Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-05-2015, 11:28   #73
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOM CRAVENÓW

Późnym popołudniem znów wszyscy, poza Stevenem, byli w domu. Nawet dwójka ‘łowców duchów’, którzy znów rozstawiali drogi sprzęt Nathana w miejscach, które wydawały się kluczowe dla April.

Część domowników asystowała im z ciekawości i chęci włączenia się w to, co wydawało się przełomem. Młoda madison, lekko zjarana, jak ktoś potrafił dostrzec takie rzeczy, z pewną wręcz natarczywością, dopytywała April, jak to jest być medium, a kobieta odpowiadała najgrzeczniej jak potrafiła, walcząc jednocześnie z chęcią sięgnięcia po środki przeciwbólowe – głowa bolała ją straszliwie. Zresztą April wyczuwała gniew i wściekłość emanującą zewsząd, z całego domu, a jej celem byli wszyscy, którzy ośmielili zakłócić spokój tego miejsca. Odległe krakania kruków mających gniazda gdzieś w pobliskich lasach rozszarpywały jej mózg na strzępy. Dzięki jednak paplaninie Madison, Aprili miała zakotwiczenie, punkt, który trzymał ją w jednym miejscu i pozwalał skupić się na sprawie.

Megan i Daniel siedzieli w kuchni. Milczeli. Starali się nie patrzeć sobie w oczy. Jake oglądał telewizję w salonie, bezmyślnie przeskakując pomiędzy kanałami.

Steven nie odbierał.

Zrobiło się ciemno. Dziewczyny przygotowały jakąś kolację, zarówno dla rodziny, jak i dla gości. Steven nadal nie odbierał telefonu. Napięcie narastało. Dla Daniela było to niemal powtórzenie z tej nocy, w której poszukiwał Jeke’a po lesie. Sadząc, że ten …

Samochód szeryfa podjechał pod dom wczesnym wieczorem, kiedy niebo czerwieniło się na zachodzie, a od północy znów gromadziły ciężkie, burzowe chmury.

- Przepraszam za późne najście – Bert miał w rękach sześciopak piwa. – Stwierdziłem, ze może, no wiecie, będziecie chcieli z kimś pogadać. To co się zdarzyło …

Nie dokończył.

- W takich chwilach nie możecie zamykać się na ludzi. Musicie, wiem, że zabrzmi to banalnie i może trochę okrutnie, musicie żyć dalej.

Zaprosili go do środka.

- Kręcicie jakieś filmy? – Bert od razu zauważył kamery.

- Tak jakby – odpowiedział wymijająco Daniel.

Nie miał zamiaru tłumaczyć się miejscowym z tego, że szuka duchów. Jeszcze nie teraz.

Wypili po piwku. Bert, Nathan, Megan i Daniel, April odmówiła ze względu na ból głowy. Wolała posiedzieć sama, w ciemności gabinetu, który najbardziej pasował jej do wczucia się w atmosferę domu.

Rozmowa w salonie, przy browarku, nie kleiła się zupełnie, i bert szybko to zauważył. Dopił swoje piwo – niskoprocentowego, amerykańskiego lagera, i wstał.

- Aha. