Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-01-2015, 22:16   #91
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Cieplutko, miękko, miło… wtulona w kochanka Marjolaine pozwoliła sobie na delikatny uśmiech. Musnęła paluszkami nagi tors Gilberta delikatnie. I wtuliła się mocniej w ukochanego, a potem… do coraz bardziej rozbudzonej świadomości hrabianki dochodziły echa wczorajszych wydarzeń. Zarówno tego co wydarzyło się w karocy, jak i tego… co wydarzyło się tutaj.
I emocje powróciły, zarówno przerażenie, zagubienie, jak i inne emocje. Marjolaine przygryzła wargę i przesunęła paluszkami po torsie Maura, minęła bandaże i brzuch i… nadal nie natrafiała na jakikolwiek skrawek tkaniny. Sama zaś czuła że ma na sobie jedynie sfatygowany gorsecik i pończoszki. Otarcia zaś przypominały o tym co zrobiła… i jak.
Czerwień zalała twarzyczkę hrabianki, zarówno wstydu jak i czegoś jeszcze… mrocznego pożądania, które wczoraj pochłonęło ją całkiem.
Oddech przyspieszył, panika pojawiła się w coraz szerzej otwartych oczach hrabianki. Pisnęłaby, gdyby nie to że bała się zbudzić swego Satyra.
Co wczoraj zrobiła?! I czemu?!

To nie mieściło się główce Marjolaine. Przecież nie zaliczała się do tych chutliwych bab o wielkich biustach, które miały kilku kochanków do zaspokajania swych pragnień. Ona sama zaś była grzeczną i dobrze wychowaną panienką. A takie nie majtają uniesionymi w górę nogami, gdy ich narzeczony robi to...i to tak gwałtownie. I nie powinno być jakiejś kołderki okrywającej ich poczynania? Jak mogła tak… bezwstydnie oddawać się rozpuście?
To przecież nie było w jej naturze.
Owszem lubiła pocałunki i pieszczoty… choć tylko te grzeczne. No i czasami pozwalała narzeczonemu na nieco więcej, ale to… i to tak…
Przecież miłosne igraszki nie były tym czego pragnęła od swych wielbicieli. Komplementy, tak. Słodycze, ależ oczywiście. Pocałunki, pieszczoty delikatne… tylko od tych wybranych.
Ale to?! Dziki akt, godny kart księgi którą niedawno przeglądała?
To nie pasowało do delikatnego aniołka Antoniny Pelletier d’Niort. To była jego wina.
To przez niego czuła się tak dziwnie wczoraj i dziś. Chciała go uderzyć w klatkę piersiową. Ale się bała.
Bo wtedy się obudzi, bo wtedy spojrzy, bo wtedy Marjolaine może poczuć się dziwnie i zapragnąć by zrobił coś skandalicznego z nią.
Postanowiła się wymknąć póki jeszcze spał. Nie mogła się wszak na niego obrażać i dąsać z gołą pupą na wierzchu.
Ostrożnie i powoli, cały czas patrząc na swego Satyra, panienka wysunęła się z łoża. Zaczęła rozglądać się za suknią, która obecnie również przypominała obraz nędzy i rozpaczy.
Ale hrabianka w tej chwili się tym nie przejmowała. Musiała się ubrać szybko i cicho. Musiała uciec stąd póki Gilbert spał. Bo gdy się obudzi, gdy ją zobaczy jedynie w tych niedobitkach bielizny na jej ciele to…
Marjolaine wiedziała, że nie zdoła wyjść. Nie zdoła się oprzeć jego pieszczotom i argumentom. Nie była pewna, czy będzie chciała się oprzeć.

To było trudne. Dotąd hrabianka nie ubierała się sama. Zawsze do pomocy miała jakąś pokojówkę. Teraz nie miała nikogo, w dodatku musiała to robić cicho jeśli nie chciała zbudzić Maura. Ubierała się ostrożnie, zamierając za każdym razem w przerażeniu, gdy oddech Gilberta zmieniał tempo. Wtedy czekała, aż się uspokoi, a następnie dalej ostrożnie naciągała suknię. A założywszy ją na swe ciało chyłkiem dotarła do drzwi, powoli i ostrożnie je otworzyła i równie ostrożnie zamknęła za sobą. A następnie rzuciła się do ucieczki.


Ciasto.. pachnące słodką obietnicą. I czekoladą. I smakowało równie dobrze.


Koiło nieco nerwy hrabianki, ale nie odpędzało natrętnych myśli i pragnień. Wczorajszy dzień był bowiem żywy w pamięci Marjolaine i noc też. W tej chwili, pachnąca po kąpieli z utrefionymi puklami i w pięknej sukni wydawała się być sobą… delikatną panienką z dobrego domu, której przez myśl by nie przeszło zarówno strzelanie do ludzi, czy też oddawanie się rozpuście.
Non, w tej sukni wręcz wydawała się być wcieleniem niewinności. I o ile łatwo było wyprzeć w mrok niepamięci dymiącą lufę pistoletu trzymanego w dłoni, o tyle… to co się stało później tak łatwo odgonić się nie dało.
Zabierając “dziewictwo” Gilbert otworzył nowe drzwi w świadomości hrabianki, która wszak niewiniątkiem nie była. Wczorajsze pieszczoty i ów “pierwszy raz”, co chwila wracał do niej. Bądź co bądź Marjolaine straciła dziewictwo właśnie z ciekawości… i owszem, wtedy zawiodła się na rodzaju męskim.
Ale wczoraj było inaczej. Wczorajsze wspomnienia budziły motylki w jej brzuchu i przyspieszały oddech. Wyobraźnia wzbogacona przez kartki znalezionej niedawno księgi podsycały ów ogień. Wyobraźnia mimowolnie podsuwała inne sytuacje z nią i jej narzeczonym. Inne układy ciał… i inne działania jej narzeczonego.

To sprawiało że jedynie drobnymi kęsami skubała owe ciasto, wzdychając cicho i próbując zapanować zarówno nad pragnieniami jak i ciekawością.
Nie był to wszak pierwszy raz, gdy Gilbert wprawił ją w taki stan. Tuż po podobnych wydarzeniach z karocy fantazja hrabianki również szalała przez jakiś czas. Ale wtedy miała możliwość ochłonąć i zapanować nad swoimi pragnieniami. Teraz Maur był zbyt blisko, a doznania zbyt świeże…

I co więc hrabianka miała zrobić?
Porozmawiać z maman?
W tej chwili nie mogła. Antonina wraz ambasadorem wybrała się na przejażdżkę z polowaniem. Marjolaine zazwyczaj nie przepuszczała takich okazji. Bo cóż przyjemniejszego było od jazdy konnej i pięknie prezentowaniu się w nowej sukni do polowań. Oczywiście sama nie strzelała, co najwyżej roziskrzonym wzrokiem przyglądała się co przystojniejszym myśliwym. Ale w tej chwili huk broni palnej nieprzyjemnie się hrabiance kojarzył. Antonina jeszcze nie wiedziała o tym co stało się w drodze powrotnej. Béatrice Paquet dopilnowała tego. Bądź co bądź ostatnie czego potrzebowała Marjolaine to więcej kłopotów. Wszak gdyby maman się dowiedziała, wpadłaby w histerię.
Nie było też sensu pytać mateczkę o sprawy damsko męskie, wszak hrabianka wmówiła jej iż wraz ze swym narzeczonym nie tracą czasu w sypialni. Non… maman nie mogła jej pomóc.
Lorette? …
Ona tym bardziej. Miała wszak mniej doświadczenia niż Marjolaine. Choć niewątpliwie chętnie i z wypiekami wysłuchałaby narzekań hrabianki na temat ostatniej nocy. I na pewno by się z uwagą przysłuchiwała każdej wypowiedzi Marjolaine. Non. Panienka Pelletier d’Niort nie widziała potrzeby zaspokajania ciekawości przyjaciółki, gdy jej własna ciekawość została… rozbudzona.
Béatrice Paquet?
Non... non. Nie wypadało rozmawiać o takich sprawach ze służbą. Nawet najbliższą. To byłoby wstydliwe.
Giuditta Piscacci… więc?
Jakkolwiek ta gwiazda opery nie słynęła z tego, by opierała się męskim wdziękom. Niemniej miała przynajmniej doświadczenie dotyczące alkowy. A hrabianka dramatycznie potrzebowała rad, by okiełznać swego narzeczonego i własne pragnienia. Bo nie mogła udawać, że to co się stało w alkowie wczoraj w nocy nie miało na nią wpływu.
Księga…
ta księga którą znalazła w gabinecie Maura. Te obrazki które wtedy zobaczyła. Ożywały obecnie w jej wyobraźni, tyle że ciemnoskóre postacie były zastępowane przez delikatną panienkę i jej osobistego Satyra.
Marjolaine westchnęła cichutko przygryzając wargę i nadal skubiąc ciasto zamyślona. Musiała coś zrobić z tą sytuacją, tylko co?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 01-04-2015 o 17:35.
abishai jest offline  
Stary 10-05-2015, 21:24   #92
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Jakże one się darły..

Małe i duże. W brązach, szarościach i kolorach. Błyskające groźnie ślepiami i dumnie stroszące pióra. Chyba każdy był inny, każdy odzywał się inaczej. Jednakże wszystkie razem, te ptasie drapieżniki, tworzyły istną kakofonię rozdzierająca powietrze i boleśnie wypełniającą jasnowłosą główkę Marjolaine.
Ale było coś dobrego w tym otaczającym ją harmidrze. Nie pozwalał się jej skupić, a co za tym idzie – nie pozwalały jej myślom całkowicie odpłynąć ku.. ostatniej nocy.


Jego dłonie, to pieszczotliwie muskające skórę jej łydek, to trzymające ją za nie mocno, w stalowym wręcz uścisku nie pozwalającym na ucieczkę. Bo chciała wtedy uciekać, tak instynktownie, choć rozpalone ciało i zmysły już dawno zdominowały zdrowy rozsądek.
Jego ciało, umięśnione i twarde jak u jednego z tych posągów przedstawiających któregoś z dawnych bogów wojny. Równie nagie, tajemnicze i straszne, kiedy nachylał się nad nią, a jego mięśnie napinały się silnie przy każdym ruchu. Był tak blisko niej, nie sposób chyba było już bliżej. Jak gdyby spletli się w jedno ciało poruszające się w zgodnym rytmie namiętności wyrywającym jęki prosto z jej niewinnych ust...


I znów wrzask dobiegający z któregoś z tych drapieżnych dziobów o żółtawej barwie. Wypełnił uszy Marjolaine, wybudził ją z tej pułapki wspomnień i rozwiał ten rozkoszny obraz Gilberta traktującego ją jak swą kochankę. Swą najdroższą, ukochaną. Swą narzeczoną.
Dotknęła palcami swojego policzka. Gorący. Zapewne także ognisto czerwony, jak jej myśli przed momentem. Perfidny Satyr, przyprawiał ją o rumieńce nawet bez bycia obok, bez swych lubieżnych komplementów i bez nachalnego pieszczenia jej swymi lepkimi dłońmi. Jak on mógł jej to zrobić? Jak mógł tak wykorzystać jej słabość do swych obrzydliwych celów?!

Potrząsnęła mocno głową w pełni już wracając z maurowej sypialni pogrążonej w mroku, do ławeczki stojącej w ogrodzie opływającym w południowych promieniach słońca. Czuła się taka zmęczona, pomimo tego, że przecież całkiem niedawno wymknęła się z łóżka. Sen nie był kojący po tym wszystkim co się wydarzyło, nie okazał się być słodkim balsamem na zszargane nerwy hrabianeczki. Teraz nie miała sił, aby choćby spojrzeć w oczy Gilberta, a co dopiero znosić jego docinki i bezwstydne sugestie. Bo przecież na pewno nie przepuściłby pierwszej lepszej okazji, aby szeptem prosto w ucho pozachwycać się jej wczorajszymi jękami.
Non, non, non! Nie sądziła, że cokolwiek będzie mogło przesłonić bycie napadniętą przez bandytów i własnoręczne postrzelenie jednego z nich, lecz szlachcic miał niezwykły talent do tego, aby zawsze zajmować pierwsze miejsce w jej myślach. Kiedy już zdawało się, że bardziej nie może już zatrząsnąć jej życiem.. znów wyjmował coś z rękawa i nie pozwalał o sobie zapomnieć choćby na chwilę. Doprawdy, kiedy jej świat zaczął krążyć wokół jakiegokolwiek mężczyzny?

Raz przemknęła jej przez myśl, aby wrócić do swojego pałacyku, do swojego uroczego domku jak z bajki. Ale czy naprawdę tam poczułaby się bezpieczniej niż w zamczysku d'Eon? To była istna forteca, której nie mogłaby zdobyć żadna bandycka grupka bez odpowiednich machin wojennych. Zaś Le Manor de Dame Chance.. wyglądało ładnie. Miało mury, dużą bramę, nawet kilku strażników pilnujących spokoju Marjolaine, ale w żaden sposób nie przetrwałoby oblężenia! A przecież tamte łotry już raz ją odwiedziły i groziły powrotem! Non, non. Jeśli tutaj nie mogła spać, to tam tym bardziej w obawie przed nocnym napadem. I to bez jej półnagiego rycerza, gotowego stanąć w jej obronie, stanąć do walki o nią na śmierć i życie.
Ale w takim razie, mogła tutaj zabrać o swe bezpieczeństwo także przed jego kuszącym towarzystwem, non? O spokój swego snu, o nieskazitelną gładkość swej twarzyczki i dalszą niewinność swego ciała.. chociaż już naruszoną straszliwie. Znając Maura i jego zapalczywość, nie mogło to być najłatwiejsze, ale przecież nie niemożliwe. Będzie musiała tylko porozmawiać z którąś z ochmistrzyń, przekonać ją do swojego strachu przed spaniem w tym wielkim zamku po zostaniu zaatakowaną przez bandytów, i zadecydować o postawieniu przed drzwiami swej sypialni przynajmniej dwóch strażników. Zamknąć się na klucz, ubrać najskromniejszą ze swych sukienek nocnych, owinąć się ciasno kołdrą i.. i drżeć ze strachu, podekscytowania oraz niepewności. Aż zmorzy ją zmęczenie.

Ciche westchnienie zdołało wyrwać się nie tylko z usteczek dziewczątka, ale przede wszystkim z drobnych piersi ściśniętych gorsetem. Opuściła spojrzenie na list trzymany w dłoni, napisany niedługo po zjedzeniu śniadania.
Miała już swojego barbarzyńskiego bohatera, nie potrzebowała szukać kolejnego w muszkieterze. Musiała jednak zrelacjonować mu co się wydarzyło, bo to może drogi de Foix poczuje się odrobinę winny i postara się jej zrekompensować jakoś doznane krzywdy? Może jakimś ślicznym prezencikiem, bukietami kwiatów jakiej ilości nie pomieściłaby sala balowa, lub cudownie błyszczącą biżuterią mającą odwrócić jej uwagę od tego jak została narażona przez niego na nieszczęście. Może nawet podeśle jej całkiem własną grupką muszkieterów, których zadaniem będzie pilnować bezpieczeństwa szlachcianki we dnie i w nocy? Ale przede wszystkim, to straszliwe dla niej wydarzenie, na zawsze już wypali w szlachetnym sercu Rolanda, że Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort jest zawsze zagrożona porwaniem. Zawsze.

Powiodła wzrokiem po drobnym i eleganckim piśmie nie tylko stanowiącym list, co nawet ozdabiającym delikatny papier.



Cytat:
Drogi monsieur de Foix,


ślę do Ciebie moje ponowne najszczersze podziękowania za zaproszenie do Twej posiadłości. To była przyjemność móc znów się z Tobą spotkać, nawet jeśli to spotkanie było dyktowane obowiązkiem wobec kraju, zamiast czystą chęcią spędzenia czasu na rozmowie ze mną. Ale mam nadzieję, że przynajmniej zdołałam choć odrobinę ulżyć Twemu żołnierskiemu życiu tą chwilą towarzystwa pięknej damy. Będę oczekiwała kolejnych zaproszeń, gdybyś znów potrzebował odetchnąć nad stołem zastawionym słodkościami.
Niestety, mój powrót nie był już tak miły jak wizyta u Ciebie. Wiem, że już...



...jego oczy spoglądające na nią, aż lśniły w ciemnościach płonącą w nich żądzą. Nie pierwszy raz ją w nich widziała, a jednak.. w takim momencie ogień w nich wydawał się mocniejszy. Sprawiał, że czuła się najpiękniejszą kobietą na świecie, jedyną i wyjątkowo w maurowym sercu i pragnieniach.

Marjolaine prawie podskoczyła na ławeczce, gdy kolejne ptasie wrzaski wyrwały ją z tego kolejnego już rozmarzenia w jakie popadła wbrew samej sobie. Po prostu czytała, skupiała się na słowach zapisanych przez siebie ślicznym pismem, ale.. on. Gilbert. Pojawił się nagle ze swoim idealnym, umięśnionym ciałem egzotycznego dzikusa z dalekich, gorących krajów o jakich to książkę znalazła u niego w gabinecie. Jak gdyby był zazdrosny o uwagę jaką poświęcała muszkieterowi, przybył i zawładną jej myślami, zwyczajowo namieszał w dziewczęcym serduszku, choć był tylko wytworem jej bogatej i wrażliwej wyobraźni.

Pięknie, teraz czuła się podirytowana. Doprawdy, czemu po prostu nie potrafiła zignorować tego co się wydarzyło? Bądź jeszcze lepiej, czy nie mogła być jedną z tych wyrafinowanych matron, które nie zadręczają się nocami spędzanymi z mężczyznami i tylko każdego o poranku odprawiają nonszalanckim gestem ręki. Była przekonana, że kobiety pokroju Szkarłatnej Damy, nigdy nie miały takich problemów z Maurem dominującym nad ich myślami. Nie to, żeby naprawdę chciała być jedną z nich, lecz.. lecz.. nie miała nawet jednej chwili odetchnienia! Nawet momentu na zajęcie się ważnymi sprawami hrabiowskiego światka!

Westchnęła ciężko. Dobrze, może jeszcze raz. Pośpiesznie odnalazła spojrzeniem to miejsce w swym liście, na którym czytaniu przerwało jej nagłe pojawienie się narzeczonego, swą nagością przesłaniającego każdą ślicznie zapisaną literkę.


Cytat:
Niestety, mój powrót nie był już tak miły jak wizyta u Ciebie. Wiem, że już i tak jesteś bardzo zapracowany i nie powinnam dodawać do tego kolejnego zmartwienia, lecz pomyślałam, iż powinieneś wiedzieć o tym zdarzeniu jakie miało miejsce.
Bandyci, monsieur! Grupa łotrów napadła na mój powóz. Któż wie jakby to się dla mnie skończyło, gdyby nie towarzyszący mi strażnicy. Były to naprawdę przerażające chwile, ale później pomyślałam, że był to także niezwykły zbieg okoliczności, nie uważasz? Wiem, że napady na karoce arystokratów nie są niczym aż tak zadziwiającym, lecz czy nie było to ciekawe, że stało się to akurat po naszej rozmowie o porywaniu mnie? Być może był to tylko przypadek, być może jedno z drugim nie miało powiązania. To zostawiam Tobie do oceny, Rolandzie.




Pozdrawiam Cię ciepło,
Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort



Brzmiało dobrze. Wystarczająco dużo słodkiej uprzejmości naruszającej granice etykiety, ale na tyle wstrzemięźliwej, aby nie móc posądzać panieneczki o coś więcej niż zwyczajną przyjaźń z muszkieterem. W krótkim opisie napadu na siebie chyba też zawarła wystarczająco dużo sugestii swego przerażenia, aby obudzić w mężczyźnie wyrzuty sumienia za pozwolenie jej na samotny powrót, za powątpiewanie w jej wartość kuszącą dla bandytów. Oui, hrabianka d'Niort nie tylko swym bezpośrednim towarzystwem potrafiła owijać sobie mężczyzn wokół paluszków, ale także emocjami subtelnie przenoszonymi tuszem na papier.

Nie wiedziała właściwie jakiej reakcji oczekiwała od Rolanda, oprócz oczywiście obsypania jej prezentami w próbie stłumienia jego własnych wyrzutów sumienia. Nie wiedziała nawet.. czego oczekiwała od samej siebie po tym zdarzeniu. Czy teraz nagle przestanie jeździć karocami w obawie przed kolejnym napadem? Czy z jakiegoś powodu stała się cennym oczkiem w głowie tych przebrzydłych bandytów? Ale dlaczego? Przecież ona niczego nie wiedziała!
Niczego oprócz.. oprócz pamięci o tamtych skrawkach listu w gabinecie Etienne'a. Oprócz tego dziwacznego węża pożerającego swój własny ogon i tajemniczych alchemikach. I może rzeczywiście tamtej jednej nocy pomogła staremu arystokracie, ale przecież nie zrobiła tego z dobrej woli! Wcale jej nie interesowało czemu ktoś miałby go śledzić, czemu miałby się ukrywać w jej pałacyku. Nie chciała mieć nic wspólnego z tych wszystkim!

Tyle, że nagle ona została powiązana z tą tajemniczą intrygą, którego głównym ogniskiem zdawał się być tragicznie zmarły szlachcic. Wspominał jej o tym Gilbert, potwierdziła to muszkieter swoim znaleziskiem.. które w zaskoczeniu i przerażeniu pozostawiła na podłodze sypialni narzeczonego, o czym dopiero teraz przypomniała sobie z rozdrażnieniem. Owszem, wzięła tę mapę z myślą pokazania mu jej i może dowiedzenia się czegoś więcej o związku pomiędzy ruinami na swych ziemiach oraz, najwyraźniej, zainteresowaniu nimi Etienne'a, ale.. mon Dieu, na pewno nie zamierzała z nim rozmawiać po tym co się wydarzyło! To byłoby nie do pomyślenia!
Musiała zatem sama się czegoś dowiedzieć, bez pomocy Maura. A przynajmniej nie bezpośredniej. Bo może i wydawało jej się to dziwne, kiedy za pierwszym razem go zobaczyła w takiej sytuacji, ale on najwyraźniej był barbarzyńca.. czytającym. Nieokrzesanym, oui, lecz dla którego słowa spisane na kartach nie były czarną magią. Zatem na pewno miał bibliotekę w swej posiadłości, a w niej, jeśli tylko Marjolaine dopisze szczęście, nie tylko księgi poświęcone wyuzdanym szczegółom kobiecego ciała. Musiała tylko odnaleźć odpowiednią komnatę i..

Spojrzenie błękitnych oczek powędrowało ku wznoszącym się ponad hrabianką zamczyskiem. Tylko znaleźć..
Jęknęła cierpiętniczo, czemu radośnie zawtórowały drapieżne ptaszyska.







* * *






Zgubiła się. Oczywiście, że tak. Ten zamek Maura był istnym koszmarem, jak gdyby jego pierwotny architekt specjalnie zaprojektował te korytarze w mroczne labirynty. Musiały być idealną obroną przed wrogami, wszak wystarczyło, aby jeden z drugim ze swoją zbrojną garstką wpadli pośród te zawiłe przejścia, i tyle by po nich było. Już na wieczności pozostaliby snujący się pośród tych chłodnych murów. A może nadal to robią, tylko już w postaci bladolicych duchów czekających złośliwie na kolejne naiwny, podobne im duszyczki?

Dreszczyk przeszył drobne ciało panieneczki osamotnionej w swych poszukiwaniach odpowiedniego zakrętu, korytarza, drzwi. To nagłe poczucie bycia obserwowaną zmusiło ją do rozejrzenia się wokoło, a to tylko potwierdziło, że źródłem tego uczucia była tylko jej wyobraźnia. Nic się tutaj na nią nie czaiło. Prawda? W końcu nawet tutejsi strażnicy, ci bezczelni i perfidnie ostatnim razem ją zaczepiający jak gdyby była zwykłą służką, nie mieli teraz czelności choćby na nią spojrzeć, a co dopiero ośmielić się znów klepnąć jej arystokratyczne pośladki.
Non. Była sama. I właściwie to wcale nie podnosiło ją na duchu, bo była także zagubiona. Powinna rozmówić się z Gilbertem, aby rozrysował jej plan tej swojej posiadłości. Przecież także i on nie chciałby, aby jego słodka narzeczona przez przypadek odnalazła się w skrzydle przeznaczonym dla służby. Tak,tak. Plan tego zamczyska był dobrym pomysłem, od którego panieneczka aż się rozpromieniła. Mężczyzna wszak się znał na mapach.. chyba tak. Takie odniosła wrażenie, choć jeszcze nie miała okazji dowiedzieć się co zdołał wyczytać z tej przywiezionej mu od muszkietera. I jakoś.. jakoś wcale jej się nie śpieszyło tego zmieniać.

Po długim snuciu się korytarzami, czego wrażenie tylko potęgowały grube mury i tańcujące po nich cienie, jak gdyby na zewnątrz już się zdążyło ściemnić w tym czasie, oczom Marjolaine nareszcie ukazało się właściwe pomieszczenie.

