- O smok! - powiedział Jekil, z entuzjazmem, któego wcale nie odczuwał. - I to na dodatek czerwony... - Westchnął, jakvy zobaczenie takiego smoka było największym jego marzeniem.
Sto razy bardziej wolałby zobaczyć ojca pewnej panny, tudzież jej braci. Z ich rąk może by uszedł z życiem. Smok nie dałby mu żadnych szans.
Pociągnął spory łyk piwa.
- A my, jak na razie, przed siebie - powiedział. - Do miasta... - Potarł czoło. - Jak ono się zwało? - Spojrzał na Lenza, który zwykle wiedział wszystko o wszystkim. Albo przynajmniej tak twierdził. - Ale nie spieszymy się aż tak bardzo jak ty, panie. Za interesami jedziesz, czy wieści pilne cię gonią?
Nie czekając na odpowiedź zabrał się za jedzenie. |