Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-05-2015, 22:50   #1
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
THE END[Storytelling] Zlodowacenie

[media]http://www.youtube.com/watch?v=pUZeSYsU0Uk[/media]

Zimo. Wszechobecne, niepodzielnie panujące, nieustępujące i wdzierające się w każdy zakamarek. Zimno wysysające każdą cząstkę ciepła i życia ze wszystkiego co znajdowało się w jego zasięgu. Nikt nie potrafiłby sobie wyobrazić czegoś takiego ani życia w takich warunkach.
A jednak ludzkość była w stanie przetrwać nawet i to, choć opłaciła to ogromnymi stratami. Ludzie zostali zdegradowani z władców ziemi, których egzystencja nie była zagrożona, do podrzędnego pędraka walczącego o każdą kolejną sekundę życia. O przeżyciu lodowej apokalipsy zadecydował ślepy los. Nikt nie był na to przygotowany, ci bardziej pechowi zamarzli w domach, nigdy nie doczekawszy pomocy. Całe rodziny siedzące razem, stłoczone wokół siebie, aby ogrzać się nawzajem, zostały dosięgnięte przez długie i ostre szpony mrozu, zastygły na wieki w przeciągu godzin. Lodowe posągi, które przypominają jak kiedyś wyglądało życie, spokojne i nieruchome, twarze pozbawione bólu, jakby w śmierci znaleźli ukojenie. Jednak nie wszystkich spotkał taki los, niektórzy dotarli do bezpiecznych schronień, choć większość tylko po to, aby umrzeć z głodu, gdyż zgromadzone zapasy okazały się niewystarczające. Pozostała przy życiu marna reszta ludzkości przetrwała kulminacyjny punkt zlodowacenia i rozpoczęła nową erę w dziejach świata. Erę, w której rządziło zimno.


***



Nikt z obecnych mieszkańców wielopoziomowego garażu przy 900 13th St w Sacramento nie spodziewał się, że przyjdzie spędzić im tu resztę swoich dni. Gdy w 2019 roku schodzili do podziemnych kondygnacji, w których zostało utworzone centrum kryzysowe, mieli nadzieję, że to stan przejściowy. Jednak gdy zima nie odpuszczała, a nawet przeszła do kolejnego etapu ofensywy, zdali sobie sprawę, że nie jest to sytuacja przejściowa. W ostatniej chwili, grupki zdeterminowanych ocalałych wyruszały na szybkie, często samobójcze misje, mające na celu zebranie większej ilości zasobów. Tym sposobem populacja podziemnego garażu zmalała do czterdziestu-kilku osób, jednak poświęcenie pozostałych nie poszło na marne. Udało się zgromadzić pokaźny zapas środków do życia, lekarstw, nasion, broni, jedzenia, różnorakiej odzieży. Ostatkiem sił udało sprowadzić się pod ziemie kilka sztuk zwierząt hodowlanych, krów i świń oraz cudem znalezione lampy UV, które miały przysłużyć się hodowli roślin bez światła słonecznego.

Gdy temperatury na zewnątrz zbliżały się do poziomu, w którym śmierć z zimna następowała w kilka minut, ktoś przytomny zdecydował na zupełne odcięcie się od warunków zewnętrznych. Cztery kondygnacje podziemne zostały odizolowane od górnych poziomów. Zjazd, który wykorzystywały samochody został zablokowany wszelkimi dostępnymi materiałami, począwszy od busa, a skończywszy na uszczelnieniu pozostałych prześwitów piankami z foteli innych samochodów. Na szczęście różnego rodzaju materiałów nie brakowało, gdyż porzucone na parkingu pojazdy stanowiły ich doskonałe źródło. Teraz jedyną drogą wyjścia na powierzchnie była klatka ewakuacyjna, która sama w sobie była wydzielonym grubymi ścianami żelbetowymi szybem, stanowiącym odrębną strefę. Cóż, wychodziło na to, że przepisy pożarowe przydawały się również podczas arktycznych mrozów.

Mijały miesiące, a ocaleli coraz lepiej organizowali się w podziemnym schronieniu. Cztery kondygnacje zostały podzielone funkcjonalnie. Najwyższa kondygnacja i zarazem ta najzimniejsza stała się strefą buforową, zbyt zimną, aby mogły tam przebywać zwierzęta, ludzie i maszyny, jednak wystarczająco ciepłą, że poruszanie się po niej w odpowiednim ubiorze nie groziło śmiercią. Służyła również za miejsce przechowywania produktów, które mogły się zepsuć, jak mleko czy mięso. Niżej znajdowała się właściwa kondygnacja magazynowa. Tam składowane były wszystkie rzeczy, których mieszkańcy nie potrzebowali na co dzień. Paliwo spuszczone z pojazdów, pianki z siedzeń, metalowe części, słowem wszystko, co udało się zebrać lub odzyskać z pozostawionych wozów. Na trzecim poziomie została zorganizowana strefa mieszkalna. Samochody zostały poprzestawiane, tworząc coś na kształt ścianek działowych i konstrukcji do zawieszenia płacht materiału, które miały zapewnić minimum prywatności. Materace i pianki z ich środka stanowiły posłania, a pokrowce służyły za pościel. Na najniższym poziomie garażu znajdowała się kondygnacja hodowlana. Tu ocaleni trzymali zwierzęta, w prowizorycznych zagrodach oraz hodowali rośliny. Nasiona zostały posadzone w ziemi, do której trzeba było się przebić przez grubą płytę fundamentową. Jednak gra byłą warta świeczki, gdyż tak głęboko poniżej poziomu gruntu ziemia nie była w ogóle zmrożona co umożliwiło zasadzenie w niej roślin.

Nieformalnym przywódcą ocalałych został żołnierz, który z ramienia rządu wraz ze swoim oddziałem pomagał zorganizować to schronienie, wtedy jeszcze jako centrum kryzysowe. Sierżant Jeff Reeves. Reeves był urodzonym przywódcą i był w stanie zgromadzić wokół siebie ludzi, więc w sposób naturalny i bezkonfliktowy został liderem podziemnej społeczności, zwłaszcza, że kilku wśród ocalałych stanowili jego podkomendni. Trzydziestopięcioletni, wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna, ciągle obcięty w wojskowym stylu jarhead, gładko ogolony, oczywiście jak na dostępne możliwości. W jego aparycji było coś, co przyciągało, a resztę dopełniała charyzma i pewność siebie.

***

Kilka miesięcy później.

Pierdolony złom!- krzyknął czarnoskóry mężczyzna wymierzając solidnego kopniaka w bok agregatu prądotwórczego. Uderzenie było na tyle silne, że praktycznie przewróciło dość ciężką maszynę. Siła mężczyzny nie była niczym niezwykłym, gdy przyrównało się ją do jego postury. Wysoki, prawie dwumetrowy facet, o sylwetce kulturysty. Gruby, zielony, wojskowy sweter dodawał mu kilka centymetrów, co czyniło go jeszcze większym. -To już kolejny agregat, który się popsuł, jak tak dalej pójdzie to tu zamarzniemy. Ile ich zostało? Pięć? Sześć? - wyrzucał swoje żale do niskiego i chudego mężczyzny, który był istnym przeciwieństwem czarnoskórego "byka". - Kit mówił, że jest w stanie naprawić agregaty, ale bez odpowiednich części nic nie zdziała.- powiedział chudzielec. Murzyn na jego słowa pokiwał głową -No tak, prędzej czy później ktoś będzie musiał po nie iść. A przy okazji wychodzenia - pamiętasz co przyniósł MacReady z ostatniego wyjścia?
- Pamiętam, radio, a co? -
odpowiedział niski mężczyzna.
- No a to, że słyszałem, że udało się je naprawić i od jakiegoś czasu Jeff próbuje wywołać kogokolwiek z okolicy. Chyba ma nadzieję, że ktoś jeszcze przeżył i ma radio.
-Myślisz, że to możliwe?
-Nie wiem. Ale mam taką nadzieję...
- powiedział czarnoskóry mężczyzna i zamyślił się.

***


-Reeves chce wszystkich widzieć, ponoć ma coś ważnego do przekazania - powiedział jeden z ocalałych do czarnoskórego mężczyzny, który teraz próbował bardziej finezyjnych sposobów naprawy agregatu. Klęcząc, nachylał się do wnętrza urządzenia i grzebał w jego wnętrzu śrubokrętem.
-Kurwa mać! - krzyknął nagle, gdy przy próbie odpalenia rozrusznika ze środka posypał się deszcz iskier, a palec murzyna został przycięty -Dobra, zaraz przyjdę- odpowiedział wreszcie do mężczyzny, który poinformował go o spotkaniu, wsadzając sobie krwawiący palec do ust. Wyprostował się i zamachnął się na maszynę, jakby próbując ją wystraszyć udawanym uderzeniem, po czym wsadził śrubokręt do tylnej kieszeni spodni i ruszył do miejsca, gdzie odbywały się spotkania.

Większość mieszkańców parkingu była już na miejscu, zgromadzona wokół ogniska, w którym płonęło krowie łajno i niepotrzebne elementy wyposażenia samochodów. Nieprzyjemny zapach, który temu towarzyszył był odprowadzany przez rury wentylacyjne, które kiedyś stanowiły wentylację mechaniczną, ale po kilku przeróbkach działały na zasadzie grawitacji, a duża różnica temperatur pomiędzy wnętrzem, a zewnętrzem sprawiała, że ciąg był dobry. Koło ogniska stał Jeff i przyglądał się zgromadzonym. Widać było, że czekał, aż wszyscy dotrą na miejsce oraz, że ma coś ważnego do powiedzenia.

Po chwili, gdy wszyscy się już zebrali Jeff Reeves powiedział - Jak wiecie, podczas ostatniego wypadu, którego nieomal nie przypłacili życiem, MacReady i jego grupa znaleźli radio. Udało się je naprawić i od jakiegoś czasu próbowałem wywołać innych ocalałych. Szukałem na różnych częstotliwościach, o różnych porach dnia, bez efektu. Aż do wczoraj. Udało mi się nawiązać kontakt z inną grupą! Nie jesteśmy sami! Wśród nich są dzieci!- powiedział Jeff, jednak starał się nie pokazywać po sobie podniecenia i kontynuował - Okazało się, że udało się im przeżyć w podziemiach centrum handlowego przy 5100 Stockton Blvd. To był chyba Kmart. Jednak jest pewien problem. W rozmowie prosili o pomoc. Kończy im się paliwo do agregatów, a bez niego zamarzną. - przerwał na chwilę. - Można mówić, że cywilizacja ludzka wymarła, ale ona żyje dopóki my zachowujemy się jak cywilizowani ludzie. Nie możemy zostawić ich bez pomocy na pewną śmierć, ale też nie mogę nikomu kazać tam iść, dlatego potrzebuję kilku ochotników, którzy dostarczą paliwo do zniszczonego centrum handlowego. Wiem, że to niebezpieczne zadanie, ale na szali jest nasze człowieczeństwo. Jeśli im nie pomożemy to w czym będziemy lepsi bezmyślnych zwierząt dbających jedynie o swoją dupę?- gdy skończył mówić zaległa cisza, którą zaraz przerwało mnóstwo podnieconych szeptów. Wtedy czarnoskóry mężczyzna, który wcześniej próbował naprawić agregat wyszedł do przodu i powiedział - Można załatwić dwie rzeczy na raz. W Kmart'cie był sklep ze sprzętem budowlanym albo wypożyczalnia. Powinny być tam części, których nam potrzeba do naprawy naszych agregatów. Możemy zachować czyste sumienie i człowieczeństwo i zadbać o własny interes. - a po jego słowach Jeff pokiwał szybko głową, przytakując słowom mężczyzny, po czym rozejrzał się po zgromadzonych, oczekując na chętnych do podjęcia się tej misji.
 

