Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-05-2015, 10:48   #88
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DUNCAN SINCLAIR

Lunnaviell tylko skinęła głową. Wyszeptała kilka słów i nagle, wokół nich, zaczęła podnosić się mgła. Glamour. Magia fae. Duncan rzadko widywał, jak Lunnaviell używa swoich mocy, ale wiedział, że ma znaczny potencjał. W końcu była córką władcy domeny i jedną z Łowczyń. A tam, na bagniska fomorów, wypuszczano tylko elitę elfich wojowników.

- Nie będą … oglądać ….

Zrozumiał. Mgła otoczyła ich gęstym okręgiem. Ludzie na zewnątrz chyba nie byli zadowoleni, ze stracili potencjalnie groźne obiekty z oczu, lecz ich głosy tłumiły mgły.

- Zróbmy … to …

A potem zaczął się taki horror, jakiego nawet zatwardziały kryminalista, członek grupy przemytników, bandzior, a potem nawrócony Strażnik Muru, Duncan Sinclair, nigdy jeszcze nie przeżył.

Zaczął się poród.

EMMA HARCOURT, MORRIS LEAF, NATHAN SCOTT

W minibusie zrobiło się cicho. Morris Leaf zasnął, nim Emma zadała mu pytanie. Oczywistym, więc było, że na nie odpowiedział. Vorda siedziała spięta i zła. Wyraźnie wyczuwali od niej te negatywne wibracje, te niewerbalne sygnały – „nie podchodź”, „chcę być sama w tej chwili”. Musieli je uszanować, jeżeli nie chcieli przypadkowo oberwać. O’Hara faktycznie zasnął. Tył samochodu wypełnił jego regularny, niespokojny oddech. Chyba nie był to najlepszy sen w życiu Fincha. Emma spojrzała na niego przelotnie i ujrzała, jak bardzo wymizerowany jest ten facet. Skóra na jego twarzy zdawała się opinać kości czaszki. Wychudzona twarz wyrażała ogromne napięcie, jakby przez sen O’Hara zdjął swoją maskę.

Scott też milczał. Wpatrywał się w widoki za oknem, zły i poruszony tym nagłym atakiem na jego osobę tych samozwańczych łowców, tych zadufanym w sobie ludziom, którzy zachowywali się tak, jakby pozjadali wszystkie rozumy. Emma nie mogła zasnąć. Nie w tym miejscu. Nie przy Scottcie i nie przy Leafie.

Tylko Horror, jak zawsze, wydawał się zupełnie nie przejmować tym, co się działo za jego plecami. Prowadził samochód ze stałą prędkością. Skupiony na tym jednym zadaniu. Jak zawsze.

* * *

Za oknami zrobiło się jasno. Wokół nich rozciągały się typowo brytyjskie krajobrazy. Zamglone pola, małe miasteczka oraz malownicze wioski.

W końcu Horror skręcił w drogę zjazdową prowadzącą do Stonehenge, o czym wyraźnie oznajmiały odpowiednie drogowskazy.

Tutaj nacięli się na blokadę.

VANNESSA BILINGSLEY, AMY S. LITTLE

Teraz! Teraz! Teraz!

Obudził je głos w głowie. Męski. Władczy. Głos anioła.

Ruszajcie teraz!

Wykonały polecenie, mimo ze na dworze było jeszcze ciemno, jak wsiadały do samochodu na stanowisku numer 12 na hotelowym parkingu. Samochód był jakąś nie rzucającą się w oczy wersją najpopularniejszych modelu z lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Bez elektroniki, którą mógł zakłócić Szum Duchowy.

Silnik pracował bardzo cicho. Kiedy jechały, prawie go nie słyszały.

Wokół nich panowała ciemność, rozpraszana tylko przez snopy ich reflektorów. Nie widziały żadnych policjantów na rogatkach. Żadnych blokad dróg. Czy to było aż tak proste? Ucieczka z Londynu? Vannessie aż trudno było w to uwierzyć. Wszystko to jakoś jej nie pasowało. Z jednej strony wszechmocny niemal BORBL i jego macki, uszy i oczy prawie w każdym miejscu na Wyspach, a z drugiej … pusta droga, z nielicznymi tylko mijanymi samochodami.

Nie narzekały jednak.

Na pierwszą blokadę natknęły się na drodze prowadzące tuż do ich celu. Do Stonehenge. Czterech ludzi w policyjnych kamizelkach taktycznych, uzbrojonych jak na wojnę, niepokojąco przypominających wyszkolonych ludzi z Grup Szybkiego Reagowania MR-u, lub najemnych zawodowców. I jeden samochód ustawiony w poprzek drogi i uniemożliwiający przejazd. Zgodnie jednak z zapewnieniami Holinswortha, miały tam spotkać się z Jenkinsem i Windsorem. Zakładały, że kiedy powiedzą, do kogo jadą i kto je przysłał, ludzie przy blokadzie przepuszczą je bez chwili zwłoki.

- Jesteśmy od Holinswortha. Mamy spotkać się z Jenkinsem lub Windsorem – powiedziała Vannessa spoglądając bez strachu w maskę taktyczną mężczyzny przedstawiającą wyszczerzoną, zębatą czaszkę i ignorując lufy karabinów maszynowych mierzące, jakby od niechcenia, w ich stronę.

- Wysiądźcie z samochodu. Ręce na widoku.

Posłuchały. Nie warto było dyskutować z grupą uzbrojonych zbirów. Stanęły blisko samochodu nie gasząc jednak silnika.

- Zaczekajcie. – rozkazał mężczyzna. – Sprawdzę to.

Użył radia przy swoim pasie, lecz chyba nie zadziałało.

- Bill – rzucił do jednego z trzech pozostałych mężczyzn. – Weź quada i podjedź do Jenkinsa. Powiedz, że przyjechały jakieś dwie dziewczyny od szefa. Jak się nazywacie?

- Billingsley – powiedziała Vannessa. Nie sądziła, by ukrywanie jej tożsamości miało tutaj jakikolwiek sens.

- Little. Ammy Little. – Dodała policjantka.

- Słyszałeś? – zamaskowany facet zdjął maskę ukazując młodą, dość atrakcyjną twarz.

- Jestem Trevor.

- Romeo – zaśmiał się drugi z mężczyzn. – Daj spokój paniom. On ma dziewczynę. Ja nie.

- Bo żadna cię nie chce, Jim.

Te żarty, takie ludzkie i przyjacielskie, zdecydowanie rozluźniły atmosferę.
Głowa zabolała Ammy bez ostrzeżenia. Mocno. Migrenowo. Coś wisiało w powietrzu. Coś … niedobrego. Kobiety wymieniły porozumiewawcze spojrzenie obserwując oddalający się w pospiechu quad. Vannessa też to poczuła.

Budzącą się moc. Przenikającą powoli do ich świata.

- Niech kolega się pośpieszy, bo zaraz może tutaj wydarzyć się coś nieprzyjemnego – powiedziała Ammy, kierując słowa do Trevora, który najwyraźniej dowodził tym patrolem.

Na drodze za nimi usłyszały warkot jakiegoś większego samochodu, a potem pojawił się minibus.

DUNCAN SINCLAIR


Mgła wirowała wokół nich.

Kłębiła się, niczym żywa istota. Wzburzona bólem Lunnaviell i jej krzykami. To właśnie te krzyki najbardziej przerażały Duncana. Nie błękitna, niczym atrament, krew płynąca z jego dziewczyny. Nie przepychająca się przez Lunnaviell główka. Lecz właśnie te krzyki.

Bo elfka nie krzyczała. A już na pewno nie krzyczała tak głośno! Tak rozpaczliwie! Tak boleśnie.

Mgły płonęły czerwienią, jakby ktoś wrzucił w nie kilka rac świetlnych i kłębiły się, niczym tornado. A oni byli w samym środku oka cyklonu.

Walczyli z tym, czego zatrzymać nie było można.

- Portal!

Krzyknęła Lunnaviel.

- Duncan!

Duncan odwrócił się u ujrzał, że przejście między wymiarami wypluwa coś jeszcze. Czy raczej kogoś. W falach zielonego ognia i kłębiącego się, czarnego dymu, wynurzało się z niego coś płonącego, coś dymiącego, coś … znanego.

- Zakotwiczył się.

Noworodek wyszedł w końcu cały. Duncan trzymał go w rekach. Swojego syna. Oślizgłego, oblepionego ciemnoniebieską cieczą. Pięknego. Chłopiec zapłakał.

- Mój płaszcz… - Lunnaviel pobladła, ale zachowała przytomność. – Owiń go. Marznie.

Stworzenie wynurzyło się na zewnątrz. Potężne. Kolosalne. Złowrogie i skrzydlate. Mimo odmienionego wyglądu Duncan je poznał.

- Nac! Ty skurwysynie!

Chciał poderwać się, złapać za łeb tego gnoja i roztrzaskać go o menhiry. Ale nie zrobił tego.

Zakotwiczył się. Rozumiał, co to znaczy. Życie tego posłańca i jego dziecka było ze sobą związane. Przyszli na świat w tej samej chwili. I póki jego dziecko, jego syn będzie żywy, póki nic nie zaszkodzi temu … Renegatowi.
Nac uśmiechnął się i rozłożył skrzydła – potężne, czarne, jakby wykute w lśniącej, żywej stali.

- Nazywam się Regent. Ten, który stał przy boku Samuela, gdy ten rzucił wyzwanie … Jemu.

Skrzydła uderzyły powietrze niczym grom.

- I dzięki wam, jestem wolny. Już nie jestem Zapomniany.

Kolejne uderzenie skrzydeł rozwiało mgły. Lunnaviel jęknęła i straciła przytomność. Nowo narodzone dziecię zakwiliło, zapłakało. Kotwica.

Ten, którego znali pod imieniem Nac, a który kazał nazywać się Regentem, uderzył skrzydłami po raz drugi. A potem skoczył w stronę ludzi poza kręgiem. Padły pierwsze strzały, rozległy się pierwsze krzyki.

EMMA HARCOURT, MORRIS LEAF, NATHAN SCOTT, VANNESSA BILINGSLEY, AMY S. LITTLE

Nagły huk wypełnił przestrzeń wokół nich. Zachwiał drzewami. Poruszył całunem. Napełnił serca trwogą.

Nathan poznał Vannessę stojącą pomiędzy trzema mężczyznami. Podobnie, jak poznała ją Emma.

Nie to jednak było ich największym zmartwieniem. Lecz strzały, które usłyszeli od strony Stonehenge.

Finch ruszył w stronę wyjścia. Spojrzał na Horrora i Scotta, na Kopaczkę.

- Czujecie, jakie to cholerstwo jest potężne. Bierzemy sprzęt i idziemy tam. Horror zrób przejazd.

Finch O’Hara spojrzał na Emmę.

- Trzymaj się z tyłu, Emm. Niewidoczna. Z tymi swoimi kosami. Jak wszystko inne zawiedzie, ty masz nie zawieść, jasne.

- Dość gadania – Horror wyskoczył z samochodu. – To, co tam się wyrwało jest … moim wrogiem. Od dawien, dawna. I nie powinno tego tutaj być. Jest słabe, lecz rośnie w siłę. Trzeba wepchnąć to do czeluści, z której się wyrwało. Lord już wie. Jest w drodze.

To było niespodziewane przemówienie z ust człowieka, który zazwyczaj wypowiadał jedno, dwa zdania na raz. Nie wiedzieli dlaczego, ale ta gadatliwość Horrora przeraziła ich bardziej, niż wyczuwalna moc, która zaczęła sączyć się z jego ciała.

- Leaf. Zostań tutaj. Emma, pogadaj z tymi dwoma dziewczynami i zobacz, skąd się tutaj wzięły i jak mogą się przydać. – To była Voorda.

Finch wyskoczył z samochodu ruszył w stronę mężczyzn.

- Jestem Nexus z Towarzystwa. Mieliśmy wam tutaj pomóc i jesteśmy.

Horror nie czekał. Szedł szybkim, energicznym krokiem w stronę Stonehenge, które znajdowało się niecałą milę od nich. Kopaczka ruszyła za nim, oglądając się na Scotta.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 17-05-2015 o 16:26.
Armiel jest offline