Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2015, 23:46   #9
Lomir
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
-W porządku.- powiedział Reeves i pokiwał głową. -Dobrze ludzie, dziękuję wam za obecność. To wszystko co miałem wam do przekazania. Możecie się rozejść. - powiedział do ocalałych, następnie odwrócił się do siódemki, która zgłosiła się na niebezpieczną misję. Misję, która miała na celu ocalenie nie tylko życia, ale i wiary w ludzkość i człowieczeństwo. Miała to być próba sił i charakteru ludzi, którzy podjęli się ryzyka. Już wkrótce miało się okazać z jakiej gliny byli ulepieni oraz czy są w stanie unieść na barkach taki ciężar.
-Chodźcie ze mną, omówimy szczegóły- po czym ruszył w kierunku swojej "kwatery". W podziemnym garażu ciężko było mówić o pokojach, ale ludzie starali się wykorzystać porzucone samochody w celu zapewnienia odrobiny prywatności. Miejsce, gdzie urzędował Reeves znajdowało się w jednym z narożników kondygnacji mieszkalnej. "Obudowę" stanowiły dwie żelbetowe ściany fundamentowe, a kolejnymi dwiema były boki małych vanów transportowych. Boczne rozsuwane drzwi samochodów stanowiły magazynki albo szafy, w których Jeff składował swoje rzeczy, między innymi radio, przez które udało mu się odebrać sygnał od innych ocalałych. Z jednego z vanów Reeves wyciągnął kawałek papieru, wyświechtanego i noszącego wyraźne ślady składania i rozkładania, tworzące prostokątną siatkę na jego powierzchni. Były sierżant US Army rozłożył zniszczony papier na masce samochodu, delikatnie rozprasowując go rękoma. Odwrócił się do zebranej wokół siódemki i powiedział
-Szczerze mówiąc, gdy postanowiłem, że zapytam o ochotników to jakoś czułem, że to właśnie wy się zgłosicie. Z jednej strony wiem, że jesteście odpowiednimi osobami do takiego zadania, macie umiejętności potrzebne, żeby przetrwać na górze, ale z drugiej strony osłabi to naszą społeczność. Pani doktor - zwrócił się do Alexandry - jest pani jedyną lekarką tutaj, ale nie mogę pani zatrzymać. Czuję, że bardziej przyda się pani im - powiedział wskazując na szóstkę mężczyzn - niż na tą chwilę nam. Poradzimy sobie. Może nie mamy innych lekarzy, ale mamy dwie doświadczone pielęgniarki. Kit, Antonio - jesteście najprawdopodobniej najlepszymi technikami, ale tamci mogą potrzebować asysty w naprawie ich sprzętu. James, Nathaniel, Logan i Nikolai. To głównie to o was myślałem, zwracając się z prośbą o zgłoszenie się ochotników. Macie dobrą kondycję i krzepę i wiecie, że nie możemy zostawić nikogo na pastwę mrozu. Rozumiecie, tak samo jak ja, że trzeba udzielić pomocy tamtym z ruin Kmartu. - przerwał na chwilę, po czym kontynuował - Dziękuję wam, to dla mnie naprawdę ważne. -
Przez chwilę siódemce przez myśl przemknęło pytanie ~Dlaczego on nam to mówi? Czy mówi to szczerze czy chce nas podbudować na duchu? A może chce uspokoić swoje sumienie, że wysyła nas na trudną misję i stara się sobie wmówić, że na pewno sobie z tym poradzimy?~. Czasu na takie rozważania nie było za dużo, gdyż były sierżant odwrócił się w kierunku maski vana, na której leżał uprzednio ułożony przez niego kawałek papieru. Chwycił gołą żarówkę, która zwisała z sufitu, podwieszona na haku i przełączył guzik, powodując rozpalenie się żarnika. Światło rzucone na maskę samochodu ukazało to co na nim leżało. Była to mapa Sacramento, wydrukowana na papierze kredowym i opatrzona logiem stacji benzynowej SHELL. Swego czasu na każdej stacji w mieście można było dostać egzemplarz, praktycznie za bezcen. Teraz tego typu udogodnienia były wysoko cenione, a sądząc po stanie tej tutaj służyła Reeves'owi od dłuższego czasu. Na mapie znajdowały się różne zapiski i znaki, które oznaczały miejsca wcześniejszych wypadów na powierzchnie. Wszystkie miały miejsce stosunkowo blisko miejsca zaznaczonego dużym czerwonym okręgiem z opisem "GARAŻ". Jednym z bardziej oddalonych punktów był kolejny czerwony okrąg, narysowany markerem, opisany "KMART".


