Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-05-2015, 21:24   #92
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Jakże one się darły..

Małe i duże. W brązach, szarościach i kolorach. Błyskające groźnie ślepiami i dumnie stroszące pióra. Chyba każdy był inny, każdy odzywał się inaczej. Jednakże wszystkie razem, te ptasie drapieżniki, tworzyły istną kakofonię rozdzierająca powietrze i boleśnie wypełniającą jasnowłosą główkę Marjolaine.
Ale było coś dobrego w tym otaczającym ją harmidrze. Nie pozwalał się jej skupić, a co za tym idzie – nie pozwalały jej myślom całkowicie odpłynąć ku.. ostatniej nocy.


Jego dłonie, to pieszczotliwie muskające skórę jej łydek, to trzymające ją za nie mocno, w stalowym wręcz uścisku nie pozwalającym na ucieczkę. Bo chciała wtedy uciekać, tak instynktownie, choć rozpalone ciało i zmysły już dawno zdominowały zdrowy rozsądek.
Jego ciało, umięśnione i twarde jak u jednego z tych posągów przedstawiających któregoś z dawnych bogów wojny. Równie nagie, tajemnicze i straszne, kiedy nachylał się nad nią, a jego mięśnie napinały się silnie przy każdym ruchu. Był tak blisko niej, nie sposób chyba było już bliżej. Jak gdyby spletli się w jedno ciało poruszające się w zgodnym rytmie namiętności wyrywającym jęki prosto z jej niewinnych ust...


I znów wrzask dobiegający z któregoś z tych drapieżnych dziobów o żółtawej barwie. Wypełnił uszy Marjolaine, wybudził ją z tej pułapki wspomnień i rozwiał ten rozkoszny obraz Gilberta traktującego ją jak swą kochankę. Swą najdroższą, ukochaną. Swą narzeczoną.
Dotknęła palcami swojego policzka. Gorący. Zapewne także ognisto czerwony, jak jej myśli przed momentem. Perfidny Satyr, przyprawiał ją o rumieńce nawet bez bycia obok, bez swych lubieżnych komplementów i bez nachalnego pieszczenia jej swymi lepkimi dłońmi. Jak on mógł jej to zrobić? Jak mógł tak wykorzystać jej słabość do swych obrzydliwych celów?!

Potrząsnęła mocno głową w pełni już wracając z maurowej sypialni pogrążonej w mroku, do ławeczki stojącej w ogrodzie opływającym w południowych promieniach słońca. Czuła się taka zmęczona, pomimo tego, że przecież całkiem niedawno wymknęła się z łóżka. Sen nie był kojący po tym wszystkim co się wydarzyło, nie okazał się być słodkim balsamem na zszargane nerwy hrabianeczki. Teraz nie miała sił, aby choćby spojrzeć w oczy Gilberta, a co dopiero znosić jego docinki i bezwstydne sugestie. Bo przecież na pewno nie przepuściłby pierwszej lepszej okazji, aby szeptem prosto w ucho pozachwycać się jej wczorajszymi jękami.
Non, non, non! Nie sądziła, że cokolwiek będzie mogło przesłonić bycie napadniętą przez bandytów i własnoręczne postrzelenie jednego z nich, lecz szlachcic miał niezwykły talent do tego, aby zawsze zajmować pierwsze miejsce w jej myślach. Kiedy już zdawało się, że bardziej nie może już zatrząsnąć jej życiem.. znów wyjmował coś z rękawa i nie pozwalał o sobie zapomnieć choćby na chwilę. Doprawdy, kiedy jej świat zaczął krążyć wokół jakiegokolwiek mężczyzny?

Raz przemknęła jej przez myśl, aby wrócić do swojego pałacyku, do swojego uroczego domku jak z bajki. Ale czy naprawdę tam poczułaby się bezpieczniej niż w zamczysku d'Eon? To była istna forteca, której nie mogłaby zdobyć żadna bandycka grupka bez odpowiednich machin wojennych. Zaś Le Manor de Dame Chance.. wyglądało ładnie. Miało mury, dużą bramę, nawet kilku strażników pilnujących spokoju Marjolaine, ale w żaden sposób nie przetrwałoby oblężenia! A przecież tamte łotry już raz ją odwiedziły i groziły powrotem! Non, non. Jeśli tutaj nie mogła spać, to tam tym bardziej w obawie przed nocnym napadem. I to bez jej półnagiego rycerza, gotowego stanąć w jej obronie, stanąć do walki o nią na śmierć i życie.
Ale w takim razie, mogła tutaj zabrać o swe bezpieczeństwo także przed jego kuszącym towarzystwem, non? O spokój swego snu, o nieskazitelną gładkość swej twarzyczki i dalszą niewinność swego ciała.. chociaż już naruszoną straszliwie. Znając Maura i jego zapalczywość, nie mogło to być najłatwiejsze, ale przecież nie niemożliwe. Będzie musiała tylko porozmawiać z którąś z ochmistrzyń, przekonać ją do swojego strachu przed spaniem w tym wielkim zamku po zostaniu zaatakowaną przez bandytów, i zadecydować o postawieniu przed drzwiami swej sypialni przynajmniej dwóch strażników. Zamknąć się na klucz, ubrać najskromniejszą ze swych sukienek nocnych, owinąć się ciasno kołdrą i.. i drżeć ze strachu, podekscytowania oraz niepewności. Aż zmorzy ją zmęczenie.

Ciche westchnienie zdołało wyrwać się nie tylko z usteczek dziewczątka, ale przede wszystkim z drobnych piersi ściśniętych gorsetem. Opuściła spojrzenie na list trzymany w dłoni, napisany niedługo po zjedzeniu śniadania.
Miała już swojego barbarzyńskiego bohatera, nie potrzebowała szukać kolejnego w muszkieterze. Musiała jednak zrelacjonować mu co się wydarzyło, bo to może drogi de Foix poczuje się odrobinę winny i postara się jej zrekompensować jakoś doznane krzywdy? Może jakimś ślicznym prezencikiem, bukietami kwiatów jakiej ilości nie pomieściłaby sala balowa, lub cudownie błyszczącą biżuterią mającą odwrócić jej uwagę od tego jak została narażona przez niego na nieszczęście. Może nawet podeśle jej całkiem własną grupką muszkieterów, których zadaniem będzie pilnować bezpieczeństwa szlachcianki we dnie i w nocy? Ale przede wszystkim, to straszliwe dla niej wydarzenie, na zawsze już wypali w szlachetnym sercu Rolanda, że Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort jest zawsze zagrożona porwaniem. Zawsze.

Powiodła wzrokiem po drobnym i eleganckim piśmie nie tylko stanowiącym list, co nawet ozdabiającym delikatny papier.



Cytat:
Drogi monsieur de Foix,


ślę do Ciebie moje ponowne najszczersze podziękowania za zaproszenie do Twej posiadłości. To była przyjemność móc znów się z Tobą spotkać, nawet jeśli to spotkanie było dyktowane obowiązkiem wobec kraju, zamiast czystą chęcią spędzenia czasu na rozmowie ze mną. Ale mam nadzieję, że przynajmniej zdołałam choć odrobinę ulżyć Twemu żołnierskiemu życiu tą chwilą towarzystwa pięknej damy. Będę oczekiwała kolejnych zaproszeń, gdybyś znów potrzebował odetchnąć nad stołem zastawionym słodkościami.
Niestety, mój powrót nie był już tak miły jak wizyta u Ciebie. Wiem, że już...



...jego oczy spoglądające na nią, aż lśniły w ciemnościach płonącą w nich żądzą. Nie pierwszy raz ją w nich widziała, a jednak.. w takim momencie ogień w nich wydawał się mocniejszy. Sprawiał, że czuła się najpiękniejszą kobietą na świecie, jedyną i wyjątkowo w maurowym sercu i pragnieniach.

Marjolaine prawie podskoczyła na ławeczce, gdy kolejne ptasie wrzaski wyrwały ją z tego kolejnego już rozmarzenia w jakie popadła wbrew samej sobie. Po prostu czytała, skupiała się na słowach zapisanych przez siebie ślicznym pismem, ale.. on. Gilbert. Pojawił się nagle ze swoim idealnym, umięśnionym ciałem egzotycznego dzikusa z dalekich, gorących krajów o jakich to książkę znalazła u niego w gabinecie. Jak gdyby był zazdrosny o uwagę jaką poświęcała muszkieterowi, przybył i zawładną jej myślami, zwyczajowo namieszał w dziewczęcym serduszku, choć był tylko wytworem jej bogatej i wrażliwej wyobraźni.

Pięknie, teraz czuła się podirytowana. Doprawdy, czemu po prostu nie potrafiła zignorować tego co się wydarzyło? Bądź jeszcze lepiej, czy nie mogła być jedną z tych wyrafinowanych matron, które nie zadręczają się nocami spędzanymi z mężczyznami i tylko każdego o poranku odprawiają nonszalanckim gestem ręki. Była przekonana, że kobiety pokroju Szkarłatnej Damy, nigdy nie miały takich problemów z Maurem dominującym nad ich myślami. Nie to, żeby naprawdę chciała być jedną z nich, lecz.. lecz.. nie miała nawet jednej chwili odetchnienia! Nawet momentu na zajęcie się ważnymi sprawami hrabiowskiego światka!

Westchnęła ciężko. Dobrze, może jeszcze raz. Pośpiesznie odnalazła spojrzeniem to miejsce w swym liście, na którym czytaniu przerwało jej nagłe pojawienie się narzeczonego, swą nagością przesłaniającego każdą ślicznie zapisaną literkę.


Cytat:
Niestety, mój powrót nie był już tak miły jak wizyta u Ciebie. Wiem, że już i tak jesteś bardzo zapracowany i nie powinnam dodawać do tego kolejnego zmartwienia, lecz pomyślałam, iż powinieneś wiedzieć o tym zdarzeniu jakie miało miejsce.
Bandyci, monsieur! Grupa łotrów napadła na mój powóz. Któż wie jakby to się dla mnie skończyło, gdyby nie towarzyszący mi strażnicy. Były to naprawdę przerażające chwile, ale później pomyślałam, że był to także niezwykły zbieg okoliczności, nie uważasz? Wiem, że napady na karoce arystokratów nie są niczym aż tak zadziwiającym, lecz czy nie było to ciekawe, że stało się to akurat po naszej rozmowie o porywaniu mnie? Być może był to tylko przypadek, być może jedno z drugim nie miało powiązania. To zostawiam Tobie do oceny, Rolandzie.




Pozdrawiam Cię ciepło,
Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort



Brzmiało dobrze. Wystarczająco dużo słodkiej uprzejmości naruszającej granice etykiety, ale na tyle wstrzemięźliwej, aby nie móc posądzać panieneczki o coś więcej niż zwyczajną przyjaźń z muszkieterem. W krótkim opisie napadu na siebie chyba też zawarła wystarczająco dużo sugestii swego przerażenia, aby obudzić w mężczyźnie wyrzuty sumienia za pozwolenie jej na samotny powrót, za powątpiewanie w jej wartość kuszącą dla bandytów. Oui, hrabianka d'Niort nie tylko swym bezpośrednim towarzystwem potrafiła owijać sobie mężczyzn wokół paluszków, ale także emocjami subtelnie przenoszonymi tuszem na papier.

