Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-05-2015, 22:34   #71
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Morgan miał zły nastrój. Bardzo zły. Na tyle zły że równie dobrą opcją wydawało mu się zdjęcie Springa z pleców i zestrzelenie goblina z drzewa, co wyrzucenie Fena przez to samo okno i powrót do łóżka.

Zamiast tego, z chrzęstem rozruszał kark.

-Kuzyn wysłał za tobą gobliny... ? Posrana rodzina.- burknął Lockerby.- I w jaki znowu gówno się wpakowałeś?

Zakładając płaszcz, kapelusz i umieszczając broń w kaburach, ruszył w stronę drzwi.

- W ciężkie... bardzo ciężkie.- jęknął cicho Fen podążajac za Morganem, który zdawał sobie sprawę, że próba zestrzelenia gobosa ta najgorsze z możliwych rozwiązań. Gobliny uderzą zapewne tuż o świcie, chyba że uznają iż zostali zdemaskowani... wtedy uderzą od razu. Odgłos karabinu mógłby być właśnie dowodem na to.

- Tak jakby uwiodłem i zaciągnąłem do łóżka jego córkę. Albo na odwrót... ona mnie zaciągnęła. I on się dowiedział.- zaczął wyjaśniać cicho niziołek.

-Przeleciałeś córkę właściciela kasyna... Fen, nawet ja zwykle próbuję wybadać takie rzeczy zanim spróbuję zaciągnąć dziewczynę do łóżka...- nie dodał że zwykle nie było to dostatecznym powodem by rezygnował, ale o tym niziołek nie musiał wiedzieć.- Z resztą, cholera, dlaczego powlokłeś się akurat za mną?!

W którym pokoju spał doktorek... ? Cholera wie, trzeba było pójść na dół, obudzić barmana i zapytać. Miał nadzieję że banda goblinów za oknem sprawi że ten nie będzie się zbyt ociągał.

- Rzecz w tym, że za ładna nie jest. A ja byłem pijany...- burknął w odpowiedzi Fendrick.- Niewiele tak naprawdę pamiętam z tej nocy. Planowałem się przyczaić poza New Heaven... nie wiem jak wpadli na mój trop.

Morgan przypomniał sobie, że Lilly ma pokój naprzeciw niego. Ferdynand tuż obok niej, a krasnolud naprzeciw Ferdynanda.
Lockerby westchnął.

-Jesteś idiotą.- skwitował krótko, samemu szczycąc się faktem że nawet po pijaku miał całkiem niezły gust do kobiet więc nawet przy porannej ucieczce nie czuł niesmaku na widok kochanki.

Zamiast jednak nagadać niziołkowi, westchnął, uniósł dłoń i podszedł do drzwi Ferdynanda by zapukać. Pozostawało mieć cichą nadzieję że prócz niego i doktorka w zajeździe znajdzie się ktoś jeszcze potrafiący używać broni.

- Nie mam dowodów... ale przypuszczam, że doprawiła mi trunek jakimś narkotycznym gównem.- burknął pod nosem Fendrick.

A na pukanie ozwał się spokojny dystyngowany głos Ferdynanda.- Tak? O co chodzi panno Bei-Fong?
Z jakiegoś powodu sądził, że to właśnie ona puka do jego drzwi.

-Przykro mi, brak egzotycznej panienki pod twoimi drzwiami, Fred.- Morgan uśmiechnął się lekko pod nosem.- Zamiast tego szczerze zmartwiony kolega, z pewnym małym szczurem pod ręką i większą ich ilością dookoła zajazdu.

Odczekał chwilę.

-Słowem, kłopoty mamy.

- Ferdynand. Ferdie... pewnie, jeśli już. Na pewno nie Fred, bo to skrót od Fredericka.- wyjaśnił ze stoickim spokojem inżynier otwierając drzwi. Po czym zerknął na kryjącego się tuż za Morganem niziołka.- O co dokładnie chodzi?

Po czym wpuścił ich obu do środka. Nadal był w spodniach i koszuli, ale niewątpliwie szykował się do snu. Na niedużym stoliku leżał jakiś przyrząd którego zastosowania Lockerby nawet nie próbował zgadywać, oraz komplet narzędzi. Zapewne Ferdynand dłubał przy nim przed snem. Poza tym jednak w pokoju mężczyzny panował pedantyczny wręcz porządek.

-Niestety, o bandę goblinów które pewnie niedługo zaatakują zajazd mając nadzieję na wyciągniecie z jego zgliszczy widocznego tutaj niziołka.- odparł Morgan, jakby mówiąc o pogodzie.


Następnie spojrzał na Fena, jak na coś co zdarza mu się częściej niżby tego pragnął. Czemu wszyscy jego znajomi tka notorycznie wpadali w kłopoty?!

- Nie uważasz że jeden niziołek to marna ofiara dla ich bóstw? Ja osobiście wybrałbym jakiegoś wielkiego wojownika albo ładną kobietę.- mówiąc te słowa Ferdynand podszedł do stojącego w kącie długiego futerału.- Mam... pewien problem. Nie szykowałem się na nic poważnego. Jedynie na polowanie sportowe.

To mówiąc wysunął z futerału dziwną strzelbę.




Przekręcił jakieś pokrętło.- Mam pod ręką tylko broń myśliwską, w dodatku nastawioną na ogłuszanie. Zabijanie zwierzyny dla sportu to trochę niezbyt fair play, nieprawdaż?

-Te gobliny to jacyś najemnicy z Old Hell albo z jego okolicy. Fen był łaskaw dać sie zaciągnąć do łóżka z córką pewnego właściciela kasyna i... i...- Morgan zmarszczył brwi.- Powiedz mi, Fen, czy mam wymierny powód dla którego miałbym cię po prostu nie wyrzucić przez okno prócz naszej średniej jakościowo znajomości?

Cyngiel obrócił się powoli na pięcie i spojrzał pytająco na niziołka, zakładając ręce na piersi.

Miał szczerą nadzieję że w zajeździe naprawdę byli jeszcze jacyś rośli kolesie biegli w walce. Może traperzy? Albo zwykłe zabijaki?! Cokolwiek! Aż bał się zejść na dół oczekując tam bandy sióstr miłosierdzia opiekujących się niewidomymi sierotami.

- Bo nie wiem czy by to coś pomogło? - jęknął Fendrick, po czym rozpiął koszulę i wypiął klatkę piersiową.- Po prostu strzel tu. I zakończ me męki. Wypnij się na mnie jak rodzina. Pokaż jaki z ciebie kumpel... wbij mi nóż plecy!

Gdy niziołek dramatyzował inżynier był zajęty przyglądaniem się swej spluwie i kręceniu pokrętłem.- Teoretycznie mógłbym wzmocnić parametery, ale odpiło by się to na długości łuku i wyczerpałoby szybciej baterie...hmmm...

Po czym odezwał się głośniej.- Oprócz nas jest panna Bei- Fong,doktor von Kittleschnik, oraz właściciel zakładu pan Thorton z dwoma ludźmi, co daje w sumie... minimum pięć, a maksimum osiem obrońców.

-I jednego, histeryzującego idiotę.- dodał poirytowany Morgan, ruszając w stronę drzwi.- Pójdę do azjatki, chociaż mam dziwne wrażenie że sam miałbyś na to ochotę... Fen, powiedz mi że masz chociaż ze sobą broń inną niż system samoobrony oparty na byciu zbyt żałosnym by cię kopnąć.

Coraz bardziej rozeźlony, Morgan wyszedł na korytarz.

- Trochę mam... z nożami.- wyjaśnił cicho niziołek idąc tuż za Morganem.- I szczurami. I ciskaniem nożami w szczury.

-A masz chociaż ze sobą te noże?

Krasnalu nie denerwuj się, krasnalu nie denerwuj sie... Jeb zawsze to powtarzał w podobnie irytujących sytuacjach i na zakończenie tej trwającej nie raz godzinę mantry wybuchał wściekłością, często przetrzebiając jednocześnie populacje gołębi albo kojotów.

Walił do wszystkiego co nie było ludźmi... i istotami rozumnymi. I do tego starego, dzikiego kozła pasącego sie zawsze za płotem. Morgan nigdy nie wiedział dlaczego.

Ostatecznie spojrzał cięzko na niziołka.

-Chodźmy na dół...

- Wy idźcie... Ja muszę jeszcze tu zrobić porządek i pozbierać przedmioty do wykorzystania jako broń.- zamyślił się Moenhausen rozglądając po swoim małym królestwie. Inżynier nie wydawał się zbytnio poruszony sytuacją, a Fen skinął głową... potwierdzając, że noże ma.

-To uznajmy że goblinia gardziel to szczur, co?

Morgan przeszedł kilka kroków i zamarł, zmarszczywszy brwi. W sumie... co mu szkodziło? W najgorszym wypadku czekałby go opieprz o budzenie kobiety w środku nocy.

Z drugiej strony, zawsze istniał ułamek procenta szansy że panna Bei-Fong miała zdolności chociaż trochę podobne do Shizuki.

Po chwili konsternacji, Morgan zapukał do drzwi azjatki.

-Ty się Fen lepiej przy niej nie odzywaj...- mruknął przez zęby, czekając na odzew.

Drzwi się lekko uchyliły i...przez szczelinę wyjrzało oko, wielkości małego melona.


Gadzie złote oko.

- Kto tam?- padło pytanie kobiety, a odpowiedź chrapliwa i złośliwa padła ze strony właściciela oka.- Jakiś typek udający twardziela i mała przekąska próbująca się ukryć za jego nogą.

-O kurwa.- mruknął Morgan, szczerze zaskoczony. Po chwili uśmiechnął się nerwowo.- Można wejść? Chociaż nie jestem w sumie pewien czy to mądry pomysł...

Smok mógł się przydać.

-Mamy kłopoty panno Bei-Fong.

Kątem oka spojrzał na Fena.

Który zdecydowanie nie chciał wejść i próbował schować się za Morganem.

- Jak pewnie się pan domyśla, w tej chwili jestem w koszulce nocnej i beze makijażu. Zdecydowanie niezbyt strój na przyjmowanie gości.- wyjaśniła spokojnie Lilly ze swegu pokoju, a łypiące oko lekko się zmrużyło. Słychać też było chrapliwy śmiech smoka.

-Jakież to kłopoty?- zapytała panna Bei-Fong.

-Gobliny. W sporej ilości, które pewnie o świecie zaatakują zajazd jeśli to że zbierają się dookoła niego może być jakąś wskazówką...

Morgan zamrugał, a jego mózg zaczął doganiać usta.

Co tam do jasnej cholery robił smok?! Gadający smok?! Gadający smok w pokoju ten cholernej kobity?! Tej cholernej kobity która pomimo smoka w pokoju lekko obudziła Morgana podtykając mu obraz siebie w koszuli nocnej!

Azjatki były niebezpieczne.

- To jest... kłopotliwe. Ale po cóż niby gobliny miałyby atakować ten zajazd akurat teraz? Wypłatę z banku przewozi się do miasta w innym terminie.- zamyśliła się kobieta, a Fen zaczął szarpać za nogawkę spodni Morgana szepcząc.- Może my lepiej stąd pójdziemy, co?

Lockerby zignorował niziołka.

-Poniekąd można winić tego tutaj głupka, który dał się naćpać niewłaściwej kobiecie i teraz poniekąd mamy wszyscy kłopoty.- odchrząknął.- Mam jednak dziwne wrażenie że winienie go nie ma szczególnie dużego sensu ze względu na fakt że chwilowo mamy większy problem na głowie.

Lekko stanął na palcach.

-To prawdziwy smok?- zapytał, jakby w głąb pomieszczenia.

- Oczywiście że nie... to mój duchowy przewodnik. Choć uczeni uniwersytetcy zwą takie istoty eidolonami.- odpowiedziała ze śmiechem kobieta, a smocze oko przesunęło się wyżej jakby starając się zablokować możliwość podglądnięcia.

- Cóż... o ile pamiętam tylu dzielnych obrońców chciało chronić mej cnoty w powozie. Powinnam chyba jedynie stać za waszymi plecami zachwycać się waszą rycerskością, nieprawdaż?- spytała ironicznie kobieta.

-Jest nas póki co dwóch, a pożyczenie nam smoka, nawet jeśli po prostu wygląda jak smok, mogłoby pomóc. Do walki nie zmuszam ale wolałem ostrzec o takich a nie innych okolicznościach.- Morgan westchnął, patrząc na gada.- Robisz tutaj za przyzwoitkę, czy po prostu ci się nudzi?

Oby faktycznie nie umiał ziać ogniem. Duchowy chowaniec... ? Morgan weidział ze magowie mogą mieć magicznych przydupasów ale ten tutaj robił szczególnie dobre wrażenie.

-Zjadam pyskatych ludzików, którzy mnie drażnią i nudzą Lilly.- mruknął ponuro gadający gad. A panna Bei-Fong rzekła w odpowiedzi.- Sun-Zi raczej nie zechce sie wypożyczyć.

-Chyba że za odpowiednią cenę.- zastrzegł "smok".

-Niemniej ja wam pomogę nieco... wszak wspomniałam że umiem sobie radzić, prawda?- odparła kobieta.

Morlock uśmiechnął się pod nosem.

-Świetnie. Możemy liczyć na panienki obecność na dole, już po ubraniu się i w ogóle? Pójdę sprawdzić czy na miejscu jest jeszcze ktoś kto ewentualnie mógłby przydać się w obronie...

Sun-Zi był... cholera, duchem? Smokiem? Na pewno zaś troszeczkę irytujący, co chyba było cechą każdego stwora dla którego sto lat to mrugnięcie okiem a tysiąc lat to wejście w dorosłość.

Lekkim pchnięciem pokierował spietranego Fena na schody.

Na dole był już Ferdynand wyjaśniający sytuację gospodarzowi i jego pomocnikom. Zerknęli podejrzliwie na schodzących na dół Fena i Morlocka. A gospodarz... Billy Bob splunął tytoniem na podłogę.- Z pasażerami na gapę, zawsze są kłopoty.

Oby faktycznie nie umiał ziać ogniem. Duchowy chowaniec... ? Morgan weidział ze magowie mogą mieć magicznych przydupasów ale ten tutaj robił szczególnie dobre wrażenie.

Morlock uśmiechnął się pod nosem.

-Świetnie. Możemy liczyć na panienki obecność na dole, już po ubraniu się i w ogóle? Pójdę sprawdzić czy na miejscu jest jeszcze ktoś kto ewentualnie mógłby przydać się w obronie...

Sun-Zi był... cholera, duchem? Smokiem? Na pewno zaś troszeczkę irytujący, co chyba było cechą każdego stwora dla którego sto lat to mrugnięcie okiem a tysiąc lat to wejście w dorosłość.

Lekkim pchnięciem pokierował spietranego Fena na schody.

Na dole był już Ferdynand wyjaśniający sytuację gospodarzowi i jego pomocnikom. Zerknęli podejrzliwie na schodzących na dół Fena i Morlocka. A gospodarz... Billy Bob splunął tytoniem na podłogę.- Z pasażerami na gapę, zawsze są kłopoty.

-Proszę mi nic nie mówić, to pod moim łóżkiem czaił się pół nocy.- rzucił ze znudzeniem Lockerby.- Panna Bei-Fong też pomoże. Wolę nie przesadzać, ale wydaje się całkiem nieźle obeznana ze sztukami magicznymi...

Rewolwerowiec skinął Bobowi głową.

-Dobrze że chociaż jest nas tylu... A ten krasnoludzki szarlatan który tak pięknie mnie wyleczył?- pytająco spojrzał na Ferdka. Jego głos ociekał sztucznym lukrem.

- Może przyszykować i rzucić kilka ognistych koktajli, ale obawiam się że doktor nie jest wojownikiem. Niemniej doktor Krunbar von Kittleschnik obiecał się podzielić swoimi zapasami cudownych eliksirów z potrzebującymi.- rzekł uprzejmym tonem Ferdynand.

-Czyli chce nas po wszystkim dobić?- Morgan uśmiechnął się krzywo.- Niech szykuje te koktajle w takim razie, jakby co, będzie rzucał z okna.

Lockerby westchnął, przejechał dłonią po twarzy i rozejrzał się dookoła.

-Dobrze... Są tu jakieś okna od piwnicy? Tylne wejście? Wychodek z wykopaną dziurą prowadzącym do jakiś jaskiń pod zajazdem? Gobliny mogą dać radę wleźć tu każdą możliwą drogą a tego nie chcemy. Plus, należałoby zamknąć wszystkie okna po za tymi z których zamierzamy strzelać...

- Nie martw się młody, to nie pierwsza taka imprezka w jakiej uczestniczę. I mam zamiar dożyć kolejnej. -stwierdził Billy Bob.- O ile nie mają oswojonego lądowego rekina, to do piwniczki się nie przebiją. Wychodek jest przy gnojówce, więc odpada. Drzwi... zamkniemy na trzy skoble... bez tarana się nie przebiją. Mamy stare skałkówki, jakby ktoś potrzebował broni... umiecie strzelać, prawda?

-Tak... potrafię.- rzekła panna Bei-Fong schodząc po schodach.

Za nią człapał jej "smok".




-Acz muszę uprzedzić, że nie jest zbyt dobrym strzelcem.- dodała nie przejmując się tym, że wszyscy gapią się na jej zwierzak.

- Czyli panna zajmuję przyzywaniem stworów z innych planów egzystencji, a to jest pani eidolon?- rzekł Ferdynand pocierając palcami swoja bródkę.

- Tak. Sprowadzam duchy i nadaję im materialną powłokę... jeśli to pan ma na myśli.- stwierdziła Lilly.

Morgan uniósł brwi.

-Ffffascynujące.- rzucił, tonem mogącym być za równo kpiną co szczerym podziwem. Następnie spojrzał na Bei-Fong, głową wskazując na smoka.- Materialna forma obejmuje możliwość kłapania zębami, plucia ogniem i rozrywania goblinów na strzępy, mam nadzieję?

Sam cieszył się za równo z faktu że miał broń, co zapas amunicji do niej. Co prawda o wiele lepiej byłoby strzelać czymś z warsztatu Jeba, ale nikt nie mówił że los zwykł czekać uprzejmie aż znajdziesz sobie właściwą broń przed rzucaniem cię w środek strzelaniny.

Okiem rzucił też na doktora.

-I zanim zaczniesz wykład, Ferd, lepiej może przygotujmy się do ataku...

- Nie jestem smokiem... nie rzygam ogniem, nawet po pijaku.- uniósł się "honorem" Sun-Zi.- Mam za to inne sztuczki.

- Tak czy siak... budynek jest prostokątny. Więc potrzeba jedną grupę od frontu, jedną grupę z tyłu... i po bokach... wystarczy po jednym osobniku. Myślę że... tam najlepiej umieścić cywili.- stwierdził Billy Bob.

-To ja chcę z boku!- zaproponował Fendrick, a na widok schodzącego na dół krasnoluda Ferdynand rzekł.- Drugi bok, może nasz drogi doktor von Kittleschnik obstawić.

Sam krasnolud zaś gapił się na smoka mamrocząc pod nosem.- Coś pokiełbasiłem z mieszanką... mam halucynacje... gadzie.

Przestała, gdy Morgan zapominając że jest krasnoludem, zdzielił go w tył głowy a następnie zaczął dyskretnie rozmasowywać obolała dłoń.

-Idziesz na drugi bok, ale nie zaprzeczę, wolałbym żeby ktoś miał na ciebie oko... Fen.- spojrzał na niziołka.- Masz w razie czego pomagać konowałowi. Masz noże, w razie czego rób z nich użytek. Ja mogę ogarnąć tył, sądzę że nie będę miał z tym problemu...

Finalnie, znów zwrócił się do azjatki.

-A ty? Gdzie byś się najpewniej czuła ze swoim smokiem, panienko? I ty, panie Bob, jak do tej pory broniłeś zajazdu ze swoimi ludźmi. Jakieś konkretne taktyki czy lepiej "walić aż się nie wyniosą"?

-To solidny budynek panie Lockerby... idealny na obronę. Solidne ściany wytrzymają ich atak. Ale potem powinniśmy rozpocząć kontrofensywę.-stwierdził Billy Bob z uśmiechem.- Najpierw z pewnością spróbują dostać się z każdej strony. Musimy mieć pewność, że połamią sobie zęby. Henry... ty zajmiesz się drugim bokiem. James...- zwrócił się do drugiego kowboja.- Ty pójdziesz bronić tyłów.

Mężczyzna skinął głową.




- Sie robi szefie.- stwierdził kowboj.

- A co z końmi?- spytał krasnolud.

- Woźnica i jego wspólnicy śpią przy koniach w stajni... nie mamy jak ich zbudzić. Ale jeśli gobliny chcą kogoś wyciągnąć stąd, to wpierw uderzą na karczmę. Odgłos kanonady powinien jednak wystarczyć, by się zorientowali w niebezpieczeństwie. Jakoś sobie poradzą... muszą.- stwierdził Billy Bob.- Ja z panienką i pan Moenhausenem zajmę się obroną frontu budynku.

Pomyśleć że przed odsiadką Morgan zwykle był w takich sytuacjach po drugiej stronie… barykady.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 13-05-2015, 23:32   #72
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Luna "Lunatyk" Arizen


Kroki które nie były jej krokami. Cel, który nie był jej celem. Życie… które przestało być tylko jej życiem. Coś decydowało… coś kierowało jej poczynaniami. Coś co było nią i nie nią.


Ale przecież w jej naturze nie leżało się buntowanie się przeciwko niesprawiedliwości życia.Wydarzenia po prostu się... działy. Tak jak teraz, gdy wędrowała w kierunku swojego nowego domu.
Najpierw po ulicach do nieczynnej studzienki kanalizacyjnej, potem ruszyła kanałami, omijając stare pułapki i kości tkwiące w nich. Widać było, że nie sforsowali zabezpieczeń. Gdzieś w głębi siebie Luna czuła zadowolenie z tego stanu rzeczy, choć nie wiedziała czemu.
Omijała pułapki, których sama nie zakładała. Były dziełem zegarmistrza z wieży. Zegarmistrza niezadowolonego z jej opieszałości, a może… czekającego na chwilę jej słabości?
Nieważne… już nie miało to znaczenia. Liczy się wszak efekt, a nie przyczyna.
Luna schodziła coraz niżej, aż dotarła na miejsce… do jaskini.


Wypełnionej pajęczynami i kryształowymi słupami. Wchodząc do niej Arizen poczuła niepokój, którego powodu jednak nie potrafiła zrozumieć. Przechodziła od kryształu do kryształu muskając je pieszczotliwie i czując niepokój. Brakowało bowiem najważniejszego przedmiotu, brakowało też strażnika.
Luna czuła, że musi odkryć co się tu stało… i odzyskać ów artefakt. I wiedziała, że od tego zależy jej egzystencja w tym ciele.

Maeglin


Inwestycja w laboratorium alchemiczne mogła się opłacić… w przyszłości. Na razie jednak pożytek z niej był taki sam jak ze zdobycznych ksiąg.


Ich zawartość była metafizyczno-religijnym bełkotem dotyczącym kultu starożytnych istot zwanych Sarkithów…których zwali oświeconymi i uważali za szczytowe osiągnięcie ewolucji. I do których dążyli poprzez osobiste oświecenie i rozwój. Wedle nich istniała swego rodzaju drabinka rozwojowa. Na szczycie byli wymarli już Sarkithci, pośrodku półboskie hydry… które nie miały wiele wspólnego z prawdziwymi hydrami. Poza mnogością wężowych łbów wyrastających z podstawy karku. Prawdziwy wyznawcy wywodzący się ze starożytnych Ariów, pół-wyznawcy, skażeni… ludzie, oraz reszta czyli dwunożne śmieci. Ludzie wedle nich zasługiwali na uwagę, bo tylko czystej krwi człowiek mógł dostąpić oświecenia. Reszta… warta była tylko jako niewolnicy. Opisy ich wyglądu nie były dość dokładne, za to pełne religijnych metafor utrudniających zrozumienie tekstu… Niemniej kult ów wywodził się od mitycznego Sethara… bóstwa pustyń i węży oraz Kalimar, bogini śmierci i krwi wyznawanej przez Ariów. Księgi zawierały modlitwy i rytuały, ale… w obecnej chwili, gdy bogowie znów zamilkli te modlitwy były tylko mrocznymi wierszykami. Te księgi były cenne… ale tylko dla ekscentryków religijnych i dla samego kultu. Problem jednak polegał, że ci pierwsi byli trudno dostępni i niełatwi do znalezienia, a kult.. sądząc po opisie był niebezpieczny i szalony. I lubił mordować osoby, które mu się naraziły w bolesny sposób. Buarto miał rację… Z tymi osobami lepiej było nie zadzierać bez powodu.

Księgi nie były przydatne Maeglinowi, za do znajomość z Radovirem mogła się przydać. No i warto by odwiedzić ową Wesołą Norkę by przekonać się co to za miejsce...


… a była to zwykła karczma niskiego ludu. Co niestety utrudniało półelfowi przekroczenie jej progu.


W środku jednak było dość przestronnie, pomijając tłok. W karczmie licznie przebywały niziołki, głównie niziołki. Było co prawda trochę krasnoludów i gnomów, oraz nawet kilka cywilizowanych goblinów w kącie. Typowa karczma piwna małego ludu. Z typowymi wiejskimi rozrywkami: piwem, przyśpiewkami, fajkami nabitymi ziołami i wiejskim jedzeniem.
Wesoła Norka okazała się więc przybytkiem raczej pozbawionym wszelkich dwuznaczonści. Choć Maeglin wolał się pilnować. Może w tym miejscu nie było członków gangu i bandytów, ale rzezimieszki z pewnością kryły się w tłumie.
Dostrzegł w końcu Radovira wesoło machającego dłonią, by przywołać półelfa do siebie. Jego uśmiech, był szeroki, jego oczy błyszczały, a policzki były niezdrowo zaczerwienione. Nie trzeba było być doświadczonym medykiem, żeby się domyślić że niziołek jest odurzony jakimś świństwem.


Morgan „Morlock” Lockerby


Czekanie…


Czekanie jest najgorsze. Długie godziny spędzone przy oknach. Długie godziny w ciszy i milczeniu.
James bowiem okazał się kiepskim kompanem do pogawędki. Odpowiadający półsłówkami i w zasadzie bez inicjatywy w rozmowie. Ściskał w dłoni swój karabin sprawdzając od czasu do czasu czy ktoś się próbuje podkraść. Jednak w mroku nocy ciężko było kogokolwiek wypatrzeć. I jeszcze ciężej był nie ulec pokusie snu… Choć Morgan akurat był po drzemce w powozie. Psychodelicznej drzemce, ale jednak.
Czekanie się dłużyło obu Lockerby’emu, tym bardziej że trafił akurat milczek James. Pewnie ciekawiej byłoby stróżować tu z panną Bei-Fong i gapić się na jej… eee… smoka! Dżentelmen powinien gapić się n jej smoka. Na szczęście Morgan nie był dżentelmenem.
Zbliżał się świt, więc należało podwoić czujność i.. po chwili padły pierwsze strzały. Najwyraźniej gobliny podkradające się z przodu budynku zostały zauważone. Do karabinowej kanonady dołączyły się wycia wilcze i głośne okrzyki, oraz.. wybuchy. Najwidoczniej tam walka rozgorzała na dobre. A tu… Morgan z Jamesem tkwili w miejscu, czekając aż najeźdźcy wpadną na pomysł ataku z drugiej strony.
I długo nie musieli czekać
Gobliny zaczęły się podkradać z drugiej strony, bez worgów i uzbrojone w cichą i zabójczą broń. Niewątpliwie taki był ich plan awaryjny. Jeden, drugi, trzeci… w sumie sześciu cichych zabójców podkradało się po tylne drzwi gospody, nie wiedząc jeszcze, że są obserwowani przez Morgana i jego wspólnika.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-05-2015 o 23:35.
abishai jest offline  
Stary 04-06-2015, 17:41   #73
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Maeglin podszedł do stolika Radovira i usiadł naprzeciw niego.

- Widzę, że dobrze się bawisz.-podsumował “stan” Radovira półelf.
- To nie są co prawda te drętwie elfie imprezki jakie urządzają wyższe sfeery, ale…. bawię się przednio. A ty? Dobrze się bawisz?- odparł z szerokim uśmiechem niziołek.
- Średnio ostatnia robota była dla mnie inwestycją w przyszłość. Doskwiera mi brak gotówki w teraźniejszości.-odpowiedział bez entuzjazmu elf.
- Nie wyglądasz na biedującego…- uśmiech Radovira był przesadnie szeroki, co świadczyło że widzi obecnie rzeczywistość w mocno różowych barwach.
- Głód nie zagląda mi w oczy jeśli oto chodzi. Daleko mi jednak do posiadania pełnego portfela. Wpadłem zapytać czy nie znasz kogoś, kto może mieć jakąś sensowną robotę? Wszystko jedno jaką, choć nie bawię się w najciemniejsze sprawy. Ochrona, dostarczanie dziwnych przesyłek, taka robota jak ostatnio…Sam też pewnie będziesz czegoś szukał mógłbym się rozpytać dla nas obu.
- Ochrona?- niziołek spojrzał krytycznym spojrzeniem na Maeglina, po czym uśmiechnął się… a następnie wybuchł śmiechem.- Ochrona? Ty serio? Przecież ty się nie nadajesz… Co to za ochroniarz, który nie wygląda jak szafa dwudrzwiowa? Ochroniarz musi budzić respekt… ty raczej na politowanie.-podrapał się za uchem.
- Wiesz… jak ci proponowałem tu spotkanie, to nie w interesach właśnie. Nie mam jakichś planów… Nie przygotowałem… chyba,ooo… pamiętam, że… wspominałeś coś o robieniu eliksirów?
- Zdaję sobie sprawę, że nie taki był twój cel. Warto jednak zawsze popytać prawda- uśmiechnął się Maeglin. - Z ochroną możesz mieć rację ma działać odstraszająco, jednak w razie kłopotów ktoś z moim talentem jest bezcenny. Choć nie ma co o nim mówić na prawo i lewo. Sprawa eliksirów, cóż musielibyśmy mieć gotówkę na składniki a ja jestem spłukany -popatrzył na niziołka z pewną nadzieją w oczach- i klientów oraz ciche miejsce żeby to wszystko upichcić.
- Otóż… jest sprzedawany na ulicy taki narkotyk. Zwany rubinowym pocałunkiem, czerwonym kwiatem, szkarłatnym złotem… Nazwa w sumie zależy od tego, komu jest wciskany. Cholerstwo mocne jak diabli i drogie jak… bardzo drogie. Od pięciuset do siedmiuset dolarów za fiolkę.- zaczął tłumaczyć niziołek wyciągając fiolkę z czerwonym płynem intensywnej barwy.
- Jakiś czas temu Triady napadły na transport tego narkotyku ze starego kontynentu. I odcięły przemytnikom drogę dostaw. Więc ceny poszybowały w górę. Teraz ta fiolka kosztuje koło tysiąca dolarów. Gdyby jednak udało ci się odtworzyć recepturę i tworzyć własny rubinowy całus to…- nie dokończył, czekając aż Maeglin sam wyciągnie wnioski.
- To dość skomplikowane. Na początek musiałbym rozpoznać wszystkie składniki, musiałbyś poświęcić część fiolki. Czekałaby nas analiza również z użyciem laboratorium, musiałbym mieć też miejsce gdzie będę miał święty spokój. W moim obecnym lokum nie mile widziany byłby podobny proceder.
- No to może.. innym razem…- nadzieja na twarzy Radovira znikła tak szybko jak się przedtem pojawiła. Fiolka znikła równie szybko. Karadic podrapał się po policzku.
- A co roboty, zawsze możesz… u kuzyna Vinnie’go poszukać.
Wskazał palcem na niziołka grającego w karty z dwójką innych członków jego rasy.


Kurpulentny podstarzały niziołek pykał z fajeczki wyraźnie zadowolony z przebiegu rozgrywki… w przeciwieństwie do pozostałych graczy.

- Vinnie jest właścicielem kasyna i opłaca się Cycione. Ale dzięki tej protekcji może w swej jaskini hazardu sprzedawać pokątnie niezarejestrowaną broń i magię.- rzekł w odpowiedzi Radovir nachylając się.- I wiem co sobie myślisz… nie szuka nowych alchemików… Cycione mają u niego monopol na dostawy. Natomiast sam Vinnie zaczyna się uważać za poważnego mafiosa, odkąd zaczęło mu się powodzić. Załatwił sobie ochronę z trójki byłych Wdowców i zaczął robić interesy…- Radovir nachylał się coraz niżej i mówił coraz ciszej.
-... W końcu komuś naciśnie na odcisk, albo Cycione, albo...O’Maleyom. Ale póki co… może mógłby dać ci jakieś zlecenie.
Maeglin zaczął obserwować Vinniego, nie chciał mu przeszkadzać przy grze. Podejdzie do niego dopiero po zakończeniu rozgrywki.
- Buarto wyglądał na dość zaradnego gnoma. Długo się znacie?- zadał pytanie podtrzymujące rozmowę ze “zrobionym” już towarzyszem, cały czas patrząc na Vinniego dyskretnie, który nie robił nic poza graniem.
- Znacie… to za dużo powiedziane. On wie gdzie mnie szukać, gdy ma robotę do zaproponowania. Ale poza tym, wiem tylko że zajmował się rabunkiem morskim, zanim straż przybrzeżna oczyściła pobliskie wody z pirackich kutrów.- stwierdził niziołek.
- Naszą “uroczą” sanitariuszkę znałeś może wcześniej? Wyglądała na osobę której życie nieźle dopiekło i gardzi obecnie wszystkim i każdym.
- Tylko słyszałem o jej mistrzu… kawał skurwysyna z niego był. Jeden z takich, któremu lepiej nie wchodzić w paradę. Ale zadarł z Cycione o jeden raz za dużo…- wzruszył ramionami Radovir.
- A ona uszła z życiem i teraz ma złość do całego świata. Klasyczny przypadek. -lekko się uśmiechnął - Radovirze powiedz mi co wiesz o Old Hell?
- Nigdy nie zszedłem poniżej poziomu kanałów… A tam..ciemno, zimno, ciasno… mnogo goblinów, koboldów i szczurów… dwunożnych i czterenożnych. Jak w każdych podziemiach, zapewne. Nie jest to miejsce, które się odwiedza z przyjemności.- stwierdził niziołek zażywając tabakę. A przynajmniej Maeglin miał nadzieję, że ów proszek jest tabaką.
- Wiesz… powiadają że niższe kręgi kryją skarby, ale to kłamstwo. Bez mapy z zaznaczoną drogą nie znajdziesz żadnych skarbów. Tylko śmierć.
- Znasz kogoś kto zna tamte tereny choć trochę. Zapuszcza się tam na jakieś wyprawy okazjonalnie?- podpytywał półelf.
- Żarty sobie stroisz? - westchnął Radovir zdziwiony słowami Maeglina.
- To nie jest jakaś dzicz. To tysiące tuneli, jaskiń, korytarzy ciągnących w nieskończoność. Nikt nie zna całego Old Hell. Są osoby… które schodzą do drugiego kręgu, a nawet trzeciego. Ale…- wzruszył ramionami niziołek.- Mówimy tu krasnoludach. Byłych górnikach, którzy za ciężkie pieniądze prowadzą różnych paniczków i archeologów tak do trzeciego kręgu. Ale sami nie schodzą nigdy.
- Znasz jakiegoś z tych krasnoludów? Godnego zaufania najlepiej. Jakiś czas temu zaginął tam ktoś kogo los chciałbym poznać. Sprawa jest delikatna bo to ścigany użytkownik magii, uciekł tam z pościgiem na plecach w towarzystwie kilku ludzi. Chciałbym wiedzieć co się z nimi stało.- powiedział Maeglin kolejny raz zerkając czy gra Vinniego ma się ku końcowi.
- No to masz spore wymagania.- ocenił sprawę niziołek. I wzruszając ramionami.- Ja znam takich krasnoludów, pytanie czy ty znasz kogoś z wozem złota do oddania za darmo. Taki górnik nie jest tani.
- Po to właśnie mi te roboty. Z czasem na niego zarobię, daj mi tylko namiary z czasem zrobię z tego użytek.
- Ponoć elfy żyją wiecznie…a krasnoludy też żyją długo.- zaśmiał się Radovir i podrapał po brodzie.- Nazywa się Brugnar i mieszka dwie ulice stąd. Zajmuje się… rzemiosłem. W sumie jest kowalem, ale wykuwa tylko narzędzia. Więc łatwo znajdziesz jego sklepik.

Tymczasem Vinnie wstał i ruszył do wyjścia dźwigając ciężką kieskę.

- Przepraszam na chwilę, porozmawiam z twoim kuzynem- Maeglin wstał od Radovira i ruszył w stonę drugiego niziołka.
- Przepraszam panie Vinnie, mógłbym zająć chwilę?- elf stanął w rozsądnej odległości okazując szacunek
- Radovir wspomniał o panu i chciałbym momencik porozmawiać. Wiem, że jest pan zajęty zapewne. Gwarantuje, że będę się streszczał.
- Nie znam żadnego Radovira…- burknął niziołek zatrzymując się, dodając nieco przyjaźniej.- Ale masz mówić, to mów.
- Mam pewne talenty i szukam pracodawcy- rozejrzał się za wolnym stolikiem- Moglibyśmy spocząć?-wskazał na jeden z wolnych. Zasadniczo ciężko rozmawiało się na środku karczmy.

- Talenty to ma dwie trzecie tego miasta. Jakoś wyjątkowy to ty nie jesteś… większość ma co prawda talenty do obijania się, zwłaszcza w tej karczmie.- po czym ruszył do wyjścia.- Ty masz pewne talenty, ja ma brak czasu. Miałeś się streszczać do się streszczaj.
- To nie jest na publiczną rozmowę- powiedział lekko zakłopotany Maeglin - Rozumiem brak czasu zapraszam na dwie minuty do stolika. Wszystko wyjaśnię.
- Jeśli to nie jest temat na publiczną rozmowę, to z góry nie jestem zainteresowany. Prowadzę legalny interes.- powiedział dość głośno Vinnie wychodząc z karczmy razem ze swymi ludźmi. Acz czynił to powoli, tak że półelf spokojnie mógł za nim nadążyć.

Maeglin wyszedł za nim rozumiejąc, choć w sposób spóźniony aluzję. Stanął dyskretnie w bocznej alejce i rzucił drobny czar wiadomości wprost do rozmówcy.
- Posiadam talenta magiczne i otwarty umysł. Być może miałby pan dla mnie jakieś zlecenie.- słowa uniosły się cicho na wietrze i zostały wyszeptane do ucha niziołka.
- Mam w nosie twój otwarty umysł. A i też nie zajmuję się magią i czaromiotami bez względu na naturę.- odpowiedział Vinnie wzruszając ramionami i odwracając się do półelfa
- Nie najmuję czaromiotów, więc dla nich nie mam roboty.
- Może zna pan kogoś kto ma?- ponoć to rzadki talent pomyślał Maeglin, tylko jakoś kurwa wszyscy nim gardzą. Jak tak dalej pójdzie ojca odnajdzie za długie lata. Młody pół-elf był poirytowany. Nie tak zapewne wyobrażał sobie samodzielność
- Niby skąd miałbym wiedzieć? Zajmuję się branżą hazardową, nie magiczną? Skąd w ogóle pomysł, że będę potrzebował maga?- odparł Vinnie z irytacją i ruszył w kierunku Maeglina.
- Słuchaj chłopcze. Jest dość wielu bielmookich potrafiących to samo co ty. Jest technologia, jest wiele rzeczy, które nie czynią cię wyjątkowym. Tylko one nie łażą jak pawie… zresztą co jeszcze potrafisz poza machaniem łapami i recytowaniem formułek?
- Znam się trochę na wycenianiu i handlu. Jestem dość dobrym w alchemii, z wesołych formułek potrafię uczynić kogoś niewidzialnym lub posłać błyskawice dla przykładu. Wiem, że jest pan człowiekiem biznesu, ja natomiast jak mówiłem mam otwarty umysł i szybko się uczę.
- Niech stracę… przyjdź jutro rano pod tylne drzwi kasyna, być może dostaniesz jakieś zlecenie.- westchnął Vinnie wzruszając ramionami.
- Jeśli się wykażesz, pomyślę nad kolejnymi. Jeśli spartolisz… szukaj sobie innego pracodawcy.
- Rozumiem i dziękuje, na pewno będę. Miłego wieczoru życzę.- odpowiedział pół-elf skinął głową na pożegnanie i skierował się z powrotem do karczmy. Był nieporadny, zawsze sterowany przez ojca teraz musiał radzić sobie sam. Był trochę jak duże dziecko, z pewnymi talentami i dużymi brakami gdzie indziej. Skierował się z powrotem do Radovira i zamówił sobie piwo dla osłody wieczoru. Spędził w towarzystwie łotrzyka około dwóch godzin... po czym jego towarzysz padł osuwając się na stół. Maegil próbował go cucić jednak Radovir miewał tylko przebłyski świadomości. Które i tak nie docierały do nóg, bowiem nie miał zamiaru i siły się podnieść. Maeglin zaniósł nowego towarzysza do domu na własnych rękach. Dobrze, że to niziołek nie pół-ork pomyślał gdy kładł go do łóżka... bowiem ledwo go doniósł...

Następnego dnia rano Maeglin czekał na tyłach kasyna już od rana. I tak nie mógł spać więc był sporo przed czasem. Cierpliwie czekał aż ktoś go zawoła. Drzwi otworzyły się ze skrzypieniem, a masywny w półork w czarnym stroju przyjrzał się stojącemu po drugiej stronie progu półelfowi.

