Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-05-2015, 14:29   #70
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Burza znakomicie współgrała z gitarą elektryczną, której dźwięki dochodziły z góry z pokoju Maddison. Razem tworzyły idealnie zgrany zespół, którego główny przekaz można by przyrównać do smagania batem po plecach. Chlastania nożem po skórze. Metodycznych razów gołą pięścią po opuchniętej szczęce. Bo gdyby dusza Daniela, była teraz ową szczęką to tak by się czuł. Paradoksalnie jednak wcale nie bał się tego. Nie uciekał. Nie zasłaniał się poduszką, czy słuchawkami. Wystawiał się na każdy kolejny piorun i szarpnięcie strun. Obrywał. Krzywił się i wystawiał na kolejny. Wszystko zaś po to, żeby nie czuć tej okropnej pustki, która go ogarniała oblepiejąc i wlewając się w niego. Która została, gdy minął mu gniew na najbliższych. Ból był od niej zdecydowanie lepeszy. Cokolwiek byłoby lepsze. Do umartwiania się było mu zawsze daleko. Ale tym razem niestety tylko ból miał pod ręką. I skupiał się na nim by jakoś przetrwać te najgorsze chwile uświadamiania sobie jak wielki sprawia zawód sobie i innym. I jak bardzo nie radzi sobie z sytuacją, z którą nie radził sobie już od dawna. Tylko teraz się dopiero zaczynał o tym przekonywać. Maddy masakrując więc wściekle struny Gibsona, ratowała go. Niczym ostatni przyjazny mu aniołek, który przez dobre dwie godziny nieustannie poraża go defibrylatorem...

Gdy burza się skończyła, odkrył, że w domu poza nim jest tylko Jake i Maddy. Megan musiała wyjść. A do wieczora nie pozostało więcej niż dwie godziny…
Wrócił do pokoju Arnolda. Łóżko było mokre jak i wcześniej. Zapach mułu jednak szczęśliwie burza wywiała przez otwarte okno, przez które teraz do pokoiku wpadały promienie chylącego sie ku zachodowi słońca. Daniel podniósł z ziemi obrazek swojej mamy. Ulubiony przez Arnolda. Zabrał też rozwaloną komórkę Megan. Złożył ją i włączył. Po chwili pojawiła się wiadomość od jej szefa. Nie odczytywał. Zaraz za nią przyszła druga. Od Steve’a. Bez skrupułów otworzył… Po chwili wahania zadzwonił na numer starszego syna. Poza zasięgiem, lub wyłączony aparat… Westchnął…
Zdarł z łóżka zaszlamioną pościel i prześcieradło i zabrał je do śmietnika. Kołdrę i poduszkę wyrzucił na werandę by podeschły póki słońce świeciło.
Po powrocie do domu, zabrał obrazek Marthy i ustawił go w gabinecie. Po chwili zastanowienia, wyjął też z portfela zdjęcie ojca. Odkąd mu się pierwszy raz zgubił jeszcze w Chicago, nosił je przy sobie by u łatwić przepytywanie nieznajomych. Już mu nie będzie potrzebne. Założył je w dolnym rogu zdjęcia Marthy. Piękna dziewczyna na zniszczonej fotografii i starszy pan na zdjęciu z budki fotograficznej. Zdawali się oboje jakby szerzej uśmiechać…
Poszedł na górę.

- Maddy… - zapukał do drzwi. Gibson nie wył już od jakiegoś czasu - Otworzysz mi?
Zapach dymu marihuanowego był dobrze wyczuwalny. Przymknął oczy. Chyba słyszał jej kroki w środku. Nie odezwała się jednak. Kontrolnie pociągnął za klamkę. Nie zdziwił się.
- Chciałbym, żebyś wyszła… - kontynuował - Nie siedziała tam sama. Nie tu. I nie teraz kiedy już późno… - odpowiedziała mu cisza.
- Posłuchaj… wiem, że Wam nie ułatwiam… że Tobie nie ułatwiam, ale…
Westchnął. Oparł się plecami o drzwi, po których następnie osunął się na podłogę. Cisza. Tylko wiatr poruszał na dole skrzypiącymi drzwiami frontowymi, których Daniel nie zamknął za sobą.
- Bardzo bym chciał ułatwić… Po prostu nie mam pomysłu jak się za to zabrać. Odkąd mama odeszła… nie mam na nic pomysłu.
Tym razem świadomie poczuł suchość w oczach i gorąc na policzku, po którym spływały łzy. Pociągnął nosem.
- Ale kocham was cholera Maddy. I brzytwy się złapię jeśli będzie to oznaczało, że Wam pomoże. Nawet jeśli tą brzytwą będą ci ludzie, których sprowadziłaś. Tylko wyjdź stamtąd...
Ze środka nadal dobiegała tylko cisza. Otarł policzek i oczy.
Wstał.
- Będę na dole. Jakbyś chciała…
Nie dokończył. Nie chciał już słyszeć swojego głosu.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline