Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2015, 21:55   #25
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Wszystko było jak dawniej.

Bestia miała ciało ciężkie jak zimowa szuba, wszystkie zmysły prócz węchu otulone ciężką zasłoną, ciężki chód, ciężki pomyślunek i własną wolę – ciężką do złamania i upartą, z którą Eadwine musiała walczyć, a zapomniała już, że to kosztuje i że jeśli wszystko jest jak dawniej, przyjdzie jej za to zapłacić. Walczyła więc, zmuszała ciężkie ciało do pochodu, wysilała wszystkie zmysły i ciężkawy pomyślunek.

I gdy pod skałą, co mogła być przewrócona, weszła do wody, by lepiej widzieć, prócz zagadkowego cienia kładącego się na zmierzwionym nurcie pośrodku rzeki, dostrzegła coś jeszcze. Własne palce. Grube, krótkie palce, opatrzone pięcioma pazurami, między którymi tańczyły maleńkie wiry. Wszystkie pięć. Jakby tamta zła zima nigdy się nie wydarzyła. Wszystko było jak dawniej.

Prócz jednego. Najważniejszego. Nigdzie przed nią nie majaczył się ciemny, kudłaty cień drugiej bestii. Tej nocy, tak jak wszystkich poprzednich, gdy jeszcze uważała, że warto, będzie iść sama. Nie było go, przepadł, i to bolało nawet po latach. Wszyscy myśliwi i inni mądrale, co twierdzili, że ich rodzaj to samotnicy, mogli się wypchać swoimi osądami i swoją pewnością. Bez niego, bez kogokolwiek, z kim można dzielić tajemnicę, cała ta sekretna sztuka była tylko kopniakiem wymierzonym przez przeznaczenie. Nie jesteś Beorningiem? No to patrz!

Bestia zagapiła się we własne odbicie w spokojniejszej przy brzegu wodzie. W głowie bestii jak kipiel za jej plecami zabulgotały różne pomysły, z gatunku tych niemądrych, przez ciężki pomyślunek zrodzonych. Aby kinąć w cholerę tę skałę, uciekinierów i sierp, po co to komu. Lepiej zawrócić na południe. I upewnić się. Bo najlepsze przeczucia mówiły bestii, że nie będzie tej nocy jedynym wędrowcem. A swój zawsze odnajdzie swego. Żółte ślepia odbicia świeciły się w wodzie jak światło odległego domostwa.

Kazała bestii zamknąć oczy. Przestać myśleć, a zacząć iść. Ale wtedy nad spienioną kipielą poniósł się donośny głos Mikkela, wołający ją po imieniu. Zanim ciężkawy pomyślunek zdążył się zadziwić, jakim cudem Dalijczyk dotarł tu w tak krótkim czasie, do głosu rycerza dołączyło warczenie Bursztyna. I czyjeś jeszcze.

Eadwine otworzyła oczy. A potem otworzyła je jeszcze raz.


- Edda! - krzyczał Dalijczyk, i nic dziwnego, że krzyczał.
Bursztyn kotłował się wokół ogniska z wilkiem, a na skraju światła i ciemności śmigały smukłe szare cienie. Rumianek rżał i tupał, Roch targał więzami, wierzgając wściekle. Jęknęła w popłochu, rozglądając się za bronią. Był, leżał rzucony jak śmieć pod bukiem, jej zdobyczny czekan, który wzięła tylko dlatego, że był lżejszy niż topór, ale okazał się poręczny w walce i pieszo, i z konia, mimo skromnych rozmiarów zostawiał paskudne rany, a osadzony na drugim końcu drzewca szpikulec nadawał się jak znalazł do czyszczenia kopyt. Brzydki, surowy, ale skuteczny. Dotyk wygładzonego od używania styliska był jak uścisk ręki podanej tonącemu. Edda, ciągle w przykucu, zaplątana w pled, zamachnęła się szeroko. Broń wizgnęła w powietrzu, ale kurierka nie zrzuciła z siebie jeszcze resztek snu, ociężałości i ospałości wielkiego ciała. Ręce, niby własne, nie do końca słuchały woli i obuch minął czaszkę sczepionego z Bursztynem drapieżnika. W krąg światła wbiegły kolejne trzy i to ją na dobre otrzeźwiło. Poderwała się na nogi i ryknęła, aż się echo odbiło po zagajniku. Po przodkach odziedziczyła nie tylko strzechę jasnych włosów, ale i potężny głos, doskonały do wydzierania się do siebie w bitewnym rozgardiaszu. Ruszyła na nadbiegającą watahę. Niech skupią się na ludziach, nie na uwiązanych i bezbronnych koniach. Kątem oka zobaczyła, że wilk, który starł się z Bursztynem, dał nogę, zostawiając w psich szczękach niemało skóry i sierści.