Nie wiedziała właściwie jakiej reakcji oczekiwała od Rolanda, oprócz oczywiście obsypania jej prezentami w próbie stłumienia jego własnych wyrzutów sumienia. Nie wiedziała nawet.. czego oczekiwała od samej siebie po tym zdarzeniu. Czy teraz nagle przestanie jeździć karocami w obawie przed kolejnym napadem? Czy z jakiegoś powodu stała się cennym oczkiem w głowie tych przebrzydłych bandytów? Ale dlaczego? Przecież ona niczego nie wiedziała!
Niczego oprócz.. oprócz pamięci o tamtych skrawkach listu w gabinecie Etienne'a. Oprócz tego dziwacznego węża pożerającego swój własny ogon i tajemniczych alchemikach. I może rzeczywiście tamtej jednej nocy pomogła staremu arystokracie, ale przecież nie zrobiła tego z dobrej woli! Wcale jej nie interesowało czemu ktoś miałby go śledzić, czemu miałby się ukrywać w jej pałacyku. Nie chciała mieć nic wspólnego z tych wszystkim!

Tyle, że nagle ona została powiązana z tą tajemniczą intrygą, którego głównym ogniskiem zdawał się być tragicznie zmarły szlachcic. Wspominał jej o tym Gilbert, potwierdziła to muszkieter swoim znaleziskiem.. które w zaskoczeniu i przerażeniu pozostawiła na podłodze sypialni narzeczonego, o czym dopiero teraz przypomniała sobie z rozdrażnieniem. Owszem, wzięła tę mapę z myślą pokazania mu jej i może dowiedzenia się czegoś więcej o związku pomiędzy ruinami na swych ziemiach oraz, najwyraźniej, zainteresowaniu nimi Etienne'a, ale.. mon Dieu, na pewno nie zamierzała z nim rozmawiać po tym co się wydarzyło! To byłoby nie do pomyślenia!
Musiała zatem sama się czegoś dowiedzieć, bez pomocy Maura. A przynajmniej nie bezpośredniej. Bo może i wydawało jej się to dziwne, kiedy za pierwszym razem go zobaczyła w takiej sytuacji, ale on najwyraźniej był barbarzyńca.. czytającym. Nieokrzesanym, oui, lecz dla którego słowa spisane na kartach nie były czarną magią. Zatem na pewno miał bibliotekę w swej posiadłości, a w niej, jeśli tylko Marjolaine dopisze szczęście, nie tylko księgi poświęcone wyuzdanym szczegółom kobiecego ciała. Musiała tylko odnaleźć odpowiednią komnatę i..

Spojrzenie błękitnych oczek powędrowało ku wznoszącym się ponad hrabianką zamczyskiem. Tylko znaleźć..
Jęknęła cierpiętniczo, czemu radośnie zawtórowały drapieżne ptaszyska.







* * *






Zgubiła się. Oczywiście, że tak. Ten zamek Maura był istnym koszmarem, jak gdyby jego pierwotny architekt specjalnie zaprojektował te korytarze w mroczne labirynty. Musiały być idealną obroną przed wrogami, wszak wystarczyło, aby jeden z drugim ze swoją zbrojną garstką wpadli pośród te zawiłe przejścia, i tyle by po nich było. Już na wieczności pozostaliby snujący się pośród tych chłodnych murów. A może nadal to robią, tylko już w postaci bladolicych duchów czekających złośliwie na kolejne naiwny, podobne im duszyczki?

Dreszczyk przeszył drobne ciało panieneczki osamotnionej w swych poszukiwaniach odpowiedniego zakrętu, korytarza, drzwi. To nagłe poczucie bycia obserwowaną zmusiło ją do rozejrzenia się wokoło, a to tylko potwierdziło, że źródłem tego uczucia była tylko jej wyobraźnia. Nic się tutaj na nią nie czaiło. Prawda? W końcu nawet tutejsi strażnicy, ci bezczelni i perfidnie ostatnim razem ją zaczepiający jak gdyby była zwykłą służką, nie mieli teraz czelności choćby na nią spojrzeć, a co dopiero ośmielić się znów klepnąć jej arystokratyczne pośladki.
Non. Była sama. I właściwie to wcale nie podnosiło ją na duchu, bo była także zagubiona. Powinna rozmówić się z Gilbertem, aby rozrysował jej plan tej swojej posiadłości. Przecież także i on nie chciałby, aby jego słodka narzeczona przez przypadek odnalazła się w skrzydle przeznaczonym dla służby. Tak,tak. Plan tego zamczyska był dobrym pomysłem, od którego panieneczka aż się rozpromieniła. Mężczyzna wszak się znał na mapach.. chyba tak. Takie odniosła wrażenie, choć jeszcze nie miała okazji dowiedzieć się co zdołał wyczytać z tej przywiezionej mu od muszkietera. I jakoś.. jakoś wcale jej się nie śpieszyło tego zmieniać.

Po długim snuciu się korytarzami, czego wrażenie tylko potęgowały grube mury i tańcujące po nich cienie, jak gdyby na zewnątrz już się zdążyło ściemnić w tym czasie, oczom Marjolaine nareszcie ukazało się właściwe pomieszczenie.

Tutejsza biblioteka była niewątpliwie inna od tego w jej własnym dworku. Tamta pełnia głównie funkcję, co tu kryć, ozdobną, mało użyteczną, bo i panieneczka nie była typem dziewczątka, które ukrywałoby się godzinami pośród kart książek. Większość tego co miała na regałach było pozostałością po poprzednim właścicielu posiadłości, nieudanymi prezentami od kawalerów lub jakimiś co ciekawszymi tytułami zabranymi przez nią samą z rodzinnego domu.
Zaś ta właśnie przez nią odnaleziona.. była równie przytłaczająca, stara i mocno zakurzona jak i sam zamek d'Eon.

Pełna dużych i dziwnie wyglądających woluminów o pergaminowych stronach zapisanych łaciną. Niestety język ten hrabianka znała tylko pobieżnie…i, ku jej własnemu nieskończonemu zaskoczeniu, dotyczyło to głównie religijnych zwrotów. Na szczęście zapisane po łacinie książki nie były jedynymi. Można tu było znaleźć sporo ksiąg także po francusku, przecież najpiękniejszym z języków świata. Niewygodne krzesła i twardy stół dopełniały “uroku” tego miejsca. Niemniej ta biblioteka miała jedną niezaprzeczalną zaletę. Nie pasowała w ogóle do gustów Marjolaine, a co za tym idzie – Gilbert nie powinien wpaść na pomysł, by tu jej właśnie szukać.
A jej pozostało szukać odpowiedzi, na pytania związane z mapą którą otrzymała od Rolanda.

A to zadanie było co najmniej.. nużące. Panieneczka zupełnie nie wiedziała, co takiego fascynującego znajdował w nich jej narzeczony. Były ciężkie z twardą, solidną oprawą i często niezrozumiałe dla hrabianki. I co gorsza, czasami pełne zestawień liczb, które to dla niej były już całkiem czarną magią. Albo i gorzej… magia przynajmniej byłaby ciekawa. W tej bibliotece niestety nie było baśni, bajań i legend spisanych w czytelnym języku. Znalazła jednak księgę, w której zestawiono nazwę jej rodzinnego majątku i posiadłości d’Eon. Księga jednak była spisana po włosku, co nie było aż takim problemem. Mając najlepszych nauczycieli muzyki hrabianka musiała poznać język włoski. Aczkolwiek nie pomagało to aż tak dobrze w zrozumieniu treści tej księgi. Spisana na pergaminowym papierze i opatrzona co jakiś czas tajemniczą pieczęcią księga, była spisana w starym włoskim dialekcie, co czyniło ją nie do końca zrozumiałą.






Niemniej wyglądało na to, że ruin zamku w posiadłości d’Niort i sam zamek Gilberta były kiedyś we władaniu wyklętej przez papieża Innocentego II-go tajemniczej organizacji o nazwie “Templare” . Cokolwiek to znaczyło.

