Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2015, 00:01   #300
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Kelvin’s Comfort, wczesne przedpołudnie, 27 Tarsakh



Przedpołudnie w Kelvin’s Comfort było praktycznie pusto. Zmierzchowca nigdzie nie było widać, ale gdy zapytali właściciela o bardów Ritvedeesha i Pana Bobra, ten wskazał im odpowiedni pokój - najwyraźniej bard (a raczej Pan Bóbr) uprzedził krasnoluda o spodziwanych gościach. Rit siedział przy stoliku zastawionym lekkim śniadaniem, z którego - póki co - zjadł niewiele. Nie wyglądał jednak na zbyt skacowanego - może kwestia wprawy, jak ocenił Grzmot? Gdy ybnijczycy weszli do pokoju przywitał ich uprzejmie i gestem zaprosił by rozsiedli się po pokoju. Wydawał się spokojny, lecz oczy płonęły mu podnieceniem.
- Pan Bóbr mówił, że chcieliście porozmawiać o konkretach? - zaczął bez zbędnych wstępów. Półork usadowił się obok towarzysza i spojrzał uważnie po twarzach gości.

Niziołek ukłonił się grzecznie i ukradkiem zerknął na stół, co też pałaszuje na śniadanie rozmówca, po czym usiadł i zaczął majtać nogami, zdradzając zakłopotanie.
- Eee… tak, konkrety. Widzicie panowie, konkrety w tym miasteczku to strasznie niebezpieczne są. Niedalej jak wczoraj przekonaliśmy się o tym na własnej skórze. Jakieś niecne typy podpalili dom naszego znajomka, próbowali wkraść się do naszego domu. Dlatego trzeba wam wiedzieć, że jesteśmy w biedzie i nie bardzo wiemy komu można zaufać…

Kucharz przyglądnął się spod oka bardom, jak ich sobie ochrzcił.
- No a z tego co wczoraj na dole rozmawialiśmy, wiemy że wy też w biedzie - przeniósł spojrzenie na zmierzchowca. - Może dalibyśmy radę pomóc sobie na wzajem?
- To już mówiliście wczoraj, a te konkrety gdzie? - zmierzchowiec skrzywił się i upił czegoś z kubka.
- Emm, no właśnie. - kucharz zawiercił się na stołku. - Mówiliście, że potrzebny wam jest pyłek, że w zamian za niego odzyskasz skrzydła, prawda? Być może będziemy wam w stanie pomóc w tej materii? Część z nas ma dostęp do źródeł… niecodziennych towarów. Tyle że żeby mówić o konkretach, musimy ich nieco więcej usłyszeć od was. Tak jak mówiłem, wiem że ciężko o zaufanie, jesteśmy w niebezpiecznych czasach. Jak nie truposze to kultyści. - Znowu łypnął okiem. - Tak więc, co to za pyłek i do czego miałby służyć? Nie pytam z wrodzonej ciekawości, na prawdę uważam że możemy sobie wzajemnie pomóc.
- To sproszkowana wróżka, konkretniej rzecz biorąc. Czy jakiś inny magiczny ludek. A po co? Nie pytałem, o takie rzeczy się nie pyta; założyłem, że to składnik zaklęcia regeneracji - wzruszył ramionami Ritvedeesh. - A co za niego chcecie?
- Pomocy? Informacji? - Powiedział niziołek, usiłując maskować niepewność. - O ludziach, którzy obiecali ci zregenerować skrzydła. Chcielibyśmy się z nimi skontaktować. Wiemy że są w mieście, każda informacja byłaby cenna. Ja wiem że to dla was ważne, dla ciebie szczególnie, ale nie słyszeliście nic, do czego mieliby używać tego pyłku? Coś się komuś nie wymsknęło? A może choć gdzie ten… eee rytuał regeneracji miałby przebiegać? I dlaczego właśnie od was zażądali dostarczenie tego składnika? Z kim rozmawialiście w ogóle o całej sprawie? Nie wyglądał czasem jak osobnik, którego spotkaliśmy na naszej drodze? - Kucharz opisał tu wygląd Kapelusznika, o tyle o ile opisał mu go Ignis.
- Drogi panie, bardom to zwierzają się najwyżej chętne panny, mężatki i wdowy, a nie kultyści mrocznych bóstw - uświadomił niziołka Ritvedeesh, po czym westchnął. - O możliwościach tutejszych kapłanów dowiedziałem się w Targos. Ktoś usłyszał o moich poszukiwaniach - nie kryję się zresztą z nimi jak widać - i przysłał mi umyślnego. Chłop wiele nie wiedział, jak to wyrobnicy, ale przy odpowiedniej dozie perswazji - tu uśmiechnął sie znacząco - wyśpiewał, że kult bhaala rośnie w Dolinie w siłę i można od nich dostać praktycznie wszystko… oczywiście za odpowiednią opłatą. To mnie akurat nie dziwi, wkupywanie się w łaski możnych i przekupywanie niechętnych wymaga sporych środków. Nie mówiąc już o składnikach do zaklęć. Nawet bogowie nie robią niczego za darmo. Zresztą czy dobre bóstwo może wymagać wysuszonego trupa fairy jako składnika modlitwy? - spytał retorycznie.

