Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-05-2015, 12:22   #105
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kethra, Jandar, Aseir

Na piaszczystej równinie niełatwo było znaleźć miejsce, gdzie można było mile i przyjemnie spędzić kilka godzin w oczekiwaniu na przybycie posiłków. Z góry przypiekało słońce, z dołu mieli spaloną owym słońcem glinę. Pozostawało im rozłożyć koc... i modlić się o trochę chmur.

- Skąd jesteś, Kethro - spytał Aseir, zwracając się do dziewczyny, która zajęła miejsce na przeciwległym krańcu koca.
Siedziała ze skrzyżowanymi nogami, dłubiąc w spękanej glinie jakimś uschniętym patykiem. Drgnęła na dźwięk jego głosu i powoli, powolutku uniosła głowę, by w końcu spojrzeć na Aseira.
- Ym... - zaczęła mądrze - Z takiego niewielkiego miasteczka wśród lasów Wielkiej Doliny. - odpowiedziała cicho. W jej oczach nie było strachu, ale wyraźnie nie wiedziała, czego się po nim spodziewać. Wyglądała na spiętą, jak do ucieczki.
Aseir uprzejmie udał, że nie zauważa nic niezwykłego w jej zachowaniu.
- I jak tam było? Ładniej, niż tu? - Machnął ręką, szerokim łukiem obejmując połowę okolicy.
Uśmiechnęła się delikatnie. Zachowywał się trochę, jakby próbował oswoić spłoszone zwierzątko.
- Było... Było ładniej. Zielono. Było pięknie... - spojrzała gdzieś w dal, a jej wzrok na chwilę stał się nieobecny.
- Było wspaniale. Miałam matkę i ojca. Przyjaciół... - wzruszyła lekko ramionami, po czym przeniosła smutny wzrok na niego - Ale tego miejsca już nie ma. - Przygryzła lekko wargę i znów uciekła wzrokiem.
- Przepraszam - powiedział cicho, niezbyt szczęśliwy z powodu skierowania rozmowy na takie niezbyt wesołe tematy.
- W porządku - wpadła mu w słowo, potrząsając lekko głową - To nie twoja wina.
- Przynajmniej dzieciństwo miałaś lepsze - odparł. - Ja moje rodzinne strony omijam bardzo szerokim łukiem. - Skrzywił się odrobinę.
Milczała przez chwilę, jakby uznała rozmowę za zakończoną. Kiedy Aseir mógł już stracić nadzieję, że Kethra jeszcze się odezwie, wypowiedziała cicho jedno słowo:
- Czyli?
- Calimshanie nie lubią takich jak ja - odparł, za jednym zamachem informując i o miejscu swego urodzenia, i o przyczynach, dla których miał kiepskie dzieciństwo.
- Czyli jakich? - przechyliła lekko głowę - Magów?
- Powinienem był mieć w swych żyłach krew ifrytów - uśmiechnął się. W uśmiechu szyderstwo mieszało się ze smutkiem. - A nie miałem. Jaki wstyd dla całej rodziny - dodał. - Zła krew.
Kethra zmarszczyła nieznacznie brwi.
- To chyba nie był twój wybór. - Bardziej stwierdziła, niż zapytała.
Przez chwilę jakby walczyła z samą sobą, ale ostatecznie nie powiedziała nic więcej. Wróciła do dłubania patyczkiem wzdłuż pęknięć w glinie.
- Powiedz to mojemu ojcu - mruknął.
Dziewczyna popatrzyła na niego kątem oka. Tragedii ludzkich były różne rodzaje. Wcale nie trzeba było patrzeć na śmierć wszystkiego, co się kocha, by serce ściskał żal. Wyrzuciła patyczek i podciągnęła kolana pod brodę. Objęła ramionami nogi. Wbiła wzrok w koc gdzieś pomiędzy sobą a Aseirem. Znów na chwilę zapadła między nimi cisza.
- Usłyszałam kiedyś, że oni zginęli przeze mnie. - powiedziała głucho i tak cicho, że mógłby uznać, że się przesłyszał, gdyby nie dostrzegł ruchu jej ust.
- To, co się stało, nie zawsze jest naszym wyborem. I nie zawsze powinniśmy wierzyć temu, co mówią inni. Prawda? - zapytała smutno.
- Nie, nie zawsze należy wierzyć w to, co mówią inni. I nie, nie mamy wpływu na niektóre rzeczy. Powiem więcej - na wiele rzeczy nie mamy wpływu. I sądzę, ze po prostu cię okłamano.
Zadrżała, choć było gorąco.
- Tak. Być może. - odparła z nieśmiałym uśmiechem, po czym znów umilkła i tym razem nie zanosiło się na to, by miała powiedzieć coś jeszcze.
- Powinnaś w to uwierzyć - stwierdził, chociaż miał świadomość, że to stwierdzenie kłóci się z poprzednim.
- A tobie mogę wierzyć? - zapytała, wbijając w nigo w spojrzenie błękitnych oczu.
- Możesz - powiedział z pełnym przekonaniem.
Kethra uśmiechnęła się do niego delikatnie, a uśmiech ten sięgnął oczu, przeganiając cień strachu, który przesłaniał jej spojrzenie.

Milczący do tej pory Jandar odezwał się cicho.
- To kim jesteśmy wypływa z nas samych. Nie jesteśmy naszymi rodzicami.
Po tych słowach pogłaskał głowę siedzącego opodal Twardego.
- Pochodzę z Thay. Jestem Rashmennitą. Mój lud cierpi tam niewolę pod batem Czerwonych Magów. Wszyscy są ich niewolnikami, a przynajmniej tak nas traktują. Jestem bękartem jakiegoś Czerwonego Maga. Posiadł ją siłą. Każdy Czerwony Mag, na Mielikki, jest moim śmiertelnym wrogiem. Gdy tylko go spotkam zabiję, jeśli będzie ku temu sposobność.
Po tych słowach popadł znowu w zadumę.
Kethra przeniosła wzrok na Jandara, gdy tylko ten zaczął mówić. Słuchała go uważnie. Zadrżała nieznacznie na wspomnienie o Czerwonych Magach.
- J...Ja wiem, jak to jest - powiedziała cicho. - [i]Uciekłam im. Pomogę ci, jeśli jakiegoś spotkamy. - W jej głosie pojawiła się jakaś twarda nuta, być może była to żelazna determinacja wynikająca z woli życia.
A na pewno spotkamy… ~ dodała w myślach.
- Ja ich znam tylko ze słyszenia - odparł Aseir. - Nic pozytywnego to nie było - dodał - tak że rozumiem wasze podejście. I w razie konieczności wam pomogę.
- To miłe. Dzięki. - Kethra ponownie uśmiechnęła się lekko.
Istotnie było to miłe, że ktoś prawie nieznajomy chce pomóc im w rozprawieniu się z wrogimi magami… Mimo że sam był magiem. Do dziewczyny powróciło to samo poczucie bezpieczeństwa, które koiło ją w karczmie przed snem.
- Ma ktoś z was coś do zjedzenia? - spytał Aseir, zdecydowanie zmieniając temat. - Mamy przed sobą parę godzin czekania. Mała uczta dobrze by nam zrobiła, ale ja mam tylko wino.
- Ja mam tylko to... - odezwała się Kethra, grzebiąc w plecaku.
Położyła na kocu niewielką rację żywnościową - dwa paski suszonego mięsa, kawałek twardego sera, suchary.
- Niedużo, ale poczęstuj się, jeśli masz ochotę - zaproponowała nieśmiało, polubiła go czy nie - był przecież MAGIEM. - Nie byłam przygotowana na tak daleki spacer. Kolejna rzecz, poza liną, do zanotowania na przyszłość - westchnęła cicho.
- Zdaje się, że nasze przygotowanie do zawodu detektywów pozostawia wiele do życzenia - uśmiechnął się Aseir.
- Wypadliśmy dość żałośnie - zgodziła się. - [i]Ale w końcu ćwiczenie czyni mistrza. Jak los da kolejną szansę, to pójdzie lepiej - a dać musiał, bo przecież Kethra i tak nie miała dokąd pójść.
- Oby pomyślał o przyniesieniu jakichś szczątkowych zapasów - dodała, spoglądając przez ramię w stronę, w którą odszedł krasnolud.
- Jesteśmy głąby - powiedział Aseir. - Ale, proszę, nie rozgłaszaj tego dalej. To byłoby fatalne dla naszej reputacji. - Uśmiechnął się.
- Reputacji? Jakiej reputacji? - parsknęła cichutko z rozbawieniem.
- Opinia, jaką będą mieli o nas pracodawcy. Obecni i przyszli - wyjaśnił. - Lepiej żeby nikt nie wiedział o naszym nieprofesjonalnym podejściu do kwestii przygotowania się do pracy.
- Wiem, czym jest reputacja. - Ofuknęła go nieco. Zaraz jednak zmitygowała się i opuściła wzrok. - Chodziło mi tylko o to, że na razie nie mamy żadnej, więc ciężko by się pogorszyła… - dodała przepraszającym tonem.
- To coś jak mniej niż zero - uśmiechnął się. - Paskudna opinia jest gorsza od żadnej.
W czasie gdy drużyna odpoczywała druid zwolnił Twardego i wysłał na polowanie. Po kilku klepsydrach wilk wrócił z pyskiem umazanym krwią, przydźwigał resztki małego mulaka.
- Nikt nie spodziewał się tak długiego tropienia. - powiedział Jandar, potem wstał i przeciągnął się.
Zaczął odzierać ze skóry i patroszyć te resztki. Część mięsa rzucił Czujnej.
- Rozpalcie może ogień.
Resztę niewykorzystanego mięsa i flaków zostawił Twardemu i Czujnej.
Uważnie rozejrzał się po okolicy, w końcu spostrzegł to, czego szukał. Podszedł do niepozornych, prawie suchych krzaków, na których były widoczne czerwone jagody. Zerwał kilka. Przywołał moc płynącą od Mielikki. Wybrał cztery jagody błogosławione jej mocą.
- Kto woli coś bez mięsa, może spożyć taką jagodę, jedna starczy na cały dzień. Dodatkowo leczy drobne rany.
Po tych słowach wręczył każdemu z towarzyszy po jednej jagodzie, swoje schował do jednej z kieszonek bandoliera.
Kethra przyglądała się poczynaniom druida z jakąś mieszaniną fascynacji i podziwu. Jedynie, gdy oporządzał zwierzynę, odwróciła na trochę wzrok.
- Dziękuję - schowała owoc do sakiewki, w której i tak nie było wiele więcej.
- Ja również - powiedział Couryn, postępując podobnie jak Kethra. - Ale czy ogień to dobry pomysł? Będzie nas widać z daleka na parę mil.
- I tak jest jasno. - Dziewczyna rozejrzała po spalonej słońcem okolicy. - A tu pewnie widać nas jak na dłoni. Raczej nam to nie zaszkodzi. Idziesz?- Wstała, by udać się na poszukiwanie czegokolwiek, co nadawałoby się do rozpalenia poza kępkami suchej trawy.
Po paru chwilach zapłonęło niewielkie ognisko, a nabite na prowizoryczny rożen kawałki mięsa zaczęły wydzielać zachęcający zapach.
 
Kerm jest offline