Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-05-2015, 14:29   #71
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Telefon podskoczył w kieszeni oznajmiając, że ktoś chce się z nią skontaktować. Była trochę rozczarowana, że to nie Joel a Steven.
Cytat:
Przepraszam, że tak Cię zostawiłem. Nie myślałem wtedy rozsądnie.
Jasne, że nie. Nikt wtedy nie myślał. Wcale. To ten dom. Wyzwala w nas agresje i popycha do kłótni. A później popchnie jeszcze dalej, do mordu i śmierci.
Wstukała bratu krótką odpowiedź pełną niecenzuralnych słów. Miała mu za złe i gniew przelewał się na ekran ale nim wcisnęła przycisk wysyłania jeszcze raz to przemyślała. Co to da? Nakręci jeszcze bardziej spirale wzajemnych pretensji i złości. Czy nie tego chce ten pieprzony demon od ściągania skalpów? Anulowała wiadomość i napisała zupełnie inną.
Cytat:
Nie ma sprawy. Ale wracaj do domu. Nie zostawiaj mnie Steve.
Maddison zawsze była wrażliwa. Słyszała więcej, widziała więcej i czuła więcej. Po śmierci mamy niemal rozsypała się na kawałki a teraz czuła, że znowu drży w posadach. Wszyscy ją opuścili. Mama bo umarła. Ojciec, bo pozwalał aby mu odwalało i zupełnie ignorował jej rady. Steve, bo uciekł, wybiegł z domu w mrok, wybrał najszybszą i najprostszą drogę. Jake, bo uciekł ale nie na zewnątrz a do środka, zupełnie jakby wyparował. Ciotka, bo w swojej ignorancji także ich porzuciła wierząc, że to najlepsze co może dla nich zrobić. Chociaż nie, nie dla nich, dla ojca. Resztę z nich miała przecież gdzieś. I wreszcie Joel. Fakt, ojciec cisnął nim na asfalt i rzucił serię pogróżek ale on cholernie łatwo odpuścił. Widocznie Maddie za dużo sobie wyobrażała. Szybko się zakochiwała ale równie szybko potrafiła odkochać, zalety bycia zbuntowaną nastolatką. Niech się pierdoli, on, jego ześwirowany ojciec i całe to zacofane wygwizdowo.

Zdławiła końcówkę skręta w popielniczce i odłożyła gitarę. Plan zakładał, że zestawienie muzyki i marychy ześle na nią jakieś szamańskie oświecone wizje. Nie zesłał nic, może tylko krótki atak histerycznego śmiechu, dobre i to. Przyjemnie dla odmiany było się pośmiać.

Wymknęła się z pokoju zamykając od zewnątrz drzwi i prześlizgując się obok kuchni pomknęła do piwnicy. Każdy filmowy nawiedzony dom skrywa swoje tajemnice albo na strychu albo w piwnicy właśnie. Strych już ze Stevem odhaczyli, przyszedł czas na podziemia.

Rozczarowanie goniło rozczarowanie.
Spodziewała się przełomu w śledztwie a znalazła tylko stary generator i składowisko butli z gazem. Żadnych rupieci, starych ksiąg, obitych metalem drzwi ani drogowskazów z tabliczkami "piekło 5 km".

Wróciła na górę wyprana z wszelkich chęci. Zatrzymała się na schodach w pół kroku bo akurat ojciec gadał z drzwiami do jej pokoju. Nie poruszyła się, wstrzymała nawet oddech. A kiedy ojciec skończył swój tkliwy monolog i zaczął zbiegać po schodach... niemal się z nią zderzył. Patrzyli sobie w oczy przedłużający się moment po którym Maddie przytuliła się do ojca ufnie.

- Już dobrze, ja też cię kocham tato - szepnęła pojednawczo. - Ale musisz nad sobą panować, musisz być tym twardym bo kogoś w tej roli obsadzić trzeba. A teraz zadzwoń do Steva i do duchołapów. Zacznijmy w końcu coś robić zanim wylądujemy na cmentarzu w Plymouth. Ta bezczynność jest nie do zniesienia.
 
liliel jest offline  
Stary 21-05-2015, 08:33   #72
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
pisany z Dziadkiem :)

Podświadomie czuła, że nic z tego nie będzie, ale jednak musiała spróbować. Znała powód, dla którego Maddison ją odrzucała, ale dzięki temu to wszystko wcale nie było łatwiejsze. Starała się tak bardzo... a jednak - jak się okazywało - wciąż za mało. W odwodzie pozostał jej jedynie Jake, ale i on był kompletnie zagubiony w tej całej sytuacji.

Nie było dobrze.

Może chociaż Stevena uda jej się skłonić do powrotu? Sięgnęła po telefon... ale nie było go w kieszeni jeansów. Zacisnęła konwulsyjnie dłoń przypominając sobie, kiedy miała go w ręku ostatni raz... to było TAM. Tam, gdzie nie miała ochoty teraz wchodzić by sprawdzić, czy jeszcze działa. Kolejna beznadziejna sprawa.
Co jej pozostało?
Dwójka duchołapów była ich ostatnią nadzieją. Problem polegał na tym, że ich telefon miała tylko Maddy, a z nią nie dało się w żaden sposób skontaktować. Pozostało jej tylko jedno. Jechać do Plymouth z nadzieją, że jednak jeszcze są w miasteczku. Że nie odpuścili tak łatwo, jak by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Właściwie to gorąco modliła się o to, by tak było.

Musiała się pospieszyć.

Daniel leżał na kanapie w salonie. Może spał, może nie... jednak nie zareagował na głośne staccato jej stóp gdy zbiegała po schodach, omal na końcu nie potknąwszy się o własne nogi. W przelocie zerknęła na jego twarz. Wydało jej się, że oczy ma otwarte, ale z pewnością nie patrzyły na nic rzeczywistego. Otępienie? Apatia? Depresja?
Meg zacisnęła zęby i oderwała się od tego widoku. Stłumiła chęć zrzucenia szwagra z kanapy i wymierzenia mu siarczystego policzka w desperackiej próbie przywrócenia mu zdrowego rozsądku. Pewnie skończyłoby się to kolejną bezowocną awanturą, na którą straciłaby mnóstwo czasu... Zamiast tego wypadła na zewnątrz i już po chwili z rykiem silnika odjeżdżała w stronę miasteczka, pozwalając ciepłym już podmuchom wiatru suszyć spływające po jej twarzy łzy wściekłości i strachu.

Omal nie rozpłakała się z ulgi, gdy zobaczyła zaparkowany przed kawiarnią samochód Nathana. Zostawiła motor tuż obok i wparowała do środka jak burza, która właśnie przetoczyła się gdzieś dalej. Jakby od tego zależało jej życie… bo może i zależało…
Nie wyglądała dobrze. Widać było, że jechała bez kasku, bo włosy miała - delikatnie mówiąc - w nieładzie. Jasne jeansy nosiły bardzo wyraźne ślady kałuż, przez które przejeżdżała po drodze choć wydawała się tego zupełnie nie zauważać, gdy dopadła do stolika zajmowanego przez Nathana i April. Dała sobie chwilę na złapanie oddechu i opanowanie drżącego głosu, nim wbiła błagalne spojrzenie płonących szaleństwem oczu w kobietę, którą uważała za swoją jedyną nadzieję.
- Dzięki Bogu, że jeszcze nie wyjechaliście z miasteczka… - opadła na wolne krzesło - ...musicie ze mną wrócić. Nie wińcie Daniela, że Was nie zatrzymywał, on… on sobie nie radzi. Niedawno stracił żonę, teraz stracił ojca. Przeprowadziliśmy się tu, żeby uspokoić emocje ale ten dom… to coś, co w nim jest… - zadrżała wyraźnie, do oczu napłynęły jej łzy gniewu, dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści, wreszcie wybuchnęła - Włożyliśmy w ten cholerny dom wszystkie oszczędności, wszystkie pieniądze, jakie nam zostały z poprzedniego życia. Każde z nas zapłaciło za tę przeprowadzkę wysoką cenę a teraz… teraz ona jeszcze… rośnie…

Na chwilę zapadła się w sobie, jakby ten wybuch wyczerpał jej siły. Zamknęła oczy, usiłując na nowo się pozbierać. Zaskoczona dwójka łapiduchów wymieniła znaczące spojrzenia, po czym April przesunęła się nieco by zrobić miejsce przy stole dla rozdygotanej kobiety. Ta bezwiednie opadła na ceratowe oparcie ze strasznym wyrazem malującym się na twarzy.

- Wiem, że nie wyglądamy na kochającą się rodzinę. Każdy na każdego krzyczy, wszyscy mają do siebie pretensje… nie jesteśmy idealni ale przecież nie zrobiliśmy też nic specjalnie złego, prawda? - odezwała się cicho, dopiero na końcu zerkając na rozmówców - Ten… dom… budzi nasze największe lęki i wyolbrzymia złe emocje. Dan… zabija go poczucie winy, którego nie powinien czuć. Steve rozpaczliwie szuka akceptacji, Maddy zbyt szybko dorosła po śmierci matki i zupełnie sobie z tym nie radzi, tylko Jake się jeszcze jakoś trzyma. Bo ze mną też nie jest dobrze. Zwłaszcza od momentu, w którym ukazało mi się widmo Karen… - zupełnie zatraciła się w tym wyznaniu, oczyma wyobraźni znów widząc wykrzywioną w gniewie twarz siostry. I pewnie kompletnie by się rozsypała wewnętrznie i rozpłakała jak bezradne dziecko, gdyby nie głośne krakanie, które rozległo się z podwórka. Poderwała się nagle, jak smagnięta biczem, błyskawicznie powracając do koszmarnej rzeczywistości.
- Proszę, musimy się spieszyć, niedługo zapadnie noc a wtedy… - przełknęła głośno ślinę - Musicie ze mną wrócić. Sami z pewnością w końcu się wzajemnie pozabijamy albo damy wykończyć jedno po drugim. Musicie nam pomóc… - znów wbiła błagalne spojrzenie w April z napięciem czekając na ich reakcję.

Informatyk trzymał ręce oparte o stolik, tak jak zastał go ów wybuch emocji, nie ruszając ich i nie zmieniając pozycji, tak jak królik złapany w świetle celownika podświadomie liczący, że w bezruchu przeczeka niebezpieczeństwo. Dopiero po dłuższej chwili pozwolił sobie na spokojniejszy wydech, jakby spodziewał się że przedwczesne ingerowanie w wyznania Megan doprowadzi do kolejnych niepokojących wybuchów emocji, z którymi nie będzie wiedział co czynić. Weston popatrzył błagalnie na swoją towarzyszkę próbując ułożyć sobie w głowie mądrze brzmiącą odpowiedź, jednak na jezyk cisnęły mu się banały, które w logiczny sposób nie pasowały do sytuacji.

- Chciałbym się zgodzić pani Romero - zaczął ostrożnie - ale bez zgody Daniela Cravena i tak nie będziemy mogli...

- On nie może decydować o nas wszystkich. To jest NASZ dom i też NASZE życie. - Meg dość obcesowo weszła mężczyźnie w słowo - Średniowiecze już minęło, pan domu już nie jest panem domu. Może i jest głową rodziny, ale nie ma wyłączności w kwestii decydowania o tym co dla nas dobre a co nie. I o ile Maddison jako dziecko nie powinna decydować samodzielnie, poproszenie Państwa o pomoc było słuszną decyzją. - odetchnęła głęboko - A ja w przeciwieństwie do niej nie jestem dzieckiem. Co więcej, czuję się za nich odpowiedzialna w takim samym stopniu, co Dan. I w takim samym stopniu mogę podejmować decyzje. A nawet w większym, bo on sobie z tym wszystkim zupełnie nie radzi… - mówiła coraz bardziej rozpaczliwie bojąc się, że Nathan mimo wszystko uprze się by traktować Daniela jako osobę ostatecznie decyzyjną i dopóki nie otrzyma od niego zaproszenia nie kiwnie palcem… a przecież powinien doskonale rozumieć, że marnuje cenny czas, który bezlitośnie zmierzał ku zachodowi słońca i nocy…

- Może decydować jeżeli kupił dom. Prawo, policja, rozumie pani… - dodał Weston cichym, przepraszającym tonem. Przy silnej osobowości Megan, nawet załzawionej, zrozpaczonej i z rozwichrzoną fryzurą, czuł sie jak mały chłopiec, który coś przeskrobał i usilnie próbuje się usprawiedliwić. - Może do niego zadzwonić?

- Mam spory wkład finansowy więc tym się proszę nie przejmować. - kobieta wyprostowała się nieznacznie, jakby z dumą - A na dzwonienie nie ma czasu. Jak wychodziłam wydawał się… nieobecny. Zamknięty w swoim własnym świecie… - och, jak dobrze znała to uczucie… - Nie ma pewności, że w ogóle zorientuje się, że ktokolwiek próbuje się do niego dodzwonić. - “że ma kontakt ze światem rzeczywistym” dodała w myślach - Czy to rozwiewa choć część pańskich wątpliwości?

- Chyba tak. - Nathan zerknął na April, która tylko kiwnęła głową. Twarz medium zdawała się napięta, prawie woskowa, jakby potok żalu wyzwolił w niej coś co dostrzegała tylko ona i z trudem maskowała swoją reakcję. Mężczyzna wychylił się do niej nad niedopitą kawą i położył jej dłoń na ramieniu sprowadzając ją spowrotem.

- To, eee... idziemy?

Megan skinęła krótko głową z zadowoleniem i już bez zbędnych słów wypadła na zewnątrz, gdzie wskoczyła na siodełko motoru, tym razem jednak zakładając kask i niecierpliwie zwiększając obroty silnika w oczekiwaniu na dwójkę duchołapów.

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 24-05-2015, 11:28   #73
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOM CRAVENÓW

Późnym popołudniem znów wszyscy, poza Stevenem, byli w domu. Nawet dwójka ‘łowców duchów’, którzy znów rozstawiali drogi sprzęt Nathana w miejscach, które wydawały się kluczowe dla April.

Część domowników asystowała im z ciekawości i chęci włączenia się w to, co wydawało się przełomem. Młoda madison, lekko zjarana, jak ktoś potrafił dostrzec takie rzeczy, z pewną wręcz natarczywością, dopytywała April, jak to jest być medium, a kobieta odpowiadała najgrzeczniej jak potrafiła, walcząc jednocześnie z chęcią sięgnięcia po środki przeciwbólowe – głowa bolała ją straszliwie. Zresztą April wyczuwała gniew i wściekłość emanującą zewsząd, z całego domu, a jej celem byli wszyscy, którzy ośmielili zakłócić spokój tego miejsca. Odległe krakania kruków mających gniazda gdzieś w pobliskich lasach rozszarpywały jej mózg na strzępy. Dzięki jednak paplaninie Madison, Aprili miała zakotwiczenie, punkt, który trzymał ją w jednym miejscu i pozwalał skupić się na sprawie.

Megan i Daniel siedzieli w kuchni. Milczeli. Starali się nie patrzeć sobie w oczy. Jake oglądał telewizję w salonie, bezmyślnie przeskakując pomiędzy kanałami.

Steven nie odbierał.

Zrobiło się ciemno. Dziewczyny przygotowały jakąś kolację, zarówno dla rodziny, jak i dla gości. Steven nadal nie odbierał telefonu. Napięcie narastało. Dla Daniela było to niemal powtórzenie z tej nocy, w której poszukiwał Jeke’a po lesie. Sadząc, że ten …

Samochód szeryfa podjechał pod dom wczesnym wieczorem, kiedy niebo czerwieniło się na zachodzie, a od północy znów gromadziły ciężkie, burzowe chmury.

- Przepraszam za późne najście – Bert miał w rękach sześciopak piwa. – Stwierdziłem, ze może, no wiecie, będziecie chcieli z kimś pogadać. To co się zdarzyło …

Nie dokończył.

- W takich chwilach nie możecie zamykać się na ludzi. Musicie, wiem, że zabrzmi to banalnie i może trochę okrutnie, musicie żyć dalej.

Zaprosili go do środka.

- Kręcicie jakieś filmy? – Bert od razu zauważył kamery.

- Tak jakby – odpowiedział wymijająco Daniel.

Nie miał zamiaru tłumaczyć się miejscowym z tego, że szuka duchów. Jeszcze nie teraz.

Wypili po piwku. Bert, Nathan, Megan i Daniel, April odmówiła ze względu na ból głowy. Wolała posiedzieć sama, w ciemności gabinetu, który najbardziej pasował jej do wczucia się w atmosferę domu.

Rozmowa w salonie, przy browarku, nie kleiła się zupełnie, i bert szybko to zauważył. Dopił swoje piwo – niskoprocentowego, amerykańskiego lagera, i wstał.

- Aha. Jeszcze jedno – powiedział na odchodnym. – jesteście pewni, ze … no wiecie… Arnold … znalazł się wczorajszej nocy.

- Czemu pytasz? – Daniel nie krył rozdrażnienia w głosie.

- Koroner zrobił wstępną sekcję i jest pewien, że ciało przebywało w wodzie przynajmniej kilka dni.

Zamarli. Wszyscy. Doskonale rozumieli, co chciał powiedzieć policjant. Może nawet ich ostrzec? Lub postraszyć?

Byli podejrzani. Zapewne o morderstwo Arnolda Cravena.

- Wiemy też, że przyczyną śmierci nie było utopienie, tylko nagle zatrzymanie akcji serca.

- Co chcesz przez to powiedzieć? – Daniel nie wytrzymał i wybuchnął niepotrzebnie. – Że go zabiliśmy?

- Nie. Oczywiście, że nie – Bert uśmiechnął się smutno, lecz nadzwyczaj szczerze. – Chcę powiedzieć, że twój tato nie wpadł do wody. Ktoś musiał wrzucić do jeziora jego ciało. Już po śmierci. I zadaniem policji będzie sprawdzić, kto. Mam nadzieję, że nikt z was nie …

- Lepiej nie kończ tego zdania, dobra.

-Wiemy, że kupując dom Hortona wydaliście nie mało. Wiemy, Daniel, że obciążyłeś swoją hipotekę i że twoja zona popełniła samobójstwo. Wiemy, że twoje dzieci uciekają z domu, że musiano wezwać opiekę społeczną w kilka dni po waszym wprowadzeniu się do Plymouth. Miejscowi to straszne plotkary, a to nie Chicago, nawet nie wiecie jak szybko roznoszą się tutaj wieści.

Daniel nie mówił. Bał się, że przywali Bertowi prosto w tą jego przyjazną mordę.

