głuchy by usłyszał sapanie bestii, jednak w jego interwencjach było coś... nieludzko skutecznego. Coś co sprowadzało na nich koszmary pełne krwi i rzezi, coś spoczywającego na elfim przedramieniu.


~***~



W końcu nekropolia otworzyła przed nimi swoje podwoje. Zasnute mgłą pagórki usiane nagrobkami i kurhanami, posągi, pokruszone łuki, krypty, kolumny i aleje zasłane liśćmi pamiętającymi jeszcze zeszłą zimę. Wszystko stare, niemal pradawne, winno być już pokruszonymi, spłukanymi deszczem obłymi głazami, jednak na przekór naturze trwało z uporem w formie w jakiej pozostawiło je dłuto rzeźbiarza. Świeże bruzdy w ziemi wskazywały jakby ktoś kopał tu zupełnie niedawno, co w połączeniu z perspektywą zostania tutaj na dłużej sprowadzało najgorsze myśli. Leśna dzicz była czymś co kozak dobrze rozumiał, ale to kamienne cmentarzysko napawało go nieopisaną obawą. Już pierwszy zwiad, kiedy Klara wybrała się na poszukiwanie ziół, przyniósł nieprzyjemne odkrycie w postaci posągu wprawianego w ruch jakąś czarnoksięską siłą, a to miał być ledwie początek dziwnych zdarzeń.

W okolicy południa Helvgrim zrobił przerwę i zebrał drużynę. Dumnie obwieścił, że pułapki rozbroił i można wchodzić do środka. Widząc nietęgie miny Jaromira i Klary zapytał: - A wam co? Macie miny takie jak byście demona zobaczyli. - Po chwili dodał, domyślając się, że miny te spowodował fakt grabieży grobowca. - Ta krypta już została zbezczeszczona, my jedynie weźmiemy to co cenne dla nas, a nie ma znaczenia dla pochowanych. Ale miejcie się na baczności, bo tu nekromanta był, więc możemy napotkać tam pod ziemią ożywieńców.

Klara zatrzymała się w pół kroku.
- Zaraz, nekromanta? Jaki nekromanta? O żadnym nekromancie nie było mowy!

Helvgrim udał zdziwienie. - Nie było? Mówiłem, że toczyła się tu walka, zresztą widać to u wejścia. Ponoć zabito nekromantę, ale jego magia może być wciąż aktywna. Więc lepiej uważać.

- Byłeś już tutaj, Helvie? - rzekł Jaromir co jakiś czas rozglądając się po zamglonej okolicy, jakby spodziewał się, że stęchły opar wypluje z siebie nowe niebezpieczeństwo. - Bo co rusz objawiasz nam nowe nieprzyjemne niespodzianki, jakbyś wczoraj się o nich dowiedział. Ja się czarów tykać nie będę, anim na nie przygotowany, ani wyposażony.

Helvgrim tym razem zdziwił się szczerze. - Nie byłem tu wcześniej, a o niebezpieczeństwach jedynie mogę się domyślać.

- Czyli nie było was tu wcześniej, a jednak macie klamrę, którą rzekomo właśnie z tego skarbu odzyskaliście. - wtrącił Elastir mrużąc oczy. Historie karłów przestały trzymać się kupy, wyraźnie coś kręcili…

- Klamrę mogli zdobyć choćby od wędrownego bajarza, albo wyłowić wzrokiem na targu. - skwitował sprawę kozak. - Mnie martwi raczej ten nekromanta. Wygląda na to, że pakujemy się prosto w nieznane niebezpieczeństwo mając na pocieszenie tylko krasnoludzką pewność siebie.

- I zawżdy dane słowo. - odciął się Helvgrim łypiąc spode łba na sceptycznych towarzyszy. - Lepiej nie traćmy czasu na gadaninę, ruszajmy po skarby i zabierajmy się stąd. - dodał brodacz, po czym parsknął coś po khazadzku i wrócił do swoich przygotowań.

Wąsacz z północy sapnął niechętnie, po raz ostatni ogarniając okolicę wzrokiem, zaczem zarzucił topór na ramię i skinął głową.

- Prowadź.
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 10-05-2015 o 10:47.
Dziadek Zielarz jest offline