Ostatnio edytowane przez Lomir : 10-05-2015 o 21:01. Powód: Start sesji.
Lomir jest offline  
Stary 10-05-2015, 22:12   #2
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Poranek był zimny, chłód niczym szalony sanitariusz wbijał się w ciało niczym igły, powodując zmęczenie już przy samym otworzeniu oczu. Z każdym ruchem wcale nie było lepiej, lodowate powietrze raniło nie tylko ciało, ale również narządy wewnętrzne. Płuca od oddychania tym lotnym lodem bolały go od dobrych kilku miesięcy, lekarz niestety nie miał dla niego dobrych wiadomości. Jeszcze nie umrze, musi przebywać bliżej ciepła. Nie posłuchał, przenosząc się w kąt pomiędzy ścianą, a starym Fordem – teraz kompletnie rozebranym. Wcześniej była tu rodzinka, matka z dwójką dzieci lecz to im należała się cieplejsza miejscówka. On i tak da sobie radę. Stara tylna kanapa Chevroleta zaskrzypiała gdy obracał się na drugi bok, przy okazji podciągając na czoło zasłaniającą oczy czapkę. Jego oczom ukazało się pożółkłe zdjęcie, a ramce kawałków karoserii.
- Dziś chyba przypada równy rok Jess, co nie? – odezwał się mężczyzna do zdjęcia, popękane od mrozu usta sprawiały ból przy każdym słowie. Naciągnął na siebie wyżej kołdrę, była zszyta z trzech pojedynczych i dawała jako taki komfort w czasie snu.

Kobieta na zdjęciu uśmiechała się, lecz nie tylko jej widok wywoływał wspomnienia do lepszych czasów i nostalgię, dziewczyna była ubrana w bikini, wysoko na niebie świeciło słońce, a w zbiorniku wodnym za nią kąpali się ludzie, niektórzy leżeli plackiem na plaży delektując się porcją witaminy D. W tle widać nawet było wycieczkowy statek rzeczny, a na nim machający do tych na plaży ludzi. James pamiętał jak robił to zdjęcie, to było zaraz po tym jak dostał pracę w siedzibie straży pożarnej przy bulwarze 5770 Freeport. Tego samego dnia odwiedzili również jego ojca którego zastali przed wiecznie włączonym telewizorze oraz rodziców Jess, którzy urządzili z tej okazji dostojną kolację. To był udany dzień, Glover pluł sobie w brodę że te czasy nie wrócą. Nawet nie mógł zorganizować jej grobu, a jedynie spalić i rozsypać prochy po parkingu.
Pierdolona zima. Niech się kończy.

W końcu podniósł się z łóżka, choć dziś miał dzień wolny jako były strażak niósł pomoc jak tylko mógł, najchętniej zachodził do ich lazaretu, liznął w czasie nauki CRFA (California Rescue and Fire Academy) trochę pierwszej pomocy i starał to się to wykorzystywać choćby tak. W dodatku robił wiele rzeczy żeby tylko nie myśleć. Myślenie przygnębiało go, dołowało, rzadko się uśmiechał – ludzie nieco go unikali bowiem po stracie Jess bywał wybuchowy i zniechęcał do siebie ludzi. Jego duch dawno w nim umarł, ciało było pustą skorupą noszoną ostatkami sił woli.

Kiedy zaczepił go Richard i powiadomił o zbiórce jaką organizuje Jeff, skinął mu tylko głową i niczym żywy trup poszedł w kierunku paleniska. Ku jego zdziwieniu zleźli się tam chyba wszyscy mieszkańcy parkingu, więc sprawa musiała być poważna. Po chwili usłyszał co się stało, cóż, to była świetna okazja by wyjść, coś zrobić dla innych oraz zrobić coś ze sobą. Co prawda mogła to być pułapka i miał cała masę pytań, ale na razie ich nie zadawał. Później zagadnie do Jeffa, nie chciał odbierać ludziom tej nadziei którą właśnie im zaszczepił.

- Ja pójdę. – odezwał się Glover wstając na równe nogi.
- Ty Jimmy? – swoją obawę wyraziła starsza Pani która miała legowisko po drugiej stronie Forda i często ich spojrzenia się spotykały w czasie snu pod samochodem, dopóki James nie zastawił tej szpary kawałkami blachy.
James skinął jej głową.
- Ja.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 11-05-2015, 12:07   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dawno, dawno temu... czyli kilka miesięcy wcześniej.

Miasto wyglądało tak, jakby żywcem wycięte z planu filmu "Pojutrze". Wymarłe ulice, pełne śniegu sięgającego gdzieniegdzie połowy wysokiego parteru i wiatr hulający między domami.
Porozbijane witryny były świadectwem nie tylko zmiany klimatu, ale i tego, że każdy starał się zgromadzić zapasy, które pozwoliłyby przetrwać przez kolejne dni. W tym nie było nic dziwnego. Kit robił dokładnie to samo. Najgorsze było to, że człowiek człowiekowi stawał się wilkiem i walczyć trzeba było nie tylko z klimatem. Na ulicę nie można było wyjść bez odpowiedniego ekwipunku. I to nie tylko takiego, który chronił przed zimnem. Z chwilą gdy z ulic zniknęło wojsko, każdy musiał zadbać o własną skórę.
Kit nie był gorszy od innych - nie tylko miał na sobie strój, jakiego nie powstydziłby się polarnik, to i broń, w jaką zdołał się zaopatrzyć, zachwyciłaby niejednego myśliwego. Co prawda nie zdołał za nią zapłacić, ale... to w końcu nie była jego wina, że system bankowy się zawalił, kart kredytowych nie dało się przeczytać, a na dodatek sprzedawca nie pojawił się w pracy.

Kit rozejrzał się dokoła.
Gdyby nie zalegający dokoła śnieg pewnie by ich nie zauważył, a tak... Mimo udających peleryny maskujące prześcieradeł rzucali się w oczy. A to, że kryli się w cieniu nie świadczyło zbyt dobrze o ich zamiarach.
Napastników było trzech. Jeden uzbrojony w strzelbę, dwóch w długie noże. O nie - w żadnym wypadku nie wyglądali przyjaźnie. A widniejących na ich twarzach grymasów trudno było uznać za uśmiechy...
Strzelanie do człowieka nie było czymś, czego można się nauczyć w szkole. Trzeba mieć pewną rękę. I serce z kamienia. Lub nie mieć serca... Albo nie mieć wyjścia. Jednak Kit miał takie wyjście.
Zanurkował w mroczne przejście.
Brama zaprowadziła go na podwórko... A potem na sąsiednią ulicę. Za jego plecami rozległy się odgłosy pogoni. I parę nawołujących się głosów. Kolejne podwórko. Kolejny pasaż.
I bolesna świadomość, że po śladach ścigający mogą iść za nim jak po sznurku. I że taka zabawa nie może trwać długo.
Strzelił tak, by przepłoszyć. Kula wbiła się z zaspę o parę cali od nogi tego, co trzymał strzelbę. Huk i biały obłoczek, wzniesiony przez pocisk, podziałały - cała trójka zatrzymała się... Zamienili kilka słów, po czym obrócili się na pięcie i odeszli.
Kit odczekał jeszcze kilka chwil, po czym ruszył dalej.
To jednak nie był koniec przygód tego dnia... A Kit nawet się nie spodziewał, co (a raczej kto) czeka na niego na końcu tej ścieżki.

***

Zamknięcie w pomieszczeniu (nie ciasnym na szczęście), z którego nie można wyjść, niektórym może przypominało pobyt w więzieniu, ale Kit nie miał takich skojarzeń.
Schron jako taki był dość przestronny, było gdzie pospacerować, a i zajęć można było sobie znaleźć do woli, jeśli oczywiście ktoś nie był uzależniony od takich drobiazgów jak telewizja czy Internet.
Ktoś z zacięciem do mechaniki nie musiał ograniczać się do robienia na drutach czy rozmyślania o dawnych, dobrych czasach. Co chwila trzeba było coś wykombinować, naprawić (mniej lub bardziej prowizorycznie), zesztukować, stworzyć coś ze stosu niepotrzebnych nikomu części.
Roboty dla chętnego było pod dostatkiem. No a prócz tego Kit musiał się zająć swoją własną "komnatą", szczególnie gdy szczęśliwy los sprawił, że w owej komnacie zamieszkał z nim ktoś szczególny.

***

Gdy zastukano do prowizorycznych drzwi Kit z widoczną niechęcią oderwał usta od ust swej przyjaciółki i kochanki zarazem.
Kogo diabli niosą, pomyślał, zastanawiając się, czy na pewno zamknął drzwi swego pokoju.
- Co się stało? - spytał głośno.

Wieść o niespodziewanym spotkaniu nie wywołała w głowie Kita zbyt wielu pozytywnych emocji. Nie da się ukryć, że miał znacznie ciekawsze i przyjemniejsze zajęcie, niż wysłuchiwanie czyjejś przemowy.

- Chodźmy więc - zaproponował, z wyraźnym brakiem entuzjazmu.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 11-05-2015 o 17:23.
Kerm jest offline  
Stary 11-05-2015, 13:22   #4
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
* * *Przed znalezieniem schronu * * *

Mroźne dni stawały się coraz gorsze. Wychodzenie na zewnątrz było prawie tym samym, co dobrowolna eutanazja, istne skazanie się na śmierć. Początkowo Alexandra skrywała się w szpitalu, ogrzewając tym co pozostało, chwytając się każdej deski ratunku w granicach bezpieczeństwa. Korytarze szpitala były pokryte lodem, po ścianach można było szkicować dłutem nową historię planety. Było na tyle tragicznie, że kobieta zaczęła się lękać iż jej brat się podda, zaśnie i już się nie obudzi. Gdziekolwiek teraz się znajdował, ale czuła, że żył. Dawał jej znać, że tak jest, póki nie padła jej komórka. Nie był upośledzony, nawet nieudolny nie był! Po prostu rudowłosa była osobą nadopiekuńczą w stosunku do niego, co nawet mogło go drażnić. Jednak czemu tu się dziwić, skoro wszystko pokryte jest śniegiem i lodem? Czy to naprawdę nie napawało tych, co przeżyli, pewnym niepokojem? Muszę coś zrobić, będąc tutaj w końcu umrę… jej myśli wciąż krążyły wokół jednego tematu, kiedy to opatulona dwoma kocami obserwowała białą, wyraźnie widoczną parę wydobywającą się z jej ust i zmęczonych już płuc. Wiedziała, że musi zaryzykować, wyjść stąd i poszukać czegoś bezpiecznego, przecież na pewno znalazła się grupa ludzi, która odkryła takie schronienie, przecież szukali, więc czemu mieliby nie znaleźć? Kobieta spojrzała na telefon komórkowy, który padł całkowicie, nie reagował już na żaden jej dotyk. Potem zerknęła na zegarek, ale jego wskazówki jedynie drgały jak ludzkie ciało w konwulsjach pośmiertnych. Westchnęła głęboko i niespodziewanie zakasłała z głośnym charczeniem. Czuła, że jeszcze trochę i nabawi się zapalenia płuc, a to nie wróżyło nic dobrego. Nic prócz śmierci, której wokół i tak było już zbyt wiele, czyż nie?
- Musimy iść. - powiedziała pewnie do samej siebie, choć w jej głowie nie zagrzmiał żaden sensowny plan. Nie wiedziała gdzie ma pójść, w którą stronę i przede wszystkim jak ma się przedostać przez te zwały śniegu, które z godziny na godzinę stawały się coraz większe? W jej głowie zabrzmiało pytanie “ale gdzie?”, jednak nie potrafiła na nie odpowiedzieć. Zapakowała co mogła i zakryła się najlepiej jak tylko umiała. Licząc na łut szczęścia opuściła pozornie bezpieczne mury szpitala.

Kit & Alexandra

Kobieta opuszczając mury szpitala nie spodziewała się, że spotka na zewnątrz kogokolwiek. Od kilku dni widziała więcej zwłok, niż żywych ludzi, więcej nerwów niż kilku wymian uprzejmości, jakie w szpitalu, o dziwo, zdarzało się ujrzeć.
Kiedy przemierzała ciężkie zaspy śniegu, drżąc z zimna, natknęła się na parę osób, mężczyzn. Z początku nawet chciała ich spytać, czy wiedzą coś o jakimś schronieniu, skoro żyją, to może szukają ocalałych, by im pomóc? Jednak nim zdążyła otworzyć usta, jeden z mężczyzn doskoczył do niej chwytając ją za ręce w celu unieruchomienia, a drugi wyciągnął nóż, niespiesznie podchodząc do kobiety. Nic nie mówili, nie była pewna, czy chcą ją okraść czy po prostu zabić, bo to ich bawiło. Milczenie zbirów było niepokojące, zaś szarpania się kobiety sprawiały jej jedynie więcej bólu, niż pomagały.
- Zostawcie mnie! Zwariowaliście?! - wydarła się na tyle głośno, na ile umiała, jednak czy kogokolwiek to obchodziło?
Odpowiedział jej złośliwy rechot.
Mężczyzna z nożem podszedł bliżej by zajrzeć jej do plecaka. Uśmiechnął się z zadowolenia widząc mnóstwo lekarstw.
- Baba! - powiedział. - Na dodatek żywa. I prezenty przyniosła. Jakie to miłe.
- Aha... - potwierdził jeden z jego kompanów. - Jak się tym podzielimy? - spytał. - Nie może być zawsze tak, że ty bierzesz najlepsze kąski.
Wsłuchiwała się w tę śmieszną wymianę zdań niemal nie wierząc, co stało się z tym światem. Zerkała raz na jednego, raz na drugiego, a od kręcenia głową mało co się w niej nie zakręciło. Naprawdę wierzyła w ludzi, w cały ten świat. To, co się stało, a raczej wciąż działo, brała za jakiś zły sen. Ludzie naprawdę zawsze tacy byli?
- Ogłupieliście?! Planeta szaleje, a wy ludzi napadacie?!
- Ładna, prawda? - wtrącił się kolejny. Całkiem, jakby nie słyszał, co mówi trzymana przez niego kobieta. Wyciągnął spod jej czapki kosmyk włosów. - Patrzcie... Ruda... Takie są gorące. Szkoda tylko, że taka pyskata.
- Aha... - To chyba musiało być ulubione słowo mężczyzny. Pewnie tak zaczynał większość zdań. - Ruda... - Oblizał się. - I ładna.
- I, na pozór, nie jest chuda... - dodał czwarty, do tej pory milczący.
Poczuła, jak jego ręka wędruje pod jej kurtkę.
Alexandra ignorując cały ból wynikający z szarpania się, próbowała wciąż właśnie tego. Może w końcu uda jej się któregoś uderzyć z barku, albo może i nawet przywalić mu głową. Było jej to całkowicie obojętne, cała sytuacja wręcz ją obrzydzała. W głowie wciąż miała myśli o tym, do czego świat zmierzał. Mało było na nim kłopotów, śmierci, cierpienia, co daje to tym ludziom, że zachowują się jak zwykłe świnie?
- Wsadź sobie te łapy w dupę swojego kolegi, jeśli tak Ci się nudzi! - wydarła się i plunęła mu w twarz. Niech ta ślina zamarznie mu na oku i zdechnie. Chciałaby, by tak było, ale od oplucia jeszcze nikt nie umarł.
- Niegrzeczna dziewczynka! - Opluty pokręcił głową. - Ale nie szkodzi. Zabieramy ją? - powiedział do tego z nożem. - Trochę za zimno na zabawę, a jak sobie coś odmrozi, to nam dadzą za nią mniej.
Ze złości zacisnęła pięści. Wiedziała, że nie potrafi wiele zrobić, nóż miała schowany zbyt daleko, by skrępowana mogła po niego sięgnąć. Plecak strasznie jej ciążył, w dodatku kilku silnych mężczyzn na jedną, słabą kobietę, to było zdecydowanie za dużo, nie wspominając o jakiejkolwiek sprawiedliwości. W milczeniu rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu ruchu, może nawet jakiejś żywej duszy? Chciałaby móc kogoś ujrzeć, kogokolwiek.
- Jesteście debilami, przecież takie przyjemności są krótkotrwałe. Nie zapowiada się na to, by to miasto nadawało się do życia za kilka dni, może nawet tygodni, góra. Mogłabym być dla waszych przygłupów lekarzem, a nie dupskiem jak podrzędna blondyna! - mogła sobie gadać do woli, ale była taka… zła. Nie potrafiła inaczej tego określić. Musiała poczekać, aż jeden z nich zwolni choć lekko uścisk, by mogła sięgnąć po nóż. Musiała po prostu poczekać, aż zaczną ją prowadzić, czy też raczej ciągnąć po tych zaspach, bo ona nie miała zamiaru im w tym pomóc.
- Już wolę sobie dupę odmrozić, niż gdziekolwiek z wami iść. - dodała chyba już bardziej do siebie. Nawet łza w oku jej się nie zakręciła, nawet nie miała zamiaru krzyczeć o pomoc. To było zbyt żałosne i pewnie jeszcze by ich podnieciło, nie miała zamiaru dawać im satysfakcji. Jakiejkolwiek.
Umoralniająca przemowa, poparta logicznymi (według niej przynajmniej) argumentami, nie zrobiła na otaczających ją mężczyznach żadnego wrażenia.
- Dość już tego pyskowania - rzucił ten z nożem. - Idziemy.
Popchnął ją z całej siły, tak że upadła na kolana.
- Wstawaj! - wydarł się, najwidoczniej tracąc cierpliwość.
Kobieta była niewzruszona krzykami. Miała to głęboko w nosie, co oni chcieli. Musiałaby być ociemniała i przygłupia by jak piesek posłusznie się podnosić, może jeszcze miałaby w podskokach z nimi iść za rączkę? Dobre sobie!
W powietrzu rozległ się suchy trzask.
Mężczyzna z nożem zwalił się obok klęczącej kobiety. Biały do tej pory śnieg przybrał nagle czerwoną barwę.
Nim po raz kolejny zdążyła im odburknąć w jej uszach rozległ się nieprzyjemny huk. Odruchowo skuliła się jeszcze bardziej i nakryła rękami na głowę. Kiedy poczuła, że obok niej na miękki, śnieżny puch coś upada, zerknęła zza rąk szeroko otwierając oczy.
- Cudownie. - tak wyglądało przeklinanie w wykonaniu rudowłosej. Gdyby inaczej była wychowana, pewnie syknęłaby nieprzyjemne słowo na “k”, jednak komizm całej tej sytuacji i zdarzenia nie mieścił jej się w głowie. Naprawdę ludziom w głowach dymanie, kiedy świat chyli się ku końcowi? Nie miała zamiaru ruszać się ani zmieniać pozycji, nie chciała dostać w łeb od “myśliwego”. Może kanibal? przeszło jej przez mysl. Krew nie robiła na niej wrażenia, wręcz uśmiechnęła się patrząc na, jak jej się zdawało, martwe ciało frajera. Nie polubiła go, więc dobrze mu tak. W całym tym zamieszaniu zupełnie zapomniało o drugim mężczyźnie, jednak kiedy tylko zdążyła otrzeźwieć zerknęła ukradkiem w górę upewniając się, że mimo utraty towarzysza ten dalej tutaj stoi. Dyskretnie sięgnęła po nóż, jednak jej ruchy były niezgrabne i powolne. Jeśli ktoś planowałby strzelić, zdecydowanie byłby szybszy od niej. Jedyne co zdążyła zrobić to sięgnąć po broń, jedyną jaką posiadała.
Kolejny strzał.
Miłośnik słowa “Aha” wrzasnął, po czym złapał się za pośladek.
- Trafili mnie! - zawołał odkrywczo. Rozejrzał się dokoła, jakby chciał wypatrzyć sprawcę swego nieszczęścia.
Jego kompani mieli nieco lepszy refleks. Ledwo przebrzmiał huk wystrzału, rzucili się do ucieczki, nie oglądając się ani na leżącego kompana, ani na postrzelonego w zadek.
Alexandra jedynie parsknęła krótkim śmiechem. Rozbawiona stwierdziła, że nie warto się ruszać, póki ktoś strzela “Bóg wie skąd”.
Po dłuższej chwili usłyszała skrzypienie śniegu - coraz bliższe kroki.
- Masz zamiar tak sobie odpoczywać aż do końca świata? - usłyszała.
- Ja jestem niegroźna, przysięgam! – zaczęła od razu po chwili prostując się, chcąc spojrzeć przed siebie. Szybko stwierdziła, że siedząc tak na śniegu nie tylko chłonie wilgoć i chłód, ale staje się też łatwym łupem, więc niemal błyskawicznie podniosła się by stanąć na równe nogi.
- Jestem lekarzem, szukam tylko schronienia – dodała szybko patrząc przed siebie. Nie obchodziło ją to, co mogła ujrzeć. Miała jedynie nadzieję, że to, co ujrzy, będzie spełniało jej oczekiwania wobec ludzi. Chciała coś jeszcze powiedzieć, jednak jej usta jedynie rozwarły się, a potem zamknęły, będąc dalej już milczące, zaś jej zielone oczy jedynie błądziły po obrazie, jaki malował jej się przed oczami.
- Lekarz? To cud prawdziwy. - Stojący dwa metry przed nią mężczyzna wyciągnął rękę na powitanie. - Christopher - przedstawił się. - W skrócie Kit.
Ruda była naiwna, nie ma co. Poczuła się nawet głupio, że stoi przed nim z nożem w ręku. Z początku zamrugała szybko oczami nie do końca będąc pewną, czy warto mu ufać, ale z drugiej strony, czemu miałaby nie ufać komuś, kto jej pomógł? Niemożliwe, by ludzie byli aż tak podli, by zabijali się o kawał dupy!
- Alexandra! - odparła radośnie, uśmiechając się szeroko i dała krok w przód podając swą dłoń. Uścisk ten i tak był śmieszny, zważywszy na te grubaśne rękawiczki, które chroniły jakby przed wszystkim, nie tylko przed mrozem. Zapewne powinna teraz być sceptyczna, patrząc na niego z ukosa, ale czy warto było? Albo zaufa, albo zdechnie na mrozie.
- Szukam schronienia. Znasz jakieś? - spytała z nadzieją w głosie. Skoro już był na tyle miły, by się przywitać i ucieszyć na jej widok, to może znał takie miejsce, gdze ludzie byli bezpieczni? A jeśli nie, to może zechce poszukać go razem z nią?
Uśmiech z buzi dziewczyny nie zachodził. Zdawał się nawet być taką miłą odmianą wśród tego, co stało się z ludźmi.
- Chodź zatem - powiedział Kit - zanim tamci dojdą do słusznego wniosku, że jesteś warta ryzyka. Jest takie miejsce, gdzie można spróbować się schować przed mrozem. Jest tam kilkanaście osób. Ze dwie godziny stąd. Jesteś zainteresowana? - spytał.
Uśmiech kobiety poszerzył się jeszcze bardziej. Spod jej warg wyłonił się rząd zadbanych zębów, a jej oczy zabłysły. Uwierzyła mu, najwidoczniej, ponieważ nagle schowała nóż, zupełnie nie krępując się tym, że przed chwilą taki obnażony groził innym będąc w jej dłoni.
- Tak. - odparła krótko i podeszła jeszcze bliżej, by znaleźć się tuż obok mężczyzny. Miała teraz zamiar zasypiać go mnóstwem pytań, o tym kim był, co tutaj robił, co sądzi o tej całej sytuacji, tym nagłym pogorszeniem się warunków atmosferycznych. Była sympatyczna, urocza, miła… Czasami mogłoby się wydawać, że nie pasuje do tego świata.
- Co tu robiłaś? - spytał. - Bo chyba nie spacerowałaś dla zdrowia?
- Do tej pory siedziałam w szpitalu… Ale wiem, że na dłuższą metę bym tam nie przeżyła. Opuściłam go tylko po to, by znaleźć lepsze miejsce, może i ludzi. Choć nie spodziewałam się, że niektórym mogło odbić do tego stopnia by… No wiesz. Robić takie rzeczy. Przecież są ważniejsze sprawy na głowie, to niedorzeczne - odpowiedziała ze spokojem, mimo całej sytuacji zdawała się być opanowana, jakby była pogodzona ze wszystkim i nawet jeśli coś ją zaskakiwało, starała się przejść z tym do porządku dziennego.
Kit uprzejmie nie wyprowadził jej z błędy, jaki popełniała zbyt optymistycznie oceniając ludzką naturę.
- My się staramy zdobyć jak najwięcej zapasów - powiedział. - No i poręcznych urządzeń, które mogą się przydać w trudnych czasach. A ostatnio - uśmiechnął się - udało się nawet znaleźć krowę. Co prawda nie wiem, jak długo wytrzyma. No i nie daje dużo mleka - dodał.
- Mimo wszystko brzmi optymistycznie… W miare możliwości. - skomentowała podtrzymując dialog z mężczyzną. Nie była pewna co może mu powiedzieć. Martwiła się gdzieś w głębi duszy o swojego brata, jednak starała się tego nie pokazywać.
- A wielu chorych? - spytała z ciekawości.
- Jedna złamana ręka - odparł. - No i, wiesz... brak słońca kiepsko wpływa na samopoczucie. Ale na to niewiele się poradzi. Ale skoro Eskimosi dawali sobie radę w ciągu długich nocy, to i na się musi to udać. Ale lekarz... i tak cię będą nosili na rękach. No, może nie dosłownie - dodał z uśmiechem.
Alex uśmiechnęła się słabo.
- Sytuacja jednak jest chyba koszmarna - mruknęła ciszej i spięła mięśnie kuląc tors z zimna.
- Będzie nam wszystkim ciężko, a nie wiadomo czy będzie lepiej - dodała patrząc ślepo przed siebie.
Uśmiech Kita był nieco weselszy.
- Trzeba założyć bardziej optymistyczną wersję. Będzie ciężko, ale damy radę. Tak należy podchodzić do tej sprawy. Teraz jest ci zimno, stąd takie ponure spojrzenie na świat.
- Masz rację - odparła i spojrzała na niego. Usmiechnęła się subtelnie, przypominało to uśmiech zawstydzonej i uroczej kobiety. Miała strasznie lekki wyraz twarzy. Jednak po chwili poprawiła swój wielki szal, zostawiając jedynie widoczne oczy, które same w sobie zdawały się uśmiechać.
- Długo już przebywasz w tym schronie? Czemu w ogóle go opuściłes? - spytała w zastanowieniu co chwile na niego spoglądając, jakby próbowała go zapamiętać.
- Niektórzy mówią, że się zrobi jeszcze zimniej - odparł. - Dlatego staram się zwiększyć zapasy, póki można to jeszcze zrobić. No a w schronie jestem od dwóch tygodni. A, przyznaję, trafiłem tam przez przypadek. Szczęśliwy, jak się okazało. Nie sądzę, by się komuś udało samemu przeżyć długie zimowe miesiące. Wtedy było tam kilka osób, teraz jest cztery razy tyle.
- Rozumiem - odparła z początku pochmurno, jakby się nad czymś zastanawiała, jednak szybko jej ton głosu z powrotem nabrał pozytywnego, kobiecego tonu
- Czyli jestem twoja zdobyczą, jak te zapasy - zaśmiała się krotko, na samo wyobrażenie, jak przerzuca ją przez bark niczym worek znalezionych ziemniaków.
- Cenną zdobyczą - odparł Kit. - W sam raz na to, by schować do sejfu i trzymać - zażartował. - Nie będę mógł spuścić z ciebie oka - dodał - bo jeszcze ktoś mi ciebie ukradnie.
Uśmiechnęła się pod nosem patrząc przed siebie. Cieszyła się, że spotkała kogoś miłego. Może nie powinna wierzyć mu tak szybko, ale zaufała. Cóż, gdyby tego nie zrobiła, może umarłaby z zimna?
- Nie chciałabym już być skradziona, biorąc pod uwagę niedawne zdarzenie - odparła szczerze i pokiwała głową. To naprawdę było nie do uwierzenia, zachowanie, z którym przyszło jej się zetknąć.
- W takim razie będziesz musiała się nauczyć zadbać o siebie. Nie wiem... Umiesz może strzelać? - spytał. - Czy może ograniczasz się do machania tym scyzorykiem?
Ze wstydu zakryła się bardziej szalikiem
- Będąc lekarzem nie potrzebowałam mieć takich zdolności… Nawet machanie scyzorykiem kiepsko mi idzie. - odparła szczerze i szybko.
- Tylko nie wykorzystuj tej wiedzy teraz, skoro już wiesz, że jestem na maxa niegroźna. - dodała i zerknęła na niego z ukosa.
- Teoretycznie jako lekarz powinnaś wiedzieć, gdzie kogo walnąć, żeby zabolało. - Uśmiechnął się. - Ale wszystkiego można się nauczyć. Jeśli, oczywiście, chcesz. Mam wrażenie, że czasu będziemy mieli pod dostatkiem.
Przez myśl Alexandry przemknęło mnóstwo obrazów. Widziała już w wyobraźni jak doi krowę, opatruje wszelkie urazy i śpi śliniąc poduszkę. Może i miała inne myśli, ale czy to ważne?
- Zapewne nawet w schronie się przyda mała samoobrona. Nigdy nie wiadomo komu odbije. - rzuciła w odpowiedzi i zamyśliła się na chwilę. Zadrżała krótko.
- Chętnie z Ciebie skorzystam. Jeśli się oferujesz, oczywiście! - dodała nieco go przedrzeźniając, musiała wcisnąć drugie takie samo “oczywiście”, jakie sama usłyszała, jednak na szczęście jej głos był na tyle przyjemny, że mogło ujść jej to płazem, bo każdy dźwięk zdawał się nieść ze sobą jakąś cząstkę nadziei i wiary.
- Tam skręcamy - powiedział Kit. - Jeszcze dobra setka metrów i będziemy w domu.
- Mam nadzieję, że jest wolne łóżko - powiedziała, jednak szybko się poprawiła - Łóżko, to znaczy kąt! Rany, ale ja wymagająca się zrobiłam. Nie mogę się już doczekać. - dokończyła z ulgą, robiło jej się co raz bardziej zimno i nieznośnie. Chciała już jak najszybciej być w “domu”.
- Mamy nawet jeszcze kilka łóżek wolnych - odparł Kit. - Będziesz mogła sobie wybrać legowisko. Zdecydowanie lepsza wersja, niż koc na betonowej podłodze. Zapewniam.
- Mam nadzieję, że będzie tam mój brat… - mruknęła bardziej do siebie niż do niego. Zatraciła się trochę w swoich myślach. Chciałaby zacisnąć kciuki, jednak nie mogła. Nie w tych rękawiczkach...
- Brat? Zgubiłaś go? - spytał zaskoczony. - Jak? I gdzie?


* * * Aktualnie * * *


Wbrew temu, co stało się ze światem, kobieta potrafiła znajdować pozytywne strony tych sytuacji. Oczywiście, że było to trudne, jednak ona miała silną osobowość i psychikę. Wiele mogła znieść, nauczył ją tego jej zawód, gdzie śmierć była na porządku dziennym. Co prawda nie była patalogiem i nie zajmowała się samymi zwłokami, ale milionowe mówienie zapłakanej rodzinie "przykro mi, ale nie udało nam się go uratować", sprawiło, że Alexandra nie czuła żadnych emocji związanych z krzywdą ludzką bądź też śmiercią. Może i dlatego ciężko jej było znaleźć bliską osobę i jeszcze do niedawna najbliższy był jej brat. Tylko on się od niej nie odsuwał, nie mówił, jakie zimne ma serce w chwilach krzywd innych ludzi. Szczęście jednak dopisało jej dopiero po tym, gdy nieszczęście spadło na cały świat. Stała się ważna nie tylko dla społeczności ogółem, ale i dla poszczególnych osób. Walczyła ze sobą by stłumić uczucia, by być profesjonalną i oziębłą osobą, ale nigdy nie wygrywała takich bitew.
Unikała chłodu grzejąc się w łóżku, kradnąc ciepło wytwarzane przez osobę leżącą obok niej. Sama miała problem z ciepłotą własnego ciała, zawsze odziana w wiele warstw odzieży, która to dla mężczyzny obok niej była utrapieniem. Jedna bluzka, druga bluzka, trzecia bluzka... o, jeszcze sweter, świetnie. Póki więc potrafiła znaleźć pozytywy tej zdecydowanie katastrofalnej sytuacji, umiała jakoś pogodzić się z tym wszystkim, w miare swoich możliwości. Jej powaga i odrzucenie emocji w chwilach krytycznych i kryzysowych sprawiały, że była jedną z bardziej pomocnych osób, które potrafiły zachować zimną krew i odrzucić wszelakie uczucia na bok.

Ciepło w łóżku było miłe i nie chciało się go opuszczać. Burczenie Kita zdecydowanie ją rozbawiło, kiedy ktoś zapukał. Wydawał się być tak ogromnie niezadowolony, że wywołał tym u niej szczery, acz cichy chichot.

Alexandra, młoda i urodziwa, rudowłosa piękność. Wzrost średni, ok 164cm, waga 53kg. Przed apokalipsą ważyła więcej, jednak głód i niedostatek żywieniowy sprawiły, że pierwszy raz była prawie zadowolona ze swojej wagi ciała. Kobieta szczyciła się swoimi długimi i pięknymi rudymi włosami, które nadawały jej charakteru i jednocześnie przyciągały swoją niespotykalnością. Bowiem rzadko kiedy widuje się osoby o takim kolorze pukli. Sięgały one niemalże do pasa i choć na pewno bardziej praktycznie byłoby je ściąć, właścicielka zdecydowanie nie planowała takiego zabiegu. Ponadto posiadała zielone tęczówki oczu, których kolor był jedyną pozostałością po pięknie natury, liściach, trawach, kwiatach. Zatapiając się w te barwę zawsze można było sobie przypomnieć, jak cudownie kiedyś było wygrzewać się na ławce w parku, w niesamowite, wiosenne popołudnia. Twarz Alexandry nie należała do tych bardzo smukłych i podłużnych. Mimo swej zgrabności ciała, buzia dziewczyny była lekko zaokrąglona. Na pewno nie jak dojrzały pomidor, okrągła do granic możliwości, ale na próżno było w niej szukać wyrazistego odznaczania się kąta żuchwy czy kości policzkowych. Buzia ta miała znikome ilości piegów, gdyż te pojawiają się głównie przy ingerencji słońca, którego rola w tych czasach niemalże zanikła. Na szczęście elementy twarzy potrafiły się do niej dopasować na tyle, by nie tworzyć z niej komicznego portretu. Oczy miała długie i zdawać by się mogło, że dosyć spore. Źrenice tej kobiety wydawały się być zawsze wielkie, zupełnie jak źrenice osób po narkotykach, jednak u niej to była natura. Piękna natura, trzeba by dodać. Rude brwi dodawały oczom charakteru, natomiast nos idealnie komponował się pomiędzy nimi. Był przeciętny, jak nos każdego, niezadarty ani nie garbaty. Usta często zdawały się “patrzeć” na rozmówcę bardziej niż oczy. Uśmiechały się, jakby zawstydzone. Były naprawdę przyciągające. Mimo całej tej otoczki, kobieta i tak na co dzień była szczelnie zakryta milionem szmat i ciepłych ubrań, przez co nie rzucała się w oczy bez potrzeby.
Jej całe ciało było śnieżnobiałe, niczym mleko. Naturalnie tak już miała, że jej cera była blada, w lepszych czasach wręcz wytykano ją palcami, że nie jest opalona jak większość ludzi, chociaż minimalnie. Prawda jednak była taka, że ta kobieta wręcz “nie mogła” się opalić, bo jej skóra po przyjęciu dawki słońca zamiast się ładnie rumienić na lekki brąz lub beż, po prostu stawała się czerwona, spalona. Może to okrutnie zabrzmi, zważywszy na czasy jakie nastały, ale Alexandra wolała zimę, śnieg, mróz… Może teraz jej się w sumie odwidziało, bo co za dużo to niezdrowo.
Dziewczyna w całokształcie była naprawdę zgrabna i mimo ograniczeniu w żywności, jakie narzucał im ten świat, zachowała swoje dwie krągłości, jakimi były piersi oraz biodra.

Jeszcze nigdy nie była świadkiem zebrania, to i nie była pewna czego mogłaby się spodziewać. Zamiast wyjść spod okrycia i "doubrać" swoje warstwy odzieży, postanowiła zrobić to nie wyłaniając się spod zgromadzonego ciepła. Trochę to trwało, bo i dużo było.
- Ciekawi mnie, co to może być - powiedziała w zastanowieniu zakładając już tylko buty. Zerknęła w boczne lusterko samochodu i poprawiła nieco rozczochrane, niespięte włosy, które w niezliczonym puchu zdobiły jej śnieżnobiałą buzię okrytą piegami. Kiedy już byli gotowi i okryci wedle potrzeb, opuścili swoje małe, prywatne w miarę możliwości pomieszczenie. W tych okolicznościach o prywatność było trudno, na szczęście dało się i znaleźć kilka takich miejsc, w których byłoby już trudniej ich znaleźć, jednak na szczęście tym razem nie było potrzeb, by przebywać w warsztacie czy też małym gabinecie.
Kiedy dotarli na zebranie, Alexandra od razu zaczęła się rozglądać za swoim bratem. Wspięła się na palcach własnych stóp i mocno wyciągnęła szyję kręcąc głową to w jedną, to w drugą stronę. Dopiero kiedy wszyscy się zebrali i zrobiło się bardziej tłoczno, zrezygnowała z prób poszukiwań, bo większość ludzi była wystarczająco od niej wyższa i wszystko jej zasłaniali. Wsłuchała się w to, co mówił mężczyzna. Nie zastanawiała się długo nad decyzją, jednak w myślach miała wiele wyobrażeń, co może się stać lub co mogłaby zrobić. Na ile znikną, na ile stracą możliwość luksusu. W sumie, prędzej czy później i tak musieliby wyjść po jakieś zapasu, całego życia tutaj nie przetrwają, bez wychodzenia. Z drugiej strony, narażać grupę osób, dla ludzi, którzy być może wcale nie są uczciwi? I co, teraz oni pójdą i istniejąca tutaj grupa straci ważnych ludzi, na rzecz czego? Nie było to do końca logiczne, ale kiedy zobaczyła jak znany jej z widzenia Strażak, James, występuje i zgłasza się, coś w niej pękło. Strażak, osoba ratująca ludzkie życia, zupełnie jak ona. Natchnięta jego odwagą sama przepchała się przez garstkę ludzi i stanęła naprzeciwko mężczyzny, który przed chwilą przemawiał. Kit widząc to, poszedł za nią.
- Ja też mogę pójść. Będę im pomocna, na pewno bardziej niż tutaj, w tym bezpiecznym miejscu. - powiedziała poważnie bez krztyny uśmiechu i zerknęła na Jamesa. Kiwnęła potwierdzająco głową, w ramach uznania. Kit szybko pojawił się obok jej boku, wyglądało więc tak, jakby też się zgłosił. Po chwili potwierdził to swoimi słowami
- Ja oczywiście też pójdę - zgłosił się Kit.
Wiedziała, że zrobił to tylko dlatego, że ona tutaj stanęła. Gdyby nie to, to kto wie? Może wolałby tutaj zostać?
- Kiedy byśmy ruszali? - spytała błądząc wzrokiem po zebranych, jakby w poszukiwaniu nowych chętnych. Ciekawiło ją po prostu, ile osób jeszcze się zgłosi, bo ich trójka to zdecydowanie za mało.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 11-05-2015 o 13:27.
Nami jest offline  
Stary 11-05-2015, 19:38   #5
 
NightShot's Avatar
 
Reputacja: 1 NightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodze
Przenikliwy chłód kłuł niemiłosiernie ciało mężczyzny. Śnieg ogarniał całą przestrzeń, aż po horyzont. Głód ściskał żołądek, a pragnienie osłabiało. Mimo to, nieprzerwanie parł naprzód rozgarniając zaspy blokujące drogę. Nadzieja była jedynym, co trzymało go przy życiu. Tylko ona nadawała jakikolwiek sens wiecznej walce o życie, którą prowadził.
Huk wystrzałów rozerwał powietrze. Nie wiedział skąd padały strzały. Nie wiedział kto, i po co do niego strzelał. Jedyne, co czuł to ból. Kule rozrywały ciało wywołując fontannę krwi.

Logan zerwał się ze swojego łóżka dysząc. Kolejny koszmar zbudził go szybciej od reszty ocalałych. Jawa nie była jednak dużo lepsza od snu. Może i była gorsza ? Zimno stawało się powoli nie do zniesienia. Ludzie mówią, że zima nigdy się nie skończy. - pomyślał - Jeśli to prawda, oznaczałoby to rychłą zgubę dla wszelkiego życia na Ziemii. Paliwo kiedyś się wyczerpie, nawet jeśli wcześniej nie padną agregatory. Enklawa stanowi jedynie ostatnie podrygi umierającej rasy ludzkiej. Może to już agonia ? Dalsza walka jest bez sensu. Jedynie nadzieja na lepsze jutro mogła utrzymywać ludzi przy życiu. Była najcenniejszym zasobem, jaki udało im się nagromadzić. Teraz, gdy najbardziej jej potrzebowali zaczynało jej brakować. Ludzie tracili wiarę w to, że nadejdą lepsze czasy. Że znów będą opalać się na słońcu. Że znów zobaczą dzieci biegające wśród drzew. Może już czas z tym wszystkim skończyć ? Świat upadł. Nie ma już dla kogo żyć. Zaginęli przyjaciele. Zaginęli krewni. Zaginęła ludzka życzliwość. Zaginęła Mary.Przeciągnął się i usiadł na materacu. Odruchowo sięgnął po zdjęcie w szklanej ramce leżące na stołku obok niego. Ręka zadrżała mu z zimna, a przedmiot upadł na ziemię. Hałas natychmiast obudził kilka osób, które spojrzały na niego z wyrzutem. Logan powoli schylił się po fotografię. Przedstawiała ona parę ludzi. Pierwszym z nich był on sam. Był ubrany w T-shirt i krótkie spodenki. Jego twarz zdobił uśmiech, którego daremno dziś u niego szukać. Życie nie dawało już okazji do radości. Po stracie rodziny nic nie było w stanie go usatysfakcjonować. Drugą osobą była Mary. Kobieta miała na sobie krótką spódniczkę i barwną koszulkę. Jej twarz okalały długie, szatynowe, kręcone włosy. Spod ciemnych brwi na mężczyznę spoglądały głębokie błękitne oczy. Od momentu udadku szkło pękło bezlitośnie rozdzielając parę w miejscu w którym trzymali się za ręce. Logan zamrugał próbując odpędzić łzy cisnące się do oczu. Bezskutecznie. Mężczyzna ukrył twarz w dłoniach. Z zadumy wyrwała go ręka, która spoczęła na jego ramieniu.
- Logan, będzie zebranie. Chodź - rzekł ktoś, po czym odszedł.
Mężczyzna niespiesznie wstał, wciąż nieco niewypoczęty. Jego przekrwione oczy kleiły mu się. W tym tygodniu wróciły koszmary niepozwalające na wypoczynek. Udał się jednak do ustalonego miejsca spotkań. Dłuższej części wypowiedzi nie rejestrował, błądząc pomiędzy snem a realną rzeczywistością. Zrozumiał jednak sam cel przemowy, głównie z reakcji słuchających. Niektórzy pokiwali głową w milczeniu, inni spoglądali po sobie w zakłopotaniu. Dostrzegł również panią, która płacząc skandowała niby w transie:
-Tacy młodzi ! Tacy młodzi !
Rozumiał ją. Wiedział, że taka misja graniczy z samobójstwem. Przez chwilę wydawało mu się, że przez zmrurzone oczy dostrzega przed sobą twarz Mary. Ona tam jest! Ona tam jest ! - zdawało się krzyczeć jego sumienie. Przez kolejną chwilę widział sylwetki ludzi. Znienawidzeni ! Okradli cię ! Zhańbili ! Zabij ich ! ZABIJ !!!
Nie wytrzymam tu dłużej -pomyślał - Muszę się stąd wyrwać, coś muszę zrobić. To będzie czyste samobójstwo. Nigdy nam się nie uda.- uśmiechnął się do siebie - Wchodzę w to
- Zgłaszam się ! - krzyknął, po czym dołączył do grupy chętnych. Drużyna samobójców, nazwał wszystkich w duchu. Przyszłość w Enklawie nie zapowiadała się różowo. Postanowił dać z siebie wszystko, byle misja zakończyła się sukcesem. Miał też nadzieję na odnalezienie żony, może nawet pozostałych członków rodziny, a także na zemstę na ludziach, którzy zabrali mu wszystko zostawiając na niemal pewną śmierć.
 
__________________
Nie uciekaj przed snajperem - zginiesz zmęczony.
NightShot jest offline  
Stary 11-05-2015, 20:05   #6
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Nikolai powoli szedł pustym korytarzem. Rozpoznał to miejsce od razu. To jego rodzinny dom. Drewniana chałupa, gdzieś na północnych krańcach Syberii. To miejsce nie kojarzyło mu się dobrze, czuł się nieswojo przebywając tutaj. Złe wspomnienia…

Wszędzie było ciemno, tylko z jednego pokoju znajdującego się na końcu korytarza wydobywało się delikatne światło. Mężczyźnie co raz bardziej trzęsły się ręce. Z pokoju zaczęło go dobiegać ciche łkanie małego dziecka. Wszedł powoli do środka. Okazało się, że jest to jego stary pokój. W rogu stało to samo łóżko, pod którym chował się zawsze, gdy ojciec wracał pijany. Obok łóżka klęczała kobieta, cała pokryta krwią. Nikolai nie widział jej twarzy. W pokoju zaczęło się robić co raz bardziej gorąco, mężczyzna zaczął się pocić. Podszedł bliżej kobiety. Spojrzał na jej zakrwawioną twarz. To była ona… Ale to niemożliwe, przecież ona nie żyje. Nie! To niemożliwe!

Nagle stał nagi przed domem, który stanął w płomieniach. Uczucie gorąca ustąpiło przeraźliwemu chłodowi. Widział kobietę, która stała w progu palącego się domu. Było mu tak strasznie zimno. Nagle usłyszał głośny, przeraźliwy krzyk.

***

Obudził się nagle, cały zlany potem. To był tylko zły sen. Nikolai spał na starym materacu znalezionym na śmieciach. Był to stary model, z metalowymi sprężynami w środku. Niestety niektóre z nich zaczęły już wychodzić, więc przy kładzeniu się trzeba było uważać, żeby nie wbić sobie tego w ciało.

Usiadł na materacu i przetarł twarz. Jego miejsce do spania znajdowało się przy ścianie, na której powiesił na kawałku sznurka duży kawałek ze stłuczonego lustra. Nikolai wstał i podszedł do niego. Nie był przyzwyczajony do takiego widoku, choć powoli już się z nim oswajał. Kiedyś gładko ogolony, z włosami zaczesanymi do tyłu. Król życia w Los Angeles. Obecnie, w ramach pokuty za tamto złe, zgorzkniałe życie, doprowadził swoje ciało do takiego stanu. Długa broda, przetłuszczone, przydługie włosy. Musiał odpokutować swoje winy, wtedy może w końcu zazna spokoju po tylu latach.

Wszystko zaczęło się od tego snu, który miał, gdy był nieprzytomny po nieudanej próbie samobójczej w celi śmierci. Jego żona powiedziała mu, żeby nie bał się zimna. Wtedy nie zrozumiał tego, ale gdy nadciągnęła epoka lodowcowa, wiedział, że musi całkowicie zmienić swoje życie.

Musiał trochę rozprostować kości. Od tych ciągłych zmian temperatur ciągle bolały go stawy, a rozwalający się materac też nieszczególnie pomagał. Postanowił, że przejdzie się trochę po parkingu.

To zadziwiające, jak szybko ludzie są w stanie dostosować się do nowych warunków. Wszystko wydawało się działać w miarę sprawnie. Każdy oddzielał się od siebie brudnymi prześcieradłami powieszonymi na sznurkach. Iluzja prywatności, ale lepsze to niż nic. Wszędzie wiszące pojedyncze, gołe żarówki, dające delikatne światło. Wiedział, że musi jakoś pomóc tym ludziom przeżyć to piekło.

Nagle wszyscy zaczęli iść do miejsca, gdzie zwykle odbywały się spotkania całej społeczności. Nie pytając nikogo, co się dzieje, ruszył za wszystkimi.

Na szczęście Reeves był człowiekiem rzeczowym, więc bez żadnego przeciągania wytłumaczył szybko i sprawnie całą sytuację. Nikolai wiedział, że nie ma czasu do stracenia. Trzeba jak najszybciej ruszyć na pomoc. Od razu zgłosiło się kilka osób, więc nie czekając dłużej, wyszedł przed wszystkich.
- Zgłaszam się - powiedział głośno, wychodząc przed wszystkich.
 
Morfik jest offline  
Stary 11-05-2015, 22:07   #7
 
Halfdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Halfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skał
-Dziadku, dziadku, opowiedz nam coś o starym świecie! - dwie uśmiechnięte sześciolatki ładowały się siedzącemu na wyrwanym samochodowym fotelu Antoniemu na kolana:
- Opowiedz coś o Kiribatach! Jak nie wiedzieli jak się używa kibla i o tym że nie wiedzieli że ziemniaki się gotuje a nie wrzuca surowe do sałatki żeby miały więcej witamin! - zaproponowała starsza o dwie minuty Angela
- Niee, o ruskim atomowym lodołamaczu jest lepsze! I o przygodach Siergieja! Jak wychodził do portu i wracał w samych gaciach z limem pod okiem! - zaoponowała młodsza bliźniaczka, Gabriela. Angela nie chciała odpuścić i pewnie doszłoby do kłótni, gdyby dziadek nie postanowił opowiedzieć obu historii i dodatkowo jednej nowej. Dziadkowie powinni opowiadać bajki o złych smokach, pięknych królewnach i dzielnych rycerzach, ale Antonio Vasquez nie znał takich bajek, nikt w dzieciństwie mu ich nie opowiadał. Jako stary wilk morski znał za to mnóstwo morskich historii, zarówno tych które doświadczył sam, jak i tych które usłyszał od kolegów po fachu przy kuflu piwa w niezliczonych portowych barach. Obie dziewczynki znały stary zewnętrzny świat tylko z jego opowieści, które działały mocno na ich wyobraźnię. W konsekwencji dziewczynki zamiast w księcia i w księżniczkę, bawiły się w pijanego drugiego oficera Siergieja i jedzących surowe ryby w całości Kiribatów. Co za czasy…
Gdy obie wnuczki już spały, Antonio delikatnie wyrwał się z ich uścisków i przykrył je kocem. Przyglądał się im przez chwilę, po czym dojrzał Carmen, dwudziestoletnią opiekunkę do dzieci, swoją najmłodszą córkę. Antonio miał czwórkę dzieci: młodszy syn Jose, który był policjantem wraz z dwiema siostrami wyemigrował z Veracruz w Meksyku, ich rodzinnego miasta do Sacramento. Nic ich tam nie trzymało, ich matka już nie żyła, a Antonio, podobnie jak ich najstarszy brat Miguel, większość czasu spędzali na morzu. Odeszli na bok i szeptem zaczęli rozmowę:
-Bardzo żałuję że was nie mogłem tak bawić, Carmen. Ale wiesz, musiałem tyrać byście mieli co jeść… - rzekł z westchnieniem Antonio.
- Nie przejmuj się tato. To stare, minione czasy, już nie istotne - najmłodsza córka była pragmatyczką - Mamy poważniejszy problem. Angela jest chora. Nie wiemy dokładnie na co, ale podejrzewamy że to cukrzyca, ale bez sprzętu i labolatorium ciężko powiedzieć. Może lekarka ci coś więcej powie. W każdym razie zapas potrzebnych leków kiedyś się skończy. Może za parę tygodni, może za kilka miesięcy. Trzeba ich poszukać na powierzchni. Słyszałeś o zebraniu? Jose chce zgłosić się na ochotnika!
-O nie… - Antonio szybko pobiegł na miejsce zbiórki. Znał to miejsce jak własną kieszeń - jeszcze gdy słońce na niebie przelewało ciepło na powierzchnię, zrezygnował z pracy na morzu, by pomóc z wychowaniem bliźniaczek. Aby sobie dorobić, zatrudnił się na pół etatu jako konserwator, złota rączka na tym właśnie parkingu. Taka forma wcześniejszej emerytury, w końcu nie był jeszcze taki stary, ledwo przekroczył pięćdziesiątkę. Był więc jedną z pierwszych osób które tutaj się schroniły. Jego ogromne doświadczenie z elektrotechniki też się przydało - ostatnie 30 lat pracował na morzu, głównie jako elektroautomatyk, ale także jako motorzysta i cieśla okrętowy. Kilka lat spędził też w marynarce wojennej. Mało kto jednak o tym pamiętał, dla większości był po prostu emigrantem, panem konserwatorem “od wszystkiego” z Meksyku, ubranym w koszulę w kratę, bury sweter lub niebieskie ogrodniczki. Niektórzy śmiali się z jego wąsów, inni z meksykańskiego akcentu. Co ciekawe mówiąc po rosyjsku już go nie miał. Ci którzy również władali tym językiem wiedzieli że Antonio nie był czystej krwi Meksykaninem - jego ojciec pochodził z Rosji i chociaż nigdy go nie spotkał, to nauczył się jego języka na wspomnianym już rosyjskim lodołamaczu. Siergiej długo pracował żeby pozbyć się tego latynoskiego brzmienia. I dodali mu patronimik - Iwanowicz.
Na sali szybko wypatrzył Jose i wziął go na bok:
-Synu, co robisz! Nie idź na powierzchnię! Dziewczynki potrzebują ojca! -
szepnął nerwowo
-Co jak co, ty tato nie możesz mnie w tej sprawie pouczać. Ciebie nigdy nie było w domu! - odciął się Jose.
-I zamierzam to naprawić. Ja pójdę na powierzchnię zamiast ciebie. Nie ma dyskusji. Swoje już przeżyłem, a ty masz jeszcze sporo przed sobą. Po za tym, chcę odszukać twoją drugą siostrę. Uparta kobieta, wybrała opiekę swojego męża, może udało jej się przeżyć - położył dłoń na ramieniu syna - I pamiętaj że jestem z innej gliny niż ty. Morze czyni ludzi twardymi, niczym ze stali. - dorzucił. “Albo niszczy ich całkowicie”, tego już nie dopowiedział. Syn podniósł ręce jakby chciał oponować, ale w końcu się poddał.
Wrócili na salę, akurat w momencie gdy zapytano o ochotników.
Antonio Iwanowicz Vasquez, konserwator i stary wilk morski podniósł rękę i wystąpił do przodu.
 

Ostatnio edytowane przez Halfdan : 11-05-2015 o 22:16.
Halfdan jest offline  
Stary 14-05-2015, 23:41   #8
 
Suchoklates's Avatar
 
Reputacja: 1 Suchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skał
Kiedy wstawał większość ludzi pogrążona była jeszcze w objęciach morfeusza. Nathaniel lubił ten moment, gdy całe schronienie przepełniała cisza i spokój, a przechadzając się pomiędzy piętrami nie musiał mijać tych samych zmęczonych życiem i pozbawionych nadziei twarzy. Jak co dzień przemknął cichcem pomiędzy samochodami, które oddzielały poszczególnych ocalałych. Sen był ich jedyną ucieczką od szarej rzeczywistości przepełnionej mrozem i niepewnością każdego kolejnego dnia. Czasami odnosił wrażenie, że wielu z nich wolałoby się nigdy nie budzić.
Jak zwykle jego siostry nie było nigdzie widać. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, gdzie przebywa - a raczej z kim przebywa. Nie podobało mu się to, choć już od dłuższego czasu starał się nic nie mówić. Alex była dorosła i sama mogła o sobie decydować, ale od czasu śmierci ich rodziców stała się jego jedyną rodziną i troszczył się o nią bardziej niż o kogokolwiek i cokolwiek innego.
Akurat przechodził obok miejscówki Kita. Zerknął tylko raz w kierunku drzwi i poszedł dalej. Kiedyś... Właściwie na początku, gdy zorientował się co się kręci i sprzeciwił się otwarcie siostrze, ta spytała go co mu dokładnie nie pasuje w tym z kim się widuje. Wtedy nic sensownego nie przyszło mu do głowy, był po prostu zły niczym przewrażliwiony ojciec, a na jego milczenie odpowiedziała tylko wyniosłym spojrzeniem i poszła w drugą stronę.
Pokiwał głową odganiając od siebie chęć przywalenia Kitowi w mordę.
Wreszcie dotarł do niewielkiej części parkingu, która została wydzielona i przerobiona na małą siłownię. Nie była rozległa, a jej wyposażenie ograniczało się do kilku, znalezionych w jednym z samochodów, sztang, małej ławeczki i drążka umieszczonego pomiędzy ścianą i jedną z podpierających poziom kolumn.
Nathanielowi w zupełności to wystarczyło. Zaczął poranną gimnastykę od małej rozgrzewki w formie rozciągania, a następnie zdjął bluzę i kontynuował ćwiczenia.
Czasami zachowywał się jakby cała ta apokalipsa zupełnie go nie dotyczyła. Na jego twarzy próżno było szukać zniechęcenia, a fizycznie również się nie zapuszczał. Nie rozpaczał ani nie narzekał, tylko skupiał się na chwili obecnej sprawiając wrażenie osoby, która ciągle ma nadzieję na lepsze jutro.
Taki był jego sposób na radzenie sobie z rzeczywistością. Iść naprzód, z wysoko uniesioną głową, bez cienia wątpliwości. Gdyby nie jego wredny charakter i nieco wybujałe ego byłby urodzonym przywódcą.

Gdy powiadomiono go o zebraniu wykonywał właśnie serię na drążku. Skinął tylko głową na znak zrozumienia i niespiesznie dokończył ćwiczenia. Przetarł ciało ręcznikiem i ubrał ciuchy, nie chcąc dopuścić do nagłego spadku temperatury ciała.
Dotarł na miejsce jako jeden z pierwszych. Wysłuchał przemówienia Jeffa i... nie zrobił nic - przynajmniej z początku. Nie zamierzał ruszać się z garażu. Nie chciał zostawiać siostry samej dla tak niebezpiecznego zadania. Pewnie tak by się to wszystko skończyło, gdyby nagle, zupełnie niespodziewanie nie usłyszał tak dobrze znanego mu głosu. Patrzył jak z tłumu wychodzi jego siostra i zatrzymuje się obok pierwszego ochotnika. Przyglądał się temu w niemym zdziwieniu. Dopiero słowa Kita sprowadziły go na ziemię. Ruszył przed siebie, kilkoma dużymi krokami pokonując dystans dzielący go od Alex i złapał ją za nadgarstek - Co Ty wyprawiasz?! - syknął niezadowolony. - Ja pójdę, ona zostaje. W schronie przyda się lekarz. - Oznajmił spoglądając błagalnie w kierunku Jeffa, szukając z jego strony jakiegoś wsparcia w tej sprawie. Każdy tutaj wiedział, że Nath zrobiłby wszystko dla swojej siostry i nie chciał ryzykować jej życia na zewnątrz.
 

Ostatnio edytowane przez Suchoklates : 14-05-2015 o 23:45.
Suchoklates jest offline  
Stary 14-05-2015, 23:46   #9
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
-W porządku.- powiedział Reeves i pokiwał głową. -Dobrze ludzie, dziękuję wam za obecność. To wszystko co miałem wam do przekazania. Możecie się rozejść. - powiedział do ocalałych, następnie odwrócił się do siódemki, która zgłosiła się na niebezpieczną misję. Misję, która miała na celu ocalenie nie tylko życia, ale i wiary w ludzkość i człowieczeństwo. Miała to być próba sił i charakteru ludzi, którzy podjęli się ryzyka. Już wkrótce miało się okazać z jakiej gliny byli ulepieni oraz czy są w stanie unieść na barkach taki ciężar.
-Chodźcie ze mną, omówimy szczegóły- po czym ruszył w kierunku swojej "kwatery". W podziemnym garażu ciężko było mówić o pokojach, ale ludzie starali się wykorzystać porzucone samochody w celu zapewnienia odrobiny prywatności. Miejsce, gdzie urzędował Reeves znajdowało się w jednym z narożników kondygnacji mieszkalnej. "Obudowę" stanowiły dwie żelbetowe ściany fundamentowe, a kolejnymi dwiema były boki małych vanów transportowych. Boczne rozsuwane drzwi samochodów stanowiły magazynki albo szafy, w których Jeff składował swoje rzeczy, między innymi radio, przez które udało mu się odebrać sygnał od innych ocalałych. Z jednego z vanów Reeves wyciągnął kawałek papieru, wyświechtanego i noszącego wyraźne ślady składania i rozkładania, tworzące prostokątną siatkę na jego powierzchni. Były sierżant US Army rozłożył zniszczony papier na masce samochodu, delikatnie rozprasowując go rękoma. Odwrócił się do zebranej wokół siódemki i powiedział
-Szczerze mówiąc, gdy postanowiłem, że zapytam o ochotników to jakoś czułem, że to właśnie wy się zgłosicie. Z jednej strony wiem, że jesteście odpowiednimi osobami do takiego zadania, macie umiejętności potrzebne, żeby przetrwać na górze, ale z drugiej strony osłabi to naszą społeczność. Pani doktor - zwrócił się do Alexandry - jest pani jedyną lekarką tutaj, ale nie mogę pani zatrzymać. Czuję, że bardziej przyda się pani im - powiedział wskazując na szóstkę mężczyzn - niż na tą chwilę nam. Poradzimy sobie. Może nie mamy innych lekarzy, ale mamy dwie doświadczone pielęgniarki. Kit, Antonio - jesteście najprawdopodobniej najlepszymi technikami, ale tamci mogą potrzebować asysty w naprawie ich sprzętu. James, Nathaniel, Logan i Nikolai. To głównie to o was myślałem, zwracając się z prośbą o zgłoszenie się ochotników. Macie dobrą kondycję i krzepę i wiecie, że nie możemy zostawić nikogo na pastwę mrozu. Rozumiecie, tak samo jak ja, że trzeba udzielić pomocy tamtym z ruin Kmartu. - przerwał na chwilę, po czym kontynuował - Dziękuję wam, to dla mnie naprawdę ważne. -
Przez chwilę siódemce przez myśl przemknęło pytanie ~Dlaczego on nam to mówi? Czy mówi to szczerze czy chce nas podbudować na duchu? A może chce uspokoić swoje sumienie, że wysyła nas na trudną misję i stara się sobie wmówić, że na pewno sobie z tym poradzimy?~. Czasu na takie rozważania nie było za dużo, gdyż były sierżant odwrócił się w kierunku maski vana, na której leżał uprzednio ułożony przez niego kawałek papieru. Chwycił gołą żarówkę, która zwisała z sufitu, podwieszona na haku i przełączył guzik, powodując rozpalenie się żarnika. Światło rzucone na maskę samochodu ukazało to co na nim leżało. Była to mapa Sacramento, wydrukowana na papierze kredowym i opatrzona logiem stacji benzynowej SHELL. Swego czasu na każdej stacji w mieście można było dostać egzemplarz, praktycznie za bezcen. Teraz tego typu udogodnienia były wysoko cenione, a sądząc po stanie tej tutaj służyła Reeves'owi od dłuższego czasu. Na mapie znajdowały się różne zapiski i znaki, które oznaczały miejsca wcześniejszych wypadów na powierzchnie. Wszystkie miały miejsce stosunkowo blisko miejsca zaznaczonego dużym czerwonym okręgiem z opisem "GARAŻ". Jednym z bardziej oddalonych punktów był kolejny czerwony okrąg, narysowany markerem, opisany "KMART".


- Podejdźcie. - powiedział Jeff. - Tutaj jesteśmy my - wskazał palcem wskazującym na okrąg opisany "GARAŻ", a następnie przesunął go po powierzchni mapy w kierunku południowo-wschodnim, zatrzymując go na okręgu opisanym "KMART" -A tu jest inne schronienie. Tutaj, według tego co przekazali mi przez radio, znajdują się inni ocaleni. 5100 Stockton Blvd. Połączyłem się z nimi kilka godzin wcześniej. Podobno jest ich tam pięćdziesięciu dwóch, w tym sześcioro dzieci. Rozumiecie chyba, dlaczego to takie ważne zadanie. Musicie przedostać się do nich, a będzie to zadanie nie łatwe. Zobaczcie tutaj - powiedział, zataczając palcem na mapie koło wokół garażu i obejmując nim pozostałe, mniejsze zaznaczenia. - To są wszystkie wcześniejsze wyjścia. Trwały cały dzień. Przy warunkach panujących na zewnątrz przemieszczanie się jest bardzo trudne. Nathaniel zresztą coś o tym wie, raz już był na jednym wypadzie. Myślę, że droga do Kmartu zajmie wam dwa, trzy dni. Będziecie musieli nocować poza schronieniem, więc trzeba wam będzie znaleźć inne, tymczasowe, gdzie będziecie mogli odpocząć i lekko się ogrzać. Musicie uważać, nikt jeszcze nie zapuszczał się tak daleko od schronu. Gdy dotrzecie na miejsce, znajdźcie wejście do piwnic centrum handlowego. Weźmiecie ze sobą cztery kanistry z benzyną, które oddacie im i pomożecie w miarę możliwości. Na miejscu zadecydujecie co dalej, czy tamto schronienie jest w stanie przetrwać, czy może uda się zorganizować przeniesienie ludzi do nas. Niestety mamy jedynie stacjonarne radio, które odzyskał MacReady, więc nie będziemy w stanie się porozumieć między sobą, gdy będziecie w drodze. Na miejscu skorzystajcie z ich radia, ale chyba najpierw będzie trzeba je naprawić, gdyż nie mogę się z nimi porozumieć od czasu ostatniego kontaktu. - skończył swój monolog Reeves. - Macie jakieś pytania? Weźcie swój sprzęt, ciepłe ubrania, zapas jedzenia na co najmniej tydzień, coś do rozpalenia ognia i do spalenia na ognisko. Weźcie też broń... Nie możemy ryzykować. Gdy będziecie gotowi, zgłoście się do mnie, odprowadzę was. - po tych słowach Jeff odwrócił się i delikatnie zaczął składać mapę.

