Jeff tylko skinął głową. - No to w drogę. Road Trip! Na pytania odpowiem wam po drodze. – kończąc podszedł do rozpadającego się vana, po czym usiadł za kółkiem.
Isp zajął miejsce z tyłu, tak samo jak Lisa. Kiedy dołączyliście wraz z nowym dobytkiem i zasunęliście za sobą drzwi, Jeff przekręcił kluczyk, a stary silnik delikatnie zabulgotał. Po chwili bulgotanie przeszło w nierówny szum, a samochód szarpnął do przodu i ruszył. Jeff prowadził pomiędzy zabudowaniami swoich towarzyszy jakie postawili i już po chwili byliście na zasypanej piachem jednej z głównych dróg, jaka prowadziła na wschód. Na horyzoncie nie było widać nic, poza wielkim słońcem robiącym z vana piekarnik lepszy niż te z którymi spotkaliście się pod ziemią. Dla waszej bladej i biednej w witaminę D3 skóry był to nie lada jej zastrzyk.
Dopiero teraz Jeff zaczął odpowiadać na pytanie Petera. - Niebezpieczeństwa to ludzie, choć nasze patrole się na nich nie napotykają, wiemy że w górach żyje jakaś enklawa drążąca w niej swoje bazy. Wiemy o sobie wzajemnie i trzymamy się od siebie z daleka. Doszli też Ci wasi hostianie, o ile to prawda, ale skoro was nie ścigali to raczej bajka. Są zwierzątka, mniej lub bardziej niebezpieczne. Pumy są najgorsze i psy, a i robactwo też niezbyt przyjemne, lecz większość nie aż tak bardzo jadowite jak węże. - Tak, węże są najgorsze. Zeszłego roku takiego jednego, Benjamin mu było, dziabnął grzechotnik. – wtrącił Isp – Koleś strasznie się męczył, uschnął prawie że na wiór w ciągu ośmiu godzin i kopnął w kalendarz. Straszna śmierć. Usta popękały mu do krwi. - I tak najgorsze są rośliny. Dotkniesz takiej, z liśćmi jak strzałka, a potem wyskakuje Ci czerwona plama, poszerzająca się z godziny na godzinę. Jak dojdzie do głowy to umierasz. Na szczęście mamy na to antidotum, nie zawsze działa, ale Ispowi pomogło. To było po tym jak się tu zjawił razem z bratem… – nastała chwila niezręcznej ciszy, każdy domyślał się chyba że lek bratu Ispa nie pomogło. - I tak najgorsza jest pogoda. Ten grad który spadł w nocy to były zaledwie kuleczki. Mieszkam tu od początku, widziałam chyba wszystko. Wiatr tak silny, że przewracał wieżowce jak wieże z klocków. Na szczęście według kalendarza takie wiatry zdarzają się na jesień, a mamy środek lata. Możemy się cieszyć małymi opadami i umiarkowanymi wiatrami. Jedynie kwaśne mgły mogą nam nabruździć. – ciszę przerwała Lisa, a po chwili rozmowę podjął Isp. - Też je widziałem, nikt za bardzo nie wiem czym wynikiem są. Wejdziesz w taką to zeżre Cię do kości, spali płuca i organy. Maski nie pomagają, przegryza materiał z których jest zrobiony. Nie tyka chyba tylko kamieni i piachu, ty metalowy powinieneś się jaj bać też, bo zjadła by Ci cały ten syntetyczny mundurek. A kto wie czy by się na przewody nie rzuciła czy rurki. - To tak po krótce, to co może nas spotkać. A może wy podzielicie się doświadczeniami spod ziemi? – zaproponowała jedyna kobieta. - O tak, dawno tam nie byłem. Tęsknię za moim P.A.R, służbą i rodziną. Jakieś ciekawe wieści na dole? Dawno tam byliście? – dopytał Isp.
Jeff w milczeniu prowadził, auto sunęło gładko po piaszczystej nawierzchni.
__________________ Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być. |