Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-04-2015, 12:07   #81
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
VANNESSA BILINGSLEY, AMY S. LITTLE

Uzupełniły zapas tytoniu, na który tak nalegała Amy, spacerując samotnie ciemnymi ulicami Londynu, aż do deptaka, przy którym nadal działało kilka sklepików z artykułami pierwszej potrzeby: tytoniem, alkoholem i prezerwatywami.

Potem wróciły na miejsce spotkania. Na bulwar.

Czas mijał powoli. Nad Rewirem, na drugim brzegu Tamizy, ujrzały w pewnym momencie potężny rozbłysk światła, a wyczulone zmysły Vannessy odebrały coś niepokojąco silnego z tamtego miejsca. Na szczęście rozdzielała ich ciemna, szeroka rzeka, która dla wielu Martwych była naturalną barierą i przekraczać ją mogli jedynie po mostach.

Mijały kolejne minuty. W zupełnej ciszy i spokoju. Czas zdawał się płynąć w jakimś zwolnionym, ślimaczym tempie.

Znany już świst poprzedził pojawienie się Holinswortha. Równo po godzinie. Jakby odmierzał czas szwajcarskim zegarkiem. Pojawił się kilka kroków od nich, jakby nigdy nic. Surowy. Wręcz zimny, albo tylko im taki się wydawał.

- Więc podjęłyście się tego? Zrozumiałyście, jak wielka odpowiedzialność spoczęła teraz na waszych barkach.

Milczały i zadrżały. Chciały móc to sobie wytłumaczyć tym, że znad rzeki powiała w ich stronę wilgotna, zimna bryza, lecz powodem ich drżenia była moc, jaką podświadomie wyczuwały w głosie tego … stworzenia. Tego … anioła.

Apollyn przyglądał się im uważnie. Jak sędzia i kat. Vannessa, pracując w Ministerstwie Regulacji miała już do czynienia z wieloma potworami, ale żadne z nich nie miało tak zimnego, przenikliwego, nieludzkiego spojrzenia. Podobnie Amy spotkała już wielu drani i zabójców w swej pracy, lecz te oczy … były wyjątkowo nieludzkie. Zdolne zgładzić kilkunastomilionowe miasto i jego mieszkańców. W imieniu jakiejś wyższej, z perspektywy ich właściciela, sprawy.

Zadrżały ponownie.

- Teraz powiem wam, od czego powinniście zacząć.

Anioł uśmiechnął się kącikiem ust.

- Musicie zrobić to obie, ze względu na to, że Vannessa jest ściganym przez prawo zbiegiem, a ty pracujesz dla organizacji, za którą skrył się mój prawdziwy wróg i ten, który pragnie zwycięstwa i zagłady całej ludzkości za wszelką cenę. Pojedziecie rano do Stonehenge. Razem. Przy tym zabytkowym, tajemniczym miejscu kordon utrzymuje kilku zaufanych ludzi. To członkowie starożytnego Zakonu Leopolda. Kiedy was zatrzymają powiedzcie im, że ja was przysłałem. Holinsworth oczywiście. A potem dodajcie Krew Odkupiciela. Powinni odpowiedzieć wam słowami Krew Pomazańca, jeżeli tego nie zrobią, zabijcie ich lub uciekajcie. Na miejscu odszukajcie Jenkinsa lub Windsora. To moi pomocnicy. Powiedzcie im, że to ja was przysłałem. Wiedzą o mojej prawdziwej naturze, więc zaakceptują waszą pomoc.

- Miałyśmy ocalić Londyn – przypomniała Amy. – Dałeś nam siedemdziesiąt dwie godziny. Pamiętasz?

- To, co dzieje się w Stonehenge jest ściśle skorelowane z tym, co dzieję się w Londynie. Pomiędzy starożytnymi kamieniami otwiera się przejście. Jeżeli moje przypuszczenia są słuszne, przejdę przez nie pradawne, zapomniane istoty. W każdej ludzkiej religii byli tacy, którzy zostali pokonani przez nowe panteony. Giganci w mitologii wikingów. Tytani w mitologii greckiej. W tutejszej mitologii tymi pokonanymi byli fomorianie. W nauczaniu chrześcijan tymi pierwszymi zdrajcami byli upadli aniołowie. Ja nazywam ich Zapomnianymi. I oni wracają. Między innymi dzięki twojemu zaangażowaniu Vannesso Bilingsley.

- Jak to?

- Uzurpacja. Odrzucenie brzemienia mocy. Ta odrzucona magia powracała do nich.

Vennessa pokręciła głową. Nie wierzyła w te słowa. Wiedziała, że to, co zrobiła wtedy, prawie rok temu, było rozsądnym wyborem. I żadne słowa, nawet wypowiedziane ustami boskiego posłańca, nie mogły zmienić jej przekonania.

- Dołączcie do Jenkinsa i Windsora przy kręgu. Pomóżcie im z tym, co ma nadejść. Dopiero po tym zacznę odliczanie dla Londynu. Ale po tym, co może wydarzyć się w Stonehenge może się okazać, że zyskacie więcej czasu i nowych sojuszników.

Spojrzał na Vannessę.

- Ten, którego szukasz i pragniesz znaleźć nie żyje. Został zamordowany tej nocy w miejscu, które ministerstwo nazywało Komorą. Chciano wyciągnąć z niego wszystko, co wiedział na twój temat, Vannesso. Nie powiedział nic. Jeżeli jednak dobrze się spiszesz i markiz piekieł zostanie pokonany, wszelkie uwięzione przez niego dusze, wszystkie ofiary złożone dla niego przez nieświadomych nawet tego faktu agentów Biura, zostaną uwolnione z piekielnych łańcuchów. A wtedy, w niestabilnej sytuacji końca świata, wiele może się wydarzyć, orędowniczko. Obiecuję ci, że jeżeli Andrealfus zostanie pokonany, wiele rzeczy zmieni się na lepsze. Warto o to walczyć. I warto stać u mego boku, w jednym szeregu z tymi, których wybrałem.
Uniósł rękę dłonią w ich stronę.

- Niedaleko stąd jest hotel. Nazywa się „Grand”. Macie tam opłacone dwa pokoje na dzisiejszą noc. Rano pojedziecie do Stonehenge. Zatankowany samochód będzie czekał na was na hotelowym parkingu na stanowisku dwunastym. Kluczyki będą pod siedzeniem kierowcy. Spotkamy się na miejscu.

Nim zdążyły o cokolwiek zapytać rozległ się znany im furkot i skrzydlaty posłaniec niebios zniknął zostawiając je sam, nad ciemną Tamizą. Zmęczone i oszołomione.

EMMA HARCOURT

Emma próbowała dodzwonić się do Towarzystwa, ale telefon odbierał tylko pomocnik Greya, który nie potrafił powiedzieć nic więcej: ani, gdzie jest, ani kiedy wróci.

Morris spał w najlepsze, pochrapując gdzieś tam, niedaleko, a świadomość tego, że znajduje się z nieznanym sobie człowiekiem w jednym miejscu, dobijała Emmę. A co będzie, jeżeli coś opęta ojczulka w nocy, albo umrze, albo …

Rozmyślania przerwał jej dźwięk otwieranych drzwi.

Ukryła się w cieniu z jednym ze swoich ostrzy. Zmysł śmierci milczał.

- To tylko ja, Emma – usłyszała znajomy głos Fincha O’Hary.

Znał ją na tyle, by domyślać się, że czai się gdzieś w cieniach gotowa poderżnąć mu gardło.

Usłyszała jego kroki. Pierwszy raz widziała go zmęczonego. Wyglądał jak żywy trup.

Skierował się na dół, do baru, bez słowa, nie patrząc na nią. Usłyszała, że nalewa sobie czegoś do szklanki pobrzękując nią cicho.

- Zejdź na chwilę na dół. Mam ci coś ważnego do powiedzenia.

Zeszła. Siedział przy barze wpatrując się na wchodzącą Emmę z powagą na postarzałej przedwcześnie twarzy.

- Topper zginął. Jeden kieliszek za niego?

Nie odmówiła.

Wypili w milczeniu.

- Wiem, że nie lubisz spać, gdy obok są inni. Na drugim piętrze tego budynku masz moją kryjówkę. Nikt, poza mną, o niej nie wie. Jest doskonale zabezpieczona. Mieszkanie numer jedenaście. Spadaj już.

Położył kluczyki na stole.

- Za trzy godziny przyjedzie po nas Horror. Mamy pojechać poza Londyn. Pomóc Zakonowi Leopolda w jakiejś sprawie przy Stonehenge. Nie cierpię ich. Tych z Zakonu. Nie cierpię ich szefa. W jakiś sposób ten cały Holinsworth działa na mnie, jak płachta na byka. Mniej więcej, jak ja na ciebie, Emma.

Rozumiała co czuje. Ona, co prawda nie miała przyjemności spotkać komandora zakonu, którego celem było zbieranie informacji o martwych i obserwacja ich mocy. Tajne bractw, które kiedyś, pod nieco inną nazwą, polowało na wampiry i wilkołaki, gdy świat jeszcze nie miał możliwości poznać ich bliżej, tak jak po Fenomenie Noworocznym. Kultyści i fanatycy religijni – nieprzyjemna mieszanka. Nie przepadała za nią. Nikt z Towarzystwa nie przepadał.

Finch nalał sobie drugą, niedużą porcję alkoholu i przez chwile bawił się zawartością szklaneczki, okręcając ją tak, by przelewała się po wewnętrznych ściankach naczynka. Potem spojrzał na Emmę.

- Idź już. Grey chce cię jutro mieć możliwie wypoczętą i w pełni sił. Złożysz mu raport o Kantyku w dzień. Założył, że i tak dopiero nocą będzie można podjąć jakieś działania w sprawie barona.

Głos Fincha był ciężki, zmęczony. Posłuchała jego prośby. Padała na twarz ze zmęczenia.

Mieszkanie faktycznie było dobrze zabezpieczone. Małe, nie oferowało wielu kryjówek, ale dało się je zamknąć od środka na kilkanaście zamków i rygli co – od biedy – zaspokoiło jej potrzebę bezpieczeństwa.

NATHAN SCOTT

Poszedł spać, zaraz po tym, jak zrobił to Horror.

Rano to właśnie małomówny mężczyzna z kamienną twarzą obudził Scotta.

- Zrobiłem nam jajecznicę. Ogromną porcję.

Za oknem jeszcze było ciemno.

- Zjedz i jedziemy. Mamy sprawę do załatwienia po drodze.

- Przysięga?

- Też.

Jajecznicę spałaszowali w tempie wygłodzonej watahy zdziczałych psów wyżerającej michę. Potem wsiedli do samochodu- minibusa na 8 osób. Horror za kółko.

- Siądź do tyłu. Nie rzucaj się w oczy. Będziemy musieli jechać poza miasto gdzie Biuro pewnie ma punkty obserwacyjne.

- Jasne. – Zrobił tak, jak polecił mu Horror.

Zauważył, że w Towarzystwie było trochę jak w wojsku. Dostajesz rozkaz lub polecenie i każdy zakłada, ze je wykonasz. Co nawet mu pasowało.

Ruszyli przez jeszcze ciemne ulice Londynu.

EMMA HARCOURT, MORRIS LEAF

Morrisa obudził Finch O’Hara. Dość gwałtownie i hałaśliwie.

- Jak głowa?

Bolała. Morris nie odpowiedział.

- Na dole, w barku masz dwie aspiryny, wodę i jakieś tosty. Za pół godziny masz być gotowy do drogi. Spotkasz się z naszym szefem. Idę postawić na nogi Emmę.

Leaf pokiwał głową, powoli wracając do świata żywych i bólu głowy.

* * *

Emmę obudziło pukanie do drzwi.

- To ja. Finch – usłyszała stłumiony przez wzmocnione drzwi głos. – Zejdź do nas za pół godziny. Będziemy jechać.

Emma wahała się przez chwilę. Czuła, że dzieje się coś ważnego. I to ją niepokoiło. Czyżby miała rację, że Towarzystwo i Andrealfus … Nie. To raczej nie było to. Chociaż wykluczyć tego nie mogła.

Zeszła na dół. Mocno zmęczona i marząca o śnie i kubku mocnej, czarnej kawy. To drugie marzenie udało się zaspokoić szybko.

Na dole, poza Leafem i Finchem, jak się okazało, była już Kopaczka. W swoim "stroju bojowym".

- Zaraz zjawi się Horror.

Zaspanemu i zapatrzonemu w rudowłosą kobietę morrisowi chwilę zajęło poskładanie do kupy faktów, że mówią o człowieku.

- Skąd ten pośpiech? – zaciekawiła się Emma.

- Coś dzieje się w Stonehenge. – Wyjaśniła Alicja Voorda zwana też Kopaczką. - Jakaś wyrwa. Zakon Leopolda rozsiadł się na kamieniach, jak kwoka na jajach. Mamy im pomóc ogarnąć ten burdel.

- Co to za szczelina?

- Nie mam zielonego pojęcia. Dlatego szef wysyła nas.

- I jego – Finch odzyskał już swój „pazur” wskazując palcem zaspanego i skacowanego Morrisa Leafa.

- Ej. – To było wszystko, co udało się wydukać ojczulkowi.

Po kilku minutach, kilku tostach i kilku porcjach kofeiny ktoś zapukał do drzwi. Ustalonym kodem.

- Dobra, dziewczynki, zawijamy się – powiedział Finch poklepując jednocześnie Morrisa po ramieniu.

Wyszli na zewnątrz, gdzie czekał na nich biały minbus pasażerski.
Przed drzwiami stał Horror.

W milczeniu wsiedli do środka. Emma i Morris tak zaspani, że dopiero kiedy ruszyli, zorientowali się, że ktoś jeszcze siedzi w środku.

EMMA HARCOURT, MORRIS LEAF, NATHAN SCOTT

Podjechali z Horrorem pod jakiś budynek niemal w ścisłym centrum Londynu. Potem kierowca wyskoczył, nie gasząc silnika i w drzwiach pojawił się korowód postaci. W tym jedna bardzo dobrze znana Nathanowi.

Emma. Emma Harcourt.

Wsiedli do środka. Koło Nathana usiadł szczupły, brodaty mężczyzna.

- Siemanko – rzucił. – Jestem Finch. Nie budź mnie, aż dojedziemy na miejsce.
- Nathan. – przedstawił się Scott.

Emma poznała ten głos. Odwróciła się gwałtownie widząc Nathana Scotta. Zmienionego tak, jak po uzurpacji.


DUNCAN SINCLAIR


Przypieczętowali pakt. Uścisk ręki Zapomnianego był niczym imadło.

- Coś ty uczynił – pisnął Rączka w zwierzęcym wyrazie autentycznego przerażenia. – Nie mogłeś decydować za nas wszystkich.

- Zawsze ktoś decyduje za nas wszystkich, Rączka – mężczyzna w masce, Renegat, zwrócił się w stronę przewodnika. – Teraz uciekaj. Opowiedz o tym innym. Niech wiedzą. Niech się zaczną bać.

Rączka pisnął, jak szczur, ale ni uciekł.

Nac już na niego nie patrzył. Pochylił się nad konającą Lunnaviel i położył jej potężną dłoń na czole.

Rączka pisnął ponownie i skoczył na olbrzyma z nożem w ręku.

Nac był szybszy niż rączka. Szybszy, niż Duncan. Szybszy, niż myśl. Nie odrywając prawej dłoni od Lunnaviel, lewą złapał przewodnika za głowę i ścisnął, zmieniając ją w rozbryzg krwi, kości i mózgu. Odrzucił trupa w bok, jak zgniecionego robaka. Maska skierował się na Duncana, który zamarł w pół ruchu.

Nac był potwornie szybki. Poza jego ligą. Mimo Uzurpacji. Nie tu i nie teraz.

- Sam wybrał tą ścieżkę. Naprawdę nie chciałem go zabijać.

Tak. Na pewno. - pomyślał Duncan.

Postura, ciało i wszystko w tym Renegacie wskazywało, że było wręcz odwrotnie. Lubił walkę i towarzyszącą jej śmierć.

Lunnaviel zakaszlała.

- Szybko. Wnieś ją w portal!

Duncanowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Podniósł ciało elfki i rzucił się z nim na rękach prosto w wirujący lej pomiędzy wymiarami.

* * *

Pamiętał ból.

Pamiętał oślepiającą jasność i żar niemal spopielający go na węgiel.

Pamiętał … tylko tyle.

Otworzył oczy i zorientował się, że leży na trawie. Wilgotnej, chłodnej, pachnącej rosą trawie.

