Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2015, 22:34   #71
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Morgan miał zły nastrój. Bardzo zły. Na tyle zły że równie dobrą opcją wydawało mu się zdjęcie Springa z pleców i zestrzelenie goblina z drzewa, co wyrzucenie Fena przez to samo okno i powrót do łóżka.

Zamiast tego, z chrzęstem rozruszał kark.

-Kuzyn wysłał za tobą gobliny... ? Posrana rodzina.- burknął Lockerby.- I w jaki znowu gówno się wpakowałeś?

Zakładając płaszcz, kapelusz i umieszczając broń w kaburach, ruszył w stronę drzwi.

- W ciężkie... bardzo ciężkie.- jęknął cicho Fen podążajac za Morganem, który zdawał sobie sprawę, że próba zestrzelenia gobosa ta najgorsze z możliwych rozwiązań. Gobliny uderzą zapewne tuż o świcie, chyba że uznają iż zostali zdemaskowani... wtedy uderzą od razu. Odgłos karabinu mógłby być właśnie dowodem na to.

- Tak jakby uwiodłem i zaciągnąłem do łóżka jego córkę. Albo na odwrót... ona mnie zaciągnęła. I on się dowiedział.- zaczął wyjaśniać cicho niziołek.

-Przeleciałeś córkę właściciela kasyna... Fen, nawet ja zwykle próbuję wybadać takie rzeczy zanim spróbuję zaciągnąć dziewczynę do łóżka...- nie dodał że zwykle nie było to dostatecznym powodem by rezygnował, ale o tym niziołek nie musiał wiedzieć.- Z resztą, cholera, dlaczego powlokłeś się akurat za mną?!

W którym pokoju spał doktorek... ? Cholera wie, trzeba było pójść na dół, obudzić barmana i zapytać. Miał nadzieję że banda goblinów za oknem sprawi że ten nie będzie się zbyt ociągał.

- Rzecz w tym, że za ładna nie jest. A ja byłem pijany...- burknął w odpowiedzi Fendrick.- Niewiele tak naprawdę pamiętam z tej nocy. Planowałem się przyczaić poza New Heaven... nie wiem jak wpadli na mój trop.

Morgan przypomniał sobie, że Lilly ma pokój naprzeciw niego. Ferdynand tuż obok niej, a krasnolud naprzeciw Ferdynanda.
Lockerby westchnął.

-Jesteś idiotą.- skwitował krótko, samemu szczycąc się faktem że nawet po pijaku miał całkiem niezły gust do kobiet więc nawet przy porannej ucieczce nie czuł niesmaku na widok kochanki.

Zamiast jednak nagadać niziołkowi, westchnął, uniósł dłoń i podszedł do drzwi Ferdynanda by zapukać. Pozostawało mieć cichą nadzieję że prócz niego i doktorka w zajeździe znajdzie się ktoś jeszcze potrafiący używać broni.

- Nie mam dowodów... ale przypuszczam, że doprawiła mi trunek jakimś narkotycznym gównem.- burknął pod nosem Fendrick.

A na pukanie ozwał się spokojny dystyngowany głos Ferdynanda.- Tak? O co chodzi panno Bei-Fong?
Z jakiegoś powodu sądził, że to właśnie ona puka do jego drzwi.

-Przykro mi, brak egzotycznej panienki pod twoimi drzwiami, Fred.- Morgan uśmiechnął się lekko pod nosem.- Zamiast tego szczerze zmartwiony kolega, z pewnym małym szczurem pod ręką i większą ich ilością dookoła zajazdu.

Odczekał chwilę.

-Słowem, kłopoty mamy.

- Ferdynand. Ferdie... pewnie, jeśli już. Na pewno nie Fred, bo to skrót od Fredericka.- wyjaśnił ze stoickim spokojem inżynier otwierając drzwi. Po czym zerknął na kryjącego się tuż za Morganem niziołka.- O co dokładnie chodzi?

Po czym wpuścił ich obu do środka. Nadal był w spodniach i koszuli, ale niewątpliwie szykował się do snu. Na niedużym stoliku leżał jakiś przyrząd którego zastosowania Lockerby nawet nie próbował zgadywać, oraz komplet narzędzi. Zapewne Ferdynand dłubał przy nim przed snem. Poza tym jednak w pokoju mężczyzny panował pedantyczny wręcz porządek.

-Niestety, o bandę goblinów które pewnie niedługo zaatakują zajazd mając nadzieję na wyciągniecie z jego zgliszczy widocznego tutaj niziołka.- odparł Morgan, jakby mówiąc o pogodzie.


Następnie spojrzał na Fena, jak na coś co zdarza mu się częściej niżby tego pragnął. Czemu wszyscy jego znajomi tka notorycznie wpadali w kłopoty?!

- Nie uważasz że jeden niziołek to marna ofiara dla ich bóstw? Ja osobiście wybrałbym jakiegoś wielkiego wojownika albo ładną kobietę.- mówiąc te słowa Ferdynand podszedł do stojącego w kącie długiego futerału.- Mam... pewien problem. Nie szykowałem się na nic poważnego. Jedynie na polowanie sportowe.

To mówiąc wysunął z futerału dziwną strzelbę.




Przekręcił jakieś pokrętło.- Mam pod ręką tylko broń myśliwską, w dodatku nastawioną na ogłuszanie. Zabijanie zwierzyny dla sportu to trochę niezbyt fair play, nieprawdaż?

-Te gobliny to jacyś najemnicy z Old Hell albo z jego okolicy. Fen był łaskaw dać sie zaciągnąć do łóżka z córką pewnego właściciela kasyna i... i...- Morgan zmarszczył brwi.- Powiedz mi, Fen, czy mam wymierny powód dla którego miałbym cię po prostu nie wyrzucić przez okno prócz naszej średniej jakościowo znajomości?

Cyngiel obrócił się powoli na pięcie i spojrzał pytająco na niziołka, zakładając ręce na piersi.

Miał szczerą nadzieję że w zajeździe naprawdę byli jeszcze jacyś rośli kolesie biegli w walce. Może traperzy? Albo zwykłe zabijaki?! Cokolwiek! Aż bał się zejść na dół oczekując tam bandy sióstr miłosierdzia opiekujących się niewidomymi sierotami.

- Bo nie wiem czy by to coś pomogło? - jęknął Fendrick, po czym rozpiął koszulę i wypiął klatkę piersiową.- Po prostu strzel tu. I zakończ me męki. Wypnij się na mnie jak rodzina. Pokaż jaki z ciebie kumpel... wbij mi nóż plecy!

Gdy niziołek dramatyzował inżynier był zajęty przyglądaniem się swej spluwie i kręceniu pokrętłem.- Teoretycznie mógłbym wzmocnić parametery, ale odpiło by się to na długości łuku i wyczerpałoby szybciej baterie...hmmm...

Po czym odezwał się głośniej.- Oprócz nas jest panna Bei- Fong,doktor von Kittleschnik, oraz właściciel zakładu pan Thorton z dwoma ludźmi, co daje w sumie... minimum pięć, a maksimum osiem obrońców.

-I jednego, histeryzującego idiotę.- dodał poirytowany Morgan, ruszając w stronę drzwi.- Pójdę do azjatki, chociaż mam dziwne wrażenie że sam miałbyś na to ochotę... Fen, powiedz mi że masz chociaż ze sobą broń inną niż system samoobrony oparty na byciu zbyt żałosnym by cię kopnąć.

Coraz bardziej rozeźlony, Morgan wyszedł na korytarz.

- Trochę mam... z nożami.- wyjaśnił cicho niziołek idąc tuż za Morganem.- I szczurami. I ciskaniem nożami w szczury.

-A masz chociaż ze sobą te noże?

Krasnalu nie denerwuj się, krasnalu nie denerwuj sie... Jeb zawsze to powtarzał w podobnie irytujących sytuacjach i na zakończenie tej trwającej nie raz godzinę mantry wybuchał wściekłością, często przetrzebiając jednocześnie populacje gołębi albo kojotów.

Walił do wszystkiego co nie było ludźmi... i istotami rozumnymi. I do tego starego, dzikiego kozła pasącego sie zawsze za płotem. Morgan nigdy nie wiedział dlaczego.

Ostatecznie spojrzał cięzko na niziołka.

-Chodźmy na dół...

- Wy idźcie... Ja muszę jeszcze tu zrobić porządek i pozbierać przedmioty do wykorzystania jako broń.- zamyślił się Moenhausen rozglądając po swoim małym królestwie. Inżynier nie wydawał się zbytnio poruszony sytuacją, a Fen skinął głową... potwierdzając, że noże ma.

-To uznajmy że goblinia gardziel to szczur, co?

Morgan przeszedł kilka kroków i zamarł, zmarszczywszy brwi. W sumie... co mu szkodziło? W najgorszym wypadku czekałby go opieprz o budzenie kobiety w środku nocy.

Z drugiej strony, zawsze istniał ułamek procenta szansy że panna Bei-Fong miała zdolności chociaż trochę podobne do Shizuki.

Po chwili konsternacji, Morgan zapukał do drzwi azjatki.

-Ty się Fen lepiej przy niej nie odzywaj...- mruknął przez zęby, czekając na odzew.

Drzwi się lekko uchyliły i...przez szczelinę wyjrzało oko, wielkości małego melona.


Gadzie złote oko.

- Kto tam?- padło pytanie kobiety, a odpowiedź chrapliwa i złośliwa padła ze strony właściciela oka.- Jakiś typek udający twardziela i mała przekąska próbująca się ukryć za jego nogą.

-O kurwa.- mruknął Morgan, szczerze zaskoczony. Po chwili uśmiechnął się nerwowo.- Można wejść? Chociaż nie jestem w sumie pewien czy to mądry pomysł...

Smok mógł się przydać.

-Mamy kłopoty panno Bei-Fong.

Kątem oka spojrzał na Fena.

Który zdecydowanie nie chciał wejść i próbował schować się za Morganem.

- Jak pewnie się pan domyśla, w tej chwili jestem w koszulce nocnej i beze makijażu. Zdecydowanie niezbyt strój na przyjmowanie gości.- wyjaśniła spokojnie Lilly ze swegu pokoju, a łypiące oko lekko się zmrużyło. Słychać też było chrapliwy śmiech smoka.

-Jakież to kłopoty?- zapytała panna Bei-Fong.

-Gobliny. W sporej ilości, które pewnie o świecie zaatakują zajazd jeśli to że zbierają się dookoła niego może być jakąś wskazówką...

Morgan zamrugał, a jego mózg zaczął doganiać usta.

Co tam do jasnej cholery robił smok?! Gadający smok?! Gadający smok w pokoju ten cholernej kobity?! Tej cholernej kobity która pomimo smoka w pokoju lekko obudziła Morgana podtykając mu obraz siebie w koszuli nocnej!

Azjatki były niebezpieczne.

- To jest... kłopotliwe. Ale po cóż niby gobliny miałyby atakować ten zajazd akurat teraz? Wypłatę z banku przewozi się do miasta w innym terminie.- zamyśliła się kobieta, a Fen zaczął szarpać za nogawkę spodni Morgana szepcząc.- Może my lepiej stąd pójdziemy, co?

Lockerby zignorował niziołka.

-Poniekąd można winić tego tutaj głupka, który dał się naćpać niewłaściwej kobiecie i teraz poniekąd mamy wszyscy kłopoty.- odchrząknął.- Mam jednak dziwne wrażenie że winienie go nie ma szczególnie dużego sensu ze względu na fakt że chwilowo mamy większy problem na głowie.

Lekko stanął na palcach.

-To prawdziwy smok?- zapytał, jakby w głąb pomieszczenia.

- Oczywiście że nie... to mój duchowy przewodnik. Choć uczeni uniwersytetcy zwą takie istoty eidolonami.- odpowiedziała ze śmiechem kobieta, a smocze oko przesunęło się wyżej jakby starając się zablokować możliwość podglądnięcia.

- Cóż... o ile pamiętam tylu dzielnych obrońców chciało chronić mej cnoty w powozie. Powinnam chyba jedynie stać za waszymi plecami zachwycać się waszą rycerskością, nieprawdaż?- spytała ironicznie kobieta.

-Jest nas póki co dwóch, a pożyczenie nam smoka, nawet jeśli po prostu wygląda jak smok, mogłoby pomóc. Do walki nie zmuszam ale wolałem ostrzec o takich a nie innych okolicznościach.- Morgan westchnął, patrząc na gada.- Robisz tutaj za przyzwoitkę, czy po prostu ci się nudzi?

Oby faktycznie nie umiał ziać ogniem. Duchowy chowaniec... ? Morgan weidział ze magowie mogą mieć magicznych przydupasów ale ten tutaj robił szczególnie dobre wrażenie.

-Zjadam pyskatych ludzików, którzy mnie drażnią i nudzą Lilly.- mruknął ponuro gadający gad. A panna Bei-Fong rzekła w odpowiedzi.- Sun-Zi raczej nie zechce sie wypożyczyć.

-Chyba że za odpowiednią cenę.- zastrzegł "smok".

-Niemniej ja wam pomogę nieco... wszak wspomniałam że umiem sobie radzić, prawda?- odparła kobieta.

Morlock uśmiechnął się pod nosem.

-Świetnie. Możemy liczyć na panienki obecność na dole, już po ubraniu się i w ogóle? Pójdę sprawdzić czy na miejscu jest jeszcze ktoś kto ewentualnie mógłby przydać się w obronie...

Sun-Zi był... cholera, duchem? Smokiem? Na pewno zaś troszeczkę irytujący, co chyba było cechą każdego stwora dla którego sto lat to mrugnięcie okiem a tysiąc lat to wejście w dorosłość.

Lekkim pchnięciem pokierował spietranego Fena na schody.

Na dole był już Ferdynand wyjaśniający sytuację gospodarzowi i jego pomocnikom. Zerknęli podejrzliwie na schodzących na dół Fena i Morlocka. A gospodarz... Billy Bob splunął tytoniem na podłogę.- Z pasażerami na gapę, zawsze są kłopoty.

Oby faktycznie nie umiał ziać ogniem. Duchowy chowaniec... ? Morgan weidział ze magowie mogą mieć magicznych przydupasów ale ten tutaj robił szczególnie dobre wrażenie.

Morlock uśmiechnął się pod nosem.

-Świetnie. Możemy liczyć na panienki obecność na dole, już po ubraniu się i w ogóle? Pójdę sprawdzić czy na miejscu jest jeszcze ktoś kto ewentualnie mógłby przydać się w obronie...

Sun-Zi był... cholera, duchem? Smokiem? Na pewno zaś troszeczkę irytujący, co chyba było cechą każdego stwora dla którego sto lat to mrugnięcie okiem a tysiąc lat to wejście w dorosłość.

Lekkim pchnięciem pokierował spietranego Fena na schody.

Na dole był już Ferdynand wyjaśniający sytuację gospodarzowi i jego pomocnikom. Zerknęli podejrzliwie na schodzących na dół Fena i Morlocka. A gospodarz... Billy Bob splunął tytoniem na podłogę.- Z pasażerami na gapę, zawsze są kłopoty.

-Proszę mi nic nie mówić, to pod moim łóżkiem czaił się pół nocy.- rzucił ze znudzeniem Lockerby.- Panna Bei-Fong też pomoże. Wolę nie przesadzać, ale wydaje się całkiem nieźle obeznana ze sztukami magicznymi...

Rewolwerowiec skinął Bobowi głową.

-Dobrze że chociaż jest nas tylu... A ten krasnoludzki szarlatan który tak pięknie mnie wyleczył?- pytająco spojrzał na Ferdka. Jego głos ociekał sztucznym lukrem.

- Może przyszykować i rzucić kilka ognistych koktajli, ale obawiam się że doktor nie jest wojownikiem. Niemniej doktor Krunbar von Kittleschnik obiecał się podzielić swoimi zapasami cudownych eliksirów z potrzebującymi.- rzekł uprzejmym tonem Ferdynand.

-Czyli chce nas po wszystkim dobić?- Morgan uśmiechnął się krzywo.- Niech szykuje te koktajle w takim razie, jakby co, będzie rzucał z okna.

Lockerby westchnął, przejechał dłonią po twarzy i rozejrzał się dookoła.

-Dobrze... Są tu jakieś okna od piwnicy? Tylne wejście? Wychodek z wykopaną dziurą prowadzącym do jakiś jaskiń pod zajazdem? Gobliny mogą dać radę wleźć tu każdą możliwą drogą a tego nie chcemy. Plus, należałoby zamknąć wszystkie okna po za tymi z których zamierzamy strzelać...

- Nie martw się młody, to nie pierwsza taka imprezka w jakiej uczestniczę. I mam zamiar dożyć kolejnej. -stwierdził Billy Bob.- O ile nie mają oswojonego lądowego rekina, to do piwniczki się nie przebiją. Wychodek jest przy gnojówce, więc odpada. Drzwi... zamkniemy na trzy skoble... bez tarana się nie przebiją. Mamy stare skałkówki, jakby ktoś potrzebował broni... umiecie strzelać, prawda?