- Podejdźcie. - powiedział Jeff. - Tutaj jesteśmy my - wskazał palcem wskazującym na okrąg opisany "GARAŻ", a następnie przesunął go po powierzchni mapy w kierunku południowo-wschodnim, zatrzymując go na okręgu opisanym "KMART" -A tu jest inne schronienie. Tutaj, według tego co przekazali mi przez radio, znajdują się inni ocaleni. 5100 Stockton Blvd. Połączyłem się z nimi kilka godzin wcześniej. Podobno jest ich tam pięćdziesięciu dwóch, w tym sześcioro dzieci. Rozumiecie chyba, dlaczego to takie ważne zadanie. Musicie przedostać się do nich, a będzie to zadanie nie łatwe. Zobaczcie tutaj - powiedział, zataczając palcem na mapie koło wokół garażu i obejmując nim pozostałe, mniejsze zaznaczenia. - To są wszystkie wcześniejsze wyjścia. Trwały cały dzień. Przy warunkach panujących na zewnątrz przemieszczanie się jest bardzo trudne. Nathaniel zresztą coś o tym wie, raz już był na jednym wypadzie. Myślę, że droga do Kmartu zajmie wam dwa, trzy dni. Będziecie musieli nocować poza schronieniem, więc trzeba wam będzie znaleźć inne, tymczasowe, gdzie będziecie mogli odpocząć i lekko się ogrzać. Musicie uważać, nikt jeszcze nie zapuszczał się tak daleko od schronu. Gdy dotrzecie na miejsce, znajdźcie wejście do piwnic centrum handlowego. Weźmiecie ze sobą cztery kanistry z benzyną, które oddacie im i pomożecie w miarę możliwości. Na miejscu zadecydujecie co dalej, czy tamto schronienie jest w stanie przetrwać, czy może uda się zorganizować przeniesienie ludzi do nas. Niestety mamy jedynie stacjonarne radio, które odzyskał MacReady, więc nie będziemy w stanie się porozumieć między sobą, gdy będziecie w drodze. Na miejscu skorzystajcie z ich radia, ale chyba najpierw będzie trzeba je naprawić, gdyż nie mogę się z nimi porozumieć od czasu ostatniego kontaktu. - skończył swój monolog Reeves. - Macie jakieś pytania? Weźcie swój sprzęt, ciepłe ubrania, zapas jedzenia na co najmniej tydzień, coś do rozpalenia ognia i do spalenia na ognisko. Weźcie też broń... Nie możemy ryzykować. Gdy będziecie gotowi, zgłoście się do mnie, odprowadzę was. - po tych słowach Jeff odwrócił się i delikatnie zaczął składać mapę.

***

Po kilkudziesięciu minutach siódemka, która zgłosiła się na misję stała już przy pochylni prowadzącej na najwyższą kondygnację, która była strefą buforową. Każdy z nich wyposażony był w ciepłe ubranie, okulary lub gogle, czapki, rękawiczki, plecaki wypełnione przydatnym sprzętem. Każdy wziął ze swojego ekwipunku to co uważał, że przyda mu się podczas wędrówki przez zamarznięty, postapokaliptyczny świat. Każdy nerwowo przebierał nogami, poprawiał obręcze barkowe i lędźwiowe plecaków, zawiązywał buty, uszczelniał swój ubiór, dociskając i dopinając jego poszczególne elementy. Po chwili pojawił się również Reeves, który ubrany był zdecydowanie lżej niż pozostali, w końcu on wchodził tylko do strefy buforowej.
-Gotowi? Chodźmy. - powiedział, po czym ruszył w górę pochylni, przeciskając się przez vana, który ustawiony był w poprzek zjazdu. Szczeliny zapchane były podobnie jak w zjeździe piętro wyżej, tylko tutaj ustawienie samochodu miało zapewnić możliwość wejścia od tyłu i wyjścia bocznymi drzwiami, co pozwalało na pokonanie bariery. Po kilku minutach wszyscy znaleźli się na pierwszym podziemnym poziomie, który oddzielał ich od powierzchni zlodowaconej planety. Czuć było tutaj już zimno, zdecydowanie bardziej niż kondygnację niżej. Z ust wydobywałaby się gęste obłoki pary, a mróz kłuł w nozdrza przy każdym oddechu. Siódemka prowadzona przez Reeves'a udała się w kierunku klatki schodowej, która znajdowała się mniej więcej na środku całego parkignu. Były żołnierz zatrzymał się przy czerwonych, przeciwpożarowych drzwiach i odwrócił się w kierunku zespołu - Powodzenia. Wróćcie cało. Dziękuję wam bardzo, nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy. - po czym złapał za klamkę i z całej siły, zapierając się dodatkowo o framugę nogą, pociągnął klamkę drzwi. Te nie chciały ustąpić, jednak pod naporem mięśni Reevsa otworzyły się powoli, przy akompaniamencie kruszonego lodu. Gdy przejście zostało otwarte do środka wdarł się lodowaty podmuch wiatru, który zapierał dech w piersiach. Klatka schodowa była oblodzona, wszędzie zwisały sople lodu. Jeff oświetlił drogę latarką i poczekał, aż siódemka znajdzie się wewnątrz szybu klatki schodowej, następnie skinął im głową i pchnął drzwi, zamykając je za nimi. Głuchy trzask rozszedł się po klatce schodowej. Byli sami, opuścili bezpieczną enklawę i wyruszali na misję, od powodzenia której, mogło zależeć kilkadziesiąt ludzkich istnień, zarówno w jednym jak i drugim schronie.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=VTsD2FjmLsw[/media]

Powoli ruszyli w górę, stawiając ostrożnie krok za krokiem, schód za schodem. Nathanel oświetlał drogę za pomocą swojej latarki czołowej, gdyż ta część parkingu była już zupełnie nieoświetlona, a klatka obudowana żelbetowymi ścianami pozbawiona była okien. Zespół musiał pokonać dwie kondygnacje, gdyż pierwsza kondygnacja naziemna była cała zasypana śniegiem. Drzwi na pierwszym piętrze otworzyły się równie ciężko co te w podziemiach. Gdy wszyscy znaleźli się na poziomie "+1" uderzył ich mocny powiew wiatru, który szalał na powierzchni. Kondygnacje powyżej poziomu gruntu wykonane były w konstrukcji szkieletowej, bez ścian zewnętrznych, a elementami nośnymi były słupy. Powodowało to, że panowały tu warunki identyczne z tymi na zewnątrz oraz wpadało tu światło dzienne. Co było dużo powiedziane, ponieważ ciężkie chmury przysłaniały słońce od wielu miesięcy, a sporadyczne słoneczne dni były czymś niezwykle rzadkim. Wszędzie leżały ogromne ilości zmarzniętego śniegu, którego ostre drobinki były podrywane przez wiatr i siekały twarze siódemki. Większość z nich była pierwszy raz od dłuższego czasu na zewnątrz, jednak ten obraz nie różnił się znacząco od tego co zostawili za sobą schodząc do podziemnego schronu.

Powoli ruszyli w kierunku krawędzi parkingu, szukając miejsca, gdzie mogliby zejść na poziom "ulicy".

[media]http://www.youtube.com/watch?v=M_HTkxaTEO8[/media]

Śnieg skrzypiał pod ich nogami, gdy przemierzali swoje pierwsze metry "na zewnątrz". Po chwili znaleźli się przy betonowej barierce sięgającej na wysokość około metra i dziesięciu centymetrów. James oparł ręce, uzbrojone w parę ciepłych rękawiczek, o balustradę i wychylił się przez nią. Do poziomu zmarzniętego śniegu było jakieś dwa, dwa i pół metra. Skakanie z takiej wysokości na pokryty warstwą lodu śnieg mogło skończyć się złamaniem, a była to jedyna droga na dół. Wokół całego parkingu sytuacja wyglądała podobnie. Pierwsza przeszkoda na ich wędrówce pojawiła się wcześniej niż się spodziewali, ale może była to dobra chwila na przemyślenie "na chłodno" (dosłownie) planu i zaplanowania następnych działań i obranie właściwego kierunku.
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)

Ostatnio edytowane przez Lomir : 15-05-2015 o 06:46. Powód: Literówki
Lomir jest offline