Obok niego leżała Lunnaviel. Kaszlała głośno.

Ujrzał światła latarek. Usłyszał podniesione głosy mówiące coś po angielsku.
Lunnaviel usiadła z trudem i zawołała go po imieniu. Spojrzał na nią. Lunnaviel była cała i zdrowa, ale jej brzuch … jej brzuch wyglądał, jakby za chwilę miała urodzić.

- Co się dzieje? Gdzie jesteśmy? – wyglądała na równie zdezorientowaną, co i on.

Jęknęła z bólu.

- Duncael. Ja chyba… ja chyba zaraz urodzę!

Świtało. Dzięki temu ujrzał, że znajduje się w centrum kamiennego kręgu, które znał chyba każdy mieszkaniec Wielkiej Brytanii. To było Stonehenge. Ze wszystkich stron otaczali go policjanci w taktycznym, bojowym osprzęcie, z karabinami w rekach.

Za plecami Duncan ujrzał rozdarcie wielkości człowieka. Pulsującą błękitnawym ogniem szczelinę prowadzącą zapewne tam, skąd przybył.

Snopy świateł zatrzymały się na nich. Podobnie jak punkciki celowników laserowych.

- Nie ruszajcie się! Ręce na widoku!

Nie żartowali. Duncan czuł to. Byli przerażeni ich nagłym pojawieniem się. Przerażeni jego wyglądem. A przerażeni, uzbrojeni ludzie mogli zrobić wiele głupot.

- Kim jesteście?!

Przed policjantów wyszedł mężczyzna w cywilnej kurtce, okularach i robionym na drutach szaro- zielonym szaliku.

Lunnaviel znów jęknęła przeciągle.

- Ta demonica chyba zaraz urodzi! Czy mam ją zabić, panie Jenkins? - zapytał któryś z policjantów mierząc w głowę ciężarnej elfki.

- Nikogo jeszcze nie likwidujemy - rozkazał mężczyzna w szaliku, nazwany Jenkinsem. najwyraźniej on tutaj rządził.

Duncanowi nie spodobał się głos Jenkinsa i sposób, w jaki patrzył na niego. Nie znosił fanatyków, a najwyraźniej miał właśnie do czynienia z jednym z nich.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 12-04-2015 o 12:56.
Armiel jest offline  
Stary 29-04-2015, 21:57   #82
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Holingsworth dwukrotnie wystawił na próbę cierpliwość Billingsley. Dwuktornie obiecywał wyjawienie swoich planów i dwukrotnie nie dotrzymywał, zdaniem Vannessy, słowa. Już po pierwszym razie miała ochotę powiedzieć mu kilka gorzkich słów. Przygotowała nawet długaśny monolog jednakże nie wygłosiła go z powodu pojawienia się policjantki. Złość na starszego mężczyznę przemieniła się w złość na samą siebie, że tak dała się podejść. Że taka była głupia i zadufana w sobie.
Nawet wyjawienie prawdziwej natury pana Damiena Holingswotha nie ostudziło zapędu Vannessy w wylaniu całego wiadra pomyj ma jego głowę. Nawet jeszcze bardziej ją rozjuszyło.
Na szczęście starszy dżentelmen ulotnił się.

Kolejne pojawienie się Damiena Holingswortha alias Apollyn niewiele wyjaśniło. Zmieniło za to nastawienie Vannessy. Już nie w głowie było jej rozpatrywanie słuszności słów starca. Nieważne stały się powody dla których ona została wrobiona w tę całą sprawę.
Jednym swoim zdaniem boży posłannik zniszczył cały porządek jaki poukładała sobie w życiu Druidka. I teraz gotowa był pójść na współpracę z każdym kto oferował jej możliwość zemsty.



- Będą mnie szukać. - powiedziała Amy ponuro, sięgając po papierosa z nieszczęśliwą miną - Policjant na służbie, prowadzący sprawę wspólnie z Biurem, nie znika ot, tak sobie. To tylko kwestia czasu, aż służby zaczną węszyć, a chyba chcemy tego uniknąć, prawda? - zaciągnęła się nerwowo, spoglądając kątem oka na Vannessę. - Muszę wykonać kilka telefonów. I zajrzeć do swojego mieszkania. Nie zamierzam uciekać, naprawdę. - dodała szybko - Jak chcesz, możemy zrobić to razem. Tobie też przyda się kilka rzeczy... - zagaiła, obserwując reakcję kobiety.
Vannessa stała z pustym wzrokiem wpatrując się w miejsce gdzie przed chwilą stał jeszcze Anioł. Cały świat skurczył się dla niej do tego jednego punktu. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Była jak zahipnotyzowana w tym swoim wpatrywaniu się. Po chwili lekko zaczęła kręcić głową, a jej usta poruszały się bezgłośnie. Z każda kolejną sekundom ruchy głowy stawały się coraz wyraźniejsze, a szeptane słowa dawało się zrozumieć.
- Nieprawda. - To jedno proste słowo Billingsley powtarzała w kółko. Nie krzyczała jednak. Po kilku sekundach na twarzy wiedźmy odmalowała się prawdziwa rozpacz, a ona sama osunęła się na ziemie. Twarz ukryła w rękach i łkając ciągle powtarzała to jedno słowo “NIEPRAWDA”.
- Nie musisz mu wierzyć, Vannesso. To wszystko jest tak skomplikowane i niejasne, że żadna z nas nie może mieć pewności, że cokolwiek z tego, co się stało albo zostało powiedziane jest w całości prawdą - powiedziała Amy jak umiała najłagodniej, wtykając niezapaloną fajkę w kieszeń kurtki. Objęła lekko kobietę za ramiona i powiedziała cicho - Lepiej chodźmy. Gdziekolwiek, ale nie możemy tu zostać. Jeśli ktoś powiadomi policję albo Biuro, będzie po nas. Chodźmy. Na rozmyślania będzie czas, kiedy będziemy bezpieczne. - kiwnęła głową w kierunku oświetlonego bulwaru.
Vannessie chyba było wszystko jedno w chwili obecnej. Dała się zatem poprowadzić gdzie policjantka chciała, czyli do jej mieszkania.

- Nie masz przypadkiem czegoś... czegoś co... nie wiem. Co jest magiczne i groźne? - spytała Amy Vannessę, kiedy znalazły się przed drzwiami dobrze utrzymanej kamienicy gdzieś w Inner London - Ostatnio zakładałam te... bariery? Zabezpieczenia? Nie wiem do końca, jak reagują na Łowców. - wyjaśniła zakłopotana, wydobywając pokaźny pęk kluczy i manewrując przy kolejnych zamkach.
Vannessa spojrzała na Amy z wyraźnym niezrozumieniem w oczach. Już chciała coś powiedzieć, ale dała sobie spokój dalej kontemplując swój ból.
Policjantka uznała chyba to milczenie za “nie”, bo po krótkiej chwili czekania otworzyła drzwi i gestem zaprosiła kobietę do środka.

Mieszkanie było małe i ascetycznie urządzone. Minimalna ilość mebli, wszystko utrzymane w bieli, brązie i surowych materiałach: stali, szkle i drewnie. Jedynym odstępstwem od panującego wszędzie klinicznego porządku była wielka, korkowa tablica, zajmująca największą ścianę w salonie: jej powierzchnię zajmowały wycinki z gazet, zdjęcia, notatki, rysunki, kolorowe karteczki i różnokształtne przypinki, wszystko powiązane nitkami. Pod tablicą poniewierały się książki, kolorowe magazyny, kupa akcesoriów biurowych i mnóstwo pogniecionego papieru, większość zapisana znakami zapytania i wykrzyknikami.

- A kot znów gdzieś polazł... - Amy przeczesała włosy z ciężkim westchnieniem, starannie zdejmując buty w przedpokoju i podając Vannessie kapcie ze zdecydowaną miną. Zdjęła kurtkę, rozpięła kamizelkę kuloodporną i spojrzała na kobietę ciężkim wzrokiem.
- Ubrania są w szafce koło łóżka. Wino i coś do jedzenie w lodówce. Częstuj się. - zrobiła nieszczęśliwą minę - Eee... przepraszam. Nie jestem przyzwyczajona do przyjmowania gości. Obawiam się, że nie mam dwóch szczotek do zębów ani innych takich podobnych wygód. Będziemy musiały kupić coś po drodze. Poradzisz sobie? - spojrzała na Vannessę z troską - Muszę zadzwonić. Jak tylko to zrobię, wracamy do hotelu, dobrze? Nie martw się tym, co mówił Damien. Na pewno kłamał. - ujęła druidkę lekko za ramię i delikatnie ścisnęła, usiłując wywołać jakąś żywszą reakcję.
W odpowiedzi Wiedźma zaśmiała się tylko nosowo i usiadła ciężko na jakimś fotelu, uprzednio zdejmując obuwie. Omiotła mieszkanie wzrokiem i skupiła się na osobie gospodyni.
- Nie kłamał. - Odezwała się wreszcie Vannessa. To było proste stwierdzenie pozbawione jakiegokolwiek nacechowania emocjonalnego. - Idź, zadzwoń. - Otępiałe dotąd oczy stały się teraz zimne.

Apatia w jakiej wydawała się być Vannessa nie pozbawiła Druidki jednak trzeźwości myślenia. Wybrana przez Anioła czy nie Little była współpracowniczką BORBL i mogła wydać nieszczęsną, zrozpaczoną kobietę. Dlatego podsłuchiwała rozmowę policjantki.
Amy zadzwoniła na komendę policji. Przedstawiła się i poprosiła o rozmowę z niejakim Arturem Parrotem. Nazwisko to obiło się Druidce już o uszy. Ojciec musiał kiedyś coś o nim wspomnieć lub nawet do domu przyprowadzić. Amy powiedziała, że “musi pilnie zbadać niektóre nowe wątki śledztwa” i prosiła Artura o “krycie jej przed resztą zespołu” przez kilka dni. Zapewniła, że nic jej nie grozi i ma wszystko pod kontrolą A na koniec poprosiła, żeby zajął się mieszkaniem i kotem, a listę rzeczy, które trzeba zrobić w domu, wrzuci do swojej skrzynki pocztowej razem z kluczami.

Gdy Amy wróciła Vannessa nadal siedziała na tym samym fotelu. Nie skorzystała z zaproszenia i nie poczęstowała się niczym, anie nie przebrała. Jedyne co się zmieniło, to wyraz twarzy. Billingsely znów wyglądała jak ktoś żywy i czujący.
- Idziemy. - Wiedźma poderwała się z miejsca.
- A... a ubrania? Pieniądze? Coś na kolację? - policjantka otworzyła szeroko oczy, wyraźnie zdezorientowana - Nie możemy tak jechać nieznane zupełnie bez przygotowania! - zaperzyła się - Zawsze to samo. Kowboje ze specjalistów... - pokręciła głową z dezaprobatą i ruszyła w kierunku sypiali, gdzie mieściła się tez jej garderoba.

Billingsley popatrzyła z dezaprobatą na policjantkę. Następnie na siebie, równie krytycznym okiem. Nie wyglądała najlepiej. Nie żeby ubrania pożyczone, na wieczne oddanie, od Hensingtonów były złe, zniszczone, czy coś. Zwyczajnie nie pasowały do Wiedźmy i jej obecnego stanu ducha. Zemsta wymagała odpowiedniej oprawy. Vannessa miała nadzieję, że Amy będzie miała w swej garderobie coś pasującego.
- Masz rację. - Powiedziała siląc się na spokój. - Trzeba się odpowiednio przygotować. - Ruszyła z gospodynią.

Po przebraniu się Vannessa poczuła jak początkowy smutek i żal ją opuszczają. A ich miejsce zajmuje chęć zemsty.

- Nie wydajesz się przekonana do współpracy.
- A ty? - odpowiedziała Amy pytaniem na pytanie - Słuchaj. Nie wiem, co Holinsworth ci o mnie naopowiadał, ale ja jestem zwykłym obywatelem. Nie mam żadnych mocy, nie znam się na magii i całym tym Fenomenie. Zostawiam to specjalistom. Jestem szeregowym detektywem z policji. Zajmuję się profilowaniem przestępców. Gwałty, morderstwa, rabunki - to jest moja działka, a nie ratowanie świata i cały ten mistyczny bałagan. Naprawdę. Nie wiem, czemu ja, czemu teraz i po co to wszystko. I na dodatek za dużo w tym wszystkim niejasności, kłamstw i tajemnic. - założyła ręce za głowę i westchnęła - Nie nadaję się do tego, po prostu. Nie możesz oczekiwać od kogoś, kto nigdy nie pływał, że wrzucony nagle do basenu z entuzjazmem wygra wyścig na 100 metrów stylem dowolnym... - spojrzała na Vannessę bokiem i dodała - Po to właśnie powstało Ministerstwo, prawda? Do rozwiązywania takich pofenomoenowych problemów. Właściwie dlaczego teraz jesteś zbiegiem? Powinnaś gładko przejść z MR’u do Biura. Chyba prócz nazwy wiele tam się nie zmieniło?
- Z aniołami, demonami czy innym postfenomenowym gó… - Vannessa odchrząknęła. - Z kimkolwiek jestem skłonna podjąć teraz współpracę, żeby osiągnąć cel. - W jej głosi dała się słyszeć jakaś nuta zawziętości czy wręcz fanatyzmu. - Chociaż nie podoba mi się bycie pionkiem w grze, której nie rozumiem. - Nie patrzyła na rozmówczynię, tylko gdzieś daleko, daleko. - Pracujesz w policji. W genach masz ratowanie świata. - To nie był żaden przytyk Dało się słyszeć podziw. - Chociaż nie wiem jak będziesz temu zaprzeczała, to nie zmieni to faktu, ze tak jest. Ja też się nie znam na magii. - Rozłożyła ręce i wzruszyła ramionami. - Ministerstwo nie było ideałem. Wiem, że często zabierało sprawy policji, bez tłumaczenia. Ale BORBL... - Zaśmiała się szyderczo. - Biuro stosuje iście gestapowskie metody weryfikacji swych członków. Jeżeli to jest dla ciebie niewielka zmiana, to nie rozumiem dlaczego i ciebie zaproszono do tej zabawy.
- Biuro ostro rekrutuje. Łapią każdego, kto coś umie. Widać na górze jakaś koteria ma chwilową przewagę i stara się to wykorzystać. - Amy nigdy nie interesowała się polityką; uważała, że wszyscy “na wysokich stołkach” to banda dyletantów i złodziei, po której można spodziewać się wszystkiego najgorszego. To że Biuro zachowywało się “gestapowsko” - cokolwiek by miało to znaczyć - nie było żadnym zdumieniem.
- Wiesz, miałam kilka ofert awansu. Od Metu, od MR też. Jestem naprawdę dobra. - wyznała w nagłym przypływie szczerości - Nigdy tego nie chciałam. To co się dzieje na ulicy... to, co dotyka zwykłego człowieka - to jest ważne. Ratowanie świata nie ma żadnego sensu, jeśli nie zmieni to losu jednostki. Nie kupuję tych wielkich haseł. Czemu ten cholerny anioł, skoro ma te wszystkie moce, nie może ich wykorzystać do uratowania zaginionych dzieci albo szantażowanej przez gwałciciela kobiety, a tylko potrafi niszczyć i grozić?! - zacisnęła dłonie w pięści, a w jej głosie zabrzmiały twarde nuty - Ze wszystkim obdarzonymi jest tak samo…
- Prawdopodobnie z tego samego powodu, z którego policja nie robiła tego wcześniej. - Odpowiedziała spokojnie Vannessa. Wykłócanie się o to, że policjantka generalizuje nie miało teraz sensu. - Ja też nie rozumiem dlaczego wybrano i mnie. Miałam o to zapytać, ale nie zdążyłam. - Wzruszyła ramionami. - Widocznie byłyśmy we właściwym czasie we właściwym miejscu. Albo niewłaściwym. *
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 30-04-2015, 00:42   #83
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Autumm, Efcia

~*~

Zapasowa bielizna? Jest. butelka wody? Jest. Nie... to za mało. Może dwie? Ale wtedy nie zmieszczą się terenowe buty... Kurtka? Przeciwdeszczowa, zimowa, płaszcz czy jakaś bardziej wyjściowa? Ile bluzek? Dwie? Trzy? Jak długo zamierzają tam być? Kto wie, czy będzie możliwość zrobienia prania... właśnie! Szczoteczka do zębów i mydło! A co z szamponem..?!

Amy nie cierpiała wyjeżdżać. A szczególnie w pośpiechu. Jak niby spakować się i przygotować na każdą możliwą ewentualność, mając do dyspozycji wszystkiego za mało: czasu, informacji i miejsca w bagażach?

Ratowanie świata i wybory mogące decydować o życiu i śmierci milionów ludzi to naprawdę mały pikuś w obliczu decyzji tak poważnych, jak ta, czy na przykład zabierać ze sobą suszarkę, czy może jednak poświecić ją w imię trzech dodatkowych par skarpet...

~*~

- Vannesso... - Amy wyszła z sypialni z walizką na kółkach i małym plecaczkiem. W wolnej ręce trzymała stylowe szelki na broń.
- Może robię właśnie najgłupszą rzecz, jaką mogę, ale chyba powinnyśmy sobie ufać. Nie wiem, co czeka nas w Stonehenge, ale musimy być przygotowane na wszystko. - wyciągnęła do druidki broń ostrożnym gestem.
- To mój zapasowy rewolwer. Dostałam go od ojca w prezencie, jak wstąpiłam do służby. Niech teraz ciebie broni. - westchnęła - Nienawidzę czegokolwiek, co strzela, ale chyba nie mamy innego wyboru.
- Ale ja nie potrafię strzelać. - powiedziała z rozbrajającą szczerością druidka unosząc, ręce do góry i odchylając się górną częścią ciała, jakby chciała uciec od broni.
- Od tego mam egzekutorów, znaczy, hmmm… - odchrząknęła. - Byli, od tego byli egzekutorzy.
- Nie szkolili was wszystkich...? - Amy zamrugała oczami, a potem roześmiała się, cokolwiek sztucznie.
- Eh. Ja też “mam od tego” mundurowych. I partnera. Ale każdy funkcjonariusz musi umieć się obronić, nawet jak bardzo chce unikać konfrontacji. - zdjęła plecak i kurtkę, sprawnie wciągając szelki i poprawiając broń.
- Wiesz, byłam przekonana... wszyscy u mnie w pracy byli przekonani, że każdy spec z MR to co najemnej superman i maszyna do zabijania. Skoro ci cali “egzekutrzoy” to taki wasz SWAT, to czym się ty zajmowałaś? - spytała z ciekawością, ubierając się na powrót.
- Nie, nie szkolili. - odparła zgodnie z prawdą Vannessa - Większość tych istot jest odporna na broń. Unicestwić je można innymi metodami. Tym się zajmuję. Potrafię je wyczuć i unicestwić. Może nie wszystkie, ale pewną część. Gdy coś wyskakuje na mnie z kłami i pazurami, to właśnie Egzekutorzy mają zadbać o to, bym mogła spokojnie kontynuować walkę na innym poziomie. Nie można tak na dwa fronty.
- To znaczy, jesteś w kimś w rodzaju egzorcysty, tak? - Amy zmarszczyła brwi, próbując przywołać jakieś strzępki wiedzy, jakie miała o temacie. A raczej jakich nie miała, bo mimo intesywnego marszczenia nic jej się nie przypomniało.
- Zajmujesz się odsyłaniem tych wszystkich stworzeń z innych wymiarów tam, skąd przyszły...? - upewniła się. W jej oczach zapaliły się iskry.
- A co, tak tylko teoretycznie oczywiście pytając, może zadziałać na... anioła?
- Wiesz. Aniołów jeszcze nie było. Także ci nie odpowiem.
- ...a demona? - spytała policjantka z rozpędu - To chyba ta sama kategoria bytów. Wielkie, ma skrzydła i zwiastuje apokalipsę. Metodami pracy nie różnią się zbytnio, może są wrażliwe na to samo. - dodała kwaśno.
- Nie. - Vannessa kategorycznie zaprzeczyła - Demon to demon. A anioł to anioł. Chyba, że chodzi ci o upadłe anioły, błędnie zwane demonami.
- Ludzie poradzili sobie z Fenomenem i dotychczasowym zestawem Martwych... to poradzą sobie z nowymi cudami. - Amy zacisnęła dłoń w pięść - To tylko kwestia czasu. Nikt nie będzie narzucał komuś swoich pomysłów, tylko dlatego że jest silniejszy…
- Ale to odwieczne prawo natury. - Druidka wydała z siebie jakiś nosowy pomruk, który mógł być śmiechem.
- Kwestia czasu, tak? Czasu, którego nie mamy. - Vannessa spoważniała nagle. - Masz okazję pokazać, że jesteś lepsza od niego. Widzę jednak, że nie chcesz tego zrobić. - w ostatnim zdaniu dało się wychwycić lekką drwinę lub ironię.
- Co to znaczy “lepsza” ? - Amy skierowała się do wyjścia, turkocząc walizką - Nie jestem święta, ale chyba nie możesz stawiać na jednym poziomie zwykłego obywatela i opętanego moca dziwoląga...?
- Jesteś osobą wierzącą?
- Tak... ale co to ma do rzeczy? - policjantka dotknęła przelotnie schowanego pod bluzką krzyżyka. - Jeśli pijesz do tego, że niby anioł, wola Boża... - uniosła brew - To nie kupuję tego. Skrzydła i pompatyczne imię nie czynią jeszcze z ciebie posłańca jakiejś wyższej siły; anioły, demony, fae... to tylko nazwy, które ludzie ponadawali temu, z czym im się kojarzyły te... te... istoty. Zewnętrzne podobieństwo kilku elementów jeszcze o niczym nie przesądza.
- Nic nie ma do rzeczy. - wiedźma wzruszyła ramionami - Albo wszystko. Pogardzasz tymi opętanymi mocą dziwolągami, bo się ich boisz czy dlatego, że im zazdrościsz?
- Nie pogardzam. - zaprzeczyła Amy, chyba trochę zbyt szybko - Po prostu widzę, co się dzieje. Wskaźniki przestępstw, szczególnie tych brutalnych, poszybowały w górę po Fenomenie... i tam pozostały. Życie w Londynie stało się tysiąckroć bardziej niebezpieczne, tak że przypomina oblężoną twierdzę. A na każdą akcję jest reakcja; w ludziach się gotuje, a stąd o krok do pogromu i samonakręcajacej się spirali nienawiści i wyniszczenia. - poklepała się po kaburze - To tak jak z bronią. Nie możesz dać jej każdemu i bez przeszkolenia. A moc... dary... nazwij to jak chcesz, pojawia się nadzwyczaj losowo i w często w niewłaściwych rękach. Chciałabym ufać wszystkim ludziom, niezależnie od tego, czym są. Ale wybacz, zza mojego biurka w komendzie wygląda to zupełnie inaczej. A jeszcze na dodatek odpowiedzialne za Martwych służy okazują się być samo umoczone...
- Pogardzasz. - powiedziała bardzo powoli Vannessa, takim mocno trącącym psychoanalizą tonem.
- Słychać to w twoich słowach. - zaśmiała się przy tym - W tym jak opisujesz te istoty. Jak generalizujesz. To dość zabawne w ustach kogoś, kto również ma bronić ludzi… - zrobiła krótką chwilę dla zwiększenia dramatyzmu - …przed bestiami w ludzkich skórach.
- Po prostu patrzę bez sentymentu tam, gdzie może czaić się największe niebezpieczeństwo. Taka praca. Jesteś gliną, to żyjesz tak długo, jak wątpisz i w każdym widzisz potencjalnego przestępcę. Ludzie tacy są. - Amy rozłożyła ręce - Wystarczy im okazja do zrobienia czegoś złego... czasem nawet bez motywu. - zaśmiała się - Wiem, wiem jak brzmię. Ale masz w rodzinie “naszego człowieka”, powinnaś mi trochę odpuścić.
- Waszego człowieka? - Billingsley była autentycznie zdziwiona - Aaaaa, no tak. Waszego człowkieka. - zabrzmiała jakby dopiero zdała sobie sprawę z tego co Amy powiedziała.
- Ładnie go oceniasz. Jako potencjalnego przestępcę. O swoim partnerze też tak myślisz? - niby normalnie pytanie zostało zadane, ale było w tym coś takiego wrednego.
- Oczywiście. O sobię tak myślę! - Amy uśmiechnęła się szeroko, ukazują białe zęby, zupełnei jakby Vannessa opowiedziała jakiś dobry żart.
- Popatrz co robię: okłamałam pracodawcę, biorąc nadprogramowe wolne, w międzyczasie załatwiając prywatną sprawę. Ta tablica w mieszkaniu? Ukrywam przed przełożonymi istotne wiadomość ze śledztwa. A teraz współpracuję z z jakimś szalonym terrorystą, zamiast wydać go władzom. Na dodatek uciekam z miasta w towarzystwie niebezpiecznej, zbiegłej eks-pracownicy MR’u, niezarejestrowanej Łowczyni i pomagam jej się ukrywać, oo wszystkiego znajdując piękne usprawiedliwienia. A ostatnio mało nie zabiłam człowieka, bo nie chciał zeznawać. - spojrzała na Vannessę z błyskiem w oku.
- A to wszystko nawet bez szczególnego wysiłku i powodu. I jak tu nie sądzić, że ludzie są pełni niecnych uczynków? - spytała z humorem.
- Cel uświęca środki. - takie było zdanie druidki.

Na to Amy już nie odpowiedziała, bo co począć na takie dictum? Mimo tego, że z początku wydawało się policjantce, że przez podobny etos służby - bądź co bądź obie pracowały w instytucjach odpowiedzialnych za bezpieczeństwo państwa i obywateli - mentalna różnica wydawała się nie do przebycia. MR i Met różniły się bardziej niż niebo i ziemia. A może to "obdarzeni" różnili się tak bardzo od "normalnych"...?

Pozostawało mieć tylko nadzieję, że nie będą to *aż takie* różnice, by zamienić podróż do Stonehenge w towarzyskie koszmar... albo coś bardziej intensywnego czy niebezpiecznego. Wyprawa już sama w sobie zdawała się być wariacka; dokładnie do tego wkurzonej Łowczyni wcale nie się Amy nie uśmiechało.

Na całe szczęście nic nie wskazywało na to, by różne charaktery i różne punkty widzenia miałyby być punktem zapalnym; po dyskusji w domu, kobiety nie rozmawiały ze sobą wiele. Noc w hotelu też minęła spokojnie. Rano zestresowana tak długim przebywaniem z inną, mocno emanująca osobą Amy zaprawiła się lekami, popijanymi gorącą kawą i - pełna pogardy dla siebie i swojej słabej woli - wypaliła kilka pospiesznych fajek, zanim poczuła się na tyle pewnie, by wsiąść do przygotowanego przez Holingswotha auta i ruszyć w trasę ze swoją tajemniczą towarzyszką, ku równie tajemniczej lokalizacji... i równie tajemniczemu zadaniu.
Treść listu jaki Amy zostawiła w skrzynce dla Parrota. Dolna część kartki została zagięta, by nie dało się przeczytać ostatniego akapitu:

3/4 listu zajmowały pospieszne polecenia i zwykłe informacje tego typu jak to, jaką karmę je kot, gdzie zakręca się wodę etc. oraz prośbę o zajęcie się sprawą Amy Dropnick.

Na dole Amy napisała:

"Jeśli nie dam znaku życia przez dłużej niż tydzień - i TYLKO WTEDY - przekaż Hardemu to, co jest pod zagięciem. Będzie wiedział co z tym zrobić."

---- zagięcie strony----

Vannessa Billingsey jest ze mną; Damien Holingswoths -> Apollyn; Stonehedge -> Zakon Leopolda + coś ważnego.

 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 05-05-2015, 22:00   #84
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Towarzystwo pozostało głuche na moje próby skontaktowania się i moje teorie mogłam przedyskutować wyłącznie sama ze sobą. Nie żeby mi to przeszkadzało, bo często tak robiłam, ale nieobecność istotniejszych figur naszego małego zgromadzenia zaczęła mnie nieco martwić. Jakby śmierć Toppera nie była wystarczająco okropna i miało się wydarzyć coś jeszcze gorszego.

W międzyczasie, kiedy już miałam zacząć świrować w sobie tylko typowym stylu do kryjówki wrócił Finch. Jak tylko spojrzałam w jego twarz wiedziałam, że on też już wiedział.

Wypiliśmy za Maxa a potem O’Hara rzucił bombę o konieczności wyjazdu z Londynu. Miałam rację coś się szykowało. Zgarnęłam klucze do kryjówki i poszłam spać, nie powiedziałam niczego ważnego Finchowi zakładając, iż następnego dnia nie pamiętałby ani jednego słowa z moich wywodów.

Za to nie odpuściłam mu już następnego dnia rano, jeśli te trzy godziny snu można by było uznać za wystarczające, aby pogadać o istotnych sprawach.

Ulotniłam się z pokoju jak tylko Finch wyszedł do kuchni i dopadłam go przy ekspresie z kawą. Uzmysłowiłam sobie, że z ulgą opuściłam pomieszczenie, w którym została tylko Ala z podsypiającym Morrisem. Skacowany Ojczulek nie był wystarczającym gwarantem na brak niezręcznej konwersacji z Vordą.

Nachyliłam się do ucha Fincha jednocześnie przygotowując kawę.

- Wiem, co mówiłeś wczoraj na temat raportu o Morrisie, ale zanim przekażę wszystko szefowi to wolałabym abyś wiedział wcześniej, że podejrzewam, iż Ojczulek może być szpiegiem barona. Najpierw podejrzewałam, że dobrowolnym zważywszy na to ile Morris wypaplał wampirowi podczas naszego spotkania, ale później doszłam do wniosku, że to by się nie sprawdziło, gdy każdy telepata po krótkim badaniu mógłby odkryć sekret Leafa. Wydaje mi się, że baron ustawił Morrisa, jako marionetkę, przez którą będzie mógł nas sobie podglądać.

Zaczerpnęłam tchu i odsunęłam się od O'Hary żeby nie dać nikomu podejrzeń, co do treści, jakie przekazywałam Finchowi. Zerknęłam zza jego ramienia. Ani Ala ani Morris nie podążyli za nami do kuchni.

- Rozważamy taka opcję, Emma. Jest dość prawdopodobna. – Odparł półgłosem Finch wchodząc w tę moją konspirację.

- Jak dla mnie cholernie prawdopodobna. – zaakcentowałam słowo „cholernie” - Pytanie co z tym zrobimy?

- Obserwujemy. Nie będzie włączany w nic, co może nam zaszkodzić. Pokaże tylko siłę. Będzie trzymany z daleka od szefa. Niewielu zna jego twarz i tożsamość. Coś, jak kurde, Zorro.

Pokiwałam głową zgadzając się w pełni ze słowami O’Hary.

- Uważam, że o to właśnie chodzi baronowi, o szefa. Odniosłam wrażenie jakby próbował mnie naprowadzić na myśl o szefie a wiesz, co to oznacza w przypadku wampira Starej Krwi.

- Kantyk nie jest głupi. Dostałby od ciebie ostrą kontrę mentalną aż by mu poszło w kły. Chyba, że jest głupi i sądził, że przebije się przez twoje osłony. Wtedy raczej taki sojusznik - imbecyl nie będzie nam potrzebny. No, ale to sprawa naszego szefuńcia nie moja. W każdym razie będę miał na niego oko. Jak na ciebie kiedyś. Spokojna twoja rozczochrana.

Zignorowałam ostatnie dwa zdania.

- Nie mam na to żadnych konkretnych dowodów, ale widzi mi się, że markiz już rozmawiał z baronem. - Rzuciłam półgłosem mieszając intensywnie łyżeczką w kubku z kawą.

- Pytanie tylko, co ugrał. Kantyk ... Kantyk ma niewątpliwie szacunek innych wampirów. Mając ich po swojej stronie, mamy przeciwwagę fizyczną dla legionów markiza.

- Nie mam, co do tego dobrych przeczuć, Finch - wyznałam szczerze - Zakładam najgorsze... - Urwałam.

- Oni mogli się dogadać, jasna cholera!

Postawiłam kubek kawy z takim rozmachem, że aż trochę rozlało mi się na rękę. Na szczęście płyn nie był już bardzo gorący.

- Mogli. Ale nie musieli. Baron może jeszcze rozważać, co dla niego lepsze. Zresztą. Nawet jak się dogadali to i tak jesteśmy w tym samym miejscu. Zdani na swoje własne siły.

- Jeśli markiz się skontaktował z baronem to nie wydaje mi się żeby ten pierwszy dał czas do namysłu temu drugiemu. Albo się nie dogadali i dlatego markiz każe likwidować swoim podwładnym podwładnych Kantyka albo się dogadali i to, co widzieliśmy to było show odegrane specjalnie dla nas. Oczywiście nawet, jeżeli Kantyk zgodził się pracować dla markiza nie oznacza to, że jeszcze może po drodze zmienić zdanie i zdradzić Andre, jeśli uzna to za bardziej opłacalne.

Westchnęłam i wytarłam mokrą dłoń.

- Widziałeś moment, w którym te wampiry od barona zginęły w walce z Wynaturzeńcami? – Zapytałam prosto z mostu.

- Nie. A ty? – Odpowiedział mi tym samym pytaniem.

- Nie przyjrzałam się, bo miałam, co innego na głowie, a Morris w tym czasie uciekał, więc nie mógł tego dokładnie zobaczyć. A przynajmniej jeden z tych wampirów był Starej Krwi, a do drugiej wampirzycy Morris miał pewien sentyment, o czym Kantyk dobrze wiedział.

- W ogóle baron potraktował Leafa jak ostatnią szmatę, co zaskoczyło nawet samego Ojczulka jako, że wcześniej twierdził, iż baron w jakimś tam stopniu go poważa. – Rzuciłam ponownie ściszając głos.

- Może go sprawdzał. Albo nas. Ciężko powiedzieć, co taki stwór, jak Kantyk ma na myśli. Jesteśmy dla niego pionkami. Chociaż mnie i ciebie obawiał się. Wyraźnie. No. Ja w sumie jestem kimś, kogo nazywają nexusem, a ty… Ciebie wszyscy się boją.

- Sprawdzał, tak? - Zapytałam powątpiewająco - Z jednej strony dał rozkaz swoim wampirom żeby chroniły Leafa za wszelką cenę, bo raczej nie była to ich prywatna inicjatywa, a z drugiej strony potem pokazał Ojczulkowi jak ten niewiele dla niego zawsze znaczył, po czym za chwilę wychwala go przed mną posuwając się nawet do tego żeby zaznaczyć, iż Morris będzie świetnym nabytkiem dla nas.

- Jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi w tej chwili do głowy to takie, że Kantyk był dogadany z wiedźmą. Ta nasłała swoje potworki na jego pijawki a kiedy my znikliśmy z pola widzenia odwołała je. Wampiry przeżyły a my dostaliśmy Leafa, który dyszy żądzą zemsty, a ponieważ widzi jak to baron zlewa sobie jego pragnienia wywarcia tej pomsty to trzyma się nas upatrując w Towarzystwie swojej szansy na pomszczenie bliskiej osoby. My naiwnie wierzymy, że baron jest w konflikcie z Andre, bo przecież markiz kazał wyrżnąć jego podwładnych, więc wszyscy jesteśmy tam, gdzie Kantyk chce żebyśmy byli. – Nie dało się nie odczuć pewnego rozgoryczenia w moim głosie, kiedy to mówiłam.

- Ale wiesz, wolałabym nie mieć racji, bo to dla nas nie jest w najmniejszym stopniu korzystna sytuacja. - Zakończyłam.

Finch długo milczał. Potem skinął głową i potężnie ziewnął.

- Przepraszam. - Powiedział. - Obyś nie miała racji. Jakoś trudno mi dzisiaj myśleć.

- Ok. Rozumiem. Pogadamy później. Tylko powiedz mi jedną rzecz. Czy wiedźma coś powiedziała, coś użytecznego?

- Jeszcze nad nią pracują. Na pewno jednak jej schwytanie wzmocniło naszą pozycję w oczach Calma, a ten Wiewiór ma spore wpływy pośród innych fae. To nam pomoże. Przydałby nam się druid w szeregach, ale w Ministerstwie nie było odpowiednio silnych albo odpowiednio godnych zaufania. Zgodzisz się?

- Nie przypominam sobie nikogo przydatnego. – Zgodziłam się.

- No właśnie. To nowy dar. Nie do końca nam znany. Dobra. Chyba trzeba się zbierać.

- Chodźmy. – Zgodziłam się po raz kolejny raz z Finchem i odstawiłam pusty kubek po kawie.

Nawet nie zarejestrowałam, kiedy dokładnie ją wypiłam, bo przecież aż tak dużo mi się jej nie wylało. Trzy godziny to jednak zdecydowanie zbyt mało snu. Ciężko mi się było skupić. A kiedy ciężko mi się było skupić to robiłam się zirytowana i teraz byle iskra mogła mnie skłonić do wybuchu.

Jakąś chwilę później iskra odezwała się głębokim basem z kąta minibusu.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 06-05-2015, 17:28   #85
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Duncan Sinclair, Strażnik Muru, Bastion Londyn. Pierwszy który zacznie likwidację, zostanie rozszarpany, reszta będzie się tłumaczyć przed Londyńską Regulacją i obiema Koronami. - rzucił przez ramię, nachylając się nad rodzącą. - Oddychaj… czy coś. Wszystko będzie dobrze.
Był gotowy do walki, choć bardzo chciał jej uniknąć. Niemniej jednak odwracając się od regulatora-hipstera w stronę Lunaviel szybko ogarnął wzrokiem potencjalne pole bitwy. Może gdyby zdołał schować ją za ten menhir, możliwie szybko eliminując tych dwóch zdezorientowanych idiotów z tyłu… będzie ciężko, nie był dyplomatą, ale miał ogromną nadzieję że tym razem uda się dogadać.

- Nie jesteś w Londynie! Łapy w gorę. trzymaj je na widoku!

- Jestem w Anglii, wystarczy, by dotyczyły was pakty między koroną Szkocji a waszą. - mruknął Sinclair nie ruszając się znad Lunaviel. Ostentacyjnie uniósł dłonie do poziomu ramion. Nosił miecz na plecach, równie dobrze mogli kazać rewolwerowcowi odbezpieczyć kaburę i położyć dłoń na rękojeści. Cholerne angole i ich durne procedury.

- Ministerstwo Regulacji zostało rozwiązane dekretem z 15 marca bieżącego roku. Ręce w górze!

- Jestem Straźnikiem. Po waszemu Egzekutorem. Mogę trzymać ręce nawet w dupie, jeśli któryś pociągnie za cyngiel, niewiele wam to pomoże. - Domagająca się swoich praw hiperadrenalina nie sprzyjała prowadzeniu dyplomatycznej konwersacji. Niemniej zebrał całą siłę woli i spokoju by zwalczyć Bestię. - Jesteśmy jak widzisz dość zajęci. Wasze ministerstwa, wasza sprawa. Trafiłem do Anglii na waszą prośbę, na mocy umowy między Koronami. Królestwa Anglii i Szkocji wciąż istnieją, czy tu też coś przespałem?

Najwyraźniej byli skonsternowani, ale mieli swoje rozkazy.

- Mamy tylko twoje słowa. Możecie być równie dobrze czymś, co zamierza zniszczyć nasz świat. Zostańcie tam, gdzie jesteście.

- Jak widzisz, nigdzie się nie wybieramy. Zadzwońcie sobie do ambasady, zakladam, że będąc do tego stopnia nieskażonym fenomenem i magią, nie będziecie mieli problemów z trzaskami w słuchawkach. Podam wam dość faktów, nazwisk i dat, żeby mogli mnie jednoznacznie zidentyfikować. - Duncan trochę się uspokoił, ale pozostał czujny. Walka nie była dla niego ani nowością, ani problemem, jednak to co się działo przed nim było jednak najmroczniejszą dziedziną czarnej magii. - Któryś z was, angielskich baranów, ma przy sobie jakieś… nie wiem, ręczniki… albo kiedykolwiek był przy porodzie?

- Dobra. Zrobimy tak. ty zostaniesz w kręgu a twoją samicę weźmiemy do szpitala? Akceptujesz to?

- Jak dla ciebie, Księżna Lunaviel - Warknął Sinclair a palce wciąż uniesionych dłoni drgnęły ostrzegawczo. - W czasie ostatniej operacji w domenie Fomoraig, "moja samica" ocaliła więcej waszych spasionych angielskich tyłków, niż wszyscy tu obecni razem wzięci. Trochę szacunku smarkaczu. I już ja znam wasze szpitale dla odmieńców. Idziemy razem, albo wcale.

- Nie ma powodu do nerwów .. - zaczął Jenkins.

- Są powody, do nerwów - wtrąciła Lunnaviel. - Ja zaraz urodzę. A kiedy wchodziłam w ten portal moja ciąża była dopiero w początkowej fazie. Teraz czuję, że za chwilę wydam na świat nasze dziecko. To nie powinno się dziać, Duncael. Musimy .... założyć .... że ... popełniliśmy ... błąd. Ci ludzie mogą być w niebezpieczeństwie. Cokolwiek ze mnie wychodzi, nie jest już ... naszym ... dzieckiem... Nie może ... nim .... być.

- Aireamh na h-Aoine ort! - były sytuacje, gdy zwykłe “kurwa mać” nie oddawało istoty sprawy, tu z pomocą przychodziło nieskończone bogactwo języka gaelickiego, choć i te finezyjne bluzgi nadal nie oddawały uczuć Strażnika. - Cofnąć się! Nikt nie strzela, tylko pogorszycie sprawę. Jenkins… ten krąg ma jakieś właściwości zabezpieczające, czy kazałeś mi w nim zostać ze względu na przepisy?

- Trzyma wszystko, co nie pochodzi z tego wymiaru. Przynajmniej taką mam nadzieję.

- Dobra, zrobimy co możemy. Być może to tylko dmuchanie na zimne. Wyjdź z kręgu. - Nie czekał aż Jenkins wypełni polecenie i czy w ogóle to zrobi. Duncan nie miał prawa wydawać mu jakichkolwiek dyspozycji, ale liczył że glina ma instynkt samozachowawczy. Tymczasem nachylił się nad Lunaviel. - Nie wiem czy można wyobrazić sobie gorszą akuszerkę niż własny facet, a dla mnie to będzie jak pożar ulubionego pubu, ale nie mamy wielkiego wyboru. Wciąż istnieje szansa, że to po prostu nasze dziecko. Zawirowanie czasowe, czy inny szajs. Gotowa?
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 07-05-2015, 21:07   #86
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Jakąś chwilę później iskra odezwała się głębokim basem z kąta minibusu.

- Nathan. – przedstawił się Scott Finchowi choć już go poznał wcześniej

- Nathan?! - Fantomka wbiła wzrok w kąt samochodu - Zrobiłeś to jednak? - bardziej stwierdziła niż zapytała.

- Cześć Chudzino - odezwał się grubym głosem siedzący z tyłu rogacz - Ano nie mogłem się powstrzymać. Zawsze pragnąłem mieć rogi a ta dzisiejsza medycyna czyni cuda - uśmiechnął się - A tak na poważnie to chodzi ci o to, że siedzę sobie w tak doborowym towarzystwie czy coś innego miałaś na myśli?

- Miałam na myśli decyzję na "tak", kiedy się ostatnio widzieliśmy. O innych twoich wyborach nic mi nie wiadomo.

- Zatem, niech będzie, że tak. Zrogowacenia jak się okazało dostałem w pakiecie - przypatrywał się dziewczynie swymi czerwonymi oczyma - Czy zatem Twój wygląd sugeruje, że nie uczyniłaś tego jednak?

- A jak myślisz Nathan? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. - A co do zrogowaceń, to naprawdę się zdziwiłeś? Przecież wiedziałeś jak to będzie.

- Tak? A niby skąd? Z wyglądu menhirów? Z rodzinnych zdjęć na których mój przodek rogacz obejmował ludzką cześć rodziny w geście miłości i braterstwa? - w głosie Nathana nie było czuć drwiny. Pogodził się z tym co zastał - Zresztą nieważne Chudzino. Nawet jakbym dostał umowę na tą całą Uzurpację, w której byłoby napisane, że z tym co otrzymam dostaję w spadku te kilka dodatkowych rzeczy to i tak bym ją podpisał. Cieszę się, że Cię widzę w zdrowiu jak mniemam i bez żadnych dodatków na ciele - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Prawdą jest, że przeciwieństwa się przyciągają co? Coś nas zawsze pcha ku sobie - uśmiech nie znikał z jego twarzy choć zębami przestał już “świecić” - Nawet śmierć nie jest w stanie stanąć na drodze naszego spotkania. Czas się chyba żenić co? - mrugnął do niej okiem.

- Wiesz chciałam ci odpuścić. Naprawdę chciałam, ale skoro specjalnie mnie drażnisz to znaczy, że sam chciałeś i zasłużyłeś.
- Po pierwsze to wiedziałeś jak to będzie, bo ci pokazano jak będziesz wyglądał. Po drugie to o dodatki na moim ciele to ty się lepiej nie martw. A po trzecie to co rozumiesz przez przeciwieństwa? Kogoś kto ma czerwoną skórę a ktoś drugi nie? Kogoś kto ma rogi a ten drugi nie? Kogoś kto jest mężczyzna a ta druga nie? Kogoś kto jest Egzekutorem a ktoś drugi nie czy też może kogoś kto rozumuje jak ty jako przeciwieństwo do kogoś kto rozumuje jak ja?
W głosie Fantomki nie słychać było złośliwości czy tez wyzwania a jedynie delikatną wymówkę.

- Wierz lub nie moja droga Emmo ale brakowało mi tego. Może ty mi zdradzisz - zmienił temat - dokąd jedziemy? Horror był dość mało rozmowny w tej kwestii.

Dziewczyna zerknęła przelotnie w stronę Horrora.
- Jeśli Horror uznał to za tajemnicę i ci jej nie zdradził to dlaczego sądzisz, że ja ci ją wyjawię?

- Acha. W sumie to nic nie sądzę. Bawicie się w tajemnice to się bawcie dalej. Wasza wola. Jak zwykle miło mi się z Tobą gawędziło - rozejrzał się po samochodzie chwilę przypatrując się na tyle na ile mógł pasażerom samochodu. Po chwili odezwał się ponownie do Fantomki.
- Jeszcze jedno. Jak będziesz miała chwilkę Emmo to chciałbym Ci przekazać ostatnie słowa Toppera skierowane do Ciebie - zamilkł i przymknął oczy. Fizycznie wszystko z nim grało, to psychicznie czuł się zmęczony a czekał go jeszcze, rozpoczynający się, tajemniczy dzień.

- Bawimy się w tajemnice? - zapytała ostro. - Naprawdę na nic więcej cię nie stać. A dlaczego uważasz, że ja wiem dokąd jedziemy albo że mnie zobligowano do przekazywania ci czegokolwiek. Szczerze mówiąc to spotkanie ciebie tutaj Nathan było dla mnie sporym zaskoczeniem. A jak nie podoba ci się, że nie wiesz dokąd jedziesz to trzeba było o tym pomyśleć wcześniej i nie pchać się do samochodu. Ale ty tak zawsze, prawda? Nie zapytasz, nie doinformujesz się tylko bierzesz co ci dają a potem masz o to pretensje do wszystkich poza samym sobą. No to pozwól, że ci wyjaśnię tę prostą prawdę, która być może ci umykała do tej pory. To kim jesteś, gdzie jesteś, co robisz i jak się czujesz tak naprawdę to zależy głównie od ciebie.

Fantomka zamilkła i odwróciła się od Scotta ignorując ostatnie słowa o Topperze, tak jakby ich nie dosłyszała.

Jednak przeliczył się. Zapomniał, że nie umie gadać z tą dziewczyną. Chciał z nią żyć na dobrej stopie ale nie dawało się. Albo on był problemem albo ona.

- Za dużo emocji dziewczyno. Chyba będzie lepiej i dla ciebie i dla mnie jak po prostu nie będziemy ze sobą rozmawiać. Nie wiem co do mnie masz i w sumie nie za bardzo mnie to obchodzi. Nie przepadasz za mną? Trudno, jakoś to przeżyje - podczas całej przemowy nie podnosił głosu i ciężko było wyłowić czy w jakikolwiek sposób obeszły go słowa dziewczyny.

- Dlaczego uważasz, że to ty jesteś w jaki sposób odpowiedzialny za mój "nadmiar" emocji Nathan? - zapytała z przekąsem ponownie zwracając twarz w stronę Scotta - Może czas już przestać brać wszystko do siebie i przestać uważać, że cały świat i życie wszystkich ludzi kręci się wokół ciebie.

Swymi nienaturalnymi czerwonymi oczyma wyszukał oczy Emmy. Wpatrywał się w nie przez chwilę w milczeniu.
- Nie wiem - odezwał się w końcu - dlaczego uważasz, że ja robię z siebie pępek świata. Drażni cię moja osoba? To jest mi jedynie przykro, że jesteś zmuszona siedzieć w jednym samochodzie ze mną. Ja jednak teraz nie wysiądę bo mam dług do spłacenia i go spłacę, niezależnie od tego co sądzisz na mój temat. Obiecuję ci jednak, że będę się starał w miarę możliwości trzymać się od ciebie z daleka i nawet nie wchodzić ci w pole widzenia.

- Nie wiem Nathan jak jeszcze wyraźniej mam ci powiedzieć to co cały czas ci już mówię, a jedyne co osiągnęłam to twoja naburmuszona mina. Naprawdę to nie chodzi o ciebie i nie drażni mnie twoja osoba tylko głupoty, które wygadujesz.

- A w jaki sposób odczytujesz moją minę Emmo? W jaki sposób wiesz, że jest naburmuszona? Może właśnie w tym momencie tak wyglądam kiedy jestem totalnie wyluzowany a może właśnie taką mam minę jak jestem totalnie wkurwiony? Nic o mnie nie wiesz Emmo Harcourt. W twoich oczach jestem totalnym głupkiem, dzieciakiem w skórze prawie czterdziestolatka? To niech tak zostanie. Odbieraj mnie tak jak Tobie wygodnie. Czytaj sobie moje słowa tak jak chcesz. Przypominam ci jednak, że mnie nie znasz, nie spędzamy ze sobą dni, nie zwierzamy się sobie, nie przyjaźnimy się. Jedynie co robiliśmy wspólnie to sprawy w MRze i nasze pogadanki około tego. Pogadanki, które mnie już męczą. Wszystko odbierasz jakbym cie atakował, więc ty klasyczną obroną atakujesz mnie. Podkreślam nic do ciebie nie mam. Otaczasz się tajemnicami, otaczasz się osobami pełnymi tajemnic, niech tak będzie. Nic mi do tego. Wskazałaś mi gdzie moje miejsce w szeregach twoich znajomych i organizacji jaką firmują. Pozostaje mi tylko przeprosić i podziękować za to. Jeżeli to dzięki tobie zostałem wyrwany z Komory to postaram ci się spłacić ten dług życia. Choć z tego co wiem to raczej zawdzięczam to wizji Furyego i decyzjo kogoś z góry. Ja wiem, że jestem tutaj tylko dlatego, że powiedziałem “tak” łykając moc uzurpacji a nie dlatego, że zaakceptowano moje CV. I ok. Szanuję to. To moja moc jest potrzebna. Zatem pozwoliłem się popchać do samochodu. Wziąłem te ochłapy co mi dają i nie mam o to pretensji do nikogo. Szczególnie, że wiem do czego ma zostać wykorzystana. Zagadałem cię bo milo mi było zobaczyć znajomą twarz. Twarz osoby, której profesjonalizm darzę szacunkiem. Wybacz jednak bo zapomniałem się w jakiej lidze grasz i że za wysokie to są dla mnie progi. Zapomniałem, że nie spoufalasz się z byle kim ratując świat - nie odwrócił wzroku nawet na chwilę podczas tego całego swojego przydługiego monologu.

- Długie żale wylewasz jak na kogoś kto nie ma pretensji do nikogo Nathan, ale w jednym masz racje może lepiej nie rozmawiajmy, bo to zwyczajnie nie mam sensu. Zadajesz po raz kolejny pytania, na które już udzieliłam ci odpowiedzi i powtarzasz cały czas te same kwestie mimo, że zaprzeczyłam ich trafności. Nie słuchasz co do ciebie się mówi, bo masz już z góry ustalone zdanie i nic co powiem jak widać tego nie zmieni, więc po co się starać, prawda?
- I proszę cię, nie przenoś na mnie swoich własnych wrażeń i odczuć, bo jeśli ja nic o tobie nie wiem i cię nie znam to i vice versa ty nie znasz mnie i nic o mnie nie wiesz, prawda?

- Prawda. Sprawa zamknięta - nie ciągnął dalej wywodu. On i Emma różnili się ze sobą nie tylko wiekiem. W sumie to wyglądało na to, że oni różnili się ze sobą we wszystkim

Finch ostentacyjnie udawał chrapanie. Najwyraźniej bawił się dobrze ich rozmową. Za to Voorda milczała popatrując to na jedną, to na drugą osobę. W końcu nie wytrzymała.

- Ostatnie, co nam potrzeba w tej chwili, to wasza dwójka skacząca sobie do oczu. Wydaje mi się, że wystarczyło powiedzieć cześć i byłoby po temacie. Walczymy po jednej stronie. Dla jednej sprawy. Nie zapominajcie o tym, proszę.

Finch zachrapał głośno. Melodyjnie.

- Coś nie tak, O'Hara? Nie zgadzasz się ze mną.

Odpowiedzią było kolejne melodyjne chrapnięcie.

Minibus jechał przez budzące się do życia ulice Londynu wyraźnie zmierzając na zachód.

Emma spojrzała na Vordę z wyraźnym zatroskaniem. Otworzyła już usta jakby zamierzała coś powiedzieć, ale potrząsnęła tylko głową i opadła z powrotem na fotel. Podwinęła rękawy i zaczęła z pietyzmem sprawdzać czy noże ukryte w pochewkach na przedramionach były dobrze przymocowane.

Scott patrzył w zamyśleniu na swoje buty, jakby sprawdzał czy wszystko z nimi w porządku. Milczał bijąc się z myślami

Odezwał się w końcu brodaty rudzielec, milczący dotychczas i wyglądający na wczorajszego.
- Nie żebym wiedział o co w tym wszystkim chodzi, ale czy nie jesteśmy czasem wielką nadzieją białych? Czy nie mamy być odsieczą kawalerii nadjeżdżającą zza pięknych wzgórz w ostatniej chwili na ratunek fortu? Czy nie jesteśmy tymi dobrymi? Ludzie… - zawahał się przez moment zerkając na Czerwonookiego - damy sobie po pysku po robocie. Albo razem ten pysk zachlamy, co zdecydowanie bardziej mi się podoba. Wykażmy trochę empatii i szacunku do siebie nawzajem. Może jestem z wami od niedawna, ale czuję że to co robimy ma służyć czemuś większemu. Większemu nawet niż Ty, Czerwonooki. Większemu niż talent panny Emm. Większemu, choć to trudne do uwierzenia, niż uroda pięknej Rudowłosej. To o co walczymy ustępuje wielkością tylko mojemu kacowi, a to znaczy że jest ogromniaste. Dajcie sobie buzi, czy po buzi, ale nie trajkoczcie bez sensu. Ktoś zdecydował za nas, ale najpierw to my zdecydowaliśmy, że się zgadzamy. Nie ma tu chyba nikogo przypadkowego, nie powinno być też wątpiących.

Morris poczuł się głupio. Nie lubił tłumów, ale nie chciał by sprzeczki podzieliły grupę, która przecież dopiero się miała zintegrować.

- Jestem Morris Leaf, Ojczulek z zamiłowania. Nie znamy się za dobrze, nie wiemy co nas czeka i czy możemy na sobie polegać. Może to wyjazd w jedną stronę, z powrotnym biletem w drewnianej skrzyni. Czy w związku z tym, nie możemy okazać sobie trochę więcej zrozumienia?

Wstał, przytrzymując się ręką dachu busa.
- Skupmy się. Czy ktokolwiek może udzielić nam jakichś wyjaśnień, lub wydać konkretne rozkazy? Poskładajmy do kupy to co wiemy. Stonehenge, szczelina, zakon Leopolda. Kto przebije mnie danymi? Kto podbije licytację o jakieś sensowne informacje? Panie Finch, wychrapiesz coś do nas? Na co się mamy nastawiać? No i na włochatą dupę Lokiego, czy ktoś ma coś do picia?

Usiadł, czy raczej opadł na fotel. Było mu niedobrze, zapowiadała się długa podróż, a tu jeszcze jakieś niepotrzebne niesnaski po drodze. Litości, czy to takie trudne, utrzymać emocje na wodzy?

Nathan milczał zerkając na Leafa jedynie kiedy ten stanął w samochodzie. “Szczelina, zakon Leopolda” to i tak więcej niż wiedział on sam. Pożałował w tej chwili, że nie skorzystał z zaczepki Horrora i nie ruszył by wyciągnąć od Kilotona wiedzy o miejscu pobytu Rosamoon.

Finch otworzył oczy, spojrzał krzywo na Morrisa i powiedział:
- Jesteśmy na miejscu? Nie. To dajcie się człowiekowi wyspać. Vorda wie więcej. Jej wierćcie dziurę w brzuchu.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 16-05-2015, 15:59   #87
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Dlaczego ten facet ciągle mnie irytował? Dlaczego nie umiał sobie odpuścić i musiał brnąć w te swoje pseudo cierpiętnicze bezsensowne wywody. I to jakby mu było mało wkurzania mnie swoim zachowaniem i tonem głosu to jeszcze postanowił sobie zmienić wygląd, zapewne także tylko po to, żeby mnie dodatkowo wkurzać, ale akurat jego wygląd mnie nie ruszał. O nie. Jego wygląd był tylko przypomnieniem drogi i wyborów życiowych Nathana Scotta, przypomnieniem tego, co zrobił. Ten wygląd zwyczajnie mu się należał. Za całokształt jego decyzji, za rzucanie się na oślep bez uprzedniego zapytania, po co i dlaczego. A potem za całe to biadolenie, że się nie wiedziało, bo się nie zapytało. Tak jak i teraz.

Czy pan Nathan Scott naprawdę nie potrafił otworzyć gęby i zapytać gdzie go wiozą zanim posadził tyłek na siedzeniu samochodu czy też może Horror go porwał i siłą wpakował na tył busa? Tak czy siak nie zamierzał informować Scotta o celu naszej podróży gdyż stawiałam na trzecią prawdopodobną możliwość, a mianowicie robienia nas w jajo przez Nathana lub podjęcia się przez niego jakiejś dziwnej próby przetestowania nas wszystkich, a tego już nie zamierzałam tolerować.

Po jego reakcji stwierdziłam, iż miałam racje i rzeczywiście pan Scott dość nieudolnie próbował nas wybadać, a zatem niech sobie wyciągnie mylne wnioski z naszej konwersacji. Skoro i tak nic do niego nie docierało, kiedy mówiłam mu prawdę to równie dobrze mogłam pleść różne bzdury, bo i tak nie robiło to żadnej różnicy i nie wpływało na tok myślenia naszego Rogasia.

Później za te rozmówki z Nathanem dostało mi się od Ali i to dotknęło mnie do żywego. Myślałam, że Vorda poznała mnie na tyle żeby wiedzieć, że to, co skierowała także i do mnie w moim przypadku było całkowicie zbędne. Jeszcze gorszą alternatywą byłoby gdyby teraz poprzez to upomnienie odgrywała się na mnie za coś innego.

O’Hara symulował sen i pożałowałam, że nie poszłam w jego ślady i nie odcięłam się od tego wszystkiego zaraz na początku podróży.

Odwróciłam się od nich i pedantycznie zaczęłam sprawdzać swoje uzbrojenie.

Scott spasował, ale Morris chyba ocknął się z po-pijackiej drzemki i postanowił wtrącić swoje trzy grosze.

W końcu Finch otworzył oczy i przerzucił całą odpowiedzialność za wyjaśnienia na Alę. Morris podjął rękawicę.

- Jeśli to nie jest tajemnica, proszę o trochę szczegółów, przecież będzie nam wszystkim dużo łatwiej, jeśli dostaniemy czas na przygotowanie się do zadania. Nie każdy może po prostu spać przed akcją.

Ojczulek spojrzał na Alę i uśmiechnął się nieśmiało. Tak, Vorda różnie działała na facetów, ale zawsze działała.
- Co nas może spotkać w kamiennym kręgu? Czy wiadomo coś więcej?

Kopaczka westchnęła ciężko i spojrzała w stronę Fincha, który znowu udawał, że śpi, a może faktycznie spał tym razem.

- Skontaktowali się z nami nasi sojusznicy. Starożytne stowarzyszenie ezoteryczno - okultystyczne zwące siebie Zakonem Leopolda. Kilka dni temu zaobserwowali oni nietypowe zjawisko w kręgu w Stonehenge. Nie potrafili zrozumieć jego istoty, ale na wszelki wypadek wykorzystali swoje wpływy polityczne i społeczne, oraz naciski finansowe i utajnili ten fakt przed opinią publiczną i Radą Bezpieczeństwa Londynu roztaczając kordon ochronny nad tym zjawiskiem. A zjawisko to jakaś, no nie wiem, szczelina, szpara, rozrastający się portal nie wiadomo, dokąd prowadzący. Owe zjawisko powiększa się. Rozrasta. Szef Zakonu zjawił się u nas, w Towarzystwie i poprosił o wsparcie. A my jesteśmy tym wsparciem. Mamy zerknąć na to coś, skonfrontować, przegadać, ustalić pole do działania. Współpracować z Zakonem, który pomoże nam zaatakować Arcyfallusa. Zakonem, który jest naszym najważniejszym sojusznikiem w planach działania. Dlatego wysyła się nas. Szef ma o naszej grupie wysokie przekonanie i docenia nasze umiejętności. Nie spierdzielmy tego, szczególnie, że mamy na pokładzie dwie zupełnie nowe osoby. Nathana, który dąsa się na to, że nie obdarzamy go takim zaufaniem, jak ludzi, z którymi pracujemy od miesięcy w konspiracji. I Morrisa, który jest dla nas, wybacz ojczulku, elementem obcym, a jego gorliwość dowiedzenia się czegoś ponad to, co trzeba wiedzieć, jest aż nadto podejrzana, jak dla mnie. Jako jedyny chyba nie ma nad głową wyroku śmierci wydanego zaocznie przez BORBL. Doceń to, że jedziesz tutaj z nami, ojczulku. Okaż się pomocny, a kto wie, co wydarzy się dalej. Nie dziwcie się, więc naszemu dość, delikatnie rzecz nazywając, zdystansowanemu podejściu. To nie tylko wy musicie zaufać nam, ale przede wszystkim to my musimy zaufać wam, Scott. A to dla takich ludzi, jak my, uwierz, nie jest łatwe. Wybacz, więc, że ktoś nie reaguje odpowiednio na luźną pogawędkę, skoro od kilku tygodni, niemal, co kilka dni tracimy jakiegoś przyjaciela. Dowiadujemy się o śmierci kolejnych bliskich nam osób. No i najważniejsze, żyjemy tak długo, bo każde z nas jest w mniejszym lub większym stopniu introwertykiem i paranoikiem. Uszanujcie to, dobra. A my uszanujemy was. Być może.

Spojrzała na ludzi w minibusie.

- Coś jeszcze? Bo, szczerze mówiąc, mi tyle wiedzy wystarcza. Każde z nas dysponuje innym potencjałem innym, nazwijmy to, zestawem mocy, innym doświadczeniem. Razem mamy tworzyć jedność. Nauczyć się współpracy. I uszanować, że ktoś chce zachować coś w tajemnicy i, jak to pięknie Nathan ująłeś, bawić się w sekrety. Nauczcie się, że w Towarzystwie nie jesteśmy radosnym kółkiem wzajemnej adoracji, chociaż każde z nas za drugiego jest w stanie dać się zabić. I nie potrzeba o tym nawijki. Wystarczą czyny, co zresztą Morris widział wczorajszej nocy. Nie, ojczulku?

Zerknęła w stronę rudzielca.

- A jeżeli, Nathan, jeszcze raz pierdolniesz focha lub odwalisz publiczne samobiczowanie, bo potraktowaliśmy cię nie tak, jak traktujemy siebie, to zaręczam ci, osobiście złapię cię za te rogi i wypierdolę za okno. Zrozumiano. I dodam tylko jedno. Jeżeli sądzisz, że chodzi nam tylko o twoją moc, to jesteś tępy, jak młotek. Gdybyśmy patrzyli na ludzi, przez pryzmat mocy, bylibyśmy naprawdę niewiele warci, jako Towarzystwo. Moc nigdy nie była najważniejsza, chociaż faktycznie do najbardziej narażonych na ryzyko zadań lub takich, gdzie trzeba pokazać mistyczne muskuły, zawsze wysyłamy najlepszych ludzi. Takich jak Horror, dajmy na to, czy nasza śpiąca królewna Finch, albo Emma. Jeżeli uznano, że nadajecie się do tej elitarnej grupy, to tym lepiej o was świadczy. Ale pokażcie, że się nie pomylono. Nie kłapcie językiem po próżnicy rzucając imionami, skoro nie znacie ludzi obok siebie. Może akurat pan Morris niekoniecznie musiał wiedzieć o panu Furym, co Scott? Pomyślałeś o tym? Ale z drugiej strony zapewne przyjąłeś za pewnik, że wszyscy w tym pojeździe są wtajemniczeni w sprawy Towarzystwa. Nie twoja wina. Pewnie uznałeś, że tylko ty nic nie wiesz, i że reszta ma z tego tytułu niezłą zabawę. Miałeś do tego prawo. Zachowaj jednak powściągliwość, na przyszłość i nie rzucaj nazwiskami, pseudonimami czy imionami, nim nie upewnisz się, kto koło ciebie siedzi.