Księgi alchemiczne też wygrzebała. Niestety alchemicy lubili łacinę, bo większość z nich była spisana w tym właśnie języku. A te które nie były, świadczyły też że lubili filozofowanie… i dziwne słowa jak sublimacja i destylacja. A gdzie magiczne formuły i tym podobne rzeczy?
Przewinął się przez kilka ksiąg alchemicznych sam Uroboros, ale z tego co zrozumiała oznaczał cykl przemiany materii, która ulega podgrzewaniu, parowaniu, chłodzeniu i kondensacji cieczy. A nie straszliwego wielkiego węża pożerającego własny ogon.

Na końcu trafiła na tą księgę…




Z początku niewinnie się zaczynała i wciągała ciekawymi opowiastkami, które potem podstępnie robiły się coraz bardziej i bardziej… nieprzyzwoite. I ich czytanie sprawiało, że uszy hrabianki robiły się coraz bardziej czerwone, a na podstawie opisanych w niej wydarzeń wyobraźnia podsuwała coraz bardziej wyuzdane sytuacje z Gilbertem i nią w roli głównej. Budziły one przy tym motylki w brzuchu i pokusę sprawdzenia… jakby to było. I do tego jeszcze te dość sugestywne ryciny!. Marjolaine dość szybko zorientowała się, że nie jest to prawdziwy Dekameron, a raczej jego pastisz napisany przez o wiele mniej pruderyjnego pisarza, podszywającego swe dzieło, pod lepiej znany oryginał.

Donośny trzask rozniósł się po bibliotece dotąd tonącej w kojącym spokoju, od czasu do czasu przerywanym tylko szelestem sukni i stukotem obcasików pomiędzy regałami. Hrabianeczka z całą swoją siłą zatrzasnęła tę księgę pełną lubieżności i wynaturzeń, które przyprawiły ją o gorące rumieńce na policzkach i sięgające uszu.

Niedopuszczalne! W tej posiadłości nie było chyba żadnego pomieszczenia, które byłoby wolne od tej całej rozpusty jaką otaczał się Maur. Łaźnia pod otwartym niebem – zapewne miejsce wielu jego spotkań z licznymi kochankami. Gabinet – przecież nawet tam znalazła tamtą księgę, na pierwszy rzut oka kusząco kolorową i zachęcającą, a jednak kryjącą w sobie nieprzyzwoite sekrety, których ona nie chciała poznać. Osobista galeryjka kawalera – istny przedsionek piekła pośród zimnych murów, skupisko najgorszych wynaturzeń stworzonych pociągnięciami pędzla Gilberta i wylewających się swymi krągłościami z ram obrazów. A jego sypialnia.. jego sypialnia! Jeśli galeryjka była tylko przedsionkiem, to jego sypialnia musiała być domem samego demona, Satyra parszywego! Niespiesznie, coraz bardziej z każdym dniem, wabił ku sobie damy winne tylko swej niezwykłej urody, by w końcu zamknąć w swym straszliwym leżu, wykorzystać ku swej przyjemności!

Potrząsnęła mocno głową. Znów to zrobił! Ściągnął jej myśli ku tym lubieżnym ścieżkom, kiedy przecież próbowała się skupić na czymś poważniejszym!
Chociaż taka była prawda, że nie dowiedziała się zbyt wiele z tej kolekcji ksiąg narzeczonego. Nie znała tych starych języków w jakich były pisane, a nie miała zamiaru prosić go, aby jej tłumaczył każde słówko. Wyobraźnia łatwo podsuwała obraz tego, jakby się takie czytanie skończyło. I przyprawiało ją to o dreszcze.

Tylko jedno odkrycie było warte zapamiętania.
Templare, templare..
Lecz nadal niczego nie rozumiała.
 
Tyaestyra jest offline