Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2015, 21:05   #22
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
„Chuda” Ritta zyskała swój przydomek z przekory koleżanek i swoich klientów. Gruba baba słynęła z tego, że siadała swoim tłustym tyłkiem na twarzy klientów dając im dostęp do swej kobiecości i podduszając ich przy okazji. Rosen był daleki od takich zabaw, ale o gustach się nie dyskutuje. Zwłaszcza jak ktoś gotów jest za to zapłacić. Ritta miała zdumiewająco dobrze płacącą klientelę, więc jako panienka sprawiała się aż nadto dobrze. Sigmar jeden wiedział, jakich jeszcze świństw się dopuszczała. Sigmar i kilka jej najbliższych koleżanek z którymi bez skrępowania omawiała co większe bezeceństwa serwowane gościom. Dla Rosena miała tę wartość, że płaciła regularnie i niemało. I nigdy nie próbowała go oszukać. Rossen nie szukał jej w „Słonecznej” bo wiedział, że dziewka nocuje w domu. Miała dwójkę małych dzieciaków, więc pracowała tylko w dzień. Wiedział gdzie mieszkała, więc od razu ruszył tam. Spieszył się. Czasu do świtu zostawało coraz mniej…

Do jej mieszkania dotarł po kilkunastu minutach skrzętnie omijany przez wszystkich obszarpańców z okolicy. Stanął w bramie wsłuchując się w ciszę przerywaną jedynie majowym miałczeniem jakiegoś parchatego sierściucha, któremu wzięło się na amory. Był gotów...

***

Eryk wiedział gdzie się udać. Jego zawód i klientela, oraz wrodzona dyskrecja, sprawiły że miał życzliwych ludzi tu i tam, których mógł prosić o pomoc w tarapatach w jakie wpadł. Jego wybór padł na „Głownię fajki”, oberżę gdzie bywał częstym gościem. Ortmann, sierżant straży miejskiej z zawodu a pijak i erotoman gawędziarz z pasji był tam, gdzie zwykle bywał poza służbą i dupczeniem. Teraz również siedział tam gdzie zwykle, więc Krammer przysiadł się doń od razu zamawiając również u karczmarza piwo. Te pojawiło się szybciutko, więc Eryk mógł mu dyskretnie, po odejściu nachmurzonego karczmarza, przekazać co miał do przekazania. Wąsaty dowódca pierwszego odwachu kordegardy w Reikstadt skinął głową, po czym sam pociągnął łyk solidniejszy niż zwykle. W końcu otarłszy wąsy rękawem odpowiedział.

- Skarga na ciebie wpłynęła Krammer. Mówię po starej przyjaźni. Twoje maści rozjątrzyły jakąś ranę, czy też ktoś po tym wyłysiał, cholera wie. Pytali o ciebie i chłopcy cię na odwach mają przyprowadzić. Na przesłuchanie. – Pod Erykiem nie ugięły się nogi. Bo siedział. Ale dodatkowa porcja problemów była ostatnią rzeczą jaka była mu potrzebna. W myślach przeleciał listę klientów, którym w ostatnim czasie oferował jakiekolwiek maści. Ten problem musiał jednak zaczekać, bo był pilniejszy. – Najpierwej mi rzeknijcie co wiecie o śmierci Mammuna?!

Głos podniósł bezwiednie, ale i tak szybko się zreflektował. Pomogła mu w tym wydatnie dłoń sierżanta Zellena, która zacisnęła się na jego przedramieniu. Uspokoił się w jednej chwili biorąc się w garść. – Nie wiem nic o Mammunie, poza tym że jak widać nie żyje, ale to od ciebie. Rozpytam się, może moi co wiedzą, ale powiem ci dopiero jak co będę wiedział. A tobie, po starej znajomości, radzę. Zniknij. Na czas jakiś aż się nie uspokoi. Wiem gdzie cię znaleźć, więc jutro wpadłbym tam koło południa po towar. Ale ty się ukryj. To dobra, choć darmowa rada. Po starej przyjaźni…


***

Aldred przemierzał ciemne ulice Neustadt pospiesznie czmychając na drugą stronę ulicy, kiedy tylko na widnokręgu zamajaczył jakikolwiek cień. Mijał opustoszałe uliczki i okryte mrokiem bramy. Od czasu do czasu zamajaczył mu w której jakiś cień, ale wówczas również zmykał na drugą stronę ulicy lub omijał okolicę nie chcąc niepotrzebnie wpędzić się w kłopoty. Tym bardziej, że wiedział iż nocą Nuln nie jest już takim przyjaznym miejscem jakim bywało za dnia. O ile Neustadt można było kiedykolwiek nazwać przyjaznym miejscem. Kilku pijaczków ruszyło za nim, ale zgubił ich przyspieszając kroku. Minął dwie wiekowe kurwy, które zachęcały do skorzystania z ich wątpliwych wdzięków szczerbatymi uśmiechami i odmówił naganiaczowi, który pałką chciał zachęcić go do skorzystania z usług „dziewczynek”. Szybkie nogi miały sporą zaletę, ale i tak pewnym był, że uciekł tylko dla tego, że naganiacz nie chciał zostawiać samopas swego warsztatu pracy.

Kolegium Płomieni mieściły się w dzielnicy Uniwersyteckiej, opodal Spichlerzy. Nie zajmowało znaczącego miejsca w hierarchii uczelni nulneńskich, ale nie miało prawa. Nie pachniało ni prochem, ni siarką. Nie miało nic wspólnego z inżynierią i nie rozwijało uczonych, tak bardzo ukochanych w tym mieście. Zajmowało się nauką tajemną i już z racji tego skazane było na ostracyzm. Jednak Aldredowi nigdy to nie przeszkadzało a rozwijanie swoich zdolności w kolegium uważał za prawdziwe zrządzenie losu. Zwłaszcza od czasu, kiedy Mistrz Adelbertus zainteresował się nim osobiście i zaproponował mu osobistą naukę i służbę. Całą drogę do kolegium zastanawiał się jak wytłumaczyć fakt, iż zjawia się w osobistych komnatach Mistrza grubo po północy, ale miał nadzieję, że jego promotor nie będzie jeszcze spał. Okazało się, że się nie przeliczył.

Otworzył mu zaspany Franz, którego liberia była zapięta krzywo, tak jakby dopiero teraz ją wkładał. Nie było w tym nic dziwnego, więc Aldred nie skomentował tego. Był wdzięczny, że mimo niezwykle późnej pory stary sługa otworzył drzwi prowadzące do osobistych komnat jego promotora wpuszczając go do środka. Aldred siadając w gabinecie Mistrza słyszał jego śmiech dochodzący z przyległej sypialni , co znaczyło że jest on z całą pewnością w wesołym nastroju. Musiał też czekać dłuższą chwilę w gabinecie, obserwując równo ułożone na biurku opasłe tomiszcza traktatów magicznych nim wysokie drzwi uchyliły się lekko wpuszczając zarumienionego, dopinającego nocną koszulę Mistrza Adelbertusa. Ten na widok Aldreda zerknął nerwowo ku sypialni – widać nie był sam – po czym wzruszył ramionami i siadł w ciężkim fotelu za swoim biurkiem.

- Witaj Aldredzie, miło cię widzieć mimo tak niezwykłej pory. My ludzie nauki nie możemy jednak zamykać się w wąskich ścianach konwenansów, więc powiedz mi proszę z jakimż to problemem do mnie przychodzisz? - Mistrz sięgnął do karafki i nalał sobie do kryształowego kielicha wody. Pociągnął solidny łyk, po czym odstawił kielich i oczekując odpowiedzi złączył palce w zgrabną piramidkę.

- Postanowiłem skorzystać z waszej rady Mistrzu i przyjąć u was służbę zostając waszym serwitorem. – wyrzucił z siebie jednym tchem ciesząc się, że w końcu podjął tę decyzję i że to powiedział. Czuł, że za jednym zamachem zostawił za sobą wszystkie problemy związane z Mammunem, „Kasą” i ta podłą kamienicą. Czekało go zupełnie inne życie…

Zgrzytliwy śmiech w jednej chwili rozwiał jego mrzonki. Szybkim spojrzeniem wyłowił w półmroku rozświetlonym przez świece nagą męską postać stojącą w drzwiach od sypialni Mistrza. Z prawdziwym zdumieniem spostrzegł Karla Etterniha, kolegę z roku, który nie raz i nie dwa z nim rywalizował o uwagę i akceptację Mistrza. Widać było, że tę walkę Karl wygrał w przedbiegach, tyle że Aldred w jednej chwili stracił pewność czy chciał brać udział w rywalizacji. Mistrz dostrzegł konsternację na jego twarzy i by przerwać niezręczną ciszę, która zapanowała po słowach Karla „Cześć Aldredzie!” odezwał się bez zbędnego skrępowania.

- Cóż, jak widzisz ta posada jest już zajęta a Karl, uczciwie muszę mu to przyznać, jest bardzo oddany… służbie. Ale przemyślę twą prośbę i ty również przemyśl. Zgłoś się pojutrze po zajęciach do mnie a porozmawiamy o twoich … obowiązkach.


Aldred nie pamiętał jak znalazł się na ulicy. Nie pamiętał jak się pożegnał. Pamiętał tylko śmiech Karla, który dzwonił mu w uszach niczym świątynny dzwon…

***

Wilhelm bez większych przeszkód dotarł do Zachodniej Bramy wiodącej za mury miasta na północ. Kilkukrotnie uniknął grupy żebraków, którzy wyraźnie chcieli sprawdzić ostrość jego szpady. Miał szybkie nogi i dał radę. Napotkane dziwki nie biegły za nim tylko dla tego, że miały swoje rewiry. Nie trafił go również rzucony kamień, którym jakiś pijus chciał go pobłogosławić. Widząc solidne wierzeje odetchnął z ulgą. Brama, jako jedyna w mieście, była co prawda zamknięta, ale zgodnie z obwieszczeniem miała być zawsze otwierana na żądanie. Wilhelm szybko złożył w myślach krótką modlitwę wydłużając jeszcze bardziej krok. Był o włos od wolności.

Strażnicy nie promieniowali radością na widok nocnego marudy, który postanowił uatrakcyjnić im odwach swoimi żądaniami. Jeden z nich, zaspany grubas, zdawało się z obowiązku odpytał zubożałego szlachetkę o przyczynę opuszczenia miasta. Wilhelm szybko sprzedał wymyśloną po drodze bajeczkę. Modlił się w duchu, by strażnik ją kupił. Wiedział, że od tego zależy jego życie…

- Mnie tam ryba teściowa, żona, kochanka czy kurwa, Panie. Płacicie pensa i możecie se iść w pizdu, kędy was wzrok nocą powiedzie. Ino wiedzcie, że po nocy za murami to tak, jakbyście po Smrodliwej z pełną kabzą maszerowali. – dobra rada zawsze była na miejscu. Wilhelm z drżeniem dłoni zaczął obmacywać swój skromny dobytek. „Gdzie się do diabła podziała jego sakiewka?” Był pewien, że brał ją wychodząc. Brał ubierając zdobny kapelusz. Odłożył gdy przypasywał sobie do pasa szablę. „Pierdolona szabla!!!”

- Wybaczcie żołnierzu, ale nie mam przy sobie pieniędzy… bowiem zostałem wyrwany z objęć damy by nieść pomoc mej matce. Zechciejcie zapisać to na me nazwisko a ja… - Kolejna bajeczka, która miała szansę powodzenia. Musiał pozostawić Nuln za sobą. Musiał. Musiał…

- Panie, co mnie to wszystko obchodzi. Opłata jest stała, ustanowiona przez ratusz. Płacicie przechodzicie. Nie płacicie… - strażnik zasłonił włócznią wąską furtę wiodącą na zewnątrz. Ze strażnicy wyszło dwóch innych zwabionych prowadzoną głośno rozmową. Wilhelm zaklął. Zaklął po raz wtóry. Wszystko w myślach. Na zewnątrz się uśmiechnął. „Kurwa! Kurwa!! KURWA!!!”

- Rzekłem wam już, że nie mam sakiewki przy sobie, bom ją ostawił u damy. Mam jeno tę szpadę, której mi przecie nie weźmiecie, skoro poza mury miasta ruszać mi przychodzi teściową swą salwować! Mówcie przeto czego chcecie w zamian za przepuszczenie mnie przez tę furtę. Ręczę honorem, że słowa dotrzymam – „Spierdalać! Spierdalać!!!” – i jak wrócę opłatę stosowną uiszczę…

- Kapelusz, kapelusz weź Hans!
– głos dopinającego pas strażnika w końcu podpowiedział rozwiązanie. Kapelusz był mniej przydatny na szlaku niż szpada. Kapelusz był wart tego by go poświęcić. I z całą pewnością więcej był wart niż jeden pens. Odwach sprzedając go wyszedł by na swoje…

- Niech wam będzie… - Wilhelm niechętnie zdjął z głowy kapelusz i podał żołnierzowi, który zaproponował taką zapłatę. Już całym sobą był za bramą.

- Musicie się Panie tu wpisać w księgę. Taki rozkaz. Nocą to betka ale byście widzieli za dnia bramę ja te wieśniaki na targ przyjeżdżają. Kolejki końca nie widać. A brudnymi od brukwi paluchami ile marasu w księdze czynią. Raz nawet… - żołdak wskazał drogę do strażnicy a Wilhelm ruszył niemal truchtem. Wpadł w ciemny korytarzyk i przez chwilę próbował odnaleźć się mroku.

Drugiej chwili nie doczekał słysząc cichy świst i czując straszliwy ból w okolicy potylicy. Tego jak runął w ciemności na klepisko już nie pamiętał…

***

Igor Scherer miał szczęście w nieszczęściu. Znalazł dojście do informacji, ale został sam. Rosen gdzieś się tam zawieruszył z dziewczynką jakąś a czas mijał nieubłaganie. „Paluch” był pomocny, ale krok następny należał do Igora i jego nowego kompana – „Jęzora”. Sterany życiem moczymorda sprężystym krokiem powiódł Igora na zewnątrz. Za nimi kroczył trzeci kompan od stolika, druh „Jęzora”. Nie przedstawił się, ale Igor nazwał go w głowie „Milczek” bo się ani słowem nie odezwał przy ich rozmowie. Wyszli z mordowni cicho zamykając drzwi za sobą. W noc i mrok. Ku zamelinowanemu u jakiejś cizi Serpico…

Przeszli ledwie dwie przecznice i „koledzy” Igora zatrzymali się wciągając go w jedną z bram. Igor przylgnął do ściany odruchowo woląc mieć coś pewnego za plecami. Obaj prowadzący położyli w mroku na ustach wyprostowane paluchy w arcyzrozumiałym geście „szaaaa”.

- To w tej bramie naprzeciwko. Na parterze po prawej. – „Jęzor” szepnął mu w ucho. Igor wzrokiem zmierzył zasłonięte okiennicami okna wysokiego parteru. Wysoko. Do włażenia. Przez całą drogę zastanawiał się jak podejść Serpico i jego dupę. I czy ten skurwiel wciąż u niej jest. Ta myśl nie dawała mu spokoju. Z dwoma zuchami u boku czuł się pewniej, ale byłby jeszcze pewniejszy, gdyby u jego boku kroczył Rosen.

Z całą pewnością jednak nie spodziewał się poczuć w boku kolącego ostrza. I nie spodziewał się kolejnego szeptu, którym uraczył go kompan „Jęzora”, „Milczek”, który najwidoczniej umiał również się wysławiać. – A teraz synku grzecznie oddasz sakiewkę i bez nerwowych ruchów się rozstaniemy…

***

Waldo nie był zachwycony rozwojem sytuacji. Z całą pewnością nie taki był plan, kiedy zachęcał nieznajomego do wyjścia. Nie był również takim plan, kiedy rozpoczął z nim rozmowę. Jednak kiedy dotarli do końca był z Hansem na podwórku sam. I bardzo, ale to bardzo, nie podobały mu się spojrzenia którymi Hans obcinał go od czasu do czasu. Za każdym razem gdy to robił włosy na plecach Grubego Waldo jeżyły się, tak jakby o włos mijał się z niebezpieczeństwem. Spoglądając w spokojne, może nawet lekko uśmiechnięte oczy nieznajomego, znajomego Hansa miał już pewność, że tak jest w istocie. Postanowił go czymś zająć. Zająć na tyle, by on sam zaczął szukać krętactw. Tak dobrze prowadzona rozmowa mogła go doprowadzić do cudownego zakończenia.

- Słuchaj, nie masz czasem pomysłu kto to mógł zrobić? Nikomu nie powiem, ale muszę dbać o matkę, tutaj jest mój dom, zlituj się Hans, kurwa, co ja powiem Kasie...? Słuchaj, ja zapłacę, ja musze coś mu powiedzieć...! – zapytał Reeba wpijając weń błagalne spojrzenie. Wiedział, że tamten zasypie go kłamstwami, ale tak długo jak kłamał trzymał się z dala od wszystkich innych, czarnych myśli a Waldo zyskiwał kolejne sekundy życia. Życia, które zdawało mu się, zawisło na włosku…

- Nie, nie widziałem nic. Mówiłem ci, nie słuchałeś? – Reeb pokiwał głową z dezaprobatą a Waldo poczuł, że bardzo zależy mu na jego aprobacie. Zwłaszcza kiedy Hans zbliżył się do niego jeszcze bardziej. Tak jakby wchodząc w jego przestrzeń ograniczył jego zdolność ucieczki. – Zostaliśmy tu sami. Zauważyłeś? – „Tak kurwa zauważyłem!!! Czemu ty też musiałeś to zauważyć tu skurwiały sukinsynu!!!”

- Tak. Zauważyłem. Dla tego proszę cię, pomóż mi. Zrób miejsce w piwnicy a ja wezmę tego śmierdziela i tam zaniosę…
- Waldo dawno kogoś tak nie prosił o pomoc. I dawno nie modlił się o to, by ktoś mu tej pomocy udzielił. Kiedy po dłuższej chwili Reeb skinął głową i ruszył ku schodom wiodącym do piwnicy Gruby Waldo nie mógł powstrzymać się od ciężkiego westchnienia.

A kiedy Reeb zniknął w ciemnej piwnicy Waldo powolutku, nie czekając ni chwili, ruszył ku bramie.

I przyspieszał z każdym krokiem trzęsąc obfitym brzuszyskiem sapiąc z coraz większego wysiłku.

A kiedy znalazł się na ulicy, galopował już niczym wyścigowy ogar…

***

- A my się skądś znamy… - tego głos Wilhelm nie był w stanie zapomnieć. Słyszał go ledwie z dwie godziny wcześniej, na podwórzu jego własnej kamienicy. Stojąc na świeżym powietrzu; choć słowo „świeżym” było tu solidnym nadużyciem bowiem cuchnęło tu jak w kloace, Wilhelm przez przepaskę zasłaniającą mu oczy próbował ocenić w czyje ręce wpadł i jak głęboko jest w gównie. Przez chwilę modlił się, by byli to jego wierzyciele, ale później usłyszał Głos i wiedział, że jest w gównie po samą szyją a ktoś wspiera swą stopę na jego głowie. Metaforycznie. Choć cuchnęło odpowiednio.

Czyjaś ręka zerwała mu przepaskę, ale silnych więzów na rękach i nogach nie rozpętał mu już nikt. Przez chwilę walczył ze ślepotą by w końcu przyzwyczaić się do panujących warunków. Na dworze było wciąż ciemno a zagrodę pełną świń oświetlały ledwie trzy pochodnie dzierżone w sękatych łapach uzbrojonych zbirów. Wilhelm stał twarzą w twarz z „Kosą”, który bawił się jego szpadą. Na głowę zaś założył jego kapelusz i przekrzywił go na bakier.




- No jasne, że się znamy! Ty jesteś jeden z tych z kamienicy, których prosiłem o pomoc. Tych, których prosiłem by nie opuszczali miasta i pomogli mi w moim małym problemie, ale jak widać, przynajmniej w odniesieniu do ciebie, nie byłem dostatecznie przekonywujący. Zasmuciłeś mnie przyjacielu. – „Kasa” pokiwał głową ze smutkiem, jego zbiry zawtórowały mu z uprzejmości. Wilhelm odwracając się by ocenić szansę ucieczki dostrzegł jeszcze trzech kiwających ze smutkiem głowami. Kolejnych trzech! A nogi i ręce miał związane.

- Musiałem na chwilę wybyć za miasto. Moja teściowa…
- głos uwiązł mu w gardle. Wiedział, że jego kłamstwa tu i teraz nie zdadzą się na nic. Ale wiele więcej mu nie zostało.

- Zapewne zacna kobieta, ale nie o niej mowa! –
„Kasa” uciął próbę tłumaczenia w pół słowa. Wskazał Wilhelmowi zagrodę, po czym przysunął go do niej gospodarczym gestem. – Wiesz bracie dla czego kocham te zwierzęta? Musisz wiedzieć, że wychowałem się na wsi a tam świnie są wielce cenione. Nie, nie tak jak w Bretonii, gdzie tresuje się je nawet, ale ceni się je. Zaręczam słowem. Musisz wiedzieć, że moje słowo to nie plewa. Jak coś przyrzekam, to przyrzekam. No, ale świnie, … to piękne stworzenia. Czyste, choć tytłają się w błocie od rana do nocy. Mądre. Ale najważniejszą ich cechą jest bezgraniczna żarłoczność i wszystko…, wierz mi, mówię poważnie wszy…stko…żer…ność. A to już w moim fachu bardzo przydatna cecha. Widzisz, jak moje pupilki co zeżrą, to do rana zostaje z tego pulpa na klepisku którą radośnie wdeptują sobie w błotko. Pulpa, w której nikt nie będzie grzebał. Nie, żeby za tobą ruszył cały cekhauz strażników, co to to nie. Choć w sumie można było by cię wrzucić z kamieniem u szyi do Reiku i po problemie. Tyle, że ja… lubię świnie…

Wilhelm zadrżał słysząc kwik zwierząt, które najwidoczniej rozumiejąc ku czemu zmierza opowieść stłoczyły się przy zagrodzie tuż przed nim.

- To wielkie nieporozumienie Panie „Kasa”. Ja zaraz wszystko wytłumaczę…
- rozpaczliwie próbował oswobodzić się z więzów, ale nie przyszło mu to na nic. Wiązali je zawodowcy.

- Zamieniam się w słuch. I zważ, one też słuchają…
- „Kasa” wskazał na świnki. Wilhelm trząsł się jak wierzbowa witka na wietrze a po twarzy spływał mu pot. - … Ale nim posłucham powiem ci co zrobię, jak twoja opowieść mi się nie spodoba. Otóż przy takim obrocie sprawy, niezwykle z całą pewnością niefortunnym dla ciebie, nie zabiję cię rzucając moim pupilom do zabawy. One to zrobią pożerając cię kawałek po kawałku. Żywego. I wierz mi, wciąż będziesz w stanie przez długi czas bawić mnie i je opowieścią. Zatem… opowiadaj…

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon

Ostatnio edytowane przez Bielon : 21-05-2015 o 21:09.
Bielon jest offline