Tutejsza biblioteka była niewątpliwie inna od tego w jej własnym dworku. Tamta pełnia głównie funkcję, co tu kryć, ozdobną, mało użyteczną, bo i panieneczka nie była typem dziewczątka, które ukrywałoby się godzinami pośród kart książek. Większość tego co miała na regałach było pozostałością po poprzednim właścicielu posiadłości, nieudanymi prezentami od kawalerów lub jakimiś co ciekawszymi tytułami zabranymi przez nią samą z rodzinnego domu.
Zaś ta właśnie przez nią odnaleziona.. była równie przytłaczająca, stara i mocno zakurzona jak i sam zamek d'Eon.

Pełna dużych i dziwnie wyglądających woluminów o pergaminowych stronach zapisanych łaciną. Niestety język ten hrabianka znała tylko pobieżnie…i, ku jej własnemu nieskończonemu zaskoczeniu, dotyczyło to głównie religijnych zwrotów. Na szczęście zapisane po łacinie książki nie były jedynymi. Można tu było znaleźć sporo ksiąg także po francusku, przecież najpiękniejszym z języków świata. Niewygodne krzesła i twardy stół dopełniały “uroku” tego miejsca. Niemniej ta biblioteka miała jedną niezaprzeczalną zaletę. Nie pasowała w ogóle do gustów Marjolaine, a co za tym idzie – Gilbert nie powinien wpaść na pomysł, by tu jej właśnie szukać.
A jej pozostało szukać odpowiedzi, na pytania związane z mapą którą otrzymała od Rolanda.

A to zadanie było co najmniej.. nużące. Panieneczka zupełnie nie wiedziała, co takiego fascynującego znajdował w nich jej narzeczony. Były ciężkie z twardą, solidną oprawą i często niezrozumiałe dla hrabianki. I co gorsza, czasami pełne zestawień liczb, które to dla niej były już całkiem czarną magią. Albo i gorzej… magia przynajmniej byłaby ciekawa. W tej bibliotece niestety nie było baśni, bajań i legend spisanych w czytelnym języku. Znalazła jednak księgę, w której zestawiono nazwę jej rodzinnego majątku i posiadłości d’Eon. Księga jednak była spisana po włosku, co nie było aż takim problemem. Mając najlepszych nauczycieli muzyki hrabianka musiała poznać język włoski. Aczkolwiek nie pomagało to aż tak dobrze w zrozumieniu treści tej księgi. Spisana na pergaminowym papierze i opatrzona co jakiś czas tajemniczą pieczęcią księga, była spisana w starym włoskim dialekcie, co czyniło ją nie do końca zrozumiałą.






Niemniej wyglądało na to, że ruin zamku w posiadłości d’Niort i sam zamek Gilberta były kiedyś we władaniu wyklętej przez papieża Innocentego II-go tajemniczej organizacji o nazwie “Templare” . Cokolwiek to znaczyło.

Księgi alchemiczne też wygrzebała. Niestety alchemicy lubili łacinę, bo większość z nich była spisana w tym właśnie języku. A te które nie były, świadczyły też że lubili filozofowanie… i dziwne słowa jak sublimacja i destylacja. A gdzie magiczne formuły i tym podobne rzeczy?
Przewinął się przez kilka ksiąg alchemicznych sam Uroboros, ale z tego co zrozumiała oznaczał cykl przemiany materii, która ulega podgrzewaniu, parowaniu, chłodzeniu i kondensacji cieczy. A nie straszliwego wielkiego węża pożerającego własny ogon.

Na końcu trafiła na tą księgę…




Z początku niewinnie się zaczynała i wciągała ciekawymi opowiastkami, które potem podstępnie robiły się coraz bardziej i bardziej… nieprzyzwoite. I ich czytanie sprawiało, że uszy hrabianki robiły się coraz bardziej czerwone, a na podstawie opisanych w niej wydarzeń wyobraźnia podsuwała coraz bardziej wyuzdane sytuacje z Gilbertem i nią w roli głównej. Budziły one przy tym motylki w brzuchu i pokusę sprawdzenia… jakby to było. I do tego jeszcze te dość sugestywne ryciny!. Marjolaine dość szybko zorientowała się, że nie jest to prawdziwy Dekameron, a raczej jego pastisz napisany przez o wiele mniej pruderyjnego pisarza, podszywającego swe dzieło, pod lepiej znany oryginał.

Donośny trzask rozniósł się po bibliotece dotąd tonącej w kojącym spokoju, od czasu do czasu przerywanym tylko szelestem sukni i stukotem obcasików pomiędzy regałami. Hrabianeczka z całą swoją siłą zatrzasnęła tę księgę pełną lubieżności i wynaturzeń, które przyprawiły ją o gorące rumieńce na policzkach i sięgające uszu.

Niedopuszczalne! W tej posiadłości nie było chyba żadnego pomieszczenia, które byłoby wolne od tej całej rozpusty jaką otaczał się Maur. Łaźnia pod otwartym niebem – zapewne miejsce wielu jego spotkań z licznymi kochankami. Gabinet – przecież nawet tam znalazła tamtą księgę, na pierwszy rzut oka kusząco kolorową i zachęcającą, a jednak kryjącą w sobie nieprzyzwoite sekrety, których ona nie chciała poznać. Osobista galeryjka kawalera – istny przedsionek piekła pośród zimnych murów, skupisko najgorszych wynaturzeń stworzonych pociągnięciami pędzla Gilberta i wylewających się swymi krągłościami z ram obrazów. A jego sypialnia.. jego sypialnia! Jeśli galeryjka była tylko przedsionkiem, to jego sypialnia musiała być domem samego demona, Satyra parszywego! Niespiesznie, coraz bardziej z każdym dniem, wabił ku sobie damy winne tylko swej niezwykłej urody, by w końcu zamknąć w swym straszliwym leżu, wykorzystać ku swej przyjemności!

Potrząsnęła mocno głową. Znów to zrobił! Ściągnął jej myśli ku tym lubieżnym ścieżkom, kiedy przecież próbowała się skupić na czymś poważniejszym!
Chociaż taka była prawda, że nie dowiedziała się zbyt wiele z tej kolekcji ksiąg narzeczonego. Nie znała tych starych języków w jakich były pisane, a nie miała zamiaru prosić go, aby jej tłumaczył każde słówko. Wyobraźnia łatwo podsuwała obraz tego, jakby się takie czytanie skończyło. I przyprawiało ją to o dreszcze.

Tylko jedno odkrycie było warte zapamiętania.
Templare, templare..
Lecz nadal niczego nie rozumiała.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 12-05-2015, 12:39   #93
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Non, non, non… ta nie pasuje.

Takie słowa dotarły do uszu Marjolaine, gdy zmierzała szybkim krokiem, do pokojów, które jej maman zaanektowała dla siebie.
Odkąd zjawił się poseł polski w posiadłości d’Eon, Antonina tymczasowo weszła w rolę przyszłej teściowej Gilberta i zabawiała gościa swoim towarzystwem. Choć można było raczej odnieść odwrotne wrażenie. Że to ów szlachcic zapewniał jej rozrywki niewinnym flirtem. W tak nowej sytuacji Antonina Pelletier d’Niort zapomniała że jest wdową i ma córkę, której stara się wszak wybić z głowy tak płoche rozrywki, jak i ów szalony związek z Maurem.
W tej właśnie chwili zatrudniła ochmistrzynię twierdzy d’Eon wraz z dwoma służkami, do prezentowania w dłoniach kolejnych kreacji, zastanawiając się którą olśni polskiego posła podczas kolacji.

Marjolaine westchnęła ciężko, zaraz po tym jak wzniosła oczu ku pokrytemu cieniem sklepieniu korytarza.
Ciekawość zmuszała ją do porozmawiania ze swoją rodzicielką, lecz.. dziwnym było widzenie jej w takim stanie godnym jakiejś nieopierzonej pannicy niż dostojnej matrony. Tak zauroczonej i zapatrzonej w szlachcica, że najwyraźniej nawet przestało jej przeszkadzać przebywanie w posiadłości Maura.. a może nawet i sama jego osoba, próbująca wszak ukraść jej najdroższą córeczkę. Czy w ogóle pamiętała po co tutaj przyjechała? Na odsiecz przecież! I wcale się nie wywiązywała ze swych gróźb i pilnowania wianuszka panieneczki! Gdyby tylko wiedziała jak straszliwie zawiodła..

Pchnęła dłonią drzwi do komnaty zajmowanej przez hrabinę.
-Maman, maman.. -kilka cmoknięć zaróżowionymi usteczkami świadczyło o niedowierzaniu jakie ją ogarniało na zastany widok. Błękitnymi oczętami zgromiła gniewnie służki, a na końcu karcące spojrzenie zawiesiła na Antoninie -Czyżby naprawdę moja Beatrice Ci nie wystarczyła? Musisz porywać jeszcze ochmistrzynię mojego narzeczonego? Przecież madame Rossignol na pewno ma ważniejsze sprawy na głowie niż dobieranie Tobie sukien. Choćby zarządzanie całym zamkiem!

-Moja droga Marjolaine… czyż nie wypada, by ktoś godnie reprezentował Francję wobec dostojnych gości z środkowej Europy. Zwłaszcza, gdy jeden z nich jest przyjacielem samego króla!- Antonina z trudem ukrywała ekscytację związaną z tym drobnym aktem. Nastepnie dodała z przekąsem. - Poza tym ty moja droga, ciągle przebywasz wokół tego swego… wybranka i pewnie… znowu gubisz swoje pończoszki.

No tak… maman po przedstawieniu przygotowanym przez obydwoje, już dawno uwierzyła, że Maur skradł wianuszek jej ukochanej córeczki. Nie myliła się obecnie. Ale też pewnie załamana tym małym kłamstewkiem, nawet nie próbowała już wyciągnąć swej córki z łap lubieżnika. Nie było wianuszka, więc należało dopilnować, by przynajmniej obrączka się pojawiła, by ukryć wstyd rodziny z powodu jego utraty.

-Przyjacielem króla? Doprawdy maman..-Marjolaine pokręciła głową -Wystarczy odrobina flirtu i fikuśny wąs, abyś od razu zmieniła zdanie. Do niedawna jeszcze każdy mężczyzna z otoczenia mego narzeczonego był dla Ciebie prostakiem, lubieżnikiem, najgorszą wywłoką i dzikusem. A teraz czyżbyś..
Znów powiodła wzrokiem naokoło siebie, lecz tym razem na dłużej zatrzymując się tylko na sukniach hrabiny zajmujących chyba każdą możliwą powierzchnię komnaty. Jak po nitce do kłębka połączyła ze sobą wszystkie szczegóły, a owoc tych rozmyślań uzewnętrznił się w uśmiechu dziwnie... rozumiejący Jak gdyby dokładnie przejrzała zamiary swej maman i wcale nie była im przeciwna -Aaaah... czyżbyś zapragnęła i swoją pończoszkę gdzieś porzucić?

Antonina zaczerwieniła się te słowa, potem zbladła, potem znów czerwień wykwitła na jej obliczu. W końcu rzekła.- Nie bądź niedorzeczna moja droga. Oczywiście że nie. A on jest przede wszystkim posłem obcego kraju, a dopiero potem… przyjacielem twego przyszłego męża. Jakkolwiek przerażająca jest to wizja, to jednak muszę się…- westchnęła smętnie i przesadnie teatralnym tonem maman.- … pogodzić z tym, że twoje niemądre serduszko wybrało tak niefortunnie. Jak ja to wyjaśnię przyjaciółkom i sąsiadkom z okolic Niort? I co im powiem o tobie?

-Oh, dokładnie to co ja powiem im o Twoim nagłym.. zainteresowaniu przyjacielem mego barbarzyńcy. Zupełnie nic
-odparła panieneczka beztrosko, po cichu będąc rozbawioną reakcją jaką wywołała w swojej rodzicielce. Czyżby jabłuszko wcale nie padało tak daleko od jabłoni, i Marjolaine miała po swej maman słabość do nietypowych arystokratów? -Wszak nie chciałabyś, aby nagle wyszło na jaw, że to Twoje ręce pchnęły mnie prosto w jego ramiona, byś Ty mogła być bliżej tego szlachcica z Rzeczypospolitej, non?

Przeszła kilka kroczków i stanęła przy jednej ze służek, by dłonią móc musnąć koronki z rękawa sukni, którą ta trzymała i zapewne miała w dalszej kolejności zaprezentować hrabinie. Zmarszczyła nosek i zadecydowała w jej imieniu – Non, non. Ta również się nie nada.

- Pchnęły?!
- oburzyła się Antonina słysząc te słowa.- Moja droga córeczko, czyż nie ty sama pozwoliłaś by się rozbestwił. Czyż nie ostrzegałam cię?
Usiadła wygodniej, tak by w razie czego zemdleć dramatycznie i kontynuowała oburzonym głosem.- Przecież co o nim mówią. Wciąga cię w swe rozpustne gierki… wierz, ja znam takie typy jak on. Miłe oku bestie, szepczące do ucha, ale nie powstrzyma ich uderzanie po rękach, ani oburzanie… ani nawet ból głowy. I tak całują i tak wsadzają swe łapska gdzie nie powinni i ani się spostrzeżesz, a już mają cię tam gdzie chcą moja droga.
Piersi maman falowały z oburzenia, a na twarzy znów pojawił się rumieniec.- A ty sama osaczona, poddajesz się temu, a potem ta rozpusta cię wciąga w otchłań bagienną. Non. Non. Ja ci zabraniałam, a ty…
- kolejne słowa padły w towarzystwie oskarżycielsko wycelowanego palca.- A ty odrzucałaś statecznych amantów których ci wybierałam, by najpierw flirtować z tym lubieżnikiem, a potem rzucić się w otchłań cielesnych rozkoszy i figlów w jego towarzystwie. A ja, moja droga, nie pozwolę ci szkalować mnie przed przyjaciółkami. Ja jestem na tyle doświadczona, by umieć trzymać mężczyzn na dystans i trzymać dystans od osobników pokroju twego narzeczonego. A akurat poseł polski takim osobnikiem nie jest!

-Ale maman..-zamiast się zezłościć na takie wytykanie palcem i bycie obiektem dość kąśliwym uwag, hrabianeczka d'Niort zdziwiła się, okazując tym talent teatralny niezgorszy od swej matki -Czyż nie spędzasz już kolejnego dnia w posiadłości d'Eon? Tym bagnie rozpusty, istnej Sodomie i Gomorze, gdzie nóżki nie postawiłaby żadna szanująca się dama?Toż ktoś mógłby to źle odebrać i zacząć podejrzewać, iż.. -błękitne oczka otworzyły się szeroko w niedowierzaniu, tak samo jak i rozchyliły się różane usteczka, acz te przezornie Marjolaine zasłoniła wdzięcznie palcami. Zbliżyła się do pokładającej się na kanapie kobiety, by móc wyszeptać konspiracyjnie -Całkiem Ci się podoba ta otchłań.
Z wesołym uśmieszkiem i szelestem swej własnej sukni, opadła tuż obok swej mateczki na miękkie poduchy mebla. Musnęła jeszcze palcem wskazującym swe wargi, dodając -Jednak bez obaw. U mnie Twa tajemnica jest bezpieczna.

-Pfff… niedorzeczność. Nie jestem niedoświadczoną młódką, żeby mnie fascynowały harce z umięśnionym jak barbatus szlachcicem. Tylko dobrze wychowaną damą o nieposzlakowanej opinii.- obruszył się Antonina na taką sugestię akcentując szczególnie ostatnie zdanie. Położyła dłonie na dłoniach swej córki i patrząc jej w oczy dodała.- Jestem tu tylko ze względu na ciebie moje dziecko. Skoro już ten lubieżny łajdak ośmielił się niejednokrotnie podeptać twój dziewiczy kwiatuszek, to dopilnuję żeby poniósł tego konsekwencje, a że przy okazji pełnię rolę pani domu…- wzruszyła ramionami hrabina na koniec pytając retorycznie.- Czyż ktoś bardziej się nadaje do podejmowania znamienitych gości z zagranicy niż wdowa po dyplomacie? Czyż nie mam racji moje dziecko?

-Ależ oczywiście, maman. I Gilbert na pewno też jest zadowolony, że tak troskliwie zajmujesz się jego gośćmi w czasie jego chwilowej.. niedyspozycji
– zgodziła się panieneczka, aby już nieco udobruchać swą maman i ukoić nieco jej burzliwie emocje. Nie chciała przecież, by ta jej rzeczywiście tutaj zemdlała. Miała potrzebę porozmawiania z nią, a nie wachlowania i doprowadzania do przytomności.
Uścisnęła lekko jej palce, po czym skinęła w kierunku maurowej ochmistrzyni parki służek -I dlatego powinnaś wyglądać jak najbardziej olśniewająco. Sama więc pomogę Ci wybrać odpowiednią suknię.
-Dobrze skarbie.
- rzekła Antonina udobruchana słowami swej córki i gestem dłoni łaskawie pozwoliła jej zaproponować kreacje dla siebie.

Panieneczka znów westchnęła, acz tym razem zaledwie w środku, w duchu. Jej rodzicielka naprawdę musiała mieć nie tylko oczy, ale także swój rozsądek przesłonięty mgiełką tego niemądrego zauroczenia względem szlachcica. Nie mogła jej jednak za to winić. Wszak Marjolaine sama aż za dobrze znała to uczucie, które zdawało się czynić ją ślepą na oczywistości i subtelności dworskich rozmów. Niebezpieczne pośród pałacowych korytarzy.

-Możecie nas zostawić same. Poradzimy sobie -powiedziała do ochmistrzyni i towarzyszących jej służek. Może i nie miała zamiaru zdradzać swej mateczce żadnych sekretów, a już w szczególności nie chciała przeprowadzać rozmowy na temat wydarzeń z ostatniej nocy, lecz mimo to wolała pozostać z nią sam na sam.
Dlatego, gdy tylko cicho skrzypnęły zamykane drzwi, rzekła tak.. niby to od niechcenia -Wiesz maman, zastanawiałam się nad odwiedzeniem Niort. Być może powinnam pojechać wraz z Tobą, gdy będziesz wracała do domu, non?
-To doskonały pomysł moja droga. Dobrze ci zrobi powrót do domu i chwila oddechu od twego narzeczonego. Ten szlachcic ma na ciebie zły wpływ.
- Antonina niemal przyklasnęła pomysłowi swej córki. Potem jednak zamyśliła się podejrzewając podstęp.- Skąd ten nagły przypływ nostalgii, Marjolaine?

-W końcu to mój dom, więc zdarza mi się czasem odrobinę zatęsknić za naszym pałacem – mruknęła Marjolaine z lekkim przekąsem, nieco urażona tym pytaniem swej matki. Przecież to nie tak, że specjalnie wyrwała się z Niort, aby zawsze już być daleko od rodzinnych stron. Oczywiście, teraz jej nagła tęsknota była dyktowana czymś innym niż prawdziwym sentymentem, lecz to nie oznaczało, że żadnego innego dnia nie myślała o swym domu!
-Paryż ma swoje niewątpliwie uroki, a ja uwielbiam mój dworek pod nim. Jednak nic nie zastąpi tych pól i łąk w Niort pokrytych barwnymi kwiatami oraz soczystą zielenią traw. To bardzo kojące widoki, godne uwiecznienia ich na obrazach -samo wspomnienie wiatru we włosach i ciepłego słońca całującego promieniami jej twarz w trakcie konnych przejażdżek, przywołało rozmarzony uśmieszek na usteczka panienki -Powinnyśmy kiedyś zaprosić jakiegoś artystę, aby namalował piękny krajobraz. Mogłabym nim potem ozdobić Le Manor de Dame Chance.

-Oui, to doskonały pomysł!- rzekła z zachwytem Antonina już widząc te zazdrosne spojrzenia sąsiadek, gdy usłyszą, że rodzinny majątek został uwieczniony na płótnie przez jakiegoś znanego malarza.- Jeszcze by lepiej było, gdy nasz miłościwie panujący król przyjął taki podarunek i ozdobił nim ścianę Luwru. To kiedy planujesz powrócić w rodzinne strona Marjolaine? I na jak długo? Jestem pewna, iż znajdę tam kilku kandydatów godnych twej…- marsowa mina pojawiła się na obliczu maman, gdy przypomniała sobie, że już nie może swatać swej córki. Że ma ona narzeczonego z którym czyniła wielce nieprzyzwoite figle, skandaliczne wręcz.

-Oh, na tyle długo, byś mogła pozapraszać sąsiadeczki na podwieczorkowe ploteczki i móc się pochwalić jaką masz cudowną córkę. A może nawet urządzić bal w naszej posiadłości? Mogłabyś wystąpić na nim w towarzystwie tego posła, a ja u boku mego narzeczonego. Na pewno obaj doceniliby urok Niort – o ile początkowo roztaczała przed maman całkiem przyjemną wizję wspaniałych sukien, tańców w bogato zdobionych salach pałacu i pełnych goryczy spojrzeń jej przyjaciółek, to swymi ostatnimi słowami Marjolaine zapewne raz jeszcze przyprawiła ją o zafrasowanie. Wszak myśl o Gilbercie, tym półnagim barbarzyńcy pozbawionym moralności, bezczeszczącym jej córeczkę w jej własnym rodzinnym domu musiała być.. co najmniej wstrząsająca.

-Także i jak ostatnim razem rozmawiałam z monsieur de Foix, to okazywał on zainteresowanie ich czarem, choć.. niekoniecznie tam, gdzie ja dostrzegam piękno naszych ziem – nie zważając na ewentualne protesty mogące się pojawić ze strony Antoniny, panieneczka popadła w krótką chwilę wyraźnego, prawie przesadnego zamyślenia nad istotą muszkietera.
-Doprawdy? Interesujące. De Foix… gdzieś już słyszałam to nazwisko. Mogłabyś mi nieco rozjaśnić mroki mej pamięci, przypominając mi gdzie poznałaś owego de Foixa?- zapytała zaciekawiona tą sugestią maman. Niewątpliwie Antonina o nim słyszała i doskonale znała ród Foixów, choć nie osobiście. Niemniej bardziej ją ciekawiły relacje jej córeczki z Rolandem.

-Roland de Foix, maman. Z tych de Foixów -panieneczka zaakcentowała odpowiednio dobitnie swe słowa, aby poruszyć nieco pamięć mateczki. Wszak na pewno kiedyś musiało przemknąć jej przez myśl swatanie Marjolaine także i z tym szlachcicem. Czyż mogłaby przepuścić okazję do posiadania w rodzinie bohatera, który dodatkowo był ucieleśnieniem rycerskich cnót? -Królewski muszkieter, który obecnie prowadzi śledztwo w sprawie.. tamtego tragicznego zdarzenia na balu zaręczynowym. Dlatego pewnego dnia przybył do mego dworku, a skoro ja, oczywiście, nie byłam zamieszana w zabójstwo markiza, to nasze spotkanie skończyło się pogawędką na przyjemniejsze tematy.
Ani myślała wspominać, że była to więcej niż grzecznościowa rozmowa wykraczająca poza sztywne ramy etykiety. Maman znów byłaby gotowa wyzywać ją od jakichś sukkubusów – Okazało się, że monsieur jest miłośnikiem starych warowni, i nasze nieszczęsne Porte Corbeau zwróciło jego uwagę.

- Ta stara ruina? - machnęła ręką Antonina z wyraźną dezaprobatą.- Kogóż może ona interesować oprócz dziwaków. Z pewnością coś ci się przesłyszało córeczko. Owo zamczysko już dawno zarosło chwastami i popadło w zapomnienie.
-Mówiłam mu to samo, maman
-jęknęła Marjolaine prawie rozpaczliwie, jak gdyby mężczyzna zamęczał ją swoimi pytaniami odnośnie tych ruin. Nie było tak, bo i mężczyzna zachowywał się wobec niej elegancko, i ani myślał jej nadskakiwać -Ale najwyraźniej nawet muszkieter może mieć w sobie odrobinę dziwactwa. Fascynowały go te zarośnięte kamienie i historia jaką za sobą mogą skrywać. Niestety, ja nie mogłam zaspokoić jego ciekawości..
Przeniosła spojrzenie na swą matkę, a w tęczówkach błękitnych jak wiosenne niebo zatańczyły iskierki nadziei -Może Ty coś wiesz o Porte Corbeu? Jako Pani ziemi w Niort.

Pochlebstwo bynajmniej nie wywołało oczekiwanego pełnego dumy uśmiechu na obliczu matki Marjolaine. Hrabianka domyślała się dlaczego. I maman upewniła ją w tych podejrzenia.

- Porte Corbeu… ty wiesz, że to rodzinne ziemie twego ojca i mnie ich historia nie bardzo interesowała.
- rzekła z wyraźnym zafrasowaniem nie mogąc się popisać swoją wiedzą i doświadczeniem. Niemniej Antonina była mniej oczytana od swej córeczki.- Ot...gruzy zamku, który dość szybko został porzucony. Niemniej pamiętam, że… owa twierdza pamięta jeszcze czasy Filipa IV Pięknego, kiedy to owe ziemie wraz zamkiem zostały nadane protoplaście rodu twego ojca za zasługi dla korony francuskiej.
-To rzeczywiście niewiele, ale może wystarczająco dla muszkietera
– mruknęła Marjolaine z pewnym zawodem w głosie. Także dla niej to były bardzo skąpe informacje, bo nigdy nie interesowała się na tyle historią Francji lub swej własnej rodziny, by móc jakoś złożyć w całość fakty. Nie wiedziała też, kim byli ci cali Templare i jakoś ciężko było jej podejrzewać maman o taką wiedzę.