Biegnący na przedzie basior warknął i Edda wyhamowała szarżę. Było w tym zwierzęciu coś groźnego i złego. Nie żeby szczególnie wielki był, większe już widywała, na ogół daleko za zadem Rumianka, bo się im nie pozwalała dogonić. Ten jednak miał w oczach wściekłą i niemal ludzką nienawiść, i Eddę ściął lodowaty dotyk strachu.

Bursztyn się nie bał. Śmignął obok niej i rzucił się na basiora... Mogłaby przysiąc, że biegnąc, majtał ogonem z niepohamowanej radości bitki. Podjęła przerwany na – miała nadzieję, uderzenie serca – bieg. Drugi z wilków był mniejszy, a w oczach nie miał niczego niepokojącego.Chciała go chlasnąć czekanem w przelocie, cios, do którego tę broń stworzono. Nie zauważyła kolejnego z watahy, który wyskoczył jej z prawej strony. Zastawiła się odruchowo ramieniem, ale Dalijczyk był szybszy. Wpadł przed nią i atakujące zwierzę zawisło mu zębami na przedramieniu. Gdzieś z tyłu Bursztyn zaskomlał z bólu. Edda zdążyła drasnąć atakującego ją wilka, gdy ten nagle, wraz z towarzyszem, zerwał się i pomknął bezszelestnie w ciemność. Bursztyn wyrwał za nimi, ale wrócił, odwołany stanowczym poleceniem Mikkela.

Odwróciła się. Dalijczyk wyciągał miecz z truchła wielkiego basiora. Las znów był cichy i spokojny, jeśli nie liczyć prychania ich przestraszonych koni. Eadwine przytuliła policzek do pokrytego potem boku Rumianka. Niewiele brakowało. Gdyby nie Bursztyn, brakowałoby jeszcze mniej. I siedziałaby teraz na buku, potrząc jak wataha pożywia się na jej koniu.

Kurierka cisnęła swój brzydki czekan pod drzewo, by zaraz potem cisnąć grubym słowem, księżniczkom ani w ogóle kobietom zupełnie nieprzystającym. Zerknęła na nasiąkający krwią rękaw rycerza i załamała szczupłe ręce.
- O, mój słodki rycerzu! - zawołała, całkiem jak lata temu w karczmie na drodze do Esgaroth. - Jakby czas się cofnął, do naszego pierwszego spotkania… Ty byłeś młody i waleczny. A ja młoda, piękna i waleczna, za co ty zbierałeś bez przerwy cięgi.
Roześmiała się, ale wesołość nie sięgnęła jej oczu, nie rozpędziła pełnej troski i obaw powagi. Wypatroszyła swój tobołek, wyciągnęła uszczuploną kolekcję ziół od matki na przypadłości wszelakie oraz imponującą kolekcję igieł. Zszyła rany obu wojowników, dwunogiego i czworonożnego, przez cały czas wystawiając na dolną wargę czubek różowego jak u kota języka w wyrazie największej koncentracji, ale mimo to ręce co jakiś czas trzęsły się jej jak w febrze.. Rana była poszarpana i zbyt często nakładała szwy na szwy, co skończyć mogło się tylko w jeden sposób. Spod opatrunku Bursztyna krew pociekła, jak tylko pies podniósł łeb, a ten założony Mikkelowi nasiąkał co prawda wolno, ale za to niepowstrzymanie. Eadwine nałożyła grubszą warstwę bandaży i zaczęła liczyć na cud. Bursztynowi dała skrawek suszonego mięsa, a Mikkelowi naparu z krwawnika, co jeszcze nikomu nie zaszkodził, a niektórym nawet pomógł. Oraz z rumianku, bo rumianek był dobry na wszystko. Zaproponowała, żeby rycerz się położył i przespał do rana, jak się nie będzie ruszał, to się powinno zasklepić.
- I tak zyskaliśmy dwie albo i trzy godziny. Wiem już, gdzie to miejsce, o którym Rathar bajał. To dwie olbrzymie skały w nurcie rzeki, połączone chyba na górze. Nie było tam śladu człowieka, przynajmniej na tym jednym brzegu. Chciałam znaleźć, czy nie ukryli gdzie łodzi, ale nie zdążyłam. Ale musieliby ją ukryć gdzieś bliżej Anduiny. Od przewróconej skały nie da się popłynąć. To zaś może znaczyć, że jadą tam, by kogoś spotkać.

- Wiesz? - Mikkel uniósł spojrzenie na Łotrzycę. Zrobił to pierwszy raz, odkąd wilki uciekły. Potyczka wyraźnie odbiła się na nim cieniem. Większość czasu poświęcał Bursztynowi. Pies jakkolwiek wydawał się nieźle trzymać na łapach, bo nawet chciał gonić za uciekającymi wilkami, tak widać było, że ranę otrzymał bolesną. Krew nadal skapywała mu po bokach, znacząc je rdzawymi smugami ciągnącymi się spod założonego przez nich do spółki niezbyt imponującego opatrunku. Rycerz pochwalił zwierzę, a potem przez dłuższy czas tak jak teraz drapał je za uchem. Westchnął. - Powinienem spytać skąd?
Pokręcił głową, by nie odpowiadała.
- Zapytam. Ale nie teraz. Teraz jedno z nas powinno spać. A że sen na te rany raczej nie pomoże, więc zmieniamy się normalnie. Z pierwszymi promieniami słońca spróbujemy raz jeszcze je opatrzyć.
Położył się ostrożnie na swoim posłaniu, by zgodnie z zaleceniem nie naruszyć rany i zamknął z głośną ulgą oczy. Przez chwilę wydawało się, że usnął. Bursztyn również miast nerwowo w las, na wpół otwartymi oczami wpatrywał się w ognisko.
- Więc skąd to wiesz? - zapytał nagle rycerz nie otwierając oczu.
- Odpowiem - odrzekła wolno i miękko. - Nie dlatego, że powinnam czy że muszę. Dlatego, że chcę. Żebyś zrozumiał i zaufał. Ale będę ci pamiętać, żeś mnie zapytał. Jak i to, żeś Ratharowi pozwolił milczeć i zawierzył bez jednego słowa.
Rycerz otworzył oczy i odwrócił się w stronę kurierki.
- Wybacz… źle to zabrzmiało. Pewnie dlatego, że zły jestem, że dałem się podejść tym wilkom. I że tak to się skończyło - z widoczną troską spojrzał na Bursztyna, który zadawał się już zapomnieć o starciu - To nie kwestia zaufania. Rathar do dobry kompan. Przemierzyłem z nim wiele mil i powiem Ci, że chyba nie znam w Dali krajana, na którego mógłbym tak liczyć jak na tego twardogłowego Beorninga. Jednak jeśli idzie o sprawy własne… osobiste... Tak wyszło, że żaden z nas nie wnika w te które dotyczą drugiego.
Uniósł się na prawym łokciu. Edda siedziała bez ruchu, owinięta w pled. W jej oczach rozpalały się i gasły żółte błyski, odbicie ich małego ogniska. Nie powiedziała ani słowa, ale z jej twarzy i tak dało się odczytać niebywale niepochlebne zdanie o Mikkelowym postrzeganiu świata i podejściu do przyjaźni.
- Ufam ci Eddo. Zapytałem, bo… - uśmiechnął się - nie powiem, ale ciekawość mnie zżera… i po trochu też potrzeba odsunięcia własnych myśli. Nie będę miał Ci jednak za złe jeśli będziesz wolała swoje sprawy dla siebie zachować. Natomiast z pewnością będę miał jeśli mi powiesz, urazę w sercu nosząc.

- Sprawy Beorningów - poprawiła odruchowo, takim tonem, jakby mówiła o odległym, wielce egzotycznym i ciekawym, ale obcym plemieniu. Po chwili dodała: - Bywają moimi. Od wielkiego dzwonu. - Mało wiem na pewno. Za młoda byłam, nie przykładałam wagi do odpowiedzi, skąd się takie rzeczy biorą. Ale lubiłam iść z moim dziadkiem, nocą, gdy ludzie posnęli i spały stada na pastwiskach. - W głosie Eadwine zabrzmiał żal i tęsknota za czymś, co się skończyło. - Pamiętam tylko opowieść. Mówi o niedźwiedzicy zaklętej w dziewczynę. To dobra historia, choć zakończenie ma smutne. Jak chcesz, aethel. Bajęda pełna zmyśleń, ze szczyptą prawdy… czy godna Beorninga odpowiedź w dwóch słowach?

Dalijczyk przez chwilę spoglądał w cicho trzaskające i trawione malutkim płomieniem gałązki buczyny, po czym uśmiechnął się. Ale jakby do ogniska, a nie do Łotrzycy.
- Tak po prawdzie to miałem nadzieję na odpowiedź... Twoją. Ani Beorninga, ani bajarza. Ale jak mus mi wybierać, to wezmę te zmyślenia ze szczyptą prawdy.
Co rzekłszy opadł ponownie na posłanie i przymknął oczy.

Edda wstała i odeszła od ognia, poza krąg światła. Może i by mu rzekła, miał Dalijczyk w sobie coś takiego, co skłaniało, by opowiedzieć mu historię życia, razem z tymi brudnymi i ciemnymi kawałkami. Powiedziałaby. Gdyby wiedziała jak. Bajka Hartnida była lepsza. Pełna zmyśleń historia o bardzo prawdziwych sprawach.

Dłuższy czas nasłuchiwała nocnych głosów lasu, poszła szepnąć kilka kojących słów rozbudzonemu i ciągle dygocącemu Rumiankowi. Przysiadła wreszcie na powrót przy ogniu i zaczęła mówić, monotonnym, szeleszczącym szeptem, jakim opowiada się dzieciom bajki.

- Mieszkała niegdyś w górach, które teraz zowią Mglistymi, czarna niedźwiedzica. Żyła życiem zwierzęcia, szczęśliwym i prostym. I pustym, co pojęła dopiero, gdy spojrzała z niedostępnej grani i ujrzała w dolinie poniżej pięknego pasterza, strzegącego stada owiec ze swymi psami. Serce niedźwiedzicy drgnęło i zapragnęła owego człowieka, tak jak kobieta miłuje i pragnie mężczyznę, którego wybrało jej serce. Pasterz jednakże widział w niej tylko dziką bestię, jedną z tych, które porywały i rozszarpywały jego owce. Gdy tylko próbowała się do niego zbliżyć, szczuł na nią swoje psy, i ruszał do walki z włócznią lub żagwią w ręku. Niedźwiedzica gnana rozpaczą uciekła w wysokie góry i rozpłakała się ze zgryzoty i tęsknicy. Ani zbliżyć się nie mogła do swego wybranka, ani przestać go kochać, ani przestać płakać nad swym nieszczęściem. I gdy z jej łez powstało siedem razy po siedem strumieni, jej łkanie usłyszała Wiosenna Pani. Wzruszyła się i ulitowała, i odmieniła niedźwiedzicę w piękną czarnowłosą dziewczynę. Dziewczyna zeszła w dolinę, odnalazła swego pasterza, i tym razem jego serce odpowiedziało wołaniu jej serca. Natury jednak odmienić nie można, a dziewczyna miała naturę dzikiego zwierzęcia. Gdy zasypiała u boku swego pasterza, jej dusza opuszczała ludzkie ciało i wędrowała po górach pod postacią niedźwiedzicy. Razu pewnego, pasterz zostawił swą brzemienną żonę i trzy córki, zabrał psy i ruszył strzec swych stad. Pod jego nieobecność żona powiła mu syna. Pobiegła rzec mu o tym, podzielić się szczęściem. Nie spostrzegła, że wycieńczona zasnęła, że to nie ona biegnie, ale jej zwierzęcy duch. Pasterz ujrzał czarną niedźwiedzicę biegnącą do owiec i zabił ją ciosem włóczni. Gdy wrócił dumny do swego domu, zastał tam nowo narodzonego syna, trzy płaczące córki i ciało swej żony, z piersią przebitą szerokim grotem. Pojął, co uczynił, lecz ze strachu chciał to ukryć przed światem. Pochował żonę i zabronił córkom mówić o tym, co się stało. Pragnął zapomnieć i mu się to udało. Do czasu, gdy narodziły mu się wnuki. I niektóre z nich były jak niedźwiedzica zaklęta w dziewczynę. Ludzie o zwierzęcych duszach, które budzą się w nocy i ruszają na wędrówkę...

Mikkel nie skomentował. Oddychał równo i głęboko, jego prawa ręka zsunęła się z głowy śpiącego Bursztyna. Może spał, a może tylko leżał z przymkniętymi oczami i nie miał ochoty na dyskusje. Godzinę później, kiedy Eadwine wyjęła nóż i przeciągnęła po nim kilka razy ostrzałką, spał już na pewno. Tylko Bursztyn zastrzygł uchem i otworzył oczy, kiedy się podniosła z miejsca.

- Ciii, mój piękny. - Eadwine przytknęła palec do ust. Bursztyn położył łeb na łapach, ale czuła, że ciągle śledzi ją czujnie wzrokiem, gdy minęła uwiązane konie i przykucnęła nad truchłem przywódcy watahy. Basior nadal był wielki, nadal szczerzył wściekle kły i, pomimo bezruchu śmierci, budził trwogę. I dlaczegóż zaatakował dwójkę ludzi, uzbrojonych i przy ogniu... Wilki robiły to, owszem, ale raczej zimą, gdy głód przycisnął. Tym jakby ktoś kazał i to byłoby groźniejsze niż sama wataha. Tyle że Edda już się nauciekała w życiu.
- Wielki, straszny wilk, co? - zagadnęła nieruchome cielsko. Jedyną odpowiedzią był trzask ciętej skóry, gdy kurierka wsunęła w ranę po mieczu swój nóż i pociągnęła mocno w górę.

Gdy Mikkel wstał, okrwawione i zgrubnie oczyszczone z mięsa futro, zwinięte w kulę, tkwiło już przytroczone do siodła Rumianka.
- Oczyszczę je i wyprawię na miękko – rzekła rycerzowi. - Zimą przykryjesz się nim razem z żoną i będziesz się z tego wszystkiego śmiał, zobaczysz.
Odwróciła się i nabiła na osadzony pionowo leszczynowy pręt odcięty łeb basiora. Zasnute bielmem oczy patrzyły w stronę gór.


 
Asenat jest offline