- Nie mówię, że ktoś przyczynił się do śmierci Arnolda, Daniel. Ale może ktoś pomyślał o pieniądzach z polisy, którą zapewne pozostawił. Z tego co wiem często kwota zwiększa się, jeśli zmarły umiera na skutek jakiegoś nieszczęśliwego wypadku, a nie z przyczyn naturalnych.

- Idź już Bert - powiedziała Megan po prostu.

- Jasne. Sorry. Naprawdę nie miałem nic złego na myśli.

- Czyżby?

Wiatr powiał silnie. Pierwsze krople deszczu uderzyły o szyby. Gdzieś, bardzo daleko od Plymouth, zagrzmiało. Nadciągała kolejna letnia burza.


DOM NAD JEZIOREM LATONKA


Jack spał i Steven wsłuchiwał się w jego oddech. Spokojny, mocny, męski.
Wcześniej wypili butelkę wina w szalonym tempie i znów wylądowali w łóżku. Za oknami szumiał las i trzeszczały przyginane konary drzew. Słyszał też ciężkie krople deszczu walące o ziemię, dudniące po dachu, siekące taflę pobliskiego jeziora.

Wnętrze domku pachniało alkoholem, seksem i wilgotnym powietrzem.
Steven spojrzał na zegarek. Dochodziła północ. Sam musiał przespać się dłużej, niż sądził.

I wtedy sobie przypomniał, że przebudził go jakiś koszmar. Koszmar, którego zupełnie nie pamiętał. Koszmar straszny, zmieniający mozg śpiącego w rozedrganą papkę.

Poczuł potrzebę zapalenia papierosa. Usiadł na łóżku i zapalił małą lampkę przy wezgłowiu. Potem wstał i podszedł do okna. Miał ochotę zaczerpnąć świeżego powietrza. Zapalić.

Z papierosem w ustach uchylił drzwi i stanął całkiem nagi w mokrym, burzowym powietrzu. Zapalił papierosa i wtedy ją zobaczył.

Była młoda. Ledwie rozwinięta. Stała całkowicie naga w świetle sodowej latarni palącej się przed domkiem. Miała jasną skórę, ciemne włosy zaplecione w warkocze, których końcówki zasłaniały piersi. Ręce trzymała jednak z tyłu, bez wstydu, tak że bez trudu mógł dostrzec ciemną kępkę włosów między jej nogami.

Spoglądała na niego z żalem w wielkich ciemnych oczach.

Steven stał, jak zahipnotyzowany. Nie był w stanie nic zrobić. Myśli kłębiły mu się w głowie. Kim była? Co tutaj robiła zupełnie naga? Czy potrzebowała pomocy?

Ta ostatnia myśl wzbudziła w Stevenie nagły przypływ empatii. Zrobił krok w jej stronę.

- Nic ci nie jest? – zapytał.

I wtedy przypomniał sobie, że jest zupełnie nagi.

Dziewczyna wrzasnęła przeraźliwie. Ujrzał, jak z jej ud spływa krew. Zobaczył, jak na jej gardle pojawia się, nie wiadomo skąd, okropna rana, jakby ktoś przeciągnął niewidzialnym ostrzem po białej skórze.

Widział krew buchającą z ran. Krew płynącą spomiędzy ud dziewczyny. Czuł jej zapach1 metaliczny. Paskudny. Odór cierpienia i bólu.

A potem ujrzał, jak włosy dziewczyny znikają, pozostawiając na głowie oddarte, ociekające krwią miejsce. Twarz zalała jej krew – dymiąca i parująca, a Steven widział, że działa ona jak kwas, wypalając skórę pięknej twarzy do kości.

Krzyknął. Zrobił krok w tył w nagłym przypływie przerażenia. Potknął się padając na plecy i uderzając potylicą o jakiś mebel tak, że aż go zamroczyło. Nad sobą ujrzał rozmazaną postać.

Czuł strach! Czuł przerażenie! Czuł bezsilność! Jak w koszmarze, którego nie pamiętał.

Próbował odpełznąć w tył, ale zamroczone ciało odmówiło mu posłuszeństwa.
I wtedy ujrzał, że ktoś się nad nim pochyla. Brodata twarz, szalone jasne oczy, dziwny strój i chusta na głowie. Steven już gdzieś widział takie odzienie. Pochylający się mężczyzna miał w ręce zakrwawiony, potężny nóż, którym przejechał po gardle Stevena.

Ostatnim, co zapamiętał chłopak, był pierścień na palcu mordercy. Taki sam, jaki znalazł za ścianą w nowo nabytym domu.

* * *

Ocknął się po chwili. Chyba. Leżał na deskach podłogi w chacie nad jeziorem Latonka. Ktoś wołał go po imieniu. Jacke. Spanikowany.

- Leci ci krew z głowy. Co mam robić? Co mam robić?! Boże. Krew. Nie znoszę widoku krwi. Chyba zaraz zemdleję!

Steven chciał coś powiedzieć. Uspokoić go. Opieprzyć.

Nie mógł. Gardło bolało go tak, jakby faktycznie ktoś przerżnął mu je nożem.
Widział pochylającego się nad nim Jacka. Pobladłego. Wyraźnie przerażonego. Widział otwarte drzwi do ich domku nad jeziorem i ścianę deszczu lejącą się z nieba.

Głowa bolała go tam, gdzie uderzył nią o jakiś mebel., a kiedy dotknął ją dłonią, ujrzał, że palce pokryły się krwią. Dużą ilością krwi.

- Wezwę pogotowie! Boze! Boże! Jaki to był numer?!


DOM CRAVENÓW

Nadciągnęła noc, a wraz z nią burza. Poprzedzona ulewnym deszczem. Siedzieli w „sali dowodzenia” przypatrując się temu, jak pracował Nathan, który ze słuchawkami na oczach obserwował kilka monitorów przed sobą.
Pili kawę. Dużo kawy. Miała ona utrzymać ich na nogach jak najdłużej się da.
Początkowo daniel chciał odesłać rodzinę do motelu, ale April sądziła, że lepiej będzie, by zostali tutaj wszyscy.

- To miejsce jest jak soczewka, a wy ją ogniskujecie. Więcej ludzi, to większa szansa, że to, co próbuje was skrzywdzić, przybędzie.

- I co wtedy? – zapytała Megan.

- Wtedy spróbuję się z tym czymś porozumieć. Pojąć z czym mamy do czynienia.

Gdzieś zagrzmiało. Piorun uderzył niedaleko, w jakieś jezioro, powodując nagły ruch wskaźników i wskazówek na urządzeniach Nathana. Wszyscy podskoczyli ze strachu, lecz technik uspokoił ich.

- To nic nadzwyczajnego. Naprawdę.

Burza oddaliła się. Pozostał tylko deszcz. Nie tak ulewny, ale nadal mocny. Siekący kroplami szyby, dudniący dzikim rytmem po dachu, przelewający się z szumem przez rynny.

Czekali.

April poczuła to, nim reszta domowników czy nawet aparatura Nathana.
To było niczym otworzenie flaszki wódki w klubie dla anonimowych alkoholików. Pobudziło jej zmysły, wyostrzyło percepcję. Tak czuła się tylko kilka razy w życiu.

Wstała, wsłuchując się w odgłosy domu.

Przysypiający domownicy spojrzeli na nią z wyczekiwaniem i napięciem. Nagle poczuli, jak opuszcza ich senność. Jak włosy jeżą się na karku.

April poczuła falę chłodu, jakby stanęła w przeciągu, lecz wiedziała, że wszystkie okna są pozamykane.

Urządzenia Nathana drgnęły. Wskazówki zaczęły pokazywać zwiększoną emisję fal elektromagnetycznych w kilku pomieszczeniach na raz. Taśma w magnetofonie nagrywającym to, co działo się w sypialni Stevena na piętrze drgnęła niespodziewanie i zaczęła coś nagrywać. Zaraz po niej włączyły się dwa inne rejestratory – w gabinecie i w pokoju Megan.

Detektor ruchu ustawiony na korytarzu na Pietrze załączył się kilkanaście sekund później.

April wyczuwała to. Wiele emocji. Tak wiele. Budzący się gniew, strach, żal, wściekłość i złość. Wszystkie te emocje kłębiły się wokół niej w postaci niezrozumiałych szeptów, jęków, zgrzytów, trzasków, których nikt inny raczej nie słyszał. Medium czuła wokół siebie dym, mimo że czujniki przeciwpożarowe zamontowane zgodnie z ustawą w domu, nie reagowały na to. Czuła zapach krwi – nieodłączny element wielu nawiedzonych miejsc zbrodni, które miała okazję „doświadczać” swoimi niezrozumiałymi dla innych zmysłami.

- Ciii – Nathan niepotrzebnie uciszał ludzi.

Ze słuchawkami na uszach wyraźnie usłyszał czyjś krzyk. Oddalony, jakby dochodzący z odległości wielu mil, lecz nadal wyraźny.

Tuez-les tous!

Były też jakieś krzyki. Mnóstwo odległych krzyków.

A potem April wyczuła wokół nich jakąś obecność. Złą! Przerażająco potężną, która przelewała się wokół nich, niczym fale gniewu.