***

Po kilkudziesięciu minutach siódemka, która zgłosiła się na misję stała już przy pochylni prowadzącej na najwyższą kondygnację, która była strefą buforową. Każdy z nich wyposażony był w ciepłe ubranie, okulary lub gogle, czapki, rękawiczki, plecaki wypełnione przydatnym sprzętem. Każdy wziął ze swojego ekwipunku to co uważał, że przyda mu się podczas wędrówki przez zamarznięty, postapokaliptyczny świat. Każdy nerwowo przebierał nogami, poprawiał obręcze barkowe i lędźwiowe plecaków, zawiązywał buty, uszczelniał swój ubiór, dociskając i dopinając jego poszczególne elementy. Po chwili pojawił się również Reeves, który ubrany był zdecydowanie lżej niż pozostali, w końcu on wchodził tylko do strefy buforowej.
-Gotowi? Chodźmy. - powiedział, po czym ruszył w górę pochylni, przeciskając się przez vana, który ustawiony był w poprzek zjazdu. Szczeliny zapchane były podobnie jak w zjeździe piętro wyżej, tylko tutaj ustawienie samochodu miało zapewnić możliwość wejścia od tyłu i wyjścia bocznymi drzwiami, co pozwalało na pokonanie bariery. Po kilku minutach wszyscy znaleźli się na pierwszym podziemnym poziomie, który oddzielał ich od powierzchni zlodowaconej planety. Czuć było tutaj już zimno, zdecydowanie bardziej niż kondygnację niżej. Z ust wydobywałaby się gęste obłoki pary, a mróz kłuł w nozdrza przy każdym oddechu. Siódemka prowadzona przez Reeves'a udała się w kierunku klatki schodowej, która znajdowała się mniej więcej na środku całego parkignu. Były żołnierz zatrzymał się przy czerwonych, przeciwpożarowych drzwiach i odwrócił się w kierunku zespołu - Powodzenia. Wróćcie cało. Dziękuję wam bardzo, nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy. - po czym złapał za klamkę i z całej siły, zapierając się dodatkowo o framugę nogą, pociągnął klamkę drzwi. Te nie chciały ustąpić, jednak pod naporem mięśni Reevsa otworzyły się powoli, przy akompaniamencie kruszonego lodu. Gdy przejście zostało otwarte do środka wdarł się lodowaty podmuch wiatru, który zapierał dech w piersiach. Klatka schodowa była oblodzona, wszędzie zwisały sople lodu. Jeff oświetlił drogę latarką i poczekał, aż siódemka znajdzie się wewnątrz szybu klatki schodowej, następnie skinął im głową i pchnął drzwi, zamykając je za nimi. Głuchy trzask rozszedł się po klatce schodowej. Byli sami, opuścili bezpieczną enklawę i wyruszali na misję, od powodzenia której, mogło zależeć kilkadziesiąt ludzkich istnień, zarówno w jednym jak i drugim schronie.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=VTsD2FjmLsw[/media]

Powoli ruszyli w górę, stawiając ostrożnie krok za krokiem, schód za schodem. Nathanel oświetlał drogę za pomocą swojej latarki czołowej, gdyż ta część parkingu była już zupełnie nieoświetlona, a klatka obudowana żelbetowymi ścianami pozbawiona była okien. Zespół musiał pokonać dwie kondygnacje, gdyż pierwsza kondygnacja naziemna była cała zasypana śniegiem. Drzwi na pierwszym piętrze otworzyły się równie ciężko co te w podziemiach. Gdy wszyscy znaleźli się na poziomie "+1" uderzył ich mocny powiew wiatru, który szalał na powierzchni. Kondygnacje powyżej poziomu gruntu wykonane były w konstrukcji szkieletowej, bez ścian zewnętrznych, a elementami nośnymi były słupy. Powodowało to, że panowały tu warunki identyczne z tymi na zewnątrz oraz wpadało tu światło dzienne. Co było dużo powiedziane, ponieważ ciężkie chmury przysłaniały słońce od wielu miesięcy, a sporadyczne słoneczne dni były czymś niezwykle rzadkim. Wszędzie leżały ogromne ilości zmarzniętego śniegu, którego ostre drobinki były podrywane przez wiatr i siekały twarze siódemki. Większość z nich była pierwszy raz od dłuższego czasu na zewnątrz, jednak ten obraz nie różnił się znacząco od tego co zostawili za sobą schodząc do podziemnego schronu.

Powoli ruszyli w kierunku krawędzi parkingu, szukając miejsca, gdzie mogliby zejść na poziom "ulicy".

[media]http://www.youtube.com/watch?v=M_HTkxaTEO8[/media]

Śnieg skrzypiał pod ich nogami, gdy przemierzali swoje pierwsze metry "na zewnątrz". Po chwili znaleźli się przy betonowej barierce sięgającej na wysokość około metra i dziesięciu centymetrów. James oparł ręce, uzbrojone w parę ciepłych rękawiczek, o balustradę i wychylił się przez nią. Do poziomu zmarzniętego śniegu było jakieś dwa, dwa i pół metra. Skakanie z takiej wysokości na pokryty warstwą lodu śnieg mogło skończyć się złamaniem, a była to jedyna droga na dół. Wokół całego parkingu sytuacja wyglądała podobnie. Pierwsza przeszkoda na ich wędrówce pojawiła się wcześniej niż się spodziewali, ale może była to dobra chwila na przemyślenie "na chłodno" (dosłownie) planu i zaplanowania następnych działań i obranie właściwego kierunku.
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)

Ostatnio edytowane przez Lomir : 15-05-2015 o 06:46. Powód: Literówki
Lomir jest offline  
Stary 16-05-2015, 18:03   #10
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Siedmiu wspaniałych.
Siedmioro.
Kit był ciekaw, czy ktoś poza nim miał skojarzenia ze znanym filmem. I czy ktoś pomyślał, jak pechowo dla niektórych uczestników filmowej ekspedycji skończył się udział w wyprawie.
Miał tylko nadzieję, że ich siódemka dotrze do celu w niezmienionym składzie, w przeciwieństwie do tamtych. W końcu rewolwerowcy mieli przeciwko sobie hordę banitów, a oni tylko pogodę, a z tą - przy odrobinie szczęścia i dużej dozie przemyślności - można było sobie poradzić.
Chyba że ponure przypuszczenia Reevesa miały jakieś podstawy. A mogły mieć, o czym Kit przekonał się osobiście, zanim drzwi zamknęły się na długie dni za mieszkańcami Schronienia. Skoro udało się przetrwać co najmniej dwóm grupkom, to równie dobrze mogło istnieć miejsce, gdzie te kilka miesięcy przetrwały osoby mniej przyjaźnie nastawione do pozostałej części ludzkości, A Kit bez problemu potrafił sobie wyobrazić, a jaki sposób działaliby tacy osobnicy. Poziom jego wiary we wszechobecną miłość, współczucie i współpracę ogólnoludzką był - nie ma co ukrywać - na poziomie panującej na zewnątrz temperatury.
I nawet gdyby Reeves nie powiedział na ten temat ani słowa, to i tak Kit poszedłby na tę wyprawę uzbrojony jak na wojnę.

Jeśli chodzi o współuczestników wyprawy to Kit ogólnie biorąc nie narzekał. Alex zabrałby ze sobą zawsze i wszędzie, chociaż nie da się ukryć - nieco się o nią obawiał. I pewnie nikt się nie dziwił. Ale też pozostawała świadomość, że Alex by go zabiła, ledwo powiedziałby słowo przeciwko jej udziałowi.
Jej brat... Tu Kit miał mieszane uczucia. Co prawda Nathan nie patrzył już na niego z morderczym błyskiem w oczach, ale z pewnością w jego sercu coś się kryło.
Zresztą Kit troszkę go rozumiał. Na szczęście nie był w sytuacji tamtego.
Pozostałych znał tak, jak można poznać ludzi, z którymi się mieszka przez kilka miesięcy w betonowej klatce. Można było na nich polegać. Co prawda Kit wolałby, żeby niektórzy patrzyli na świat bardziej optymistycznie, ale cóż... Jacy byli, tacy byli. Żaden nie wyglądał na takiego, co narobiłby jakichś głupot.


Szykowanie się do wyprawy zawsze przypominało konieczność dokonania wyboru między tym, co się może przydać, a tym, co da się unieść na własnym grzbiecie. No i, w tym wypadku, co jest dostępne w nie najlepiej zaopatrzonych magazynach Schronienia.
Gdyby chciał zabrać wszystko według tej pierwszej opcji, to pewnie musiałby ciągnąć za sobą wagon...

W końcu jednak udało się (przy licznych radach i poradach padających z ust Alex - lekarki, jakby nie było) zabrać wszystko, co dawało szanse przeżycia i równocześnie nie zamieniało człowieka w dwugarbnego wielbłąda. Jakby nie było, Kit nie zamierzał przy każdym kroku zapadać się po pas w śnieg, a potem z mozołem się wygrzebywać.
Śmiech prawdziwy.
- Do zobaczenia, domku - powiedział, gasząc światło i zamykając za Alex drzwi.

A potem jeszcze chwila konsultacji i dopasowania ekwipunku, skopiowanie części mapy i w drogę.


Było zimno, wietrznie i biało. I pusto.
Kit poprawił gogle, chroniące przed niesionym przez wiatr śniegiem, i podniósł nieco wyżej futrzany kołnierz, ciesząc się, że wysmarował twarz solidną warstwą tłustego kremu. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w pokryty zimowy krajobraz, usiłując dostrzec jakiekolwiek oznaki życia. Chociażby to miały być ślady stóp na zamiatanej przez wiatr powierzchni.
Pewnie poczułby się wtedy jak Robinson Crusoe.

- Przydałaby się składana drabinka - powiedział z odrobiną kpiny w głosie. - Aż szkoda wyciągać linę.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 16-05-2015 o 18:20.
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172