-Nie miałabym nic przeciwko posiadaniu zamku na swoim ziemiach, więc trochę szkoda, że przodkowie papy nie zadbali o niego i zostawili po sobie tylko ruiny. Ciekawe czemu, czyżby nie widzieli pożytku z takiej warowni? -w zamyśleniu zaczęła naplatać pukielek swych jasnych włosów na palec -Nie wiesz może, czym takim się przysłużyli wtedy królowi?
-Och… non, nie wiem. Chyba chodziło coś związanego z heretykami… o ile dobrze pamiętam.
- wysiliła swą pamięć Antonina, by po chwili powiedzieć z ukrytym wyrzutem. - Przecież dobrze wiesz, że nie interesują mnie takie rzeczy.

To prawda, maman interesowały głównie plotki i moda. Historia francuskich ziem i rodów szlacheckich… tylko w odniesieniu do żyjących gałęzi owych rodów.

- Czemu nie spytasz swego narzeczonego. On lubi grzebać w księgach i mapach… teraz gdy jest przykuty do łóżka, pewnie tym bardziej nie może robić niczego innego.- dodała z przekąsem hrabina. Jakże się myliła.
Samo wspomnienie.. zajęć, jakimi obecnie, a szczególnie w nocy zajmuje się Maur, przywołało na twarzyczce hrabianki rumieniec z wolna rozkwitający niczym nieskazitelnie czerwona róża. Nie oszczędził nawet jej uszu, gdy jakiś wewnętrzny, szyderczy głosik podszeptywał jej, że jedyną mapą jaka wczoraj interesowała mężczyznę była.. ta jej własnego ciała. Aż wytrącona z równowagi zaplątała się palec pośród swe kosmyki, co jednak postanowiła zrzucić na zdenerwowanie niemądrym pomysłem maman -Gilbert musi teraz odpoczywać, więc ani myślę zawracać mu głowy czymś takim!

Acz tak naprawdę, to Antonina miała trochę racji. W końcu Marjolaine przyniosła od muszkietera mapę, aby to właśnie swemu narzeczonemu ją pokazać. Był to dobry plan.. wtedy. Teraz o wiele lepszym był ten, w którym unikała go cały dzień, i przede wszystkim całą noc. Nie wyobrażała sobie spojrzeć mu w oczy, a co dopiero rozmawiać o starych zamczyskach.

Westchnęła, pokręciła lekko główką, po czym zapytała już spokojniej. Na krótko jednak -A jak się ma poselstwo z Rzeczypospolitej? Ten Twój szlachcic to niezwykły bajkopisarz. Zapytałam o cel ich przybycia, a on mi odparł bajką o niedźwiedziach ze swego kraju! -niezadowolona splotła ręce na klatce piersiowej i nadęła odrobinę policzki, jak mała dziewczyna w momencie wzburzenia.
-I mnie zabawiał bajkami.- odpowiedziała ze śmiechem Antonina, po czym wzruszyła ramionami.- Widać to jakieś tajne sprawy. Polityka. Nic nas interesującego, moja droga. Taka ciekawość może sprowadzać kłopoty.

-Lubisz żyć w niewiedzy, maman?
-hrabianka nawet nie musiała czekać na odpowiedzieć, by wiedzieć jak zareaguje jej rodzicielka. Dobrze wszak wiedziała, że to wcale nie była „niewiedza”, lecz bycie prawdziwą damą, elegancką i subtelną, która nie zamęcza swego mężczyzny zbędnymi pytaniami. Nie wypadało być ciekawską, bo tylko się odstraszało potencjalnych mężów. Oui, oui. Marjolaine wszystko już to słyszała. I trzymała się tego równie mocno, co innych prawideł mateczki.

-Zatem na pewno też nie chcesz nic wiedzieć o tym królewskim balu, co to podobno jest w przygotowaniach, non? -powiedziała od niechcenia, a następnie wykonała swym filigranowym ciałkiem ruch, jak gdyby rzeczywiście planowała już wstać i odejść – W takim razie nie będę Ci zabierać więcej czasu…
- Balu? Jakim balu?
- zaciekawiła się momentalnie rodzicielka słysząc słowa swej pociechy. Marjolaine dobrze wiedziała, jakie tematy budzą szczególną ciekawość jej matki.
-Oh, maman! Czyżby naprawdę Tobie umknęła taka soczysta ploteczka? -zaskoczenie przesadne, a zatem po prostu nieprawdziwe, otworzyło szeroko oczka Marjolaine. Cmoknęła kilka razy, nie mogąc wprost uwierzyć w to co słyszy -Doprawdy, cóż byś zrobiła beze mnie..

Fałdy jej sukni z powrotem umościły się szeleszcząco na kanapie, gdy łaskawie postanowiła wstrzymać się przed odejściem i uraczyć matkę swą wiedzą.

-Lorette mnie ostatnio odwiedziła niosąc ze sobą właśnie informację, że planowane są uroczystości na Wersalu. Nie wiedziała czemu mamy zawdzięczać taki bal, lecz podobno krążą jakieś pogłoski o.. -tutaj pochyliła się, jak w obawie, że ktoś mógłby posłyszeć jej szept, a wtedy już byłaby krótka droga do uszu Króla i jego świty. Może i wszyscy plotkowali o swym władcy, ale nigdy otwarcie -.. o nowej damie u boku Jego Wysokości -wzruszyła potem ramionami, dodając -Nie wiem jednak na ile w tym rzeczywiście prawdy. Niemniej to wydarzenie ma szansę na bycie najważniejszym i najbardziej spektakularnym ostatnich lat. Musimy tam być, oczywiście.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 14-05-2015, 03:16   #94
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-I musimy się godnie zaprezentować, w końcu nobliwi szlachcice i ważne osobistości będą na nas patrzeć, a ty moja droga powinnaś poćwiczyć gamy, by zachwycić swą grą na klawesynie. Jeśli oczywiście nadarzy się okazja.- Antonina zapewne zamierzała zrobić wszystko, by się nadarzyła. Dla niej bal był polem bitwy i jak każdy generał już planowała posunięcia swoje i swych żołnierzy. A dokładnie jednego wojaka w osobie swego jasnowłosego aniołka.

-Miałabym grać na.. królewskim balu? -już samo to pytanie, własne przecież, brzmiało dla hrabianki co najmniej absurdalnie. Może i miała za sobą lata ćwiczeń, może i potrafiła swą grą obudzić zachwyt w sercach arystokratów, lecz.. mon Dieu, przecież że nie wśród szlachty otaczającej króla, lub w nim samym! Może i czas.. często podziwiała samą siebie za zwinność palców tańczących po klawiszach klawesynu, ale wizja bycia słuchaną przez samą śmietankę towarzyską Francji była po prostu przerażająca! Nie miała w sobie aż takiej śmiałości!

-To coś zupełnie innego, niż zabawianie gości Twojej przyjaciółki na tym jej nużącym spotkanku. Jestem przekonana, że Jego Wysokość ma na byle swoje skinienie istny tabun dworskich muzyków, gotowych zawsze i wszędzie dla niego zagrać na wszystkich instrumentach świata -wymruczała skupiając się marszczeniach sukni, które akurat teraz próbowała wygładzić dłonią. Zerknęła niepewnie na swą matkę, poszukując u niej potwierdzenia swych przypuszczeń -Tylko bym się ośmieszyła taką próbą popisania się, nie sądzisz?
-Och, nie bądź niedorzeczna kochanie… oczywiście, że nie będziesz grała dla króla.
- odparła Antonina z pobłażliwym uśmieszkiem. - Nie jesteśmy na tyle znane, ani poważane by choćby zbliżyć się do królewskich ministrów czy też królewskich krewnych. Ale taki bal jest w rzeczywistości gigantyczną imprezą, kilkoma uroczystościami i balami odbywającymi się jednocześnie. Może jednak znajdzie się na nim okazja byś mogła popisać się swą urodą i wirtuozerią podczas spontanicznego recitalu dla kilku ważnych arystokratów i arystokratek.
Oczywiście w planach maman nie było miejsca na “spontaniczność”. Na pewno już hrabina planowała jakich to arystokratów i arystokratki chce oczarować swą córeczką. Po czym westchnęła znacząco. - Bo narzeczonym pochwalić się nie możesz niestety.

-Jestem przekonana maman, że w końcu mój drogi Gilbert i Ciebie czymś do siebie przekona. Zachwyci tak bardzo, że zaczniesz być dumna z mojego wyboru i sama zaczniesz go nazywać.. synkiem
– ostatniemu słowu Marjolaine, tak złowieszczemu w sposobie w jaki wypowiedziała je szeptem, towarzyszył równie kąśliwy uśmieszek odsłaniający perełki jej zębów. Wiele mogła sobie panieneczka wyobrazić, ale mateczkę zwracającą się troskliwie do Maura? To przekraczało możliwości nawet największych bajkopisarzy.
-I z nim przynajmniej będę mogła wystąpić na królewskim balu. A jakże bym skończyła, gdyby udało Ci się mnie wyswatać z tym de Avenierem? - prychnęła sobie wzgardliwie -Bal bez wybranka u boku, bo ten się gdzieś zaszył w ukryciu. Żadna to przyjemność.
- Hrabia de Roque, baron de Roshfort, nasz drogi Merle
- prychnęła w irytacji Antonina wyliczając kilku kandydatów do rączki swej córki.- … Przedstawiałam cię tylu statecznym szlachcicom Marjolaine. Ale ty nie potrafiłaś docenić żadnego z nich.
-Ale czy któryś z nich gościł w swym zamku poselstwo z dalekiego kraju, przyjaciół samego króla?
- odparła panieneczka, a chociaż nie potrafiła w myślach dopasować twarzy do tych tytułów, to domyślała się jaki typ arystokratów reprezentowali szacowni przyjaciele maman -Pomyśl tylko jak nudnymi byłyby spotkania z innymi szlachcicami ich pokroju. Brak ekscytujących polowań, bo każdy bałby się zabrudzić swoją perukę, brak opowiastek o niedźwiedziach i ciągle tylko rozmowy o polityce, lub dzieciach, lub powiększeniu swej fortuny.

Aż wzdrygnęła się cała na samą myśl. Prawdą było, że Gilbert nie raczył jej nigdy długimi monologami na którykolwiek z tych okrutnych tematów. Cóż.. a jeszcze większą prawdą było to, że zwykle wolał wykorzystywać swe usta i język w innych rozrywkach, których wspomnienie również przywołało dreszcz na skórze panieneczki. Odchrząknęła cicho -Nie mówiąc o tym, że nie byłoby wtedy nikogo, przed kim mogłabyś się wyjątkowo stroić. Czyż mój wybór nie okazał się być lepszym także i dla Ciebie?
-Na szczęście nasz gospodarz bardziej woli twoje towarzystwo, niż moje.
- odparła Antonina złośliwie.- Choć wolałbym, żeby nie nachodził cię po nocach w celach równie nieobyczajnych co skandalicznych… a co do ekscytacji. Od męża nie powinno się jej wymagać. - rozpoczęła wykład wielce mentorskim tonem.- Mąż powinien zapewnić żonie stabilność finansową z wygodnymi godnymi jej urodzenia, bezpieczeństwo, spokój, dobre imię u sąsiadów jak i… nie szkodziłoby też rozwijać się towarzysko… a nie wykorzystać bali do gubienia garderoby pokojach. Twój narzeczony zachowuje się jak kochanek z komedii teatralnych, a nie jak twój przyszły małżonek.

Marjolaine milczała, jak gdyby wyjątkowo, jak wprost nie ona, w skupieniu słuchała kazań swej mateczki. Potem zaś również w ciszy, zdawała się rozmyślać nad nimi, może nawet dopuszczając powoli do siebie myśl wzięcia pod uwagę jej dobrych porad dotyczących mężczyzn. Pierwszy raz w swym życiu.
Lecz ten szczególny moment jeszcze nie nadszedł. Oczka wpatrzone w Antoninę przymrużyły się podejrzliwie, a usteczka rozchyliły, by zaraz poddać w wątpliwość tę nieskazitelność wielkiej hrabiny Niort.
-Chcesz powiedzieć maman, że jak byłaś w moim wieku, to nie pragnęłaś odrobiny dreszczyku emocji w swym życiu? Wolałaś towarzystwo drętwych, starszych od siebie i upudrowanych szlachciców, niż kogoś nieprzewidującego, kto mógłby Cię i zabrać na bal, i nosić na rękach, i porwać konno na podwieczorek na leśnej polance? - duma z odkrycia jakiego właśnie samodzielnie dokonała, aż ją rozpierała. Wyprostowała się i kiwnęła znacząco główką -Bo sądzę, że wybrzydzałaś tak samo jak ja. A i papa nie był jakimś wydelikaconym paniczykiem chodzącym w lśniących pantofelkach, non?

Antonina wpierw zbladła, a potem zaczerwieniła się… jak dziewczę przyłapane na niecnym uczynku.
Po czym dodała.- Twój ojciec był bardzo szarmanckim i uprzejmym mężczyzną. W niczym nie przypominał twojego Gilberta i nosił peruką, acz… jeździł jak szatan i naprawdę wspaniale prezentował się na koniu. Jak dobrze wiesz… Bénédicte uwielbiał konie. Ach… żebyś go wtedy widziała, jak ścigał się z przyjaciółmi zostawiając wszystkich za sobą, nawet wtedy, gdy wiózł mnie ze sobą. Ten wiatr we włosach, te zapachy, te twarde mięśnie pod koszuą...mmm…- hrabina zorientowawszy że odbiła w kierunku wspomnień młodości, opanowała się i dodała karcącym tonem.- Ale nie mówimy o mnie, tylko o tobie. Myślisz że zdołasz obłaskawić swojego narzeczonego jak dzikiego ogiera? Przecież to ci się nie uda. Mój Bénédicte mimo wszystko był bardziej spokojnym i co najważniejsze… przewidywalnym człowiekiem.

Marjolaine była zaskoczona tym, co z jej winy wymsknęło się z ust maman. Owszem, wiele razy słyszała od obojga rodziców o ich młodości, lecz to zwykle były bardzo grzeczne historyjki, opiewające wręcz niewinną i romantyczną miłość dwojga ludzi. Nie spodziewała się, że drogi papa jeszcze jako kawaler był porywaczem podobnym Maurowi. Czy zatem Antonina była przestraszoną, choć niewątpliwie podekscytowaną ptaszyną podobną jej samej?
Zachichotała sobie cicho.

-Nie mam zamiaru nikogo obłaskawiać. To straszliwie marnotrawstwo ujarzmiać dzikiego ogiera, by stał się szkapą grzecznie chodzącą w kółeczko – odparła ze spokojem, a następnie znów się uśmiechnęła, lecz ten uśmiech był odmienny od swych poprzedników, często mających złośliwą naturę. Tym razem uniesienie kącików ust panieneczki było.. ciepłe, czułe wręcz -Ale.. jestem wszak Twoją córką, non? I jeśli jestem podobna do Ciebie z czasów przedmałżeńskich, to sama możesz sobie odpowiedzieć na pytanie, czy uda mi się uczynić mego narzeczonego bardziej ułożonym - wyciągnęła dłoń i serdecznie uścisnęła palce swej rodzicielki - Uda mi się, maman?
- Kochanie… wiesz, że chcę dla ciebie jak najlepiej
.- odparła czule Antonina, po czym westchnęła głośno.- Ale ten twój narzeczony jest po prostu nieznośny. Spójrz do czego już cię skłonił. To niepoprawny rozpustnik i w dodatku niezwykle przekonujący, non?
-Maman, widzisz tylko co to i inni ludzie, a wszak dobrze powinnaś wiedzieć jak łatwo jest manipulować cudzą reputacją. Może i mój narzeczony nie jest zainteresowany byciem idealnym arystokratą, ale nie jest także jakimś barbarzyńcą
-musiały kierować panieneczką jakieś dziwne pobudki, skoro tak żarliwie stawała w obronie dobrego imienia Maura. Ale czy on naprawdę takie miał? Czasem sama już nie wiedziała co myśleć. Czy tylko się nią bawił, czy wszystko co o nim opowiadano było prawdą, czy może dostrzegała w nim szczere przejawy troskliwości wobec siebie? -Ma swój honor i na pewno jest większym mężczyzną niż niejeden z tych upudrowanych szlachciców leżących tylko na kanapach w swych pałacach. Czyż nie stanął w mojej obronie? Czy nie leży teraz w łożu, bo został zraniony walcząc o mnie? Czyż samo to nie było godne rycerza?

- Eeehmm…
- Antonina zamilkła zaskoczona słowami swej córki. Nie wiedząc co odpowiedzieć zamarła na moment z otwartymi ustami, po czym bezradnie zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu zastępczego tematu. W końcu jej oczy natrafiły na lawendowej barwy suknię.- Myślisz że ta się nada, dziecko moje?
-Na pewno wyglądałabyś w niej niezwykle delikatnie, maman. Ale czy nie nazbyt słodko i dziewczęco dla kogoś z kraju niedźwiedzi?
-zatroskała się Marjolaine, tuż po tym jak zdołała powstrzymać grymas zadowolenia przed pojawieniem się na jej twarzyczce po tak zręcznym odebraniu mateczce mowy. Maleńkie zwycięstwo, choć o co właściwie walczyła?

-Może tamta byłaby lepsza? Ta w kolorze złota? - ruchem dłoni wskazała na suknię ułożoną z pietyzmem na pobliskim fotelu. Uszytej dłońmi jakiegoś mistrza igły i nici, zgodną z obecną modą panującą na dworskich targowiskach próżności i misternie ozdobioną czerwonymi wstawkami. Świadomie pominęła określenie barwy jej materiału jako „stare złoto”, bo choć z całą pewnością pięknie się mieniła w słońcu wpadającym przez okna, to maman mogłaby źle odebrać tę poradę -Przywodzi na myśl coś drogocennego, nie uważasz? Jak skarb.






* * *





Ten dźwięk był jeszcze straszniejszy od wrzeszczących ptaszysk w ogrodzie Maura. Ten trzask, może nie bardzo głośny, ale silnie zwielokrotniony wyobraźnią w głowie panieneczki. Trzask kości udowej łamanej pod siłą kopnięcia kopyt należących do jej osobistego podarunku od poselstwa.

Gwałtownie uniesionymi dłońmi zdołała stłumić okrzyk zaskoczenia oraz trwogi. Owszem, zdarzało jej się spadać z końskiego grzbietu, ku świętemu niezadowoleniu maman i słowach zachęty papy. Nigdy jednak nie pozostawiało to po sobie nic poza kolorowymi siniakami i urazami na hrabiowskiej dumie, bo i wierzchowce w rodowym Niort były na tyle dobrze wychowane, aby nikogo nie kopać, ani nie zrzucać w nagłym szale. Ten tutaj był ich całkowitym przeciwieństwem.

I może to była tylko jej wyobraźnia, a może kapryśna rzeczywistość, lecz odniosła wrażenie, że Diablątko odczuwało dziką satysfakcję ze swego wybryku. A gdyby tylko konie potrafiły się uśmiechać, to z całą pewnością sposób w jaki szczerzył zęby byłby złośliwym uśmieszkiem.

-Monsieur.. -zwróciła się z wolna do stojącego nieopodal petit chevaliera, również będącego świadkiem tego mrożącego krew w żyłach zdarzenia. Nie pamiętała jak się nazywała. Nie potrzebowała nawet pamiętać, bo po cóż? Zapewne i tak nie potrafiłaby go nawet wymówić, bez uprzedniego powykręcania swego języka od tych wszystkich świstów i zgrzytów -Nie wiem jak w waszym kraju, lecz we Francji narzeczonej swego gospodarza daje się prezenty mające podkreślić jej urodę, nie połamać kości. Czyżbyście złe zamiary wobec mnie mieli, że taką bestyjką mnie obdarowaliście?

-Non… oczywiście że nie “waćpann…” mademoiselle. Rzecz w tym, że w moim kraju najlepsze konie nie są hodowane do niedzielnych przejażdżek po lesie. Te konie są towarzyszami broni i tak hodowane i szkolone.
- zaczął wyjaśniać stojący obok niej szlachcic.- Ten tu rumak, to wierzchowiec godny “zagończyka”... przywykły do pościgów za “Tatary” i spania z właścicielem na “stepie”... “step?”... wielka pusta równina? Mądry niczym człowiek i wierny niczym pies, uparty niczym osioł i.. złośliwy niczym muł.
Splótł ramiona razem dodając z dumą.- Taki konik potrafi więcej niż wasze wierzchowce. Kłaść się na boku z właścicielem, zawracać na miejscu. Iść bok w bok… ścieśnić i rozluźnić szyk w galopie. Był szkolony jak “husarskie”.

Ech… żeby jeszcze jej własny petit chevalier lepiej radził sobie z francuskim, to może by lepiej rozumiała co do niej mówi.
I z tego powodu nie odpowiedziała mu od razu, bowiem musiała sobie w główce poukładać co usłyszała pośród tego łamanego francuskiego i dziwnie szeleszczącego języka jakim posługiwało się całe poselstwo. Doprawdy, w innej sytuacji nawet nie męczyłaby się z prowadzeniem tak ciężkiej rozmowy, lecz uratował on jej narzeczonego. Był też mniej barbarzyński od innych swych towarzyszy, a przy tym nie tak wydelikacony jak większość paryskiej arystokracji.

-Zatem musicie mieć doprawdy niezwykłych jeźdźców tam w swojej Rzeczpospolitej. O kościach ze stali, bądź równie upartych oraz złośliwych co i wasze konie -uśmiechnęła się delikatnie, aby nie odebrał jej słów za obrazę -Nie sądzę jednak, byśmy we Francji mieli te wasze... „stepy”. Jedynie karoce, polowania i okazyjne pościgi po lasach otaczających posiadłości. Ze mną na grzbiecie na pewno nie będzie ruszał ku żadnej bitwie, a chociaż jeżdżę konno od maleńkości, to obawiam się jak bardzo wasz podarek może mnie... - powiodła spojrzeniem za, przecież specjalistą od ujeżdżania koni, którego teraz ostrożnie wynoszono z ujeżdżalni. Chyba nawet posłyszała kilka przekleństw wypowiadanych w bólu -..poturbować.
-Ma to swe zalety… można tego wierzchowca przyuczyć ku nowemu panu… lub “waćpannie”. Trochę go przegłodzić, by spokorniał… a potem tylko jedna dłoń powinna go karmić i czyścić. Twoja mademoiselle. Wkrótce stanie się tobie posłuszny i wierny jak pies… i nigdy nie zrzuci cię ze swego siodła. Ani nie da nikomu innemu dosiąść… poza tobą. Musi się tylko do panienki przekonać i jej zaufać.
- przedstawił swój plan szlachcic i potarł podbródek.- W teorii mógłbym złamać jego wolę i upór… ale szkoda tego.

-Oui, szkoda
-przytaknęła Marjolaine obserwując tym razem jak to Diablątko hasa po ujeżdżalni i szczerzy mocne zęby ani myśląc dać się złapać któremuś ze stajennych parobków. Cóż za perfidną bestyjkę sobie wynegocjowała u poselstwa! -Nie chcę, aby i mi zrobił krzywdę, lecz ani myślę uczynić z niego potulnego i grzecznego kucyka. Taka dzikość się chwali, póki wie czyjej dłoni nie gryźć.
I tymi palcami, których tak bardzo obawiała się stracić w złośliwym, końskim pysku, zastukała lekko o balustradę bezpiecznie oddzielającą ją od istnego pola bitwy, w jakie zmienił pomieszczenie niepozorny konik -A jego poprzedni właściciel? Zdrów jest, nogi i ręce ma całe?
- Poprzedni właściciel zginął w walce.
- odparł krótko petit chevalier splatając dłonie za sobą.- Myślę jednak mademoiselle, iż jeśli włoży “waćpanna” odrobinę wysiłku i zrobi co mówiłem, to nie zrobi panience krzywdy… a stanie się wierniejszym wierzchowcem, niż wszelkie inne jakie mademoiselle dosiadała.
-To duże słowa, monsieur
-odparła mu wdzięcznym chichotem panieneczka -Ufam moim wierzchowcom na tyle, aby ścigać się stawiając wiele na szali, zawierzając ich sile oraz dobremu wytrenowaniu. A z tego co mówisz, stworzenie takiej więzi z tym waszym Czortem nie będzie łatwe, choć na pewno warto spróbować, non?