Ala wreszcie zaczęła mówić z sensem, ale jak dla mnie było to już po czasie. Już musiałam przełknąć jej wcześniejsze połajania.

- Wystarczy mi wszystko, co usłyszałem. – Odparł Leaf - Dziękuję, zarówno za informacje, jak i zaufanie. Nie dziwię się ostrożności, ale ktoś gdzieś uznał, że można mi zaufać, a ja sam postanowiłem oddać się pod komendę waszych dowódców z wyboru poniekąd, jako ochotnik. Faktycznie nie jestem zawodnikiem wagi ciężkiej w sprawie mocy, dlatego zamierzam poświęcić się odpowiednim przygotowaniom. Pewnie nikt nie zabrał ze sobą czarnej kury, co?

Wyszczerzył zęby do Ali, po czym wyjął z kieszeni marker i zaczął bezceremonialnie rysować na tapicerce jakąś mandalę.

- Oczywiście, że wzięliśmy czarną kurę Morris - odezwałam się przełamując dotychczasowe milczenie - Właśnie tam przysypia - wskazałam głową Fincha - tak właśnie brzmi jego drugie imię "Czarna Kura". Czyż nie brzmi to dumnie?
- I powiedz mi, co ci zawiniła ta biedna tapicerka?

Zerknęłam przelotnie w stronę Scotta, który z kolei nie odrywał wzroku od Kopaczki. Nie podjął jednak rzuconej mu rękawicy i nie otworzył ust. Pewnie zabrakło mu argumentów do dyskusji albo rzeczywiście spietrał się, że Ala wywali go za rogi z busa. Ja bym się nie zdziwiła gdyby tak zrobiła. W końcu przeniósł wzrok w kierunku okna i tępo przypatrywał się mijanym okolicom.

- Zabrakło ci jednego w, Emm - mruknął Finch z tyłu. - nie czarna kura tylko ... no wiesz ... - Najwyraźniej O'Hara zamierzał dołączyć się do rozładowania napięcia i jednak nadal podsłuchiwał, o czym rozmawialiśmy.

- Nathan. Z łaski swojej, powiedz mi, o co się dąsasz, jak świeża mężatka, która wyszła za starego pryka, licząc, że mała nieruchomość to domek nad morzem, a okazało się, że to dokładnie mała nieruchomość.

Otworzył oczy i spojrzał na Scotta. Twarz miał poważną. Prawie jak nigdy.

- Vorda wyraziła się jasno. Walnij prosto z mostu, po wojskowemu, co jest grane a nie skrywasz się za marsową miną. Nie chcesz z nami jechać? Nie zamierzasz z nami pracować? Nie ma sprawy? Poproś Horrora i zatrzyma samochód. Albo jesteś z nami, albo nie jesteś. Wybór jest dość klarowny. Ja działam wszystkim na nerwy od urodzenia. Średnio raz w tygodniu Vorda ma zamiar mnie udusić, Emma ignoruje, Horror zaszczyca wściekłym spojrzeniem, ale mi to wisi. Bo wiem, że mogę im zaufać. Mogę na nich polegać. A oni wiedzą, że mi na nich zależy i że oni mogą ufać mnie. Tak to działa. Jak masz wątpliwość, coś do nas, to możesz to powiedzieć. Bo jeśli to coś poważnego, coś gniewnego, to sorry, nie bierz tego osobiście, ale z twoimi zdolnościami i tym, co zrobiła z ciebie uzurpacja, nie chciałbym mieć cię u boku. Ani tym bardziej za plecami. Teraz to jest wycieczka krajoznawczo - zapoznawcza. Ale za chwilę... Za chwilę wszystko może się popsuć. I wtedy chcę wiedzieć, czy jesteś z nami. Tak na sto procent. Nie dlatego, że chcesz się odwdzięczyć, za uratowanie życia, wiesz, brachu. To żadna motywacja. A na wdzięczności, to nam naprawdę nie zależy. Zależy nam na lojalnych, godnych zaufania i rozumiejących nasze motywacje ludzi. A ty, Nathanie Scottcie, któryś mnie obudził z mojej niemal świętej drzemki, pierwszej od chyba trzech nocy, powiedz mi to wprost. Jesteś lojalny i godny zaufania? Jesteś twardy i profesjonalny, czy pierdolniesz to wszystko, jak to ładnie by nazwała nasza rudziutka Kopaczka, tylko, dlatego że Emma nie pogłaskała cię na dzień dobry po rogatej łepetynie? Aż tak ci bardzo zależy na jej opinii czy sympatii? Wal to. Wystarczy, że możesz jej zaufać. Nie bierzesz z nią ślubu, kurde bele, lecz idziesz do walki. To zupełnie dwie różne rzeczy.

Wbił spojrzenie oczu w twarz Nathana stając tuż obok miejsca, na którym siedział Scott.

- No dobra. Więc, o co ci Nathan chodzi? Oświecisz nas, co cię gryzie, czy też nadal masz zamiar opuścić to towarzystwo introwertyków i paranoików kiszących się we własnym sosie?

- Zastanawiałem się nad tym a to jest różnica w braniu tego za pewnik – Uzurpacja wpłynęła także na mimikę Scotta, bo teraz wedle mojej obserwacji dysponował mniejszym wyborem min. - Rozterki są rzeczą ludzką, choć do człowieka z racji wyglądu zapewne mi daleko. Znam motywacje Towarzystwa i je akceptuję, są zresztą tożsame z moimi motywacjami.
- Czy jestem godny zaufania to ty to powiedz na głos Finch skoro wlazłeś już do mojej głowy. Jestem? - Patrzył pytająco na stojącego nad nim O’Harę.

Ojczulek w tym czasie wyrysował ostatnie zawijasy.
- Umówmy się, że każdy potrzebuje czasu. Finch zna niektórych i im ufa, ale nie jesteśmy wszyscy zgraną paczką. Na prawdziwe zaufanie trzeba sobie zapracować, więc przyjmijmy na razie chłodny rozejm. Jak się wszyscy spiszą, inaczej będziemy na siebie patrzeć. Choć prawdę mówiąc jest, na co patrzeć i bez oczekiwania...
Przeniósł wzrok a jakże na Alę, omiótł ją pełnym podziwu spojrzeniem, a potem zerknął na Scotta, z zamyśleniem i fascynacją.

- Z kurą nie żartowałem, ale zapaskudziłbym tu pewnie wszystko, więc ograniczam się do rysowania szlaczków. Wybaczcie mi to bazgranie, ale to mnie uspokaja i pomaga w przygotowaniach. – Wyjaśnił Ojczulek.

- Nie czytałem ci w myślach, Nathan. Nie ja. Ja tego nie potrafię. - Finch uśmiechnął się drapieżnie, jak kocur. - A chłodny rozejm mi się podoba. Chociaż zdecydowanie bardziej podoba mi się chłodne piwo.

Nathan obrócił głowę ponownie w kierunku okna. Chyba robił tak, kiedy brakowało mu argumentów. Zirytowało mnie takie ignorowanie Fincha. Co było wolno mi nie było wolno byle, komu.
- Nie słyszałeś Nathan - nie wytrzymałam - to ja tutaj jestem od ignorowania Fincha. Chcesz być oryginalny to wymyśl coś innego, a jak by cię wyobraźnia zawiodła w tej kwestii to mam kilka sugestii.
- Ja ci mogę wybaczyć Morris to bazgranie- skierowałam się teraz w stronę Ojczulka - ale to nie mój samochód, więc nic ci po moim wybaczeniu nie przyjdzie.

- Może tego jeszcze nie czujecie, ale wyrysowałem spiralę, która ma nas powieść ku braterstwu. Rzecz w tym, że coś mi się po drodze pomyliło i nie mam pojęcia, jaki to będzie miało na nas efekt. Może uczyni silnych niezwyciężonymi, a może uczyni właściciela furgonetki zdenerwowanym. Nie mam pojęcia, w życiu nie widziałem takiego wzoru. - Morris z zakłopotaniem potarł szczękę, na której wyrastały małe złociste włoski zarostu.

- Znaczy, że po prostu bazgroliłeś bez ładu i składu i zniszczyłeś tapicerkę dla samej radochy niszczenia. - Stwierdziłam. - Chyba udzieliła ci się Morris nasza nerwowość. Wybacz, teraz postaram się rozpocząć medytację w stylu zen czy jak się to tam zwie i tym razem przekazać ci nienaturalny spokój. - Zakończyłam zdanie uśmiechem, który miał być w moim przekonaniu krzepiący i przyjacielski.

- Nerwowość nie… raczej za bardzo próbowałem podsłuchiwać wasze rozmowy - uśmiech Morrisa naprawdę wyglądał na przyjacielski - A do medytacji najlepszy jest kufel piwska, zawsze to ułatwia myślenie - westchnął z rozmarzeniem.

Scott mi nie odpowiedział, ale nie spodziewałam się żeby miał zamiar to zrobić i całkowicie zignorowałam jego obecność skupiając cała uwagę na Leafie.

Uśmiechnęłam się do Ojczulka tym razem trochę bardziej naturalnie.
- Podsłuchiwać Morris? Gadaliśmy tak głośno, że raczej trudno byłoby ci cokolwiek z tego przegapić. A jak mam coś pić to wolę coś mocniejszego niż piwo.

- A ja wolę pić po sprawie, niż przed nią. Denerwuję się, że zamiast działać razem pojedziemy tam skłóceni jak zgraja nastolatków i zakonnicy będą mieli z nas ubaw. Dajmy sobie wszyscy po buziaku, wyluzujmy i postarajmy się w spokoju dotrzeć do tych ruin, w których coś straszy. Któraś z pań chętna na pierwszego buziaka dla przełamania złych nastrojów?- Zapytał, po czym wymownie spojrzał na Alę, a przecież nawet nie wiedział, jaka Vorda skora była do buziaków.

- Myślałam, że denerwujesz się bardziej z tego powodu, iż miałeś podejrzenie, że nie ograniczymy się tylko do rozmowy i że zaraz weźmiemy się za łby w tej niedużej przestrzeni busa, nie zważając na innych towarzyszy naszej podróży, w wyniku, czego na przykład jakiś biedny skacowany Ojczulek mógłby oberwać.
Przestałam się uśmiechać.
- A jeśli chcesz całusami przełamywać zły nastrój to sam daj dobry przykład cmokając tego, który sieje nam tutaj największy ferment.

- Kobiety, które wolą rogaczy niż miłych ojczulków są dla mnie niepojętą tajemnicą – zakpił Morris.

- Nie łapię twojego toku rozumowania. – Przyznałam - Zaproponowałeś pojednawcze buziaki, jak mniemam, jako metaforę dla czegoś, tylko nie wiem, dla czego. Ja odparłam żebyś w takim razie zaświecił nam dobrym przykładem i pokazał jak wygląda taki metaforyczny ugodowy buziak na Nathanie, któremu najbardziej by się taki przydał, i teraz męczy mnie pytanie, co do tego wszystkiego mają kobiety dokonujące kontrowersyjnych wyborów?

Trochę rzeczywiście minęliśmy się w naszej rozmowie z Ojczulkiem a trochę go podpuszczałam żeby bardziej go wybadać, lepiej poznać. W każdym bądź razie tak jak gadka ze Scottem mnie tylko irytowała tak rozmowa z Morrisem uspokajała. Obecność Leafa była bandażem na Nathana, jak dla mnie. Szkoda tylko, że nie mogłam zaufać Ojczulkowi w pełni w świetle podejrzeń, co do jego powiązań z Kantykiem.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 17-05-2015, 10:48   #88
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DUNCAN SINCLAIR

Lunnaviell tylko skinęła głową. Wyszeptała kilka słów i nagle, wokół nich, zaczęła podnosić się mgła. Glamour. Magia fae. Duncan rzadko widywał, jak Lunnaviell używa swoich mocy, ale wiedział, że ma znaczny potencjał. W końcu była córką władcy domeny i jedną z Łowczyń. A tam, na bagniska fomorów, wypuszczano tylko elitę elfich wojowników.

- Nie będą … oglądać ….

Zrozumiał. Mgła otoczyła ich gęstym okręgiem. Ludzie na zewnątrz chyba nie byli zadowoleni, ze stracili potencjalnie groźne obiekty z oczu, lecz ich głosy tłumiły mgły.

- Zróbmy … to …

A potem zaczął się taki horror, jakiego nawet zatwardziały kryminalista, członek grupy przemytników, bandzior, a potem nawrócony Strażnik Muru, Duncan Sinclair, nigdy jeszcze nie przeżył.

Zaczął się poród.

EMMA HARCOURT, MORRIS LEAF, NATHAN SCOTT

W minibusie zrobiło się cicho. Morris Leaf zasnął, nim Emma zadała mu pytanie. Oczywistym, więc było, że na nie odpowiedział. Vorda siedziała spięta i zła. Wyraźnie wyczuwali od niej te negatywne wibracje, te niewerbalne sygnały – „nie podchodź”, „chcę być sama w tej chwili”. Musieli je uszanować, jeżeli nie chcieli przypadkowo oberwać. O’Hara faktycznie zasnął. Tył samochodu wypełnił jego regularny, niespokojny oddech. Chyba nie był to najlepszy sen w życiu Fincha. Emma spojrzała na niego przelotnie i ujrzała, jak bardzo wymizerowany jest ten facet. Skóra na jego twarzy zdawała się opinać kości czaszki. Wychudzona twarz wyrażała ogromne napięcie, jakby przez sen O’Hara zdjął swoją maskę.

Scott też milczał. Wpatrywał się w widoki za oknem, zły i poruszony tym nagłym atakiem na jego osobę tych samozwańczych łowców, tych zadufanym w sobie ludziom, którzy zachowywali się tak, jakby pozjadali wszystkie rozumy. Emma nie mogła zasnąć. Nie w tym miejscu. Nie przy Scottcie i nie przy Leafie.

Tylko Horror, jak zawsze, wydawał się zupełnie nie przejmować tym, co się działo za jego plecami. Prowadził samochód ze stałą prędkością. Skupiony na tym jednym zadaniu. Jak zawsze.

* * *

Za oknami zrobiło się jasno. Wokół nich rozciągały się typowo brytyjskie krajobrazy. Zamglone pola, małe miasteczka oraz malownicze wioski.

W końcu Horror skręcił w drogę zjazdową prowadzącą do Stonehenge, o czym wyraźnie oznajmiały odpowiednie drogowskazy.

Tutaj nacięli się na blokadę.

VANNESSA BILINGSLEY, AMY S. LITTLE

Teraz! Teraz! Teraz!

Obudził je głos w głowie. Męski. Władczy. Głos anioła.

Ruszajcie teraz!

Wykonały polecenie, mimo ze na dworze było jeszcze ciemno, jak wsiadały do samochodu na stanowisku numer 12 na hotelowym parkingu. Samochód był jakąś nie rzucającą się w oczy wersją najpopularniejszych modelu z lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Bez elektroniki, którą mógł zakłócić Szum Duchowy.

Silnik pracował bardzo cicho. Kiedy jechały, prawie go nie słyszały.

Wokół nich panowała ciemność, rozpraszana tylko przez snopy ich reflektorów. Nie widziały żadnych policjantów na rogatkach. Żadnych blokad dróg. Czy to było aż tak proste? Ucieczka z Londynu? Vannessie aż trudno było w to uwierzyć. Wszystko to jakoś jej nie pasowało. Z jednej strony wszechmocny niemal BORBL i jego macki, uszy i oczy prawie w każdym miejscu na Wyspach, a z drugiej … pusta droga, z nielicznymi tylko mijanymi samochodami.

Nie narzekały jednak.

Na pierwszą blokadę natknęły się na drodze prowadzące tuż do ich celu. Do Stonehenge. Czterech ludzi w policyjnych kamizelkach taktycznych, uzbrojonych jak na wojnę, niepokojąco przypominających wyszkolonych ludzi z Grup Szybkiego Reagowania MR-u, lub najemnych zawodowców. I jeden samochód ustawiony w poprzek drogi i uniemożliwiający przejazd. Zgodnie jednak z zapewnieniami Holinswortha, miały tam spotkać się z Jenkinsem i Windsorem. Zakładały, że kiedy powiedzą, do kogo jadą i kto je przysłał, ludzie przy blokadzie przepuszczą je bez chwili zwłoki.

- Jesteśmy od Holinswortha. Mamy spotkać się z Jenkinsem lub Windsorem – powiedziała Vannessa spoglądając bez strachu w maskę taktyczną mężczyzny przedstawiającą wyszczerzoną, zębatą czaszkę i ignorując lufy karabinów maszynowych mierzące, jakby od niechcenia, w ich stronę.

- Wysiądźcie z samochodu. Ręce na widoku.

Posłuchały. Nie warto było dyskutować z grupą uzbrojonych zbirów. Stanęły blisko samochodu nie gasząc jednak silnika.

- Zaczekajcie. – rozkazał mężczyzna. – Sprawdzę to.

Użył radia przy swoim pasie, lecz chyba nie zadziałało.

- Bill – rzucił do jednego z trzech pozostałych mężczyzn. – Weź quada i podjedź do Jenkinsa. Powiedz, że przyjechały jakieś dwie dziewczyny od szefa. Jak się nazywacie?

- Billingsley – powiedziała Vannessa. Nie sądziła, by ukrywanie jej tożsamości miało tutaj jakikolwiek sens.

- Little. Ammy Little. – Dodała policjantka.

- Słyszałeś? – zamaskowany facet zdjął maskę ukazując młodą, dość atrakcyjną twarz.

- Jestem Trevor.

- Romeo – zaśmiał się drugi z mężczyzn. – Daj spokój paniom. On ma dziewczynę. Ja nie.

- Bo żadna cię nie chce, Jim.

Te żarty, takie ludzkie i przyjacielskie, zdecydowanie rozluźniły atmosferę.
Głowa zabolała Ammy bez ostrzeżenia. Mocno. Migrenowo. Coś wisiało w powietrzu. Coś … niedobrego. Kobiety wymieniły porozumiewawcze spojrzenie obserwując oddalający się w pospiechu quad. Vannessa też to poczuła.

Budzącą się moc. Przenikającą powoli do ich świata.

- Niech kolega się pośpieszy, bo zaraz może tutaj wydarzyć się coś nieprzyjemnego – powiedziała Ammy, kierując słowa do Trevora, który najwyraźniej dowodził tym patrolem.

Na drodze za nimi usłyszały warkot jakiegoś większego samochodu, a potem pojawił się minibus.

DUNCAN SINCLAIR


Mgła wirowała wokół nich.

Kłębiła się, niczym żywa istota. Wzburzona bólem Lunnaviell i jej krzykami. To właśnie te krzyki najbardziej przerażały Duncana. Nie błękitna, niczym atrament, krew płynąca z jego dziewczyny. Nie przepychająca się przez Lunnaviell główka. Lecz właśnie te krzyki.

Bo elfka nie krzyczała. A już na pewno nie krzyczała tak głośno! Tak rozpaczliwie! Tak boleśnie.

Mgły płonęły czerwienią, jakby ktoś wrzucił w nie kilka rac świetlnych i kłębiły się, niczym tornado. A oni byli w samym środku oka cyklonu.

Walczyli z tym, czego zatrzymać nie było można.

- Portal!

Krzyknęła Lunnaviel.

- Duncan!

Duncan odwrócił się u ujrzał, że przejście między wymiarami wypluwa coś jeszcze. Czy raczej kogoś. W falach zielonego ognia i kłębiącego się, czarnego dymu, wynurzało się z niego coś płonącego, coś dymiącego, coś … znanego.

- Zakotwiczył się.

Noworodek wyszedł w końcu cały. Duncan trzymał go w rekach. Swojego syna. Oślizgłego, oblepionego ciemnoniebieską cieczą. Pięknego. Chłopiec zapłakał.

- Mój płaszcz… - Lunnaviel pobladła, ale zachowała przytomność. – Owiń go. Marznie.

Stworzenie wynurzyło się na zewnątrz. Potężne. Kolosalne. Złowrogie i skrzydlate. Mimo odmienionego wyglądu Duncan je poznał.

- Nac! Ty skurwysynie!

Chciał poderwać się, złapać za łeb tego gnoja i roztrzaskać go o menhiry. Ale nie zrobił tego.

Zakotwiczył się. Rozumiał, co to znaczy. Życie tego posłańca i jego dziecka było ze sobą związane. Przyszli na świat w tej samej chwili. I póki jego dziecko, jego syn będzie żywy, póki nic nie zaszkodzi temu … Renegatowi.
Nac uśmiechnął się i rozłożył skrzydła – potężne, czarne, jakby wykute w lśniącej, żywej stali.

- Nazywam się Regent. Ten, który stał przy boku Samuela, gdy ten rzucił wyzwanie … Jemu.

Skrzydła uderzyły powietrze niczym grom.

- I dzięki wam, jestem wolny. Już nie jestem Zapomniany.

Kolejne uderzenie skrzydeł rozwiało mgły. Lunnaviel jęknęła i straciła przytomność. Nowo narodzone dziecię zakwiliło, zapłakało. Kotwica.

Ten, którego znali pod imieniem Nac, a który kazał nazywać się Regentem, uderzył skrzydłami po raz drugi. A potem skoczył w stronę ludzi poza kręgiem. Padły pierwsze strzały, rozległy się pierwsze krzyki.

EMMA HARCOURT, MORRIS LEAF, NATHAN SCOTT, VANNESSA BILINGSLEY, AMY S. LITTLE

Nagły huk wypełnił przestrzeń wokół nich. Zachwiał drzewami. Poruszył całunem. Napełnił serca trwogą.

Nathan poznał Vannessę stojącą pomiędzy trzema mężczyznami. Podobnie, jak poznała ją Emma.

Nie to jednak było ich największym zmartwieniem. Lecz strzały, które usłyszeli od strony Stonehenge.

Finch ruszył w stronę wyjścia. Spojrzał na Horrora i Scotta, na Kopaczkę.

- Czujecie, jakie to cholerstwo jest potężne. Bierzemy sprzęt i idziemy tam. Horror zrób przejazd.

Finch O’Hara spojrzał na Emmę.

- Trzymaj się z tyłu, Emm. Niewidoczna. Z tymi swoimi kosami. Jak wszystko inne zawiedzie, ty masz nie zawieść, jasne.

- Dość gadania – Horror wyskoczył z samochodu. – To, co tam się wyrwało jest … moim wrogiem. Od dawien, dawna. I nie powinno tego tutaj być. Jest słabe, lecz rośnie w siłę. Trzeba wepchnąć to do czeluści, z której się wyrwało. Lord już wie. Jest w drodze.

To było niespodziewane przemówienie z ust człowieka, który zazwyczaj wypowiadał jedno, dwa zdania na raz. Nie wiedzieli dlaczego, ale ta gadatliwość Horrora przeraziła ich bardziej, niż wyczuwalna moc, która zaczęła sączyć się z jego ciała.

- Leaf. Zostań tutaj. Emma, pogadaj z tymi dwoma dziewczynami i zobacz, skąd się tutaj wzięły i jak mogą się przydać. – To była Voorda.

Finch wyskoczył z samochodu ruszył w stronę mężczyzn.

- Jestem Nexus z Towarzystwa. Mieliśmy wam tutaj pomóc i jesteśmy.

Horror nie czekał. Szedł szybkim, energicznym krokiem w stronę Stonehenge, które znajdowało się niecałą milę od nich. Kopaczka ruszyła za nim, oglądając się na Scotta.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 17-05-2015 o 16:26.
Armiel jest offline  
Stary 01-06-2015, 09:25   #89
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post pisany wspólnie z Ravanesh, Autumm i MG :)



- Nie no… - Jęknęła wyraźnie zniechęcona i poddenerwowana Billinglsey. - Zaczynam rozumieć dlaczego przegrywają. - Dezaprobata była aż nadto widoczna na jej twarzy gdy spojrzała na policjantkę a później na dwóch dowcipnisi. - Czego tutaj pilnujecie tak naprawdę?

- Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami. - Tam była jakaś szczelina. Piekielna szczelina czy coś. Mieliśmy trzymać ludzi z daleka od tego miejsca. Tak na wszelki wypadek.
- Portal?! - Spytała Wiedźma z mieszanką niedowierzania, rozczarowania i rezygnacji. Zacisnęła przy tym mocno powieki i pięścią uderzyła w coś niewidzialnego koło siebie wykrzywiając przy tym usta w niezbyt przyjemnym grymasie. Po jej ostatnich doświadczeniach z tego typu tworami było to raczej naturalne.
- No. Tak słyszałem. - Odpowiedział jeden z ochroniarzy.
- A co słyszałeś o swoim szefie? - Druidka zmieniła ton głosu na bardziej neutralny. Jeżeli miały tu stać zanim zweryfikowana zostanie ich wersja, to przynajmniej mogła spróbować wyciągnąć jakieś informacje.
- Skoro od niego przyjechałyście, to chyba wiesz co i jak - mina faceta znów zrobiła się nieco ... podejrzliwa.
Dłonie, tak jakby od niechcenia, powędrowały bliżej broni.
- To chyba nie jest właściwy moment aby wypytywać szeregowych ochroniarzy o takie sprawy - koło Vannessy pojawił się szczupły mężczyzna w skórzanej kurtce i z niechlujna brodą.

- I co myślisz, że on ci powie o szefie, którego widział może dwa, może trzy razy w przelocie. Zresztą, zamiast wypytywać cyngli o nieistotne sprawy, zaczęłabyś przebierać z nami nogami w stronę Stonehenge. Twój talent, Vannesso, przez dwa n i dwa s, może okazać się tam potrzebny, by nie zginęło zbyt dużo kolegów tego biedaka, którego tak bez sensu ciągniesz za język.
Typek miał wyjątkowo paskudny ton głosu. Arogancki i zaczepny, jak londyński cwaniak z metra.
Za nim jednak stała osoba, której Vannessa nie spodziewała się spotkać w tym miejscu.
Emma Harcourt. Ponoć zabita podczas akcji MR-u kilka tygodni temu.
Ubrana na czarno, w strój, który zwykle nosiła podczas akcji w MRze. Nad każdym ramieniem wystawała rękojeść miecza, a zacięta mina sugerowała, że także i tutaj nie przyjechała na pogawędki.
Na blok-poście na raz zrobiło się tłoczno. Widać Damien ściągał posiłki zewsząd, ale nie bardzo panował nad logistyką, czego skutkiem było to, że Amy chwilowo znalazła się poza centrum uwagi. Nawet jej nie rozbroili... nie żeby miała zamiar stawiać opór w środku grupy uzbrojonych po zęby specopsów, ale takie przeoczenie sporo mówiło o organizacji “terrorystów” i ich pewności siebie. Jedno było fatalne, drugie nad wyraz wysokie; ciekawe czy słusznie.

W każdym razie policjantka postanowiła do ostatniej kropli wycyckać daną jej swobodę: uważnie przypatrywała się całemu zamieszaniu, notując w pamięci wszystkie szczegóły, które mogą być potem przydatne: ilość ludzi, cechy charakterystyczne, numery i modele pojazdów... nawet ostrożnie wyciągnęła z kurtki mały notatniczek i bawiła się nim niezobowiązująco; dobry motyw, żeby uspokoić nerwy i sprawdzić, czy ktoś zwróci jej uwagę. Jeśli nie, miała zamiar zanotować to i owo.

Migrena jej dokuczała; miała wrażenie, że zaraz przez jej głowę przejedzie kolejny rozpędzony pociąg wypełniony chaosem obrazów, imion, skojarzeń. Ale nie zamierzała pomagać tym ludziom, póki nie będzie do tego bezpośrednio zmuszona; na razie zaciskała więc zęby, spoglądając wokół uważnym wzrokiem.
- Miło widzieć cię wśród żywych. - Vannessa uśmiechnęła się nawet do Fantomki. Wprawdzie nie przepadała za Harcourt, ale naprawdę miło było widzieć kolejnego byłego współpracownika wśród żywych.
Po czym łaskawie obdarzyła spojrzeniem cwaniaczka.
- A konkretniej? To co tam jest?

- Według wszelkich przewodników przed, jak i po fenomenie, Stonehenge. - Irytujący brodacz wzruszył ramionami. - No, ale po Fenomenie to nie jestem już tak do końca pewien.

Wzruszył ramionami w wyraźnie błazeńskim geście. Mlasnął. Zaklekotał językiem, jakby sprawdzał czy ma jeszcze wszystkie zęby. Potem rzucił okiem na oddalających się rudowłosą kobietę i Nathana Scotta w jego rogatej postaci, jak i trzeciego mężczyzny poruszającego się w jakiś taki, niezgrabny i nieco przerażający sposób.

- Emm. Wiesz co masz robić. Zobacz co one tutaj robią i kim jest ta malutka kobietka z notesikiem. Wygląda mi dość groźnie, szczerze mówiąc. Ja lecę pomoc Kopaczce, Horrorowi i naszemu książątku z różkami. Wszystko jasne? Wiesz, co masz robić?

- Haha! - Billingsley zaśmiała się i szturchnęła łokciem policjantkę. - Widzisz Amy, twoi terroryści się na tobie poznali.
Po czym spoważniała.
- To może zacznijmy od początku. - Zwróciła się znowu do nieznajomego mężczyzny. - Jenkins, tak? Twój szef nie raczył nas wprowadzić za bardzo w szczegóły.

- Oj. Przykro mi, ale nie jestem Jenkinsem. Nazywam się O'Hara. Finch O'Hara. I też zwiedzam, razem z tą przemiłą wycieczką. Jenkins, tak sądzę, jest teraz gdzieś w okolicach tej strzelaniny.

- Robi się naprawdę coraz ciekawiej. - Zauważyła z przekąsem Billinglsey.

- Idź Finch - Kobieta spojrzała na O'Harę wymownie.
- Witaj Vannesso. Trochę czasu minęło odkąd ostatnio miałyśmy okazje porozmawiać, więc co słychać u ciebie? Co tutaj robisz? I kim jest twoja - Dziewczyna obrzuciła spojrzeniem kobietę z notesikiem - towarzyszka?

- Dziękuję, u mnie wszystko świetnie leci. - Skłamała gładko Druidka. Zrobiła to z entuzjazmem zalecanym przez powszechnie przyjęte i uświęcone zasady dobrego wychowania. - A u ciebie? - A jakże i tego elementu zwyczajowego przywitania, osób znających się na przykład z pracy chociaż nie koniecznie przepadających za sobą, nie mogło zabraknąć . - Amy Little. - Wskazała uprzejmie na starającą się wtopić w otoczenie przedstawicielkę stróżów prawa. - Policjanta współpracująca z moim nowym, ale raczej już byłym, pracodawcą. - Wiedźma zrobiła krótką przerwę, na wypadek gdyby Fantomka zechciała się przedstawić.
- Jestem Emily Livingston. - Fantomka wyciągnęła rękę w kierunku Amy, ale spojrzała się znacząco na Vannessę.
- Amy Sarah Little, Wydział Śledczy, Policja Londyńska. Vannessa miała na myśli Biuro Ochrony Rady Bezpieczeństwa Londynu. Pracuję z nimi przy jednym śledztwie. - wyjaśniła Amy uprzejmie i uścisnęła podaną jej dłoń. Obejrzała kobietę uważnie, zawieszając na dłużej wzrok na mieczach. Uniosła brew, ale nie skomentowała takiej niecodziennej broni.
- Jest pani jednym z “gości” Holingswotha czy bierze udział w tym wszystkim z własnej woli? - spytała neutralnym tonem. Palce jej drugiej dłoni wybijały na okładce notatnika niespokojny rytm.
- Daj spokój z tym policyjnym przesłuchaniem Amy. - Druidka lekko zganił policjantkę. - Awansu chcesz się na terrorystach dorobić? - To już było całkiem złośliwe. - A wracając do twojego pytania Em..ily - Wiedźma jakoś tak sztucznie wymówiła to imię. - Czekam na Jenkinsa sobie.
- Jestem tutaj, bo Holingswoth poprosił mojego szefa o pomoc. Rozumiem, że wy dwie jesteście tutaj na prośbę Holingswotha? - i nie czekając na odpowiedź kontynuowała - Rozumiem też obecność Vannessy, ale twojej Amy, mogę ci mówić Amy, to już nie za bardzo.
- Powiedzmy, że na prośbę. - Vannessa przytaknęła. - Obie zostałyśmy w dość niecodziennych okolicznościach wciągnięte w to wszystko. Chociaż prawdę powiedziawszy nawet dokładnie nie wiem w co?
- W Stonehenge otwiera się jakaś szczelina, więc powtarzam rozumiem po co ściągnięto tutaj ciebie Vannesso zważywszy na to, co może wyjść z tej wyrwy, ale ty Amy raczej powinnaś teraz zwiewać w przeciwnym kierunku.
- W przeciwnym kierunku jest niejaki Damien Holingsworth, znany także pod imieniem Apollyn... który obiecał mi - i mam wrażenie, że słowa dotrzyma - że zmiecie cały Londyn z powierzchni ziemi, jeśli nie będę współpracować. Także dziękuję za propozycję, ale wolę zostać. Możecie mnie dowolnie używać, jeśli macie taką potrzebę. - skrzywiła się i potarła skroń - Mogę otworzyć bagażnik? Mam tam coś przeciwbólowego, a strasznie dokucza mi migrena…
- Tyle to już zdążyłam usłyszeć. - Vannessa spojrzała na Amy, później na Emmę. - Tylko jaki to ma związek z BORBL? Orientujesz się?
- To zdarzenie tutaj? Mam nadzieję, że nie ma żadnego.
- Czyli kolejne kłamstwo. - Druidka zamyśliła się na chwilę. - Dzięki Emyli. Myślę, że twój szef będzie potrzebował twojej pomocy. Powodzenia w tym. - Vannessa uśmiechnęła się nawet. Po czy zwróciła się do jednego z mężczyzn, który je tu zatrzymał. - To gdzie ten Jenkins?
- Poczekaj, poczekaj - Fantomka zatrzymała Vannessę - Uważasz, że ta akcja ma jakiś związek z BORBLem, do tego jest tutaj policjantka współpracująca z BORBL, więc może ja czegoś nie wiem - Em zmrużyła oczy, a jej mimika twarzy sugerowała jakże niecodzienną dla kobiety niepewność.
Fantomka przestąpiła z nogi na nogę i odwróciła twarz skrywając ją przed Vannessą. Wpatrywała się w miejsce skąd dochodziły ją silne zawirowania mocy naruszające Całun.
Odwróciła się z powrotem w stronę Driudki.
- Jeżeli macie pomóc z ogarnięciem tego, tam, to dlaczego stoicie tutaj?
- Stoimy tutaj, gdyż ci mili panowie z bronią - Wiedźma wskazała patrol, których ich zatrzymał. - niezwykle uprzejmie poprosili o to. - Nie dało się nie wyczuć ironii w jej głosie. - Sama chciałabym wiedzieć czy ta akcja ma jakiś związek z biurem. Naprawdę. Holingsworth sugerowała, że Andrealfus przejął kontrolę na Radą i biurem. - Vannessa zmieniła ton na bardziej neutralny. - Uważa również, że portal ma z tym związek. Wydawałaś się być lepiej poinformowana niż ja, dlatego pytałam. Holingsworth uważa również, że obecność pani policjant jest tu niezbędna. Ona sama twierdzi, że nie wiem dlaczego. - Vannessa pochyliła się w kierunku Emmy, tak by tylko Fantomka mogła ją usłyszeć i wyszeptała. - Ale ja jej nie ufam. - Po tych słowach Druidka cofnęła się.
- Zanotowałam - odpowiedziała Vannessie nie komentując jej spostrzeżenia - No dobra. Jak mamy coś tam zdziałać to lepiej już chodźmy.
Fantomka odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę"miłych panów z bronią".
- Witam panowie. Kto tutaj podejmuje szybkie i wiążące decyzje?
- Szef, czyli chyba on - jeden z ochroniarzy wskazał drugiego, który nadal odprowadzał wzrokiem biegnącego Fincha, jakby wahał się, czy nie strzelić mu w plecy. Chyba coś zaszło pomiędzy tymi dwoma, coś czego zajęta rozmową z Vannessą Emma zwyczajnie nie zauważyła.
- Szefie. Do pana. Szefie!
Mężczyzna odwrócił się niechętnie. Podszedł. Spojrzał. Obejrzał Emmę uważnie od stóp, do głów, jak obiekt seksistowskiej napaści niewerbalnej, splunął na ziemię trzymaną w ustach zapałką i burknął:
- Czego?!
- Idę tam - wskazała głową kierunek gdzie popędziła reszta jej "oddziału" - I biorę ze sobą je dwie - teraz wskazała głową miejsce gdzie stała Vannessa z Amy - Wolałam podzielić się tym faktem z wami żebyście nie strzelili nam w plecy czy coś.
- Jasne. Jesteś z Towarzystwa, tak? Tego z Londynu, tak? - upewnił się z nadzieją.
- Oczywiście. Nie wyczuwasz charakterystycznego zapachu Londyńczyków? - zasalutowała chłopakom na pożegnanie - Trzymajcie za nas kciuki.
Szybko podeszła do Amy i Vannessy.
- Sprawa załatwiona. Idziemy. Powiedz mi Vannessa, czujesz tam to paskudztwo?
- Załatwione co? - Spytała najzwyczajniej w świecie Druidka popierając swoje pytanie odpowiednią mową mową ciała.
- Rzucamy się w wir zdarzeń, panowie z bronią nie stanowią już problemu, teraz problemem jest tylko to, co dzieje się tam w oddali. Dlatego pytam jak odbierasz emanację tego syfu z Stonehege, mieści się w twoim spektrum oddziaływania?
- Oczywiście, że je czuję. A wy nie? - Wiedźma zdziwiła się lekko. Po czym westchnęła głęboko. Wprawdzie głupia i samobójcza śmierć była wpisana w jej plany na ten dzień, ale nie w tym miejscu, nie przeciwko temu czemuś co chciało przedostać się do tego świata. Ich świata.
- Odczuwam całą gamę ich emocji. Z obiema skrajnościami, które reprezentują dwie najsilniejsze z nich. - Dodała całkiem rzeczowo. Jeżeli Emma chciała sprawdzić jak tam z mocami, to Druidka nie zamierzała kryć się. Niech Fantomka zamelduje swoim przełożonym. Prawdopodobnie chodziło im o prównanie tego co już wiedzą z tym co powie Vannessa.
- Też je wyczuwam - Fantomka machnęła dłonią szybkim ruchem jakby odpędzała natrętną muchę - ale chodziło mi o to czy czujesz, że możesz narzucić im swoją wolę?
- Teoretycznie. - Odparła zgodnie z prawdą Vannessa. - Sama wiesz jak to działa.
- No to przyjdzie nam wypróbować teorię w praktyce. A Amy, co ona potrafi?
- Nie macie Wiedźm? - Druidka zignorowała pytanie, na które nie potrafiła w żaden sposób odpowiedzieć. Postawiła za to własne. Podstawą każdej operacji była wiedza i Billingsley chciała ją posiąść, żeby odpowiednio przygotować się.
- Powiedzmy, że mamy dzisiaj zestaw bardziej bojowy niż wsparcia.
Vannessa spojrzała z ukosa na Emmę zwaną obecnie Emily. To co malowało się na twarzy Widźmy było mieszanką sceptycyzmu i rozbawienia.
- Zestaw bardziej bojowy, co? - Westchnęła.
“There's no time for us
There's no place for us
What is this thing that builds our dreams yet slips away
from us ”
Fałszując głośno nieśmiertelny przebój Queen, który jakże dobrze pasował do obecnej sytuacji, Vannessa ruszyła za Emmą. Może głupia i samobójcza śmierć w tym miejscu i w tym czasie nie byłaby taka zła?
- A ty Amy? - Fantomka powtórzyła swoje pytanie do trzeciej kobiety w ich towarzystwie - Jaka ma być twoja rola w tym wszystkim?
- Chyba żadna. - policjantka wzruszyła ramionami i zaczęła się mocować z wieczkiem wydobytego z auta słoika z lekami przeciwbólowymi - Wydaje mi się, że miałam pecha, po prostu. Śledziłam Vannessę i... i byłam świadkiem tego całego objawienia. Apollyn mnie oszczędził; może aniołom nie wolno zbijać przypadkowych przechodniów. Nie wiem. Po prostu niewłaściwie miejsce, niewłaściwy czas. - odkręciła wreszcie wieczko i wysypała sobie na dłoń małą górkę pigułek - Mogę wam służyć całym swoim policyjnym doświadczeniem. - uniosła oczy na Em, a potem przeniosła wzrok z powrotem na leki, jakby wahając się z decyzją o ich połknięciu - Ale z tego co rozumiem, oczekujcie jakiś... fajerwerków? Niestety, nic takiego nie potrafię... przeszłam wszystkie badania, naprawdę. - zapewniła szybko i wsypała sobie garść pigułek do gardła z nadzieją, że może zabiją choć trochę migrenę...
- Czyli jedyne, co mogę wymyślić dla ciebie tak na szybko to trzymanie się z tyłu. Chociaż naprawdę dziwna jest dla mnie myśl, że ktoś cie tutaj przysłał przez przypadek. Oni nie robią niczego przez przypadek Amy. No to chodźmy za Vannessą. - Fantomka się zawahała - Chyba że wolałabyś zostać tutaj przy blokadzie?
Policjantka rzuciła Em długie spojrzenie, a potem wydała z siebie dźwięk, który mógł być czymś pośrednim między śmiechem a westchnieniem.
- To. - sięgnęła do kurtki i pokazała Fantomce odznakę - Wciąż coś znaczy. Policja jest po to, żeby pomagać obywatelom w tych niepewnych czasach. Chodźmy więc zobaczyć, co można poradzić na takie rażące naruszanie porządku publicznego. - uśmiechnęła się blado i wsadziła ręce w kieszenie, gotowa do drogi.
- Dla sił z którymi masz zamiar się mierzyć to nic nie znaczy, ale to twój wybór. Trzymać na siłę cię nie będę. Poproszę tylko żebyś trzymała się z tyłu.
Emma ruszyła do przodu, ale tak, aby w razie niebezpieczeństwa mieć możliwość zareagowania i osłonienia Amy. Poza tym będzie się też starała mieć oko na Vannessę.
Kobiety ruszyły, prowadzone przez uzbrojoną w miecze Emmę.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 02-06-2015 o 19:18.
Efcia jest offline  
Stary 01-06-2015, 22:05   #90
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Nathan kroczył dwa kroki za Kopaczką. Jak już wspomniał znał swoje miejsce w grupie. “Radar” podłączony do jego ciała ostrzegał. To, ku czemu podążali emanowało mocą, emanowało zagrożeniem a co za tym idzie Nathan wiedział, że śmierć skorzysta z zaproszenia i pojawi się na tym polu walki.

Rogacz pędził przed siebie, ale Horror nadal go wyprzedzał. Parł, niczym burza. Niczym sztorm. Tuż obok niego biegła Kopaczka z rozwianymi włosami. Twarz kobiety była poważna, skupiona.
Im bliżej byli historycznego kręgu kamieni, tym bardziej pewne było, że to, co tam się dzieje, nie jest niczym dobrym.
Od strony Stonehenge wiał potężny wicher. Powietrze było jednak suche, niczym przy otworzonym piecu hutniczym, a przestrzeń wypełniała jakaś ognista iluminacja.
Nagle Horror zatrzymał się w miejscu, po czym zakrzyknął głośno, a głos jego brzmiał niczym trąba:

- TRZYMAJCIE SIĘ Z TYŁU!

Następnie odbił się i poszybował w powietrzu. W jednej chwili z ramion mężczyzny wystrzeliły potężne, pierzaste skrzydła a w rękach pojawił się ogromny, obosieczny miecz. Na głowie wyrosły mu włosy ukształtowując się w dość dziwną, kolczastą fryzurę.


- Tak myślałam! - krzyknęła z euforią, niemal jak mała dziewczynka.
Niebo przed nimi przecięły błyskawice.

Tymczasem Duncan ujrzał, jak skrzydlata istota, która podawała się za Naca poderwała się w niebo, po czym spadła, niczym pocisk poza kręgiem wyrysowanym wokół Stonehenge.
Lunnaviel nadal była nieprzytomna, a dziecko, ich dziecko, wpatrywało się w twarz Sinclaira z dziecięcą ufnością. Zupełnie nie okazywało strachu, mimo że wokół panowała iście piekielna kakofonia dźwięków.

Scott zatrzymał się na polecenie Horrora, gościa który okazał się być jakimś aniołem albo czymś podobnym. W sumie dużo to nie mylił się w swoich domysłach, które przedstawił w domu Horrora. Rozejrzał się oceniając teren i w końcu starał się skupić swoją uwagę na postaci przez którą jego alarm bił ostrzegawczo niczym potężny sztorm o nabrzeże.

- Czy on właśnie chciał nam przekazać byśmy skupili się na tym co może jeszcze wyleźć z kręgu?! - rzucił do rudowłosej.

- Zapewne tak. - Kopaczka zatrzymała się. - Nie mam jednak zamiaru czekać.

Dobiegł do nich zasapany Finch. ledwie łapał oddech i spoglądał na ich dwójkę z jawną niechęcią.

- Ja nie mam zamiaru go słuchać - Kopaczka popędziła za Horrorem. - Będzie potrzebował wsparcia.

- O co jej ca'man? - Zapytał O'Hara patrząc na Nathana.

Miał wyraźnie problemy ze złapaniem oddechu.

- Horror chciał byśmy trzymali się z tyłu. Nie wiem czy to z dobroci serca czy woli by mu nikt nie przeszkadzał w walce. Podpytywałem dziewczynę czy chciał byśmy skupili się na kręgu czy raczej nic innego już z niego nie wyjdzie i należy wspomóc Horrora - Nathan patrzył w kierunku kręgu i dwóch latających postaci.

- To że Horror chce, byśmy trzymali się za tyłki, nie oznacza, że ja chcę - Finch O'Hara wyszczerzył się głupkowato. - Nie kręcą mnie te jego homosiowe zagrywki.

Spoważniał jednak bardzo szybko.

- Sprawa wygląda dość paskudnie. Na razie dajmy mu działąć, Nat. Ale, cholera, nie wiem. Wyczuwam tego drugiego. Wiem kim to kurwiszcze jest. Musimy dać czas by pojawił się Grey. Dużo czasu, bo z tego co wiem, Grey tańczy teraz tango w Londynie z wymagającą partnerką. Co masz w arsenale?

- Karabin, dwa pistolety - były Egzekutor wymieniał je szybko - magazynki z nabojami mieszanymi, sztylety na łaki, fearie, własne pazury i dużo dobrych chęci. Acha, jeszcze granaty. Błyskowy, dymny i jeden kabum - spojrzał na Fincha - musi wystarczyć ale z kimś takim - przeniósł wzrok w niebo - jeszcze nie walczyłem i nie wiem czy coś zadziała tak jak powinno.

- Dobra. To mam plan. Trzymajmy jaja na szelkach i dajemy w ten sposób. Ja zaczaję się za tym wielkim kamulcem i spróbuję trochę podpalić mu te jego skrzydełka. A jak spadnie na ziemię, ty jebniesz go kilka razem glanem w czaszkę. Trochę go to zamroczy. Jedyny sposób na zabicie tego gnojka to wyrwanie mu serca. A to będzie mniej więcej tak proste, jak zaciągnięcie Emmy do łóżka. Czyli, raczej niewykonalne. Nawet Kopaczka dostała kosza, a zobacz jaka z niej ognista laseczka.

To okazało się prawdą, bo ... Voorda... płonęła tarzając się po ziemi - opanowana i zdeterminowana żeby zgasić płomienie, które ją otaczały.

- Damy radę wepchnąć zasrańca z powrotem tam, skąd wypełzł! Postrzelaj trochę do niego, tylko uważaj na Horrora!

Nathanowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Sprawnym ruchem ściągnął przewieszony przez ramię karabin i kucnąwszy tuż przy jednym z kamieni skierował lufę w górę, ku dwóm tańczącym w podniebnym tańcu postaciom. Zanim strzelił zerknął jeszcze w kierunku Kopaczki czy ta aby na pewno opanowała ogień. Potem karabin w krótkim rozbłysku wypluł pociski skierowane w przeciwnika Horrora, kiedy ten nie był z nim w zwarciu. Scott nie miał ochoty ani zamiaru na friendly fire.
 
Sam_u_raju jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172