W każdym razie kazano mi tutaj znaleźć tawernę “Cieknący szpunt” - ohydna speluna, nie polecam - i przekazać właścicielowi... pewne informacje z Targos. Potem dostałem list. Wszystko odbywało się przez posłańców; najwyraźniej shandersha biedota zarabia teraz całkiem nienajgorzej na przenoszeniu wiadomości. Tak że nie znam tego jegomościa, zwykle to były śmierdzące wyrostki. Szczegółów mi nie podano; skoro nie miałem czym zapłacić to niby po co? - zakończył ponuro.
- Taaak, kultyści mrocznych bóstw. - Wreszcie skończyli zamiatać ogonami jak liszki i powiedzieli co i jak. Niziołek zerknął okiem na obu bardów i zamyślił się na chwilę.
- Czy bóstw czy boga jest mi obojętne, byle by zrobili to za co chcę zapłacić - prychnął Ritvedeesh. - Nie jestem byle paniczykiem, co pędzi za iluzją orgietek, dobrobytu i szczęścia w miłości. Niech mi tylko skrzydła odrosną to mogą iść do wszystkich demonów - a nawet dalej.
- To zazwyczaj nie jest takie proste - wtrąciła się zasłuchana do tej pory Mara. Rada była z rozmowy i że jej początkowe przypuszczenia co do oferty kultystów wreszcie znalazły potwierdzenie. - Jak się już raz zbratasz z plugawymi bogami będzie się to za tobą ciągnęło. Ale myślę, że każdą cenę jesteś skłonny zapłacić…
Przeniosła wzrok na Burra i pana Bobra.
- A jak byś proszek zdobył, jak miałeś się z nimi skontaktować by dopełnili rytuału?
Zmierzchowiec łypnał niechętnie na Marę.
- Słuchajcie. Mnie oni ani braci, ani swaci i co z nimi zrobicie to mi za jedno. Ale - uniósł dłoń - nie wcześniej jak odzyskał skrzydła. A coś mi się wydaje, że wy byście woleli na odwrót…
- Niekoniecznie. Rozumiem, jak dla ciebie to ważne i jeśli można by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, to niby czemu nie? Ja bym to tak widziała. Dajemy ci proszek, ty kontaktujesz się z bhalitami i ustawiasz miejsce spotkania gdzie dojdzie do wymiany - proszek za skrzydła. My zaczajamy się i czekamy aż twój problem zostanie naprawiony i wówczas ruszamy do bitki, w której wy nas gorliwie wspieracie.
- Hm… Niegłupie… Mielibyśmy zabezpieczenie w razie gdyby chcieli nas wystawić… - zadumał się Rit, spoglądając na Pana Bobra. - Niestety nie mamy pewności, że kapłan z odpowiednią modlitwą czy zwojem pojawi się od razu; mogą wyznaczyć inne miejsce i czas - skrzywił się niechętnie.
- Problem w tym, ze i my dużo czasu nie mamy - wtrąciła się Mara. - Moi kompani rwą się do działania i kolejnego czekania mi nie darują. Jedyne co przychodzi mi do głowy to abyście z nami szli do kanałów. A nóż sie sposobność w trakcie urodzi a i nam dostarczy... pewnego pretekstu. Kiedy do gniazda żmij dotrzemy wytłumaczymy się, ze jesteśmy tu by twoje skrzydła odzyskać, proszek jako dowód mamy. Reszta z nas zaś to osoby z własnymi pragnieniami, które gotowe są się nawet nawrócić bo jeśli tobie spełnią pragnienia to i może nasze także w przyszłości. I można by sie im przy tym bliżej przyjrzeć, rozmowę nawiązać, cele wybadać a nie tylko do jatki bez planu, bij zabij i nie wiadomo co dalej. Tylko zamaskować się nam trzeba byśmy nie pasowali jak ulał do grupy której szukają. W kanałach i ciemnicy to nie powinno być trudne.
- Dla was to plan dobry, ale dla mnie ryzyko za duże - Ritvedeesh pokręcił głową. - Za dużo rzeczy możę pójśc nie tak i nie tylko skrzydła, ale i głowę stracę. Mogę się zgodzić na poprzednią propozycję… o ile wstrzymacie się z biciem do czasu gdy odzyskam skrzydła. Bo inaczej to w walce bhaalitów wspomogę - ostrzegł uczciwie. - Przede wszystkim jednak nie pokazaliście swojego proszku; jeśli to nie ten to nie mamy o czym rozmawiać.
- Hmm. - kucharz zerknął na Marę. - No tak sobie myślę, że musisz trochę nam zaufać i zaryzykować. Bo pyłek mamy my, a nie Bhaalici, więc od nich nic nie uzyskasz. A współpraca opłaci się i nam i wam. A co do pokazania proszku, no to myślę że nie będzie problemu. Ze sobą oczywiście go nie mamy, bo wiesz, no sroce z pod ogona też nie wypadliśmy.
