Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-05-2015, 21:42   #301
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Bryn Shander
27 Tarsakh, poranek

Naraziłeś się któremuś z bogów, w swej pysze sprzeciwiając się jego woli, myśląc, że jesteś władny rozrządzać życiem i śmiercią. Teraz życie odwróciło się od ciebie, skazując cię na los tak podobny nieumarłym…

Ktoś kąśliwy mógłby rzec że okładający młodzika klątwą bóg jest... małostkowy i złośliwy, by gorzej tego nie określić. Ktoś sarkastyczny mógłby powiedzieć że bóstwo uwzięło się na chłopaka, któremu nawet nie przyszło do głowy uzurpować sobie tego co mu zarzucało. Ktoś mógłby skomentować to cierpko że wygodniej było przyczepić się do młodzika niż okazać swój gniew tym którzy od kilku tygodni plugawili naturalny porządek rzeczy.

Hubert Dert mógł sprowadzić duszę Shando z tego Planu na jaki trafiła i wskrzesić go, mimo tego że patronem Południowca było inne bóstwo niż wyznawane przez helmitę. Powodem tego było - jak przypuszczał kapłan - że Shando należał do “wybrańców bogów”. Tibor za podobną próbę naraził się wyższym mocom “przejawiając pychę”.

Możliwe że znalazł się w gronie “wybrańców bogów”. On sam nie uważał się za takiego. Teraz otrzymał co najwyżej potwierdzenie tego przekonania. Miał zamknąć gębę i nie myśleć.

Oczywiście, Tibor Oestergaard najdalszy był od takich myśli, a tym bardziej słów. Tym niemniej, lekcji nie mógł nie zauważyć. Miał zamknąć gębę i nie myśleć.


Chłopak milczał przez dłuższą chwilę, błądząc spojrzeniem po ciemnym wnętrzu świątyni, robiąc rachunek sam ze sobą. Potem skinął głową do własnych myśli i spojrzał na kapłanów Trójcy, uklęknął przed nimi.
- Odbędę pokutę za swe winy, skoro zgrzeszyłem. Z pokorą proszę was o modlitwę w mojej intencji - powiedział z szacunkiem i pochylił głowę.

Słudzy Trójcy nie odmówili pomocy, powiedli chłopaka do ołtarza by ten pomodlił się i prosił o wybaczenie. Ich wstawiennictwo nie zdziałało cudu - ale dali mu szansę na odkupienie. Tibor na kolanach odbywał swą prywatną rozmowę z bogiem, w ciszy i skupieniu. Czy sprawił to sen, czy zawierzenie Panu Poranka swego życia i przyszłości - czuł się lepiej niż w poprzednich dniach i werwa wróciła mu po części gdy wstawał z klęczek.

Podziękował ojcu Hubertowi i matce Arien, pożegnał pospiesznie. Drużyna powinna pojawić się w świątyni by prosić o błogosławieństwo przed wyruszeniem na bój, ale znając swych towarzyszy Oestergaard niczego nie był pewien. To było jednak zmartwienie na nieco później. Na razie zmierzał do składu Rendarila.


Młodego kapłana szlag trafił już w chwilę po wejściu do składu. Półelf zaproponował cenę za łuk tak mizerną, że nie sięgała nawet połowy wartości broni. A to była dobra broń - daleko niosąca, o znacznym naciągu i raniąca dotkliwie. Tibor w ogóle by jej nie sprzedał, gdyby akurat do łuku miał dryg. Ale nie miał, a potrzebował oręża do walki wręcz, takiego który pasował do jego siły i szkolenia, do rozłupywania czaszek i łamania gnatów. Dlatego łuk musiał sprzedać za dobrą cenę.
- Nie, drogi panie - zaczął targi. - To że nieumarli nie w takiej liczbie ciągną na Bryn Shander jak poprzednio, nie znaczy że po roztopach będzie lepiej. A wtedy ten łuk będzie wart w dwójnasób więcej. Ta broń to marzenie każdego łowcy i woja, i w takiego rękach jej prawdziwa wartość się objawi. Spójrz na łuczysko, sprawdź naciąg, a jeśli…

Półelf uśmiechnął się pod nosem; Tibor miał wrażenie że Rendaril sprawdzał czy młodzik jest tak niedoświadczony… na jakiego zapewne wyglądał. Nie był i targował się ostro. Wreszcie, gdy był w rozpaczy bo argumentów mu już brakowało, właściciel złamał się niczym krasnoludzki czerpak do gorzałki, co oznaczało że trzeba było pić z wiadra… znaczy, doszli do porozumienia.
- Siedem tysięcy i osiemset sztuk złota, młodzieńcze, i ani monety więcej. Przed sezonem jest, pewnie tak od razu nie sprzedam tego łuku, mimo rozlicznych zalet które mi tutaj wymieniasz - półelf łypnął okiem na młodego kapłana, który ledwo zdołał na czas zamknąć opadłą szczękę. Miesiąc temu z trudem byłby w stanie wyobrazić sobie taką kwotę.
- Z drugiej strony, nie jest tak źle z interesami - rozgadał się półelf gdy rozliczali się. - Ostatnio jeden goliat dziwny się przypałętał, nietutejszy, jakiś druid czy inna cholera; całą glacę mu trawa porastała. Wykupił… no, dużo dobra - handlarz obrzucił zamyślonym i chmurnym - pewnie z przyzwyczajenia - spojrzeniem nęcącp pełne półki.
- To i ja do tego dobrobytu się przyłożę, mości Rendarilu. Wrócę za niedługo z kimś do pomocy, bo przyjdę po oliwę, mąkę, kuszę dobrą i bełty… - młodzik wymieniał jeszcze przez chwilę.
- Proch dymny posiadam - zareklamował kupiec, dając Tiborowi do myślenia. Będzie musiał wrócić tu z Grzmotem.

By utargować dobrą cenę, rzecz jasna…


Rozmowa z Otisem Patrssonem była … interesująca, z nieco innych względów co prawda. Magik zażądał o wiele więcej niż to na co umówili się ledwo wczoraj. Oestergaard kategorycznie się na to nie zgodził.
- Jeśli już - ruszył do negocjacji z pewnością siebie która mogłaby jego samego zadziwić kilkanaście dni wcześniej - to chcę, drogi panie, byś w zamian wywiedział mi się czegoś o… tym - sięgnął do sakiewki i wyciągnął kunsztownie wykonany, niepokojący grzebień.

Magik się zgodził, nie protestując zbytnio, najwidoczniej zaciekawiony i dając swemu zdziwieniu upust. Młodzik puścił mimo uszu pytanie o to gdzie zdobył przedmiocik, zamiast tego zagadnął skąd rzeczone zdziwienie. Odpowiedź była prosta: prędzej można było spodziewać się medalionów, różdżek czy pierścieni, dużo chętniej zaklinanych przez czaromiotów. Z drugiej strony, po zagrabieniu smoczego skarbca przez niejakiego Wulfgara w obrocie pojawiło się wiele takich nietypowych przedmiotów.

Otis Patrsson zabrał się żywo za czynienie swej magii - wspomaganej winem i perłami - i jego werdykt pojawił się po niespecjalnie dłużącej się chłopakowi chwili.
- Cacko dla dam albo i co poniektórych bawidamków - czarodziej rzucił lekceważąco. - Takich co to uwieść chcą kogo, giętkości języka potrzebują albo lico upiększyć. Niewiele warty, znaczy, jak na magiczny wyrób - dodał, bawiąc się nim i nie kwapiąc do oddania go Tiborowi.

Ten przez dłuższą chwilę wpatrywał się w grzebień i zdobiące go oko nim przeniósł spojrzenie na człowieka interesu jakim niewątpliwie był pan Patrsson. Wiedział że jego, Tibora, magiczne zdolności są jeszcze surowe i ograniczone, ale był pewien że wcześniejsze badanie odkryło w przedmiocie jakiś rodzaj ochronnego czaru, a nie… moce dodające urody czy swady.

Chyba że chodziło o ochronę przed uwiedzeniem. Sięgnął po grzebień.
- Dam za niego dwa tysiące sztuk złota - rzucił szybko magik.

Za dwa tysiące sztuk złota chłopak mógłby zapewne kupić Cadeyrn i Oestergaard razem wzięte. Ale nie wypuścił ozdoby i zaraz schował ją do sakiewki.
- Innym razem, drogi panie - powiedział z prawie szczerym uśmiechem. - Może uda mi się nakłonić serce jakiejś damy dzięki temu cacku, nieprawdaż?


Poza zakupem buzdyganu Tibor nie ubił żadnego więcej interesu z panem Patrssonem a i miał wrażenie że identyfikacja grzebienia… nie do końca odpowiadała prawdzie. Ale wszelką złość rozpraszała nowa broń. Oestergaard nie mógł się nacieszyć wrażeniem jak dobrze ciężka maczuga leży w jego dłoni, jak kunsztownie jest wykonana i jak świetnie wyważona.


Napomniał się by spieszyć do towarzyszy i załatwić ostatnie sprawunki i sprawy, wśród których nie najmniejszymi było odstawienie zwierzaków w bezpieczne miejsce i zawierzenie towarzyszy przychylności bogów.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 17-05-2015, 11:36   #302
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Trzeci. Dziesięć Miast. 27 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Bryn Shander
27 Tarsakh, kanały



Była najwyższa pora działać, uznał goliat, gdy wszystkie zakupy zostały poczynione, a błogosławieństwa odebrane. Uzbrojeni więc po zęby i jeszcze trochę, czyli objuczeni jak zwykle - jak muły - ruszyli ku tunelom, wybierając wejście w magazynie Hyattów. Skoro Śmierdzący Peter tak jawnie próbował ich wydymić, znaczyło, że miał do ukrycia znacznie więcej niż tylko drobne grzeszki. Uznał, że pójdzie przodem z Arnulfem i Tiborem; zdawało się, że był najmniej zmęczony ze wszystkich a w dodatku najlepiej widział w ciemnościach - podobnie jak kapłan. Mógł więc obserwować znad jego ramienia.

Czarodziej aż kipiał z niecierpliwości, by wypróbować nowe zaklęcia. Składnika do jednego z najnowszych dostarczył mu przypadkowo Grzmot, przepytując schwytanego rabusia. Biedak tak ładnie pluł zębami, że czarodziejowi wystarczyło jeden podnieść, owinąć trzema włosami i gotowe. Trochę magii i niepozorny przedmiot zmieni się w rozszarpujące wrogów uzębione macki. Drugie zaklęcie potrafiło go przemienić. Ot, choćby w drugiego goliata. Albo kogoś z miejscowych. Tyle możliwości ile pomysłów maga. Wishmaker nie zapomniał jednak o obietnicy danej Varowi i zdecydował zostawić mu całe mordobicie, czy będzie w ciele czegoś groźnego, czy nie. Chyba, że nie będzie wyjścia.

Innocenty wcale nie był tak chętny do bitki. Owszem, chciał zemsty i to teraz podwójnie, lecz rozsądek zwyciężał. Poza tym cały czas miał wrażenie, że ktoś ich obserwuje. A tam - wrażenie. Wiedział, że ktoś ich obserwuje, zapewne niejeden ktoś, choć w tłumie śpieszących do codziennych spraw mieszkańców Bryn Shander trudno było dostrzec kogoś podejrzanego. Gdyby ich nie śledzono to by było dopiero dziwne, a kultyści udowodnili już, że są obrotni i zaradni. Ech, gdyby zakręcił się lepiej, gdyby przechwycił wracających z Dougan’s Hole ybnijczyków przy miejskiej bramie, gdyby Shando nie rozpowiadał o tym, że jest magiem i po co, a Tibor nie afiszował się z listami, a Arnulf ze swoimi podejrzeniami, gdyby Mara namówiła zmierzchowca (który oczywiście nie przyszedł) na współpracę może wszystko wyglądało by inaczej… Odruchowo potarł bolący jeszcze po nocnych wydarzeniach bok. Zresztą nie było co gdybać. Teraz nie wymyśli już kto jest zdrajcą, kiedy popełnili błąd, albo który z nich był najgorszy. Tym razem to oni musieli wykonać pierwszy krok. No, prawie pierwszy, jako że było już prawie południe.

Zanim weszli do ponoć-zawalonego magazynu Hyattów Arnulf sprawdził pozostałe posterunki. Przy jednym nic się nie działo; w drugim domostwie strażnik zaraportował normalny, jego zdaniem, ruch mieszkającej nieopodal biedoty. W magazynie Hyattów również nic się od nocy nie dział. Odpalono pochodnie i drużyna zaczęła ostrożnie schodzić w dół po schodach, które odnaleziono pod stertą połamanych beczek. Wystarczyłby najprostszy “alarm”, by powiadomić kultystów o obecności intruzów, pomyślał Shando gdy stanęli w końcu w podziemnym tunelu. Korytarz był dość szeroki i wysoki na jakieś 2.5 metra. Dwie osoby mogły dość swobodnie iść obok siebie. Okolica zejścia była zasłana śmieciami, śmierdząca odchodami szczurów i ludzi (i trochę, jak się wydawało, trupem), a sufit wyglądał jakby się miał zaraz zawalić. Niemniej jednak jakieś pięćset metrów dalej robiło się czysto - można powiedzieć, że nawet schludnie, staple podpierające sufit było nowe, a Shando wydawało się nawet, że czuje ulotny zapach kadzidła podobnego do tego, którym w jego rodzinnym domu pozbywano się nieprzyjemnych zapachów. Nie miał jednak czasu na domysły, gdyż wszyscy usłyszeli charakterystyczny szurający dźwięk i niewyraźne mamrotanie. Z bocznego korytarza, który widać było w świetle pochodni wyłoniła się trójka zombie, w ubraniach typowych dla shanderskiej biedoty. Czy były tam cały czas, czy “obudził” je domniemany “Alarm”... Dość, że Arnulf i Grzmot bez problemu roznieśli je na ostrzach. Przez dłuższy czas nasłuchiwali, ale nie było słychać żadnych dźwięków, nie licząc świstu oddechów i dudnienia serc, które w ciszy podziemi wydawały się głośnie niczym werble. Tibor uruchomił zaklęcie wykrywające pułapki - lecz droga była czysta.

Drużyna przeszła może czterysta, może pięćset metrów, gdy Arnufowi wydało się, że z przodu widzi jakiś błysk - jakby pochodnię czy raczej małą lampkę, która zbliżała się do nich w zastraszającym tempie. Shando zdążył jeszcze ostrzegawczo krzyknąć zanim potężna kula ognia zamieniła korytarz w piekło. Płonące ubrania, poparzone ciała, dym i na moment oślepione oczy… A w tym chaosie głos gdzieś z przodu, gdzie niedługo miało być rozwidlenie Zabić!

Mężczyźni na przedzie struchleli. Nie dlatego, że ktoś chciał ich zabić. Nie dlatego, że był tam czarodziej znający teren lepiej od nich i nieznana ilość przeciwników. Dlatego, że jeszcze zanim Ignis wychrypiał “Kapelusznik!” zarówno Shando, Arnulf jak i Tibor rozpoznali ten głos. Należał do Otisa Pattersona, u którego zakupili lwią część swoich zasobów magicznych.

 
Sayane jest offline  
Stary 20-05-2015, 14:20   #303
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
27 Tarsakh, kanały

Grzmot nie miał na co czekać, obrócił wielka tarczę, którą co prawda nie umiał się zbytnio posługiwać, ale za to robiła za doskonałą ochronę przeciw strzałom, i rozpędził się. Miał zamiar wziąć przeciwników na tarczę i przebiec z nimi aż na maga. Był zagrożeniem dla wszystkich na raz, jeszcze jedna taka ognista kula i była szansa że wszystkich ich tam usmaży. Na szczęście-nieszczęście poplecznicy Otisa już ruszyli do ataku, inaczej zapewne poczęstowałby ybnijczyków kolejną kulą płomieni. Mimo to mag nie marnował czasu i cztery pociski mocy uderzyły Vara prosto w pierś. Oczywiście nie zatrzymało to szarży goliata, jedynie rozwścieczyło. Cos krótkiego miecza pierwszego z przeciwników zszedł po pancerzu; następnego Grzmot powalił, lecz musiał przy tym wyhamować bieg, gdyż sam upadłby zaplątany w kończyny przeciwnika. Zobaczył, że mag wycofuje się w tylni korytarz; gorzej jednak, że kątem oka zobaczył jakiś ruch również w bocznych korytarzach. Obok Grzmota przeleciał oszczep Arnulfa, nie robiąc wrogom krzywdy, lecz omal nie odcinając ucha goliata. Var nie zwrócił na to uwagi, za to chwilę później poczuł się dziwnie lepiej. To Tibor rozwinął “awaryjny” zwój od swojej mentorki i dzięki jego mocy uleczył część obrażeń goliata.

Niziołek ledwo podniósł się na nogi, ale zaraz wrócił do pozycji horyzontalnej. Przeturlał się po posadzce raz jedyny, na tyle sił starczyło. Czuł się jakby wpadł do garnka z olejem, w którym zawsze na Święto Traw pączki robił dla całego Ybn. Z pomarańczowej, kraciastej kamizeli dymiło się, podobnie jak z osmolonych włosów na stopach. Kucharz niemalże czuł jak twarz i dłonie pokrywają się mu już bąblami. Widział że hurma ognia która runęła na kompanów poturbowała wszystkich, ale on czuł się jakby przyjął ją na klatę sam. Usiadł ciężko opierając się plecami o ścianę i drżącymi rękami wyjął ostatnią miksturę leczenia, po czym przytknął chciwie buteleczkę do ust.
Bleee, ohyda. Absurdalna myśl przeleciała mu przez głowę, że jak wróci do domu, musi się zająć produkcją truskawkowych napojów leczniczych. Już kątem oka zobaczył jak Var pruje do przodu jak bełt z kuszy. No i za kim się teraz chować? Zerknął z nadzieją na Thoga, wyglądał chłop masywnie, może więc równie dobrze się spisze jako zasłaniacz, jak spisywał się Grzmot. Wybór był dobry, bo półork ani myślał pchać się na pierwszą linię (i tak nie było tam miejsca), więc robił za dobry pawęż. Cofnął się nieco i rozglądał czujnie czy z tyłu nie zaskoczą ich kolejni wrogowie.

Mara piszczała panicznie i po dziecięcemu widząc i czując pełgający po materiale odzienia ogień. Rzuciła się odruchowo w kierunku ściany, miotając się i ocierając o nią aby ugasić płomień nim na dobre rozgorzał. Wystraszyła się, po prostu, w duchu zadając sobie pytanie co ona tu właściwie robi. Nie była odpowiednim materiałem na bohatera ze swoimi trzynastoma wiosnami i kruchymi kościami sterczącymi z wątłego, a teraz i przypieczonego, ciała. Widziała jak tuż przy niej szamocze się niziołek walcząc także z żywiołem i wspomagając się fiolką z leczniczą miksturą. Niewiele myśląc Mara także sięgnęła po eliksir i wlała w całości do gardła. Musiała zaradzić coś na ból i rany bo inaczej jej przygoda w kanałach skończy się nim się w ogóle zaczęła.

Shando chciał odruchowo zrobić padnij, jak tylko rozpoznał co na nich leci... ale nie był szczególnie zdziwiony, że nie zdążył. Refleksu nigdy nie miał wybitnego, co życie pokazywało mu na każdym kroku. Gdy kula ognia detonowała w korytarzu cisnęło nim o ścianę, oślepiło i zamroczyło.
Potem było zaskoczenie, że wciąż żyje. Następnie ból spalonej skóry, tlących się ubrań i dziwna cisza wokół, a raczej głuchy pisk, który tłumił wszystko inne. Zakręciło mu się w głowie.
Zmusił się do działania. Treningi w koncentracji i walce pomogły, skupił rozbiegany wzrok na wrogu, ocenił dystans i po kilku krokach zaczął inkantować.

Akaị mgbanwe ikpuru
Mbọ ịgbanwe na ọnụ
Ọbara uzo n'ime ịkpọasị

Ścięgna w glisdy
Szpony w zęby
Krew w nienawiść

Obrzydliwy w brzmieniu dialekt smoczego zdradzał plugawe pochodzenie zaklęcia, prawdopodobnie od czcicieli piekielnych lordów lub jakiegoś zapomnianego zgromadzenia nekromantów. Shando przygotował się na opisane w ostrzeżeniach do czaru paskudne rozrywanie kończyny, gdy z dłoni zacznie wyrastać dziesięciokrokowa, czarna macka, gotowa rozerwać na strzępy wskazane cele paszczami, które wyrosną na jej trzech końcach.
Nic się jednak nie stało.
Wtedy wzrok czarodzieja wrócił do normalności i przez ścianę bólu i szczypiącego, siarkowego dymu rozpoznał wroga. Wszystko stało się jasne.

Ignis gdy tylko usłyszał truposze przygotował się do strzału ale Arnulf z Grzmotem poradzili sobie w trymiga więc bard nie marnował strzał. Za to gdy tylko kapelusznik się pokazał wypuścił strzałę jednocześnie zaczął wypluwać obelgi.
- O ty gnido podziemna żerująca na zdrowym ciele tego pięknego o miasta. Na pohybel tobie i twym przydupasom.
Pocisk bezbłędnie trafił jednego z napastników, który szarżował właśnie na Arnulfa, dzięki czemu cios, który w zamierzeniu zdekapitowałby porucznika ranił go tylko głęboko w lewe ramię. Porucznik straży miejskiej zaklął szpetnie i wycofał się krok do tyłu. Zranione ramię piekło okrutnie, ale złość i wściekłość jaka zawsze opanowywała go podczas walki wzięła górę nad bólem.

 
Romulus jest offline  
Stary 21-05-2015, 08:13   #304
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Czarodziej kolejny raz wykorzystał magiczny pocisk, wyraźnie przedkładając pewność ciosu nad jego śmiertelność. Taka ilość magii zapewne powstrzymałaby już słabszego lub bardziej strachliwego przeciwnika - ale nie Vara, który nie przejmował się ranami. Miecznik zaraz doskoczył do goliata, ale cios ześlizgnął się znów po pawężu. Oczy Grzmota pokryła krwawa mgła, cisnął pawężą w stojącego jeszcze przeciwnika, by zrobić sobie nieco miejsca. Następnie złapał korbacz oburącz i zamachnął się szeroko, celując w stojącego jeszcze przeciwnika. Skoro chcieli posmakować śmierci i stali, to ją dostaną. - Martwe wody Kuliak już na was czekają - ryknął goliat. Rzut pawężem wybił mężczyznę z równowagi, a potężny cios korbaczem zmiażdżył kości i mięśnie. Przeciwnik runął na ziemię jęcząc i plując krwią - żyw jeszcze, ale chwilowo niezdolny do walki. Grzmot nie miał czasu się z tego cieszyć, gdyż z bocznych korytarzy, przy wtórze cichego rzężenia i smrodu, zaczęły wychodzić liczne zombie, a drugi z powalonych bandziorów już wstawał. Na szczęscie tuż za wielkoludem pojawił się Tibor, mamroczący pod nosem jakąś modlitwę. Młodzieniec szybko wyrecytował formułę odganiania-niszczenia nieumarłych. Minęła sekunda… dwie… trzy… Gdy struchlały Zwiastun Świtu już myślał, że Lathander nie odpowiedział na jego modły wszystkie sześć zombie jak jeden mąż i jedna żona (bo między nimi były również kobiety) zwaliły się bezwładnie na ziemię, gdy opuścił je pozór życia.

Arnulf chwycił tymczasem powracający oszczep i wraził w bebechy atakującego go przeciwnika. Thog ruszył na pomoc, ale nie mając dość pola manewru jedynie niegroźnie zamachnął się mieczem. Ranny zbój zamachnął się na Arnulfa, lecz nie zdołał przebić się krótkim mieczem przez zastawę z oszczepu i pawęża. Tymczasem Ignis zaczął śpiewać pieśń była prostsza niż w chacie uzdrowicielki i bez bębna ale wciąż nasycona magią - dziwnie to brzmiało w czasie bitewnego rejwachu, lecz porucznik poczuł jak jego oparzenia wygładzają się i przestają boleć. Na ciagnięcie i swędzenie świeżej skóry nie zwrócił zupełnie uwagi.

Niziołek rozglądał się panicznie, nowi przeciwnicy pojawiali się znikąd i zewsząd. Przebiegła mu przez rozumek myśl, że jednak bardowie zdradzili. Raz że nie przyszli na spotkanie, a teraz to. Jak się nie obrócisz tak dupa z tyłu. Thog pognał też walczyć i niziołek został niebezpiecznie bez osłony. Zerknął okiem na swoje pokryte bąblami dłonie i sięgnął do pasa, gdzie zawiesił sobie nóż, który chciał użyć do sztuczkowania. Porządny nóż, żal trochę było, ale chciał jakoś pomóc kompanom.
Skupił się i zacżął mamrotać pod nosem. Zamachał rękami, potarł pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym ostrze i wokół jego głowy pojawiły się wielgachne noże. Precyzyjniej dwa noże, wyglądające jak rzeźnickie puginały i jeden dwuzębny widelec do pieczeni, który jednak też wyglądał na ostry i niebezpieczny. Burro przeskoczył do przodu pędząc za Thogiem, który włączał się do bitwy. Ostrza obracały się w każdą stronę w którą kucharz spojrzał, a że patrzył we wszystkich możliwych kierunkach wypatrując gorączkowo celu, sprawiało to dość roztrzepane wrażenie.
Mag stał nadal w oddali, odgradzany przez tłuczonych po łbach przez Vara wojowników. Zombiaki zostały potraktowane koncertowo przez Tibora, Burro skierował więc wzrok z powrotem na wrażego czarodzieja i aktywował sztuczkę. Widelec aż zawarczał w powietrzu i pomknął w kierunku celu. Niestety, czy to Burro nie opanował dostatecznie dobrze nowej sztuczki, czy po prostu pech, dość że widelec zamiast w Otisa wbił się w jednego z walczących z Varem zakapiorów, który wrzasnął bardziej ze zdumienia niż bólu widząc wbity w siebie widelec.

Mara miała ograniczone pole działania ze względu na odległość dzielącą ją od kotłowaniny jak i sporą ilość towrzyszy, którzy stali na drodze czarom i bełtom. Niemniej lepiej było zaryzykować niż nie robić nic. Odnalazła zawieszony na szyi wisiorek z perłą i wyszeptała słowa magii by uwolnić schowany w niej czar - rozpalony kawałek skały miał wystrzelić spomiędzy jej palców i popędzić w kierunku maga. Niestety zamieszanie związane ze śmiercią i wskrzeszeniem Shanda sprawiło, że zaklinaczka zapomniała poprosic go o załadowanie perły nowym zaklęciem (w zamian za zużyte na malaugrimie), toteż nic się nie stało.

Porażka mackowego zaklęcia i zaskoczenie tożsamością wroga zmroziła wishmakerowe serce, choć nie na długo. Nie miał dużo więcej czarów od szubrawca zapamiętanych, wyjąwszy paru sztuczek, dlatego też następne wybrał swoje. Powinien wyciągnąć od razu najcięższą artylerię, jednak był pewien, że skuteczne jak zwykle Groty, które przepaliłby drania na wylot nic pewnie nie dadzą. Wróg wypytał się go o zaklęcia dzień wcześniej i zabezpieczył się przed nimi. Jednak nie trzeba było atakować bezpośrednio. Shando Wishmaker postanowił nie ułatwiać draniowi czarowania i wezwał Ognistego skorpiona, nakazując mu atak na Otisa. Jednak czarodziej zdołał odsunąć się od morderczych szczypiec i ogona żarzącego się czerwienią i czernią pajęczaka.
 
Sayane jest offline  
Stary 21-05-2015, 09:37   #305
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Otis Patterson chyba nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Pewnie sądził, że unieszkodliwi Shanda fałszywymi czarami, a z resztą poradzą sobie jego bandyci i zombie. Widząc powalonych nieumarłych i krwawiących z licznych ran zakapiorów poczerwieniał na twarzy jak indor i wrzasnąwszy spektakularnie: - Gińcie ku chwale Bhaala!! - wyskandował kolejną kulę ognia. Tiborowi przemknęły tylko przez myśl słowa Arli (a może któregoś z kapłanów), że ofiary dla Pana Mordu muszą wiedzieć dlaczego giną zanim czar z niskim rykiem eksplodował, zalewając skrzyżowanie i część korytarza falą ognia. Żar buchnął w twarze ybnijskich czaromiotów, zapierajac dech w piersiach i opalając skórę. Oddychanie było praktycznie niemożliwe. Gdy ogień przygasł Burro, Mara, Ignis i Shando zobaczyli korytarz pełen tlących się i dymiących zwłok. Jedynie Arnulf trzymał się na nogach, choć wydawało się, że ledwo-ledwo.

Poparzona skóra piekła niemiłosiernie, porucznik czuł, że siły witalne opuszczają go bardzo szybko. Ostatkiem woli i wściekłości posłał swoją broń w kierunku wrogiego maga. Drzewce ze świstem rozdarło powietrze i grot utkwił w boku Patersona. Tylko po to by zdematerializować się po chwili i zostawić po sobie krwawiąca ranę. Arnulf wydał z siebie przekleństwo i postąpił krok do przodu, zasłaniając się pawężęm.

- O rzesz w mordę. - Ignis przez chwile stał z otwartą gębą łapiąc gorące powietrze otwartymi ustami. - A takiego - ruszył w stronę Arnulfa już idąc zaczynając pieśń leczenia. Tym razem zaśpiew był inny bardziej podniosły potężniejszy. Dotkną ramienia Arnulfa i życiodajna energia spłynęła na niego zamykając pęcherze i wybroczyny spowodowane ogniem. Potem wychrypiał odzyskując swój normalny głos - Razem dopadniemy psiego syna! - Sięgnę po łuk i naciągną cięciwę.

- Nieeee!! - wrzasnął niziołek rozpaczliwie, widząc leżące ciała kompanów. Var, Tibor, Thog nie ruszali się, a czas zwolnił dla kucharza. Zebrał w sobie wszystkie pokłady odwagi, choć rozum dyktował by odwrócić się i uciekać. Rozum jednak nie rządził teraz, Burro zacisnął pięści i ruszył biegiem w kierunku maga. Wywrzeszczał sztuczkę i kolejny nóż poleciał na mordercę, tym razem sięgając celu i wywołując plugawe przekleństwo wrogiego maga.

Shando skupiony nie przestawał czarować. Osaczenie maga dawało rezultaty, więc kolejny wróg na karku będzie na miejscu. Tym bardziej, że ogniste kule Otisa nie robiły wrażenia na mieszkańcach ognistego planu. Dlatego kolejny skorpion pojawił się w ognistym blasku portali międzywymiarowych i rzucił się na wroga. Dwa, nie - trzy ciosy, bo pierwszy skorpion wykorzystał okazję, że mag zajęty był inkantacją - zatrutych ogonów pomknęły w stronę maga. Najwyraźniej jednak ten, mimo braku zbroi, solidnie zabezpieczył się magią, gdyż wszystkie albo chybiły, albo niegroźnie rozcięły mu ubranie. Otis cały czas cofał się wgłąb korytarza naprzeciw, by nie dać się zajść od tyłu, ani przyszpilić do ściany. A może miał w odwodzie kolejnych popleczników?

Mara zamarła porażona straszliwym widokiem. Trójka kompanów leżała na ziemi dymiąc i skwiercząc. Jak to się stało? Jeszcze jedna kula ognia i dołączą do nich pozostali... korytarz zaś wydawał się niebezpiecznie długi. Dziewczynka podbiegła kawałek w przód a później przycelowała z kuszy, nie oddała jednak strzału czekając na moment aż mag zacznie czarować aby ewentualnie przerwać inkantacje.
- Poddaj się, zostałeś sam! - zakrzyknęła jednocześnie mając nadzieję, że morale opuściło Otisa Pattersona. Wszyscy jego poplecznicy nie żyli, chociaż część zabił on sam.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 22-05-2015, 09:13   #306
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
- Taaak? To się jeszcze okaże! - warknął ze złym uśmiechem Otis i rozpoczął inkantację kolejnego zaklęcia. Mara wypuściła strzałę; skorpiony zaatakowały również wykorzystując szansę i bełt odbił się od pancerza jednego z magicznych stworów, a z kolei ich szczypce od jakiejś niewidzialnej tarczy przed czarodziejem. Za to im dłużej czarodziej skandował, tym bardziej Ignis czuł jak jego świadomość spychana jest gdzieś na obrzeża, a głowę wypełniają mu obce pragnienia i myśli. Miał wrażenie, jakby tonął w ciemnej, śmierdzącej trupem mazi. Nie czuł już jak zamierza się trzymaną w dłoni strzałą w bark Arnulfa...

Arnulf słyszał słowa inkantacji Patersona i wiedział, że to zwiastuje następne kłopoty: - Żryj to, magusie chędożony! - zakrzyknął spinając całą siłę ramienia w ciśnięcie oszczepu. Magiczna broń poszybowała po raz kolejny w kierunku maga i trafiła go w klatkę piersiową, aż nim szarpnęło. Ledwo broń sięgnęła celu, kiedy Lothbrock poczuł drętwy ból w lewym barku. Zdziwiony odwrócił się i zobaczył Ignisa który trzymał jedną ze swoich zakrwawionych strzał w ręce. Niewidzący wzrok barda, pozwolił dodać dwa do dwóch porucznikowi.

Zdesperowana Mara zaszarżowała na Otisa Paterssona. Wszystkie jej czary miały krótki zasięg, lecz w zwarciu były potężne. Jeśli tylko uda jej się podejść wystarczająco blisko… Nieopodal świsnął nóż, a potem drugi, wypuszczone przez Burra; jeden trafił do celu wywołując jęk wrogiego czaromiota. Od Otisa zaklinaczkę odgradzały przyzwane przez Shando istoty, lecz wiedziała, że jest wystarczająco blisko. W półmroku korytarza spojrzała w oczy bhaality - ten oddał jej kpiące spojrzenie. Cóż taka dziewuszka mogła mu zrobić, skoro nawet trzy przyzwane ogniste stwory nie dały rady się przebić przez jego magiczne zasłony, za to on wykończył większość ybnijczyków?

Niezrażony czaromiot zaczął kolejną inkantację, przywołując złowieszczego wilka. Mara odruchowo cofnęła się; przez moment wydawało jej się, że to omamiony przez Otisa Strzyga zmaterializował się przed nią i chce ją pożreć. Wilczysko skoczyło na dziewczynę gryząc boleśnie w rękę, lecz flankujące go ogniste istoty Shanda szybko rozprawiły się z wrogim przywołańcem. W szczelinie między zaklinaczką a ścianą śmignęły włócznia Arnulfa i sztylet Burra, lecz żaden nie trafił celu. Ledwie zasklepione rany po poparzeniach piekły, tak samo jak suche gardło, ugryzienie rwało i krwawiło, lecz Mara zdawała sobie sprawę, że jeśli i ona zawiedzie to będzie koniec. Sięgnęła wgłąb siebie, do całej wiedzy, doświadczeń z nieumarłymi, do swoich zdolności rozwijanych i pielęgnowanych w czasie tej osobliwej podróży i całą tą zebraną mocą cisnęła w Otisa Paterssona.


Nekrotyczna energia nie była tak widowiskowa jak zaklęcia Shanda czy Burra. Fala niemal niewidzialnej energii pomknęła w stojącego na przeciw Mary bhaality, który wybałuszył na dziewczynkę oczy, rozpoznając typ zaklęcia. Przez sekundę czy dwie oboje zamarli, po czym Patersson wydał z siebie dziwny, bulgoczący dźwięk - ni to jęk, ni to śmiech - i zwalił się na ziemię. Na jego ustach pojawiły się krwawe bąble. Mara nie musiała sprawdzać by wiedzieć, że jest martwy - zbyt wiele razy oglądała tego typu widok.

 
Sayane jest offline  
Stary 25-05-2015, 16:47   #307
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Burro denerwował się przed zejściem w kanały, a kiedy się denerwował zwykle mieszał w garach. Ku jego nieszczęściu w ten sposób odstresować się nie było można, więc jak wszyscy rozleźli się na zakupy i za swoimi sprawami, szybko zmajstrował woreczki z mąką zgodnie z sugestią Tibora, po czym wybiegł do miasta z małym pakunkiem za pazuchą.
Poleciał do świątyni, gdzie Grzmot i reszta wskrzesili Shanda, zdyszany zaczepił kapłana i próbował wypytać go o magię regenerującą. Rozmowa generalnie przebiegała jak ze ślepym o kolorach, bo tak właśnie znał się na tym niziołek. No ale Ilmateryta cierpliwie tłumaczył, że takie Sztuczki przez duże SZY to nie w kij pierdział, może tylko ociupinkę prostsze od tego co robili przy czarodzieju. Kapłan wypytywany dalej tłumaczył, że raczej nie używa się do tego proszku z faerie, ale u różnych bóstw różnie to bywa. Niziołek kiwał więc głową i słuchał. W końcu wprost zapytał do czegóż to taką sproszkowaną wróżkę można by więc użyć, ale kapłan wiedział tylko tyle że do niczego dobrego. No bo przecież do jakich zbożnych celów mogą służyć prochy dobrej istoty, zaś na celach złych to za bardzo się nie znał, no bo czegóż wymagać od kapłana również dobrej proweniencji.
Nizioł był jednak uparty i drążył temat, a kapłan na siłę próbował coś wymyśleć. Może do magii przyzwań i wtedy z takiego sproszkowanego faerie dało by się krąg usypać ochronny, może rzeczywiście do magii regeneracyjnej, a może do bardziej przerażających celów. Burro pokazał nawet trzymany za pazuchą proszek, ale kapłan więcej już nic nie mógł wymyślić, tak więc kucharz skłonił się w pas i zostawił mały datek dla świątyni po czym pogalopował do kompanów. Kto chciał słuchać jego trajkotania, to relację ze świątyni usłyszał, bo Burro nie myślał przed kompanami niczego taić. Tibor dostał również proszek na przechowanie, bo akurat w tym względzie kucharz uznał go za najbardziej godnego zaufania. W końcu zebrał swoje graty, stanął w pobliżu Grzmota i ruszyli.

***

Kiedy wszystko ucichło, ogień przestał szaleć kucharz przypadł do ciała Grzmota. Jakże to tak? Przecież to Var… Dla niziołka on był niezniszczalny jak skała. Wielki, mocarny… nieśmiertelny. Tibor przyglądnął mu się, ale od razu zaczął pomagać tym, którym jeszcze pomóc było można. Burro klęczał koło głowy kompana i łykał łzy. Jakże to tak… tak nie można.
Nie słuchał, kiedy układali plan na dalsze zagłębianie się w tunele. Na słowa Mary pokręcił zwieszoną głową i wydusił.
- Ja wracam na górę, ja już mam dość.
Czuł że cała energia, którą zawsze tryskał uleciała z niego jak z przekłutego rybiego pęcherza. Zsunął z ramion plecak i wyciągnął samonośkę, którą podał Tiborowi, oddał też swoje zwoje, które jeszcze Panienka Arla mu dała. Cały czas patrzył na nieruchomego Grzmota. Odsunął się gdy zaczęli przeszukiwać jego ciało. Odwrócił się i popatrzył w kierunku ciemnego tunelu za plecami. Musiał wyjść, czuł jakby ściany zaciskały się w około nie dając mu zaczerpnąć powietrza w zaciśnięte gardło. Gorączkowo zaczął przestępywać z nogi na nogę. Agrad pomoże, musi pomóc. Diament do wskrzeszenia, tak jak dla Shando. Duży i bardzo drogi. Warty więcej niż Werbena cała razem wzięta. Popatrzył nieprzytomnym wzrokiem w kierunku samonośki i podszedł do Tibora po czym wyciągnął z niej wszystkie swoje oszczędności, kamuszki i czachę z przyprawami. Resztę nosił przy sobie. Nie wystarczy… Ale Agrad musi pomóc, prawda? Jak się dostać do niego? To potem, na razie tylko wydostać się z tych tuneli, gdzie wszystko tak makabrycznie pachnie. Do pustej fiolki zebrał trochę krwi wielkoluda i podniósł się ciężko.
- Powodzenia… - powiedział cicho i spojrzał na Marę. - Ja powiem strażnikom na górze, że… pomocy tu potrzebujecie. Powiem co się stało i kogo tu spotkaliśmy.
 
Harard jest offline  
Stary 25-05-2015, 22:22   #308
 
harry_p's Avatar
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
Arnulf dyszał ze zmęczenia, wysiłku i wściekłości. Podbiegł do leżącego Vara i kapłana. Wielkie cielsko goliata leżało nieruchomo, poryte pęcherzami a w powietrzu unosił się swąd przypalonego ciała. Porucznik tłumiąc odruch wymiotny zbliżył się do kapłana, który jeszcze dawał niemrawe oznaki życia. Z kieszonki przy pasie wyciągnął napój leczniczy i ostrożnie wlewał Tiborowi do gardła. Po chwili usłyszał jak ten krztusi się, ale otworzył oczy. Arnulf ostrożnie położył go na ziemi, dając mu czas na pozbieranie się. Rozejrzał się po korytarzach nie widząc nic podejrzanego na razie.

Minął Marę, stojącą jeszcze nad truchłem Otisa, w jego oczach gorzała wściekłość. Kopną martwe ciało z całej siły: - Ty parszywy śmieciu. W mieście w którym się wychował, które chronił, na jego tkance wyrosły takie gnidy. Nie potrafił sobie tego wytłumaczyć, wiedział tylko, że zabrali mu narzeczoną i siostrę. Ściągnął z pleców dwuręczny miecz i jednym, pewnym ciosem oderżnął magowi głowę. Zawinął ją w łachmany: - Dam Casiussowi i kapitanowi dowód...

Ignis ockną się z dziwnego transu z chwilą gdy Otis padł na ziemie. Przez chwilę stał zastanawiając się co właściwe się stało gdy nagły dreszcz wstrząsną nim jakby ktoś wylał na niego wiadro lodowatej wody. Spojrzał na zakrwawiony grot i wypuścił strzałę z rąk jakby trzymał w ręku jakiegoś węża. Spojrzał z niepokojem na Arnulfa ale ten nawet nie zwrócił na niego uwagi. Najwyrażniej nie zranił go tak bardzo jak się obawiał. Rozejrzał się po korytarzu oceniając komu zdoła jeszcze pomóc. Ukląkł przy Thogu i kiwając się w przód i w tył zaczął śpiewać kolejny raz. Gdy w dłoniach barda zebrało się dość mocy dotkną ciała. Thog wyprężył się nabierają głęboko powietrza, jękną i otworzył oczy. Jękną boleśnie ale wzrok mówił. “Ciesze się że się wywinąłem śmierci pod kosy”. Potem podszedł do Arnulfa pastwiącego się nad zwłokami.
- Nie wiem ci mi zrobił ale jak zdechł puściło. Nie wiedziałem co robię. - Spróbował się wytłumaczyć śpiewak. Potem nachylił się nad zwłokami. Wyciągną buteleczni z płynami spojrzał na nie pod światło ale nie rozpoznał co to za specyfiki. Ze zwojami poszło lepiej i choć nie obyło się bez magii udało mu się odczytać dwa z trzech. - Się przygotował. Jeden to niewidzalność, a drugie rozproszenie magi. To co dalej? Macie coś co postawi nas na nogi? Idziemy dalej? - Zapytał bard.

- Musimy - Shando położył palec na ustach, dając znać wszystkim, by mówili cicho. Spojrzał ponuro na zmarłego towarzysza - To pustynne gizmut Otis daje nam szansę. Był na tyle głupi, że przygotował się na starcie ze mną i zignorował resztę. Wiedziałem to od momentu, gdy rozpoznałem gada. Dzięki temu zostało mi sporo silnych zaklęć, w tym czar przemiany. Mogę przybrać jego postać, pozostali przebiorą się za tych oprychów. Mara, Burro i chyba Tibor mogą robić za jeńców. Tamci nie spodziewają się porażki swoich, nie będą nic podejrzewać...
Shandowa twarz przybrała kamienny wyraz, a oczy zmrużyły się do wąskich szczelin, widać było wściekłość maga - Var Grzmot zginął, ale wróci. Nie pozwólmy jednak, by zginął na marne. Kastrujmy wielbłąda, póki związany, jak to mawiają nomadzi pustynni.

- Też myśle że wytłuc ich za jednym podejściem. Jak damy im spokój gotowi znów skrzywdzić moją rodzinę z zemsty. - Przytakną energicznie Bard. - Ja nadal mam trochę mocy w zanadrzu. A możemy jeszcze te dwa zwoje wykorzystać. Jak już znajdziemy ich leże. - Zaproponował.

Mara, która też przetrząsała skrupulatnie ciało martwego maga pokuśtykała teraz do reszty.
- Ten plan może się udać - skinęła w stronę Shando. - Ale pierw mnie musi ktoś wyleczyć, w tym stanie na niewiele się zdam.
A widząc sceptyczną minę niziołka uprzedziła jego wypowiedź.
- Ty też się z nami zabierasz, nawet nie myśl rejterować. Var zginął i na razie gorzej już z nim nie będzie. Postawimy go na nogi, jak Shanda. Ale skoro reszta chce ciągnąć atak to ich nie zostawię w tym. I ty też nie.

- Mara, Burro - szepnął Shando- wy głośno mówcie rzeczy typu "zostaw mnie", "zapłacisz za to" i tak dalej, jakbyśmy was w jasyr brali, kto wie jak daleko tu się głos niesie. Reszta przebierać się raz-dwa i gęby upaprać krwią i sadzą. Ja wskakuję w ciuchy Otisa, krew może zostać, czar zmieniający rzucę w ostatniej chwili, by na jak najdłużej starczył.

Shando nie musiał popędzać Anulfa, gdy tamci spierali się odnośnie dalszych poczynań, porucznik już ucharakteryzował się na wynajętego przez Otisa łotra. Twarz i tak miał już osmaloną, dodatkowo udrapował na sobie trochę łachów, by przykryć zbroję, którą zdarł z Patersona. Na lewe przedramię założył również karwasz, który miał przy sobie jeden z najemników. Pawęż postanowił zatrzymać, poprzednio sprawdził się całkiem nieźle.
- Ja jestem gotowy - stwierdził krótko. - Tibor musiałby nas tylko trochę poskładać do kupy.

Chłopak milczał, skinął tylko głową na słowa porucznika. Już wcześniej poratowął co bardziej potrzebujących leczniczymi zaklęciami z różdżki, teraz zaś dokończył dzieła. Ale było co robić i poza leczeniem…
Łaska Pana Poranka objawiła się w całej pełni i rozrzucone ciała zniszczonych zombie były tego najlepszym przykładem, ale Zwiastun Świtu dla wszelkiej pewności roztrzaskał im czaszki, tak samo jak rozdzianym z ubrania zbirom. Nie mogli mieć pewności czy wobec bluźnierczego rytuału jaki najpewniej miał miejsce w podziemiach nekromantyczne moce nie ożywią ich powtórnie. Potem stanął nad martwym, spalonym ciałem Vara. Przygarbił ramiona po czym sięgnął po długi nóż. Potarł dłonią głowę, w roztargnieniu zdzierając odpadające od zdrowej tkanki resztki skóry i włosów. W podziemiu roztaczał się odór rodem ze świniobicia i jatek.
Na przekór temu skupił się by pomodlić się za duszę walecznego goliata.
- To ryzykowne, ale… możemy spróbować go związać i błagać bogów by nie został ożywiony do momentu naszego powrotu - powiedział wreszcie niegłośno, spoglądając na towarzyszy w przyćmionym przez sadzę i dym, upiornym alchemicznym blasku.
- Vara nie stało, więc będziemy musieli użyć wszystkiego co nam pozostało. Burro, podaj samonośkę - Oestergaard odwrócił się do niziołka. Z magicznej torby wydobył beczułkę i woreczek z gwoździami.
- Jak wam mówiłem, kupiłem proch dymny. Wybucha gdy potraktować go ogniem, a im go więcej, tym większych szkód może narobić - mówił, ostrożnie podważając wieko i sięgając po gwoździe by powtykać je jeden obok drugiego w sypką mieszaninę brudnych grud i pyłu. - Tak sobie kombinuję, że jak taka beczułka eksploduje, to te gwoździe do spółki z potęgą wybuchu mogą zrobić to samo co ten przeklęty magik - skinięcie skierował ku bezgłowemu truchłu - nam. Mam kuszę i ogniste bełty, ewentualnie ty, Shando, mógłbyś taką ciśniętą beczułkę wysadzić w powietrze. Tak samo ciśniętą mąkę można potraktować ogniem by wybuchła - zerknął ku Burro, który wcześniej przygotował mączne pociski. - Mój brat mi o czymś takim opowiedział, o tym jak jego kompania walczyła w jakimś młynie, który zmiotło z powierzchni ziemi gdy ogniem się zajął i piętro się zawaliło, wznosząc wszędzie kurzawę z popękanych worów. Mam też oliwę do podpalenia. Możliwe że i takich środków będziemy musieli się jąć, skoro jak do tej pory z prawdziwych kultystów ubiliśmy tylko Patersona. Bo ci tutaj - wskazał wojów - na czcicieli Bhaala nie wyglądają, raczej łotrów którzy mieli ochotę nas obić za parę sztuk złota.
- Pójdę na czele, bez światła - oznajmił Tibor. - Obwiążcie wszyscy stopy materiałem - zaczął odrywać resztki odzienia z trupów by dać przykład - blask stłumcie - wskazał nadal działające słoneczne pręciki - podążajcie za mną niespiesznie i unikajcie hałasu. Spróbujemy ich zaskoczyć.

- Idź przodem, by dać mi znać kiedy się odmienić - Shando wzuł na siebie zakrwawione szaty Otisa - potem przestajemy się skradać. Wracamy jak swoi do swoich. I czekamy na dobry moment. Na miejscu cichcem porozstawiajmy pułapki, różdżka ma kupę ładunków - gdy się zacznie, nikt nie będzie wiedział co się dzieje, i niech jak najwięcej drabów w nie powpada. Chaos będzie po naszej stronie. Do wyboru jest pułapka bełtowa, salwa strzałek, koszące ostrze i włóczniowa, do każdej inne hasło.

Ignis także zaczął się przebierać w łachy zabitych. Przez chwile zastanawaił się co zrobić z włosami ale gdy przeczesał palcami swoją grzywę zdał sobie sprawę że ogień zrobił z jego długich włosów krótką osmoloną szczecinę.
- Jeszcze im za to podziękuję - mrukną. Potem dodał głośniej - Pójdę ostatni. Jako strażnik pojmanych. Łatwiej będzie mi ukryć łuk.
Ku zdziwieniu barda niziołek nie dał się przekonać do kontynuowania walki podobnie jak Thog. Wymówili się koniecznością powiadomienia straży oraz jak najszybszym wskrzeszeniam Goliata.
 
__________________
Jak ludzie gadają za twoimi plecami, to puść im bąka.
harry_p jest offline  
Stary 25-05-2015, 23:02   #309
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Trzeci. Dziesięć Miast. 27 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Bryn Shander
27 Tarsakh, kanały




Śmierć Vara nie powstrzymała ybnijczyków przez marszem wgłąb tuneli. Dzięki wskrzeszeniu Shanda niektórym śmierć zaczęła wydawać się… tymczasowym stanem. Tylko Tibor miał świadomość, że bogowie nie dają nic za darmo, a ich łaska na pstrym koniu jeździ - przynajmniej według jego ostatnich refleksji. Informacje uzyskane w świątyni Triady zachwiały światopoglądem chłopaka, a choć pomodlił się i ukorzył to gdzieś głęboko w jego trzewiach narastał bunt - wyparty, nieuświadomiony nawet dla niego. Był zły na bhaalitów za rujnowanie porządku rzeczy, na Pattersona, że zrobił z nich głupców, na drużynę, że wpadła w zasadzkę… Przecież modlił się o wykrycie magii, o wspomożenie jego zmysłów, o wróżbę na najbliższy czas… Co prawda były to modlitwy sklecone naprędce z potrzeby chwili, bo przecież Runna Connere nie uczyła go takich formuł - ona dała mu jedynie podstawy przydatne w wioskowej pracy - lecz czyż Skirata nie mówił, że rozmowa z bogiem to prywatna, indywidualna sprawa? Czy może mówił coś innego? Tyle się działo, że Tibor nie miał czasu by poddawać refleksji boskie sprawy. Nie mógł jednak nie zauważyć, że modlitwa dała mu pewność niemal bezpiecznego przejścia przez kanały, a nie… śmiertelnego zagrożenia. Wzdrygnął się. Mimo wszystko młodzieniec podświadomie winił Kostrzewę za swój stan; od czasu gdy oddała swoje życie Silvanusowi by oczyścić Dolinę, od czasu gdy weszli do tego przeklętego miejsca, gdy nie zgodziła się na wskrzeszenie Wishmakera wbrew niemal całej drużynie wszystko się poplątało. Mimo tego co zrobiła chciał jej pomóc, a nie wiadomo jak ściągnął na siebie gniew jakiegoś bóstwa - pewnie jej bóstwa. Czyżby słowa rzucone przed jej śmiercią zadziałały jak klątwa? Byłoby to w stylu tej złośliwej, fanatycznej półorczycy. Tiborowi nie przyszło do głowy, że - metaforyczne - “wyrywanie z gardła” dobrowolnej ofiary (która nie chciała być ani leczona, ani wskrzeszona) dla Silvanusa, którą tenże bóg już przyjął było fatalnym pomysłem, zaś proszenie Lathandera by zaingerował w cudzą domenę niemal tak samo złym. Myśl, że Pan Świtu mógłby przez to powoli cofać swe łaski nie postała w głowie młodego kapłana, podobnie jak zrozumienie całej sytuacji. Pozostały tylko uraza i gniew, głęboko skrywane pod warstwami wiary i pokory.

Zwiastun Świtu spojrzał na ciało Vara i leżące nieopodal trupy bryńskiej biedoty zmienionej w zombie. Nawet łaska zniszczenia nieumarłych przyszła… jakby z opóźnieniem. A może to tylko adrenalina walki sprawiała, że wszystko działo się nie dość szybko? Nie wiedział i - jak zwykle - nie miał czasu, by się nad tym zastanawiać. Tu i teraz było ważniejsze. Trzeba było ruszać.



Podzielona drużyna podążyła w przeciwnych kierunkach. Burro z Thogiem powędrowali powoli w stronę wyjścia. Milczący jak zwykle półork nie był dla kucharza takim wsparciem jak Var, nawet nie jak Kostrzewa, lecz mimo to niziołek czuł się z nim ciut - tylko ciut - bezpieczniej. Czy poczucie wystarczyło? Wkrótce miało się okazać. Nieledwie pięćset metrów od miejsca bitwy, a kilkanaście kroków od trupów pokonanych wcześniej zombiaków drogę dwójki ybnijczyków zastąpiło kolejnych trzech zakapiorów. Dzierżący pochodnię mężczyzna pośrodku wyglądał na szefa; dwóch mięśniaków zapewne niejedną bójkę miała za sobą. Jedną chyba całkiem niedawno, bo temu po lewej spod niewprawnie opatrzonej ręki ciekła jeszcze krew. Mimo smrodu “martwych na śmierć” zombich czuły nos Burra i tak wychwycił z bocznego korytarza woń padliny. Choć mężczyźni naprzeciw śmierdzieli chyba równie mocno. Uzbrojeni w krótkie, zaniedbane miecze i sztylety nie stanowiliby pewnie wyzwania dla Grzmota, lecz dla niziołka i Thoga już tak.
- Hłe, jednak komuś udało się uciec - zarośnięty bandyta wyszczerzył do towarzyszy spróchniałe zęby. - No to do roboty, tak czy nie? Zabijemy was, bez urazy oczywiście. Taka praca.



Tymczasem grupa Arnulfa powoli posuwała się naprzód. Na kolejnym skrzyżowaniu spotkali znów kilku nieumarłych, kręcących się - jak się wydawało - bez większego celu. Unieszkodliwienie ich było kwestią kilku chwil. Zapach pachnideł nasilał się; najpewniej miał on łagodzić nieco smród podziemnych tuneli i nieumarłych, gdyż Shandowi nie kojarzyły się ona z niczym świętym lub nieświętym. Zresztą nie to było najważniejsze. Przed drużyną było - jak przypuszczali - najgorsze: największy znacznik z mapy Lama. Ignis rzucił na Tibora niewidzialność ze zwoju bhaality i młodzieniec przekradł się do końca korytarza. Wszyscy czekali w napięciu, gotowi uskutecznić plan Wishmakera - lub ruszyć kapłanowi na pomoc. Innocenty denerwował się chyba najbardziej. A co jak spotkają tam kogoś silniejszego od Otisa? Albo przeciwnie - nikogo tam nie będzie? W końcu milicjanci zaraportowali nocną aktywność u “hyatowego” wejścia do kanałów. Może kultyści teraz śpią snem sprawiedliwych we własnych domach? Czy tam zajmują się swoją dzienną, uczciwą (lub nie) pracą śmiejąc się, rozmawiając z sąsiadami i rodziną, jedząc, pijąc i handlując - jak choćby nieświętej pamięci Patterson? Może po raz kolejny przetrząsają dom Arnulfa, lub - co gorsze - porywają właśnie jego, Ignisa, rodzinę? A oni tu stoją jak te ciołki…

Niewesołe rozmyślania półelfa przerwał cichy dźwięk głosu Tibora zwiastujący jego powrót. W sąsiedniej sali był tyko jeden mężczyzna. Co prawda młodzieniec zauważył dwoje drzwi, lecz były uchylone i nie dochodził zza nich żaden dźwięk - a kapłan nasłuchiwał dość długo. Lepszej okazji na zasadzkę i odwrócenia kart chyba nie było. Wszyscy przygotowali się zgodnie z ustaleniami. Przebrany za Pattersona Shando prowadził pochód. Koniec końców, z braku Burra i Thoga pozornie związani Mara i Tibor wędrowali pomiędzy Arnulfem i Ignisem robiącymi za zakapiorów. Brak jednego z bandytów nie będzie przecież dziwił - straty w ludziach (zwłaszcza tak mało ważnych jak zwykli wyrobnicy) z pewnością nie były bhaalitom obce.

Piątka bohaterów stanęła u wejścia do groty… czy raczej sali. Tutaj ktoś się na prawdę postarał i to na pewno nie czterdzieści lat temu. No, może tyle miał olbrzymi kościany monument robiący za ołtarz, ale od tamtych czasów dołożono mu całkiem sporo ludzkich piszczeli i czaszek. Przed nią stał niewysoki kamienny postument zdolny pomieścić sporego człowieka, oraz drewniany krzyżak z pasami podobnej wielkości. Podłoga była wyłożona kamieniem. Na ścianach wisiały kobierce, dywany i kilimy - zapewne by ogrzać duże pomieszczenie, bo nie przedstawiały niczego morderczego - ot, głównie sceny batalistyczne. Shando-handlarz sarkastycznie uśmiechnął się w duchu - zamówienie utkania czy wyhaftowania scen chwalących Pana Mordu zwróciłoby więcej uwagi mieszczan niż ginący shanderczycy. Nie mówiąc ile by trwało wykonanie aż tylu.

Po bokach sali znajdowały się szerokie, zaścielone poduchami ławy, nieodparcie kojarzące się z zachętą do orgii. Nieco dalej stały stoły z resztkami brudnych naczyń i jedzenia. Wokół ołtarza ćmiły się kadzidła; na stojakach obok wisiały narzędzia do zabijania, torturowania i ogólnie pojętego robienia ludziom krzywdy. Choć pasowały do sadystycznego bóstwa jakim był Bhaal nie wyglądały na używane zbyt często; albo bardzo o nie dbano. Gdyby nie one i sięgająca do sufitu góra kości wydawałoby się, że jest to tylko jakieś nieokreślone tajne miejsce spotkań.

Kręcący się po sali mężczyzna wyglądał na sprzątacza, choć dość ostentacyjnie dyndający mu na piersiach drewniany symbol Bhaala wskazywał na przynależność do kultu. Widząc osobliwą procesję u wejścia do sali skłonił się nerwowo i rzekł: Tam już posprzątałem zgodnie z zaleceniem, jeśli chciałbyś skorzystać, panie.

 
Sayane jest offline  
Stary 28-05-2015, 20:18   #310
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Podziemia, główna sala

Pchnięty przez jednego ze zbirów więzień zatoczył się i niemal upadł gdy ugięła się pod nim noga. Na jego obłażącej ze skóry, czarnej od spalenizny twarzy malował się przestrach i ból.
- Błagam - wyszeptał. - Nie czyńcie mi krzywdy!

Rozbiegany po całej sali wzrok teraz utkwił z widoczną trwogą w okropnym pomniku śmierci. Jeden z szeregowych bhaalitów, ponury, w popalonym ubraniu i cały umorusany sadzą popchnął go znowu, aż jeniec omal nie upadł u stóp posługacza.
- Wstawaj - charknął mężczyzna głosem zachrypniętym od dymu.
- Błagam, puśćcie mnie, nikomu nie powiem! - wybełkotał związany, podpierając się skrępowanymi rękoma. Przysunął się do sprzątacza. - Proszę!

I wtedy spojrzał w górę, prosto na twarz kultysty. Tyle że zamiast rozpaczy w jego oczach było tylko zimne skupienie i nieubłagany gniew. A krępujący mu nadgarstki sznur nagle opadł gdy Tibor Oestergaard rzucił się jak atakująca żmija by chwycić posługacza za gardło.

Arnulf przebrany za najemnego wykidajło, szedł zaraz za “Pattersonem”. Twarz miał zasłoniętą zerwaną ze spalonego trupa opończą, zresztą i tak był brudny od krwi i sadzy, że tylko jego oczy odcinały się z konturów twarzy. Kiedy tylko weszli do pomieszczenia i Tibor zbliżał się do posługacza, on próbował zajść go z boku. Pod pozorem, że zrzuca gdzieś niesiony przed siebie ekwipunek. Kiedy kapłan rzucił się na kultystę, był już z boku, gotów pomóc towarzyszowi.

Shando-Otis był gotów zagrać swą rolę i wypytać kultystę o to, gdzie znajdzie pozostałych przywódców kultu, jednak działanie pozostałych zaskoczyło go. Przeklął w duchu swoje wolne reakcje, i w dodatku uświadomiło go to, że mimo że odwiedził już krainę umarłych, rodzinna klątwa wciąż była przy nim.
Nim cokolwiek zdecydował, było już po wszystkim. Przerażony i zaskoczony kultysta został ujęty i związany jak prosiak na świniobicie bez żadnych problemów. Hałas nikogo nie wywabił z bocznych sal - najwyraźniej ybnijczykom dopisało szczęście.
- To teraz weźmiemy go na spytki ciekawe jak zacznie śpiewać jak mu się stopy ogniem połaskocze. - Bard jakoś nie potrafił wykrzesać z siebie litości dal kultysty. Co jak co ale ataku na rodzinę się ani nie zapomina ani nie wybacza.
- Nie, idźmy dalej, dopóki zaskoczenie nam sprzyja - syknął Tibor do Ignisa.

Wishmaker, jako najmniej podejrzany postanowił sprawdzić sale obok, dał też znać reszcie, by podążyli za nim. Ignis pilnował zaś kultystę gotów pchnąć go pod zebra gdyby ten próbował krzyczeć czy poprostu kombinować. Ten najwyraźniej jednak nie miał pomysłu na wykaraskanie się z niespodziewanej niewoli i tylko wodził wzrokiem od jednego mężczyzny do drugiego, praktycznie ignorując Marę.
- Shando, w tej górze kości jest coś magicznego… jakby niewidzialnego, ale dostrzegam tylko emanację, jakby to coś było skryte w środku - kapłan ruszył za czarodziejem zakładając tarczę na ramię.
- Wchodzę pierwszy, odwracam ich uwagę, tak by ustawili się tyłem do drzwi... - szepnął czarodziej i zatrzymał się w pół słowa słysząc rewelacje kapłana. Niewidzialność jako sfera iluzji była kiepsko znana czarodziejowi, gdyż tę szkołę magii studiował jedynie pobieżnie, nawet nie zgłębił teorii na tyle, by rzucić najprostszy z czarów. Ale to, że niewidzialność jest podejrzana, wiedział na pewno.
- To może być chowaniec Otisa - odszepnął do Tibora - po smierci właściciela schował się. Przy randze jego pana mógł to być zaświatowiec w stylu impa, więc niewidzialność niewykluczona. Jeżeli mam rację, teraz jest skołowany i wystraszony, pewnie niegroźny. Ale głowy nie dam. Miej na to oko, zrobię zwiad.
Shando obdarzony przez kapłana boskim darem Prawdziwego Widzenia zaczął zaglądać do sąsiednich pomieszczeń. Jedno pomieszczenie było jakimś składem, kamienne ściany były pokryte symbolami, a podłoga była lekko nachylona, kończąc się kanalikiem znikającym w ścianie. Jedna ściana była oświetlona kilkoma tuzinami świec, które wydzielały intensywny zapach południowych ziół. W niszach w innej ścianie pochowane były igły, nici, pudełka i jakieś słoje, a spod sufitu pomieszczenia zwisały łańcuchy z hakami.



Na hakach zaś wisiały trupy. Dwie kobiety wyglądające jak siostry, martwe zapewne od niedawna, wciąż ubrane w to, w czym zginęły wyglądały jak jakieś upiorne półtusze. Shando przezwyczajony do okropnych widoków mimo wszystko się skrzywił. Ale potem zaciekawiło go to i obiecał sobie poszukać czegoś ciekawego w tym pomieszczeniu.
- Nikogo żywego - zakomunikował. Natomiast w kolejnym pomieszczeniu była sprytna iluzja maskująca drzwi. Czarodziej szeptem przekazał informację towarzyszom.
- A teraz przyjrzyjmy się temu - mruknął pod nosem Wishmaker i ostrożnie zajrzał do sterty kości - Dziwne - zamilkł na chwilę i zastanowił się dokładnie - to serce, chyba ludzkie. I w dodatku niewidzialne. Stawiam, że to gwarancja życia dla jakiegoś maga lub źródło magii animujące te kości w razie alarmu. Ale to tylko hipoteza, nie poparta faktami ani wiedzą. Tak czy inaczej - przebiłbym to serce.
Potrzebuję małego ostrza, może być strzała lub skalpel. I kilku chwil spokoju.

Shando spojrzał na pozostałych czekając na aprobatę. Zanim zacznie i tak zamierzał poprosić Arnulfa by stanął osłaniając go, a pozostałych - o ostrożność.
Porucznik stanął przy czarodzieju, osłaniając go na wszelki wypadek.
Wishmaker w tym czasie wybrał ze sterty naczyń niewielkie noże, chyba do owoców, po czym wybrał ten z najwęższym i najostrzejszym ostrzem. Następnie zaklinował je między deskami stołu i odłamał kawał klingi długości palca od rękojeści. Delikatnie złapał między palce i uniósł, po czym podszedł do sterty kości wybierając najłatwiejszą drogę dojścia.
- No, to życzcie szczęścia - powiedział. Ignis skiną potakująco głową zbliżając ostrze do więźnia gdyby ten coś próbował jak Shando uruchomił by jakieś “fajerwerki.” Jeniec patrzył jednak na te manipulacje w milczeniu, mając minę jakby Shando postradał rozum. I w sumie nic dziwnego, skoro widział go nadal w formie Otisa Pattersona.
- Poczekaj - Oestergaard mruknął cicho do Południowca. - Sprawdzę czy to bezpieczne…
Sięgnął do sakwy po uzyskane w świątyni Trójcy przedmioty - kamyki oznaczone runami wiedzy i jasnowidzenia oraz kadzidło. Potem w imię Pana Poranka przyzwał mocy wymodlonego z samego rana wieszczącego zaklęcia.
- Nie dostrzegam zagrożenia, ale również niczego dobrego - powiedział po chwili próby interpretacji wyniku.

Nagle Ignis o mało nie pacnął się w głowę tknięty nagłym przebłyskiem geniuszu.
- To twoja wina. Nie dopilnowałeś. Ktoś zdradził. Teraz będzie trzeba zacząć od nowa. Kto zdradził? Kto wychodził stąd pierwszy? Mów szybko i nie podnoś głosu. To może pan Otis uwierzy że to nie ty. - odezwał się Igi zachrypniętym głosem tuż nad uchem kultysty.

Zaskoczony Shando zatrzymał się, ale zaskoczenie nie trwało długo. Postanowił podjąć grę barda - Zabij go. Z trupa łatwiej wyciągnąć prawdę - wychrypiał czarodziej.
- Hę? Co? Ale ja nic nie wiem… Co wy w ogóle robicie…?! - płaczliwie jęknął jeniec, chyba bardziej przerażony zakrwawionym i przypalonym stanem, w jakim byli “bandyci” Otisa niż ich niezrozumiałymi czynami.
- Kosa w serce i na hak z nim - czarodziej kiwnął głową w kierunku drzwi, gdzie widział ciała wiszące na łańcuchach - albo czekaj, może oszczędzę na zaklęciu.
Mów, gdzie jest reszta. I nie mówię o podobnych tobie psach.
- W domach, a gdzie ma być? - jęknął jeniec, po czym zmarszczył z namysłem brwi.
- Nie kręć. Gdzie są to my wiemy. Ale kiedy kto wychodził? Wymigujesz się co? Kryjesz tych zdrajców? - Nie odpuszczał igi
Jeniec zebrał się wreszcie w sobie i splunął Innocentemu w twarz.
- Jestem kapłanem Pana Mordul; takie gówno wyciągnięte z rynsztoka jak ty nie ma prawa nawet na mnie patrzeć! - wrzasnął piskliwie. - A… a… ty nie masz prawa mi grozić! O moim życiu de….decyduje tylko najwyższy kapłan! - to zabrzmiało już dużo mniej pewnie; widać przed Pattersonem czuł respekt wynikający z czegoś innego niż brutalnej siły jaką reprezentowali według niego najęci pomagierzy.
- O twoim życiu decyduje Bhaal. Nie zapominaj o tym - pogardliwie szepnął mu Shando-Otis - prawie mnie tam zabili, wiesz? Więc wyjaśnij mi, dlaczego nie ma tu nikogo poza tobą? Pewnie czekałeś na swoich sojuszników, co? Tak chcieliście się mnie pozbyć? Szczując mnie obcymi heretykami?
- Przecież sam chciałeś, mówiłeś, że sobie pora… - jeniec urwał i jeszcze raz powiódł wzrokem po oprawcach, zatrzymując spojrzenie na swobodnie stojących Marze i Tiborze, po czym nareszcie dodał dwa do dwóch. - To ty zdradziłeś! - kwiknął. - Ty! Przeklinam ja ciebie w imieniu Bhaala teraz i na wieki, i dzieci twe i przodków do dziesiątego pokolenia… - wylewał z siebie bluzgi… lub też może prawdziwe klątwy, kto wie…
To chyba zaczyna wchodzić do rodzinnego obyczaju, pomyślał wesoło Shando Wishmaker, i uśmiechnął się parszywie.
- W końcu się domyśliłeś? Brawo - No to teraz kawa na ławę. Twoim życiem bowiem rządzi ten oto jegomość - tu Shando kiwną głową w kierunku Ignisa. Albo odpowiesz jemu, albo mi. Znasz mnie więc dodaj sobie dwa do dwóch co będzie mniej bolało. A powiesz i tak, bo przesłuchiwałem i trupy.
- Postadałeś rozum - wysapał kultysta, który aż zasapał się od przekleństw. - Tylko najwyższy kapłan ma władzę nad żywymi i umarłymi; on zdrady nie przebacza… - najwyraźniej miał zamiar znów rozpędzić się z miotaniem gróźb i klątw, toteż Ignis prewencyjnie dał mu w pysk.

Arnulf zniecierpliwił się. - Skończ z tym sercem, a ja skończę z nim - wskazał na jeńca ściągając dwuręczny miecz z pleców. Z paskudnym wyrazem twarzy podszedł do kultysty i powiedział do Ignisa: - Pochyl go, nie chciałbym, żeby cię obryzgał krwią. On i tak już nam nic nie powie - wzniósł ostrze do ciosu mającego zdekapitować pojmanego. Zaalarmowany Oestergaard podszedł i pokręcił głową przecząco, nie wiedząc czy porucznik faktycznie ma zamiar dokonać egzekucji.
- Rzeźnia jest za tamtymi drzwiami - Shando kiwnął głową w kierunku pomieszczenia z trupami - ciekawe co powie najwyższy, gdy okaże się że ktoś silniejszy od niego złożył mi tą ofertę. Nie tylko on czcci Bhaala w okolicy, wiesz?
Wishmaker zaś wymruczał zaklęcie i metalowy odłamek zaczął lewitować, podążając kościanym labiryntem prosto do niewidzialnego serca.
- Ooo...fertę czego? - zgłupiał kultusta wpatrując się to w bastarda to w sztylet.
- Władzy i potęgi, a czegóż by innego - odpowiedział, gdy metal z cichym mlaśnięciem wbił się w niewidzialne serce i tam pozostał, lewitując jakby w powietrzu pośród kościanej plątaniny - obawiam się jednak że jesteś za głupi i za słaby by ją ze mną dzielić. I za wierny staremu.
- Oszalałeś, po prostu oszalałeś… - wychrypiał akolita i wyprostował się na tyle, na ile pozwalały mu więzy, a w jego oczach zapłonął fanatyczny błysk. - Nikg nie jest potężniejszy od Bhaala, ostatnie dekadni nie nauczyły cię tego?! Możecie mnie zabić; na drugim Planie czeka mnie boska nagroda, za to ciebie los gorszy od śmierci - i tam, i tu, gdy najwyższy cię dopadnie! - zaskrzeczał, zbierając w sobie ostatki siły.
- Chyba że dopadnę go pierwszy. Wiesz, że wiem, gdzie mieszka. A gdy z nim skończę, pokłonię się nowemu najwyższemu kapłanowi. A wtedy zgadnij kogo jaki los czeka w zaświatach, bo wiesz, że Bhaal woli zwycięzców od przegranych - Shando grał pysznego i żądnego władzy z taką łatwością... że może wcale nie grał?
- Nie on to inni… - szepnął akolita.
- Widzisz? Szybko łapiesz. Trzeba trzymać z najsilniejszym, głupcze - prychnął Shando - Zwiążcie go i powieście na haku, pogadamy z nim później - szepnął Arnulfowi i Ignisowi. I chodźmy sprawdzić co jest za tymi drzwiami.
Na odchodnym powiedział do jeńca - Powiedz im lepiej, kto może stanąć po mojej stronie, a kto pozostanie wierny. A może nowy najwyższy pozwoli Ci sobie służyć.
- Hehe… - zawsze to lubiłem. Zaśmiał się Ignacy chrapliwie i otarł usta jak by oblizywał się na widok karmelowego jabłka. - Powisisz a już wkrótce będziesz miał towarzystwo. Zupełnie jak rarytasy na świątecznym kole. - Ucieszył się mówiąc tonem jakby zupełnie nie przejmując się tym że będzie wieszał swoich wczorajszych towarzyszy.

Strażnik miejski płazem miecza popchnął skrępowanego akolitę w kierunku makabrycznego pomieszczenia z hakami. Opuścił jeden z nich niżej a Ignis podprowadził go do paskudnego łańcucha z hakiem. Po chwili podciągał już jęczącego zakneblowanego łachudrę pod sufit. Wojownik nie czekał dłużej tylko wrócił do Shando, gotów otworzyć razem z resztą zamaskowane drzwi.

Mara przyglądała się scenie z pewną dozą zaciekawienia nijak się jednak nie odzywając. Gdy kultysta dojrzał brak więzów u Tibora i ona zrzuciła prowizoryczny sznur z nadgarstków i poczęła przechadzać się po podziemnej komnacie. Niby magnes przyciągnął ją kamienny postument i Mara zachodziła w głowę do czego mógł służyć. Czy przemawiał na nim kapłan Bhaala do zgromadzonych wyznawców czy raczej kamień miał jakieś magiczne właściwości? Obejrzawszy dokładnie postument podeszła do mężczyzny wiszącego na haku, podczas gdy jej towarzysze eksplorowali pozostałe pomieszczenia.
- Potrzebny jest wam pył. Po co?
- Khe? - jęknął kultysta. Chyba osobliwa forma wiązania wydusiła mu dech z płuc. Mara zaczęła wyłuszczać co i jak z tym pyłkiem, aż wreszcie mężczyzna jęknął Nie wiem! Do przyzwania demona może…
- Demona? - powtórzyła z zaniepokojeniem dziewczynka. - A ten pył już ktoś dostarczył czy wciaz o niego zabiegacie?
- Nie w...wiem… - wyharczał kultysta - Mnie się nie… mówi takich rzeczy...
- Kto w Bryn jest nad Otisem Patersonem? - pytała dalej Mara. - Kto wam przewodzi?
-Najwyzszy - wychrypiał znów jeniec. Miał wyraźnie problemy z oddychaniem. nagle zaczął się śmiać, choć brzmiało to jak upiorny, świszczący jęk. - Niczego się ode mnie nie dowiecie, zdrajcy… Khaapłan chodzi w masce… tylko Otis wie kto to... a on oszalał, zdrajca i wam nie powie, co…? Chce mieć go dla… siebie… - nagle wydał z siebie świszczący jęk. Wytrzeszczył oczy, łapiąc z trudem oddech jak ryba wyjęta z wody. Szarpnął się raz i drugi w więzach, ale to tylko pogorszyło sprawę; Mara usłyszała nieprzyjemny trzask wyrwanego ze stawu barku. W końcu oczy uciekły mu w tył głowy, a ciało bezwładnie zwisło na haku.


 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172