Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-05-2015, 14:20   #303
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
27 Tarsakh, kanały

Grzmot nie miał na co czekać, obrócił wielka tarczę, którą co prawda nie umiał się zbytnio posługiwać, ale za to robiła za doskonałą ochronę przeciw strzałom, i rozpędził się. Miał zamiar wziąć przeciwników na tarczę i przebiec z nimi aż na maga. Był zagrożeniem dla wszystkich na raz, jeszcze jedna taka ognista kula i była szansa że wszystkich ich tam usmaży. Na szczęście-nieszczęście poplecznicy Otisa już ruszyli do ataku, inaczej zapewne poczęstowałby ybnijczyków kolejną kulą płomieni. Mimo to mag nie marnował czasu i cztery pociski mocy uderzyły Vara prosto w pierś. Oczywiście nie zatrzymało to szarży goliata, jedynie rozwścieczyło. Cos krótkiego miecza pierwszego z przeciwników zszedł po pancerzu; następnego Grzmot powalił, lecz musiał przy tym wyhamować bieg, gdyż sam upadłby zaplątany w kończyny przeciwnika. Zobaczył, że mag wycofuje się w tylni korytarz; gorzej jednak, że kątem oka zobaczył jakiś ruch również w bocznych korytarzach. Obok Grzmota przeleciał oszczep Arnulfa, nie robiąc wrogom krzywdy, lecz omal nie odcinając ucha goliata. Var nie zwrócił na to uwagi, za to chwilę później poczuł się dziwnie lepiej. To Tibor rozwinął “awaryjny” zwój od swojej mentorki i dzięki jego mocy uleczył część obrażeń goliata.

Niziołek ledwo podniósł się na nogi, ale zaraz wrócił do pozycji horyzontalnej. Przeturlał się po posadzce raz jedyny, na tyle sił starczyło. Czuł się jakby wpadł do garnka z olejem, w którym zawsze na Święto Traw pączki robił dla całego Ybn. Z pomarańczowej, kraciastej kamizeli dymiło się, podobnie jak z osmolonych włosów na stopach. Kucharz niemalże czuł jak twarz i dłonie pokrywają się mu już bąblami. Widział że hurma ognia która runęła na kompanów poturbowała wszystkich, ale on czuł się jakby przyjął ją na klatę sam. Usiadł ciężko opierając się plecami o ścianę i drżącymi rękami wyjął ostatnią miksturę leczenia, po czym przytknął chciwie buteleczkę do ust.
Bleee, ohyda. Absurdalna myśl przeleciała mu przez głowę, że jak wróci do domu, musi się zająć produkcją truskawkowych napojów leczniczych. Już kątem oka zobaczył jak Var pruje do przodu jak bełt z kuszy. No i za kim się teraz chować? Zerknął z nadzieją na Thoga, wyglądał chłop masywnie, może więc równie dobrze się spisze jako zasłaniacz, jak spisywał się Grzmot. Wybór był dobry, bo półork ani myślał pchać się na pierwszą linię (i tak nie było tam miejsca), więc robił za dobry pawęż. Cofnął się nieco i rozglądał czujnie czy z tyłu nie zaskoczą ich kolejni wrogowie.

Mara piszczała panicznie i po dziecięcemu widząc i czując pełgający po materiale odzienia ogień. Rzuciła się odruchowo w kierunku ściany, miotając się i ocierając o nią aby ugasić płomień nim na dobre rozgorzał. Wystraszyła się, po prostu, w duchu zadając sobie pytanie co ona tu właściwie robi. Nie była odpowiednim materiałem na bohatera ze swoimi trzynastoma wiosnami i kruchymi kościami sterczącymi z wątłego, a teraz i przypieczonego, ciała. Widziała jak tuż przy niej szamocze się niziołek walcząc także z żywiołem i wspomagając się fiolką z leczniczą miksturą. Niewiele myśląc Mara także sięgnęła po eliksir i wlała w całości do gardła. Musiała zaradzić coś na ból i rany bo inaczej jej przygoda w kanałach skończy się nim się w ogóle zaczęła.

Shando chciał odruchowo zrobić padnij, jak tylko rozpoznał co na nich leci... ale nie był szczególnie zdziwiony, że nie zdążył. Refleksu nigdy nie miał wybitnego, co życie pokazywało mu na każdym kroku. Gdy kula ognia detonowała w korytarzu cisnęło nim o ścianę, oślepiło i zamroczyło.
Potem było zaskoczenie, że wciąż żyje. Następnie ból spalonej skóry, tlących się ubrań i dziwna cisza wokół, a raczej głuchy pisk, który tłumił wszystko inne. Zakręciło mu się w głowie.
Zmusił się do działania. Treningi w koncentracji i walce pomogły, skupił rozbiegany wzrok na wrogu, ocenił dystans i po kilku krokach zaczął inkantować.

Akaị mgbanwe ikpuru
Mbọ ịgbanwe na ọnụ
Ọbara uzo n'ime ịkpọasị

Ścięgna w glisdy
Szpony w zęby
Krew w nienawiść

Obrzydliwy w brzmieniu dialekt smoczego zdradzał plugawe pochodzenie zaklęcia, prawdopodobnie od czcicieli piekielnych lordów lub jakiegoś zapomnianego zgromadzenia nekromantów. Shando przygotował się na opisane w ostrzeżeniach do czaru paskudne rozrywanie kończyny, gdy z dłoni zacznie wyrastać dziesięciokrokowa, czarna macka, gotowa rozerwać na strzępy wskazane cele paszczami, które wyrosną na jej trzech końcach.
Nic się jednak nie stało.
Wtedy wzrok czarodzieja wrócił do normalności i przez ścianę bólu i szczypiącego, siarkowego dymu rozpoznał wroga. Wszystko stało się jasne.

Ignis gdy tylko usłyszał truposze przygotował się do strzału ale Arnulf z Grzmotem poradzili sobie w trymiga więc bard nie marnował strzał. Za to gdy tylko kapelusznik się pokazał wypuścił strzałę jednocześnie zaczął wypluwać obelgi.
- O ty gnido podziemna żerująca na zdrowym ciele tego pięknego o miasta. Na pohybel tobie i twym przydupasom.
Pocisk bezbłędnie trafił jednego z napastników, który szarżował właśnie na Arnulfa, dzięki czemu cios, który w zamierzeniu zdekapitowałby porucznika ranił go tylko głęboko w lewe ramię. Porucznik straży miejskiej zaklął szpetnie i wycofał się krok do tyłu. Zranione ramię piekło okrutnie, ale złość i wściekłość jaka zawsze opanowywała go podczas walki wzięła górę nad bólem.

 
Romulus jest offline