Zwróciła ku niemu swą cud twarzyczkę okoloną anielsko jasnymi puklami włosów, po czym uśmiechnęła się czarująco, lecz w tym uniesieniu kącików ust kryła się także pewna zadziorność -Być może przy okazji kolejnej wizyty poselstwa na ziemiach francuskich, będziemy mogli zaplanować mały wyścig, ze mną na grzbiecie tego Diablika.
-Liczę więc na tą okazję do wyścigu.- uśmiechnął się szlachcic i dwornie skłonił pytając uprzejmie.- Będę więc oczekiwał go przy następnym naszym … jak to mówią… zbliżeniu?

I znów ją rozbawił, choć tym razem swą nieporadnością językową. Zaśmiała się jednak delikatnie i szczerze, na pewno nie drwiąco. Pokręciła potem głową.
-Non, non. Za zbliżenie do mnie czekałby Cię kolejny pojedynek, acz tym razem z mym narzeczonym -wytłumaczyła z wesołością w głosie. Następnie również dygnęła elegancko przed nim, szeleszcząc swą suknią i postukując obcasikami.
-Przy naszym następnym spotkaniu, monsieur. Spo-tka-niu – powoli i z pietyzmem wypowiedziała swe ostatnie słowo, jak guwernantka nauczająca swego podopiecznego mówienia.
Bez pytania potem ujęła pod ramię, tak samo beztrosko jak w czasie ostatniej audiencji, w której musiała przyjąć rolę pani na zamku d'Eon, po czym zaświergotała -A czy miałeś już okazję obejrzeć stajnie Gilberta? Ma on całkiem liczną kolekcję arabów o gorącej krwi, a jeden z nich od kilku dni już należy do mnie. Chciałbyś zobaczyć?
-Z przyjemnością…? Tak to powinno brzmieć mademoiselle?
- zapytał szlachcic.
-Oh, oui. Z całą pewnością – przytaknęła mu wesoło Marjolaine prowadząc wzdłuż balkoniku, z którego mieli tak dobry widok na rozgrywającą się w dole tragedię. Nie zepsuło to jednak jej nastroju, a wręcz, dzięki szlachcicowi tak nieporadnie posługującemu się językiem francuskim, wręcz go poprawiło. Nie wątpiła także , że zaszczyt bycia w jej towarzystwie mógł być tylko dla niego przyjemnością.

Ale z czasem okazało się, że i ona całkiem dobrze się bawiła lawirując z nim pośród boksów z maurowymi wierzchowcami. Nie był to może bal pełen tańców i prywatnych dramatów będących dla niej rozkoszą do oglądania, nie była to też karkołomna przejażdżka na końskich grzbiecie z wiatrem dziko plączącym jej włosy, lecz.. było miło.
Hrabianka już zdążyła zauważyć przez tych kilka dni, iż poselstwo z Rzeczypospolitej ani trochę nie przypomina drętwych, paryskich szlachciców. Przypominali bardziej wojowników, niż pudelki w nastroszonych perukach i twarzach białych od pudru. Oh, oczywiście swą drapieżnością nie mogli się przyrównywać choćby do Gilberta ( pomijając naturalnie tego jednego, który ośmielił się ją napaść, lecz o całym zajściu i samym jego istnieniu starała się zapomnieć ), ale to akurat było dobre. Inaczej ona nie odważyłaby się zostać z żadnym z nich sam na sam.

Petit chevalier okazał się być nie tylko mistrzem pojedynków, ale także niemałym znawcą tych kopytnych zwierząt, do których uwielbienie płynęło w krwi panieneczki. Mógł się pochwalić wiedzą w ich temacie, lecz nie robił tego natarczywie, czy aby jej się przypodobać i zaciągnąć prosto do stogu siana. A.. przynajmniej nie sprawiał takiego wrażenia. Uprzejmy i chyba nie do końca odnajdujący się w zawiłościach dworskich pogaduszek mężczyzna, nawet nie próbował z nią natarczywie flirtować! Dla Marjolaine, przyzwyczajonej do często dość obscenicznych „komplementów” wypowiadanych ku niej i zwykle owiewających ją aromatem alkoholu wypitego przez natrętnego wielbiciela, taka sytuacja była czymś nie do pomyślenia.

Aż ciężko było jej sobie wyobrazić, że przecież z nastaniem zmierzchu znów będzie zmuszona do walki z najbardziej żarliwych ze swych kawalerów.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 17-05-2015, 16:33   #95
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nadchodziła noc.


Otulała wszystko ciemnością, rozświetlaną jedynie ciepłym blaskiem świec. Nadchodziła noc, a wraz z nią “potwory” z jakimi Marjolaine musiała zmierzyć się samotnie. I to mimo dwóch dzielnych wojaków broniących dostępu do sypialni hrabianki. Bo czyż oni mogli stanowić jakąkolwiek zaporę przeciw najgroźniejszej z bestii… lubieżnemu satyrowi, który niestety był jej narzeczonym?
Jak mogli ją przed nim obronić, skoro jej własne serduszko i ciało było w zmowie z tym… podstępnym przeciwnikiem?
Bo przecież nie opierała się wczoraj stanowczo, gdy szlachcic robił z nią co chciał. Wprost przeciwnie… oddawała się temu wyuzdaniu z ochotą i entuzjazmem.
A teraz była sama w sypialni. I właściwie powinna zasnąć. Ale jedno pytanie ją nurtowało. Jedno przeraźliwe pytanie. Co jeśli nie przyjdzie?
Co jeśli okazała się tylko jedno-nocną zdobyczą? Wszak trofeum Gilbert już zdobył i to dosłownie. Jej własna bielizna została w jego sypialni. Czy dołączy do innych fragmentów garderoby rozpiętych na drewnianych tarczach, niczym poroża jeleni? Z dopiskiem “Pamiątka po nocy z Marjolaine Pelletier d’Niort”. Bo pewnie jej lubieżnik ma taką salę ukrytą gdzieś w zamku. Była tego pewna.
Co więc, jeśli nie będzie dobijał się do jej drzwi? Jeśli jego miłosne wyznania, były jeno kłamstewkami by dobrać się do jej ciała? Co jeśli już o niej zapomniał? Co jeśli…?
Jakoś nie mogła zasnąć, czując żal narastający tym bardziej im dłużej czekała na niego nie mogąc zasnąć.


“-Idź grzecznie spać i bądź cichutko bo cię potwór z szafy porwie.”- kiedy Marjolaine była małą dziewczynką wielokrotnie słyszała owe słowa z ust niani. Wypowiadane twardym szwabskim akcentem, bo niania pochodziła z Bawarii. Mała Marjolaine była więc grzeczną panienką i szybko zasypiała, będąc cicho niczym myszka. Na wypadek, gdyby jednak potwór wyszedł…
Niania w końcu umarła, a hrabianka wyrosła z opowieści o potworach z szafy. Do dzisiaj.
Bo dziś… drzwi zaskrzypiały.


Masywna drewniana szafa, w której kryły się kreacje hrabianki, zaskrzypiała. A drzwi zaczęły się otwierać, wprawiając Marjolaine w przerażenie i osłupienie. Pisk strachu zamarł w jej zaciśniętym gardle zmieniając się pisk godny małej myszki. Nie zdołała przywołać swych strażników, a potem… nie mogła.
Drzwi się otwarły i z szafy wyszedł najstraszniejszy z potworów.
Jej własny osobisty satyr.
Ten widok wywołał masę pytań i uczuć wypełniających gwałtownie bijące serduszko hrabianki. Jak tam wlazł? Czemu tak długo siedział? Czemu go służki nie odkryły, gdy Marjolaine przebierała się do snu? Czemu więc kazał tak długo na siebie czekać?
Te wszystkie pytania były jednak niczym wobec mieszaniny uczuć objawiających się rumieńcem na twarzy hrabianki: strachu, zdziwienia, radości, zakłopotania i satysfakcji zarazem, niepewności… i tego dziwnego mrowienia, ogarniającego dolne partie ciała hrabianki. Sprawiającego, że jej ściśnięte uda ocierały się o siebie. Tego podstępnego i mrocznego uczucia, chcącego, by Gilbert swą stanowczością rozsunął jej uda, odsłonił piersi i zrobił te wszystkie lubieżne rzeczy, o których to fantazjowała… gdy bywała w bezpiecznej odległości od niego.
Tego nowego uczucia, które obudził wczoraj i które hrabianka próbowała zwalczyć w tej chwili.
Sam sprawca tej kłopotliwej sytuacji uśmiechał się łobuzersko mówiąc.- Czemu nie odwiedziłaś mnie dzisiaj? Stęskniłem się za tobą.


Wczorajsza noc była… kolejną pełną emocji nocą w życiu hrabianki. I jak zwykle to dzięki Gilbertowi.
Maur niewątpliwie dbał o to by się nie nudziła. Może nawet aż za bardzo. Bo cóż mogła zrobić hrabianka przy takim narzeczonym, który chyba niemal za punkt honoru postawił sobie, nie dać jej spędzić ani jednej nocy spokojnie. Ech… Na szczęście poranek i południe zapowiadały się dość spokojnie. Maman zaplanowała wycieczkę do Paryża, do najlepszych krawców. W końcu na królewskim balu oba kwiat d’Niort powinny swym powabem zachwycać i onieśmielać. A to wymagało nowych sukni, nowych klejnotów, nowych dodatków.
Dla Marjolaine była to okazja dla zabawy i odetchnięcia od swego narzeczonego. Tu w jego posiadłości nie mogła się wszak od Maura odpędzić nawet, gdy przebywała sama.
Antonina Pelletier d’Niort sama bowiem zaplanowała wycieczkę po paryskich krawcach i złotnikach zdejmując ten problem z barków hrabianki. Mogła się więc ona skupić na własnych sprawach, takich odpowiednia prezencja pod tak długiej nieobecności w mieście. To miała więc być relaksująca przejażdżka tym bardziej, że pod odpowiednią ochroną w postaci maurowych muszkieterów.
Ten całkiem przewidywalny plan podróży postanowił zburzyć list, który hrabiance przyniesiono. Nie był to list od Rolanda, który pewnie jeszcze nie zdążył odpisać Marjolaine. Nie był to list od markiza de Avenier, który nadal był jej dłużnikiem. Non, list był od Giuditty Piscacci. Aktorka pisała w nim, iż chciałaby porozmawiać na temat “cerchio di serpente” o którym to usłyszała nowe ploteczki. I żeby Marjolaine na tą rozmowę przyszła w tajemnicy przed wszystkimi. I wybrała na miejsce rozmowy karczmę o nazwie "Uśmiech Tytanii", miejsce popularne wśród aktorów, ale też i słynące skandalami. Nikt kto dbał o swoje dobre imię nie przychodził tam… przynajmniej oficjalnie.
“Cerchio di serpente” … Krąg węża. Giuditta niewątpliwie miała znane sobie powody, by wspomnieć o znaku Uroborosa w tak zawoalowany sposób. I to jeszcze we włoskim języku.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 16-08-2015 o 15:05.
abishai jest offline  
Stary 23-09-2015, 01:17   #96
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
W pierwszym odruchu chciała krzyczeć, kiedy drzwi szafy skrzypnęły i zaczęła wyłaniać się z niej męska postać. Bandyta, demon, stary szlachcic? Nie wiedziała i nie było to nawet ważne. Spoglądała na intruza spomiędzy rozcapierzonych palców, a usteczka drżały niebezpiecznie, przygotowując się do wypełnienia sypialni przenikliwym wrzaskiem. Krzykami chciała wzywać pomocy, wygrażać tutejszym mizernym strażnikom za dopuszczenie do takiej sytuacji i najwyraźniej ślepym służkom za niedopilnowanie bezpieczeństwa narzeczonej ich pana!

Ten straszliwy widok bestii wyłaniającej się z ciemności i ten paraliżujący jej ciałko strach sprawiły, że poczuła głębokie pragnienie posiadania pistoletu gdzieś w zasięgu rączki. Nie, nie była to jakaś dziwaczna potrzeba upuszczenia krwi intruzowi, wszak szkarłatne krople rozpryskujące się na odzieniu bandyty, zdawały się także pozostawić swój ślad w jej niewinnej główce. Jedynie przemożna nie bycia tak.. tak przeraźliwie bezbronną. Nawet jeśli broń miałaby jej posłużyć tylko do drżącego zamachania nią przed oczami napastnika.

Lęk ścisnął boleśnie krtań Marjolaine, nie pozwalając na wydanie z siebie choćby jednego pisku. Nie mogła się ruszyć, nie mogła wołać o pomoc. Czyżby to naprawdę miał być jej koniec? I to tak pozbawiony jakiegokolwiek smaku, wyczucia i dramaturgii? W tym barłogu pościeli na łóżku, w jednej ze swych najskromniejszych sukienek nocnych i co najgorsze – samotnie w sypialni w posiadłości d'Eon?! Już samo to potrafiło zaszklić jej oczka łzami, choć i te już powoli spływały po jej policzkach, w miarę jak męski cień coraz bardziej wyłaniał się zza drzwi szafy.

Zaraz, zaraz..
To wcale nie był jakiś tam obcy cień z wrogimi wobec niej zamiarami. Ta sylwetka była znajoma. Te oczy nie pierwszy raz wpatrywały się w nią z tym wilczym blaskiem odbijających się w nich płonących świecach. A ten uśmiech.. ten łobuzerski uśmiech już wiele razy przyprawiał ją o drżenie.
Zrozumiała, że to nie o swoje życie powinna się bać. I to sprawiło, że.. jeszcze bardziej zapragnęła krzyczeć. Po części ze strachu, ale w większej mierze z gniewu i niedowierzania, które najpierw wykrzywiły jej delikatne wargi w grymasie, by potem wypuścić spomiędzy nich litanię pytań wypowiadanych podniesionym głosem - Co Ty robisz?! Dlaczego tu jesteś?! Jak tu wszedłeś?! Jak długo siedziałeś w szafie?! Zmówiłeś się ze służkami?! Podglądałeś mnie?! - krótka przerwa na złapanie oddechu przed kolejnym krzykiem – Nie chcę Cię tu! Wynoś się!

- Ależ moja droga, dlaczego miałbym siedzieć w szafie?- opowiedział z uśmiechem szlachcic podchodząc bliżej i nic sobie nie robiąc z jej gniewu.- To stary zamek templariuszy, pełen sekretnych komnat i przejść, a ja znam je wszystkie, choć… pomysł na to by cię podglądać, jest dość ciekawy. Jakież to sekreciki chciałabyś ukryć przed swym narzeczonym?
Usiadł na łóżku w pobliżu hrabianki pytając cicho.- I czy to dobry pomysł? Kto wie gdzie przepędzony twym rozkazem zawędruję… kto wie, do czyjej sypialni?

Odsunęła się instynktownie, drżącymi rączkami ciaśniej otuliła się kołdrą, a rozszerzonymi i zapłakanymi oczkami wpatrywała się w Satyra. Czyż, teoretycznie oczywiście, po wczorajszej nocy nie powinna się czuć przy nim bardziej komfortowo, szczególnie w takich momentach bycia z nim sam na sam? Szczególnie, kiedy był tak okrutnie blisko? Być może, lecz serce Marjolaine nadał biło w szaleńczym rytmie, a ona sama właściwie nie była pewna, czy nie wolałaby na miejscu Maura zobaczyć jakiegoś bandytę pragnącego tylko ukraść jej kosztowności. Szlachcic niestety chciał o wiele więcej..

-Masz.. masz przejście prosto do mojej sypialni?! - powtórzyła nie wierząc własnym uszom w słowa mężczyzny. Na co mu było takie ukryte przejście?! Czyżby.. czyżby to właśnie w tej komnacie zawsze ugaszczał swoje kochanki, nawet te niewinne i nieświadome swego przeznaczenia, aby móc się do nich zakraść po nocy?! Od tej myśli policzki hrabianki pobladły jeszcze bardziej. Pochwyciła za jedną z wielu poduszek, aby rzucić nią w kierunku narzeczonego – Gdybym chciała Cię dzisiaj widzieć, to bym sama przyszła! Wynoś się, zostaw mnie w spokoju!

-Ranisz moje serce, zwłaszcza po tym co zaszło między nami wczoraj.- rzekł przesadnie smutnym głosem Gilbert kładąc dłoń na swej piersi i przysunął się jeszcze bliżej niepomny owego zagrożenia jakim była poduszka w dłoni swej wybranki.- Uznałem, że nie ma co niepokoić twoich strażników, więc skorzystałem z tajnego korytarza łączącego tą komnatę z innymi. W końcu o tylu sprawach musimy porozmawiać moja ptaszyno. Jeszcze nawet nie przyjrzałem się twej “zbroi”, którą włożyłaś dzisiejszej nocy.

Gdyby Marjolaine jeszcze bardziej naciągnęła na siebie kołdrę, to zakryłaby całą siebie włącznie z główką okoloną anielskimi puklami. I może to byłoby lepsze rozwiązanie, aby ukryć swą twarzyczkę powoli rozpalaną do czerwoności wspomnieniami przywołanymi przez Maura.

-Nic.. nic nie zaszło między nami! Wczoraj wykorzystałeś moją słabość i strach, nic takiego się nie powtórzy dzisiejszej nocy! - zdołała z siebie wydukać w panice. Wiele sobie wyobrażała po nim, że na pewno w jakiś sposób będzie próbował ominąć strażników i zamknięte na klucz drzwi, ale.. ale nie tego, że w jej szafie będzie się kryło jakieś tajemne przejście! Jakże mogła być gotową na coś takiego?!
-W takim razie… czego się boisz?- zapytał Gilbert zbliżając się bardziej do hrabianki i ośmielając się dłonią głaskać ją po jej jasnowłosej czuprynie jak małą dziewczynkę.- Skoro to się nie może powtórzyć, to co cię tak przeraża? Zresztą jak na osóbkę, którą tak niecnie wykorzystałem, wydawałaś bardzo kontenta podczas samego aktu miłosnego.

-Wcale.. wcale nie byłam!
-Marjolaine nie mogła przecież pozwolić temu szlachcicowi, temu barbarzyńcy wyuzdanemu, aby odczuwał satysfakcję z tego co się wydarzyło. Choćby i rzeczywiście odczuwała jakąś przyjemność z tego.. tego lubieżnego aktu, to on nie mógł się o tym dowiedzieć! Bo przecież dla niej to wcale nie było przyjemne! Po prostu.. po prostu tamtego dnia tak wiele się wydarzyło, że ze strachu nie była sobą i.. i..

Non, non! To było niedopuszczalne, aby coś takiego zajmowało jej myśli! Jej! Hrabianki d'Niort! Nie będzie jej jakiś byle mężczyzna mieszał w główce. Spoglądał na niego z byka, jednocześnie starając się nie spaść po drugiej stronie swego łoża, po którym odsuwała się próbując uciec od zasięgu jego ręki. I ust, ich także. Starając się opanować swe drżenie, oraz zachować pozory spokoju, powiedziała -I niczego się nie boję, Maurze. Tylko.. tylko się przestraszyłam jak wyszedłeś z szafy. Myślałam, że to kolejny bandyta..

-Bandyci nie wychodzą z szafy moja ptaszyno, wolą drzwi.- zaśmiał się cicho szlachcic nie ułatwiając jej sytuacji. I wyraźnie nie wierząc w jej gorliwe zaprzeczenia.- To dlaczego uciekasz? Przecież wiesz, że siłą cię nie wezmę. Że krzywdzić cię nie mam zamiaru?
Spojrzał na hrabiankę będącą już na skraju łóżka.- Chyba, że boisz się iż… znowu obudzi się w tobie jakieś przemożne pragnienie, non? Jak to w karocy, jak to wczoraj w łóżku? Może pragniesz bym błagał o twą przychylność… pocałunkami schodząc po twej szyi do piersi, potem brzucha i coraz niżej…
Mówił z tym swoim triumfalnym uśmieszkiem, a Marjolaine niemal czuła te pocałunki wędrujące niżej i niżej i niżej. I wywołujące dziwne napięcie jej ciała. Pewnie robił to premedytacją, paskudnik jeden!

-Non! -żachnęła się gorliwie, po czym lekko zagryzła swą delikatną, dolną wargę w strapieniu. Nie była przygotowana na to spotkanie, na rozmawianie o.. tym z Maurem w cztery oczy. A już na pewno nie w takich okolicznościach, aż za bardzo zbliżonych do wczorajszych -To była.. pomyłka i.. niczego nie zmieniła. Możesz sobie mnie uznać za kolejne swoje trofeum, ale ja.. ja wolę zapomnieć o tym co się wydarzyło – nadęła lekko policzki i odwróciła zapłakane oczka w bok, uciekając spojrzeniem od narzeczonego -A dobrze wychowany szlachcic nawet nie wspominałby o tym w rozmowie!

- Oui, ale ja nie jestem dobrze wychowanym szlachcicem. Bo czyż dobrze wychowany szlachcic dotykałby wybranki po udach i pośladkach, czy dobrze wychowany szlachcic całowałby raz po raz, czy dobrze wychowany szlachcic porywałby bezczelnie swą narzeczoną do swej alkowy i zamku. Non…- odparł żarliwie w tonie głosu i z wesołym uśmiechem Gilbert.- ...tylko łajdak by to uczynił. Tylko łotr paskudny.
Wzruszył ramionami.- Ale tak się składa, że tego właśnie łajdaka uczyniłaś swym narzeczonym. Temu to łajdakowi wyraźnie dałaś do zrozumienia, że ma tylko ciebie wielbić, ciebie pragnąć, ciebie kochać. Wreszcie tego właśnie łajdaka i łotra, oczarowałaś urodą, uśmiechem, inteligencją i charakterkiem.
Przybliżył swą twarz do oblicza hrabianki, jego oczy wpatrzyły się w jej oczęta. A ona nie mogąc uciec, bo już nie mając gdzie pomykać, musiała wysłuchiwać jego słów.- Toteż ów łotr zdobywa cię tak jak umie. Nie jęczy błagalnie pod twymi drzwiami, nie stoi jak kołek w płocie z kwiatkami w dłoni, nie wyje serenady pod twym balkonem. On chwyta cię w swe ramiona, on szepce ci do uszka miłosne zdania i całuje te usta słodkie… on tuli cię zaborczo. Łajdak jest ze mnie moja ptaszyno, ale doprawdy… wszak nie mogłaś się spodziewać niczego innego.

Nie robił niczego nadzwyczajnego. Ot, jak zwykle próbował jej namącić w główce swoimi słodkimi słówkami, wspomnieniami pieszczot podstępnie zjednać sobie jej ciało, serduszko i duszę, nawet jeśli znów tylko na jedną noc. Zawsze to robił, kusił ją przy każdej możliwej okazji. Powinna się już dawno przyzwyczaić i uodpornić, lecz.. non, za każdym razem czerwieniła się jeszcze bardziej, nie wiedziała jak na to reagować. Jakże o wiele łatwiej było się bawić z grzecznymi arystokratami podobnymi do Rolanda, lub tymi przesadnie pewnymi swego jak każdy ze starych, upudrowanych szlachetek.

-Jaaa... aaa... - przełknęła głośno ślinę, bo i taka bliskość Maura skutecznie wiązała hrabianeczce języczek. I chociaż już nie mogła obrócić od niego swej twarzyczki, to jej tęczówki błękitne prze cały czas próbowały umykać, zawieszać wzrok na wszystkim co nie było ustami ni oczami narzeczonego. Nagle pogrążona w ciemnościach sypialnia stała się niezwykle interesującym miejscem -Ja nie potrzebuję tego! Tych słodkich słówek i zachowań niczym z jednej z tych tanich powieści, w których zaczytują się matrony spragnione ekscytacji w swoim życiu. Może dotąd tylko takie gościłeś w swym zamku, ale.. -..jakże jego obecność była nęcąca, aż Marjolaine nie mogła się skupić na własnych kłamstewkach. Tak właśnie, kłamstewkach, bo i przecież znów nie mogła przyznać, że bycie istną bohaterką jednej z tych powieści było.. podniecające -.. ale ja nie potrzebuję żadnych porwań, bandytów i ciągłego dobierania mi się pod spódnicę! To nie jest godne zachowanie wobec arystokratki!

- Przyznaję… nie jest.
- zaśmiał się cicho ten zbój i nachylił by ustami musnąć policzek hrabianki tak zaczerwieniony i ciepły. Jedynie mrok maskował barwę twarzy Marjolaine, tak inną od zwykłej pudrowanej bladości lic. Można by było okryć w nocy, że dumna hrabianka czerwieni się jak zwykła wiejska dziewucha!
- Ale też nie gustuję w godnym zachowaniu, mademoiselle. Zresztą jakież to słówka, jakieś komplementy lubi słuchać klejnocik rodu d’Niort?- zapytał żartobliwie Gilbert.- Jakież pieszczoty są miłe twemu ciałku?
Znów cmoknięcie nie pozwalające skupić myśli hrabianki i znów kłopotliwe pytanie.- Skoro me działania są tak… nieskuteczne, to skąd ta nerwowość w twoim zachowaniu jak i przestrach? Przecież jedynie mogę skłonić cię do lubieżnych zachowań mymi działaniami, a nie je wymusić, non?

-Mmm..
-wymruczała jakoś niewyraźnie panieneczka. Nie tylko same usta tego barbarzyńcy, tego Satyra przebrzydły, przyprawiały ją o gwałtowne bicie serduszka i przyśpieszony oddech. Nie tylko muśnięcie jego warg, ale także to zabawne, nieco szorstkie drapanie jego brody na swej delikatnej skórze wyraźnie pobudzało jej zmysły.
Na wszelki wypadek otuliła się mocniej kołdrą, rączkami obejmując podkulone ku sobie kolana.

-Jakim byłabym.. typem kobiety, gdyby obecność mężczyzny w moim łożu, przecież ani mojego męża ani prawdziwego narzeczonego, nie przyprawiało mnie o nerwowość? - odparła nadal poddenerwowanym głosikiem, które nie potrafiły uspokoić jego zaczepki. Miały wręcz przeciwny efekt -W końcu to jest moja sypialnia, a nie jakieś miejsce spotkań, Maurze! Jeśli chciałeś ze mną porozmawiać, to mogłeś poczekać do jutra!

- Jak już wspomniałem… stęskniłem się.
- mruknął szlachcic, przenosząc swe pieszczoty z policzka dziewczęcia na jej ucho. Tak że jego oddech pieścił jej skórę, gdy szeptał wprost do niego.- Nie raczyłaś się zjawić przez cały dzień, a wczoraj rozpaliłaś mą ciekawość porzucając mapę. Postanowiłem więc cię odwiedzić, bo lubię zasypiać tuląc twą drobniutką postać do siebie. A poza tym…
Jego dłoń nieobyczajnie, acz przyjemnie i prowokująco zaczęła wodzić po wypiętej w tej pozycji pupie hrabianki… dobrze, że przynajmniej okrytą kołderką.
-Poza tym, czyż nie od ciebie zależy dalszy rozwój sytuacji. Czyż nie pozwoliłem tobie wybrać kiedy chcesz zerwać nasze fałszywe zaręczyny. I czyż nie ostrzegłem, że jeśli będziesz z tym zwlekała to… mogą się one zakończyć prawdziwym ślubem?- mruczał cicho do jej ucha Gilbert, po czym wargami zaczął pieścić jej rozpalony do czerwoności płatek uszny studząc do nieco.- No i… po tylu wspólnych nocach, trochę za późno na wstyd i nerwowość.

-Wcale nie było.. nie było ich aż tak wiele..
-burknęła, oburzona w ogóle taką sugestią, że ona spała w jego ramionach tak niezliczoną ilość razy -I większość po prostu na mnie wymusiłeś, nie chcąc wyjść z mojej sypialni!
Jego dłoń na swych hrabiowskich pośladkach była jak.. bicz. Oh, nie tak bolesna jak jego uderzenie, ale równie trzeźwiąca, od którego dotyku aż lekko podskoczyła w miejscu, gwałtownie podnosząc się do pozycji siedzącej. Otulona mocno kołdrą zgromiła Gilberta błękitem swych oczek.
-Zapewne wiesz też dobrze, że po tym wszystkim co się ostatnio wydarzyło, bałabym się samotnie wracać do mego pałacyku. Twój zamek jest lepszą twierdzą przeciwko hordzie bandytów -westchnęła ciężko, lekko przy tym kręcąc głową, co także miało na celu odgonienie od siebie tej przyjemnej pieszczoty jego ust na uszku -Muszę się przemęczyć z Tobą, aż wszystko się uspokoi..

-Och… jakiż to cios dla mnie. Czyżbyś mnie wykorzystała do własnych celów i planowała porzucić jak kreację zeszłego sezonu? To cios w moje serce mademoiselle.
- wypowiedzi tak dramatycznych słów towarzyszyła równie dramatyczna pantomima z przykładaniem dłoni do klatki piersiowej w miejscu symulowanej rany, po czym równie dramatyczny upadek pleców szlachcica na łoże.- Nic nie pozostało jak tylko zemrzeć w samotności wzdychając do twego portretu przedstawiającego cię w całej nagiej okazałości, więc… będziemy musieli portrecik stworzyć, non? Bym miał do czego wzdychać.

Nareszcie uśmiech rozjaśnił twarzyczkę Marjolaine. Było to zaledwie subtelne i bardzo delikatne uniesienie kącików jej warg, aby mężczyzna nie mógł jej posądzić o tak szybkie wybaczenie tego całego najścia. Cały czas była rozgniewana, lecz.. tego jego gwałtowny ruch, to rzucenie na (bądź co bądź jej) łóżko bez choćby syku bólu musiało oznaczać, że rana pojedynkowa przestała mu aż tak doskwierać. To wypełniało hrabiankę ulgą.

-Nawet gdybym się zgodziła na zostanie Twą muzą, to trzymanie takiego dzieła wśród tamtych maszkaronów, byłoby jak.. jak.. -zająknęła się w poszukiwaniu odpowiedniego porównania, aby przypadkiem nie zabrzmieć zbyt samolubnie. Tylko troszeczkę -Jak wrzucenie klejnotu pośród pospolite miedziaki! Niedopuszczalne!
-A więc gotowa byłabyś pozować do tego dziełka z zastrzeżeniem, że byłoby jedyne w swoim rodzaju, non?
- pochwycił ją za słowa szlachcic zerkając z wesołym uśmieszkiem.- Twoje portrety miałyby oczywiście własną galerię, ukrytą przed innymi, tylko dla naszych oczu?

-Gdybym się zgodziła, to oczywiście, że takie moje portrety musiałyby posiadać osobną komnatę tylko dla siebie
-zgodziła się ochoczo hrabianeczka, ręce z kołdry na pierś przenosząc i tam je krzyżując. Na moment zapomniała o zagrożeniu jakie stanowił leżący obok Satyr, bo i kiedy nie próbował jej rozbierać, kiedy nie sugerował wyuzdanych uciech pod lub na kołdrze, to.. to jakoś jego obecność w sypialni była dla niej łatwiejsza do zaakceptowania.

-Prawdziwą galerię sztuki w Twoim zamczysku, a nie jakąś tam galeryjkę jak tamta. Zdobioną, elegancką i z żyrandolem, z którego migoczące światło podkreślałoby moją malowaną urodę. Małą świątynię poświęconą klejnotowi rodu d'Niort -tę wizję, rozkoszną przecież dla siebie, przedstawiła Gilbertowi wręcz mentorskim tonem. Potem jednak uniosła dumnie podbródek, spiorunowała go spojrzeniem i zakończyła stanowczymi słowami -Ale! Ja się na to nie zgodzę.

- Nawet jeśli przycisnę cię do ściany swym ciałem i szeptał będę do uszka czuła słówka i całował bez przerwy, aż wreszcie się zgodzisz?
- powątpiewał Maur siadając naprzeciw dziewczęcia.- Wiesz moja ptaszyno, że potrafię być bardzo uparty i nieustępliwy w dążeniu do swego celu, zwłaszcza gdy owym celem jest coś tak szlachetnego jak mała świątynia na cześć klejnotu d’Niort.

-Powinieneś już wiedzieć, Maurze..
-i znów te policzki płonące rumieńcem, i znów to serduszko wściekle galopujące pod ciepłym oddechem szlachcica muskającym jej skórę -..że prędzej przekonasz mnie do czegoś błyskotkami, niż taką.. taką manipulacją! Zwykle ciało i pieszczoty są bronią wyrafinowanych kobiet względem prostolinijnych mężczyzn. Czyżbyś teraz i Ty próbował się.. dopuszczać takich perfidnych sztuczek?

- A działają?
- zapytał z bezczelnym uśmieszkiem Gilbert i pogłaskał hrabiankę palcami po policzku i musnął opuszkami palców jej usta.- Po prostu przyjemność sprawia mi twoja obecność i rozmowa z tobą, dotykanie ciebie, tulenie. Nie jestem tak wyrafinowany, więc...przebywanie tutaj, z tobą, konwersacja i prowokowanie cię i prowadzenie ku nowym rozrywkom, to jest moja mała rozkosz. Polowałaś kiedyś z sokołami?
-Zatem traktujesz mnie po prostu jak zabawkę..
-westchnęła sobie Marjolaine, nieco zbyt ciężkawo niż rzeczywiście czuła. Wiedziała wprawdzie jak on zaraz zareaguje na takie jej zarzuty - dużą ilością zapewnień, że nie, że on sobie tak uwielbił towarzystwo rodowego klejnotu d'Niort, że najchętniej nie wypuszczałby jej ze swych ramion i łoża.

-Nie polowałam. Znaczy, z takim prawdziwym sokołem. To z czym polował jeden z kawalerów podsuniętych mi przez maman, ciężko było nazwać chociażby kurą – mówiąc to kwaśno, dłonią sięgnęła ku niesfornemu kosmykowi opadającemu jej na twarzyczkę. Przy okazji palcami próbowała strzepnąć te należącego do Satyra przebrzydłego -Ty polujesz, Maurze? Z tymi ptaszyskami, co to je w ogrodzie trzymasz?

-Czasami i w ukryciu. Człekowi o mym urodzeniu nie przysługują najszlachetniejsze z tych zwierząt. Niemniej obecnie mało kto pilnuje owych starych tradycji, dotyczących pierwszeństwa w łowach.
- wyjaśnił Gilbert i spojrzał wprost w oczy hrabianki uśmiechając się wesoło.- Po pierwsze jesteś moją wspólniczką w zbrodni kłamstewka moja ptaszyno, której to zdanie cenię, a intelekt i spryt szanuję. Po drugie jesteś moim przeciwnikiem… zamierzam bowiem podbić to, co przede mną usilnie bronisz. Twoje względy, twoje myśli, twoje ciało, twój uśmiech i twoje serduszko. Jesteś twardym przeciwnikiem moja ptaszyno, ale tym bardziej kusi mnie to do sięgania po wszelkie metody, by zdobyć ów klejnot d’Niort dla siebie. Nie zaprzeczysz, że nie jest on wart mego wysiłku, prawda?

Jednak ta wiedza wcale jej nie przygotowywała na takie słowa wypowiadane przez Gilberta. A przecież właśnie ich się spodziewała! Jakże mogła być dla niego przeciwnikiem w tej wojnie, skoro każdy taki jego „atak” plątał jej języczek, serduszko upodabniał do przerażonej ptaszyny zamkniętej w klatce, a ciałko napinało się jak u kota niechętnego otrzymywanym pieszczotom? Niechętnego? Oh, walka z samą sobą była równie ciężka, co z tym barbarzyńcą.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 23-09-2015, 03:31   #97
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Poruszyła się jakoś tak niemrawo na łóżku, jak gdyby nagle stało się mało wygodne dla jej delikatnych pośladków ukrytych pod sukienką nocną. A to przecież tylko to spojrzenie mężczyzny czyniło sytuację tak niezręczną. Ślinę przełknęła głośno i z trudem, po czym podjęła strategicznie najlepszą decyzję dotyczącą swojej reakcji. Całkowite zignorowania i zmiana tematu.

-Czyżbyś.. czyżbyś zamierzał wybrać się na polowanie? Czy to na pewno dobry pomysł? Nie będzie Ci przeszkadzała Twa rana? -zapytała hrabianeczka, nawet ze słyszalnym przejawem troski w swym głosiku. Cały czas dobrze pamiętała jak bardzo się tamtego wieczora bała. O siebie, o niego także -Z tego co wiem, to już moja droga maman dotrzymywała towarzystwa temu Twojemu poselstwu na polowaniu. Widać czuje obowiązek godnego reprezentowania całej Francji swoją osobą.
- Moja droga ptaszyno… my mówimy teraz o polowaniu w znacznie skromniejszym towarzystwie. Tylko leśna głusza, ja i … ty.
- mruknął Gilbert przybliżając twarz do jej oblicza i bezczelnie otwarcie muskając jej usteczka w delikatnym i czułym pocałunku.- O polowaniu które będzie twym kaprysem. Jeśli będziesz miała ochotę…
O jakim to polowaniu była teraz mowa ?!

Te usta, zdradzieckie tak! Nie tylko te jego, lubieżne pomimo swej pozornej delikatności, ale także i jej własne wargi! Jakże mogły tak reagować zupełnie bez jej woli? Jakże mogły się odrobinę rozchylić, tak oburzająco zapraszająco wręcz, na spotkanie z jego ustami?! Przecież to było tylko muśnięcie, równie dobrze mogła je po prostu zignorować lub tylko przekręcić lekko główkę, aby przeszkodzić mu w tej pieszczocie. Ale nie, została zdradzona! Przez samą siebie!

-Na pewno nie! -zakrzyknęła prawie podskakując w miejscu, nie do końca wiedzący, czy sprzeciwia się jego propozycji, czy działaniom -Po wczorajszym napadzie, nigdzie się nie wybieram bez garstki strażników! Ponadto już raz porwałeś mnie do lasu na piknik, i wcale nie mam zamiaru tego powtarzać tak szybko – po czym dodała niechętnym pomrukiem – Mam dość ekscytacji na najbliższych kilka dni..
-Doprawdy?
- zdziwił się szlachcic i zmarszczył brwi w zamyśleniu.- A doszły mnie plotki o jakimś balu u króla, na który to zamierzasz się wybierać. Czyż to nie jest wydarzenie pełne ekscytacji. Więc pewnie zamkniemy się w mym zamku i nie będziemy cię narażać na tak drastyczne atrakcje. W końcu potrzebujesz spokoju, a gdzie go znajdziesz więcej niż przy mnie… otulona mym ramieniem. Będziesz przy mnie bardziej bezpieczniejsza niż w klasztorze.- mruknął cmokając czubek nosa Marjolaine. Łobuzersko i czule… i jak miała sobie poradzić z tym łotrem biedna hrabianka, czując się tak kochana i wyjątkowa w jego oczach?

-Czyżby wiele klasztorów miało swojego własnego Satyra na zawołanie? A może są często odwiedzane przez takich dzikusów? Bo wtedy rzeczywiście nie są bezpieczniejsze od Twojego zamczyska – odparła hrabianeczka siląc się jeszcze na tą swoją stanowczość, na ratunek z tej zasadzki poprzez drażnienie jego wilka o błyszczących oczach.

-Znalazłam dzisiaj Twój zbiór ksiąg, Maurze. Twoją bibliotekę. Próbowałam znaleźć coś więcej o ruinach w Niort i innych posiadłościach, o których wspomina mapa od monsieur Rolanda. Ale jedyne co znalazłam, to jakichś.. jakichś.. -wydęła uroczo usteczka, kiedy nie tyle próbowała sobie przypomnieć obco brzmiącą nazwę, co starała się nadać jej jakiś sensowny kształt w wymowie. W końcu postarała się je wypowiedzieć z najbardziej włoskim akcentem na jaki było ją stać, a przecież wiele razy słyszała Giudittę trajkoczącą po swojemu -.. templaaare. Reszty nie mogłam zrozumieć. Same stare języki – niezadowolona skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na mężczyznę z wyrzutem -Ty je potrafisz odczytać?

-To był ich zamek, Zakon Templariuszy władał zamkiem d’Eon, który nazywał się po wtedy inaczej. Lubowali się w szyfrach, tajemnicach i ukrytych przejściach, takich jak te, którym do ciebie przyszedłem. Jeśli nie boisz odrobiny ekscytacji, możemy teraz pójść pozwiedzać tę ukrytą część zamku.
- rzekł wesołym tonem Gilbert nadal namawiając ją na skandaliczne działania. Niestety… bywał niezwykle skuteczny w kuszeniu..- A ty po drodze opowiesz cóż takiego odkryłaś i zadasz wszelkie pytania jakie ci się głębią w główce. Co ty na to?

Oczęta Marjolaine rozszerzyły się do rozmiarów złotych monet, które to sobie tak ulubił jej narzeczony.
-T.. teraz? Tak po nocy? -upewniła się drżącym głosikiem, czy aby na pewno usłyszała. Nie to, żeby wyraz jej twarzyczki był efektem strachu o to, co Maur mógłby jej zrobić pośród tych sekretnych, pogrążonych w mroku korytarzy, ale.. przecież to było wielkie, stare i zimne zamczysko. A wszyscy dobrze wiedzieli co czyhało w takich miejscach na prześliczne niewiasty jak hrabianeczka. Duchy! Nie wspominając o myśli bycia zobaczoną przez kogoś ( albo coś! ) w swojej obecnej, mało wyjściowej kreacji.

- Za dnia… nie ma tak tajemniczej i romantycznej atmosfery.- Gilbert potwierdził jej obawy tym argumentem.- Chyba się nie boisz moja ptaszyno. Czyż w tym zamku to ja nie jestem najstraszniejszą istotą dla ciebie? Więc i obronię cię przed wszystkim co czai się w mroku.
Spojrzał hrabiance prosto w oczy.- Przecież wiesz, że jestem zaborczy jeśli chodzi o ciebie, non?

Jakoś tymi słowami, zamiast kolejnej fali pełnej rumieńców i gwałtownie przyśpieszającego bicia serca, mężczyzna dla odmiany przyprawił panieneczkę o wesoły chichot.

-I to jest Twój sposób na przekonanie mnie, Maurze? Przyznanie, że rzeczywiście jesteś tak straszny i dlatego powinnam z Tobą pójść pośród te tajemnicze przejścia, korytarze i skrytki? -musnęła palcami swe wargi, jak daremnej próbie ukrycia przed nim swego uśmieszku. W końcu nie było się tutaj z czego cieszyć! Nadal był w jej sypialni, i na dodatek jeszcze próbował ją namówić na jakieś schadzki po zamczysku! -Nie wiesz do końca jak wzbudzić w kobiecie poczucie bezpieczeństwa, non?

-Ach… Ależ dlaczego miałbym je u ciebie wzbudzać, co?
- uśmiechnął się czule Gilbert.- Gdybyś się czuła bezpiecznie przy mnie, byłbym dla ciebie nudny, non?
Dłonią pieszczotliwie musnął usteczka hrabianki.- Oczywiście że powinnaś się przy mnie obawiać. Tego dreszczyku i tych słabości…tych straszliwych pieszczot i pocałunków po których się rumienisz. Czy ktokolwiek inny ma tak przerażające talenta?

I cóż mogła mu odpowiedzieć? Czegokolwiek by nie powiedziała, czy to potwierdzając jego słowa, czy też im gniewnie zaprzeczając, on.. on i tak zdołałby je skontrować z tą drażniąca łatwością. Nigdy nie potrafiła go przegadać, nie wspominając już o próbie omamienia go swym czarem i owinięcia wokół paluszka. Jakże ciężkie było życie kobiety w towarzystwie tego Gilberta..
Pod dotykiem jego palców, wargi Marjolaine najpierw się delikatnie rozchyliły, by zaraz potem, jak na jej w myślach wypowiedziany rozkaz, zacisnęły się w wąską kreskę. Kolejny natłok emocji przetoczył się przez jej duszę, uzewnętrzniając się tym razem subtelnym uśmieszkiem.

-Dobrze, możesz mnie oprowadzić po swoim zamczysku. Ale pod kilkoma warunkami, monsieur – zadecydowała łaskawie, znów tym swoim stanowczym tonem w naiwnej próbie powrotnego stania się panią tej kuriozalnej sytuacji -Odprowadzisz mnie na tyle wcześnie do sypialni, bym mogła jeszcze zaznać upiększającego snu. Nie będzie mnie przypierał do ścian i na pewno nie zostawisz mnie samej w jakimś ukrytym, ciemnym przejściu. Inaczej będę krzyczała, i już na pewno nigdzie już nie pozwolę Ci mnie zabrać.
-Oczywiście moja droga. Odprowadzę cię do mojej sypialni i upewnię się, że się wyśpisz tuląc cię do snu i szepcząc miłe twemu serduszku słówka, non?- zgodził się z nią Maur, aczkolwiek przeinaczając znaczenie jej słów. - Nie będę przypierał do ścian, bo i po co… skoro wszak najbardziej lubisz, gdy trzymam cię w swych ramionach i jakże mógłbym zostawić cię samą? Co za niedorzeczny pomysł.

Marjolaine zamilkła w.. niejakim podziwie, dla tego jego talentu do każdorazowego odwracania jej własnych słów przeciwko niej samej. Nie miała już nawet sił, aby znów się z nim wykłócać, bo i przecież.. on i tak postawiłby na swoim. I przecież jeśli nie miał zamiaru się do niej za bardzo dobierać, ani proponować rozbierania jej, do spanie przytuloną do jego ciała.. nie było.. najstraszliwsze.
Póki co ciekawość poznania tutejszych tajemnic, może wraz z kilkoma należącymi do narzeczonego, była potężniejsza od strachu przed duchami sunącymi korytarzami po nocy. Może Gilbert odkryje przed nią jakieś swoje mroczne, alchemiczne sekrety?

Zdjęła z siebie kołdrę, lecz nim mógł on przyjrzeć się dokładnie skromnej, acz białej jak śnieg, sukience nocnej, panieneczka psotnie.. rzuciła owym nakryciem ku niemu, jak w próbie przesłonięcia mu tego widoku. Opuściła potem stópki na ziemię, gdzie przed zetknięciem z lodowatą podłogą, uchroniły ją miękkie pantofelki.

-W takim razie dawniej Porte Corbeu w Niort także należało do tego Zakonu, non? Ale czemu ktoś miałby się teraz interesować ich dawnymi twierdzami, Maurze? -zapytała, jednocześnie zarzucając na swe drobne ciałko dotąd leżący u stóp łóżka peniuar. Ciężkie to było okrycie, obszywane miłym w dotyku futerkiem, w którego cieple hrabianeczka tonęła przyjemnie.

- Miłośnicy dawnych dziejów może, albo ci co wierzą w bajki o zakopanych skarbach.- wyjaśnił beztrosko szlachcic błyskawicznie znajdując się tuż za nią, a co gorsza Marjolaine poczuła muśnięcie jego ust na swym policzku.- Jesteś już gotowa, moja ptaszyno?
Po czym ruszył w kierunku jej szafy z garderobą. Otworzył ją na oścież mówiąc.- Czy w tym zamku na twych ziemiach są ukryte przejścia?
-W Porte Corbeu? Nie wiem
– hrabianka wzruszyła ramionami w odpowiedzi -Kiedyś, może były. Ale teraz jedyne co z nich pozostało to gruzy, w których ciężko się dopatrzeć dawnego zamku. Dla mnie to od samego początku były ruiny, a maman też nie potrafiła mi powiedzieć wiele więcej na ten temat.

Ujęła w dłonie pobliski kaganek z palącą się świeczką. Swoje własne światełko w mroku tego zamczyska, mające strzec ją nie tylko przed tutejszymi duchami, ale także przed niecnymi zamiarami swego barbarzyńskiego towarzysza tego nocnego spaceru. Zbliżyła się niego i zajrzała z zainteresowaniem do szafy, zadziwiająco nie w celu obejrzenia swej kolekcji kreacji. Jakiś dreszczyk przewędrował wzdłuż jej kręgosłupa. Czuła się, jak gdyby za tymi sukniami, gorsetami i szalami, znajdowało się przejście do jakiejś magicznej krainy, której próg ona miała przekroczyć. Jakże naiwna myśl! Chyba w bibliotece Maura naczytała się zbyt wiele opowiastek z egzotycznych krajów.

Zerknęła na niego, a jej błękitne oczęta błysnęły nie tylko blaskiem płomyczka, lecz także nadzieją -Czy myślisz, że rzeczywiście może się kryć pod nimi jakiś.. jakiś skarb?
-Nie wiem. Ponoć ów Zakon Templariuszy był wielce bogaty, ale gdy Filip IV Piękny przejął ich zamki, nie znalazł w nich ani miedziaka. Całe bogactwo zakonu… gdzieś znikło jak miraż na pustyni.- zaśmiał się cicho Maur i spojrzał na hrabiankę. Po czym wcisnął jedną deskę w tylnej ścianie szafy i owa ściana ustąpiła odsłaniając niski i ciasny łukowaty korytarz w którym paliła się jedna samotna pochodnia.- Nie uważasz moja piękna, że twoja zadziorna duszyczka nie jest stworzona do bycia grzeczną i cnotliwą panienką? Takie bowiem nie chodzą w towarzystwie lubieżnika po mrocznych i tajemniczych korytarzach starego zamczyska.

Zaiste coś w tym było.. i w jej naiwnym wyobrażeniu i słowach o mrocznym i tajemniczym korytarzu. Bowiem długi kamienny korytarz kojarzył się hrabiance z drogą do loszku, w którym przetrzymywano nieszczęsnych więźniów, w których to rządzili zakapturzeni kaci i potępione dusze snuły się przenikając przez ściany. Upiorne myśli i gdyby była sama, pewnie uciekłaby z krzykiem. Ale nie była sama. Gilbert był przy niej i nie da jej zrobić krzywdy. Tego była równie pewna równie mocno, jak jego lubieżnych planów względem niej.

