Od gróźb do pochwał. Sytuacja dość szybko się zmieniała, na szczęście w dobrą stronę, z czego Randulf był bardzo zadowolony. Walka z czeredą zbrojnych w widły i kosy chłopów niezbyt mu odpowiadała.
Gdy po zadbaniu o wierzchowce znaleźli się w karczmie, Randuld poczęstował się piwem, równocześnie wsłuchując się w to, co mówi sołtys.
- Ten posłaniec nas mijał, gdyśmy tu jechali - powiedział, gdy tamten skończył. - Wieści o bandytach to niedobre wieści, szczególnie jeśli tamtych jest większa grupa. Ale rozejrzeć się można.
W końcu tamci nie muszą być stale w licznej grupie... Poza tym nagroda ma swoje znaczenie, a i w obozie bandytów jakieś zdobycze by się znalazły. Z pewnością wiele nakradli. Kolejna zachęta. Tylko trzeba by jeszcze kilka osób...
- Skoro zmienili sposób postępowania - mówił dalej - to możliwe, że przywódca się zmienił. Wszak zwykły bandyta nie pogardzi żadnym łupem. Nawet jeśli kupiec wiózłby beczkę złota, to i tak cały towar zabrać powinni.
Pokręcił głową, upił piwa, po czym wziął do ręki list gończy.
- Ten to na pirata wygląda - powiedział. - A ten drugi co? Piętno ma na policzku wypalone?
Nie czekając na odpowiedź (której się w zasadzie nie spodziewał) mówił dalej:
- Oni tu grasują od jakiegoś czasu... Czy wiadomo dokładnie, w jakich miejscach dokonywali napadów? |