Półork był masywny, a obcisły strój jedynie podkręślał jego muskulaturę, podobnie jak ulizana fryzura tylko wyostrzała drapieżne rysy wojownika, jakim niewątpliwie był.
- Za mną.- powiedział krótko do Maeglina i ruszył pierwszy. Półelfowi pozostało więc podążyć za nim. Ruszyli wąskim długim korytarzem, słabo oświetlonym… co jednak nie przeszkadzało istotom widzącym dobrze w półmroku.
- Jeśli chcesz mojej rady, to sobie odpuść…- kobiecy głos był tym co pierwsze usłyszeli obaj. - Najpierw ten kontrakt u goblinów, teraz te łowy. Nie przesadzasz z mściwością?
- To nie mściwość moja droga. To stanowczość. W ten sposób nikt nie będzie miał wątpliwości, że z Vinnie’m się nie zadziera. Jeśli ludzie pomyślą, że mięknę to… - głos niziołka był stanowczy i pełen przekonania.-... uznają, że można w moim kasynie kantować bez ryzyka.
- Ja uważam, że jednak przesadzasz z tą stanowczością. Ale co ja tam wiem… ja tylko robię swoje. - odparła kobieta.
- Szefie… ten półelf z wczoraj.- stwierdził półork.
- Wpuść go.- odparł Vinnie i Maeglin wszedł do najbardziej zagraconego biura jakie widział w swoim życiu. Wszędzie walały się skrzynki, broń sieczna w zdobionych pochwach i wszelkiego rodzaju bibeloty i rzeźny. Oprócz niziołka, była też ruda elfka o tatuowanym ciele i włosach zaplecionych w warkoczyki. Opierała się o sporą skrzynię, na której leżały różne egzemplarze broni.

- Więc… znajdziesz go?- zapytał Vinnie. Elfka wzruszyła ramionami.
- Znaleźć go, znajdę… ale ty go nie dosięgniesz Vinnie. No i zapłata, będzie bardziej wygórowana niż zwykle.
- O zapłatę się nie martw.- niziołek oparł ręce o biurko i splótł dłonie razem. - Pan półelf… o otwartym umyśle, tak?
- Zgasza się- powiedział z uśmiechem na twarzy skinąwszy głową. Dłuższą chwilę zawieszając wzrok na elfce. Sam często przyciągał wzrok wielu kobiet, jednak rzadko się zdarzało by któraś przykuła jego uwagę.
- Stawiam się zgodnie z ustaleniami.
- Więęęc… masz jakieś imię panie półelfie?- zapytał niziołek.
- Maeglin Black -podał swoją pełną godność.
- Dobrze więc Maeglinie Blacku…- potarł podstawę nosa Vinnie.
- Zakładam że nie szukasz pracy z 3 dolary od godziny. A więc…- wskazał palcem na opakowaną szarym papierem paczuszkę. Zaniesiesz ją pod wskazany przez Ylseren adres, oddasz do rąk półorka o imieniu Jared Valcrist, przywódcy bandy rzezimieszków i bandziorów i… jeśli wrócisz żywy dostaniesz pięćdziesiąt dolarów, a ja rozważę czy do czegoś się nadajesz.
- Wykonam zadanie. Skoro mówimy o przeżyciu jakich trudności mogę się spodziewać? Czy spodziewa się tej paczki i jej oczekuje? Czy mam przekazać wręczając ją jakąś wiadomość?- zadał trzy najbardziej oczywisty pytania Maeglin.
- Trudności takiej, że Jared obije ci mordę przy okazji.- wtrąciła w odpowiedzi elfka. A Vinnie stwierdził wzruszając.
- Na tym w sumie polega sprawa. Ten niedorozwinięty syn rynsztoka nie spodziewa się przesyłki, a ty masz ją mu doręczyć i dopilnować by ją otworzył. Acz lepiej żebyś nie był wtedy blisko. Jak już ją otworzy...Jared będzie bardzo wkurzony. Poza tym… jest delikatna w transporcie i pod żadnym pozorem jej nie otwieraj. No i jest podpisana przeze mnie, żeby ten gnój wiedział z kim zadarł.
- Sprawa jest załatwiona -wzruszył ramionami Maeglin jakby to była bułka z masłem. Choć nie wiedział jak się za to zabrać, chciał wypaść jak najlepiej.- To łepetyna jakiegoś jego sługusa?- delikatnie ważył pudełko w rękach. Miał to być żart choć półelf wcale do końca pewny nie by czy aby nie trafił w sedno.
- Eeee… nie… skąd ten pomysł?- spytał z odrazą niziołek.- Niemniej nie otwieraj, tak będzie lepiej.
- Dobrze- skinął głową i czekał na znak zakończenia rozmowy. Potrzebował jeszcze od Ylseren adresu, choć po cichu liczył… że elfa pokaże mu adres lub choćby kawałek się z nim przejdzie.
- Ok… więc ruszajmy.- rzekła kobieta wstając i idąc w kierunku drzwi.
- Do zobaczenia- skinął nioziołkowi i być może swojemu nowemu szefowi Maeglin. Gdy wyszli z budynku zapytał Ylserenę.
- Wiesz co jest w środku? Pytam z ciekawości dostarczę tak czy inaczej.
- Półorki.. dużo półorków z wielkimi pałkami, nożami, kastetami… klasa robotnicza jak o sobie mówią. Tępa bandyterka jak mówią o nich inni.- wyjaśniła elfka stanowczym tonem głosu wychodząc na ulicę i prowadząc Maeglina w kierunku stojącej w pobliżu rikszy.- Ot, typowi obwiesie.



Przy rikszy dyżurował jej właściciel. Masywny człowiek o podkręconych pomadą wąsiskach i gęstych bokobrodach. Gdy usiedli elfka wydała polecenie.- Doki przy Wielkim Targu Owoców.
Mężczyzna tylko skinął głową i zaczął pedałować.
Maeglin zajął miejsce obok elfki w rikszy. Usiadł bliżej niż musiał, choć miejsca i tak nie było wiele.

- Robota z paczką nie zajmie wiele czasu. Jak wchodziłem słyszałem mimowolnie fragment rozmowy. Brzmiała dość poważnie, może przyda ci ktoś do strzeżenia pleców?
Elfka spojrzała zdumiona i zaśmiała się głośno.
- Och.. mój drogi. Skoro myślisz, że ta robota zajmie ci niewiele czasu, to… zdecydowanie mi się nie przydasz. Zresztą… jeśli ktoś ma pilnować moich pleców, to nie pierwszy lepszy typek z ulicy. Ja cenię swoje plecy.
Maeglin odchylił się w rikszy do tyłu obserwując przez moment plecy elfki.
- Słusznie bo to bardzo ładne plecy- odpowiedział z uśmiechem. Odsłaniając idealnie białe i równe zęby.
- Umówmy się, że jeśli pójdzie mi sprawnie z paczką, ponownie rozważysz moją kandydaturę?- spojrzał na nią z ukosa delikatnie mrużąc w żartach oczy.
- Nie. Nie jesteś mi do niczego potrzebny. Właściwie byłbyś kulą u nogi.- wzruszyła ramionami elfka.- Jestem… zbieram informacje. Mam swoje źródła i większość z nich reaguje nerwowo na widok obcych. Więc nie bardzo wiem, do czego miałbyś się niby przydać.
- Czasami rozmowa może przybrać niekorzystny i drastyczny obrót. Więc warto mieć kogoś może nie obok siebie co w pobliżu.-zasugerował
- Ponadto zdarzają się osobnicy którzy nie są twoimi stałymi informatorami, wiedzą coś ważnego, ale nie powiedzą za żadne skarby. Takich mógłbym zauroczyć, by powiedzieli co wiedzą. To czasami lepsze wyjście niż przemoc czy groźby. Nigdy nie wiesz czy delikwent powiedział prawdę. Zauroczony zawsze ją powie.
- Nie masz zielonego pojęcia jak załatwiam swoje sprawy Maeglinie.- elfka westchnęła głośno i posępnie dodała.- Rzucanie urokami na prawo i lewo, to nie jest metoda która się opłaca na dłuższy okres. Ludzie i nieludzie pamiętają potem o tym, że trzepnąłeś ich urokiem i raczej nie bywają z tego powodu zadowoleni.
Machnęła ręką.- Zresztą nieważne… skup się nad tym co przed tobą. Jeśli Jared nie otworzy paczki to twoja misja jest spartaczona.
- Jeśli ktoś jest jednorazowym źródłem informacji to nie za bardzo widzę w czym problem.- wzruszył ramionami - Jared ma zobaczyć jej zawartość czy osobiście otworzyć? Bo podejrzaną paczkę może kazać otworzyć komuś innemu w swojej obecności. To będzie problemem?- podpytał półelf.
- Skończ ten temat. Twoja nachalność jest wkurzająca.- powiedziała ostro elfka i wzruszyła ramionami dodając.- W paczce jest bomba… śmierdząca bomba. A Jared ma nie tylko nią oberwać… ma też wiedzieć od kogo ją otrzymał. Taka nauczka na przyszłość, żeby wiedział z kim nie zadzierać. Tak to widzi kuzyn Vinnie.
- Mówisz, że to prymitywne bandziory. Mogą nie zrozumieć przesłania albo zareagować na nie po swojemu. Skoro takie ma jednak życzenie.-ponownie wzruszył ramionami.
- To akurat nie mój problem. Ani nie twój. Twoim problemem będzie ujść z tego z całym żebrami i całym uzębieniem.- wyjaśniła elfka, gdy ryksza zaczynała zwalniać.- Od targu kieruj się na Szary Kwartał, tam są pewnie w którejś z knajp lub starym magazynie, gdzie urzęduje lokalny komitet związków zawodowych. Jared jest chłopcem na posyłki O’Maley’ów, ale nie dość ważnym by się przejęli jego wypadkiem.
- Wolałbym się o niego głośno nie rozpytywać. Jak wygląda jakieś cechy charakterystyczne poza zanikiem mózgu i nadmiernym przyrostem mięśni?
- Nie znam go osobiście. Nie wiem jak wygląda.- stwierdziła elfka wzruszając ramionami, a ryksza się zatrzymała.- Jakieś jeszcze pytania?
- Nie pani dziękuje za towarzystwo i wyjaśnienia.- miał ochotę zaprosić ją na kolację. Miał wrażenie, że lepiej na początek wykonać zlecenie czy dwa.. Pokazać się z dobrej strony. Powoli ruszył w stronę pierwszej karczmy. Przyjrzał się też dobrze paczce która, była pakunkiem z szarego papieru obwiązanym sznurkiem i z doczepioną karteczką: “Pozdrowienia od Vinnie’go”.
- Trzymaj się.- rzekła na pożegnanie elfka i riksza ruszyła dalej, pozostawiając półelfa sam na sam z misją.
- Do zobaczenia - odpowiedział elf i lekko skinął głową. Black tym czasem ruszył w stronę pierwszej z wymienionych karczm. Bo dowiedzieć się czy jest tam Jared ewentualnie gdzie mógłby go zastać. Pytać zamierzał karczmarza po zamówieniu czegoś do picia. Tacy ludzie zawsze są najlepiej poinformowani i nie nastawieni negatywnie do takich pytań, bo ciągle ktoś czegoś chce się u nich wywiedzieć. To jakby cześć pracy… Zadać pytanie zatem mógł ale czy otrzyma dobrą odpowiedź?

Przybytków na placu było kilka, wszystkie biedne i zadymione i brudne. Pierwszy z brzegu “Żona Rybaka” pełen był drobnych kramarzy posilających się i obgadujących interesy, tragarzy siedzących w grupkach oraz robotników. Gruba spodnie z wytrzymałego materiału, muskuły i brud na obliczach. Sól społeczeństwa.
“Żona rybaka” była więc obskurna, a dobrze znający się bywalcy tego przybytku łypali podejrzliwie spojrzeniami na wchodzącego do niego półelfa. Właściciel… łysy osiłek o muskułach godnych orka, zajęty był właśnie wycieraniem szklanic i gawędzenie z równie łysym krasnoludem o kaprawym lewym oku.

Maeglin usiadł przy barze i zamówił sobie jedno piwo. Po pierwsze, żeby się rozgościć po drugie żeby nabrać trochę odwagi. Co innego było udawać chojraka przed ładną elfką co innego rzeczywiście dostarczyć przesyłkę wielkiemu orkowi z bandą rzezimieszków na każde skinienie. Przy okazji próbował podsłuchać o czym rozmawiał krasnolud z barmanem. Choć dyskretnie na razie zbierał się w sobie…

Na widok podsłuchującego półelfa, zaczęli mówić ciszej zerkając na Maeglina podejrzliwie i zdecydowanie nieufnie. Widać jego strategia podsłuchiwania nie była najmądrzejszym pomysłem, zważywszy że zarówno pod względem rasy jak i schludnego wyglądu wyróżniał się w tłumie.
- Czego chcesz kochasiu?- słowa wypowiadane z mocnym chrapliwym akcentem wyrwały Maeglina z nieudanej próby podsłuchiwania.
Spojrzał w dół na krasnoludkę o jasnych włosach, dużych...




… oczach i muskułach. Na jej prawym ramieniu lśnił złotem i srebrem runiczny tautaż i prawdopodbnie magiczną bransoletę na kostce. A puste kufle świadczyły o tym że zbierała szkło z pustych stolików. Była od niego niższa o połowę, więc nic dziwnego, że jej nie zauważył.

- Nooo… gadajże, nie będę tu sterczała cały dzionek. Mam klientów do obsłużenia.- mruknęła niecierpliwie.
- Poprosiłbym piwo i może drobną radę.- wyjąkała zaskoczony- Wiesz pani gdzie znajdę niejakiego Jareda? Ponoć to ork, rozpoznawalny w tych okolicach - powiedział cicho, by potem zmienić ton do niemal konspiracyjnego szeptu- złej sławy rzekłbym, a muszę go znaleźć, najlepiej dyskretnie. -zakończył po czym przyglądał się z zaciekawieniem bransoletce. Zastanawiając się czy widział coś takiego kiedyś lub do czego może służyć.
- Tjaaa… skoro tak o nim mówisz to w takim razie, radzę ci go nie szukać.- odparła krasnoludka sceptycznym tonemi bynajmniej nie bawiąc się w szeptanie.- Będzie trzy centy za kufelek.-
Po czym nie czekając na odpowiedź ruszyła do barmana. Ten skończył rozmowę i krasnolud o kaprawym oku ruszył powoli w kierunku wyjścia budynku. A barman zabrał się za czyszczenie kufli.
Maeglin poczekał na krasnoludkę i swoje piwo miał naszykowane cztery razy tyle, co zwyczajowa cena piwo. Przybrał też swój wesoły uśmiech.
- Taka robota, bądź tak miłą i powiedz mi gdzie go znaleźć lub powiedz, kto będzie to wiedzieć i nie wybije mi zębów za samo pytanie?- rozmawianie z krasnoludzicą było o niebo bezpieczniejsze niż z tym wielkim barmanem. Mógł odpowiedzieć na pytanie Blacka pewnie że mógł… Pewnie był lepiej poinformowany od krasnoludki. Jednak czy pytanie go nie urazi?… Być może jej wiedza w zupełności wystarczy o ile będzie skora do rozmowy. Maeglin czuł się cholernie niepewnie w miejscu takim jak to.
- Pięć dolarów.- odpowiedzieła krasnoludka z miłym uśmiechem, jak u rekina. Postawiła kufel przed Maeglinem.-... i trzy centy za piwo. Ot, standardowe stawki dla nowych szpicli.
- Nie jestem szpiclem, mam mu coś dostarczyć.-wskazał na przesyłkę, trzymał ją tak by nie było widać od kogo jest - Nastraszono mnie jednak jego opinią, że zęby mogę stracić nim się do niego zbliżę. Bo jakiś jego drab będzie miał zły dzień- westchnął. - Nie płacą mi kroci - powiedział próbując zbić cenę. Jednocześnie sięgnął do kieszeni.

- Skarbie… naprawdę nie obchodzi, czy jesteś szpiclem, listonoszem, zabójcą czy męskim tyłeczkiem do dupczenia. Twoje życie to nie mój problem. I tak… Jared może ci skuć gębę, on trzęsie okolicą wraz z swymi chłopaczkami. I wiadomo, dba o to by go szanowano. Najczęściej po przez porzucanie w rynsztoku obitych gości, którzy go nie szanują lub obrazili.- stwierdziła w odpowiedzi kelnerka wyciągając dłoń i niecierpliwie poruszając palcami.
- Gdzie go znajdę i jak wygląda? -powiedział Maeglin wręczając kelnerce pieniądze.
- W magazynie na końcu ulicy, lub w okolicznych karczmach… tak w okolicy kolacji się stołuje w którejś z nich.- wyjaśniła pokrótce krasnoludka kiwając z politowaniem głową.
- Magazyn na końcu ulicy ma niewielką przybudówkę. Tam mieści się biuro związku zawodowego, którego Jared jest lokalnym przewodniczącym. To półork wielki jak góra o zielonkawej karnacji czarnych resztkach włosów na głowie, i z srebrnym kółkiem w nosie.
- Dziękuje- odpowiedział Maeglin wręczając krasnoludce pięć obiecanych dolców. Dopił spokojnie piwo a potem ruszył na dobry początek w okolicę magazynu. Rozejrzeć się czy Jared gdzieś się tam nie kręci.
 
Icarius jest offline  
Stary 06-07-2015, 22:40   #74
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Maeglin


Targ był spory i zapchany stanowiskami.


Sprzedawano tu pospolite owoce jak jabłka czy gruszki, jak i egzotyczne owoce z dalekich krain. W ilościach hurtowych i detalicznych. I paradoksalnie… na tym targu sprzedawano nie tylko owoce.


Ale też i warzywa. Targ był hałaśliwy i zatłoczony, kupcy i sprzedawcy próbowali przekrzyczeć się nawzajem podczas negocjacji cen. A Maeglin przemierzał ten targ w poszukiwaniu owego Jared, od czasu do czasu nagabywany przez przekupki. Niemniej jak dotąd nie udało mu się uzyskać większych sukcesów. Zauważone dotąd półorki nie przypominały wyglądem poszukiwanej przez niego osoby, a choć natykał się na małe grupki bandziorów, to nie potrafił stwierdzić czy należą do bandy Jareda. A ich zakazane gęby, były wystarczającym ostrzeżeniem, by ich nie pytać W dodatku kręcili się tu przedstawiciele władzy miasta… policjanci pilnujący spokoju na Targu. Niby nic wielkiego, ale czy młody elfi czarodziej chciał przyciągać uwagę wymiaru sprawiedliwości lekkomyślnie rzucanymi zaklęciami?
Elfka która go tu przywiozła miała jednak rację. To nie była szybka robótka. Obejście wszystkich karczm i całego targu zajęło Maeglinowi ponad pół godziny, a i tak nie przyniosło żadnego rezultatu.

Pozostał jeszcze Szary Kwartał… miejsce o wiele bardziej mroczne, obskurne i niebezpieczne. Wystarczyło by stanął na granicy Targu i Szarego Kwartału by zauważyć różnicę. Szary Kwartał był cichy, choć nie pusty. To w nim kręcili się tragarze i dokerzy, oraz bardziej podejrzany element. Co gorsza nie było tu stróżów prawa, co bynajmniej tym razem nie było dobrą nowiną.
Szary Kwartał miał własnych strażników, którzy pilnowali tu spokoju “społecznie”... pełen różnych magazynów z różnymi, czasami bardzo cennymi towarami. I te magazyny miały swoich strażników, ale to nie oni wywołali zimny pot na plecach Maeglina. A dwójka przechodzących się po uliczce krasnoludów o ciemnobrązowych brodach i zimnych spojrzeniach szarych oczu rzucanych spod kapeluszy o szerokim rondzie. Jeden z nich miał dwa rewolwery przy pasie, drugi… składaną lekką kuszę na plecach. Byli bliźniakami i obaj… mieli czarne prawe dłonie. Znamię które słusznie wzbudzało przerażanie u każdego użytkownika zaklęć. Jego właściciele byli naturalnie odporni na magię, potrafili niszczyć zaklęcia jak i magiczne przedmioty, ich broń była szczególnie skuteczna przeciw magom i… większość z nich szczerze nienawidziła czaromiotów. Co prawda nie każdy czarnoręki był fanatykiem takim jak organizacja “Czarna Ręka”, ale i tak lepiej było ich unikać, tym bardziej że ponoć wyczuwali magów nosem. Maeglin nie wiedział czy to prawda, ale też czy warto było się przekonywać?
Poza tym magazyn, w którym urządzono siedzibę związków zawodowych stał u wejścia na Targ Owoców. I przy dużej dozie szczęścia Black nie musiał się zagłębiać w Szary Kwartał, by załatwić swoje interesy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-07-2015 o 22:48.
abishai jest offline  
Stary 16-07-2015, 22:15   #75
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Arizen krążyła chwilę po pomieszczeniu. Zamierzała dowiedzieć się więcej o tym miejscu, zanim ruszy odzyskać skarb. Przyjrzała się dokładniej filarom, budującym tę misterną komnatę. Nie wiedząc skąd miała jednak o tym miejscu większe pojęcie niż powinna mieć. Wiedziała jak uruchomić tę machinerię i to, że brakuje najważniejszej części, nie znała jednak zasady działania tych słupów. Czy nie znając zasad fizyki można zbudować perpetuum mobile? Czy nie mając pojęcia o fundamentach matematyki można zastosować kwadraturę koła? Może jest to możliwe, ale potrzebny jest ktoś kto o tym nie wie, przyjdzie i to zrobi?
Luna po przyjrzeniu się filarom spojrzała na górę i przyjrzała się wszystkiemu co tam znalazła. Podobały się jej motywy sieci, jednak to nie one zawracały jej głowę w tym momencie. Szukała poszlak, czegoś, co doprowadziłoby ją najbliżej bądź do samej odpowiedzi, kto wykradł lub co stało się z sacrum tej całej tajemnej budowli. Nie omieszkała się też ostrożnie obadać ściany, nawet ich dotknąć, gdy miała zajść taka potrzeba.
Te badania przyniosły efekty, dojrzała w końcu nieregularność w jednej z ścian jaskini. Ziemia tu nie była zbita jak w pozostałych obszarach, a skała była gruzowiskiem. Ktoś się tu wdarł wykopując tunel, a potem zawalił go za sobą, by utrudnić pościg za sobą. Istoty niższe od Luny, bo tunel był o połowę mniejszy od niej.
Dziewczyna teraz zyskała pewność, że intruz przedarł się do pomieszczenia tą właśnie drogą. Odwalanie gruzu nie było jednak zadaniem na jej siły. Postanowiła więc zostawić na razie głazy w spokoju. Wiedziała jednak, że złodziej jest mniejszy od niej. Lub złodzieje - bo rabuś nie musiał wcale grać w pojedynkę. Niestety, nie wiedziala nic ponadto - nie orientowała się w podziemiach, w sprawach kierunków świata.
Luna zapamiętała dokładniejsze miejsce, gdzie wlamywacz wydrążył tunel. 17 jardów na prawo od wejścia. Postanowiła tutaj nic więcej nie kombinować. Najważniejsze już wiedziała. Teraz należało przedostać się na powierzchnię i starać się zapamiętać drogę z groty. Może z tego zdoła odtworzyć informację, z której strony wdarł się wróg. To okazało się łatwe… nie musiała pamiętać drogi, ta była niemal wypalona w jej mózgu, zupełnie jakby urodziła się w tym miejscu. Było to dziwne i niepokojące uczucie, że już nigdy nie będzie miała luksusu samotności. Na powierzchni doskonale się orientowała w którym kierunku znajduje się dodatkowy tunel. Zbudowany nad nim przybytek, był szwalnią… ale podejrzaną szwalnią, bowiem wejść do takich budowli nie pilnują osiłki z pałkami. Ich zimne oczka rozglądały się bacznie w poszukiwaniu kłopotów do likwidowania.
Luna czuła, że tam nie zabrano jej skarbu. Niemniej budowla znajdowała się nad komorą z kryształami i nad tunelem.
Dziewczyna spojrzała przelotnie na szwalnię, zapamiętując ją. Zapewne rabuś wykorzystał ten budynek, by dostać się do jej sanktuarium. Luna nie wejdzie ot tak do tego przybytku. To co ją zdziwiło to fakt, że nie miała już wcześniej problemu z rozpoznaniem emocji u innych istnień, a sama też nabyła tą dziwną drogą umiejętności zgrywania emocji. Sama z natury jednak dalej ich nie odczuwała.
Jedne drzwi były strzeżone. Na tyłach znajdowały się jeszcze jedne. Ale czy warto było teraz ryzykować? Lecieć na coś, o czym się nie wiedziało wszystkiego?
W okolicach szwalni wznosiły się kamienice oraz budynki użytkowe takie jak sklep z pasmanterią czy knajpka. Te ostatnie Luna uznała za dobre punkty obserwacyjne. Zresztą postanowiła zerknąć do knajpy, zorientować się, w czym się specjalizuje. Na wszelki wypadek będzie uważać, kto wie, czy właściciele tej szwalni nie zmówili się z kimś w okolicy.
Knajpa była tanią jadłodajnią dla mieszkańców i pracownic szwalni… zapewne. Obecnie jedynie kilka osób jadło proste potrawy wydawane przy kontuarze. Większość obecnych gości baru stanowili ludzie w robotniczych ubraniach. Co oznaczało, że żarcie jest tanie… i niekonieczne smaczne. Luna poprosiła tylko o wodę do picia. W międzyczasie mogła się ukradkiem przyjrzeć osobom, które znajdowały się w knajpie, zwłaszcza pracownicom szwalni.
Dostała piwo… bo wody tu nie podawali. I musiała je wysączyć powoli, a potem kolejne. Aż w końcu kobiety zaczęły wychodzić z szwalni. Ubrane w szare stroje robocze i czepki okrywające włosy. Co było dziwne… Po co chować włosy w czepku pracując przy tkaninach? Tak samo również po co szwalni ochroniarze, zwłaszcza w Downtown, jakby to była galeria z bezcennymi eksponatami i to jeszcze na zewnątrz wystawiać... Gdyby to było Uptown, jeszcze by zrozumiała. Luna nie sądziła, że włamie się tam dzisiaj. Będzie musiała obserwować tę okolicę pewnie z kilka dni, zanim tam wpadnie. Albo musiałaby się przebrać za którąś szwaczkę. Hmm…
Kobiety trzymały się grupkach i rozmawiały ze sobą szeptem zamawiając posiłek i coś do popitki. Niemniej łatwo było je podsłuchać, tyle że nie warto… plotki o dzieciach, rodzinach, o małżonkach. Trywialne tematy, tyle że utrudniające wniknięcie w tą grupę. Pracownice dobrze się znały. Szybko by zauważyły, że ktoś podszywa się pod ich koleżankę.
Zatem podszywanie nie szło w rachubę. Dużo łatwiej wyszłoby wynajęcie się jako mechanik przy naprawie maszyn do szycia bądź sama szwaczka. Luna sączyła powoli piwo, obserwując ukradkiem wszystko co się działo. Nie zamierzała się spoufalać z pracownicami. Lepiej było mieć wszystko po prostu na oku i poczekać, aż szwaczki wrócą do zakładu pracy.
Jadły szybko i po dwudziestu minutach prędko ruszyły do zakładu. Najwyraźniej się spiesząc. Musiały mieć bardzo restrykcyjnych szefów. Nie było to wiele, ale zawsze tyle lepiej informacji niż nic. Luna zapamiętała która jak wygląda i jakie noszą stroje. Było to jeszcze o tyle zastanawiające, że dotychczas dziewczyna nigdy nie czuła jakiejś potrzeby zapamiętywać twarze osoby, bo zwyczajnie do ludzi się nie przywiązywała. Obecnie uznała to za priorytetowe. Postanowiła jeszcze posiedzieć w knajpie i pić piwo. Chwilę jeszcze obserwowała kobiety i ludzi w knajpie, póki nie skończyła pić.
Nic jednak ciekawego nie działo się na tej ulicy, było tu bardzo spokojnie. Nawet za bardzo… jakby ktoś oprócz leniwie kręcącego się policjanta pilnował spokoju w okolicy.
Kiedy Luna skończyła piwo, postanowiła zwyczajnie sobie wyjść z knajpy i poszwendać się po okolicy, a potem wrócić do swej pieczary.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 28-07-2015, 23:54   #76
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Morgan w ciszy uniósł Springa, przykładając broń do ramienia i ustawiając muszkę i szczerbinę na idealnej linii przecinającej się tuż pod brodą pierwszego z goblinów.

Biorąc pod uwagę prędkość pocisku i rytm ich kroków... Strzał w oko lub przynajmniej w czoło gwarantowany.

-Mam tego po prawej...- mruknął, wiedząc jak uderzyć żeby zabolało. W tym wypadku strzelić. Nieświadomy przeciwnik to dobry przeciwnik.- Na trzy. Raz... Dwa..

Jeśli James do tej pory nie zdążył wycelować to milczenie mógł sobie do tyłka wsadzić.

James w milczeniu wycelował podobnie jak Morgan i rozległy się strzały. Oba celne. Dwa pierwsze gobliny padły trupem, ale reszta błyskawicznie się rozproszyła kryjąc za drzewami i płotkami. I wkrótce pierwsze bomby dymne upadły na ziemię uwalniając kłęby szarawej mgły. Efekt zaskoczenia szybko się skończył.

Morgan westchnął.

-Dwóch na głowę.- mruknął, odstawiając spokojnie Springa pod ścianę i wyjmując swoje dwa rewolwery. Spokojnie, odciągając do tyłu korki, przylgnął plecami do chropowatego drewna tuż koło okna i czekał.- Nie powinno być problemów.

Po chwili namysłu schował jednak jeden rewolwer i zastąpił go tomahawkiem zakupionym w tym konkretnym celu. Dawno nie musiał tłuc się z nikim na bliską odległość a zielone pokraki wydawały się wiedzieć co robią.

Nie lubił bystrych goblinów. Składowały w sobie równowagę dla głupoty reszty swojej rasy. Ale nie okrucieństwa. O nie. Inteligentny goblin oznaczał wredniejszego goblina.

Niestety wyglądało, na to że właśnie z takimi przyjdzie się zmierzyć. Ukryte w w sztucznej mgiełce potworki wykorzystywały swój mały rozmiar i lepsze zmysły.

Czekała ich ciężka przeprawa... choć z drugiej strony, odgłosy jakie dochodziły do uszu Morgana świadczyły o tym, że tam też nie było lepiej.

Nagle... usłyszał świst, a potem brzdęk tłuczonego szkła. Najpierw wpadły sztylety, potem fiolka z ogniem alchemicznym. Nastąpił wybuch ognia... niegroźny, bo obaj znajdowali się poza zasięgiem tej broni, ale ściana zaczęła się tlić ogniem i drewniana podłoga też.

Morgan skrzywił się, podrywając i wykonując przewrót po ziemi, by następnie obrócić się z rewolwerem w dłoni wymierzonym w stronę okna. Kucając, spojrzał na Jamesa.

-Ktoś musi lecieć po wodę.- rzucił, świadom że jeśli budynek pójdzie z dymem to i obrona w czasie wybiegania z płonącej rudery będzie trudniejsza.- Biegnij, ja ich tutaj zatrzymam.

A przynajmniej na to Morgan liczył, wodząc lufą rewolweru pomiędzy jednym a drugim oknem. Ostatecznie syknął, wbił tomahawk w podłogę i dobył drugiej broni, coraz bardziej poirytowany tym kuglarskim przerzucaniem pomiędzy jedną spluwą a dwiema.

A Fen... Niziołek nauczy się latać. Po wszystkim. Z niewysoka.

Niełatwo było trafić w cokolwiek. Zadymione podwórko pełne było niewysokich cieni...
James wycofywał się do tyłu, szepcząc.- Kadź z wodą jest w pobliżu. Zaraz przyniosę wiadro... wytrzymaj.

Stworki zaś... cisnęły kolejną fiolkę z ogniem alchemicznym. Ta jednak rozstrzaskała się przed budynkiem.

Morgan jednak zwrócił uwagę na chrobot, przy wejściowych do budynku.
Podejrzanie metaliczny chrobot.

Morgan syknął, przetoczył się po podłodze i plecami oparł się o ścianę w rogu tak by móc celować za równo drzwi co w okna. Miał sześć kul w każdym z rewolwerów, goblinów było cztery, dwa w pamięć...

Co?!

Tak czy siak miał sporo kul i pewną rękę oraz cichą nadzieję że to... 2 i pół pocisku na głowę powinno starczyć żeby położyć ich do piachu. A może 3... Morgan nie miał problemu z liczeniem czegokolwiek prócz pocisków.

Bardziej niepokoił go powoli rozprzestrzeniający się ogień.

Drzwi się otworzyły ostrożnie, bowiem jakiś goblin włamał się do budynku. Morgan zobaczył podejrzliwie rozglądające sie oko, przez szczelinę otwieranych drzwi. A z drugiej strony nadchodził pochylony James z wiadrem wody. Morgan dostrzegł błysk stali poniżej oka goblina.

Powiedzmy sobie szczerze, nie było na co czekać.

Morgan spokojnie wycelował i pociągnął na bezdechu za spust, mając na linii muszka-szczerbinka małe, wredne oko które zaraz miało się dowiedzieć że pędzący z prędkością sześciuset kilometrów na godzinę kawałek stali wpadający do oczodołu to dość mordercza sprawa.

Jamesa jakoś nie czuł potrzeby ostrzegać. Ot, facet wiedział co się dzieje i raczej wiadra by nie upuścił ze strachu. Raczej. Oby.

Tak czy siak, lufa rewolweru została lekko poderwana do góry gdy pocisk opuścił ją, ciągnąc za sobą smugę dymu.

Świst metalu i huk broni palnej zlały się w jedno. Ciśnięty nóż był wolniejszy od kuli, ale Morgan był z kolei wolniejszy od sztyletu. Za to celniejszy... kula trafiła prosto w oko odrzucając intruza. Ale lewy bark rewolwerowca przeszył ból, gdy ciężki sztylet do rzucania pogrążył się w jego ciele. James zabrał się zaś za gaszenie wodą ognia, który miał na szczęście trudność z rozprzestrzenieniem się po pomieszczeniu.

Morgan skrzywił się, przypominając sobie jednocześnie tamtego cholernego brodacza z objazdowego cyrku, który z rewolweru ustrzeliwał lecące w jego kierunku strzały, kamienie a nawet siekierę, gdy jakiś pijak z widowni uznał że kamienie to za mało.

Wstając, wciąz celował w stronę drzwi i okna.

-Jakiś ogląd na sytuację w reszcie zajazdu?- zapytał krótko, krzywiąc się. Po chwili konsternacji wyciągnął nóż z ramienia, mając cichoa nadzieję że ten nie był zatruty.

Nie miał ochoty na kolejne eksperymenty z eliksirami krasnoludzkiego konowała.

- Z przodu jest gorzej... więcej goblinów, więcej bełtów i magia... i...- huk przerwał wypowiedź Jamesa.-... granatów.

Uśmiechnął się i podszedł do drzwi otwartych przez goblina i trzymając strzelbę jedną ręką drugą wciągnął martwego goblina do pomieszczenia.- Ale się trzymają nieźle.

Po czym zaczął strzelać przez szczelinę w otwartych drzwiach w kierunku ukrytych rozwiewającej się już mgle.

-Chyba wygrywamy...- uśmiechnął się cierpko.

Morgan skinął głową, znów uklęknął koło okna i uzupełnił amunicję w broni. Następnie podniósł Sprigna z ziemi i skrzywił się.

-Mam przemożne wrażenie że któryś z nas powinien iść i pomóc im tam z przodu.- mruknął, wychylając się przez okno z karabinem gotowym do strzału.- Dostał!

Czasami po prostu wiedział gdzie strzelić. I wolał się nie zastanawiać skąd to dokładnie wie.

Instynkt to czasami wszystko czego czasami potrzeba. Strzał trafił czającego się goblina, któy potwierdził jego trafienie skrzekiem bólu. I ciśniętym niedbale sztyletem. Wydawało się jednak, że goblinom raptownie spadało morale, bo przestali próbować dostać się do budynku i tylko ciskanymi sztyletami nie pozwalali dwójce rewolwerowców oddalić się od posterunku.

Morgan uśmiechnął się, od razu strzelając drugi raz, tym razem w źródło dźwięku. Lepsze to niż walenie po omacku, to pewne.

-Czemu mam straszliwe wrażenie że oni odciągają nas od reszty, by tam im zwyczajnie lepiej idzie?- zapytał, spokojnie przeładowując Springa i czekając. Co jakiś czas oddawał strzał na zasadzie prób wypłoszenia zielonoskórych pokrak.

I naprawdę miął złe przeczucia.

Albo tylko paranoję.

- Skąd niby mają to wiedzieć. Nie wierzysz że gobosy komunikują się w myślach na odległość, co?- odparł cicho James raz po raz strzelając ze swego sztucera. - Ich ta sztuczna mgiełka już długo się nie utrzyma, a nam pomoże słońce.

Morgan skrzywił się.

-Jak myślisz, ile pomogłoby wrzucenie im tak jakiejś płonącej latarni czy coś?- Morgan przewrócił oczami, przylegając ramieniem do ściany i znów unosząc karabin do strzału.

Następnie drgnął.

Powoli sięgnął pod płaszcz, gdzie zawinięte w woskowy papier tkwiły trzy fiolki i bardzo powoli wyjął jedną. Zważył w dłoni. Strzepnął ochronną warstwę papieru.

A następnie rzucił ampułkę ognia alchemicznego mniej więcej w stronę gdzie usłyszał goblini skrzek.

Celny to był rzut... zza zagrody wyskoczył wrzeszczący gobas w płomieniach i w panice tarzał się w ziemi próbując ugasić płomienie. I tym razem... James był szybszy posyłając kulke prosto w łebek goblina. Pocisk rozerwał czaszkę zielonoskórego na kawałeczki. A reszta gobosów... zaczęła gwizdać i po chwili zresztą widać było uciekające sylwetki. Wyglądało na to, że... straciły animusz do walki i rzuciły się do ucieczki, porzucając swoich martwych kamratów.

-Chyba możesz iść... ja się utrzymam.- stwierdził po namyśle James.

-Dzięki.

Morgan przeładował Springa w biegu, ruszając najpierw na przód karczmy. Co jak co, ale nawet gobliny znały zasadę że atak frontalny może być zaskakująco skuteczny, gdy ktoś spodziewa się ataku na tyły, chyba że atakujący wie że obrońca spodziewa się ataku od frontu, spodziewając się ataku na tyły...

Czekaj, co?!

Tak czy siak rewolwerowiec przemknął korytarzem i barkiem staranował zagradzające mu drogę drzwi, gotów strzelić w każdą zieloną pokrakę mającą dość pecha by zastąpić mu drogę.

I ewentualnie szturchnąc Fena. On też na to zasłużył.

Wchodząc do głównej sali Morgan stwierdził, że... się spóźnił. Drzwi były wyważone, a na środku sali były dwa trupy. Na szczęście dla niego... spóźnił się na zwycięską walkę, bo i od frontu gobliny rejterowały. A trupy z sali jadalnej pilnował poraniony smok panny Bei-Fong. Sama kobieta nie ucierpiała podczas ataku, ale opatrywała zranionego towarzysza broni Morlocka.
Billy Bob prowadził kanonadę, acz po to głównie by przyspieszyć rejteradę goblinów... bo te uciekały. Napaść na budynek zakończyła się fiaskiem.

Krasnoludzki konował natomiast zajmował bardzo strategiczną pozycję. Pod stołem.

Morgan odetchnął, w ostatniej chwili powstrzymał się od podbiegnięcia do stołu i sprzedania kopa w tyłek kulącemu się pod nim krasnoludowi, a następnie obrócił się, zmieniając chwyt na karabinie.

-Dobra nasza!- rzucił jeszcze na odchodnym, ruszając do okna w którym teoretycznie powinien siedzieć jeszcze Fen.

Niziołek nie miał broni palnej, co utrudniało ocenę tego jak bardzo zażarta była obrona z jego strony. O ile takowa w ogóle miała miejsce.

Cholerny niziołek.

Rzeczywiście dobra... drużyny. Gobliny uciekały, krasnolud kryjący się pod stołem zaklął coś pod nosem, na temat naruszenia jego nietykalności osobistej i atakowania od tyłu.
A Ferdynand się uśmiechnął mówiąc.- Chyba wygraliśmy.

-Chyba tak.- potwierdził Billy Bob.

- W takim razie... pozwolicie panowie, że oddalę się wraz z Sun- Zi do mojego pokoju.- rzekła Lilly i cmoknąwszy z zaskoczenia Moenhausen w policzek wstała dodając.- Straciliśmy dość nocy, warto by odpocząć choć trochę przed podróżą.

- Sprawdzę co u woźniców.- wstał Billy Bob i załadowawszy broń dodał.- Jak tylko te małe cholerki się oddalą na odpowiednią odległość. Pewnie wyruszycie za dwie trzy godziny i to bez śniadania niestety. Powinniście dojechać do miasta wieczorem.

Po czym spojrzał na Morgana pytając.- A jak tam sytuacja na zapleczu?

-Trochę nadpaliła ci się podłoga oraz ściana, ale generalnie wszyscy żyją. No i możliwe że zamek w drzwiach do wymiany bo jedna z pokrak była łaskawa się dobrać do niego z wytrychami.- Morgan bezradnie wzruszył ramionami.- Jakieś komentarze co do Fena? Jakoś go nie widziałem a nie wiem co by mnie bardziej wkurzyło, że dopadli go, albo że spieprzył kiedy my go próbowaliśmy bronić.

Lockerby zmacał się po kieszeniach.

-Ktoś ma może fajankę?

Po czymś takim zawsze miał ochotę zapalić.

- Nikt z nas go nie widział, ale skoro nie wtargnęli z boku... to z pewnością przeżył.- ocenił Moenhausen i wskazał na wyważone drzwi.- Tu udało im się zniszczyć coś więcej niż zamek, więc może pan mówić o szczęściu.

Po czym spojrzał za odchodzącym Billy Bobem.- On chyba pali.

Zaś krasnolud sięgnął do sakiewki, wyjmując nieduży woreczek. -Moja własna autorska mieszanka, dla twardzieli.

Widząc to, Ferdynand niemym gestem zaprzeczenia próbował zasugerować Lockerby'emu, by... nie próbował.

Morgan westchnął tylko.

-Podziękuję… Wolę poszukać Fena. Mam dziwne wrażenie że mały szczur siedzi teraz pewnie pod jakimś krzesłem i udaje że go nie ma…

W sumie, Lockerby mylił się tylko odrobinę.

Odnalezienie niziołka leżącego pod oknem którego miał bronić nie było zaskoczeniem. Rewolwerowiec westchnął, pochylił się i uniósł brwi, odkrywszy że kurdupel w brew wszelkim oczekiwaniom jednak oddycha. Bladość na jego twarzy i fakt że w dłoni wciąż ściskał sztylet wykluczały jednak ogłuszenie.

-Co do… ?

Odpowiedź leżała dwa metry dalej. Zielona, w płaszczu. Ze nożem do rzucania sterczącym z oczodołu. W sumie… Sam Morlock nie pamiętał już za bardzo co czuł przy zabiciu pierwszego przeciwnika, ale Fen najwyraźniej zdecydował że omdlenie może być niezłym rozwiązaniem sytuacji.

Miał więcej szczęścia niż rozumu że nie znalazły go takim gobliny.

Morgan pokręcił głową, wyciągnął nóż z ciała martwej pokraki i z nieprzytomnym krętaczem pod pachą ruszył po schodach na dół. Wypadało coś zjeść, zwłaszcza że wschodzące słońce już kpiło sobie z niego perspektywą dnia po nieprzespanej nocy.

Cholerne gobasy… A na śniadanie była fasola.



***


-Jak to nie „Nie masz pieniędzy”?!

Stojący nad Fendrickiem Lockerby rozłożył szeroko ręce. Niziołek wzruszył niepewnie ramionami, drapiąc się jednocześnie po nieogolonym policzku.

-No wybacz, jak spieprzałem z miasta to nie miałem za bardzo czasu przejmować się takimi niuansami jak pieniądze na przejazd. Całą drogę pokonałem podwieszony paskiem pod podłogą wozu…

-Ty mały…- Morgan westchnął ciężko.- Dobra. Ile?

-Dziesięć.

Rewolwerowiec prychnął, sięgnął do kieszeni i wyjął zwitek banknotów, po czym wręczył kurduplowi wymięty świstek i obrócił się na pięcie. Fen uniósł brwi.

-Em… A nie zapytasz dokąd chcę jechać?!- wykrzyknął, lekko unosząc się na palcach u stóp.

-Nie!- Lockerby wsadził w zęby użyczonego papierosa i zapalił.- Szczerze mnie to nie obchodzi!

Do Cedar Hills był jeszcze spory kawałek drogi a on zamierzał go odespać. Załadowawszy się do dyliżansu, nasunął na twarz kapelusz i nie zwracając za bardzo uwagi na swoje otoczenie, zasnął. Nie wiedział nawet za bardzo z kim jedzenie, zignorował ostrzegawcze krzyki woźnicy na temat śladów rekinów ziemnych widocznych na trakcie i z niedopałkiem wciąż tkwiącym w ustach spał.

Po dotarciu na miejsce musiał wypożyczyć konia, na co szczęśliwie było go jeszcze stać, pomijając niespodziewane wydatki na jednego pyskatego konusa… W sumie, Morgan wolał denerwować się na Fena niż rozmyślać o perspektywie wizyty w domu.

I wizji przestrzelonych kolan przewiązanych wstążeczką. Taki właśnie styl miał stary Jeb.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 03-08-2015, 21:26   #77
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Poza tym magazyn, w którym urządzono siedzibę związków zawodowych stał u wejścia na Targ Owoców. I przy dużej dozie szczęścia Black nie musiał się zagłębiać w Szary Kwartał, by załatwić swoje interesy. Półelf skierował się zatem w okolice wejścia do magazynu. I zaczął przyglądać się czy czasem ów Jared nie kręci się gdzieś w jego pobliżu. Dał sobie trochę czasu na obserwacje. To faktycznie nie będzie szybka robota. Szybko mógł jedynie zarobić guza.

Po dłuższej obserwacji Maeglin musiał stwierdzić, że wokół magazynu dużo się dzieje. Ludzie i nieludzie wchodzili i wychodzili. Większość z nich wyglądała na robotników portowych i tragarzy. Masywne mięśniaki w znoszonych drelichowych wdziankach. Nie byli uzbrojeni… prawie. Niemniej każdy z nich nosił jakiś klucz lub młotek, lub łom… pewnie użyteczne jako improwizona broń. Nie wszyscy jednak… niektórzy mieli przy sobie broń palną. I co gorsza… dwóch takich typków miało bielmo na oczach… a trzeci czarną dłoń. Więc nie wszystkie typki zaglądające do magazynu były zwykłymi osiłkami. Nie wszyscy byli mężczyznami. Część można było zaliczyć do kobiecego rodzaju… tylko bardziej umięśnionego i brzydszego. Jedyne co się więc dało wysnuć to fakt, że musiała być planowana jakaś akcja… mniej lub bardziej legalna.

Miał dostarczyć przesyłkę. Jednak liczba osobników która się kręciła w okolicach magazynu, była bardzo duża. Podjęcie próby teraz, mogłoby się skończyć dla niego bardzo źle. Z drugiej strony, mógł obserwować co szykują. Dyskretnie i z pewnej odległości. Planował podążyć za nimi, jeśli owa grupa gdzieś ruszy. Wszak w krytycznym momencie, by nie zostać wykrytym, zawsze może skorzystać z niewidzialności. Jedyne czego chciał to unikać osobnika z czarną ręką. Może też uda się w końcu wypatrzyć gdzieś Jareda przy okazji.

Na razie jednak musiał czekać i obserwować. Od chodzenia po bazarze bolały go nogi i w dodatku zdołał już obejść wszelkie pobliskie stoiska. Kupcy i niektórzy robotnicy zaczęli mu się podejrzliwie przyglądać. Ale wtedy zjawił się nagle…

- Maeglin… co ty tu robisz?!.- Radovir Karadic. Wyraźnie rozentuzjazmowany i z błyszczącym entuzjazmem spojrzeniem. Trochę za bardzo podeskcytowany. Najwyraźniej był po wpływem jakichś środków. - A ja akurat mam właśnie sprawę do ciebie.. robótkę.

Jak zawsze naćpamy pomyślał elf. Lubił jednak Radovira. W zasadzie jego podejście do świata bawiło Blacka. Rzadko kogoś lubił. Może dlatego, że w ogóle mało kogo znał. Wychowanie w złotej klatce ojczymych zakazów i nakazów dało o sobie znać.

Wykorzystał pojawienie się niziołka i przywitał się z nim wylewnie ściskając mu dłoń. Miał nadzieję, że odwróci to uwagę od niego. Udawał, że to właśnie na niego czekał widząc spojrzenia okolicznych ludzi. Wszak nie słyszeli Radovira jeśli był odpowiednio daleko.

- Witaj Radovirze co to za robota?-odpowiedział Maeglin i odciągnął niziołka na bok. Licząc na odrobinę dyskrecji.

- Tajna!- rzekł głośno Radovir nie do końca panując nad swym językiem.- I bardzo profitowa. Pamiętasz o tym… no… czerwony kwiatek… rubinowy pocałunek?

- Pamiętam- odpowiedział Maeglin jednocześnie obserwując wejście do magazynów. -Szykują tam jakąś akcję chyba.- powiedział w zamyśleniu, licząc że może Radovir coś wie. W sumie kręciło się tam sporo osób to nie była mała grupa i cicha akcja. Im więcej osób tym większa szansa na plotkę. Niziołek i tak powie prócz tego swoje.

- Zaproponowano mi… żebym zorg… zorganizował… grupę, bo wiedzą gdzie Triady upchnęły część zdobycznego towaru. Trzeba im je wykraść. Pomyśleli o mnie.- w końcu zniżył głos rozglądając się dookoła i wzbudzając tym zaciekawienie mijających ich osób. W tej chwili niziołek nie myślał jasno i to mógł być problem.- A ja pomyślałem… o tobie i Tokado.

Triady były niebezpiecznym celem. Ktokolwiek wynajął Radovira wiedział, że niziołek nie będzie oglądał się na ryzyko. Jeśli mu się uda, zyskają na tym jeśli nie... Cóż żadna strata dla zleceniodawcy. Kto wie może nawet chcieliby go wykończyć po robocie? Szkoda byłoby mu Radovira, jeśli nie straci zębów tu może mu pomoże? Choć pomysł nie brzmiał rozsądnie. Tokado dałby się namówić. Jego wiedza o Triadach byłaby cenna i realnie zwiększałaby ich szanse.


- Możemy się tym zająć.-stwierdził Black choć nie był do końca przekonany. Zadzieranie z Triadą nie brzmiało dobrze. Musi to przedyskutować z jedynym przyjacielem - Tokado

- Tylko teraz jesteś jeszcze trochę pod wpływem rozluźniaczy. Nie uważam, tego za nic złego. Tylko szczegóły obgadajmy jutro, sprowadziłbym Tokado.
- Gdzie.. kiedy?- zapytał niziołek z za dużym uśmiechem.
- Pod wieczór w tej karczmie norce. Potrzebuje porady- sam nie wierzył w to co mówi. Będzie pytał naćpanego niziołka o radę. Był jednak łotrzykiem a on ofiarą losu. - Muszę znaleźć półorka Jareda który najpewniej jest w tamtych magazynach. Dać mu przesyłkę, którą jeśli otworzy może się wściec do tego muszę zachować zęby. Pomysły?
- Czemu… ty masz dać?- zdziwił się Radovir.- Niech da ktoś inny?
Najprostsze rozwiązanie, jednak musiał mieć pewność że Jared otworzy paczkę.

- Muszę mieć pewność, że ten cholerny pół-ork ją otworzy. Z drugiej strony nawet gdybym dał ją sam i tak nie miałbym jak go do tego zmusić. Może…- zamyślił się na chwilę.- Mógłbyś mi trochę pomóc? Dam komuś 10 dolców za dostarczenie paczki. Znajdziemy chyba tu kogoś. Wcześniej wypatrzymy Jareda. Jeśli wahałby się ją otworzyć, odwróciłbyś uwagę ludzi na ulicy. Zrobił coś co przykuje ich uwagę, ja w tym czasie rzuciłbym urok na Jareda zmuszając go do otwarcia paczki. By to zrobić nie muszę być bardzo blisko. Nie wiadomo czy będzie chciał ją otworzyć sam z siebie. Kurier powie, że to przeprosinowy prezent od Viniego. Więc może udać się bez czarów.
- Odwrócić… jak?- zastanawiał się Radovir próbując skupić myśli, ale wydawało się być to poza jego możliwościami.- Pełno jest tu ludzi, którzy za pieniądze wyko… wykonają… wykonają coś… co zlecisz.
- Najpierw rozejrzyjmy się za Jaredem. -powiedział półelf dalej gapiąc się na magazyny.
- Tam się szykuje jakaś akcja może słyszałeś coś?- kontynuował rozmowę.
- A kto jest Jared?- zapytał ni z tego ni z owego niziołek, podczas gdy Maeglin nie mógł dostrzec tego przeklętego półorka. Kto by pomyślał, że góra mięsa oliwkowej barwy będzie tak trudna do znalezienia?
- Pół-ork jakiś miejscowy mięśniak, jemu mam wręczyć przesyłkę.- cholerny pół-ork dodajmy zasępił się w myślach. Maeglin nie miał pojęcia o takich pracach ani o żadnych innych. Wypłynięcie na ocean zwany samo dzielnością było dla niego trudne.
- Acha… jakiś miejscowy mięśniak… tutaj… -rozejrzał się Radovir zasępiwszy.- Przecież tu jest od groma mięśniaków… tragarzy, wykidajłów, bandziorów!- stwierdził odkrywczo podeksytowany.
- Na tym polega problem -uśmiechnął się Maeglin- To też jakiś miejscowy szef. Widzę, że zbierają się w magazynie na jakaś robotę. Szef musi być z nimi liczę, że gdy ruszą dojrzę go w końcu. -Black liczył też, że grzecznie wyjdą główną bramą.
- Jak się zbierają to… szykuje się nocna akcja.- zauważył przytomnie Radovir.
- Niedobrze czyli przyszłoby mi ich obserwować dłuższy czas. Nie wejdę przecież teraz do magazynu. Ciekawe co knują…-zamyślił się zdezorientowany co robić dalej.
- Pomożesz mi? Nie znam się na takiej robocie. Dowiemy się co knują, a przesyłkę dostarczę przy okazji.-zasugerował czarodziej.
- Eeee.. ja też się nie znam szpiclowaniu.- zamyślił się Radovir drapiąc za uchem.- Robię włamy, ale gdy nikogo nie ma.
- Podstawy pewnie jakieś znasz. W końcu jesteś łotrzykiem i to nie byle jakim.- wypowiedział do niziołka gładki komplement. - Kto wie gdzie się włamią może trafi się jakaś okazja.
- Ale wiesz… tylko idioci włamują się na pałę. Najpierw trzeba mieć jakieś rozeznanie...- odparł przytomnie Radovir, po czym dodał głośno z szerokim, acz głupawym uśmiechem.- A walić to… chodź, włamiemy się !
- Spokojnie- chwycił niziołka za ramię.- Spokojnie- powtórzył - będziemy mieć rozeznanie. Obserwujmy ich i zobaczymy gdzie nas zaprowadzą. Wtedy zadziałamy odpowiedni i z głową.- co prawda Black był “prawiczkiem” w temacie liczył trochę na Radovira. Był jednak przynajmniej trzeźwy na umyśle. Niziołek z kolei doświadczenie może i miał ale był naćpany. Jeśli pohamuje co głupsze pomysły niziołka pewnie dadzą radę.
Tylko czy naprawdę wierzył, że Radovir nie odwali czegoś głupiego?

- Znajdźmy lepiej miejsce, gdzie będziemy ich obserwować do wieczora.-problem jednak był w tym, że takie miejsce należało wpierw znaleźć. Targ zamykał się około godziny szesnastej i siedemnastej pustoszejąc powoli do tego czasu. Dwójka osób kręcąca się tak długo po tym miejscu, musiała budzić podejrzenie, tym bardziej że Maeglin nie był znany w tym miejscu, a i strojem odbiegał od przeciętnych kupujących.
- Może jakaś ciemna uliczka, obaj widzimy w ciemnościach a tam może znajdziemy jakąś osłonę. -powiedział do niziołka jednocześnie rozglądał się za miejscem które by się nadawało.

Takich uliczek było kilka, każda z podejrzanym elementem rozmawiającym ze sobą i robiącym interesy. A co gorsza...z żadnej nie dało się wygodnie obserwować budynku, nie wspominając o tym, że dwójka czających za pakunkami się mężczyzn… wzbudziłaby na dłuższą metę ciekawość.
- I co będziemy się tak gapić? Może włamiemy się teraz... na bezczela?- zaproponował zdecydowanie entuzjastycznie i zdecydowanie za głośno niziołek.
- Chcemy dostarczyć paczkę i zobaczyć co knują. Może ściszyłbyś głos i wybrał nam lepsze miejsce do obserwacji. Na tym chyba się znasz - powiedział szeptem Black. Widząc jak jego pomysł rozpadnie się za chwilę na kawałki.
- Znam się na włamywaniu do domów… szpiegowanie i zawód listonosza to nie moja brocha.- zaprzeczył Radovir stanowczo.

Black machnął ręką i sam zaczął się rozglądać za lepszym miejscem. Na opinię “eksperta” nie miał co liczyć. Najlepszym miejsce do obserwacji, wydawały Maeglinowi Blackowi… dachy pobliskich budynków. Wystarczyło się tylko dyskretnie na nie dostać.

Właśnie dostać okazało się słowem kluczem. Budynki były wysokie. Wszelaka próba wspinaczki z jego umiejętnościami skończyłaby się marnie. Potłuczeniami lub bardziej stałym uszczerbkiem na zdrowiu. Radovirowi pewnie poszłoby niewiele lepiej. W końcu zdecydował.

- To będzie nużąca obserwacja i pewnie nic z tego nie wyjdzie.- zamarudził- Idź do domu odpocząć i spotkamy się jutro wieczorem w norce. Przyprowadzę Tokado. Gdybym się nie pokazał daj mu znać i mnie poszukajcie.- na widok pytającej miny niziołka stwierdził - Zawsze coś może pójść nie tak.

Liczył, że Radovir odpuści nudną i długa obserwację. Sam wybierał już w myślach budynek. Według nietypowego kryterium. Nie wybierał najłatwiejszego wejścia a najłatwiejsze zejście. Budynek z dużą ilością czegoś co dobrze zamortyzowałby zeskok. Jakiś kawałek pewnie zejdzie samodzielnie. Upadek był jednak nieuchronny. W tamtą stronę dostanie się lotem. Musi tylko zadbać jeszcze by nikt nie patrzył.
 
Icarius jest offline  
Stary 08-08-2015, 00:03   #78
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Luna "Lunatyk" Arizen


Okolica podejrzanej szwalni była pełna budynków. Poza knajpami i mniejszymi manufakturami Luna nie natrafiała na nic ciekawego. Była to wszak dzielnica robotnicza. Więcej tu było furmanek, niż automobili.
Luna natrafiła na jakąś świątynię zamkniętą na cztery spusty. I dobrze… bo podświadomie czuła do niej olbrzymią odrazę. Sam pomysł przekroczenia progu tego przybytku działał na nią paraliżująco. A i sama myśl o zetknięciu się z kapłanem… brrr… jeszcze mógłby coś odkryć.
Co prawda Luna nie bardzo wiedziała, co niby miałby odkryć taki kapłan, ale… wolała się nie przekonywać.
Świat powierzchni był chaotyczny i hałaśliwy, jak zawsze. Sama Luna zdołała zapoznać się z najbliższymi uliczkami i rozkładem budynków. I upewniła się że szwalnia jest podejrzana. Inne tego typu miejsca pracy w najbliższej okolicy nie miały takiej ochrony.
Poczuła się znacznie lepiej pod ziemią, z dala od świątyni która budziła w Lunie nieznane uczucia. Czy to był… strach? Nie wiedziała.
Natomiast od razu zobaczyła intruza w swojej nowej domenie. Szczurołak, duży agresywny i… prymitywny. Jeden z tych nieszczęśników u którego gwałtowna przemiana doprowadziła do zaniku inteligencji i ludzkich odruchów.
Bardzo sprytne zwierzę, o ile da się je pochwycić i wytresować. Ten tutaj szczurołak patrzył na Lunię paciorkowatymi oczkami pełnymi zaskoczenia jak i niepewności. Likantrop nie spodziewał się, że ktoś tu się zjawi.

Maeglin Black


Radovir dał się łatwo spławić. To był plus.
Maeglinowi udało się bez problemu dostać na dach. I to był kolejny plus.
Minusem było to, że Black miał rację, gdy mówił Radovirowi o obserwacji. Rzeczywiście była to nużąca obserwacja i przez długi czas wydawało się, że pewnie nic z tego nie wyjdzie. Półelf siedział na dachu, starając się na nim nie przysnąć i nie spać. Z czasem zaczęły go męczyć: i pragnienie i głód.
Przyglądał się budynkowi z którego wychodzili i do którego wchodzili robotnicy i nie tylko… Z czasem zauważył, że więcej osób wchodzi niż wychodzi. Powoli zaczęło się też ściemniać. Co oznaczło tyko jedno, nocną akcję.
I rzeczywiście… gdy zapadł zmrok, a targ owoców był już zamknięty z budynku wyszła ponad trzydziestoosobowa grupka. W większości robotników, ale nie tylko. Było kilka typków wyglądających na bardziej na wynajętych łotrów, uzbrojonych w broń palną. A nawet jeden uliczny magus.
Był też w końcu i cel Maeglina.


Jared Valcrist był dużym i strasznie umięśnionym kawałkiem zielonego skurczybyka. Na oko przerastał Maeglina o pół głowy. Nagle te pięćdziesiąt dolarów, okazały się być wcale nie tak łatwym zarobkiem.
Tym bardziej, że blisko niego szedł siwy najemnik, z pewnością doświadczony.


Z pewnością doświadczony wojak i co gorsza… czarnoręki. Grupka była liczna, czujna i poruszała się cicho. Niewątpliwie szykowali się na jakąś tajną i nielegalną rozróbę.

Morgan „Morlock” Lockerby


Zanim jednak mógł dotrzeć do Cedar Hill, musiał się przesiąść do Fingers. Zmęczony umysł Lockerby’ego zapomniał o tym detalu. Do Cedar Hill nie było połączeń dyliżansowych. Musiał kupić lub wynająć konia, co przy jego uszczuplonych na niziołka finansach nie wyglądało za dobrze. Mógł też cały dzień iść na piechotę. Znał Fingers, znał Cedar Hill, znał okolice.
Fingers... Nieco większa dziura na dzikim zachodzie. Z porządnym saloonem, z panienkami o długich zgrabnych nogach w siateczkowych pończoszkach tańczące kankana co noc. Ze słynną tancerką i śpiewaczką “Miss Sonią”, która była gwiazdą “Wild Card Saloon”. Z obozem wędrownych niziołków poza granicami miasta. I zamkiem… prawdziwym średniowiecznym zamkiem, który Mc’Grungerowie uparty klan krasnoludzkich górali wybudował sobie na siedzibę. Takie Fingers Morgan pamiętał.


Te do którego dojeżdżali, było większe… znacznie większe. Zanim wjechali do samego miasta, dyliżans przebijał się przez miasteczko namiotowe pełne półorków, orków nawet, ludzi i okazyjnie diabląt. Wyglądali jak górnicy: silnie zbudowani, hałaśliwi, brudni od pyłu kopalnianego i często pijani.
Choć Fingers miało swoją kopalnię, to krasnoludy nią zarządzający wydobywali jej zawartość w niewielkim stopniu. I pracowali w kopalni we własnym gronie. I byli wiecznie niezadowoleni, bo kopalnia nie zawierała oczekiwanych przez nich szlachetnych kruszców. Takie Fingers pamiętał.
To było inne… acz nadal dość znajome. To było tłoczne, ale rozkład ulic był nadal znajomy. Doktor i krasnoludzki znachor podążyli do “Old Bill’s Hotel” obecnie przemianowanego na “Old Nugget Hotel”. Także azjatycka dama tam się udała. Fen… znikł jak kamfora. Co akurat Lockerby’emu było na rękę.
On sam mógł się zaś udać tylko w jedne miejsce. “Wild Card Saloon” także oferowało pokoje, o gorszym standardzie ale za to tańsze. Tam też można było wynająć konia. Pod zastaw lub na gębę, jeśli właściciel znał wynajmującego. Morgan trochę na to liczył.

“Wild Card Saloon” zmienił się. Był bardziej tłoczny, był bardziej czysty i błyszczący. Saloon był odnowiony. Przy stoliku z pokerem siedzieli inni hazardziści. Scena na której występowały dziewczęta też był odnowiona. I dziewczyny były inne. Czyżby ze znanego mu Fingers nic nie pozostało. Na szczęście nie wszystko znikło. Za barem przesiadywała rozdając uśmiechy.


Miss Sonia Rutheford nie była już tą młodziutką panienką, za którą szalała cała męska populacja Fingers, ale nadal była zmysłową kobietą, co podkreślał jej strój. Czarna suknia z wszytym gorsetem i dekoltem przyciągającym oko. Odkryte ramiona i zakryte koronkowymi rękawiczkami przedramiona, oraz piórka w misternej fryzurze.
Oprócz niej była kilka interesujących grupek w Saloonie. Paru ponurych brodaczy w kiltach. Mc’Grungerowie… Nie znał akurat tych krasnoludów, ale barwy kiltu wszędzie by rozpoznał.
Był też jakiś mężczyzna i niewątpliwie doświadczony rewolwerowiec, a poza tym.


Było coś niepokojącego, w jego sylwetce i zachowaniu. I niezbyt ludzkim spojrzeniu. Zachowywał się jak… szeryf, rzucający baczne spojrzenia dookoła w poszukiwaniu potencjalnych źródeł kłopotów.
Ale nie były nimi hałaśliwie zachowujący się górnicy, ani szulerzy przy karcianym stoliku, ani nawet stateczni mieszkańcy miasta… Nie była nim też kolejna ciekawa grupka. Gnom, człowiek i krasnolud rozmawiający przy piwie i dyskutujący nad rozłożonymi na cały stolik.
Ów “szeryf bez oznaki” skupił więc spojrzenie na “Morlocku” właśnie, uśmiechając się drapieżnie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 21-09-2015, 11:45   #79
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Luna również przywitała szczurołaka, oczywiście nieco inaczej niż by sobie tego życzył… lecz Lunę jakoś to mało interesowało, jak intruz to odbierze. Właściwie to bodaj pierwszy raz w życiu nawet ją ubawiła reakcja tego zwierzaka. W jej dłoni bardzo zręcznie pistolet się obrócił, a potworek znalazł się wnet na celowniku muszki. Ciemnowłosa uśmiechnęła się wrednie, odbezpieczając po drodze broń:
- Również witam - i strzeliła pokrakę w nogę tak, by trafić w kolano.
Kula wbiła się w ciało bestii, potworek kwiknął… trochę zaskoczenia i trochę ze strachu. Ale nie z bólu. Rana zasklepiła się od razu.
Srebro… na likantropa są potrzebne srebrne kule… idiotko.
Głos? Nie… to nie był głos. To były jej własne myśli.
Jak to dobrze, że w porę się odezwały. Nie przed czasem, Luna uwielbiała takie sytuacje, że nic nie działało w porę. Ależ to dziwne było nagle nie tylko wiedzieć o istnieniu ironii, ale również samemu ją rozumieć i stosować w praktyce. Dziewczyna westchnęła, nie miała przy sobie nic srebrnego. W komnacie nie było ani jednej pułapki, którą mogłaby odpalić. Zostawały jedynie pułapki zastawione w przejściach.
- Albo i nie - prychnęła z pogardą. - Nie ma po co - sprowokowała stwora, by ją gonił w tunelu. Tam w najmniej spodziewanym przez potwora momencie zamierzała zatrzasnąć przerosłego szczura w jedną w zastawionych tam pułapek. Nawet własną bronią, na odległość.
Znała korytarz lepiej od ścigającej ją bestii, bo szczurołak widząc że nie może mu uczynić krzywdy nie wahał się wcale i opadając na cztery łapy pognał za Luną sycząc i popiskując.
Nie zauważył, że starannie ona omija niektóre obszary… aż wkroczył na jeden z nich i stalowe szczęki zacisnęły na jego tylnej łapie. Ryknął z bólu i wściekłości. A choć stalowy zacisk nie czynił poważnej szkody na zdrowiu, to jego siła zdołała go unieruchomić. Szarpał się wściekle i zawodził popiskując głośno.
- Ojojojoj - zacmokała drwiąco Luna. - Bidulek - z udawanym rozczulaniem odpakowała sobie papierosa i wsadziła do ust. Odpaliła zapałkę z pomocą tarcia o pobliskie kamienie, a tytoniowy dym uleciał w kierunku szczura. - Serka nie mam, ale mam lepsze rzeczy. Ja pytać, ty odpowiadać. Ja liczyć do raz, dwa, trzy. Jak ty nie odpowiedzieć, ja robić ci dalsza krzywda. Kto cię tu wysłać i skąd? Raz… - w jej dłoni błysnął pistolet, a na twarzy dziewczyny pojawił się złowieszczy uśmieszek.
Na gryzoniu jednak ta broń nie robiła wrażenia, ani groźby samej Luny… Jego pysk wykrzywił się wściekle i z ust wydobyło się charczenie.- Zjeść… cię… zła… ty.
- Ja nie karmić przybłędy - rzekła do bestii, dmuchnęła jeszcze raz fajkową chmurą, zgniotła peta i rzuciła go na ziemię. Odeszła od szczurołaka. On nie obchodził ją ani trochę. Gdyby zrobił jej przysługę i sam się zabił, to by się nawet ucieszyła, acz stwór był za głupi na taką prośbę. Lunie zostało odejść z niesmakiem, bez odpowiedzi i uważać na dodatkowych nieproszonych gości.
Jak się okazało… jej jaskinia zyskała nowe wyjście awaryjne, a może wejście. Bowiem szczurek przekopał się do niej po prostu od dołu tworząc niewielki ale stabilny tunel, którym dało się przejść na czworaka.
Jednak Lunie nie chciało się tam schodzić i ryzykować.
“Następnym razem racz łaskawie ostrzec wcześniej, przybłędo”, mruknęła w myślach do tego dziwnego czegoś. Zabezpieczyła broń, żeby przypadkiem nie wypaliła. Westchnęła. To przejście wyglądało o wiele stabilniej, lecz prowadził do większej zagadki niż szemrana szwalnia. Aczkolwiek trop był świeży, a świeży trop oznaczał więcej przygód. Policzyła w myślach do trzech i zdecydowała się zejść na dół. Dla swego drogocennego skarbu - wszystko, nawet uda się do czarnej jak drowia dupa Otchłani.
Głębiej było ciemno… i mokro… i śmierdziało. I breja aż po kostki. Niewątpliwie niższa część kanalizacji miasta. Ta starsza część. Śmierdziało jak w Otchłani, więc… można powiedzieć, że życzenie Luny się spełniło. Dziewczyna wyczuwała słaby prąd… więc ścieki gdzieś płynęły.
Najpierw góra. Pod prąd. I oświetlenie w stylu słynnej dziewczynki z zapałkami, która sobie zrobiła prymitywną pochodnię z pałki i chusteczki. Jak nie zadziała, zadowoli się zapałkami. Potem najwyżej pójdzie w drugą stronę.
Pochodnia była kiepska, dawała niewiele światła i płonęła zatrważająco szybko. Pozwoliła jednak rozejrzeć się po ścieku leniwie płynącym zgodnie z grawitacją… bardzo leniwie. To były porzucona i zapomniana część kanalizacji z czasów, gdy miasto powstawało. W śmierdzącej wodzie widać było plamy pleśni i nawet małe śluzowce porastały kamienne ściany. Dowód że pracownicy kanalizacji miasta nie zawracali sobie uwagi tymi odnogami. Niemniej na granicy światła pochodni Luna dostrzegła coś interesującego. Siedzącą w tym pływającym gnoju humanoidalną sylwetkę.
Tylko cicho i spokojnie, trzeba ostrożnie podejść do typka. Sprawdzić, czym to coś jest. Upewnić się, że to nie jest kolejny szczurołak czy inny popapraniec. Żeby można było mu strzelić w ryj bez regeneracji obrażeń z jego strony. Właściwie co taki typek robi w tym miejscu?
Chlupot wody dość szybko wyeliminował “cicho” z planów Luny. Niemniej przeciwnik wydawał się być nieporuszony jej obecnością. Ani źródłem światła które niosła, a które rzucało się wo czy. Pewnie dlatego, że był… martwy i obgryziony do kosteczek. Szkielet człowieka zanurzony do pasa w wodzie miał jednak przy sobie część ekwipunku. Zgniłą torbę, złamany w połowie ostrza rapier, dwie złote monety i resztki przemoczonych dolarów New Heaven w sakiewce , mistrzowsko wykonaną ręczną kuszą z dziesięcioma sztukami amunicji oraz starą latarnię… niestety bez oleju niewielki był z niej obecnie pożytek. Sądząc po smrodach odchodów, biedaczysko był ostatnim posiłkiem szczurołaka którego złapała.
Dziewczyna sprzątnęła z resztek ofiary małą kuszę z amunicją (przecież zdechlakowi i tak się nie przyda, a tylko się zmarnuje), sakiewkę z przemoczonymi dolarami, do której wsadziła znalezione przy denacie monety. Wzięła też latarenkę no i tyle. Nie znalazła nic więcej, co mogłoby się jej wcześniej czy później przydać. Postanowiła ruszyć dalej.
Doszła po chwili do rozwidlenia tunelu, jedna odnoga pięła się w lewo… druga w prawo. Przy prawej leżała kolejna sylwetka… nieruchoma. Tym razem mały osobnik. Gnom?
Postanowiła również i tego sprawdzić, co miał przy sobie. Acz nie tak szybko, w tych kanałach mogło być pełno różnych popierdół.
Kolejne zwłoki.. bardziej świeże niż poprzednie. Goblin. Uzbrojony w dziwaczną krótką halabardę z kolcem.

Oprócz niej miał złamany krótki łuk, oraz połamane strzały z których jedynie cztery się do czegoś nadawały, pustą glinianą fiolkę. I wielką dziurę w klatce piersiowej… przez którą ktoś mu wyżarł trzustkę i wątrobę z jamy brzusznej. Miał też coś o wiele przydatniejszego. Wypaloną na wyprawionej skórze mapę. Zapisana w języku nieznanym Lunie, była trudna do odczytania. Pokazywała jednak, że w okolicy jest siedlisko tej rasy i coś jeszcze… jaszczurki z włóczniami. Ich tereny oznaczone były linią czaszek.
Wybór również nie należał do przesadnie skomplikowanych. Luna odebrała martwemu gnomowi mapę. Zapisana w języku goblińskim. Fuck. Nie znała goblińskiego, ale cóż, mapę i tak weźmie, może się przydać.
Jaszczuroludów nie chciała spotkać. Goblinów też nie. Dlatego też do zbadania zostały jeszcze pozostałe odnogi. Ryzykowała żywymi patrolami, ale jednocześnie istniała większa szansa, że ominie i jednych i drugich. Dlatego postanowiła zbadać ostrożnie pozostałe korytarze, które nie prowadziły ani do goblinów ani do jaszczurek z czaszkami i piszczelami. Rozpoczęła od najbliższego zaułka.
Dość szybko się przekonała, czemu ta jej odnoga kanałów została porzucona przez miasto. Na drodze Luny pojawiło się gruzowisko kamieni blokujące dalszą drogę. Pewnie wywołane w czasach, gdy New Heaven przechodziło gruntowną przebudowę zyskując Uptown. Kamienie blokujące drogę dziewczynie były śliskie… spływała po nich brudna woda. Wydawało się, że są naturalną tamą, dla ścieków znajdujących się po drugiej stronie. To miejsce robiło się niebezpieczne… co gorsza większość mapy goblinów zdominowana była przez… cóż tereny goblinów. I większość korytarzy zbadanych przez potworki… prowadziły właśnie do ich głównej siedziby.
Prosty pomysł przyszedł do głowy Luny. Ponieważ nie chciała iść do żadnej grupy, postanowiła się wrócić… na górę. I nawet gotująca się w niej wściekłość wywołująca migrenę nie potrafiła jej zawrócić z raz wybranej ścieżki. Choć gdzieś w głębi ducha Luna czuła, że to jedynie test pomyślany na przyszłość. Na wypadek gdyby dziewczyna musiała być kierowana niczym szczur w labiryncie za pomocą magicznego kija. Marchewki w tym układzie nie przewidziano.
Wdrapanie się przez norę szczurołaka nie zajęło Lunie zbyt wiele czasu. Potem ocenienie spokoju swej siedziby, a na koniec… sprawdzenie korytarza z pułapkami. Szczurołaka już tam nie było. Luna nie wiedziała jak się uwolnił i gdzie znikł, ale nie był to dobry znak… Niewątpliwie prędzej czy później zdecyduje się zemścić na niej. Przynajmniej wiedziała, że może się spodziewać się zemsty zwierzaka. Przydałoby się trochę srebra, by chociażby powlec nim kule do pistoletu. Albo srebrna amunicja. Pytanie, czy jej skromny budżet pozwoli na takie zabawy. Nie przejęła się zbytnio migreną. Bardziej skupiła się na przygotowaniach do eksploracji Podziemia. Postanowiła się rozejrzeć za lokalem ze srebrną amunicją… no i trzeba było znaleźć sposób na jaszczury i “gnomy”. Po drodze na powierzchnię Lunę ogarnęła słabość, osunęła się na kamiennie mając mroczki przed oczami. Ssanie w żołądku było tylko jednym z symptomów nadwyrężenia przez nią swego organizmu. Nie jadła od dłuższego czasu, nie spała równie długo. Trzeba było zatem nadrobić posiłek i odpoczynek. Chociaż z drugim będzie lekkie utrudnienie, jeśli ten szczur ją wyniucha.
Zatem - do hotelu.
Znalezienie miejsca do spania okazało się czasochłonne. Najbliższy hotel robotniczy wymagał przejścia kilku przejścia kilkunastu ulic. Ale w końcu dotarła do omszałego hotelu robotniczego, gdzie stara krasnoludka żując tytoń otworzyła księgę i spytała.
-Imię?
- Tesa.
-Nazwisko?- mruknęła krasnoludka po zapisaniu kilku run w księdze gości.
- Nezira - odparła, jakoś takie nazwisko wpadło jej do głowy.
Krasnoludka spojrzała spode łba wyraźnie zaskoczona i niezbyt wierząca jej wypowiedzi. Ostatecznie wzruszyła ramionami splunęła do spluwaczki i spytała.- Jak to się pisze?
Luna nie robiąc sobie wiele z oburzenia krasnoludzicy, sama wpisała swoje nazwisko tak, żeby kobieta nie miała problemów z jego odczytaniem.
-Jak długo planujesz pobyt? Pamiętaj że doba trwa 24 godziny naliczane od dziesiątej rano.- burknęła krasnoludka, której najwyraźniej nie podobała się inicjatywa Luny.
- Jedna, dwie doby.
-To jedna czy dwie doby?- mruknął babsztyl wpatrując się przenikliwie w Lunę.
- Dwie - Luna natomiast dalej nie przejęła się podejrzliwością krasnoludzicy.
Po chwili tracąc dziesięć dolców zyskała z klucz metalową plakietką i numerem “13”. “Urocze”. “Czego tam?” - spytała się w myślach… tego całego superwizora, bez emocji. Udała się do pobliskiej karczmy, żeby sobie coś zjeść.
Nie otrzymała jednak odpowiedzi. Świadomość jakiejś obecności, znów stała się tylko mglistym uczuciem. Postanowiła na razie zignorować intruza. Posilić się w barze, a potem odespać. Po odespaniu, plan zapowiadał się prosto… ej, chciała przecież pogrzebać w silniku, nie robiła tego dawno. Choć skoro nie będzie jej już dane pobawić się naprawą pojazdów, to wybierze się na poszukiwania srebrnej amunicji. Podczas snu pomyśli nad sposobnością na ominięcie jak największej ilości mieszkańców Old Hell.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 05-10-2015, 11:27   #80
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 1...

Strata mistrza wbiła Suki w stagnację i apatię. Niełatwo było się pozbierać po takim wydarzeniu. Jej sensei wydawał się wszak wieczny i niepokonany. A jednak… ktoś go uśmiercił.
Próbowała zebrać się do kupy, próbowała zmusić do wstania z łóżka, ale… dopiero pukanie do drzwi wyrwało ją z tego stanu.
Niechętnie wróciła do rzeczywistości i zwlekła się z futonu z zamiarem podkradnięcia się do drzwi i sprawdzenia, kim jest niespodziewany gość. Leniwie zastanawiała się, czy w ogóle powinna ujawniać swoją obecność, przecież gospodyni nie było w domu… jednak ostatecznie ciekawość wzięła górę i bose stopy poprowadziły równie nieodziane ciało w stronę wizjera.
Po drugiej stronie drzwi stała zmartwiona Yumei i rozglądała się niepewnie po ogrodzie. Nerwowo przygryzając wargę ponownie zapukała w drzwi.
Zaskoczona Opal bez wahania otworzyła drzwi, dopiero na widok zdziwionej miny przyjaciółki przypominając sobie o swojej nagości.
- Wejdź, ja zaraz… - cofnęła się do łóżka i ściągnęła z niego narzutę, by zawinąć ją wokół piersi na kształt prowizorycznej sukienki - ...co Cię tu sprowadza?
- Shirako-san powiedziała, że może powinnam… że możesz być w kiepskim nastroju i potrzebować pomocy. - rzekła szeptem Cicha.
- Ja… - nieproszone łzy pojawiły się w oczach Suki. Pragnienie odbycia żałoby po mistrzu walczyło teraz o lepsze z uporczywym głosikiem przypominającym o obowiązkach. Życie toczyło się wszak dalej, a jeśli teraz zawiedzie… Hokuto-sama z pewnością nie będzie wyrozumiała.
- Ja… muszę teraz iść do Uptown… - słowa niosły ze sobą całe morze bólu, ciało Yozuki zadrżało od tłumionego szlochu - Shifu z pewnością... oczekiwałby… żebym okazała się… godna zaufania… profesjonalna… - spod opuszczonych powiek ciekły strumyczki łez - Ale to tak… boli…
- Dlatego ja tu jestem. - rzekła współczującym tonem Yumei, tuląc do siebie zapłakaną przyjaciółkę. - I pomogę z ubraniem, z makijażem, ze… wszystkim. Nie jesteś sama, Suki-chan.
- Och, Yumei-chan… - Opal rozszlochała się już na dobre czując, jak obecność przyjaciółki równocześnie rozbija ją na drobne kawałki i scala z powrotem. W tym momencie najbardziej na świecie pragnęła zostać w jej ramionach już na zawsze, kołysana biciem jej serca i szmerem oddechu… ale wiedziała, że nie może. Że musi być silna… dla mistrza Yoh. Nie zdoła się niczego dowiedzieć, nie mając dostępu do plotek… a gdzie ma je zdobyć jeśli nie w salonie masażu? Hokuto-sama z pewnością też będzie próbowała zdobyć informacje, przecież byli przyjaciółmi… jeśli Suki teraz ją zawiedzie, nie odzyska jej zaufania.
Musi być silna.
Determinacja uciszyła wreszcie szloch i wysuszyła łzy. Yozuka podniosła głowę i spojrzała czerwonymi od łez oczami w oczy Cichej.
- Dziękuję, że jesteś. - głos miała jeszcze zachrypnięty od szlochu, ale powoli odzyskiwała rezon - Pomóż mi znaleźć coś odpowiedniego do ubrania… tyle czasu zmarnowałam, że nie zdążę już do siebie. - poprosiła i uśmiechnęła się blado - Z resztą już sobie poradzę.
- Oczywiście… pomogę ci ze strojami. - odparła radośnie Yumei, głaszcząc Suki po głowie. Przyjrzała się bacznie jej obliczu .- I z makijażem też.
- Och… - Suki ruszyła do garderoby Urei, po drodze spoglądając na własne odbicie w wiszącym w korytarzu lustrze - ...jest gorzej, niż się spodziewałam. - skrzywiła się i westchnęła - Znasz na to jakieś sposoby? Urei-chan z pewnością jakieś zna, ale jej tu nie ma. A ja nigdy nie musiałam maskować śladów płaczu…
- Oczywiście... nic nie będzie widać. - zachichotała - ...nie takie rzeczy się tuszowało, lub robiło. - bo Cicha potrafiła za pomocą makijażu wykreować fałszywe siniaki i lima… jeśli były potrzebne. I ukrywać obrażenia, które czasem się jej zdarzały. Nie była tak zwinna jak Suki, niestety.
- Jesteś moim wybawieniem. - Opal cmoknęła przyjaciółkę w policzek i ruszyła na podbój garderoby Urei. Wiedziała już, że jest w niej pełno strojów, które mogłaby przeglądać i przymierzać przez cały tydzień i jeszcze nie miałaby dość, więc tylko przelotnie zerknęła na rząd barwnych kimon i szytych na ich wzór sukienek i zagłębiła się dalej, ku bardziej zachodnim strojom. Jednak to Cicha znalazła coś odpowiedniego. Po krótkich poszukiwaniach zaprezentowała Yozuce strój, w którym będzie wyglądała jak mieszkanka Uptown.

[MEDIA]http://img13.deviantart.net/b326/i/2012/092/b/0/victorian_lady_01_by_fatemodel-d4uo9b4.jpg[/MEDIA]

Odpowiedni makijaż i fryzura zmienią ją nie do poznania. Stanie się stuprocentową gaijin, w której nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie się dopatrywał szpiega Triad…
- Co ja bym bez Ciebie zrobiła… - Suki skinęła z uśmiechem głową, doceniając poszukiwawcze talenty Cichej i jeszcze raz przejrzała się w lustrze, krzywiąc nieznacznie.
- Muszę Cię jeszcze prosić, żebyś znalazła mi coś do założenia pod spód… ja muszę chociaż na chwilę wejść do wody… - przejechała dłonią po zmierzwionych włosach i westchnęła boleśnie, po czym zniknęła w łazience.
Tak jak obiecała, nie zajęło jej to dużo czasu. Świadoma konieczności pośpiechu już po kilku minutach wyszła, wyciskając mokre włosy w ręcznik. Pewnie nie zdążą jej wyschnąć zanim ruszy na spotkanie, ale słońce z pewnością szybko je wysuszy, utrwalając przy okazji fryzurę. Na fotelu czekała na nią Yumei, trzymająca w dłoniach komplet czarnej, koronkowej bielizny i gładkie, czarne pończoszki. Bez słowa podała je Suki, która w zamian oddała jej ręcznik, którym była owinięta i zaczęła się ubierać. Z lekką pomocą Cichej poszło jej szybko, tak samo jak upięcie włosów w luźny kok. Jedynie makijaż wydawał się wyzwaniem, jednak zręczne palce i talent Yumei błyskawicznie wyczarowały na twarzy Opal subtelne cienie, doskonale maskujące opornie znikające opuchnięcia pod oczami.
Nareszcie była gotowa…
Znalezione w szafie czarne trzewiki było nieco ciasne, ale Yozuka nie zamierzała zwracać uwagi na taką drobnostkę. Uśmiechnęła się lekko do swojego odbicia w lustrze i odwróciła do przyjaciółki, by uściskać ją z wdzięcznością.
- Jesteś cudotwórczynią. - orzekła wreszcie i spojrzała na zegarek - Mam dość czasu, by nie musieć biec. Życz mi szczęścia. - uśmiechnęła się do Cichej i ruszyła do drzwi.
- Powodzenia, Suki-chan. - rzekła cicho Yumei.


Wkomponowany w szereg podobnych sklepików “Salon z zapachami Raju” nie wyróżniał się niczym szczególnym. Niemniej niewątpliwie ta dyskrecja była zamierzona, bo drzwi do niego co chwila się otwierały i jakiś klient bądź klientka opuszczał lub wchodził do przybytku.
Opal po wejściu poczuła mieszankę egzotycznych i przyjemnych zapachów, bowiem Salon był po części perfumerią, po części przybytkiem oferującym masaże z aromaterapią. Tak przynajmniej oficjalnie tłumaczono te zabiegi.
A samą Suki wzięto za kolejną klientkę, więc szybko pojawiła się przy niej pracownica salonu.


- Czym mogę pomóc szanowna klientko? - zapytała niziutka kobieta z nienagannym wschodznim akcentem.
- Nie jestem klientką. - Suki uśmiechnęła się niej przyjaźnie - Jestem umówiona z madame Bowary. Mogłabyś mi wskazać drogę?
- A pani imię? - zapytała usłużnie sprzedawczyni, ruszając przodem i od czasu do czasu zerkając za siebie. Suki bez problemu dostrzegła ukryty w jej rękawie sztylet tanto. Jakaś nowicjuszka w tym fachu.
- Przekaż jej proszę ten list. - Opal wręczyła dziewczynie zalakowany pergamin od Hokuto, ponownie łagodnie się uśmiechając - Powinien wystarczyć.
- Hai… proszę za mną. - obie dotarły do dużych drzwi na piętrze, w które sprzedawczyni zapukała i po chwili znikła za nimi.
- Proszę wejść! - po chwili kobiecy głos krzyknął te słowa i Opal weszła do środka dużego gabinetu urządzonego w klasycznym stylu i na bogato, z obowiązkowo ciężkim dębowym biurkiem i wielkim regałem z książkami. Sama Lily Bowary również ubierała się w zachodnim stylu.


Zdecydowanie lubiła też przepych i… wiedziała, jak przyciągać uwagę do swych… atutów biznesowych. Jej pawia suknia świadczyła o bogactwie. Wysoko zaszła.
Gestem odprawiła sprzedawczynię i wskazała dłonią krzesło, mówiąc. - Masz moje szczere kondolencje z powodu ostatnich zdarzeń. Mistrz Yoh był mi znany i szanowałam go.
- Dziękuję, madame. - Suki usiadła na wskazanym miejscu, zachowując uprzejmy wyraz twarzy. Tylko w oczach odbił się ból, jeszcze zbyt świeży, by mogła go schować głęboko i zachować dla siebie.
- Jak pewnie zauważyłaś… mój salon oferuje zarówno zapachy, jak i ofertę terapeutyczną. Wbrew obiegowej opinii, nie jest to zamaskowany zamtuz. Moim pracownicom nie wolno się oddawać mężczyznom za pieniądze, bo to by było niemoralne i… - zaczęła wyjaśniać Lily. -... nieopłacalne na dłuższą metę. Natomiast nic nie poradzę na to, że zdarzają się tu romanse z wysoko postawionymi dżentelmenami i okazjonalnie damami. Nie jestem tyranem, prawda?
Uśmiechnęła się szelmowsko, dodając. - A że potem takie zakochane pracownice podsłuchają co nieco, albo zasugerują coś zupełnie przypadkiem swoim kochankom, to czy to moja wina? Wracając do ciebie… nie wyglądasz na kogoś, kto byłby odpowiednią osobą na masażystkę i… dobrze. Bowiem chcę cię uczynić yojimbo.
- Mnie…? Yojimbo…? - tego się dziewczyna zupełnie nie spodziewała - Hokuto-sama mówiła o masażach… - Suki odetchnęła głęboko, po czym uśmiechnęła się z zakłopotaniem, odruchowo zakładając luźny kosmyk za ucho - Przepraszam, zachowuję się dziś nieco… nieodpowiedzialnie. Więc… czego ode mnie oczekujesz, madame?
- To prawda. - zachichotała Lily i splotła dłonie razem. - Ale wykorzystywanie cię tylko do masażów, byłoby marnowaniem twojego potencjału. Oczywiście jeśli jesteś gotowa podjąć się masażu… to Hokuto-sama wspominała, że twoje place są zmysłowe i delikatne. Nie ośmielam się zgadywać, skąd ma takie informacje.
- Nie mam pojęcia. - Opal uśmiechnęła się pozornie niewinnie, choć przecież powinna być zaskoczona. Bo właściwie skąd wiedziała? - Zrobię to, co mi zlecisz, Lily-sama. - dziewczyna skłoniła lekko głowę, mimowolnie zerkając w dekolt pawiej sukni - Masaże, ochrona… każde zadanie wykonam najlepiej, jak potrafię.
- Domyślam się. Ponoć jesteś bardzo utalentowana. Jednak będą misje które będziesz musiała wykonać i misje, które będziesz mogła wykonać. Masaże będą należały do tej drugiej kategorii. - wymruczała zmysłowo Lily, muskając palcem piórka na swym dekolcie. - Dostaniesz wtedy nauczycielkę, która przekaże ci tajniki masażu. Poza tym… zaufani klienci mogą zamówić masaż terapeutyczny wprost do domu. Uptown zaś też potrafi być niebezpieczne, więc ktoś moje dziewczęta musi pilnować. Mógłby jakiś mężczyzna, ale… robiłoby to złe wrażenie. Natomiast kobieta o gaijińskiej urodzie ucięłaby wszystkie plotki, nieprawdaż? No… - przesunęła spojrzeniem po Suki. -... choć mogłaby wywołać kolejne.
- Ja…? Plotki…? - oczy Yozuki rozszerzyły się w zdziwieniu - Jakie plotki mogłaby wywołać zwykła gaijin, ochraniająca masażystki? - ręce grzecznie złożone na podołku napięły się nieznacznie, sprawiając, że gorset sukni uwypuklił jej piersi a luźna spódnica mocniej przywarła do ud, ukazując ich kształt.
- Nie wiem. Nie wiem. - mruknęła Bowary, spojrzeniem przesuwając po postaci Suki. Języczek kobiety przesunął się figlarnie między jej wargami. - Ale jestem bardzo ciekawa jakie się pojawią, bo pojawiają się zawsze. A ty?
Suki odpowiedziała jej figlarnym spojrzeniem i wzruszyła ramionami, powodując lekkie falowanie biustu nie do końca usztywnionego gorsetem - Plotki pojawiają się zawsze i wszędzie… a ja lubię znać te, które mówią o mnie. Czasami można się dowiedzieć o sobie bardzo ciekawych rzeczy. - zachichotała.
- Jestem pewna, że takie plotki z pewnością w końcu dotrą do twego… uszka. - mruknęła zmysłowo Lily i splotła palce razem. - A wracając do innych tematów. Otrzymasz pokój dla siebie w tym budynku i współlokatorkę także. Nie mogę ciebie przecież zmuszać, żebyś każdego dnia przebywała taki spory kawałek drogi między Uptown a Downtown. Poza tym… myślę, że tydzień wolnego na żałobę i sprawy związane z pogrzebem ci wystarczą, Yozuka-san?
- Tak, Lily-sama. Na żałobę i pogrzeb wystarczą. Dziękuję za wyrozumiałość. - ulotny odbłysk stali w oczach był dobitnym dowodem na to, że z pewnością pogrzeb nie zakończy całej sprawy… ale też Suki nie zamierzała odrzucać oferty pracy dla zemsty. Wręcz przeciwnie, liczyła na to, że mimo wszystko uda jej się zebrać jakieś plotki, które jej pomogą w rozwiązaniu zagadki śmierci mistrza Yoh.
- Czy coś jeszcze powinnam wiedzieć? - uprzejmy uśmiech nie sięgnął oczu, w których odbijały się wciąż emocje związane z wypadkami poprzedniego dnia - Jaki strój będzie mnie obowiązywał? I… kiedy mogę zacząć się uczyć masażu? - przy ostatnim pytaniu wyraz jej twarzy zmienił się nieznacznie na nieco… dwuznaczny. Mimo żałoby Opal nadal pozostawała sobą.
- Nad wyraz intrygująca z ciebie kobieta, Yozuka-san. Co do stroju… cóż… będzie zależny od sytuacji i roli, jaką przyjdzie ci zagrać. Odpowiedni stroje mamy przygotowane, tylko ostatnie przymiarki i gotowe. - odparła z uśmiechem Lilly, sięgając po stojący na biurku wewnętrzny telefon. - Tosako-chan, zjaw się u mnie natychmiast.
Nie minęło parę minut, a do pokoju ktoś zapukał, a potem drzwi się otworzyły i stanęła w nich niziutka kobietka o stroju odbiegającym daleko od orientalnego.


Dziewczyna skłoniła się z szacunkiem swej pracodawczyni i z zaciekawieniem spojrzała na siedzącą Suki.
- To jest Imagawa Tosako. Będzie cię uczyła sztuki masażu i zna wszelkie zakamarki tego budynku. - wyjaśniła madame Bowary. - Tosako moja droga, to Yozuka Suki, o której ci wspominałam.
- Miło cię poznać Yozuka-san. - rzekła Tosako.
- I mnie również, Imagawa-san, miło Cię poznać. - odpowiedziała uprzejmie Opal, po czym zwróciła się na powrót do swej nowej pracodawczyni - Czy jestem Ci jeszcze do czegoś potrzebna, Bowary-sama?
- Nie... zostawiam cię w zwinnych paluszkach mojej podwładnej. - rzekła dwuznacznym tonem Lily. - Mnie zaś wzywają inne obowiązki. Witam w moim Salonie, Suki-chan.
- Dziękuję, madame. - Yozuka wstała i ukłoniła się Lily, po czym odwróciła się do Tosako z wyrazem uprzejmego oczekiwania na twarzy.
- Chodźmy więc. - rzekła Tosako przepuszczając Suki pierwszą, a gdy już były na korytarzu spytała. - To od czego chcesz zacząć?
- Od obejrzenia budynku. - Suki uśmiechnęła się lekko i mrugnęła porozumiewawczo - Nie chciałabym się tu błąkać po korytarzach jak przyjdę do pracy.
- To trochę zajmie… To wbrew pozorom spory budynek. Ogólnie można go podzielić na sklep, na piwnicę z salami do masażu, magazyny z tyłu, palarnie ziół o których oficjalnie nic nie wiemy oraz gabinet pani Bowary i część mieszkalną. Zacznijmy od sklepu. - Tosako ruszyła pierwsza i wkrótce znalazły się na parterze. Ruszyły przez sklep, a Tosako informowała gdzie prowadzą poszczególne drzwi. Następnie dotarły na zaplecze, w którym stały fiolki z kolorowymi płynami.
- To podręczny magazyn, tu trafiają pachnidła przeznaczone na codzienną sprzedaż. - wyjaśniła Tosako.
Suki skinęła głową, rozglądając się ciekawie. Nie miała problemów z zapamiętaniem rozkładu pomieszczeń i zapamiętaniem informacji, których udzielała jej jej przewodniczka.
- Jaką pracodawczynią jest madame Bowary? - zapytała pozornie obojętnie Opal, przeglądając etykiety kolorowych pachnideł i ciekawie wąchając unoszące się na zapleczu zapachy.
- Zajętą. Wyjątkowo zajętą. W końcu reprezentuje ważne osoby i organizacje. Poza tym dość przyjazną i miłą, acz wymagającą czasami. - wyjaśniła Tosako, przyglądając się zachowaniu Opal.
- Tylko czasami? - roześmiała się lekko Suki, odwracając się do Imagawy - Mogłabym tu spędzić resztę dnia, ale nie chcę Ci zabierać czasu więc może zwiedzimy teraz sale do masażu? Jak zamierzasz mnie uczyć? Na kimś...? Na mnie...? Na sobie…? - zgadywała wesoło.
- Na kimś i na tobie. Musisz poznać jakie wrażenie sprawia masaż, zanim sama się go nauczysz. Masaż leczniczy czy… - przerwała, przyglądając się badawczo Suki. -... czy specjalny?
- Z pewnością specjalny… cokolwiek to znaczy. - Opal uśmiechnęła się radośnie, w oczach pojawiły jej się łobuzerskie ogniki. Domyślała się, co to takiego “masaż specjalny” - Chociaż leczniczy też by się przydał. Lubię się uczyć nowych rzeczy. - stwierdziła pogodnie.
- Specjalne służą do pobudzenia ciała i zmysłów. Ale zaczniemy od najłatwiejszego... relaksacyjnego. - rzekła Tosako ruszając przodem. Znów przeszły przez sklep i zeszły do podziemnych salek. Przypominały one małe jaskinie, choć z pewnością były sztuczne. Niemniej panował w nich miły chłodek. Na środku salki stał duży kamienny podest. Z boku zaś parawan osłaniający kącik do przebierania się. Zaś tuż przy samym podeście… stało kilka kolorowych fiolek. Tosako zdjęła rękawiczki i ruszyła ku fiolkom mówiąc do Suki. - Rozbierz się, tam za parawanem jest szlafrok. Jakie zapachy lubisz?
- Słodkie. - dobiegło zza parawanu, skąd słychać też było odgłosy zdejmowania ubrań i ciche przekleństwa dotyczące przede wszystkim gorsetu, ale też wiązań sukni… Opal nie przypuszczała, że będzie się rozbierać a w ubieraniu pomagała jej Yumei…
- Jaśmin… może być? Czy wolisz konwalię? - dopytywała się się Tosako szykując stolik. Sama zdjęła już także marynarkę, by zyskać większą możliwość ruchów. - A może coś oryginalnego… orchideę?
- Orchidea brzmi całkiem zachęcająco. - Suki wyszła zza parawanu ubrana w szlafrok i uśmiechnęła się psotnie do swej nauczycielki - Właściwie to po co mi ten szlafrok?
- Hmmm… dobre pytanie. Zazwyczaj dla początkujących osób się go stosuje, żeby powoli oswoili się z nagością przy masażystce. Twierdzisz, że tobie niepotrzebny? - mruknęła z psotnym uśmieszkiem Tosako. Po czy wskazała na stolik… - Usiądź na nim na razie… co prawda nie jest to pozycja w jakiej się masuje, ale dzięki temu zobaczysz, a nie tylko poczujesz.
A gdy Suki usiadła, Tosako klęknęła przed nią i dłońmi ujęła jej stopę.
-To niedoceniana część ciała… twarda z jednej strony… ale i delikatna zarazem. Tu kryje się wiele czułych punktów, które wpływają na całe ciało. - tłumaczyła Tosako masując delikatnie stopę Suki, drobnymi i delikatnymi paluszkami. Uciskała kciukiem podeszwę stopy, trochę mocniej, ale i tak przyjemnie.
- Skąd wiesz, które punkty uciskać i jak mocno? - Opal zamierzała wyjść z tego masażu przynajmniej mądrzejsza, bo o relaksie po śmierci mistrza jakoś nie mogła myśleć. Wydawał się… niewłaściwy.
- Z tablic… z których się uczyłam, a potem bardziej z praktyki. - wzruszyła ramionami Tosako. - Po dziesiątym i dwudziestym ciele... nabierzesz wprawy.
Zmieniła stopę na drugą i pieszczotami placów zmuszała ciało Suki do rozluźnienia nieco mięśni. - A ty? Co wiesz o swoim ciele? Albo o ciałach innych osób?
- Zwykle to, co im się podoba. - dziewczyna uśmiechnęła się szeroko - Dlaczego nie pokazujesz mi tablic, tylko od razu przeszłaś do praktyki? - zapytała niewinnie.
- Może chciałam znaleźć pretekst by cię rozebrać? - zażartowała Tosako, po czym przypomniała mentorskim tonem. - Najpierw musisz poczuć jakie doznania masz wywołać, a potem dopiero uczyć się jak to zrobić. Tablice też będą. Nie martw się.
- Nie martwię. Nie przepadam za teorią… - westchnęła smętnie Suki - Ale w praktyce jestem całkiem niezła. Podobno. - zachichotała.
- Tak? To co według ciebie podoba się memu ciału? - zapytała retorycznie Tosako, wodząc dłońmi po łydce blondynki, która musiała przyznać, że ów dotyk jest bardzo przyjemny. Nic dziwnego, że masaże tutaj były tak popularne. Aż chciało się oddać swe ciało w te delikatne palce.
- Nigdy nie zgaduję w ciemno… mogę mieć swoje podejrzenia, ale zawsze je weryfikuję. Sprawdzam reakcje na to co robię i dopiero na tej podstawie wyrabiam sobie opinię. - mruknęła Opal, z zaskoczeniem stwierdzając, że masaż faktycznie ją rozluźnia i relaksuje - Chociaż u Ciebie zaryzykowałabym na początek nieco mocniejsze… bodźce. - skąd ten pomysł? Tak czuła… Masażystka była niezwykle delikatna i zwiewna, ale coś w niej aż iskrzyło… Ciężko było nazwać to inaczej, niż intuicją. A ta podpowiadała Suki, że Tosako tylko na zewnątrz jest taka grzeczna i delikatna.
- Szczęśliwy traf. - zaczerwieniła się na policzkach Tosako i na moment jej palce zaczęły się mylić. Ale po chwili wróciła do masowania ciała Suki, uśmiechając się nieco ironicznie. - Wiesz, że oprócz masażu może ci przyjść uwiedzenie kogoś? I to subtelnie… poprzez zgrywanie niewiniątka. Tak by biedny frajer nie zdołał się zorientować, że jest manipulowany.
- Och… jakież to podłe… - Yozuka jedną dłoń przytknęła do serca, drugą do ust, jej biust zafalował we wzburzonym oddechu. A potem pochyliła się lekko, wciąż trzymając dłoń na sercu i tym samym nie pozwalając rozejść się połom szlafroka, ale drugą dłonią przykryła na chwilę palce Tosako i spoglądając jej głęboko w oczy szepnęła niemal bez tchu - ...jesteśmy okrutne… - jednak w źrenicach Opal zamigotała piorunująca mieszanka bezczelności, psotnego rozbawienia i pożądania… dokładnie zaprzeczająca jej słowom.
Jednak ta chwila trwała ledwie ułamki sekund, po czym do spojrzenia blondynki wróciła niewinność i nawet lekkie zażenowanie. Ale czy na pewno?
Zaskoczona przez chwilę tą sytuacją Tosako przyglądała się obliczu Opal wyraźnie nie wiedząc co myśleć. W końcu wstała, a jej palce wsunęły się pod jedwabny szlafroczek Suki. Obie dłonie błądziły po udach blondynki, każda po jednym z nich. Masażystka uśmiechnęła się ironicznie i westchnęła. - Bo cię w nocy zwiążę w ramach kary, za takie dowcipy.
W jej oczach też igrały iskierki pożądania i rozbawienia. Jakież więc to miały być więzy?
- A miałaś być także yojimbo dla naszych dziewcząt. Taka niewzbudzająca poczucia zagrożenia i niewidzialna niemal. To chyba był błąd. Bo na pewno trudno nie zwracać na ciebie uwagi. - zachichotała.
- Cóż… potrafię być niewidzialna… - Suki pochyliła się lekko, by musnąć ustami wargi Tosako, a potem niespodziewanie skubnąć zębami dolną i znów pocałować delikatnie - ...jeśli chcę.
- Ale chyba nie lubisz… co? - mruknęła zmysłowo po tym pocałunku Tosako i jej zwinne paluszki sięgnęły głębiej pod szlafrok i wymacały czułe miejsce dziewczyny między jej udami. Delikatnie i z wprawą jej wyjątkowo czułe opuszki palców bezwstydnie i z premedytacją muskały jej punkcik rozkoszy.
- Może ci trzeba będzie znaleźć także inne zajęcie. Jak dobrze sobie radzisz z tańcem… na rurze? - zapytała, nie przerywając pieszczot.
- Nie wiem, nie próbowałam jeszcze… ale tańczyć potrafię, więc z tym też powinnam sobie poradzić. - nie odrywając spojrzenia od oczu Imagawy Suki rozchyliła uda i lekko naparła na jej palce, prowokując do silniejszego “masażu”.
- Czy w tym momencie przechodzimy do nauki masażu specjalnego…? - zapytała zmysłowo, bezwstydnie rozwiązując pasek szlafroczka i pozwalając mu się rozchylić na piersiach.
- Powiedzmy, że przetestuję twoją cierpliwość… zobaczymy, jak długo wytrzymasz mój dotyk. - mruknęła masażystka sięgając ustami do piersi i muskając zaczepnie języczkiem skórę biustu “Opal”. Jej palce zaś mocniej zaczęły pieścić ów delikatny zakątek, choć w tym dotyku nadal była duża delikatność.
- Uważam po prostu, że naszemu lokalowi przyda się jakaś dodatkowa rozrywka. A ty masz potencjał na gwiazdę. - mruczała Tosako, obejmując ustami szczyt jednej z piersi blondynki.
- Nie chcę ćwiczyć cierpliwości… - westchnęła Suki, zupełnie zsuwając z ramion jedwab szlafroka i bez skrępowania oddając się w ręce masażystki - Ogień, który rozpalisz… będziesz musiała ugasić… pamiętaj o tym… - ostrzegła ze zmysłowym pomrukiem, wplatając palce jednej dłoni we włosy Tosako a drugą ręką podpierając się za plecami dla wygody.
- Zgoda… - wymruczała Tosako, nadal pobudzając wrażliwe obszary podbrzusza Suki delikatnymi muśnięciami palców. Była bardzo dobra w tym “masażu”, Yozuka musiała jej to przyznać. Niemniej jej usta wielbiące pocałunkami dumnie wypięte piersi blondynki, również były przyjemne. - Ciekawe, czy nasza szefowa zgodzi się na mój pomysł.
- Nie dowiemy się... dopóki jej go nie... przedstawisz… - wymruczała Opal, rozkoszując się pieszczotami i rzeczywiście zapominając o wszystkich troskach, zatracając się w tej chwili. Podświadomie chcąc, by to trwało jak najdłużej, broniła się przed ostateczną pochwałą umiejętności masażystki, usiłując jak najbardziej odwlec moment spełnienia.
Nie było to łatwe zadanie, gdy ciało drżało pod każdym muśnięciem palców Tosako, gdy wiło się zmysłowo i prężyło pod pocałunkami masażystki. Ta zaś nie spieszyła się, korzystając z sytuacji do pieszczenia Suki i poznawania jej intymnego zakątka. - Trzeba będzie znaleźć dla ciebie odpowiedni strój… pewnie jeden z tych zamorskich kostiumów… z piórami do gubienia. Takie tańce to… ponoć… sensacja na starym kontynencie.
- Koniecznie muszę to… zobaczyć… jeśli nawet… sama… nie będę… tańczyć… - ciężko było zebrać myśli i ubrać je w słowa, a potem jeszcze je wypowiedzieć. Tosako była znakomitą znawczynią ciał i mimo, że nie robiła tego, co Suki lubiła najbardziej… swoją delikatnością urzekła ją znacznie mocniej…
Dopiero po dłuższej chwili Opal zrozumiała, kogo przypomina jej masażystka i to wspomnienie przyjaciółki doprowadziło ją do niespodziewanego spełnienia.
Zaskoczona, przyciągnęła do swych ust wargi kochanki, by pocałować je mocno, namiętnie i zachłannie. A potem jęknęła ni to władczo, ni błagalnie - Jeszcze…
- Jesteś bardzo zachłanna… - mruknęła Tosako osuwając się dół. Swą drogę znaczyła pocałunkami, najpierw poniżej piersi, potem wzdłuż brzucha, następnie jej języczek przez chwilę zatrzymał się na jej punkciku rozkoszy, choć cel Tosako był jasny… owe wrota kobiecości, które wręcz szykowały się do podbicia.
- Biorę od życia… co mi daje… - jęknęła w odpowiedzi Opal, głaszcząc Tosako po włosach lekko drżącą dłonią - Póki trwa… - bezgłośne łzy spłynęły jej po policzkach, jednak masażystka nie miała możliwości ich dostrzeżenia… jej “uczennica” powiem przyciągnęła ją do siebie, domagając się zaspokojenia i ugaszenia trawiącego ją ognia.
Tosako już nic nie mówiła. Powoli pieściła rozgrzane wewnętrznym ogniem wnętrze Suki i zapoznawała się z miękkością jej ciała. Jej wijący się języczek, trącał czułe i namiętne struny w ciele “Opal” przyspieszając gwałtownie jej oddech, aż do głośnego spełnienia. Ciało Suki wygięło się w łuk, naprężyło… głośny jęk wyrwał się z gardła blondynki. A Tosako nadal klęcząc spoglądała na to z satysfakcją na obliczu.
Yozuka przez chwilę oddychała tylko szybko, aż wreszcie zamruczała i przeciągnęła się jak zadowolona kotka.
- Jeśli tak mają wyglądać nasze lekcje to ja się chętnie pouczę wszystkiego czego tylko mogę. - zachichotała - Masz ochotę na mały rewanż?
- Jesteś nienasycona… - westchnęła Tosako wstając i zerkając na piersi Suki bezczelnie odsłonięte i przyciągające wzrok. Westchnęła cicho. - Eeech… jestem słaba, skoro chyba mam ochotę sprawdzić twe… talenty.
- Każdy ma prawo do przyjemności. Dlaczego uważasz to za przejaw słabości? - zaciekawiła się Opal.
- Bo to nie czas i miejsce, bym ulegała własnym kaprysom. Jakiż to afront dla mej samokontroli, którą się tak chlubię. - westchnęła Tosako zerkając w bok, ale krągłości prezentowane przez Suki szybko znów przykuły jej spojrzenie.
- Mogę Ci pomóc w utrzymaniu tej samokontroli, skoro jest dla Ciebie taka ważna… - Opal wzruszyła ramionami i rozmyślnie powoli sięgnęła za siebie po porzucony tam szlafroczek z wyraźnym zamiarem zakrycia swych tak trudnych do przezwyciężenia pokus.
- Najpierw powinnam poznać pokusy, przed którymi się będę bronić… nieprawdaż? - skapitulowała Tosako.
- A dlaczego zamierzasz się bronić? - blondynka zamarła w pół ruchu i wpatrzyła się ciekawie w masażystkę - I przed czym dokładnie?
- Sprawdziłam cię Yozuka-san… wedle informacji dochodzących z naszej dzielnicy, jesteś materiałem na pierwszorzędną kusicielkę. - odparła Tosako wodząc palcami po udach dziewczyny. - A to czyni wielce niebezpiecznym kwiatuszkiem… twój zapach może oszołomić.
- A nie boisz się, że jeśli poznasz mnie bliżej i bardziej… wpadniesz w moje sidła? - Suki uśmiechnęła się nieco bezczelnie i nieco psotnie zarazem, zamykając dłonie Tosako w swoich - Czasem lepiej nie znać zagrożenia, by móc się lepiej przed nim bronić.
- To prawda... a poza tym… jeszcze będą okazje, skoro mam cię uczyć masażu. I widzę, że masz ochotę na poznanie każdej z technik. - uśmiechnęła się krzywo Tosako. - A gotowaś uwieść każdego z premedytacją? Nawet gnoma, czy krasnoluda?
- Nie wiem, nie próbowałam jeszcze. Ale mogę spróbować. - uśmiechnęła się beztrosko Opal, delikatnie masując uwięzione w swych palcach dłonie - A Ty nie powiedziałaś mi jeszcze, dlaczego chcesz się przede mną bronić. Aż tak straszna jestem? Takie o mnie krążą legendy? - roześmiała się - Nikomu krzywdy nie robię… jeśli nie jest moim wrogiem, oczywiście. A i wrogów traktuję różnie, bo nie każdy “wróg” jest prawdziwym wrogiem… - przekrzywiła lekko głowę, wciąż ciekawie przyglądając się twarzy Tosako, na której pojawiały się i znikały różne emocje - Dlaczego więc?
- Legendy? Nie… Opinia Hokuto-sama brzmiała… utalentowana, otwarta na doświadczenia kochanka, nie do ujarzmienia i o ogromnym apetycie. I bardzo… ładna. - usta Tosako zbliżały się z każdym słowem coraz bliżej do warg Suki, wreszcie przy ostatnim się zetknęły w delikatnym i czułym pocałunku.- Bardzo celna opinia.
Przyglądając się spod półprzymkniętych oczu, Tosako dodała. - W przypadku półorków… to kwestia gustu estetycznego. Góra mięśni czasami przysłania niezbyt ładne oblicze. W przypadku niziołków i gnomów… trzeba umieć podejść do sprawy bez uprzedzeń. Gnomy i niziołki są łatwe. Cechuje ich ciekawość. Krasnoludy wymagają… dużo podchodów. Ale potrafią wynagrodzić ten trud.
- Wszystkiego można się nauczyć… - usta Suki znów zetknęły się z wargami masażystki w kolejnym, rozmyślnie delikatnym pocałunku. Blondynka panowała nad sobą, wyraźnie ciekawa sprzecznych emocji targających Imagawą. Nie przypuszczała, że masażystka będzie miała aż tak dużo wątpliwości na koniec, choć na początku to ona wydawała się panować nad sytuacją. A może to była tylko gra? Tosako była przecież uwodzicielką… ale ona też. Jeszcze chwila cierpliwości z pewnością nie zaszkodzi.
- Więc.. jakiż to mały rewanż planowałaś? - zamruczała Tosako stykając się czołem z Suki i spoglądając jej w oczy. - Choć nie… nic nie mów. Może lepiej odłóżmy to na inną okazję. Delektujmy się czekaniem i fantazjami. Będę zresztą musiała wysłać pewien list i skontaktować się z pewnym gnomem, który z pewnością będzie zainteresowany znajomością z tak otwartą na nowe doświadczenia kobietą. Zresztą będzie to bardzo przydatna dla ciebie znajomość zważywszy, jakie jest jego nazwisko.
- Więc… przygotuję niespodziankę dla Ciebie. - figlarne spojrzenie Opal utkwiło w oczach Imagawy, ale jej dłonie wreszcie sięgnęły za siebie i okryły jej piersi jedwabną materią szlafroczka - A jakie nazwisko nosi gnom i dlaczego miałby być dla mnie przydatny?
- Cycione oczywiście. Gasparo Cycione… nie jest co prawda wysoko w hierarchii rodziny, ale ma wiele zalet i kontakty. Staramy się by zawsze myślał miło o naszym przybytku, z wielu powodów. Dostarcza nam niektórych zapachów i jest pomostem między nami a rodziną Cycione. - mruknęła Tosako nadal muskając uda Suki delikatnie palcami. - I bardzo miłym gnomem.
- Wspaniale… - uśmiechnęła się słodko blondynka - ...więc będzie to mój pierwszy klient? - rozmyślnie ignorowała pieszczotę palców Tosako, skupiając się na konkretniejszym temacie.
- Hmmm… tak. Może być. Jestem pewna, że nasza szefowa się zgodzi. Wieczorem więc przygotuj się na spotkanie z nim. Oczywiście… jeśli się zgodzisz. Bo póki co masz wolną rękę w związku z żałobą. - mruknęła Tosako, grzecznie jedynie delektujac się jedwabistą skórą ud Suki pod swymi palcami.
- Jeden wieczór mogę poświęcić. - spojrzenie Opal stwardniało na wspomnienie żałoby - Taka znajomość jest tego warta. Skąd jednak wiesz, że zgodzi się na dzisiejszy wieczór?
- Znasz mężczyznę, który odmówiłby spotkania się z tobą? - zapytała żartobliwie Tosako i wzruszając ramionami dodała. - Gasparo jest przyjacielem naszego przybytku, więc z pewnością ulegnie pokusie poznania najnowszego kwiatu w kolekcji pani Bowary.
- Podpowiesz mi, co lubi? Czy mam się zdać wyłącznie na własną intuicję? - nieco zaczepnie zapytała Suki, zastanawiając się już, jakimi przydatnymi dla niej informacjami może dysponować gnom i jak je z niego wyciągnąć, żeby nie zepsuć reputacji salonowi - W co się ubrać, jak traktować… rozumiem, że to nie będzie masaż? Bo póki co mam marne o nim pojęcie…
- Ubierz się kusząco, a co do tego co lubi gnom… to najlepiej sama to odkryj. - zachichotała Tosako i mruknęła zmysłowo. - Jedyne co musisz zrobić, to kusić go. Niech mu się wydaje, że cię uwiódł. Połechtaj nieco jego męskie ego.
- Mężczyźni należą do dwóch kategorii: zdobywców i uwodzicieli. Jeśli się na mnie nie rzuci od wejścia, to znaczy, że należy do tej drugiej grupy. - mruknęła filozoficznie Opal i zamyśliła się na chwilę - Która właściwie jest godzina? Ile mam czasu do spotkania?
- Koło czternastej… spotkanie będzie o dwudziestej. - uśmiechnęła się Tosako i odstąpiła od Suki tylko po to, by z sakiewki przy pasku wyjąć klucz z zawieszką z numerem “15”. - To twój nowy pokój, na razie pusty… ale wkrótce dołączy do ciebie współlokatorka.
- Dziękuję. Zaprowadzisz mnie? - Suki zeskoczyła ze stolika i odebrała kluczyk z rąk masażystki - Muszę się ubierać na drogę? - zapytała niewinnie.
- Możesz nie ubierać, acz… ja nie pójdę z tobą. Obawiam się, że mogłabym wtedy nie wyjść z twojego pokoiku. A mam jeszcze inne sprawy na głowie. - zażartowała Tosako dając delikatnego klapsa w pupę blondynki.
- Ale nie pokazałaś mi jeszcze części mieszkalnej… chociaż pokaż, w której części budynku się znajduje. - Opal skierowała się za parawan, by zebrać swoje ubrania - Poza tym, nie zamierzam Cię zaciągać do pokoju, póki nie mam przy sobie obiecanej niespodzianki. - mruknęła wesoło.
- Zgoda… jesteś twardą negocjatorką. - westchnęła Imagawa, w końcu dając za wygraną. I ruszyły obie razem. Najpierw wychodząc z pomieszczenia, a potem znów kierując się na górę. Szlafrok jaki nosiła Suki, jedwabny i czerwony... budził ciekawość tym bardziej, że podkreślał kształty Opal i pobudzał wyobraźnię. Nic dziwnego, że dziewczyna czuła na sobie oburzone spojrzenia klientek… i zachwycone spojrzenia bywalców i niektórych bywalczyń tego przybytku. Wkrótce obie dotarły na tyły przybytku, do długiego korytarza z zakręconymi w spiralę schodami na końcu. Wzdłuż korytarza były rozmieszczone drzwi. Z początku dość rzadko, potem gęściej.
- Moje mają numer jeden. - rzekła Tosako i wskazała na schody. - Twoje są na piętrze.
- Trafię już dalej sama i... - cmoknęła swą przewodniczkę w policzek - ...zapamiętam. - mruknęła zmysłowo, po czym ruszyła miękko wgłąb korytarza, nie oglądając się więcej za siebie.
Tosako przyglądała się temu przez chwilę, a potem wstąpiła szybkim krokiem do swego pokoju. Z jakiegoś powodu chciała się tam szybko znaleźć. O tej porze część mieszkalna była pusta. Pracownice przybytku były z pewnością zajęte. Niemniej Suki bez problemu znalazła swój pokoik, dość duży nawet. Dwa przeciwległe łóżka w zachodnim stylu, łazienka w stylu wschodnim, podobnie jak bibeloty na ścianach i parawan pokryty malowanymi tuszem znakami. No i szafy… pełne strojów zarówno wschodnich, jak i zachodnich... ale też kilka specjalistycznych. Frywolna pokojówka sąsiadowała z kostiumem ninja przeznaczonym na nocne wyprawy. Był też strój policjantki mogący z pewnością służyć do frywolnych zabaw, ale nie z tego powodu został tu umieszczony. Suknie w większości służyły ku kuszeniu, ale parę strojów robotnic… zapewne miało ukryć Suki w tłumie. No i był strój o męskim kroju, z męskim kapeluszem i melonikiem, oraz z kaburami na ręczne kusze. Strój yojimbo zapewne. Do tego buty w pudełkach i dodatki ukryte w nocnej szafce… wszystkie na miarę.
- Hmmm… nieźle. - mruknęła do siebie Opal, dokładnie przyglądając się zawartości szafy. Strój w którym przyszła także powiesiła starannie, po czym ruszyła do łazienki, by po raz kolejny tego dnia wziąć kąpiel, tym razem dłuższą. I pomyśleć. Miała dość dużo czasu by zdążyć zejść do Azjatown i dać znać Urei i Yumei, że wszystko poszło dobrze, a także by zacząć organizować pogrzeb. Kusiło ją, by położyć się w łóżku i po prostu przespać pozostały czas, ale doskonale wiedziała, że to nie jest dobre rozwiązanie. Musi zacisnąć zęby i zacząć działać bo inaczej zaprzepaści daną jej szansę. A na to nie mogła sobie pozwolić.
Dlatego też nie przedłużała kąpieli, zamiast tego ruszając na podbój szafy ze strojami i na chybił-trafił sięgnęła po jedną z sukni, by nie tracić czasu na wybieranie.
Wybrała suknię… odpowiednią w miarę na sytuację, w jakiej się znalazła. Biały kolor żałoby i krój, który nie czynił jej wyzywającą jak pozostałe suknie w kolekcji.


Przy tym nadal pozwalała na rozpalenie ognia w lędźwiach mężczyzn. Suki uśmiechnęła się na widok tej sukni na sobie. Była pewna, że Kirumasu “Dziki Kot” Yensei nie oparł by się jej, gdyby przyszła do niego w tym stroju. Nadal jednak była to suknia na tyle przyzwoita, by nie wywoływać otwartego zgorszenia… jak inne szatki z kolekcji znajdującej się w szafie.
Po chwili grzebania w szafce nocnej, Opal zdecydowała się na pasujące kolorem koronkowe majteczki i niemal niewidoczne pończochy a z szuflady wyciągnęła delikatny i prosty srebrzyście połyskujący łańcuszek, który zawiesiła sobie na szyi. Do tego kremowa sakiewka zawieszona w talii i buciki na obcasie w pasującym kolorze… i gotowe. Długie włosy związała na karku w luźny węzeł a makijaż zrobiony przez Cichą wciąż nie wymagał poprawki i pasował idealnie do całości.
Pora wziąć się do roboty.
Najpierw Urei, potem Yumei… poprosi ją o towarzystwo, gdy będzie szła do świątyni, by zamówić stos pogrzebowy. Nie była pewna, czy sama zdoła nad sobą zapanować na tyle, by sensownie wszystko załatwić i wrócić na czas do Uptown. A to ostatnie było ważne, o czym wciąż sobie przypominała.

 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172