-Po wielokroć wolę być grzeczną i cnotliwą panienką, niż jedną z tych wyuzdanych harpii, jakimi zapewne zwykłeś się otaczać. A jakoś nie słyszałam, abyś z którąkolwiek z nich był w narzeczeństwie, choćby i fałszywym, Maurze. Może zatem moja niewinność wcale nie jest Ci taka straszna.. - właściwie to Marjolaine nie wiedziała co ją podkusiło do wypowiedzenia tych słów. Może chęć utarcia nosów tym nieobecnych latawicom, może zwyczajna potrzeba droczenia się z mężczyzną i niepozwolenia na posiadanie przez niego ostatniego słowa..
Cokolwiek by to nie było, jednak sprawiło, że panieneczka nie do końca przemyślała to co wypowiadały jej usteczka w wzburzeniu. Dlatego policzki jej znów zapłonęły najgorętszym z rumieńców, a żeby ukryć to swoje zmieszanie i zachować resztki dumy, uniosła krnąbrnie podbródek i kroczek postąpiła wgłąb korytarza. Jeden tylko, ostrożny bardzo. Nie wyglądało to jak droga ku wymarzonej, magicznej krainie z bajek.

- Czyżbyś się bała, że twoja niewinność mnie zniechęci do ciebie?- rzekł szlachcic podając dłoń swej narzeczonej.- Czemuż miałaby? Jest w tobie tyle fascynujących cech: uroda, charakterek, inteligencja, temperamencik, przekora… że niewinność twoja staje się przy nich szafranem doprawiającym smak całej potrawy.
Poprowadził ją w głąb korytarza szepcąc do ucha hrabianki.- Tuszę, że nie dałem ci powodów do powątpiewania w moje zainteresowanie twoją osóbką, moja ptaszyno.

Gdyby nie świeca swym płomykiem czyniąca odrobinę przyjemniejszą tę wędrówkę przez korytarz, to ten delikatny, odrobinę głupiutki uśmieszek malujący się na usteczkach hrabianeczki pozostałby słodką tajemniczą jej i otaczających ją mroków. Ale nie, została zdradzona, a Gilbert niewątpliwie to dostrzegł, łotr jeden.
Tak samo jak to, że Marjolaine wcale nie odtrąciła od siebie jego dłoni, tylko wręcz pozwoliła zamknąć w niej swoją własną, o wiele drobniejszą i delikatniejszą. To sprawiło, że ten przedziwny spacer stał się.. mniej przerażający. Taki niewielki gest, dziecięcy nieco, a nagle uczynił sytuację łatwiejszą do zaakceptowania.

-Zatem czemu tak bardzo naciskasz, aby tą moją niewinność zamienić w jakąś.. jakąś.. rozwiązłość? - zapytała szeptem, bo i taki ton wydawał jej się najbardziej właściwy w otoczeniu tych zimnych ścian -Nie zmienia się smaku idealnej potrawy, tak samo jak nie poprawia się dzieł mistrzów pędzla. A może nawet okaże się, że to ja jestem jedynym skarbem ziemi Niort, którego poszukuje właściciel tej mapy, non?

- Dziwne pytanie, mademoiselle.
- odparł ze śmiechem szlachcic i spojrzał wprost w oczy Marjolaine.- Wbrew temu co o sobie myślisz, nie jesteś porcelanową figurką do podziwiania. Pod tym całym pudrem i chłodnym spokojem, kryje się całkiem krewka pannica, która… ma swoje potrzeby i pragnienia.
Przybliżył się ku hrabiance mówiąc coraz ciszej.- Bycie całowaną, pieszczoną muśnięciami warg, pożądaną w najbardziej fizyczny sposób. Tego też… pragniesz.
I był coraz bardziej blisko.- W rozwiązłą? Nie zamierzam cię w taką zmienić, ale dobrze wiemy, że… nie jesteś też zimną osobą całkowicie obojętną na dotyk kochanka. Masz pragnienia, które wczoraj odsłoniłaś przede mną.

Gilbert był blisko, jego dłoń pieszczotliwie obejmowała dłoń hrabianki, ale światło pochodni i kaganka słabo rozświetlało mrok. Obecność szlachcica i ta ciemność, pozwalała fantazji Marjolaine rozwijać przed nią wyuzdane obrazy… tym bardziej, że pokusa była na wyciągnięcie dłoni.
Tu w tym ciemnym korytarzu, wyobraźnia panny d’Niort była jej własnym wrogiem.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 23-09-2015, 03:46   #98
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Maur miał wiele przedziwnych talentów. Potrafił na przykład z łatwością użyć jej własnych słów przeciwko niej samej, lub być przyczyną jednocześnie jej gniewu, radości co i.. pragnień. Teraz jednak odkrywała także kolejną z jego zdolności, jaką była magiczna wręcz zamiana nieprzyjaznego i chłodnego korytarza w.. cóż, miejsce, gdzie znów mógł jej mieszać w główce i kusić swoją obecnością. Odnosiła wrażenie, że mógł się nią bawić w każdym otoczeniu, nic mu w tym nie przeszkadzało. Późna noc, duchy, publika. Ten lubieżnik nigdzie nie ukrywał swej natury.

-Chyba nie przyprowadziłeś mnie tutaj, narażając przy tym na niewyspanie, aby tylko mi prawić komplementy, non? Mogłam słuchać tych Twoich słodkich słówek bez wychodzenia z mojej sypialni, ani nawet spod ciepłej pierzyny.. - odparła kwaśno na te jego sugestie. Wszak nie mogła przyznać racji ani jemu, ani jakimś swoim wewnętrznym u.. u.. ucz.. uczuciom względem niego. Może i była to prawie jednostronna wojna, ale Marjolaine nie zamierzała się jeszcze poddać.
-A może to Twój zamek skrywa jakiś skarb? I nie chcesz, żeby go odkryła? - na ten pomysł brwi panieneczki uniosły się w góry, kiedy spojrzała na twarz mężczyzny, po której tańcowały cienie ożywione płomieniem świecy -Tajemnicza komnata wypełniona drogocennymi klejnotami? Ukryta kolekcja antycznych dzieł sztuki? Alchemiczny warsztat do wyrabiania złota?

-Oczywiście, że jest taka tajemna komnata. Ale jeślibym ci ją pokazał. Tą ukrytą przed innymi, to…- mówił żartobliwym tonem Maur prowadząc hrabiankę przez ciemne i zakurzone tunele pomiędzy ścianami.-... przecież nie mógłbym cię z niej wypuścić,non? Co byś nie zdradziła jej tajemnicy?
Straszył ją przy tym nieudolnie.- Pewnie przyjdzie mi cię w niej zamknąć. Dołożyć ów rzadki klejnot z Niort do pozostałych skarbów.

Na razie jednak dotarli do ściany, w której zamontowana była zasuwka, a gdy ją szlachcic odsunął, hrabianka dostrzegła dwa otwory w murze, położone dość blisko siebie.
-Oh? Co to? - pasma jasnych pukli spłynęły hrabianeczce po ramieniu, kiedy przyglądając się przechyliła z zaciekawieniem głowę. Szybko przyszło jej do głowy tylko jedno możliwe przeznaczenie tych otworów w zamczysku Gilberta d'Eon.

-.. te sekretne przejścia i korytarze to Twój sposób na podglądanie wszystkich w Twej posiadłości? -zapytała ponuro i podejrzliwie, zastanawiając się jednocześnie, jak często sama nieświadomie była śledzona przez niego spojrzeniem ukrytym za grubymi murami. Nie spodziewała się przecież niczego więcej po takim rozpustniku. Uniosła nieco kaganek, aby rozgonić ciemności i po nachyleniu móc lepiej przyjrzeć się ścianie.

-Nie tylko.. sekretne przejścia i korytarze mają wiele zastosowań moja droga ptaszyno.- mruknął szlachcic, podczas gdy Majrolaine przyjrzała się dwóm otworom umieszczonym na małą wnęką w którą dało się wygodnie wetknąć twarz i spojrzeć przez owe szczeliny.- Pozwalają bezpiecznie i potajemnie opuszczać i wchodzić do posiadłości,prowadzą do ukrytych komnat i pozwalają podpatrywać innych... także. Zawierają też tajemnice i sekrety, których jeszcze nie udało mi się rozszyfrować, a czasem pułapki.

-P.. pułapki?!
-panieneczka odskoczyła jak poparzona, chociaż niewiele brakowało, by mogła oczkami spojrzeć przez otwory ku ukrytemu za ścianą tajemniczemu miejscu. Gwałtownie jednak tego zaniechała po jego słowach, bowiem i wyobraźnia od razu szybciej zaczęła podsuwać nieprzyjemne obrazy tych.. tych pułapek. A bo to jeszcze straci swe prześliczne, błękitne oczka od tego nachylania się?
Spojrzała z wyrzutem na Gilberta, że miał czelność zabrać ją w tak niebezpieczne miejsce. Non, nie tylko ten korytarz, ale najwyraźniej cały zamek! -Jak możesz nie znać własnej posiadłości, Maurze? Czyżby ci.. ci.. templare, aż tak dobrze strzegli sekretów swej dawnej twierdzy?

-Są miejsca których zbadanie jest trudne, ale do tych nie zamierzam cię prowadzić. Zaś owi templariusze fascynowali się szyfrem i tajemniczymi znakami i pułapkami też. Ponoć to oni, a nie rycerza arturiańscy czy Katarzy pilnowali Graala. Ale ja wątpię.. by ci zakonnicy posiadali taką relikwię.
- zaczął tłumaczyć Gilbert spoglądając na swoją narzeczoną.- Więc ruszamy dalej, czy zaglądamy przez ściany?

Panieneczka wyprostowała się dumnie i na pięcie obróciła, jak gdyby przed chwilą wcale nie spoglądała ciekawsko w stronę tych intrygujących otworów w murze. Jak gdyby sugerowanie jej podglądactwa, było powyżej jej godności.

-Oczywiście, że idziemy dalej. Nie mam przecież zamiaru nikogo tutaj podglądać! - żachnęła się w odpowiedzi. Jeśli w jednej dłonie nie trzymałaby kaganka, którym oświetlała sobie teraz twarz narzeczonego, to z pewnością stanowczo skrzyżowałaby ręce na piersi – Oczekuję, że pokażesz mi coś interesującego w swoim zamczysku. Inaczej cały ten nocny spacer pójdzie na marne.

-Jesteś strasznie wymagająca moja ptaszyno.
-rzekł z uśmiechem szlachcic ruszając przodem.- Zastanawiam jaka osoba jest dla ciebie ideałem. Jakiż to rycerz spełni wszelkie twe ideały dotyczące kochanka, narzeczonego… wreszcie męża? I jak ja się wpisuję w twe wyobrażenia dotyczące idealnego wybranka?

Nie szli zbyt długo. Za kolejnym zakrętem, była ściana ustępująca po naciśnięciu jednej z cegieł i odsłaniający nieduży pokoik z trzema stolikami po ścianami, mapami na ścianach i małymi oknami. Stały tu też kufry, a na stolikach leżały przybory pisarskie, papiery i małe skrzynki ze srebra. Niby nic niezwykłego, ale.. ta komnata nie miała drzwi wejściowych.

-Co to za miejsce, Maurze? -zapytała Marjolaine rozglądając się po podejrzanym pomieszczeniu. Ani trochę nie wpasowywało się w jej gusta. Na ścianach brakowało zdobnych kotar i obrazów, w dzień promienie słońca zapewne niedostatecznie dostawały się do środka przez te śmieszne okieneczka, a meble wcale nie wyglądały na wygodne. Ale cóż, przynajmniej odwróciło jej uwagę od tych nazbyt beztroskich pytań zadawanych przez mężczyznę.
-Twój sekretny gabinet? Co w nim takiego robisz, że jest tak ukryty? - przeszła kilka kroczków i stanęła przy jednym ze stoliczków, gdzie po nachyleniu się zerknęła na poukładane papiery -Knujesz i spiskujesz? A możesz popełniasz poezję, którą wstydzisz się komukolwiek pokazać?

- Moja droga… sprowadzam tu takie panienki ja ty i robię z nimi różne nieprzyzwoite rzeczy.- zażartował Maur zamykając za nimi drzwi, umieszczając pochodnię w uchwycie i kładąc dłoni na ramionach hrabianki.- Te wszystkie nieprzyzwoite uczynki, które rozpalają twą wyobraźnię, non?
Szept tuż przy uchu wywołał drżenie jej drobnego ciałka, jak i przyjemny żar w lędźwiach. Aczkolwiek to miejsce nie miało nic wspólnego z uciechami, a papiery zapisane były głównie ciągami cyfr. Zdecydowanie to miejsca kojarzyło się hrabiance z tajnymi spiskami.. i buchalterią.

Panieneczka posłała ku niemu ponure spojrzenie, najwyraźniej wcale nie będąc rozbawioną jego żartem. Dobrze wiedziała, że zapewne ten łotr ma gdzieś w swym zamczysku komnatę przeznaczoną tylko do sprowadzania tam sobie kochanek, lecz.. to nie była ta. Chociaż czy jemu takie skromne otoczenie naprawdę przeszkodziłoby w dobieraniu się do jej ciała? Wątpiła.

-Jeśli chcesz mnie nastraszyć, to następnym razem musisz się bardziej postarać, monsieur. Przynajmniej rozłóż tutaj jeden z tych swoich sławetnych perskich dywanów -prychnęła, z całą siłą próbując zignorować znowu tak straszliwie bliską obecność mężczyzny. Nie było to łatwe, a co gorsza.. nie było też nieprzyjemne.
Ze stuknięciem odstawiła kaganek na blat stolika, ujęła paluszkami za jeden z papierów i z cichym chichotem zamachała nim w powietrzu przed oczami szlachcica -Chyba, że to jest jakaś istna magiczna formułka, którą kusisz ku sobie każdą niewiastę. Twoja tajemnica do zaspokajania swej wyuzdanej natury?

-Oczywiście, ukryta za szyfrem z liczb mademoiselle. Bo w końcu co to za sekret, jeśli każdy mógłby go odkryć bez problemu, non?-
mruknął jej do ucha Gilbert przybliżając się bardziej. Dłonie jego ześliznęły się w dół obejmując w pasie hrabiankę i tuląc jej ciało do swego. Jego głowa spoczęła na ramieniu, gdy mówił. - Liczby mają swoje sekrety. Kryje się za nimi bogactwo, czasem dowód namiętności, a czasem pobudki intryg moja droga ptaszyno.

-Ale to też niebezpieczna zabawa, non? Z tymi cyframi?
-rozkojarzenie, którego oczywiście on był przyczyną, nie było pomocne w odkrywaniu prawdy kryjącej się za szyframi -Etienne w swym gabinecie także miał księgę ich pełną. Nie obawiasz się, że i na Ciebie ściągną jakieś nieszczęście?

- Nie uważasz że życie bez ryzyka byłoby mało ekscytujące?
- mruczał jej do ucha szlachcic, nadal grzecznie się tuląc do jej ciała.- Co by twoja maman powiedziała widząc cię tu ze mną. W środku nocy, w tajemnej sali?
Musnął ustami jej szyję szepcząc cicho.- Jakież to...skandaliczne, non? I ekscytujące.

Karteczka wyślizgnęła się spomiędzy smukłych paluszków hrabianki i z szelestem opadła na ziemię.
Jakże był możliwy taki brak panowania nad własnym ciałem?! Toż ona nie była jakimś zwierzęciem, nad którym władzę miały jego pragnienia. Była arystokratką, najwybitniejszym rodzajem ludzkim! To ona powinna przyprawiać mężczyzn o takie niekontrolowane zachowanie byle skinięciem swej główki!

-Odnoszę.. wrażenie, że nawet bycie z Tobą w kościele byłoby skandaliczne, monsieur -mruknęła, jednocześnie siląc się na ostrożny uśmieszek mający dodać jej pewności siebie. Nie do końca chciała się wyrywać z jego objęć, lecz.. równie bardzo nie chciała się poddać jakimś byle dzikim instynktom!

-I mylisz chyba ekscytujące z.. ryzykowne. To drugie może Cię skazać na przymus ukrywania się lub nawet.. nawet.. śmierć czającą się w byle liście, a to przecież nie są wcale odosobnione przypadki ostatnio w Paryżu, non? -napięte rączki, dłonie zaciśnięte w piąstki, miały nie tylko ukazać niezadowolenie Marjolaine, ale także spróbować przywołać jej ciało do porządku -A przecież dopiero co uszedłeś z życiem!

-Czyżbyś… martwiła się me życie?
- szepnął cicho Gilbert, po czym czule musnął kącik ust hrabianki. A ta miała wrażenie, że szlachcic droczy się z jej oczekiwaniami i obawami… bo jej drobne usteczka oczekiwały też pocałunku odbierającego dech w piersiach i oszałamiającego niczym wino. Z drugiej strony, bała się, że jeśli taki pocałunek nastąpi to Marjolaine może całkowicie zatonąć w rozpuście zapominając nawet o tym, że to miejsce nie jest odpowiednie do takich zachowań. Ciężko było hrabiance być areną walki dwóch przeciwstawnych pragnień. A on nadal mówił cicho.- Czyżbyś troszczyła się o zdrowie twego lubieżnego narzeczonego. To miłe i bardzo rozczulające. Chciałbym cię wycałować z wdzięczności… od stópek do ust. Uwielbić niczym prawdziwą boginkę.

-To nie będzie konieczne!
- Marjolaine zgromiła go szybko za takie niemądre pomysły, chociaż całe jej uszy płonęły, a krew szumiała w nich głośno. Czuła się jak gdyby jej drobnym, kruchym ciałkiem zawładnęła gorączka, tak często dreszcze przechodziły po jej skórze i tak ciężko było skupić się na choćby jednej myśli, która nie dotyczyłaby obejmującego ją mężczyzny.
-Już wystarczy, że śmierć Etienne'a zwróciła ku mnie spojrzenia muszkieterów, starych matron i bandytów na drogach. Nie takiej uwagi pragnęłam, a jeśli Tobie też się coś stanie to.. to.. -czyżby w swym trzepoczącym serduszku rzeczywiście bała się, że jej narzeczony mógłby sobie narobić problemów? Przedziwne uczucie -To jaką ja będę miała reputację, Maurze?! Wiedźmy sprowadzającej nieszczęście, ot co! A Ty przecież sam się prosisz o jakieś kłopoty, węsząc naokoło tej tragedii i jakiegoś.. jakiegoś.. Kręgu i węża! Nie minie chwila, a skończę jak Madeleine!

- Jakiego kręgu i węża? O czym ty mówisz?
- zapytał zaskoczony mężczyzna wprost do ucha hrabianki, która zdała sobie sprawę, że… zbyt wiele powiedziała na głos. Przytulił ją mocno do siebie, jakby chciał jej dodać otuchy… udowodnić, że wcale nie zniknie. Że zawsze przy niej będzie. I zawsze będzie jej pragnął.
A biedną hrabianką targały silne emocje i pragnienia, ale żadne z nich przecież nie mogło sprawić, by chciała uciec z tej pułapki jego ramion.

-Ah.. to.. -wprawdzie już od dawna chciała zrzucić to brzemię z siebie, ale teraz, gdy w końcu przypadkiem mogła się podzielić z Gilbertem swoją wiedzą, to ogarnęła ją panika. Nie przygotowała się przecież wcześniej na to co chciała mu właściwie powiedzieć, nie przygotowała się na wszelkie jego możliwe reakcje.

Nie była gotowa.. !
Mogła zatem zrobić tylko jedno. Głośne westchnienie umknęło spomiędzy jej usteczek, a ciałko nagle opadło z sił, zwiotczało w ramionach mężczyzny w pełni ufając jego sile. Dodatkowo dłonią w teatralnym geście sięgnęła ku swojemu czołu, niewątpliwie przekonująco rozgrzanemu -Plotę ze zmęczenia... Nie mogę się dobrze wyspać w tym Twoim ponurym, zimnym zamczysku, a jak już zasnę, to śnią mi się jakieś węże właśnie! Takie nocne spacery też wcale mi nie pomagają w odpoczynku!

-Wczoraj zasnęłaś jak zabita… możliwe, że po prostu potrzebujesz poćwiczyć przed snem? Rozruszać swe ciało w przyjemny sposób?- zasugerował szlachcic wesołym tonem wprost do wtulonej w niego hrabianki, wprawiając jej ciało w drżenie, a jej policzki barwiąc czerwienią. Marjolaine czuła jak jest jej gorąco, gdy wspomniała wczorajsze “ćwiczenia na rozruszanie ciała”. A co gorsza… gdzieś w głębi swego ducha czuła, jak bardzo ma na takie ćwiczenia ochotę.

Panieneczka odetchnęła sobie z ulgą, chociaż sytuacja wcale nie przestała być skomplikowana. Cóż, nigdy taka nie przestawała być w towarzystwie Gilberta. Teraz jedynie jego.. nadmierne wręcz zainteresowanie jej ciałem, okazało się być silniejsze od chęci poznania znaczenia słów Marjolaine, które tak niemądrze wymsknęły się spomiędzy jej usteczek przywodzących na myśl róże. Wprawdzie nadal nie potrafiła wygrać z nim w tej damsko-męskiej wojnie, ale przynajmniej radziła sobie w niej lepiej niż pośród węży i zabójczych listów.

-Nie możesz tak po prostu czegoś takiego proponować! -żachnęła się głośno, na krótki moment zapominając o swojej „słabości”, która przecież aż zmogła ją z nóg i pchnęła w jego ramiona. Szybko się opamiętała, na co wskazywał cichutki głosik, którym wypowiadała dalsze swe słowa -Widziałam w Twojej bibliotece wiele ksiąg, Maurze. Ale czyżbyś zapomniał ją wyposażyć w te o romansach, o spotkaniach pod rozgwieżdżonym niebem i o mężczyznach walczących o serca swych wybranek? -cień subtelnego uśmiechu pojawił się na jej wargach -Może byś się czegoś z nich nauczył?

-Ależ przecież trzymam cię w ramionach. Przecież jesteś ze mną w tajemnej sali, gdzie nikt oprócz mnie nie usłyszy twych jęków rozkoszy. Przecież jesteś tu ze mną, okryta ledwie kilkoma tkaninami, zdana na me pocałunki i pieszczoty. Uważam więc moja ptaszyno, że jak dotąd dobrze mi idzie.
- zaśmiał się cicho Gilbert. Jego język przesunął się po ciepłym i czerwonym obecnie płatku usznym hrabianki.- Zresztą teraz nie mówimy o moich pragnieniach, a o twoich potrzebach mademoiselle. Przecież widzę, iż trawi cię gorączka, która nie daje ci spać i stępiła nawet twą ciekawość.

-To Twój sposób na gorączkę? Rozruszanie mojego ciała?
-Marjolaine leniwie otworzyła jedno oko, zamknięte wcześniej dla zwiększenia dramatyzmu, i z wyrzutem zerknęła na bezwstydnego szlachcica. Czy to nie wyuzdane matrony miały w zwyczaju rubasznie proponować okłady ze swych piersi dla strudzonych życiem mężczyzn? To zapewne musiała być maurowa odpowiedź na takie.. zabiegi, teraz skierowana przeciwko niewinności hrabianeczki -Toż to pewnie jakieś tutejsze choróbsko mnie dopadło, a Ty mi proponujesz takie rzeczy, zamiast się mną zaopiekować! Powinieneś zanieść mnie do łóżka, otulić ciepło kołdrą, napoić gorącą czekoladą i nakarmić ciasteczkami!

-I nie wypuszczać na bal, non?
- mruknął Gilbert mocniej tuląc hrabiankę do siebie. Jej ciało zadrżało i rzeczywiście gorąco się jej zrobiło.- Zamknąć cię tu w zamku, otulić mim ciałem i karmić słodyczami… niczym ptaszynę w złotej klatce. Ach… ale ty jesteś nie jesteś ptaszyną stworzoną do klatki, choćby najpiękniejszej. Mimo, żeś delikatna i drobniutka musisz fruwać wolna, non?

-Oui. Ale jestem także ptaszyną, którą należy się chwalić, Maurze. Wszak nie godzi się skrywać tak piękny skarb przed resztą Francji.. non! Przed resztą świata!
-taka już była natura Marjolaine, że nawet w najbardziej kłopotliwych sytuacjach mogła liczyć na swoje niepohamowane przekonanie o własnej urodzie. Pomimo tego, że to przecież ta jej prześliczna twarzyczka była przyczyną takiej żądzy Gilberta wobec niej. Taka klątwa straszliwa!

Sięgnęła dłońmi ku silnym jak stal rękom mężczyzny, którymi obejmował jej ciasno ku jej niezadowoleniu. Bądź uciesze. Właściwie to sama nie wiedziała, a płonąca głowa wcale nie pomagała w rozstrzyganiu tego wewnętrznego sporu emocji. Zacisnęła palce na jego skórze, w bardzo nieudolnej próbie uwolnienia się
-A Ty wcale nie pomagasz mi w byciu wolną ptaszyną! Wręcz przeciwnie, trzymasz mnie jak kocur swoją zwierzynę! Jeszcze chwila i pomyślę, że celem tego nocnego spaceru było zamknięcie mnie w tym loszku, abym nigdzie nie mogła Ci uciec.. -ta wizja sprawiła, że hrabianeczka podejrzliwie i bojaźliwie zerknęła na twarz swego narzeczonego. Non, non. Nie zaplanował czegoś takiego, prawda? A i ona zapewne nie podsunęła mu właśnie takiego pomysłu.. non?