- Ja też nie - syknął zmierzchowiec, pochylając się w stronę niziołka - i za puste obietnice nie mam zamiaru kiwnąć palcem. Potrzebujecie mnie tak samo jak ja was, inaczej by was tutaj nie było. Albo zobaczę i sprawdzę proszek, albo nici z umowy - odchylił się na krześle i założył ręce na piersiach.
- No to mówię przecież, że z tym nie ma problemu. Możemy podejść nawet zaraz. Zrozum tylko jedno, wy bardziej potrzebujecie nas, bo inaczej guzik odzyskasz a nie skrzydła. Więc nie ma co się nadymać jak indor, tylko zacząć współpracować. Tak sobie myślę, że chyba lepiej kumać wam się z nami niż z wyznawcami bóstwa, które do najuczciwszych i łagodnych, nastawionych na spełnianie dobrych uczynków co dnia to chyba nie należy, prawda?
- A kto was tam wie kto wy jesteście - burknął bard. - Pokażecie proszek do identyfikacji to ustawię spotkanie. Do kanałów nie pójdę - wejście w paszczę kultystów z wątpliwą bajeczką to proszenie się o śmierć. Ale… - zamyślił się - mogę wspomnieć posłańcowi, że znam ludzi, którzy chcieliby zacząć wyznawać Bhaala i są… - ocenił wzrokiem “nowa” Marę i Burra. - No, pan goliat wyglądał trochę lepiej, ale gdy się postaracie to i wy możecie wyglądać na bogatych podróżników. Pieniadze mają dla zła nieodpaty czar…
- No to niestety nas nie urządza, bo oni dość sporo o nas wiedzą. Jak wspomniałem mieliśmy już z nimi małą utarczkę, musimy zakłądać, że znają opis naszego wyglądu. Może nie dokłądny, ale cholera ich tam wie. Tak więc lepszy pomysł to ten ze zorganizowaniem spotkania. No ale nasi kompani palą się do kanałów… - Niziołek wzruszył rękami. - A skoro wy tam iść nie chcecie, to zdaje się że doszliśmy do ściany.
- Przecież powiedziałem, że zorganizuję spotkanie za proszek - zirytował się bard. - Przypominam, że podanie się za akolitów to był WASZ pomysł, tyle że ja tego na terenie wroga robił NIE będę.
- Bezpowrotne oddanie proszku nie wchodzi w grę - powiedziała spokojnie Mara. - Moglibyśmy go… użyczyć. Bo mnie się zdaje, że to żaden składnik zaklęcia regeneracyjnego tylko za nie zapłata. Coś na czym kultystom bardzo zależy i oddanie go w ich łapy nie wchodzi w grę bo coś im przez to moglibyśmy nieświadomie ułatwić. Jeśli proszek pożyczymy to tylko po to abyście mogli dopełnić transakcji, a jak odzyskasz skrzydła i tak dojdzie do jatki i proszek wraca do nas, może być zbyt niebezpieczny. To jedyna możliwa oferta z naszej strony. Użyczenie w zamian za wasze zbrojne wsparcie. Ale po to musicie iść z nami do kanałów bo dłużej towarzyszy nie powstrzymam od akcji. Przykro mi, że nie mogę dać wam więcej czasu. I tak. Wiem, że możecie stracić życie. Zważcie jednak, że każdy z nas także nim ryzykuje. Mam trzynaście lat i mogę nie dożyć czternastu ale jakoś idę tam i nie trzęsę portkami i wiecie dlaczego? Bo czasami po prostu trzeba zrobić to co należy. Bo złu trzeba się przeciwstawiać. Nie tylko śpiewać pieśni o bohaterach ale czasem stać się jednym z nich. Może nie jesteśmy idealni do ratowania świata ale nikt inny najwyraźniej robić tego nie chce. I tak się składa, że przydałaby się nam wasza pomoc.

Dziewczynka odsunęła krzesło i podniosła się z ociąganiem. Powiedziała wszystko co zamierzała, odkryła tyle kart ile mogła.
- Przemyślcie to. Jeśli zdecydujecie się jednak pomóc to stawcie się za godzinę w domu Arnulfa Lotbroka.
Pożegnała się poważnym skinieniem i dała znać Burrowi by też się zawijał. Chciała jeszcze zrobić ostatnie sprawunki przed akcją. No i opowiedzieć towarzyszom o wszystkim czego się wywiedziała. Wszystkim... może z wyjątkiem wieści o Marit. To była tylko i wyłącznie jej sprawa, na domiar złego, mocno krępująca.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 13-05-2015 o 00:31.
liliel jest offline