Megan, Daniel, Jake i Maddison, też to poczuli, nie tak silnie jak April, lecz czuli te same emocje, co podczas koszmarów, jakie doświadczali zarówno we śnie, jak i na jawie. W gabinecie, w którym Horton strzelił sobie w głowę, po tym jak zamordował resztę ludzi, usłyszeli cichy trzask, niczym echa wystrzału z dubeltówki.

Nagle światło w salonie zgasło. Podobnie zresztą jak w całym domu. Aparatura Nathana działała jednak dalej, ponieważ zasilał ją z małego generatora na benzynę. Podstawa dobrego „duchołapa” to własne, niezależne od miejsca, w którym się pracuje, źródło zasilania.

- Kim jesteś? – głos Arpil przeciął ciemność. – Czego od nich chcesz? Czemu nawiedzasz to miejsce?

W ciemnościach rozświetlonych tylko migotaniem wyświetlaczy urządzeń Nathana głos Arpil brzmiał jakoś tak, nienaturalnie, słabo, prawie żałośnie.

I wtedy to usłyszeli. Wyraźnie. Tak, jakby przemawiał ktoś z nich, lecz – rzecz jasna – wszyscy mieli zamknięte usta.

Zimne słowa wypowiedziane w nieznanym, egzotycznym języku, twardym męskim głosem.

Był w nich gniew! Była w nich żądza mordu! Chęć zemsty!

Była nienawiść, tak potężna, że niemal namacalna.

A potem usłyszeli uderzenia o szyby. Miękkie i twarde. Raz czy dwa coś stłukło szybę, jakby ktoś z zewnątrz obrzucił ich dom kamieniami.

Ale to nie były kamienie. W okno salonu uderzały – jeden za drugim – czarne, duże ptaki. Pozostawiając po sobie pajęczynę pęknięć i plamy krwi, szybko spłukiwane przez ulewę.

Stali tylko przełykając ślinę, przerażeni tym spektaklem grozy.

Potem nagle wskaźniki aparatury Nathana powróciły do normy. Dławiące ich uczucie znikło i tylko April wyczuwała w domu obecność, przyczajoną i wrogą.
Oszołomiona usiadła na swoim miejscu. Przyjęła chusteczkę podarowaną jej przez Nathana. Mężczyzna patrzył na nią z troską, a kiedy zaczęła wycierać sobie krew płynącą z nosa, zrozumiała dlaczego. To nie był mały przeciek, lecz solidny krwotok z nosa. Niedobrze. Po kilku minutach udało im się jednak zapanować nad upływem krwi.

- To chce was pozabijać – wyszeptała April. – Wszystkich. Nie wiem, czemu ani czym jest. Lecz to nie jest duch.

Tego była pewna.

- A co? – Zapytał Nathan upewniając się, że ma wszystkie nagrania.

- Coś dużo silniejszego. Dużo bardziej nienawistnego. Dużo bardziej morderczego – April mówiła cicho., niema szeptem. – Coś, co nie spocznie bez względu na odległość, jaka was od tego dzieli, póki was nie pozbawi życia. Staliście się wrogiem tego czegoś. Nie mam pojęcia, czemu, lecz tak jest.

Martwe kruki na werandzie spływały krwią w deszczu, a oni poczuli się nagle samotni i bezbronni, jak wtedy, nad trumną tak bliskiej im osoby.

April wyczuła ich emocje, ponieważ spojrzała prosto na Daniela. To on był kluczem do rodziny. To on ogniskował na sobie ich emocje. Ich gniew. Ich nadzieję. Ich żale. Wszystko.

April przełknęła ślinę. Ból rozsadzał jej czaszkę od wewnątrz.

- Ale wyczułam coś jeszcze – powiedziała zgodnie z prawdą. – Jest tutaj w cieniu tej całej istoty, tego – nazwijmy to umownie – demona, ktoś jeszcze. Jakaś siła, która próbuje przebić się ponad jego moc. Dotrzeć do nas. Ostrzec. Pomóc.

- Jaka to siła? – zapytała Maddison.

- Duch lub dusza. Pełna żalu, lecz skłonna wybaczyć. Związana z tym miejscem. Z tym, co je nawiedza. Kiedy odbierałam ten … ten chaos zła, wyczulam ją tam, zagubioną i samotną, chętną do pomocy, lecz … musimy najpierw dowiedzieć się, kim jest, jak się nazywa, dlaczego chce nam pomóc. A do tego potrzebować będę wszystkie informacje. Wasze sny mogą być kluczem do zrozumienia. Powinniśmy wyspać się, zebrać siły i rano, szczerze, opowiedzieć sobie, co czujemy, co widzieliście i czego doświadczyliście od momentu, gdy zamieszkaliście w tym domu. To będzie pierwszy krok. A jak już wypatrzymy w tym wzór, może wtedy dowiemy się, kim jest nasz tajemniczy sojusznik. Nasz klucz do waszego ocalenia.

- Może po prostu wyegzorcyzmujemy to miejsce, co? – zaproponował Jacke. – Znasz się na tym?

- Nie – odpowiedziała szczerze Arpil. – Znam jednak duchownego, który jest dobrym egzorcystą. Nazywa się Paul Baptiste. Skontaktuję się z nim, jeśli będziecie chwili, ale musicie wiedzieć, że egzorcyzmy nie zawsze działają tak, jakbyśmy tego chcieli. To, co skrywa się w tym domu – westchnęła – nie wiem, czy będzie zachwycone. Do tej pory drażni się z wami. Próbuje złamać. Przerazić. Skłócić ze sobą. Żeruje na waszych emocjach. Na strachu. Na gniewie. Na niechęci i tym, jak się wzajemnie ranicie. To jego pożywienie. Zapewne wzmacnia go i buduje silniejszym. Kiedy jednak przyślecie tutaj egzorcystę, zapewne uderzy w was bez igraszek. Niszczycielsko. Mam wrażenie, że moja obecność i obecność Nathana tutaj już zmieniła jego … zachowanie. Stał się bardziej zuchwały. Bardziej bezpośredni. I bardziej, żądny krwi. Nie tylko waszej, ale także mojej i Natha.

Spojrzała na technika, który nadal nie mógł wyjść z oszołomienia po spektaklu emanacji duchowych, jakich doświadczył.

- Tak. Teraz to coś, ten demon, nienawidzi nas równie mocno, jak Cravenów.

W gabinecie znów usłyszeli rumor. Jakaś siła pozrzucała książki z półek, dokładając kolejne sztuki do tych, które już tam się walały po spektaklu sprzed południa.

Była prawie pierwsza.

W tej samej chwili, o czym oczywiście nie wiedzieli, Steven ocknął się na podłodze w chacie nad jeziorem Latonka.
 
Armiel jest offline  
Stary 28-05-2015, 22:24   #74
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
- Jack, odłóż ten telefon! - chciał krzyknąć, lecz z jego ust dobył się tylko cichy skrzek, który utonął w skomleniu Shiena.

Gardło miał ściśnięte i wyschnięte na wiór jakby ktoś je ścisnął rozrzażonymi cęgami. Chłopak nachylił się nad nim starając się zrozumieć co mówi, jednocześnie wybierając w telefonie numer.

- Co Steve? Co mam robić, co..

Steven wyszarpnął z jego ręki telefon i odrzucił go na bok. Jednocześnie trzepnął Longbottoma otwartą dłonią w policzek. Krwawy ślad jego własnej krwi ozdobił mu twarz. Kochanek spojrzał na niego rozdziawiając zaskoczoną gębę lecz najwidoczniej zadziałało. W jego oczach widział już przytomniejsze spojrzenie.

- Wody - wyszeptał bezgłośnie, ciągle nie mogąc dobyć głosu.

- Wody, wody, tak.. - zniknął w kuchni. Gdzieś trzasnęły drzwiczki szafki. Dźwięk tłuczonego szkła i przekleństwo.

W końcu pojawił się Jack i drżącymi dłońmi podał szklankę wody. Po pierwszym łyku Steven zakrztusił się, opryskał siebie i towarzysza ale drugi już przeszedł gładko. Zimna woda przyniosła ulgę rozpalonemu gardłu.

- Przynieś ręcznik, mokry - odezwał się cichym głosem, ale odezwał się.

Chłopak znowu zniknął. Szum wody, a może to deszcz, a może po prostu szumi mu w głowie...

Oparł się plecami o szafkę. Syknął z bólu gdy przyłożył ręcznik do głowy.

- Zadzwonię na emergency...

- Nigdzie nie dzwoń. Nic mi nie jest - skłamał słabym głosem. - Lód. W lodówce.

Lód przynajmniej uśmierzał ból i pozwalał przytępić dudnienie w głowie. Zdaje się, że krew przestała lecieć, lecz w miejsce uderzenia nabrzmiało bolesnym guzem.

- Muszę dostać się do domu Jack. Zawieziesz mnie?

- Ale...

- Muszę...

Pół godziny później byli już w drodze.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 29-05-2015, 10:21   #75
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
- Czy… czy naprawdę nie możemy od tego uciec? Wyjechać gdzieś, gdzie nas nie znajdzie? - Megan nie panowała nad drżeniem swego ciała, a nawet zdawała się go zupełnie nie dostrzegać, gdyż głos miała spokojny a w oczach paliła się determinacja i nieco szalona nadzieja - Kiedy nocowaliśmy w motelu… - pokręciła głową, w słowach zabrzmiał tłumiony gniew - Nawet tam przyleciały za nami te cholerne ptaszyska. A przynajmniej za mną. Ale motel jest blisko… może za blisko?
Zamilkła na chwilę, zastanawiając się nad czymś. Wyraźnie szukała myśli, która co chwilę jej umykała. Wreszcie westchnęła ciężko i spojrzała wprost w oczy April. Doskonale wiedziała, że na wszystkie poprzednie pytania odpowiedź brzmiała “nie”. Nie uda im się od tego uciec.

- Przepraszam, że znów Was tu sprowadziłam. - odezwała się cicho - Gdyby nie to… Teraz tkwicie w tym równie głęboko, co my. Miałam nadzieję, że Wasza obecność zracjonalizuje zachowanie tego… czegoś… - słowo “demon” jakoś nie chciało jej przejść przez usta - ...i pomoże wyjaśnić, o co mu chodzi. Wyszło zupełnie na odwrót… - odwróciła wzrok i zamilkła. Kidy znów się odezwała, w jej głosie brzmiała pustka - Ale już za późno na lamenty. Stało się. Czujcie się więc jak u siebie w domu… - jej spojrzenie starało się unikać zarówno ludzi zgromadzonych w salonie jak i okien, które oblepione były czarnymi piórami, gdzieniegdzie upstrzonymi rozbryzgami krwi.
Wreszcie wstała i niczym marionetka na lużnych sznurkach powędrowała w stronę pustego już ekspresu, by zaparzyć świeżą kawę.
- Ja już dziś nie usnę… a przynajmniej zrobię wszystko, by do tego nie doszło. Posiedzę tutaj i spróbuję… - wzruszyła bezradnie ramionami. Czy było w ogóle coś, co jeszcze mogła zrobić?

- Ktoś ma ochotę na kawę? - krzątanie się po kuchni koiło jej nerwy - Coś do jedzenia? - jej samej żołądek podchodził do gardła, ale może reszta zechce coś przegryźć? - Może whiskey? - z początku mechanicznie zadawane pytania i sztywne ruchy miękły i nabierały ciepła. Może to był jakiś sposób na poradzenie sobie z tym wszystkim? Czy jeśli siądą i porozmawiają szczerze i spokojnie, staną się na powrót jedną rodziną, to coś co ich dręczy, osłabnie?

Czekając aż ekspres wypluje z siebie świeżą dawkę aromatycznej kawy, sięgnęła bez większych nadziei po telefon, by po raz nie wiadomo który dzisiejszego dnia spróbować połączyć się z ostatnim nieobecnym członkiem ich rodziny.
W duszy modliła się gorąco, żeby ten brak kontaktu nie oznaczał najgorszego.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 31-05-2015, 23:09   #76
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Daniel nie spieszył się z zejściem na dół. Nie odkąd wiedział, że Steve wrócił do domu. Ze wszyscy znów byli razem. I dzięki jego córce, mieli widoki na czyjąś pomoc. Bo chociaż z początku dwójkę łapiduchów oceniał na conajwyżej wierzących w swoją rolę naciągaczy, tak teraz nabrał do nich drobnej dozy przekonania. Nathan Weston, mimo iż głównie obsługiwał swoje szumiące kamery i detektory naprawdę zdawał się przejęty obserwowanymi zjawiskami. A także nieustępliwy w próbach ich rozpoznania i zrozumienia. Naprawdę też zdawał się dbać o panią Perrineau, która znacznie bardziej niż ktokolwiek z nich przeżywała i odczuwała to z czym mieli do czynienia. Tworzyli zgraną parę. I bez względu na to czy naprawdę mieli pojęcie jak pomóc rodzinie Daniela, to właśnie ich zgranie tchnęło w Dom Cravenów nowy odcień nadziei. Sprawiło, że Daniel wstał dziś z twardym postanowieniem zostawienia dotychczasowych dni w Plymouth za sobą. Szczególnie faktu i okoliczności śmierci ojca…
Przy śniadaniu zachowywał się swobodnie i nawet naturalnie i niewymuszenie mu to przyszło. Lekko opuchnięte i nadal widoczne limo było w jego osobie jedynym potwierdzeniem, że dzień wczorajszy nie był tylko złym snem.
Po śniadaniu zaprosił wszystkich do salonu.
- Prosiła pani, Pani Perrineau o szczerą rozmowę. Myślę, że mogę zacząć. Głównie dlatego, że niewiele będę w stanie od siebie dodać do tego co i tak wszyscy już wiemy. Nie pamiętam żadnego ze swoich snów. W ogóle rzadko je pamiętam. Za to przez pierwsze trzy nocy budziłem się około godziny trzeciej z przeświadczeniem, że ktoś poza mną jest w pokoju. W kącie. I, że patrzy na mnie. Towarzyszyło temu… sam nie wiem. Jakieś złe przeczucie. Nie wiem czy to było pozostające wrażenie ze snów, czy coś innego. Ale za każdym następnym razem było intensywniejsze. Do tego stopnia, że niemal czułem zapach tego kogoś. Zapach butwiejących szczątek, bagna. Smród właściwie. To wtedy kruk ożył w pokoju Maddy. Pamiętam jeszcze, że miało to miejsce za każdym razem o tej samej porze. Kwadrans po trzeciej. No prawie o tej samej porze. Często patrzę na zegarek. A już zawsze gdy się budzię. Pierwszego dnia obudziłem się punkt o 3.16. Przez dwa następne o minutę później...
Zamyślił się jakby przypominajac sobie coś czego nie miał w planie powiedzieć.
- Tego dnia, którego moja rodzina wróciła z motelu po pierwszej przespanej tam nocy… To był szósty lipca. W kuchni coś… coś się objawiło. Straszny hałas, bałagan i sztućce ułożone w słowo “Maudit”. Nie wiem czy ma to znaczenie, ale wtedy napewno była godzina 13.17. I to prawie wszystko co widziałem. W nocy jeszcze gdy zniknął Arnold poszedłem go szukać na posesji. Gdy wracałem do Domu widziałem, jak światła mrugają w pokoju Maddy. Jakby ktoś się bawił prztyczkiem. Dom był jednak pusty gdy wszedłem do środka. A z rzeczy, których się dowiedzieliśmy z Megan mogę wymienić tylko to, że Adam Horton zmenił się odkąd wprowadził się do tego Domu. A było to w latach pięćdziesiatych, kiedy odkupił tę ziemię. Nie wiem jednak od kogo. Napewno jednak można to sprawdzić.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 01-06-2015, 17:13   #77
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Nathan siedział nad aparaturą nie zabierając głosu w dyskusji. Nie przepadał za rozmowami i niezbyt ufał tamu co ludzie brali za prawdziwe. Pod wpływem silnych emocji człowiek jest w stanie uwierzyć we wszystko, widzi i słyszy rzeczy, których w rzeczywistości może nie być, dopatruje się znaczeń i symboli w niefortunnych zbiegach okoliczności, dlatego nie przywiązywał wielkiej wagi do opowieści Cravenów, dość że były sygnałem czegoś nietypowego. Zresztą nawet tu nie mieszkał, nie przeżył owych dramatycznych kilku dni, o których wszyscy z przejęciem rozprawiali, ba! do niedawna miał ledwie mętne przypuszczenia co do istnienia zjawisk paranormalnych, poparte niejasnymi dowodami, które jego samego do końca nie przekonywały. W domu Hortonów szukał niewiele więcej niż pożywki dla własnych nadziei spotkania czegoś niesamowitego. To co działo się od lat z April, jej wizje, zmienne nastroje, głosy, wyczuwane aury, wszystko to było czymś podsycającym ułudę, ulotną wiarę że za wszystkimi zjawiskami, które z zapałem tropili było coś więcej, a nie ledwie skrzywiony obraz rzeczywistości projektowany przez schorowany umysł jego koleżanki. Chociaż zdrowy rozsądek nakazywał mu któregoś dnia zabrać ją na terapię u psychiatry nie miał serca tego zrobić. Patrzył tylko z niemrawym uśmiechem jak April z zapałem opowiada o demonach i klątwach do niemal nabożnie zgromadzonych wokół niej ludzi. Oto zwykła mrzonka, którą dotąd uprawiali nabierała realnych kształtów.

Weston powrócił wzrokiem do swoich maszyn. Niestety nawet kolumny danych zebranych przez sensory mogły kłamać, jednak ufał im bardziej niż zapewnieniom ludzi. Twarde fakty były czymś czego najbardziej teraz potrzebował. Szklane ekrany pokazywały szeregi wykresów, niepokojących skoków odbiegających od normy, wahnięć i wzrostów gdzieś tam skrywających odpowiedź na dręczące go wątpliwości. To jednak nie wystarczyło. Z przydługich wywodów Cravenów wyłowił kilka interesujących go faktów. Śmierć matki, śmierć dziadka, wewnętrzne napięcia, trudna sytuacja granicząca z desperacją, do tego artefakty pochowane w domu i okolicy, kruki, Indianie i Horton. Zapewne zbiorowa psychoza, albo daleko posunięta schizofrenia, ale warto było dać temu szansę. Nathan przeniósł uwagę na ekran swojego komputera i rozpoczął poszukiwania.
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 03-06-2015 o 10:35.
Dziadek Zielarz jest offline  
Stary 02-06-2015, 19:38   #78
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Ranek, Dom Cravenów

Po intensywnej nocy i według sugestii April niektórzy udali się na krótki spoczynek. Sen był potrzebny im wszystkim a także siły aby kolejnego dnia zmierzyć się z demonem zagnieżdżonym w ich domu. Musieli coś zrobić, to było oczywiste. Ten byt był zajadły i wulgarny, nie przebierał w środkach a jego nadrzędnym celem wydawało się wymordowanie ich wszystkich.

Maddie miała płytki niespokojny sen, nic więc dziwnego, że przebudziła się słysząc kroki na ganku. Pojawienie się Steva’a przyjęła z niewymowną ulgą. Podeszła do brata i objęła go ciasno za szyję.

Odwzajemnił uścisk.
- Przepraszam cię Maddie, ja...
- Cieszę się, że jesteś. Duchołapy wrócili, wczoraj… To coś znowu się pojawiło - i opowiedziała mu wszystko z detalami, najpierw o obecności demona a później o deszczu kruków i niejasnym sojuszniku, na którego trop muszą wpaść.

Kiedy skończyła opowiadać akurat zaczynało świtać i do salonu zaczęli przybywać pozostali.

Przygotowali śniadanie i kilka osób zabrało głos. Przez całą przemowę ojca Maddie wierciła się niecierpliwie na swoim krześle podnosząc wymownie palec, że to ona chce mówić jako kolejna.

- Maudit to po francusku “przeklęty”. Skoro ktoś ułożył z noży to słowo oznaczać to może dwie rzeczy. Albo to, że to coś co grasuje po domu nas przeklina i mamy przesrane - poniewczasie zorientowała się, że ojciec może nie być zadowolony z jej języka i skrzywiła się przepraszająco kontunuując jednak - albo wręcz przeciwnie, oświadcza nam, że samo padło ofiarą klątwy i szuka jakby… pomocy? - snuła oczywiście hipotezy ale burza mózgów była przecież wskazana. - Jak już wyjaśniono mamy chyba do czynienia z dwoma antagonistycznymi siłami, jedna chce nas wymordować, druga chce nam pomóc. Tym pierwszym jest, jak obstawiam, sławetny pan Horton, pierwszy właściciel naszego przeklętego domu. Drugim… są Indianie. Całe plemię albo... jakiś konkretny Indianin, może szaman, który był na tyle silny, że w jakiś sposób jego duch przetrwał. Myślę, że Indianie chcą nas ostrzec i w miarę skromnych możliwości chronić, poprowadzić. Dlatego nie wyrzuciłam pióra, które w jakiś sposób znalazło się w moich włosach gdy spaliśmy w motelu - wyjęła czarne pióro z wewnętrznej kieszeni i wyciągnęła w stronę April. - Może pani oceni czy ma ona jakieś… wibracje czy coś? Czy nie jest jednak aby naładowane negatywną energią, dark side, te sprawy… Ciotka Meg i Jake też mają takie pióra. Ja myślę, że to rodzaje talizmanów i będę swoje nosiła przy sobie. Co do snów… Ja sama śniłam o lesie. Byłam kimś kogo ścigają… a później dopadają i ściągają skalp. Zakładam, że to Horton doparł jakąś Indiankę, ponoć słynął z ciągot do polowań, także na czerwonoskórych. No i w skrzyni na strychu nadal są skalpy, tak wywnioskowałam o tych obrzydliwych strzępach włosów. Tak więc… jak na mój gust kruki nie są złe. Indianie, czy też skrzywdzona Indianka się nimi posługuje aby coś nam powiedzieć, chronić może. Złym bytem, który rzucał nami po ścianach i sączy nam w głowy gniewne i ponure myśli to Horton a może… demon, który nim owładnął kiedy wprowadził się do tego do domu, w końcu jak mówił ojciec, zmienił się dopiero na tej posesji. I… to tyle co chciałam powiedzieć. Myślę, że April powinna spróbować znaleźć więź z Indianką. I przejrzeć pozostałości rzeczy Hortona na strychu. Stare fotografie i te skalpy… Chyba przedmioty pomagają medium czytać przeszłość, czy coś. W każdym razie w filmach.

Gdy Maddy wyciągnęła czarne pióro, Daniel drgnął. Złapał się za kieszeń swojej koszuli, rozjerzał, po czym wstał i podszedł do ustawionej wczoraj w salonie fotografii babci Marthy i Arnolda. Zza niej wyciągnął identyczne niemal pióro.

- Arnold mi je dał i kazał nosić przy sobie. Wieczorem przed swoim pierwszym zniknięciem… A właściwie drugim zniknięciem. Dzień, czy dwa wcześniej zniknął pierwszy raz. I znaleźliśmy go na strychu w pokoju Steve’a. Gdy zniknął następnym razem, twierdził, że cały czas był w salonie…

Pan Craven podrapał się po brodzie i zapatrzył w zdjęcie swojego rodziciela.
- To dziwne… Odkąd się wprowadziliśmy za żadne skarby nie chciał opuścić Domu. Nie poszedł na Festyn. Nie dał się wyciągnąć do lekarza. Ani myślał przenocować w motelu… Jakby był uwiązany... - pokręcił głową i zaśmiał się smutno - to może nie mieć znaczenia. Arnold miał już swoje lata. A z nimi, cały pakiet dziwnych zachować. I postępującego Alzheimera.

Westchnął. Ciężko. Naprawdę ciężko.
- Maddison może mieć racje co do tego… czegoś co chce nas ostrzec. Ze to jakaś indiańska siła. Nie jestem pewien, ale lokalne plemiona indian wcześniej chyba posługiwały się tylko francuskim. W końcu w XVIII wieku to były francuskie kolonie. Ale nie wydaje mi się, by tym który nas prześladuje był Adam Horton. W latach pięćdziesiątych, czyli gdy to wszystko się zaczęło, indianie posługiwali się już swobodnie angielskim. To musi być coś… coś co jest w tej ziemi od dawna. Coś co roznieciło w Hortonie jego nienawiść i rasizm, a w pani Visser zazdrość i paranoję. Ich najgorsze, ale przecież nie zbrodnicze wady. Ich słabości, które dopiero urosły do rangi demonów... Do stopnia gdy oboje stali się mordercami.

- U mnie zaczęło się od koszmaru. - Megan zerknęła na Maddison, po czym wróciła spojrzeniem do April - Tak jak Maddy, mnie też coś ścigało a wokół latały te cholerne kruki. Potem coś zobaczyłam, ale nie pamiętam co… wiem, że to było na jakiejś polanie i było przerażające. Chociaż… nie, najpierw była jakaś dziwna obecność w pokoju. Potem koszmar. Potem gawron przebił mi się przez szybę do pokoju. Potem na ekranie mojego laptopa pokazał się las. Zamglona puszcza. Niedługo potem u Madd zakrakał ten wypchany kruk. Założę się, że to miało ze sobą związek. Takie samo wrażenie obcej obecności miałam jak Maddy podcięła sobie żyły… właściwie od początku wiedziałam, że nie jesteśmy tu sami tylko nie chciałam w to uwierzyć. - pisarka była wyraźnie zmęczona po niemal nieprzespanej nocy i mówiła wolno, z trudem przypominając sobie wcześniejsze wydarzenia. Ale z tymi świeższymi nie miała problemów - Potem było to coś, co szarpało… Maddison… - zamyśliła się, jej spojrzenie znów powędrowało do nastolatki. Wszystko, co dotyczyło jej, dotyczyło także dziewczyny. Czy miało to jakieś znaczenie? - ...a mnie uwięziło w pokoju. I miało twarz Karen… - skrzywiła się boleśnie na to wspomnienie - A na koniec, tak jak mówiła Madd, znalazłam w motelu pióro. Mam je w jukach na motorze… ale chyba zacznę nosić przy sobie. Dalszą część znacie. Arnold… sami widzieliście.

Westchnęła i rozejrzała się, przez chwilę szukając pocieszenia i siły w oczach Daniela. Wreszcie potarła zmęczone oczy i pokręciła głową.
- Mam wrażenie, że to coś bardziej nienawidzi kobiet. Chociaż… może to tylko wrażenie. A może dlatego, że jesteśmy bardziej wrażliwe…? Maddison naprawdę mocno oberwała. Może jest kluczem? - znów westchnęła i upiła łyk kawy - Chyba coś nam umyka… ale nie mam siły tego roztrząsać. - roześmiała się bez śladu wesołości w głosie - Trzeba było jednak pójść spać zamiast siedzieć do rana. Przepraszam, że mówię nieskładnie. Chyba muszę się przespać… ale to za chwilę. Najpierw opowieści.

Steven czuł się nieswojo we własnym domu. Napięta atmosfera tylko trochę tłumaczyła ten stan. Bardziej zaś milczenie między nim a ojcem, z którym po przyjeździe nie zamienił ani jednego słowa.

Jack pozostał na zewnątrz bo "tak będzie lepiej".
- Ja mam to - Steven sięgnął do kieszeni wyjmując pierścień i tocząc go na środek stołu. - Znalazłem to na strychu.

Opowiedział o tym jak przez kilka pierwszych nocy budziły go odgłosy zza ściany, które przypisywał drapieżnikom. Później jednak doszły do tego odgłosy "Zabijcie wszystkich", mówione po francusku. Po rozebraniu ściany, wśród gniazda znalazł właśnie ten przedmiot.