-Tak... potrafię.- rzekła panna Bei-Fong schodząc po schodach.

Za nią człapał jej "smok".




-Acz muszę uprzedzić, że nie jest zbyt dobrym strzelcem.- dodała nie przejmując się tym, że wszyscy gapią się na jej zwierzak.

- Czyli panna zajmuję przyzywaniem stworów z innych planów egzystencji, a to jest pani eidolon?- rzekł Ferdynand pocierając palcami swoja bródkę.

- Tak. Sprowadzam duchy i nadaję im materialną powłokę... jeśli to pan ma na myśli.- stwierdziła Lilly.

Morgan uniósł brwi.

-Ffffascynujące.- rzucił, tonem mogącym być za równo kpiną co szczerym podziwem. Następnie spojrzał na Bei-Fong, głową wskazując na smoka.- Materialna forma obejmuje możliwość kłapania zębami, plucia ogniem i rozrywania goblinów na strzępy, mam nadzieję?

Sam cieszył się za równo z faktu że miał broń, co zapas amunicji do niej. Co prawda o wiele lepiej byłoby strzelać czymś z warsztatu Jeba, ale nikt nie mówił że los zwykł czekać uprzejmie aż znajdziesz sobie właściwą broń przed rzucaniem cię w środek strzelaniny.

Okiem rzucił też na doktora.

-I zanim zaczniesz wykład, Ferd, lepiej może przygotujmy się do ataku...

- Nie jestem smokiem... nie rzygam ogniem, nawet po pijaku.- uniósł się "honorem" Sun-Zi.- Mam za to inne sztuczki.

- Tak czy siak... budynek jest prostokątny. Więc potrzeba jedną grupę od frontu, jedną grupę z tyłu... i po bokach... wystarczy po jednym osobniku. Myślę że... tam najlepiej umieścić cywili.- stwierdził Billy Bob.

-To ja chcę z boku!- zaproponował Fendrick, a na widok schodzącego na dół krasnoluda Ferdynand rzekł.- Drugi bok, może nasz drogi doktor von Kittleschnik obstawić.

Sam krasnolud zaś gapił się na smoka mamrocząc pod nosem.- Coś pokiełbasiłem z mieszanką... mam halucynacje... gadzie.

Przestała, gdy Morgan zapominając że jest krasnoludem, zdzielił go w tył głowy a następnie zaczął dyskretnie rozmasowywać obolała dłoń.

-Idziesz na drugi bok, ale nie zaprzeczę, wolałbym żeby ktoś miał na ciebie oko... Fen.- spojrzał na niziołka.- Masz w razie czego pomagać konowałowi. Masz noże, w razie czego rób z nich użytek. Ja mogę ogarnąć tył, sądzę że nie będę miał z tym problemu...

Finalnie, znów zwrócił się do azjatki.

-A ty? Gdzie byś się najpewniej czuła ze swoim smokiem, panienko? I ty, panie Bob, jak do tej pory broniłeś zajazdu ze swoimi ludźmi. Jakieś konkretne taktyki czy lepiej "walić aż się nie wyniosą"?

-To solidny budynek panie Lockerby... idealny na obronę. Solidne ściany wytrzymają ich atak. Ale potem powinniśmy rozpocząć kontrofensywę.-stwierdził Billy Bob z uśmiechem.- Najpierw z pewnością spróbują dostać się z każdej strony. Musimy mieć pewność, że połamią sobie zęby. Henry... ty zajmiesz się drugim bokiem. James...- zwrócił się do drugiego kowboja.- Ty pójdziesz bronić tyłów.

Mężczyzna skinął głową.




- Sie robi szefie.- stwierdził kowboj.

- A co z końmi?- spytał krasnolud.

- Woźnica i jego wspólnicy śpią przy koniach w stajni... nie mamy jak ich zbudzić. Ale jeśli gobliny chcą kogoś wyciągnąć stąd, to wpierw uderzą na karczmę. Odgłos kanonady powinien jednak wystarczyć, by się zorientowali w niebezpieczeństwie. Jakoś sobie poradzą... muszą.- stwierdził Billy Bob.- Ja z panienką i pan Moenhausenem zajmę się obroną frontu budynku.

Pomyśleć że przed odsiadką Morgan zwykle był w takich sytuacjach po drugiej stronie… barykady.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline