Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2015, 15:57   #96
Nortrom
 
Nortrom's Avatar
 
Reputacja: 1 Nortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputację
Ethis wskazała trójce bohaterów drogę do lazaretu, sama zaś udała się w stronę pałacu. Jak się okazało była przewidziana osobna część dla mężczyzn. Krasnolud wyglądał całkiem dobrze tyle, że spał. Za to jego kamień, który miał zawieszony na szyi świecił się wyraźnie. Nikt nie zdążył jeszcze niczego skomentować, kiedy nagle wszyscy usłyszeli smutny głos za swoimi plecami:
- Michała już tam nie ma…
Głos należał do niewidomej szamanki, która najwyraźniej zbierała się, aby powiedzieć coś więcej.
Kane'a zatkało.
- Co znaczy tam już nie ma? I co właściwie oznacza tam? - Dopytywał sie wojownik.
- Dupek pewnie już wiedział, dlatego przysłał nam pomoc - rzekła cicho Amelia, tępo wpatrzona w ciało Michała. Przez moment wahała się, ale nie mogła zdobyć się by zdjąć kamień z szyi chłopaka. To tak jakby... zabiła go już w tym świecie zupełnie. Odwróciła się i wyszła bez słowa, niezainteresowana dalszymi słowami małej szamanki.
- Michała już nie ma, ale jest “ON”. Pytanie co chcecie z tym faktem zrobić? - zapytała Amazonka.
Kane został tylko z nowym kapłanem. Poprosił Amazonkę na stronę i cicho zapytał lekko zdezorientowany.
- On? To znaczy kto? - Patrzył na nią pytająco?
- Nikt od was - odrzekła Amazonka cicho.
- Jaki jest jego stan? Mamy tu naszego kapłana, może moglibyśmy pomóc? - kontynuował rozmowę wojownik.
- Dobry, potrafię go wybudzić… - odrzekła Aethis.
- Więc wybudźmy go - wtrącił się kapłan, który usłyszał tylko ostatnie zdanie. - Przecież go tak nie zostawimy, a tym bardziej nie zabijemy. Poza tym lepiej mieć jednego towarzysza więcej, niż mniej.
- Dobra, miejmy to już za sobą. Proszę wybudź go. Porozmawiamy z nim. - Powiedział Kane do Amazonki.
- Bądźcie ostrożni… nie wiem jak zareaguje - powiedziała szamanka po czym podeszła do krasnoluda kładąc mu jedną dłoń na czole, a drugą na sercu. Zaintonowała śpiewne zaklęcie. Trwało to może minutę, czy dwie. Po tym czasie Aetchis odsunęła się od krasnoluda gwałtownie. Ten po paru chwilach otworzył oczy. Potem nagle wyprostował się na łóżku gapiąc się na wszystkich z niedowierzaniem. Po czym wykrzyknął coś w nieznanym nikomu języku. Poprawił się po chwili:
- Gdzie ja jestem do stu demonów!? Kim wy u licha jesteście?!
- Nazywam się Kane, to jest Aethis a to Galwen choć nasze imiona pewnie niewiele ci powiedzą. Nie jesteśmy ci wrodzy. Co ostatnie pamiętasz to łatwiej nam będzie ci pomóc - powiedział spokojnie wojownik rozkładając szeroko na boki ręce na znak pokojowych zamiarów.
- Bójkę w karczmie! Jakieś zadanie chyba dostałem, zanim mnie nie porwaliście! Chcę sobie uczciwie zarobić jako najemnik, a tu takie coś! Porwali mnie przeklęci Różowcy do spółki z elfami!? Ja, Adrason, tanio skóry nie sprzedam!!- wykrzykiwał cały czas krasnolud mocno zdenerwowany.
“Oj, już się zaczyna. Obym tego nie pożałował” - pomyślał kapłan, nie wiedząc czego może się spodziewać po krasnoludzie.
- Na pewno cię nie porwaliśmy bo i po co mielibyśmy to robić. Zastanów się nad tym i sam sobie spokojnie znajdź na to odpowiedź. Po co porywać krasnoluda. A potem go wyleczyć, bo jeśli się jeszcze nie zorientowałeś jesteś w lazarecie. Otarłeś się o śmierć, a te tutaj Amazonki uratowały cię i wyleczyły. Nie potrafię ci wytłumaczyć co się z tobą działo na tyle żebyś mi uwierzył. Proszę jedynie zaufaj mi na słowo honoru, że nie jesteśmy twoimi wrogami, a ty nie jesteś niczym więźniem - kontynuował spokojnie Kane.
Krasnolud najwyraźniej potrzebował chwili, by przetrawić wszystkie informacje, ale potem rzekł:
- Dobrze, czyli oddacie mi mój ekwipunek i tak po prostu mogę sobie odejść tak? Tak właściwie, to nie wiem czemu mnie akurat Amazonki ratowały… Żadnej nawet na oczy nie widziałem, tylko słyszałem.W Val-dun nie mają co robić, tylko opiekować się krasnoludami? I ta gadka o honorze… Jak jakiś paladyn Honorusa, ale na niego nie wyglądasz… No ale dobrze i tak nie mam wyjścia, muszę wierzyć prawda? - zapytał krasnolud.
- Wiem że w dzisiejszy czasach słowo honoru jest może pojęciem dość wyświechtanym jednak uwierz mi, że jestem wychowany według starych zasad i moje słowo honoru jest tak samo ważne i niepodważalne jak krasnoludzka przysięga. Tak oddamy ci ekwipunek i będziesz mógł odejść gdyż cały czas jesteś wolny. Lub też może zechcesz przemyśleć sprawę i dołączyć się do naszej drużyny. Dlaczego cię leczono? Gdyż byłeś bliski śmierci ze względu na rany odniesione w walce której prawdopodobnie nawet nie pamiętasz, ale jak już wspomniałem trudno mi tobie to prosto wytłumaczyć żebyś zrozumiał i nie oszałał. - Powiedział Kane widząc, że krasnolud już trochę się uspokoił, a jego poddenerwowanie wynikało już teraz raczej tylko z całkowitego zdezorientowania w zaistaniałej sytuacji.
- E….Dobrze… powiem szczerze , że takiego człowieka to jeszcze nie spotkałem… Jeżeli dotrzymacie słowa, to stawiam wam piwo w najbliższej e… - krasnolud przyjrzał się krytycznie Galwenowi - tak w najbliższej karczmie - wykrztusił w końcu.
Galwen postanowił pomilczeć. Spojrzenie krasnoluda dawało mu jasno do zrozumienia, że każde słowo może myć użyte przeciwko niemu.
- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Ja ty stawiasz pierwsze piwo to ja stawiam drugie. Myślę, że przy dobrym piwie opowiemy ci wszystko co chciałbyś wiedzieć i postaramy się odpowiedzieć na wszystkie twoje pytania. - Powiedział rozluźniony już Kane. Uradowany w duchu, że zdobył sobie zaufanie krasnoluda na znak przyjaźni wyciągnął rękę w geście przywitania. - Umowa stoi.
- Tak… to gdzie jest mój ekwipunek? - zapytał krasnolud.
Krasnolud swój ekwipunek w końcu otrzymał. Ubrany swą zbroje i dzierżąc swój topór wydawał się znacznie spokojniejszy.
- Mości krasnoludzie zanim opuścimy lazaret miałbym do ciebie jedną prośbę, ale będziesz zmuszony mi jeszcze raz zaufać. - Powiedział spokojnie wojownik czekając na reakcję Adrasona.
- Tak słucham cię, mości człowieku? - odpowiedział ze śmiechem krasnolud
- Jak już powiedziałem, nie łatwo jest wyjaśnić, co ci się przydarzyło, ale spróbujmy to rozgryźć przy piwie - zaczął nieśmiało Kane. - Jak może zauważyłeś jestem uzbrojony ale broń noszę schowaną. Wiem, że jeszcze na do końca nie ufasz ale proszę byś topór zatknął za pas. Jesteśmy na ziemiach Amazonek i powiem ci szczerze jesteśmy tu mile widzianymi gośćmi jednak nie obnosimy się z dobytą bronią. Raz ze względu na prawa gościnności, a dwa ze względu na to żeby nie potrzebnie nie denerwować tych walecznych kobiet. Uwierz mi, że to ostatnia rzecz, której byśmy chcieli i potrzebowali. Cokolwiek byś nie myślał - jesteś wśród przyjaciół mości krasnoludzie. - Z uśmiechem na ustach zakończył wojownik wierząc, że swoją otwartością i szczerością nada prawdziwości swoich słów i uspokoi krasnoluda.
- Kraina Amazonek tak? Prędzej uwierzę, że znalazłem się na Księżycu. Topór schowam, bo jestem dobrze wychowany i po mieście z bronią się nie obnoszę. Doprawdy mam jednak dość tych opowiastek o Amazonkach. Kraina Amazonek! Pff! Paradne! - Krasnolud schował topór po czym dziarsko ruszył do wyjścia. Cały czas trzymał jednak dłoń w pobliżu swego topora.
“Jak wreszcie przyjmie do wiadomości, że jest w krainie Amazonek to będzie trzeba poszukać jakiejś rakiety. Czymś musi polecieć na ten księżyc.” Półelf uśmiechnął się pod nosem na tę myśl.
- Zaraz się zdziwisz, przyjacielu… - mruknął na siebie.
Krasnolud wyszedł, ale po paru minutach wrócił podłamany.
- Co tu się dzieje do licha…. Jak ja się tu dostałem!? Nic nie pamiętam! - wykrzykiwał Adrason.
- Przybyłeś tu razem z Kanem… - wymownym ruchem głowy kapłan wskazał na towarzysza - ...i kilkoma innymi osobami z naszej radosnej gromadki. O szczegóły mnie nie pytaj, bo nie było mnie wtedy z wami. A tym, że nic nie pamiętasz, nie musisz się przejmować. Długo byłeś nieprzytomny, więc to normalne. Na pewno niedługo wszystko sobie przypomnisz. - ciągnął, mając nadzieje uspokoić krasnoluda i, być może, poprawić jego zdanie o sobie.
- Jak daleko od domu jestem? Wy jesteście kompanią najemników tak? Błagam powiedziecie, że udajecie się gdzieś w stronę Federacji… Jeżeli zaś coś knujecie to lepiej mnie zabijcie od razu, a nie tak męczycie - rzekł krasnolud bardzo podłamany.
“Jesteśmy najemnikami? No niby tak, ale wynagrodzenie trochę inne…”
- Tak, jesteśmy najemnikami, ale nietypowymi. I nie, nie wybieramy się do Federacji. Jeszcze. Mamy kilka rzeczy do załatwienia, ale przynajmniej nie będziesz się nudził. No i będziesz miał wielu kompanów do picia. - pocieszał krasnoluda, klepiąc się po mieszku, w którym brzęczały monety.
- Nie mam wyboru… Mam nadzieje, że jesteście uczciwi. Musicie jednak wiedzieć, że jeżeli ma coś dla was zrobić to owszem zrobię to, ale dlatego, że muszę- po tych słowach krasnolud zamyślił się
- I nigdy nie wskażecie mi drogi do domu prawda?-zapytał ze smutkiem krasnolud.
- Jak się uprzesz to wskażemy. Po co mielibyśmy trzymać cię tu na siłę? - zapytał kapłan, nie oczekując odpowiedzi.
- Jasne że wskażemy przecież obiecałem ci, że nie jesteś niczyim więźniem. Myśłałem tylko że chciałbyś się przyłączyć. Przygoda i łupy to nie jest wystarczająca zachęta. - Wtrącił Kane.
-Dobrze. Zawrzyjmy układ. Poznam waszą kompanię, zrobię co każecie. Jeżeli będzie mi odpowiadać wasze towarzystwo, zostanę z wami. Jeżeli nie, bierzcie te łupy i złoto, tylko przedtem wskażcie mi drogę… Chodzmy zatem do waszego dowódcy - odpowiedział krasnolud już nieco pewniejszym głosem.
- Nie zgadzam się - powiedział ostro Kane. - Powiedziałem ci nie jesteś niczym wieźniem i ani ja ani nikt z moich towarzyszy niczego nie będzie ci kazał. Przedstawimy cię opcje i jak powiedziałem wcześniej liczyłem na to, że być może będzie chciał się do nas przyłaczyć. Ale tylko z własnej woli. Nie wiem czy pamiętasz ale dałem ci na to moje słowo honoru, krasnoludzie - dokonczył wojownik.
- Najpierw musicie mi odpowiedzieć na pytanie, jak daleko jestem od domu. Ja rozumiem podróżować… ale świadomie. Przez pewien czas i tak pewnie będę na was skazany, no chyba, że tu gdzieś jest port i będę mógł odpłynać do Val-Dun chociażby.Wierze ci ludzki wojowniku, nie traćmy czasu, chodzmy - odpowiedział krasnolud.
- Nie wiem jak daleko jesteś od domu, ale wraz z towarzyszami, wiemy kogo o to zapytać. Masz moje słowo, Adrasonie, że niezależnie jaką decyzję podejmiesz pomogę ci znajeźć drogę lub nawet kierunek do domu - podsumował wojownik.
Członkowie drużyny udali się w kierunku głównego placu wraz z Adrasonem. Szamanka już wcześniej, gdzieś wymknęła się chyłkiem. Krasnolud był wielce zdziwiony otaczającą go rzeczywistością.
 
__________________
"Alea iacta est." ~ Juliusz Cezar
Nortrom jest offline