Poza tym sny. Sny o lesie i trupach, o uciekaniu, tak o uciekaniu przed zagrożeniem. I ta polanka. Właściwie jej nie widział ale tam stało się coś złego. Coś bardzo złego. No i indianka, która widział poprzedniej nocy. Tam musiało dojść do gwałtów. Zdzieranie skalpów. I ten mężczyzna z pierścieniem. Z tym pierścieniem.
- W tym pierścieniu musi być zło. Czujesz je? - spytał April.
 
liliel jest offline  
Stary 07-06-2015, 10:16   #79
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Noc w domu Cravenów minęła nadspodziewanie spokojnie. Spali na zmianę, snem niespokojnym. Snem przerywanym niezapamiętanymi koszmarami – ciężkimi, jak burzowe powietrze. Jednak ciężko było te męczące sny jednoznacznie przypisać złym siłom nawiedzających ich domostwo.

Kiedy rano spotkali się w salonie, znać było na nich zmęczenie, lecz w oczach pojawiła się jakaś iskierka. Pierwszy raz, od czasu nawiedzenia wiedzieli, z czym mają do czynienia. I chociaż przerażała ich świadomość tego, że zetknęli się z czymś, czego na świecie nie powinno być, to jednak ta siła musiała mieć przecież jakąś słabość.

Daniel obszedł dom by oszacować w dziennym świetle straty spowodowane przez kruki. Nie wyglądało tak źle. Mieli pięć szyb do wymiany i siedem kolejnych do umycia z krwi i piór. I trochę ptasiej padliny do zakopania. Przykra robota, którą wziął na siebie razem z Jackiem.

Maddison i Megan zrobiły dla wszystkich śniadanie z dużą, naprawdę wielką ilością kawy. April odpoczywała, walcząc z potężnym bólem głowy, a Nathan przesłuchiwał nocne nagrania. Do tej pory nie miał tylu dowodów, na istnienie sił nadprzyrodzonych, jak w domu Cravenów. Wyraźne szepty, niewyraźne odgłosy i kilka jeżących włosy nagrań zamykanych drzwi, przesuwających się rzeczy na stole w gabinecie lub strzępki rozmowy prowadzonej po francusku. Wszystko to oczywiście mogło zostać uznane za mistyfikację, gdyby przedstawił to szerszej opinii, lecz on już wiedział. Miał pewność, podobną do tej, jaką zyskała wczorajszego dnia April.

Zapowiadał się piękny, słoneczny dzień. Dzień, który popsuł jeden telefon odebrany przez Megan. Dzwoniono z firmy pogrzebowej „Arkadia” oferując przyzwoity pogrzeb w dobrej cenie. Co przypomniało wszystkim, że poza bytem nadprzyrodzonym, z którym rodzina musi się zmierzyć, za oknami domu znajdowało się to normalne, wakacyjne życie – obowiązki zawodowe, tragedie i dramaty, sąsiedzi, dalsza rodzina, którą trzeba będzie zawiadomić o śmierci Arnolda, ustalić datę pogrzebu i zaprosić na uroczystości. Mężczyzna, który przedstawił się, jako właściciel zakładu pogrzebowego, zapewniał ze zajmie się wszelkimi formalnościami, a pochowek na lokalnym cmentarzu wydawał się być dobrym rozwiązaniem.

* * *

Około jedenastej pod ich dom podjechał samochód – toyota corolla – najlepiej sprzedające się w USA auto w 2014r.

Wysiadł z niego elegancko ubrany mężczyzna w garniturze. Przez chwilę widzieli go, jak ogląda dom z wyraźnym oczekiwaniem, aż ktoś wyjdzie i go przywita. Tak spotkali go Daniel i Jack wracający z ogrodu.

- Dzień dobry. Nazywam się Jeremiash Weiss – przedstawił się mężczyzna kierując słowa do Daniela. – Szukam Daniela Cravena.

- To ja – Daniel podszedł bliżej. – O co chodzi?

- Jestem przedstawicielem towarzystwa ubezpieczeniowego Union General, w którym pana zmarły ojciec, proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje, miał założoną polisę ubezpieczeniową. Chciałem porozmawiać o tej właśnie sprawie. Czy możemy wejść do domu?

- Tak – niechętnie zgodził się Daniel, co nie umknęło uwadze Jeremiasha.
Domownicy też przywitali obcego z uprzejmą rezerwą. Agent wyraźnie zainteresował się systemem kamer i czujników ustawionych przez Nathana.

- Robimy audyt termiczny domu – skłamał Daniel. – Proszę do salonu. Kawy?

- Bardzo chętnie.

Usiedli i Jeremiash po kilku minutach zbędnej gadaniny, w której chwalił dom, styl architektoniczny, jakość wykonania oraz uroki okolicy, przeszedł w końcu do spraw związanych z ubezpieczeniem. Okazało się, ze Arnold był ubezpieczony na gwarantowaną sumę ubezpieczenia w wysokości dwustu tysięcy dolarów oraz miał założony rodzinny fundusz powierniczy, który wypracował zysk stu osiemdziesięciu tysięcy dwustu osiemnastu dolarów. Sprawy wypłacenia tych środków zostaną uruchomione dopiero po zamknięciu spraw związanych z pochowkiem i wyjaśnienia przyczyn zgonu Arnolda Cravena, które – zdaniem policji – są niejasne. Spadkobiercami środków w wysokości 50% zgromadzonej kwoty i sumy ubezpieczenia zapisane zostały na syna – Daniela Cravena. Po pięć procent na każdego z wnuków – Jacka, Stevana i Maddison po osiągnięciu przez uposażonych wieku dorosłego. Pięć procent środków zmarły zapisał na organizacje pozarządową wspierającą weteranów wojennych, a pozostałe 15% na niejakiego Edwarda Trampa.

- Kim jest Edward Tramp? – zapytał zaciekawiony Daniel.

- Z dokumentów ubezpieczonego wynika, że syn pana Arnolda.

W salonie zapanowała cisza.

- Czekamy teraz tylko na oficjalne zamknięcie śledztwa przez policje, panie Craven. Oczywiście Union General również może przeprowadzić własny proces wyjaśniający, ale on nie potrwa długo. Proszę się nie obawiać. Postępowanie powinno zostać zakończone w ciągu najbliższego miesiąca. Proszę podpisać tutaj i tutaj.

Daniel podpisał, ale dopiero po tym jak upewnił się, że dokumenty podstawione przez Weissa są zwykłymi dokumentami informującymi o rozpoczętej procedurze wypłacenia świadczeń dziedziczonych. Potem przedstawiciel ubezpieczyciela pozostawił wizytówkę z telefonem komórkowym i opuścił posiadłość.

* * *

- Czujesz je? – zapytał Steven April pokazując jej pierścień.

Było po obiedzie, który zjedli w domu, kiedy Steven zadał to pytanie pokazując znaleziony pierścień.

April przyjrzała się pierścieniowi. Wzięła go ostrożnie w palce. Za oknami świeciło gorące słońce. W niedalekim lesie świergotały ptaki. Ptaki.
Zatonęła we wspomnieniach. Poczuła silne emocje związane z tym pierścieniem. Strach. Smutek. Lob rozłąki. Rodzące się okrucieństwo. Poczuła wyraźnie smak strachu w ustach – kwaśny i gorzkawy.

„Tuez-les tous”

Echo odległego krzyku po francusku.

Zabijcie ich wszystkich!

Emocje spłynęły na nią falami. Krzyki. Strach. Gniew. Ból. Cierpienie.
Pierścień potoczył się z jej rąk, odbił od podłogi ale Steven złapał go, nim potoczył się dalej.

April otarła łzy z oczu. Napiła się wody powstrzymując nagły odruch wymiotny. Zrozumiała część tej układanki.

- To był francuski żołnierz. Młody. Tęskni za rodziną – mówiła cicho, łapiąc oddech. – Tutaj była wieś. Indiańska osada nad jeziorem. On otrzymał rozkaz. Wykonał go razem ze swoim oddziałem. Wymordowali Indian. Zgwałcili kobiety. Nawet małe dziewczynki. Jak zwierzęta. Zdzierali im skalpy. Nawet kiedy żyli. Małym dzieciom … Dziewczynkom.

Ukryła twarz w dłoniach rozdygotana wizją.

- Potem… - April mówiła z trudem. – Potem część ciał spalili. Część utopili w jeziorze.

Podniosła twarz i z przerażeniem zobaczyli, że z nosa leci jej krew. Dużo krwi.

- Przyniosę ręczniki – zaoferowała się Megan.

Nim jednak wróciła z ich naręczem April straciła przytomność.

* * *

Karetka zabrała ją z ich domu godzinę później, kiedy medium nie odzyskiwało przytomności. Nathan pojechał z April oferując się, że zadzwoni ze szpitala, jak już dowie się czegoś więcej.

- Wy spróbujcie się dowiedzieć czegoś więcej o tym … incydencie. W Macomb jest większa biblioteka. Możecie też porozmawiać z Irene. Ona może wiedzieć coś więcej. April jedzie do Macomb, więc jakby coś, będę w pobliżu.

Godzinę później April Perrinau obudziła się w szpitalnym łóżku i powiedziała Nathanowi o tym, co jej dolega i powoduje bole głowy. Nowotwór mózgu. Nieoperowany. Dość inwazyjny. Jednak medium pogodziła się z tym, co nieuniknione, ciesząc darem życia, jak tylko potrafiła najlepiej.