-Przyznaję… to bardzo intrygujący pomysł, ale nie w loszku. Wedle bajań księżniczki zamyka się w wieży, non?- wymruczał jej do ucha szlachcic.- Masz ochotę zwiedzić taką wieżę, moja ptaszyno?

Nadal trzymał ją w uścisku, tak rozpalającym jej ciało. Nadal trzymał ją zaborczo… a potem zaczął całować zachłannie jej szyje, tylko doprowadzajac jej ciało do słabości. Hrabianka ledwo trzymała się na nogach, a co gorsza… pragnęła by, non… nie ona, tylko ta jej słabość, która ją opanowała, pragnęła by dotykał ją tam… gdzie ona swoimi paluszkami potrafiła rozładować taką gorączkę swego ciała.

-Non, nie chcę! A przynajmniej nie dzisiaj! -odparła Marjolaine, nadal dzielnie próbując przezwyciężyć tę dziwaczną gorączkę, powoli wygrywającą walkę z nią o panowanie nad swym filigranowym ciałkiem. Właściwie to już kończyły jej się pomysł na sposoby odgonienia od siebie żarliwego mężczyzny.. a może winą było to niepokojące uczucie w głowie, jak gdyby wypiła za dużo wina? Gilbert doprawdy działał na nią jak najmocniejszy z trunków..

-Toż wejście na wieżę oznacza pokonanie setek schodów, a ja nie mam siły na coś takiego. Musiałbyś mnie wnosić na samą górę, czego nie chcę ryzykować z Twoją raną -zamarudziła z troską. Oczywiście, gdyby nie ten drobny problem, to nie miałaby nic przeciwko byciu wnoszoną na samą górę i obejrzeniu sobie nocnego krajobrazu otaczającego posiadłość d'Eon. To byłoby nawet całkiem.. romantyczne -A gdybyś mnie w niej zamknął, to wtedy przyjąłbyś rolę straszliwego smoka lub innej bestii, non? I musiałby mnie uratować jakiś przystojny, elegancki książę? Chciałbyś tego?

-Pytanie czy ty byś chciała, bym zaborczo cię bronił przed tymi książątkami, non?
- Gilbert cmoknął znów jej ucho delikatnie .- Ale widzę, że tak cię zaaferowałem moimi sugestiami, że straciłaś swój ciekawski charakterek. Nawet nie zainteresowałaś się szkatułkami.

Szkatułki. Chodziło o te małe skrzyneczki ze srebra porozstawiane bezładnie na stolikach i takie jakieś… pospolite?
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 24-09-2015, 14:03   #99
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Marjolaine z niejaką ulgą przyjęła tę zmianę tematu podsuniętą przez Maura, i z tego powodu zwróciła swe błękitnookie spojrzenie ku najbliższej ze szkatułek. Rzeczywiście, miał rację. Całkiem zignorowała ich istnienie, w pierwszym odruchu bardziej będąc ciekawą zapisanych papierzysk, a w drugim.. non, nie było drugiego. Potem już poczuła na sobie jego dotyk i właściwie ukryta komnata przestała tak naprawdę się liczyć.

-A czemu miałabym się nimi zainteresować? Nie jest to przecież Twój niezwykle niepozorny.. skarbiec, non? -zapytała zdziwiona nieco takim zwróceniem swojej uwagi na te drobne detale pomieszczenie. Czemu tak zależało na tym Gilbertowi? Czy chciał się przed nią pochwalić kolejnym ze swych sekretów?
Teraz dopiero prawdziwie zaciekawiona, sięgnęła po jeden z tych przedmiotów -Nie trzymasz chyba w nich żadnych kosztowności? Wszak biżuteria tylko by się marnowała w taki sposób! Może jakieś pojedyncze klejnoty, ale to też przecież strata. Cóż zatem innego?

Z tymi słowami na usteczkach uchyliła delikatnie wieko szkatułki.
Zawartość zalśniła czerwienią, dziesiątkami małych i dużych oszlifowanych kamyczków. Rubinami lub granatami. W tym świetle trudno było je odróżnić od siebie, ale płonęły czerwienią, ogniem pochodni.




-Klejnoty to uniwersalna waluta moja droga. W przeciwieństwie do monet, nie mają narodowości. Trudno odkryć skąd pochodzą.- uśmiechnął się szlachcic cmokając uszko swej kochanki.- Tak… to jest mój mały skarbczyk, a to są szkatułki z klejnotami. I tak, nie ma tu biżuterii, ale za to możesz wybrać trzy kamyczki, które trafią do jubilera, po to, by on zrobił z nich ozdobę dla ciebie. Tylko trzeba ustalić cenę, non?

Oczka się Marjolaine zaświeciły. A może to te cudne klejnociki tak się w nich odbijały, lśniąc prześlicznie w blasku ognia.

-Każda z tych szkatułek jest ich pełna? -zapytała głosem pełnym nadziei, jak gdyby już widziała siebie biorącą kąpiel w wannie pełnej takich drobnych, drogocennych kamyczków. A był to tylko jeden z jej kreatywnych pomysłów na wykorzystanie tego znaleziska.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, nagle całe swe zainteresowanie poświęcając tym niepozornym pudełeczkom. Wykonała także ciałkiem ruch, jak gdyby chciała podejść po kolejne i je także otworzyć, lecz została skutecznie zatrzymana w miejscu przez ramiona mężczyzny. Zatem tylko cieszyła swe oczy widokiem szkarłatnych klejnotów, lekko przy tym muskając je palcami.

-Skąd je masz? Przywiozłeś z tych swoich odległych krajów? Dlaczego właśnie tutaj je trzymasz? -pytania padały szybko i nieubłaganie z usteczek podekscytowanej hrabianki. Raz jednak spojrzała na Gilberta, a był to wzrok ponury i podejrzliwy -I czemu tylko trzy, Maurze? Żałujesz mi swoich klejnotów?

- Nie każda jest pełna rubinów. Inne zawierają szmaragdy, szafiry, diamenty, opale nawet… pochodzą z moich interesów, które… wolę mięć opłacane właśnie klejnotami.
- wyjaśnił szlachcic nadal tuląc do siebie Marjolaine i mrucząc jej do ucha.- A gdzie miałbym trzymać moje klejnoty, jeśli nie w skarbczyku? A co do mego skąpstwa..
Sięgnął po jeden z rubinów, dość duży i rzekł.- Widzisz jaki jest śliczny, jaki wyjątkowy? Gdy jednak…
Zgarnął niewielką garść klejnotów.-... jest ich wiele, klejnoty tracą na swej urodzie i wyjątkowości. Nadmiar kamieni szlachetnych zabija ich jednostkowe piękno. Myślę że trzy cztery ładne kamyczki, będą wyglądały ładniej na twojej szyi niż… dwadzieścia z nich, non? Poza tym… oprawa nie może przyćmiewać piękna obrazu. A iskrząca kolia mogłaby odciągać wzrok od tego co powinna zdobić. Czyli twojej szyi.

-Mmmm..-panieneczka nadęła policzki słuchając szlachcica. Nie mogła się z nim sprzeczać, przecież sama też nie chciała przyćmić swej urody biżuterią. Ale jednocześnie widok tych wszystkich szkatułek i wypełniających ich klejnotów był zbyt.. kuszący. Nie mogła pozwolić, aby się marnowały w zamknięciu!
-Ale.. miałeś na myśli.. -nowy pomysł zaczął kiełkować pod jasnymi włosami Marjolaine. Najpierw powoli, ale z każdym wypowiadanym słowem zaczął nabierać kształtów, także w postaci zwycięskiego uśmiechu na jej ustach - ...trzy kamyczki z każdej szkatułki, prawda najdroższy?
Cmoknęła go w szorstki policzek, jakby tą czułostką dodatkowo pragnęła go przekonać, że dokładnie to miał na myśli -W końcu to nie tak, że nosiłabym je wszystkie jednocześnie. To byłoby niemądre! Z niektórych nakazałabym zrobić naszyjniki, z innych kolie, pierścionki i kolczyki. Oh, może też cudnej urody spinki do włosów? I tiarę! Na pewno wyglądałabym dobrze w filigranowej tiarze zdobionej opalami, nie uważasz?

-Pod warunkiem że okazałabyś się w krasie tej tiary i tyko niej… nie ma nic piękniejszego, niż ślicznotka obleczona w klejnoty i nic poza nimi. Czyż to nie byłby piękny temat na obraz. Jestem gotów poświęcić część klejnotów dla mej ptaszyny, pod warunkiem… że tylko ta biżuteria będzie okrywać twą urodę podczas malowania przeze mnie twego portretu.- uśmiechnął się lisio szlachcic paskudnie i bezczelnie się targując.

-Jakim byłabym typem kobiety, gdybym zgodziła się sprzedać moją nagość za Twoje świecidełka?! -obruszyła się na jego propozycję, jak to zwykle miała w zwyczaju, lecz tym razem jakoś tak.. słabiej.

Niepewnie co do własnego gniewu, topniejącego w blasku kamyczków migoczących w dłoni mężczyzny. Bo właściwie, to jeszcze nie otrzymała od niego wystarczającej ilości cennych podarunków, które mogłyby osłodzić jej to fałszywe narzeczeństwo. Gdyby za każdą chwilę zawstydzenia w jego towarzystwie, kazała sobie płacić klejnotami, to nawet ten ukryty skarbiec Gilberta nie byłby w stanie ich wszystkich pomieścić! A biżuterię przecież lubiła, i czyż taka kolekcja nie byłaby dla niej cudną nagrodą? I bycie ubraną w naszyjniki, bransolety, tiarę i pierścienie, to przecież nie jest właściwie nagość... non?

Przestąpiła z nóżki na nóżkę, a potem znów się dumą uniosła, mającą ukryć jej wahanie -Tylko jeśli potrafisz pędzlem stworzyć coś, co nie będzie wulgarne, Maurze. Mogłabym się.. zgodzić na pozowanie do obrazu subtelnego i wyrafinowanego, ale nie do obscenicznego aktu, który potem powiesiłbyś sobie w sypialni.

-Z pewnością udało by się nam dobrać temat i pozę, która osłodziłaby ową straszliwą chwilę pozowania dla mnie nago. Te spojrzenie wielbiące twoje piękno ślizgające się po skórze, dotykające ciebie tak by sprawić ci przyjemnością, zachwycone spojrzenie wielbiące cię niczym grecką boginkę…
- mruczał jej szlachcic do ucha wywołując przyjemny dreszczyk na ciele Marjolaine. Kolejny dziś zresztą. Nie była też pewna, czy jej straszliwy narzeczony rzeczywiście mówi o spojrzeniu, ale… drżenie serduszka jakie wywoływał słowami nie mogła przypisać strachowi.

-Acz takie rzeczy lepiej się omawia w łóżeczku, non?. - dodał na koniec Maur- Zresztą spędziliśmy w tajemnej komnacie zbyt wiele czasu. Nie chcę byś rano była niewypoczęta, więc… czy pozwolisz się mi zaprowadzić do mego łoża?

-Tylko jeśli rzeczywiście pozwolisz mi się wyspać, zamiast tylko jeszcze bardziej to utrudniać -zamarudziła, dobrze przecież wiedząc, że on nie pozwoli jej tak po prostu zasnąć.
Paluszkami wyciągnęła ostrożnie ze szkatułki klejnot, który swą czerwienią na tle jej jasnej skóry przypominał kropelkę krwi. Zamknęła go w swej dłoni, uśmiechając się krnąbrnie do swego narzeczonego -Wezmę jeden na pamiątkę. Abyś nie mógł się bronić później, że tylko sobie wyśniłam Twój skarbczyk i te wszystkie klejnoty.

-Niech tak będzie…- mruknął jej do ucha szlachcic i ruszył z nią prowadząc ją przez słabo oświetlone korytarze zamku.
Aż do swej komnaty rozpusty, w której to łożu się znaleźli i… ku jej rozczarowaniu Gilbert otuliwszy jej drobne ciałko swymi ramionami po prostu zasnął. A biedna hrabianka miała z tym trudności. Niełatwo było stłumić te wszystkie pragnienia, które jej narzeczony wszak starannie podsycał swymi pieszczotami przez cały wieczór. Nie ułatwiał też sytuacji fakt, że tulił ją do siebie. Pocieszeniem jednak było, że tym razem udało mu się zachować ubranie na sobie, oszczędzając Marjolaine dodatkowych.. zmartwień. Tych już miała zdecydowanie zbyt wiele jak na swoją śliczną, jasnowłosą główkę.

Ach, biedną hrabiankę czekała długa noc w oczekiwaniu, aż żar jej zmysłów ulegnie ostudzeniu na tyle, by mogła pogrążyć się we śnie.
Przebrzydły Satyr, jakże on tak mógł..





* * *






Marjolaine opadła mdlejącym ruchem na pobliską sofę. Miękki to był mebel oraz elegancki bardzo, wszak w żadnych innych warunkach nie można było przyjmować arystokracji, non? Takie przybytki jak ten, żyjące z ubierania wybrednej szlachty, musiały być wyposażone nie tylko w najlepsze z materiałów, ale także w luksusy umilające klientom ich oglądania. Nie można wszak było odstraszyć dam wizją stania przez cały czas przeglądania projektów sukien! Mistrzowie krawieccy byli pewni, że po czymś takim już żadna nie przestąpiłaby ich progów, i zostaliby skazani na ubieranie zwykłych mieszczan! Pogłoski szybko się rozchodziły, w szczególności te niepochlebne.

Zatem oprócz wygodnych siedzisk, był obecny także najlepsze jakości szampan w smukłych kieliszkach. Drobne przekąski, broń Boże, że nie takie, od których ktoś lub coś mogłoby się pobrudzić! Duże lustra, aby żaden szczegół misternej sztuki krawieckiej nie mógł umknąć czujnemu, arystokratycznemu oku. I koronki, aksamity, jedwabie, falbany, przeróżne materiały w każdym kolorze, jaki tylko można było sobie wymarzyć. Znajdowały się wszędzie, zajmowały każdą możliwą powierzchnię. Po wizycie maman takie miejsca zawsze wyglądały, jak gdyby przeszła przez nie gwałtowna burza.

A przede wszystkim była też hrabianka d'Niort, zmęczona po nocnych spacerach ze swoim narzeczonym oraz po godzinach spędzonych na odwiedzaniu kolejnych krawców. Poszedł w ruch zdobiony wachlarz, a ona westchnęła ciężko -Czy nie wystarczy już na dzisiaj, maman? Tak wiele już świecidełek widziałyśmy, tak dużo sukien i materiałów oglądałyśmy, wprost nie mam już sił na więcej. A przecież dobrze wiesz, że nie znajdziemy idealnych kreacji w zaledwie jeden dzień.

-Nonsens… nie możemy sobie pozwolić na chwilę zwłoki
.-odparła matczynym tonem hrabina pouczając swoją latorośl.- Ten bal dla ciebie szansa moja droga. Po tym skandalicznym pomyśle, by wziąć sobie za narzeczonego, tego… no, skandalistę. To dla ciebie okazja, by poznać odpowiednich ludzi i zabłyszczeć. To szansa na nobilitację rodu d’Niort. Nie możemy sobie pozwolić na faux-pas… zwłaszcza ze strojem. Ech, czy nauczyłaś chociaż swego wybranka, by trzymał ręce przy sobie, a nie obłapiał cię jak… byle żołdak karczmarkę?

-Oh, jestem przekonana maman, że mój najdroższy jeszcze Cię mile zaskoczy na balu. Aż sama nie będziesz mogła się doczekać, aby pozwolić mu się porwać do tańca – zagruchała wesoło Marjolaine, chociaż taka.. zażyłość pomiędzy jej mateczką i jej narzeczonym przekraczała wszelkie granice wyobraźni. Chociaż w jej głosie wyraźna była pewność co do manier Maura mogących spełniać nawet najbardziej wygórowane wymogi Antoniny, to w skrytości ducha miała głęboką nadzieję, że będzie się on potrafił zachować lepiej niż na.. właściwie każdym innym spotkaniu towarzyskim. Wszak nie mogła sobie pozwolić, aby ją obmacywał przy królewskich gościach, bądź zostawił jej pończoszkę na jakimś popiersiu przedstawiającym dawnego władcę! Musiała zapamiętać, by poważnie porozmawiać z nim na ten temat.

-A wybór odpowiedniej kreacji wymagania czasu i spokoju. Nie chciałabyś chyba, abym w zmęczeniu wybrała niewłaściwą suknię, non? -coś w sposobie w jaki spoglądała sponad wachlarza mówiło, że w takim stanie naprawdę mogłaby nakazać sobie uszyć jakiegoś istnego maszkarona spośród damskich kreacji. Lub co gorsza – pokierować się cudzym gustem i wystąpić na balu w takiej samej sukni jak inna arystokratka! A to było przecież niedopuszczalne dla kobiet z rodu d'Niort -Jeśli rzeczywiście nie chcesz żadnego faux-pas na balu, to musisz mi pozwolić na przemyślenie mej decyzji, maman.

- Och?
- do maman nie od razu dotarły słowa córeczki. Hrabina bowiem z kwaśną miną trawiła niepokojącą wizję własnego tańca z narzeczonym Marjolaine. Wyraźnie nie podobał się jej taki obrót spraw.
-Miejmy nadzieję, że twój narzeczony w końcu wykaże się choć odrobiną kultury.- westchnęła na głos Antonina, choć z pewnością nie miała takiego zamiaru i speszona dodała próbując zmienić temat.- Masz rację kochanie, może powinnyśmy już dziś wracać do twojej posiadłości… z dala od tego dusznego zamku d’Eon i przemyśleć dobór stroju na zimno.

-Dusznego?
-panieneczka przechyliła głowę zaskoczona tym słowem padającym z ust swej rodzicielki -Już na wiele sposobów określałam naturę zamczyska mojego narzeczonego. Straszny, ciemny, zimny, o wielu tajemnicach kryjących się pośród jego nieskończonych korytarzy. Ale nigdy nie pomyślałabym, że jest.. duszny.

Wzruszyła delikatnie ramionami, uznając to za pewną ekstrawagancję hrabiny. Całkiem niewinną.
Uśmieszek jaki pojawił się na jej wargach, był wprawdzie subtelny, ale miał w sobie także pewną.. zadziorność. Może nawet dwuznaczność, ale to przecież nie wypadało szlachetnie urodzonej damie -I odnosiłam wrażenie, że ostatnio całkiem.. tolerowałaś swój pobyt w jego posiadłości. Pomimo tego, że przypadła Ci tak niewdzięczna rola raczenia rozmową gości Gilberta, non? Czyżbyś już czuła się tym zmęczona?

- Non, ale ci goście byli jedynym jasnym punktem tego mrocznego zamczyska i… czyniłam to tylko z obowiązku… wobec Francji oczywiście.
- Antonina uniosła się dumą, szybkimi ruchami wachlarze próbując ukryć rumieniec wywołany gwałtownymi emocjami. Po czym spokojnie dodała.- Nie uważasz moja droga córeczko, że twój… na…- odetchnęła głęboko próbując przełknąć ten niewygodny fakt.- narzeczony ma za duży dla ciebie wpływ?

-Nie sądzę...
-odparła powoli Marjolaine, odrobinę zaskoczona takim pytaniem. Czy to była tylko kolejna próba Antoniny na obrzydzenie córce swego narzeczonego, czy naprawdę hrabianeczka stała się zbyt uległa pomysłom Maura? Non, na pewno nie. Wszak ciągle na niego krzyczała i obrażała się. Znała swoje granice.
Uśmiechnęła się wesoło -Gdyby tak było, to z nim właśnie odwiedzałabym krawców, słuchając o kolorach w jakich mogę się pokazać i głębokości dekoltu jaki mam zaprezentować. Przyjemnością jest dla mnie każda chwila spędzana w jego towarzystwie, ale nie planuję się przy nim zamienić w jakieś bezwolne dziewczątko.
Z trzaskiem złożyła w dłoni swój wachlarz, podkreślając tym gestem stanowczość swych kolejnych słów -I nie mogę teraz wrócić do mojej posiadłości. Gilbert został ranny w mojej obronie, nie mam zamiaru go zostawiać samego w tym zimnym zamczysku! Lecz jeśli Ciebie ono już nazbyt męczy, to możemy zorganizować Tobie powrót do Niort, maman. Sama też myślałam o odwiedzeniu rodzinnych ziemi za jakiś czas.

- Och?- Hrabina zamarła zaskoczona tą deklaracją. Jej oczy zmieniły się niemal spodeczki pod małe filiżanki kawy otwierając się szeroko. Przecież dotąd musiała wołami zaciągać córeczkę do rodzinnych ziem, co prawda głównie w celu przedstawienia kolejnego odpowiedniego kandydata do jej ręki. Niemniej fakt pozostawał faktem. Marjolaine dotąd unikała wyjazdów do Niort.
- Skąd ta nagła tęsknota za rodzinnymi ziemiami?- zapytała więc Antonina starając nie okazywać za bardzo ciekawości.

-Cóż, w Niort nigdy nie mieliśmy problemów z bandytami, non maman? A i wśród naszych gości nigdy nie trafiali się barbarzyńcy rujnujący przyjęcia -zamruczała jasnowłosa ptaszyna takim tonem, jak gdyby wraz z wypowiadanymi słowami jeszcze próbowała sobie przypomnieć, czy ich rodzinne ziemie rzeczywiście były wolne od takich wydarzeń. Były, wszak Antonina była bardzo wybredna w stosunku do swoich gości i nikt pokroju tamtego szlachcica nie mógłby przestąpić progu ich pałacu. Bandyci zwykle też sobie ulubili trakty częściej uczęszczane niż te do Niort.
-Non, non. Mam wrażenie, że ostatnim czasem Paryż ze swymi okolicami stał się.. wyjątkowo niebezpiecznym miejscem dla hrabianki takiej jak ja. Zatem powrót do Niort byłby dobrym sposobem na odetchnięcie od takiego całego zgiełku -oh, no wprost nie mogła sobie odmówić, aby nie dodać od siebie tylko kilku ostatnich słów przesyconych słodyczą niczym miód -I może mogłabym w końcu pokazać nasze ziemie Gilbertowi...

- Jemu? Mon Dieu!
- krzyknęła głośno hrabina tracąc nad sobą kontrolę.- Chcesz więc sprowadzić swego narzeczonego do naszego majątku? Chcesz zrujnować moją i swoją reputację?- wskazała oskarżycielsko palcem swoją córkę.- I ty twierdzisz, że on ciebie nie omotał? A co jeśli… jeśli się oświadczy? Też się zgodzisz mimo tego, że ja nigdy nie pozwolę by moje rodzone dziecko zrobiło mi taki afront?!

-Ooooh!
-błękitne oczka panieneczki otworzyły się szeroko do rozmiarów niektórych z drogocennych kamieni jakie dzisiaj widziały u jubilerów. A i lśniły w podobny sposób, gdy przed nimi pojawiła się ta wizja podsunięte nieświadomie przez maman.
-Myślisz maman, że rzeczywiście mógłby mi się oświadczyć? Tak przy wszystkich, oficjalnie?! -pytała głosikiem podniesionym o kilka tonów. A bo to może rodzicielka wiedziała coś o zamiarach jej narzeczonego? Może Marjolaine zamiast kreacji na królewski bal, powinna szukać dla siebie sukni ślubnej oraz zacząć już planować ile dzieci zapragnie wychować na swoje podobieństwo?

-Oczywiście, takie ukryte narzeczeństwo miało swój urok i pewien dreszczyk... podekscytowania. Jednak nie miałabym nic przeciwko, aby mój najdroższy Gilbert ukląkł przede mną na oczach wszystkich. Może na jakimś balu, non? Oui, bal byłby idealny, a ja nawet już widziałam pierścionek, który idealnie pasowałby na mój palec -trajkotała sobie radośnie, nie zważając na blednącą coraz bardziej twarz Antoniny. Zamilkła tylko na moment, aby potem powoli i z lubością wypróbować w ustach swój przyszły tytuł -Marjolaine Amelie Pelletier d'Eon..

Bowiem twarz maman przyglądającej się córce z każdym jej słowem bladła i bladła coraz bardziej i sama hrabina coraz gwałtowniej wachlowała się. Wydawało się że każde wyszczebiotane słówko Marjolaine to sztylet wbity w serce Antoniny. Owszem, wiedziała jaka jest konsekwencja narzeczeństwa, ale miała cichą nadzieję że córka w końcu otrząśnie się z tego szaleństwa i rzuci tego barbarzyńcę. Więc wizja tego ślub wstrząsnęła hrabiną d’Niort do głębi.
-Wody…- wyjąkała i zemdlała… bynajmniej nie teatralnie.

-Oh.. non, non. Niech nam ktoś pomoże. Medyka. Wezwijcie medyka.. -wołała Marjolaine, ale jakoś tak.. bez większego przekonania czy strachu o swoją mateczkę. W końcu wszechobecne, ciasno wiązane gorsety czyniły omdlenia wręcz częścią zwyczajnej codzienności u kobiet. Nawet jej samej nie było obce takie zasłabnięcie, chociaż nie musiała długo się domyślać, aby doszukać się winy utraty przytomność maman gdzie indziej. Nie spodziewała się, że jej słowa będą miały aż taki.. efekt. Czy rodzicielka tak bardzo nie chciała oddać swej córeczki Maurowi, że jej ciało wprost nie mogło wytrzymać wizji ich ślubu i wspólnego życia?

