Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-05-2015, 13:22   #4
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
* * *Przed znalezieniem schronu * * *

Mroźne dni stawały się coraz gorsze. Wychodzenie na zewnątrz było prawie tym samym, co dobrowolna eutanazja, istne skazanie się na śmierć. Początkowo Alexandra skrywała się w szpitalu, ogrzewając tym co pozostało, chwytając się każdej deski ratunku w granicach bezpieczeństwa. Korytarze szpitala były pokryte lodem, po ścianach można było szkicować dłutem nową historię planety. Było na tyle tragicznie, że kobieta zaczęła się lękać iż jej brat się podda, zaśnie i już się nie obudzi. Gdziekolwiek teraz się znajdował, ale czuła, że żył. Dawał jej znać, że tak jest, póki nie padła jej komórka. Nie był upośledzony, nawet nieudolny nie był! Po prostu rudowłosa była osobą nadopiekuńczą w stosunku do niego, co nawet mogło go drażnić. Jednak czemu tu się dziwić, skoro wszystko pokryte jest śniegiem i lodem? Czy to naprawdę nie napawało tych, co przeżyli, pewnym niepokojem? Muszę coś zrobić, będąc tutaj w końcu umrę… jej myśli wciąż krążyły wokół jednego tematu, kiedy to opatulona dwoma kocami obserwowała białą, wyraźnie widoczną parę wydobywającą się z jej ust i zmęczonych już płuc. Wiedziała, że musi zaryzykować, wyjść stąd i poszukać czegoś bezpiecznego, przecież na pewno znalazła się grupa ludzi, która odkryła takie schronienie, przecież szukali, więc czemu mieliby nie znaleźć? Kobieta spojrzała na telefon komórkowy, który padł całkowicie, nie reagował już na żaden jej dotyk. Potem zerknęła na zegarek, ale jego wskazówki jedynie drgały jak ludzkie ciało w konwulsjach pośmiertnych. Westchnęła głęboko i niespodziewanie zakasłała z głośnym charczeniem. Czuła, że jeszcze trochę i nabawi się zapalenia płuc, a to nie wróżyło nic dobrego. Nic prócz śmierci, której wokół i tak było już zbyt wiele, czyż nie?
- Musimy iść. - powiedziała pewnie do samej siebie, choć w jej głowie nie zagrzmiał żaden sensowny plan. Nie wiedziała gdzie ma pójść, w którą stronę i przede wszystkim jak ma się przedostać przez te zwały śniegu, które z godziny na godzinę stawały się coraz większe? W jej głowie zabrzmiało pytanie “ale gdzie?”, jednak nie potrafiła na nie odpowiedzieć. Zapakowała co mogła i zakryła się najlepiej jak tylko umiała. Licząc na łut szczęścia opuściła pozornie bezpieczne mury szpitala.

Kit & Alexandra

Kobieta opuszczając mury szpitala nie spodziewała się, że spotka na zewnątrz kogokolwiek. Od kilku dni widziała więcej zwłok, niż żywych ludzi, więcej nerwów niż kilku wymian uprzejmości, jakie w szpitalu, o dziwo, zdarzało się ujrzeć.
Kiedy przemierzała ciężkie zaspy śniegu, drżąc z zimna, natknęła się na parę osób, mężczyzn. Z początku nawet chciała ich spytać, czy wiedzą coś o jakimś schronieniu, skoro żyją, to może szukają ocalałych, by im pomóc? Jednak nim zdążyła otworzyć usta, jeden z mężczyzn doskoczył do niej chwytając ją za ręce w celu unieruchomienia, a drugi wyciągnął nóż, niespiesznie podchodząc do kobiety. Nic nie mówili, nie była pewna, czy chcą ją okraść czy po prostu zabić, bo to ich bawiło. Milczenie zbirów było niepokojące, zaś szarpania się kobiety sprawiały jej jedynie więcej bólu, niż pomagały.
- Zostawcie mnie! Zwariowaliście?! - wydarła się na tyle głośno, na ile umiała, jednak czy kogokolwiek to obchodziło?
Odpowiedział jej złośliwy rechot.
Mężczyzna z nożem podszedł bliżej by zajrzeć jej do plecaka. Uśmiechnął się z zadowolenia widząc mnóstwo lekarstw.
- Baba! - powiedział. - Na dodatek żywa. I prezenty przyniosła. Jakie to miłe.
- Aha... - potwierdził jeden z jego kompanów. - Jak się tym podzielimy? - spytał. - Nie może być zawsze tak, że ty bierzesz najlepsze kąski.
Wsłuchiwała się w tę śmieszną wymianę zdań niemal nie wierząc, co stało się z tym światem. Zerkała raz na jednego, raz na drugiego, a od kręcenia głową mało co się w niej nie zakręciło. Naprawdę wierzyła w ludzi, w cały ten świat. To, co się stało, a raczej wciąż działo, brała za jakiś zły sen. Ludzie naprawdę zawsze tacy byli?
- Ogłupieliście?! Planeta szaleje, a wy ludzi napadacie?!
- Ładna, prawda? - wtrącił się kolejny. Całkiem, jakby nie słyszał, co mówi trzymana przez niego kobieta. Wyciągnął spod jej czapki kosmyk włosów. - Patrzcie... Ruda... Takie są gorące. Szkoda tylko, że taka pyskata.
- Aha... - To chyba musiało być ulubione słowo mężczyzny. Pewnie tak zaczynał większość zdań. - Ruda... - Oblizał się. - I ładna.
- I, na pozór, nie jest chuda... - dodał czwarty, do tej pory milczący.
Poczuła, jak jego ręka wędruje pod jej kurtkę.
Alexandra ignorując cały ból wynikający z szarpania się, próbowała wciąż właśnie tego. Może w końcu uda jej się któregoś uderzyć z barku, albo może i nawet przywalić mu głową. Było jej to całkowicie obojętne, cała sytuacja wręcz ją obrzydzała. W głowie wciąż miała myśli o tym, do czego świat zmierzał. Mało było na nim kłopotów, śmierci, cierpienia, co daje to tym ludziom, że zachowują się jak zwykłe świnie?
- Wsadź sobie te łapy w dupę swojego kolegi, jeśli tak Ci się nudzi! - wydarła się i plunęła mu w twarz. Niech ta ślina zamarznie mu na oku i zdechnie. Chciałaby, by tak było, ale od oplucia jeszcze nikt nie umarł.
- Niegrzeczna dziewczynka! - Opluty pokręcił głową. - Ale nie szkodzi. Zabieramy ją? - powiedział do tego z nożem. - Trochę za zimno na zabawę, a jak sobie coś odmrozi, to nam dadzą za nią mniej.
Ze złości zacisnęła pięści. Wiedziała, że nie potrafi wiele zrobić, nóż miała schowany zbyt daleko, by skrępowana mogła po niego sięgnąć. Plecak strasznie jej ciążył, w dodatku kilku silnych mężczyzn na jedną, słabą kobietę, to było zdecydowanie za dużo, nie wspominając o jakiejkolwiek sprawiedliwości. W milczeniu rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu ruchu, może nawet jakiejś żywej duszy? Chciałaby móc kogoś ujrzeć, kogokolwiek.
- Jesteście debilami, przecież takie przyjemności są krótkotrwałe. Nie zapowiada się na to, by to miasto nadawało się do życia za kilka dni, może nawet tygodni, góra. Mogłabym być dla waszych przygłupów lekarzem, a nie dupskiem jak podrzędna blondyna! - mogła sobie gadać do woli, ale była taka… zła. Nie potrafiła inaczej tego określić. Musiała poczekać, aż jeden z nich zwolni choć lekko uścisk, by mogła sięgnąć po nóż. Musiała po prostu poczekać, aż zaczną ją prowadzić, czy też raczej ciągnąć po tych zaspach, bo ona nie miała zamiaru im w tym pomóc.
- Już wolę sobie dupę odmrozić, niż gdziekolwiek z wami iść. - dodała chyba już bardziej do siebie. Nawet łza w oku jej się nie zakręciła, nawet nie miała zamiaru krzyczeć o pomoc. To było zbyt żałosne i pewnie jeszcze by ich podnieciło, nie miała zamiaru dawać im satysfakcji. Jakiejkolwiek.
Umoralniająca przemowa, poparta logicznymi (według niej przynajmniej) argumentami, nie zrobiła na otaczających ją mężczyznach żadnego wrażenia.
- Dość już tego pyskowania - rzucił ten z nożem. - Idziemy.
Popchnął ją z całej siły, tak że upadła na kolana.
- Wstawaj! - wydarł się, najwidoczniej tracąc cierpliwość.
Kobieta była niewzruszona krzykami. Miała to głęboko w nosie, co oni chcieli. Musiałaby być ociemniała i przygłupia by jak piesek posłusznie się podnosić, może jeszcze miałaby w podskokach z nimi iść za rączkę? Dobre sobie!
W powietrzu rozległ się suchy trzask.
Mężczyzna z nożem zwalił się obok klęczącej kobiety. Biały do tej pory śnieg przybrał nagle czerwoną barwę.
Nim po raz kolejny zdążyła im odburknąć w jej uszach rozległ się nieprzyjemny huk. Odruchowo skuliła się jeszcze bardziej i nakryła rękami na głowę. Kiedy poczuła, że obok niej na miękki, śnieżny puch coś upada, zerknęła zza rąk szeroko otwierając oczy.
- Cudownie. - tak wyglądało przeklinanie w wykonaniu rudowłosej. Gdyby inaczej była wychowana, pewnie syknęłaby nieprzyjemne słowo na “k”, jednak komizm całej tej sytuacji i zdarzenia nie mieścił jej się w głowie. Naprawdę ludziom w głowach dymanie, kiedy świat chyli się ku końcowi? Nie miała zamiaru ruszać się ani zmieniać pozycji, nie chciała dostać w łeb od “myśliwego”. Może kanibal? przeszło jej przez mysl. Krew nie robiła na niej wrażenia, wręcz uśmiechnęła się patrząc na, jak jej się zdawało, martwe ciało frajera. Nie polubiła go, więc dobrze mu tak. W całym tym zamieszaniu zupełnie zapomniało o drugim mężczyźnie, jednak kiedy tylko zdążyła otrzeźwieć zerknęła ukradkiem w górę upewniając się, że mimo utraty towarzysza ten dalej tutaj stoi. Dyskretnie sięgnęła po nóż, jednak jej ruchy były niezgrabne i powolne. Jeśli ktoś planowałby strzelić, zdecydowanie byłby szybszy od niej. Jedyne co zdążyła zrobić to sięgnąć po broń, jedyną jaką posiadała.
Kolejny strzał.
Miłośnik słowa “Aha” wrzasnął, po czym złapał się za pośladek.
- Trafili mnie! - zawołał odkrywczo. Rozejrzał się dokoła, jakby chciał wypatrzyć sprawcę swego nieszczęścia.
Jego kompani mieli nieco lepszy refleks. Ledwo przebrzmiał huk wystrzału, rzucili się do ucieczki, nie oglądając się ani na leżącego kompana, ani na postrzelonego w zadek.
Alexandra jedynie parsknęła krótkim śmiechem. Rozbawiona stwierdziła, że nie warto się ruszać, póki ktoś strzela “Bóg wie skąd”.
Po dłuższej chwili usłyszała skrzypienie śniegu - coraz bliższe kroki.
- Masz zamiar tak sobie odpoczywać aż do końca świata? - usłyszała.
- Ja jestem niegroźna, przysięgam! – zaczęła od razu po chwili prostując się, chcąc spojrzeć przed siebie. Szybko stwierdziła, że siedząc tak na śniegu nie tylko chłonie wilgoć i chłód, ale staje się też łatwym łupem, więc niemal błyskawicznie podniosła się by stanąć na równe nogi.
- Jestem lekarzem, szukam tylko schronienia – dodała szybko patrząc przed siebie. Nie obchodziło ją to, co mogła ujrzeć. Miała jedynie nadzieję, że to, co ujrzy, będzie spełniało jej oczekiwania wobec ludzi. Chciała coś jeszcze powiedzieć, jednak jej usta jedynie rozwarły się, a potem zamknęły, będąc dalej już milczące, zaś jej zielone oczy jedynie błądziły po obrazie, jaki malował jej się przed oczami.
- Lekarz? To cud prawdziwy. - Stojący dwa metry przed nią mężczyzna wyciągnął rękę na powitanie. - Christopher - przedstawił się. - W skrócie Kit.
Ruda była naiwna, nie ma co. Poczuła się nawet głupio, że stoi przed nim z nożem w ręku. Z początku zamrugała szybko oczami nie do końca będąc pewną, czy warto mu ufać, ale z drugiej strony, czemu miałaby nie ufać komuś, kto jej pomógł? Niemożliwe, by ludzie byli aż tak podli, by zabijali się o kawał dupy!
- Alexandra! - odparła radośnie, uśmiechając się szeroko i dała krok w przód podając swą dłoń. Uścisk ten i tak był śmieszny, zważywszy na te grubaśne rękawiczki, które chroniły jakby przed wszystkim, nie tylko przed mrozem. Zapewne powinna teraz być sceptyczna, patrząc na niego z ukosa, ale czy warto było? Albo zaufa, albo zdechnie na mrozie.
- Szukam schronienia. Znasz jakieś? - spytała z nadzieją w głosie. Skoro już był na tyle miły, by się przywitać i ucieszyć na jej widok, to może znał takie miejsce, gdze ludzie byli bezpieczni? A jeśli nie, to może zechce poszukać go razem z nią?
Uśmiech z buzi dziewczyny nie zachodził. Zdawał się nawet być taką miłą odmianą wśród tego, co stało się z ludźmi.
- Chodź zatem - powiedział Kit - zanim tamci dojdą do słusznego wniosku, że jesteś warta ryzyka. Jest takie miejsce, gdzie można spróbować się schować przed mrozem. Jest tam kilkanaście osób. Ze dwie godziny stąd. Jesteś zainteresowana? - spytał.
Uśmiech kobiety poszerzył się jeszcze bardziej. Spod jej warg wyłonił się rząd zadbanych zębów, a jej oczy zabłysły. Uwierzyła mu, najwidoczniej, ponieważ nagle schowała nóż, zupełnie nie krępując się tym, że przed chwilą taki obnażony groził innym będąc w jej dłoni.
- Tak. - odparła krótko i podeszła jeszcze bliżej, by znaleźć się tuż obok mężczyzny. Miała teraz zamiar zasypiać go mnóstwem pytań, o tym kim był, co tutaj robił, co sądzi o tej całej sytuacji, tym nagłym pogorszeniem się warunków atmosferycznych. Była sympatyczna, urocza, miła… Czasami mogłoby się wydawać, że nie pasuje do tego świata.
- Co tu robiłaś? - spytał. - Bo chyba nie spacerowałaś dla zdrowia?
- Do tej pory siedziałam w szpitalu… Ale wiem, że na dłuższą metę bym tam nie przeżyła. Opuściłam go tylko po to, by znaleźć lepsze miejsce, może i ludzi. Choć nie spodziewałam się, że niektórym mogło odbić do tego stopnia by… No wiesz. Robić takie rzeczy. Przecież są ważniejsze sprawy na głowie, to niedorzeczne - odpowiedziała ze spokojem, mimo całej sytuacji zdawała się być opanowana, jakby była pogodzona ze wszystkim i nawet jeśli coś ją zaskakiwało, starała się przejść z tym do porządku dziennego.
Kit uprzejmie nie wyprowadził jej z błędy, jaki popełniała zbyt optymistycznie oceniając ludzką naturę.
- My się staramy zdobyć jak najwięcej zapasów - powiedział. - No i poręcznych urządzeń, które mogą się przydać w trudnych czasach. A ostatnio - uśmiechnął się - udało się nawet znaleźć krowę. Co prawda nie wiem, jak długo wytrzyma. No i nie daje dużo mleka - dodał.
- Mimo wszystko brzmi optymistycznie… W miare możliwości. - skomentowała podtrzymując dialog z mężczyzną. Nie była pewna co może mu powiedzieć. Martwiła się gdzieś w głębi duszy o swojego brata, jednak starała się tego nie pokazywać.
- A wielu chorych? - spytała z ciekawości.
- Jedna złamana ręka - odparł. - No i, wiesz... brak słońca kiepsko wpływa na samopoczucie. Ale na to niewiele się poradzi. Ale skoro Eskimosi dawali sobie radę w ciągu długich nocy, to i na się musi to udać. Ale lekarz... i tak cię będą nosili na rękach. No, może nie dosłownie - dodał z uśmiechem.
Alex uśmiechnęła się słabo.
- Sytuacja jednak jest chyba koszmarna - mruknęła ciszej i spięła mięśnie kuląc tors z zimna.
- Będzie nam wszystkim ciężko, a nie wiadomo czy będzie lepiej - dodała patrząc ślepo przed siebie.
Uśmiech Kita był nieco weselszy.
- Trzeba założyć bardziej optymistyczną wersję. Będzie ciężko, ale damy radę. Tak należy podchodzić do tej sprawy. Teraz jest ci zimno, stąd takie ponure spojrzenie na świat.
- Masz rację - odparła i spojrzała na niego. Usmiechnęła się subtelnie, przypominało to uśmiech zawstydzonej i uroczej kobiety. Miała strasznie lekki wyraz twarzy. Jednak po chwili poprawiła swój wielki szal, zostawiając jedynie widoczne oczy, które same w sobie zdawały się uśmiechać.
- Długo już przebywasz w tym schronie? Czemu w ogóle go opuściłes? - spytała w zastanowieniu co chwile na niego spoglądając, jakby próbowała go zapamiętać.
- Niektórzy mówią, że się zrobi jeszcze zimniej - odparł. - Dlatego staram się zwiększyć zapasy, póki można to jeszcze zrobić. No a w schronie jestem od dwóch tygodni. A, przyznaję, trafiłem tam przez przypadek. Szczęśliwy, jak się okazało. Nie sądzę, by się komuś udało samemu przeżyć długie zimowe miesiące. Wtedy było tam kilka osób, teraz jest cztery razy tyle.
- Rozumiem - odparła z początku pochmurno, jakby się nad czymś zastanawiała, jednak szybko jej ton głosu z powrotem nabrał pozytywnego, kobiecego tonu
- Czyli jestem twoja zdobyczą, jak te zapasy - zaśmiała się krotko, na samo wyobrażenie, jak przerzuca ją przez bark niczym worek znalezionych ziemniaków.
- Cenną zdobyczą - odparł Kit. - W sam raz na to, by schować do sejfu i trzymać - zażartował. - Nie będę mógł spuścić z ciebie oka - dodał - bo jeszcze ktoś mi ciebie ukradnie.
Uśmiechnęła się pod nosem patrząc przed siebie. Cieszyła się, że spotkała kogoś miłego. Może nie powinna wierzyć mu tak szybko, ale zaufała. Cóż, gdyby tego nie zrobiła, może umarłaby z zimna?
- Nie chciałabym już być skradziona, biorąc pod uwagę niedawne zdarzenie - odparła szczerze i pokiwała głową. To naprawdę było nie do uwierzenia, zachowanie, z którym przyszło jej się zetknąć.
- W takim razie będziesz musiała się nauczyć zadbać o siebie. Nie wiem... Umiesz może strzelać? - spytał. - Czy może ograniczasz się do machania tym scyzorykiem?
Ze wstydu zakryła się bardziej szalikiem
- Będąc lekarzem nie potrzebowałam mieć takich zdolności… Nawet machanie scyzorykiem kiepsko mi idzie. - odparła szczerze i szybko.
- Tylko nie wykorzystuj tej wiedzy teraz, skoro już wiesz, że jestem na maxa niegroźna. - dodała i zerknęła na niego z ukosa.
- Teoretycznie jako lekarz powinnaś wiedzieć, gdzie kogo walnąć, żeby zabolało. - Uśmiechnął się. - Ale wszystkiego można się nauczyć. Jeśli, oczywiście, chcesz. Mam wrażenie, że czasu będziemy mieli pod dostatkiem.
Przez myśl Alexandry przemknęło mnóstwo obrazów. Widziała już w wyobraźni jak doi krowę, opatruje wszelkie urazy i śpi śliniąc poduszkę. Może i miała inne myśli, ale czy to ważne?
- Zapewne nawet w schronie się przyda mała samoobrona. Nigdy nie wiadomo komu odbije. - rzuciła w odpowiedzi i zamyśliła się na chwilę. Zadrżała krótko.
- Chętnie z Ciebie skorzystam. Jeśli się oferujesz, oczywiście! - dodała nieco go przedrzeźniając, musiała wcisnąć drugie takie samo “oczywiście”, jakie sama usłyszała, jednak na szczęście jej głos był na tyle przyjemny, że mogło ujść jej to płazem, bo każdy dźwięk zdawał się nieść ze sobą jakąś cząstkę nadziei i wiary.
- Tam skręcamy - powiedział Kit. - Jeszcze dobra setka metrów i będziemy w domu.
- Mam nadzieję, że jest wolne łóżko - powiedziała, jednak szybko się poprawiła - Łóżko, to znaczy kąt! Rany, ale ja wymagająca się zrobiłam. Nie mogę się już doczekać. - dokończyła z ulgą, robiło jej się co raz bardziej zimno i nieznośnie. Chciała już jak najszybciej być w “domu”.
- Mamy nawet jeszcze kilka łóżek wolnych - odparł Kit. - Będziesz mogła sobie wybrać legowisko. Zdecydowanie lepsza wersja, niż koc na betonowej podłodze. Zapewniam.
- Mam nadzieję, że będzie tam mój brat… - mruknęła bardziej do siebie niż do niego. Zatraciła się trochę w swoich myślach. Chciałaby zacisnąć kciuki, jednak nie mogła. Nie w tych rękawiczkach...
- Brat? Zgubiłaś go? - spytał zaskoczony. - Jak? I gdzie?


* * * Aktualnie * * *


Wbrew temu, co stało się ze światem, kobieta potrafiła znajdować pozytywne strony tych sytuacji. Oczywiście, że było to trudne, jednak ona miała silną osobowość i psychikę. Wiele mogła znieść, nauczył ją tego jej zawód, gdzie śmierć była na porządku dziennym. Co prawda nie była patalogiem i nie zajmowała się samymi zwłokami, ale milionowe mówienie zapłakanej rodzinie "przykro mi, ale nie udało nam się go uratować", sprawiło, że Alexandra nie czuła żadnych emocji związanych z krzywdą ludzką bądź też śmiercią. Może i dlatego ciężko jej było znaleźć bliską osobę i jeszcze do niedawna najbliższy był jej brat. Tylko on się od niej nie odsuwał, nie mówił, jakie zimne ma serce w chwilach krzywd innych ludzi. Szczęście jednak dopisało jej dopiero po tym, gdy nieszczęście spadło na cały świat. Stała się ważna nie tylko dla społeczności ogółem, ale i dla poszczególnych osób. Walczyła ze sobą by stłumić uczucia, by być profesjonalną i oziębłą osobą, ale nigdy nie wygrywała takich bitew.
Unikała chłodu grzejąc się w łóżku, kradnąc ciepło wytwarzane przez osobę leżącą obok niej. Sama miała problem z ciepłotą własnego ciała, zawsze odziana w wiele warstw odzieży, która to dla mężczyzny obok niej była utrapieniem. Jedna bluzka, druga bluzka, trzecia bluzka... o, jeszcze sweter, świetnie. Póki więc potrafiła znaleźć pozytywy tej zdecydowanie katastrofalnej sytuacji, umiała jakoś pogodzić się z tym wszystkim, w miare swoich możliwości. Jej powaga i odrzucenie emocji w chwilach krytycznych i kryzysowych sprawiały, że była jedną z bardziej pomocnych osób, które potrafiły zachować zimną krew i odrzucić wszelakie uczucia na bok.

Ciepło w łóżku było miłe i nie chciało się go opuszczać. Burczenie Kita zdecydowanie ją rozbawiło, kiedy ktoś zapukał. Wydawał się być tak ogromnie niezadowolony, że wywołał tym u niej szczery, acz cichy chichot.

Alexandra, młoda i urodziwa, rudowłosa piękność. Wzrost średni, ok 164cm, waga 53kg. Przed apokalipsą ważyła więcej, jednak głód i niedostatek żywieniowy sprawiły, że pierwszy raz była prawie zadowolona ze swojej wagi ciała. Kobieta szczyciła się swoimi długimi i pięknymi rudymi włosami, które nadawały jej charakteru i jednocześnie przyciągały swoją niespotykalnością. Bowiem rzadko kiedy widuje się osoby o takim kolorze pukli. Sięgały one niemalże do pasa i choć na pewno bardziej praktycznie byłoby je ściąć, właścicielka zdecydowanie nie planowała takiego zabiegu. Ponadto posiadała zielone tęczówki oczu, których kolor był jedyną pozostałością po pięknie natury, liściach, trawach, kwiatach. Zatapiając się w te barwę zawsze można było sobie przypomnieć, jak cudownie kiedyś było wygrzewać się na ławce w parku, w niesamowite, wiosenne popołudnia. Twarz Alexandry nie należała do tych bardzo smukłych i podłużnych. Mimo swej zgrabności ciała, buzia dziewczyny była lekko zaokrąglona. Na pewno nie jak dojrzały pomidor, okrągła do granic możliwości, ale na próżno było w niej szukać wyrazistego odznaczania się kąta żuchwy czy kości policzkowych. Buzia ta miała znikome ilości piegów, gdyż te pojawiają się głównie przy ingerencji słońca, którego rola w tych czasach niemalże zanikła. Na szczęście elementy twarzy potrafiły się do niej dopasować na tyle, by nie tworzyć z niej komicznego portretu. Oczy miała długie i zdawać by się mogło, że dosyć spore. Źrenice tej kobiety wydawały się być zawsze wielkie, zupełnie jak źrenice osób po narkotykach, jednak u niej to była natura. Piękna natura, trzeba by dodać. Rude brwi dodawały oczom charakteru, natomiast nos idealnie komponował się pomiędzy nimi. Był przeciętny, jak nos każdego, niezadarty ani nie garbaty. Usta często zdawały się “patrzeć” na rozmówcę bardziej niż oczy. Uśmiechały się, jakby zawstydzone. Były naprawdę przyciągające. Mimo całej tej otoczki, kobieta i tak na co dzień była szczelnie zakryta milionem szmat i ciepłych ubrań, przez co nie rzucała się w oczy bez potrzeby.
Jej całe ciało było śnieżnobiałe, niczym mleko. Naturalnie tak już miała, że jej cera była blada, w lepszych czasach wręcz wytykano ją palcami, że nie jest opalona jak większość ludzi, chociaż minimalnie. Prawda jednak była taka, że ta kobieta wręcz “nie mogła” się opalić, bo jej skóra po przyjęciu dawki słońca zamiast się ładnie rumienić na lekki brąz lub beż, po prostu stawała się czerwona, spalona. Może to okrutnie zabrzmi, zważywszy na czasy jakie nastały, ale Alexandra wolała zimę, śnieg, mróz… Może teraz jej się w sumie odwidziało, bo co za dużo to niezdrowo.
Dziewczyna w całokształcie była naprawdę zgrabna i mimo ograniczeniu w żywności, jakie narzucał im ten świat, zachowała swoje dwie krągłości, jakimi były piersi oraz biodra.

Jeszcze nigdy nie była świadkiem zebrania, to i nie była pewna czego mogłaby się spodziewać. Zamiast wyjść spod okrycia i "doubrać" swoje warstwy odzieży, postanowiła zrobić to nie wyłaniając się spod zgromadzonego ciepła. Trochę to trwało, bo i dużo było.
- Ciekawi mnie, co to może być - powiedziała w zastanowieniu zakładając już tylko buty. Zerknęła w boczne lusterko samochodu i poprawiła nieco rozczochrane, niespięte włosy, które w niezliczonym puchu zdobiły jej śnieżnobiałą buzię okrytą piegami. Kiedy już byli gotowi i okryci wedle potrzeb, opuścili swoje małe, prywatne w miarę możliwości pomieszczenie. W tych okolicznościach o prywatność było trudno, na szczęście dało się i znaleźć kilka takich miejsc, w których byłoby już trudniej ich znaleźć, jednak na szczęście tym razem nie było potrzeb, by przebywać w warsztacie czy też małym gabinecie.
Kiedy dotarli na zebranie, Alexandra od razu zaczęła się rozglądać za swoim bratem. Wspięła się na palcach własnych stóp i mocno wyciągnęła szyję kręcąc głową to w jedną, to w drugą stronę. Dopiero kiedy wszyscy się zebrali i zrobiło się bardziej tłoczno, zrezygnowała z prób poszukiwań, bo większość ludzi była wystarczająco od niej wyższa i wszystko jej zasłaniali. Wsłuchała się w to, co mówił mężczyzna. Nie zastanawiała się długo nad decyzją, jednak w myślach miała wiele wyobrażeń, co może się stać lub co mogłaby zrobić. Na ile znikną, na ile stracą możliwość luksusu. W sumie, prędzej czy później i tak musieliby wyjść po jakieś zapasu, całego życia tutaj nie przetrwają, bez wychodzenia. Z drugiej strony, narażać grupę osób, dla ludzi, którzy być może wcale nie są uczciwi? I co, teraz oni pójdą i istniejąca tutaj grupa straci ważnych ludzi, na rzecz czego? Nie było to do końca logiczne, ale kiedy zobaczyła jak znany jej z widzenia Strażak, James, występuje i zgłasza się, coś w niej pękło. Strażak, osoba ratująca ludzkie życia, zupełnie jak ona. Natchnięta jego odwagą sama przepchała się przez garstkę ludzi i stanęła naprzeciwko mężczyzny, który przed chwilą przemawiał. Kit widząc to, poszedł za nią.
- Ja też mogę pójść. Będę im pomocna, na pewno bardziej niż tutaj, w tym bezpiecznym miejscu. - powiedziała poważnie bez krztyny uśmiechu i zerknęła na Jamesa. Kiwnęła potwierdzająco głową, w ramach uznania. Kit szybko pojawił się obok jej boku, wyglądało więc tak, jakby też się zgłosił. Po chwili potwierdził to swoimi słowami
- Ja oczywiście też pójdę - zgłosił się Kit.
Wiedziała, że zrobił to tylko dlatego, że ona tutaj stanęła. Gdyby nie to, to kto wie? Może wolałby tutaj zostać?
- Kiedy byśmy ruszali? - spytała błądząc wzrokiem po zebranych, jakby w poszukiwaniu nowych chętnych. Ciekawiło ją po prostu, ile osób jeszcze się zgłosi, bo ich trójka to zdecydowanie za mało.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 11-05-2015 o 13:27.
Nami jest offline