- Wracaj do nich, Nathan – poprosiła. – Ja zostanę tutaj dzień, może dwa. Zadzwonię do ciebie, jak już odzyskam siły. I uporamy się z tym, co nawiedza Cravenów. Wy wykorzystajcie ten czas na zdobycie informacji. O tym, kto dowodził atakiem na wieś? O tym, co zrobiono ze szczątkami? O wszystkim, co może być ważne. To mogą być informacje na wagę życia. Ich życia.

* * *

Czekali na telefon od Nathana. Spięci i zdenerwowani. Niue marnowali jednak czasu, lecz układali plan działania.

Już mieli wychodzić, kiedy zadzwonił telefon.

Odebrała Megan.

- Megan, czy to ty? – to był głos barta. Dziwny. Jakby czymś przejęty. – Jest Daniel?

- Już go daję.

- Daniel Craven.

- Tutaj Bert z policji. No wiesz. Ten od nachodzenia. Przykro mi. Mogę przyjechać. Nie opuszczaj domu. Nie potrafię tego powiedzieć przez telefon. Zaraz będę.

Nim Daniel zdążył odpowiedzieć policjant rozłączył się.

Pod dom Cravenów podjechał w kwadrans. Twarz miał czymś wyraźnie przejętą.

Wszedł do środka unikając wzorku domowników, szczególnie Daniela i Megan.
Spojrzał na nich, zgromadzonych w salonie.

- Przykro mi, że na ciebie wczoraj naskoczyłem, Daniel – powiedział ciężkim, zduszonym tonem, jak ktoś, kto zbiera się, by przekazać jakąś straszną lub złą informację.

- Najpierw ojciec a teraz … Kurde. Człowieku. Nie potrafię powiedzieć, co czujesz. Jakbyś czegoś potrzebował. Ty, lub ktokolwiek z twojej rodziny.

- Gadasz, jak potłuczony. Możesz jaśniej.

- Chodzi o twojego syna, Jacka. Przed godziną znaleźliśmy jego ciało. W jeziorze Latonka. Przykro mi, Daniel.

Daniel spojrzał na stojącego przy ścianie Jacka. Upewnił się, że reszta rodziny też go widzi. Spojrzał na Berta z wściekłością i gniewem. Podobnie jak Maddison.

- To jakiś żart. Kurwa! – Nie wytrzymał Daniel. – To jakiś, kurwa, żart który wy miejscowi robicie nowym. Przecież mój syn stoi tam!

Wskazał palcem chłopaka.

I wtedy Megan, Daniel, madison i Steven ujrzeli, jak za plecami Jacka ściana zmienia się w taflę jeziora. Ujrzeli blade wąskie dłonie, które pochwyciły Jacke’a i wciągnęły – spokojnego i opanowanego – do wody.

- To kara, tato – usłyszeli jeszcze cichy szept, niczym wyznanie winy. – Zgwałciłem w Chicago dziewczynę, a ona popełniła samobójstwo. To kara. Zrozumiałem to.

Poderwali się na nogi. Próbowali go chwycić krzycząc w panice lub siedzieli na swoich miejscach zszokowani. Jak Bert.

- Boże – pobladł wyraźnie. – Słyszałem go! Słyszałem …. twojego syna! Boże! Co tu się dzieje?

Telewizor w salonie włączył się nagle, sam z siebie. Pokazywał kruki krążące nad lasem. Jakiś program na National Geographic.

Ich krakanie wypełniło domostwo Cravenów żałobnym trenem.

Bert poderwał się z miejsca. A potem zobaczyli, jak jakaś niewidzialna siła pcha go przez cały salon, ciska na jedną ze ścian. Telewizor pogłośnił się na cały regulator. Krakanie czarnych ptaszysk wdzierało się w uszy, rozsadzając niemal czaszki na kawałki.

A potem nagle ucichło. Telewizor wyłączył się. Podtrzymywany przez niewidzialną siłę Bert osunął po ścianie – martwy lub nieprzytomny i opadł na podłogę.
 
Armiel jest offline  
Stary 13-06-2015, 01:47   #80
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Sala szpitalna w Macomb lśniła sterylną czystością, jeśli nie liczyć kilku zakurzonych śladów butów prowadzących do krzesła, na którym siedział Nathan. Rytmiczne odgłosy wydawane przez kardiomonitor nadawały tempo myślom sunącym przez głowę informatyka. Duchy, demony, przeklęte indiańskie cmentarze, rodzina Cravenów i nowotwór złośliwy. Cholerny nowotwór złośliwy. Mogła powiedzieć mu wcześniej, ale przecież powinien był się domyśleć. Fakty krzyczały do niego, domagały się jakiegoś działania, a on tylko stał z boku i pozwalał sprawom biec swoim torem.

Cieszył się z jej sukcesów, pouczał gdy za bardzo brnęła w ślepy zaułek, pomagał znajdować wyjaśnienia dla teorii, wspierał i był oparciem. Jak ukochany starszy brat, który nie potrafi odmówić niesfornej siostrze udziału w kolejnym głupstwie. Szkoda, że tym razem nie skończy się na przysłowiowym otartym kolanie. Nie ma szans, zwłaszcza że licznik trupów nabił nową wartość, a na tym się przecież nie skończy.

Na łóżku, w śnieżnobiałej pościeli leżała April pogrążona w wywołanym lekami półśnie. Otoczona wianuszkiem złotych pukli włosów wydawała się taka niewinna, zupełnie nieświadoma przeżerającej ją od wewnątrz choroby. Jeszcze kilka godzin temu wydawała się tak pewna swego, wszystko było tak realne i namacalne, aż tu nagle pojawiły się nowe dane i szlag trafił dziecinną wiarę w rzeczy nadprzyrodzone. Guz uciskający na żyły i naczynia limfatyczne niezawodnie sprowadzi do twojego życia duchy, doświadczysz ich, porozmawiasz, a jeśli będziesz współpracował pozwolą Ci chwilę się poszamotać nim cisną Tobą o ścianę. Weston zaraz skarcił się za takie myśli, ale te natarczywie powracały.

A co jeśli to wszystko jakaś zbiorowa halucynacja?

Niby dlaczego nie? Mają tutaj podręcznikowy przykład patologii rodzinnej w postaci Cravenów, chorą psychicznie dziewczynę widzącą rzeczy których być nie powinno i człowieka, który do niedawna wręcz żebrał o uczestnictwo w czymś podobnym. I oto stało się, abrakadabra, pełen pakiet. Właśnie to zasiewało w nim niepokój.

Czy to nie powinno odbywać się, bo ja wiem... trochę wolniej?

No tak, bo widzowie nie zdążyli się na dobre rozsiąść w fotelach nim padł pierwszy trup i nagle wszyscy czują się zagubieni. Czyż filmowa klasyka opowieści z dreszczykiem nie wymagałaby od całej sprawy nieco więcej wyczucia? Niemądre duchy.

Perrineau sapnęła sennie, wyrywając Westona z odmętów świadomości. Na stoliczku obok stał wazon ze świeżym bukietem kupionym pospiesznie w taniej kwiaciarni. To zabawne o czym się pamięta w stresowych chwilach. W przeklętym domu mogą ginąć niewinni ludzie, ale świeże kwiaty muszą niezawodnie znaleźć się przy łóżku. Prawo równie niezbywalne co grawitacja.

Wracaj do nich, Nathan.

Mężczyzna uporczywie siedział na krześle nawet nie dopuszczając do siebie takiej możliwości. Gdzieś podświadomie czuł, że gdy tylko przestąpi próg szpitalnej sali już nigdy jej nie zobaczy. Nie będzie żadnego "potem". "Dzień, dwa" nie nadejdzie. Tylko znowu odwiedzi tanią kwiaciarnię żeby kupić bukiet, tym razem z czarną wstążką.

Wstał. Usiadł. Znowu wstał, po czym odsunął od siebie krzesło żeby nie ulec tak łatwo pokusie ponownego odwleczenia nieuniknionego.

- Zdrowiej April.

Ujął bezwładną dłoń w pojedynczym uścisku, po czym minął próg i najdelikatniej jak potrafił zamknął za sobą drzwi.

~***~

No tak, czyli teraz zostaje tylko znaleźć sposób na ducha i przyjść z odsieczą cholernym Cravenom. Może gdzieś leży porzucony plecak protonowy ze specjalną dyszą z Ghostbusters?

Nie, tutaj raczej trzeba konkretu, fakty od zawsze były dziedziną Nathana. Moralną jedność i pozytywne wibracje wolał zostawić innym. Weston skierował zatem swoje kroki do biblioteki. Nie był pewien czego w zasadzie szuka. Indiańskie masakry z czasów kolonialnych. Historia powszechna Plymuth. Dom Hortona. Może po współrzędnych geograficznych, albo zgodnie z datami? Historia Stanu nie jest aż taka długa, może mają archiwalne gazety z tamtego okresu? Zgodnie z życzeniem April postanowił skupić się na nazwiskach, ofiarach, adresach. Może Irene będzie umiała mu pomóc? Nie zaszkodzi zadzwonić.

Jakoś nie spieszyło mu się wracać do Cravenów. Atmosfera panująca między nimi była przynajmniej niezdrowa. Nie oszukiwał się jednak, że będzie mógł w nieskończoność odwlekać powrót. Wolał jednak nie wracać z pustymi rękoma.
 
Dziadek Zielarz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172