Cóż, przynajmniej coś dobrego z tego wyniknęło” - pomyślała podnosząc się wolno z kanapy. Planowała wprawdzie po prostu skłamać, że dostała zaproszenie od Loretty na małe spotkanie i tym sposobem wymknąć się spod maminych skrzydeł. Ale to było łatwiejsze.

Krawiec był zapewne nawykły do takich sytuacji, bo już pojawił się wraz ze służką z tacą pełną różnych płynów w karafkach i solami trzeźwiącymi. I ze zrozumieniem skinął głową wychodzącej hrabiance.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 30-09-2015, 13:04   #100
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
"Uśmiech Tytanii" nie było miejscem, do którego przychodziły damy z dobrych domów. Nic więc dziwnego, że wejście do niego nie rzucało się w oczy.






Ale za tymi niedużymi drzwiczkami, kryło się wejście do jaskini rozpusty… intelektualnej. “Uśmiech Tytanii” oferowała tanie piwo i podest do prezentowania swych dzieł. Więc nic dziwnego, że przyciągała biednych pisarzy, “natchnionych” poetów i skandalicznych filozofów… którzy prezentowali swoje dziełka na pustym podeście dla muzyków wzbudzając dyskusje, a nawet pyskówki z podchmieloną publicznością. Miejsce gdzie nie można było odróżnić damy od aktorki, a aktorki od ladacznicy. Tutaj można było usłyszeć historie od których uszy więdły… i to nie z powodu przekleństw. Tutaj krytykowano, państwa, królów, arystokratów, Kościół… tutaj przepowiadano kolejną republikę senatorów, kolejne idy marcowe… tym razem we francuskim wydaniu. Tutaj półgębkiem opowiadano o ekscesach uprawianych w posiadłości rodu de Sade. A czasami pijani aktorzy i aktoreczki inscenizowały takie opowieści na owej “scenie” karczmy. Najczęściej koło północy, by Marjolaine musiała narażać się na takie widoki. Zresztą hrabianka była na tyle dobrze znana w środowisku aktorskim, że na jej widok pisarze i poeci zapominają o krwiopijcach z rodowodem i łasili się do jasnowłosej osóbki licząc na wsparcie swej kariery dobrym słówkiem u odpowiednich osób i parę monet na przeżycie kolejnego dnia na rauszu.

Marjolaine ani by przez myśl nie przeszło, przekraczanie innego podobnego przybytku, wszak siedliska wszystkich plugastw przed jakimi próbowała ją chronić droga maman. „Uśmiech” zatem był w tej kwestii wyjątkowy, że mógł gościć w swych progach tak szlachetką osóbkę jaką była ona. Przecież była wielce wybredną hrabianeczką, ale która wbrew rodzicielce ulubiła sobie teatr i jego rozkosznie kuriozalnych aktorów. Byli tak miłym kontrastem w stosunku do mdłych arystokratów jakimi musiała się otaczać..
Nie oznaczało to jednak, że pragnęła pozwolić na wypuszczenie w Paryż plotki o zobaczeniu przez kogoś swych złocistych loków znikających wewnątrz tejże tawerny. Szczęściem zatem było, że nikt inny z wysoko urodzonych panów i dam nie zapuszczał się w rejony tak skażone.. pospólstwem. No, może Gilbertowi nie przeszkadzałoby takie miejsce, ale i on był bardziej barbarzyńcą niż szlachcicem. Sam mógłby zgorszyć tutejszych bywalców.

Tymczasem ona była sama, bo i woźnicy nakazała wysadzenie się w bezpiecznej odległości od „Uśmiechu Tytanii”. Mając także w pamięci to spotkanie, specjalnie nie przywdziała tego dnia na siebie żadnej ze swych najdroższych sukien. Tyle, że właściwie i te jej mniej zdobne także się odznaczały pośród klientów Tytanii, co wcale nie było takie złe. Wszak nie chciała zostać pomylona z jakąś.. jakąś.. ah.. kurtyzaną! To byłoby wręcz nie do pomyślenia.

Wchodząc do środka hrabianeczka została powitana głośnym szmerem rozmów oraz intensywnym zapachem.. czegoś czym raczyli się goście, a co podobno mogło przyprawić o przyjemny stan prawie oświecenia. A z całą pewnością bełkotania oraz gwałtownego uderzenia pomysłów na nowe dzieła lub obalenia arystokracji. Często mocno absurdalnych.

Niewiele też minęło czasu, aby ten i ów po dostrzeżeniu jej zaczął wymachiwać przed jej oczami papierzyskami z nowo napisanym scenariuszem spektaklu, rozdziałem powieści lub sonetem, cóż z tego, że mocno wzgardzającym władzą siedzącą na złotym tronie. W innych okolicznościach z pewnością zaszczyciłaby ich spojrzeniem, bo i umysły tych artystów potrafiły skrywać doprawdy fascynujące twory, ale nie tym razem. Obie strony musiały się obejść smakiem, a Marjolaine zwróciła się do pierwszej lepszej.. osoby o mocno umalowanej twarzy, zdobionej jeszcze pieprzykami codziennie zmieniającymi miejsce pobytu -Giuditta?

-Ach… moja droga… najpiękniejsza z muz. Giuditta wynajęła pokój na górze. Drugi z prawej bodajże. Niewątpliwie na schadzkę z jakimś swym wielbicielem… by powspominać dawne czasu. Zostań tu ze mną złotowłosa córo Apollina, poczekaj aż zejdzie. A w tym czasie posłuchaj sonetu, który właśnie ułożyłem o tobie.- odparł pisarzyna sięgając po jeden z zaplamionych winem pergaminów.

-Oui, oui. Na pewno jest wprost przepiękny, dlatego wolałabym móc go usłyszeć w spokoju, by cieszyć się każdym napisanym przez Ciebie wersem, mój drogi. Takiemu dziełu należy się pełna moja uwaga -odparła hrabianeczka całkiem nawet przekonująco, chociaż jej spojrzenie już tęskno wędrowało ku schodom prowadzącym na pięterko. Jedynym ze sposobów radzenia sobie z takimi bardzo lepkimi osobnikami było niepozwolenie im na nadmierne rozgadanie się, bo inaczej można było zapomnieć o całych swoich planach na resztę dnia. I wieczora. Czasem także nocy.
Zatem nie mając zamiaru pozwolić na to temu artyście, Marjolaine uśmiechnęła się tylko do niego, po czym czmychnęła pomiędzy resztę gości nim jego otumaniony umysł mógł zareagować. Chwytając za poły swej suknie i unosząc odrobinę jej przód ponad ziemię, wspinać się zaczęła po kolejnych stopniach schodów. A z każdym wypełniały ją coraz bardziej ponure myśli. Czyżby Włoszka zapomniała o ich umówionym, niezwykłe tajemniczym spotkaniu? Czy zapomniała o cudownej, jasnowłosej ptaszynie, na rzecz jakiegoś ze swych wielbicieli?! Czy to było w ogóle możliwe?!

Można to było rozstrzygnąć w tylko jeden sposób, toteż dłoń hrabianki zacisnęła się w piąstkę i delikatnie zapukała w drewno drzwi. Wkroczenie wszak bez pukania byłoby niegrzeczne i mogło narazić na szokujące widoki… męskiej golizny. Tym gorsze bo tłuste, obwisłe i niekorzystnie się różniące od posągowej postaci Maura. Bądź co bądź wielbiciele namiętnej Włoszki byli zazwyczaj starzy i grubi i szpetni.. i łysi. Non, non… Marjolaine nie chciała narazić swoich oczu na takie drastyczne widoki.

- Kto tam?- śpiewny głos Giuditty Piscacci świadczył o tym, że podstarzała diwa przebywała w pokoju.
-Twój tajemniczy wielbiciel, o najwspanialsza i najjaśniejsza z operowych klejnotów -zaświergotała radośnie Marjolaine, bynajmniej nie zmieniając swego słowiczego głosiku na niższy, bardziej męski. Jeśli Giuditta naprawdę zapomniała o spotkaniu z nią i czekała teraz na jednego ze swoich kochanków, to zostanie teraz zmuszona do nagłej zmiany swych planów! Na o wiele przyjemniejsze, bo przecież z cudowną hrabianeczką d'Niort.
-Ach, wchodź proszę wchodź, niech cię przytulę do mej piersi i zaprezentuję ci sztuki Safony.- zachichotała wesoło Włoszka, bez chwili wahania wchodząc w nową rolę. A może i nie? Kto wie co się tliło w głowie Giuditty, gdy ta bywała pijana.

-Giuditto! - po uchyleniu drzwi i przekroczeniu progu pokoju, Marjolaine zaprezentowała siebie zawołaniem pełnym wyrzutu i aż ciężkim od oskarżeń. Na wszelki wypadek starała się nie patrzeć bezpośrednio w kierunku, gdzie mogła się znajdować kobieta, w razie gdyby ta rzeczywiście oczekiwała na jakiegoś mężczyznę. Zapewne w pozie, którą Maur z przyjemnością uwieczniłby na jednym ze swych obrazów.
Drzwi za sobą zamknęła i rączki splotła na drobnych piersiach, pytając z oburzeniem -Czy naprawdę zapomniałaś o naszym spotkaniu i czekasz na jednego ze swoich kochanków?!

-Och… to mówią?
- zdziwiła się Włoszka uśmiechając i wygodnie siedząc na łóżku, jako że w pokoju było tylko jedno krzesło, przy toaletce. A Giuditta lubiła wygody.- W zasadzie to jedynie zapłaciłam za pokój, nikomu mówiąc po co go wynajęłam.
Westchnęła głośno i rozdzierająco.- To ja powinnam być obrażona. Znikłaś bez wieści, nie piszesz, w ogóle o mnie zapomniałaś. Czyżby usta twego narzeczonego sprawiały, że zapominasz o całym świecie?

Odpowiedział jej cierpiętniczy wręcz jęk hrabianeczki -Miałam wiele na głowie, Giuditto, a on zadziwiająco był ostatnim z mych zmartwień.
Ale czy na pewno? Dopiero teraz sobie przypomniała, że nie przygotowała żadnej wymijającej odpowiedzi w razie, gdyby Włoszka zapytała o jej.. jej.. życie intymne z narzeczonym. A zapyta o nie na pewno, wszak lubiła soczyste szczegóły i nie mogła przepuścić ku nim żadnej okazji. Czasami Marjolaine się zastanawiała jak to się stało, że jej przyjaciółką było tak skrajne jej przeciwieństwo..

-Wizyty u muszkietera, bandyci, barbarzyńscy goście Gilberta.. -wyliczała podchodząc do krzesła i oceniając je niechętnie. Ona też lubiła wygody, lecz tych najwyraźniej było zbyt mało w pokoju na dwie kobiety -Ale powinnaś docenić moją chęć spotkania się z Tobą dzisiaj. Aż musiałam doprowadzić mą maman do omdlenia u krawca, choć... -oczka jej błysnęły wesoło -Pewnie wystarczyłoby samo wspomnienie o tym dokąd się wybieram, non?

-Oui… nie wątpię, że twoja matka nie pochwalałaby faktu, że rozmawiasz tu ze mną. Widzę jednak, że ostatnio twoje życie pełne było… ciekawych wydarzeń. Opowiadaj moja droga opowiadaj, jakże stęskniłam się za szczebiotem twego głosu.
- rzekła w odpowiedzi Giuditta robiąc nieco miejsca na łóżku dla swej przyjaciółki.

Marjolaine zawahała się widząc ten gest Włoszki. Z jednej strony nie wypadało odmawiać zaproszeniu i zapewne łoże było o wiele wygodniejsze dla jej arystokratycznych pośladków niż krzesło, ale.. przyglądanie się mu zasiewało w niej pytania. Kiedy właściwie ktoś zmieniał te prześcieradła? Czy w ogóle? Wolała nawet nie myśleć o tym, czego doświadczał ten mebel ze strony upojonych gości tawerny. Nie do końca też chciała stać się tego częścią.

-Oh, Giuditto, barbarzyńcy! -pisnęła zatrwożona samym wspomnieniem -Maur gości w swym zamczysku poselstwo z odległej Rzeczypostpolitej. Zgraja tamtejszych szlachciców, chodzących w futrach i opowiadających o niedźwiedziach zaprzęganych do wozów. Ani Gilbert, ani oni nie chcą mi zdradzić celu swej wizyty, ale.. -nabrała powietrza, policzki zarumienione nadęła, po czym burknęła z niesmakiem -Był wśród nich ten jeden Jaarooomyyyyrrr. Podobno przypominałam mu jakąś jego utraconą miłość. Możesz w to uwierzyć? Nie do pomyślenia! -tylko jakiś cud powstrzymał ją przed zamachaniem w powietrzu rękami, w reakcji na taką niedorzeczność -Napadł mnie i zhańbić próbował, parszywiec jeden. Na szczęście Gilbert w porę przybył mi na pomoc, choć sam został ranny w pojedynku o moją dumę.

-Och… czyż to nie romantyczne? To musiał być widok! Aż ci zazdroszczę. Minęły już czasy, gdy kawalerowie pojedynkowali się o mnie.
- rzekła radośnie Giuditta nie zwracając uwagę na kwestię potencjalnego pohańbienia. Z drugiej strony pruderyjność nigdy nie była mocną stroną kobiety, która cnotę z własnej woli straciła już jako czternastolatka.- Wygląda to na ciekawą opowieść, choć… twój narzeczony nie nadaje się na bohatera takiej historyjki. Ma wszak bowiem na to zbyt drapieżną osobowość. To typ uroczego łajdaka, niż bohatera bez skazy, non?

-Oui, z pewnością łajdaka i łotra, który jednak dba o najcenniejszy ze swych skarbów
-zamruczała Marjolaine, a na myśl o byciu tak ważną w życiu Gilberta, jej policzki nabrały odrobinę uroczej czerwieni przebijającej się spod warstwy pudru. Ani bycie zaatakowaną przez Jaaaroomyyyra, ani widok narzeczonego krwawiącego na łożu nie były miłe, lecz bycie uratowaną doprawdy przyprawiło ją o szybsze bicie serduszka.
Z szelestem sukni przysiadła sobie nadmiernie ostrożnie na jedynym krześle w pokoju, mówiąc wesoło -Chociaż w opowieści równie dobrze pasowałby na owego bezwstydnego barbarzyńcę, non? Albo przystojnego bandytę napadającego na karocę.. -i nagle uśmiech jej spełzł z prześlicznej twarzyczki. Zacisnęła paluszki na fałdach swej kreacji otulających jej uda, po czym wybuchnęła oburzona -Tyle, że ja naprawdę zostałam napadnięta przez bandytów, Giuditto! I to spotkanie wcale nie przypominało tych wszystkich historyjek jakie przyprawiają o rumieńce nawet wielkie matrony! -po chwili zawahania i namysłu dodała dla pewności -.. na szczęście.

-Cóż… bandyci, ci przystojni i szarmanccy, zdarzają się tylko w dziełkach różnych pisarzyn. Ci prawdziwi chcą tylko złota i klejnotów…
- stwierdziła dość spokojnym tonem Włoszka jak gdyby miała już okazję do bycia ofiarą takich napadów.- Wierz mi.. ci zbóje dobrze wiedzą, że o ile przywłaszczenie sobie monet i kosztowności może im ujść płazem, o tyle pohańbienie albo zabicie zwłaszcza szlachetnie urodzonej osoby… może przynieść jeno kłopoty. Ale opowiadaj…- ożywiła się na koniec.- … o tym swoim napadzie.

-Wracałam akurat wieczorem z wizyty w posiadłości de Foix
– zaczęła swą przypowiastkę Marjolaine, kiedy już na początku uświadomiła sobie, że przy Włoszce nie powinna pomijać konkretów. Już sobie wyobrażała, jak na jej ustach wypływa lubieżny uśmieszek na myśl o swej przyjaciółeczce rozdartej między narzeczonym i kochankiem. Zatem spojrzała na nią ostro, aby szybko ukrócić takie niewypowiedziane jeszcze sugestie -Roland mnie zaprosił. Aby pokazać mapy, na których między innymi zaznaczone były ruiny w Niort. To było spotkanie w oficjalnej sprawie Francji, Giuditto.
Odkaszlnęła sobie cichutko, po czym kontynuowała opowieść, w której nie było niczego zdrożnego ku niezadowoleniu przyjaciółki -Wracałam więc i nagle grupa bandytów napadła na moją karocę oraz strażników, którym powierzył Gilbert moje bezpieczeństwo! Co to za czasy, aby hrabianka ze swoją świtą nie mogła w spokoju powrócić do zamczyska swego narzeczonego! -aż zadrżała ze złości na cały świat, który najwyraźniej pozwala na takie bezeceństwa względem wysoko urodzonej panieneczki -Jeden z nich próbował wejść nawet do środka powozu, którym jechałam. Aż boję się pomyśleć co mógłby zrobić, gdyby Maur wbrew moim sprzeciwom nie nauczyłby mnie korzystania z pistoletów..

- Och… och… och…-
rzekła zaskoczona Giuditta klaszcząc w dłonie.- To niezwykłe. Ty.. postawiłaś się bandytom? Magnifique! Jesteś jak heroina z greckich tragedii…
Włoszka uśmiechnęła się dodając.- Trzeba przyznać, że nawet w książkach nie zdarzają się takie sytuacje. Opowiadaj ze szczegółami.

-Przestań się tak ekscytować, Giuditto, to było okropne i straszne!
-wybuchnęła Marjolaine, rozdrażniona tą reakcją Włoszki na tak przeraźliwą historię. Nie podobało jej się także słowo „tragedia”, bo i ku tej było nazbyt blisko -Nigdy nie chciałam być żadną heroiną. Wolałabym nigdy nie musieć dotknąć pistoletu i być uratowaną przez mężczyznę, wszak to do nich należy ten obowiązek, non?
Skubiąc paluszkami koronki zdobiące swą suknię, hrabianeczka mruczała, z o wiele mniejszym ogniem w swym głosie niż zaledwie chwilę wcześniej -Nawet nie pamiętam już wielu szczegółów. Tylko potworny huk i.. i.. i krew.. i.. i.. to puste spojrzenie bandyty i.. -głosik jej drżał i cichł z każdym wypowiadanym z zająknięciem słówkiem, gdy zmuszona została do wspomnienia tego koszmaru. Potrząsnęłam główką i zakończyła stanowczo -A potem wróciłam bezpiecznie do zamku Gilberta.

-Och… Do zamku narzeczonego?-
uśmiechnęła się wesoło Giuditta i z błyszczącymi oczami spytała udając brak zainteresowania.- A czego nauczył cię twój narzeczony w alkowie?

Hrabianeczka przez moment wpatrywała się w swoją przyjaciółkę szeroko otwartymi oczami. Spodziewała się przecież takiego pytania, ale to wcale nie oznaczało, że była na nie przygotowana. To co dla Giuditty było zaledwie beztroskimi, swobodnymi ploteczkami o mężczyznach, dla niej było urzeczywistnieniem najbardziej niezręcznych rozmów, w trakcie których całkiem traciła swój rezon.
Zgrabna odpowiedź, tego właśnie teraz potrzebowała. Czegoś rzuconego od niechcenia, aby brzmiało prawdziwie i ani trochę nie sugerowało tego co się naprawdę wydarzyło tamtej nocy.

-W zamku Gilberta mam sypialnię tylko dla siebie. Jeszcze by mi tego brakowało, aby jego służba zaczęła plotkować, gdybym spędzała noce w jego łożu -odparła siląc się na nonszalancję oraz lekkie poczucie obrazy na takie pomysły Włoszki. I jedynie ta jej twarzyczka gorąca od rumieńca sięgającego ku końcówkom uszu, burzyła założoną przez Marjolaine maseczkę dziewiczej niewiasty. Nie musiała jednak szukać daleko, aby temat tej krępującej rozmowy skierować ku innym ścieżkom -Ale, ale! Zawsze miło mi rozmawiać tylko o mnie, ale to Ty mnie tutaj zaprosiłaś, bo podobno masz jakieś ciekawe, nowe ploteczki, non? Twoja kolej na podzielenie się szczegółami.

- Och… masz sypialnię, acz widzę że z niej nie korzystasz, czyż nie?
- niestety Włoszka przejrzała ten rumieniec dziewczęcia i spytała zaciekawiona.- Więc jakże się sprawuje twój narzeczony, czy noce są z nim bardzo satysfakcjonujące? Czy też powinnam ci coś… doradzić?
Po czym zaśmiała się głośno.- Bo po cóż innego są przystojni mężczyźni, non? Błyskotki wszak może kupić i staruch. Ale ci młodzi i przystojni… to oni sprawiają, że życie nabiera smaku.

Panika wkradła się do jasnowłosej główki hrabianki d'Niort. Z jednej strony naprawdę nie wiedziała jak powinna się zachować po tamtej nocy. Właściwie, to nawet nie wiedziała jak się czuła z tym co się wydarzyło. Złość, że Maur ją tak wykorzystał? Zadowolenie, że to w końcu zrobił? Co za potwór był z jej narzeczonego, tak jej namieszać w życiu..
A z drugiej strony obawiała się, że pomocna Giuditta mogłaby za bardzo popłynąć w.. szczegółach. Marjolaine na pewno nie była gotowana na słuchanie o.. o.. odpowiednich pozach i pie.. pie..pieszczotach. Postanowiła więc zadowolić się w miarę neutralną odpowiedzią -Gilbert jest bardzo.. trudny do poskromienia, nie jak kawalerowie, których podsyłała mi maman. I cały czas próbuje odkryć we mnie jedną z tych bezwstydnych harpii, jakie wcześniej kręciły się wokół niego. To dość męczące..

-Z pewnością męczące…
- zaśmiała się głośno Giuditta, tak gwałtownie że jej dwie piersi wręcz groziły wyskoczeniem z gorsetu.- Ale z pewnością szybko byś zatęskniła za jego dotykiem, pocałunkami i gorącymi nocami w których to wijesz się opleciona jego nagim ciałem i ujeżdżasz niczym dzikiego rumaka, non? Bo Twój ukochany Gilbert nie wygląda na takiego co jest mdły w łożnicy.

I oto były one – szczegóły, których tak się obawiała panieneczka. Bardzo słusznie zresztą. Włoszka była doprawdy wszechstronną artystką, nie tylko śpiewem oczarowywała tłumy, a mężczyzn obfitą zawartością gorsetu, lecz potrafiła także niezwykle wyraziście przywoływać takie obrazy przed oczami słuchającej Marjolaine. Aż ją zmusiła do ukrycia w dłoniach rozpalonej do czerwoności twarzy. I do jęknięcia, bynajmniej nie będącego rozkoszną reakcją na przywołane przez nią wspomnienia, któremu towarzyszyło także błagalne prawie zerknięcie na Giudittę zza smukłych palców -.. wąż? S'il vous plait..

-Ach, wąż. Otóż, gdy byłam młodziutką panienką jak ty i olśniewałam urodą wielu szlachciców…- rozpoczęła swą wypowiedź Piscacci długą i zawiłą. Zamiast mówić o wężu zaczęła opowiadać o swojej urodzie i zalecających się do niej mężczyznach. W tym o bannerecie Gaston de Nevries, Gaskończyku ale z klasą. Jaki to był szarmancki, jaki obyty, jaki zakochany. Opowieść była długa i jakoś… nie zawierała żadnej przesłanki dotyczącej złowieszczego symbolu.
Wreszcie dotarła do meritum po dwudziestu minutach, mówiąc.- Otóż mój drogi Gaston zaprosił mnie niedawno do swej posiadłości w imię wspominania dawnych czasów. Jego żona zmarła, albo wyjechała… nieważne. Jego córka pojechała odwiedzić chorą przyjaciółkę. Więc było bardzo intymnie, rozumiesz mnie, moja droga.- Marjolaine rozumiała, ale nie wiedziała co jakiś banneret z Gaskonii o nazwisku niewartym zapamiętania, ma wspólnego z wężem.- I biedaczysko zabłądził do mojej sypialni… a może to ja do jego… a może oboje…- zacięła się Giuditta próbując sobie przypomnieć szczegóły.- W każdym razie było… gorąco. Łobuz wiedział jak wsunąć dłonie pod moją halkę, a co ważniejsze wiedział jak ich użyć. Powinnaś nakłonić swego ukochanego, by również zajął się tobą, a nie tylko swoimi pragnieniami…- mruknęła i zachichotała.- Na czym to ja… a tak… nie udało nam się dotrzeć do łóżka, ale od czego była komoda. I wtedy… zobaczyłam go. Węża gryzącego swój ogon. Na pewno nie symbol alchemiczny!

I tym dramatycznym wystąpieniem śpiewaczka przerwała opowieść, oczekując od hrabianki paru komplementów zachęcających do kontynuowania historii.
 
Tyaestyra jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172