Dawno, dawno temu... czyli kilka miesięcy wcześniej.
Miasto wyglądało tak, jakby żywcem wycięte z planu filmu "Pojutrze". Wymarłe ulice, pełne śniegu sięgającego gdzieniegdzie połowy wysokiego parteru i wiatr hulający między domami.
Porozbijane witryny były świadectwem nie tylko zmiany klimatu, ale i tego, że każdy starał się zgromadzić zapasy, które pozwoliłyby przetrwać przez kolejne dni. W tym nie było nic dziwnego. Kit robił dokładnie to samo. Najgorsze było to, że człowiek człowiekowi stawał się wilkiem i walczyć trzeba było nie tylko z klimatem. Na ulicę nie można było wyjść bez odpowiedniego ekwipunku. I to nie tylko takiego, który chronił przed zimnem. Z chwilą gdy z ulic zniknęło wojsko, każdy musiał zadbać o własną skórę.
Kit nie był gorszy od innych - nie tylko miał na sobie strój, jakiego nie powstydziłby się polarnik, to i broń, w jaką zdołał się zaopatrzyć, zachwyciłaby niejednego myśliwego. Co prawda nie zdołał za nią zapłacić, ale... to w końcu nie była jego wina, że system bankowy się zawalił, kart kredytowych nie dało się przeczytać, a na dodatek sprzedawca nie pojawił się w pracy.
Kit rozejrzał się dokoła.
Gdyby nie zalegający dokoła śnieg pewnie by ich nie zauważył, a tak... Mimo udających peleryny maskujące prześcieradeł rzucali się w oczy. A to, że kryli się w cieniu nie świadczyło zbyt dobrze o ich zamiarach.
Napastników było trzech. Jeden uzbrojony w strzelbę, dwóch w długie noże. O nie - w żadnym wypadku nie wyglądali przyjaźnie. A widniejących na ich twarzach grymasów trudno było uznać za uśmiechy...
Strzelanie do człowieka nie było czymś, czego można się nauczyć w szkole. Trzeba mieć pewną rękę. I serce z kamienia. Lub nie mieć serca... Albo nie mieć wyjścia. Jednak Kit miał takie wyjście.
Zanurkował w mroczne przejście.
Brama zaprowadziła go na podwórko... A potem na sąsiednią ulicę. Za jego plecami rozległy się odgłosy pogoni. I parę nawołujących się głosów. Kolejne podwórko. Kolejny pasaż.
I bolesna świadomość, że po śladach ścigający mogą iść za nim jak po sznurku. I że taka zabawa nie może trwać długo.
Strzelił tak, by przepłoszyć. Kula wbiła się z zaspę o parę cali od nogi tego, co trzymał strzelbę. Huk i biały obłoczek, wzniesiony przez pocisk, podziałały - cała trójka zatrzymała się... Zamienili kilka słów, po czym obrócili się na pięcie i odeszli.
Kit odczekał jeszcze kilka chwil, po czym ruszył dalej.
To jednak nie był koniec przygód tego dnia... A Kit nawet się nie spodziewał, co (a raczej kto) czeka na niego na końcu tej ścieżki.
***
Zamknięcie w pomieszczeniu (nie ciasnym na szczęście), z którego nie można wyjść, niektórym może przypominało pobyt w więzieniu, ale Kit nie miał takich skojarzeń.
Schron jako taki był dość przestronny, było gdzie pospacerować, a i zajęć można było sobie znaleźć do woli, jeśli oczywiście ktoś nie był uzależniony od takich drobiazgów jak telewizja czy Internet.
Ktoś z zacięciem do mechaniki nie musiał ograniczać się do robienia na drutach czy rozmyślania o dawnych, dobrych czasach. Co chwila trzeba było coś wykombinować, naprawić (mniej lub bardziej prowizorycznie), zesztukować, stworzyć coś ze stosu niepotrzebnych nikomu części.
Roboty dla chętnego było pod dostatkiem. No a prócz tego Kit musiał się zająć swoją własną "komnatą", szczególnie gdy szczęśliwy los sprawił, że w owej komnacie zamieszkał z nim ktoś szczególny.
***
Gdy zastukano do prowizorycznych drzwi Kit z widoczną niechęcią oderwał usta od ust swej przyjaciółki i kochanki zarazem.
Kogo diabli niosą, pomyślał, zastanawiając się, czy na pewno zamknął drzwi swego pokoju.
- Co się stało? - spytał głośno.
Wieść o niespodziewanym spotkaniu nie wywołała w głowie Kita zbyt wielu pozytywnych emocji. Nie da się ukryć, że miał znacznie ciekawsze i przyjemniejsze zajęcie, niż wysłuchiwanie czyjejś przemowy.
- Chodźmy więc - zaproponował, z wyraźnym brakiem entuzjazmu.