Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2015, 08:33   #72
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
pisany z Dziadkiem :)

Podświadomie czuła, że nic z tego nie będzie, ale jednak musiała spróbować. Znała powód, dla którego Maddison ją odrzucała, ale dzięki temu to wszystko wcale nie było łatwiejsze. Starała się tak bardzo... a jednak - jak się okazywało - wciąż za mało. W odwodzie pozostał jej jedynie Jake, ale i on był kompletnie zagubiony w tej całej sytuacji.

Nie było dobrze.

Może chociaż Stevena uda jej się skłonić do powrotu? Sięgnęła po telefon... ale nie było go w kieszeni jeansów. Zacisnęła konwulsyjnie dłoń przypominając sobie, kiedy miała go w ręku ostatni raz... to było TAM. Tam, gdzie nie miała ochoty teraz wchodzić by sprawdzić, czy jeszcze działa. Kolejna beznadziejna sprawa.
Co jej pozostało?
Dwójka duchołapów była ich ostatnią nadzieją. Problem polegał na tym, że ich telefon miała tylko Maddy, a z nią nie dało się w żaden sposób skontaktować. Pozostało jej tylko jedno. Jechać do Plymouth z nadzieją, że jednak jeszcze są w miasteczku. Że nie odpuścili tak łatwo, jak by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Właściwie to gorąco modliła się o to, by tak było.

Musiała się pospieszyć.

Daniel leżał na kanapie w salonie. Może spał, może nie... jednak nie zareagował na głośne staccato jej stóp gdy zbiegała po schodach, omal na końcu nie potknąwszy się o własne nogi. W przelocie zerknęła na jego twarz. Wydało jej się, że oczy ma otwarte, ale z pewnością nie patrzyły na nic rzeczywistego. Otępienie? Apatia? Depresja?
Meg zacisnęła zęby i oderwała się od tego widoku. Stłumiła chęć zrzucenia szwagra z kanapy i wymierzenia mu siarczystego policzka w desperackiej próbie przywrócenia mu zdrowego rozsądku. Pewnie skończyłoby się to kolejną bezowocną awanturą, na którą straciłaby mnóstwo czasu... Zamiast tego wypadła na zewnątrz i już po chwili z rykiem silnika odjeżdżała w stronę miasteczka, pozwalając ciepłym już podmuchom wiatru suszyć spływające po jej twarzy łzy wściekłości i strachu.

Omal nie rozpłakała się z ulgi, gdy zobaczyła zaparkowany przed kawiarnią samochód Nathana. Zostawiła motor tuż obok i wparowała do środka jak burza, która właśnie przetoczyła się gdzieś dalej. Jakby od tego zależało jej życie… bo może i zależało…
Nie wyglądała dobrze. Widać było, że jechała bez kasku, bo włosy miała - delikatnie mówiąc - w nieładzie. Jasne jeansy nosiły bardzo wyraźne ślady kałuż, przez które przejeżdżała po drodze choć wydawała się tego zupełnie nie zauważać, gdy dopadła do stolika zajmowanego przez Nathana i April. Dała sobie chwilę na złapanie oddechu i opanowanie drżącego głosu, nim wbiła błagalne spojrzenie płonących szaleństwem oczu w kobietę, którą uważała za swoją jedyną nadzieję.
- Dzięki Bogu, że jeszcze nie wyjechaliście z miasteczka… - opadła na wolne krzesło - ...musicie ze mną wrócić. Nie wińcie Daniela, że Was nie zatrzymywał, on… on sobie nie radzi. Niedawno stracił żonę, teraz stracił ojca. Przeprowadziliśmy się tu, żeby uspokoić emocje ale ten dom… to coś, co w nim jest… - zadrżała wyraźnie, do oczu napłynęły jej łzy gniewu, dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści, wreszcie wybuchnęła - Włożyliśmy w ten cholerny dom wszystkie oszczędności, wszystkie pieniądze, jakie nam zostały z poprzedniego życia. Każde z nas zapłaciło za tę przeprowadzkę wysoką cenę a teraz… teraz ona jeszcze… rośnie…

Na chwilę zapadła się w sobie, jakby ten wybuch wyczerpał jej siły. Zamknęła oczy, usiłując na nowo się pozbierać. Zaskoczona dwójka łapiduchów wymieniła znaczące spojrzenia, po czym April przesunęła się nieco by zrobić miejsce przy stole dla rozdygotanej kobiety. Ta bezwiednie opadła na ceratowe oparcie ze strasznym wyrazem malującym się na twarzy.

- Wiem, że nie wyglądamy na kochającą się rodzinę. Każdy na każdego krzyczy, wszyscy mają do siebie pretensje… nie jesteśmy idealni ale przecież nie zrobiliśmy też nic specjalnie złego, prawda? - odezwała się cicho, dopiero na końcu zerkając na rozmówców - Ten… dom… budzi nasze największe lęki i wyolbrzymia złe emocje. Dan… zabija go poczucie winy, którego nie powinien czuć. Steve rozpaczliwie szuka akceptacji, Maddy zbyt szybko dorosła po śmierci matki i zupełnie sobie z tym nie radzi, tylko Jake się jeszcze jakoś trzyma. Bo ze mną też nie jest dobrze. Zwłaszcza od momentu, w którym ukazało mi się widmo Karen… - zupełnie zatraciła się w tym wyznaniu, oczyma wyobraźni znów widząc wykrzywioną w gniewie twarz siostry. I pewnie kompletnie by się rozsypała wewnętrznie i rozpłakała jak bezradne dziecko, gdyby nie głośne krakanie, które rozległo się z podwórka. Poderwała się nagle, jak smagnięta biczem, błyskawicznie powracając do koszmarnej rzeczywistości.
- Proszę, musimy się spieszyć, niedługo zapadnie noc a wtedy… - przełknęła głośno ślinę - Musicie ze mną wrócić. Sami z pewnością w końcu się wzajemnie pozabijamy albo damy wykończyć jedno po drugim. Musicie nam pomóc… - znów wbiła błagalne spojrzenie w April z napięciem czekając na ich reakcję.

Informatyk trzymał ręce oparte o stolik, tak jak zastał go ów wybuch emocji, nie ruszając ich i nie zmieniając pozycji, tak jak królik złapany w świetle celownika podświadomie liczący, że w bezruchu przeczeka niebezpieczeństwo. Dopiero po dłuższej chwili pozwolił sobie na spokojniejszy wydech, jakby spodziewał się że przedwczesne ingerowanie w wyznania Megan doprowadzi do kolejnych niepokojących wybuchów emocji, z którymi nie będzie wiedział co czynić. Weston popatrzył błagalnie na swoją towarzyszkę próbując ułożyć sobie w głowie mądrze brzmiącą odpowiedź, jednak na jezyk cisnęły mu się banały, które w logiczny sposób nie pasowały do sytuacji.

- Chciałbym się zgodzić pani Romero - zaczął ostrożnie - ale bez zgody Daniela Cravena i tak nie będziemy mogli...

- On nie może decydować o nas wszystkich. To jest NASZ dom i też NASZE życie. - Meg dość obcesowo weszła mężczyźnie w słowo - Średniowiecze już minęło, pan domu już nie jest panem domu. Może i jest głową rodziny, ale nie ma wyłączności w kwestii decydowania o tym co dla nas dobre a co nie. I o ile Maddison jako dziecko nie powinna decydować samodzielnie, poproszenie Państwa o pomoc było słuszną decyzją. - odetchnęła głęboko - A ja w przeciwieństwie do niej nie jestem dzieckiem. Co więcej, czuję się za nich odpowiedzialna w takim samym stopniu, co Dan. I w takim samym stopniu mogę podejmować decyzje. A nawet w większym, bo on sobie z tym wszystkim zupełnie nie radzi… - mówiła coraz bardziej rozpaczliwie bojąc się, że Nathan mimo wszystko uprze się by traktować Daniela jako osobę ostatecznie decyzyjną i dopóki nie otrzyma od niego zaproszenia nie kiwnie palcem… a przecież powinien doskonale rozumieć, że marnuje cenny czas, który bezlitośnie zmierzał ku zachodowi słońca i nocy…

- Może decydować jeżeli kupił dom. Prawo, policja, rozumie pani… - dodał Weston cichym, przepraszającym tonem. Przy silnej osobowości Megan, nawet załzawionej, zrozpaczonej i z rozwichrzoną fryzurą, czuł sie jak mały chłopiec, który coś przeskrobał i usilnie próbuje się usprawiedliwić. - Może do niego zadzwonić?

- Mam spory wkład finansowy więc tym się proszę nie przejmować. - kobieta wyprostowała się nieznacznie, jakby z dumą - A na dzwonienie nie ma czasu. Jak wychodziłam wydawał się… nieobecny. Zamknięty w swoim własnym świecie… - och, jak dobrze znała to uczucie… - Nie ma pewności, że w ogóle zorientuje się, że ktokolwiek próbuje się do niego dodzwonić. - “że ma kontakt ze światem rzeczywistym” dodała w myślach - Czy to rozwiewa choć część pańskich wątpliwości?

- Chyba tak. - Nathan zerknął na April, która tylko kiwnęła głową. Twarz medium zdawała się napięta, prawie woskowa, jakby potok żalu wyzwolił w niej coś co dostrzegała tylko ona i z trudem maskowała swoją reakcję. Mężczyzna wychylił się do niej nad niedopitą kawą i położył jej dłoń na ramieniu sprowadzając ją spowrotem.

- To, eee... idziemy?

Megan skinęła krótko głową z zadowoleniem i już bez zbędnych słów wypadła na zewnątrz, gdzie wskoczyła na siodełko motoru, tym razem jednak zakładając kask i niecierpliwie zwiększając obroty silnika w oczekiwaniu na dwójkę duchołapów.

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline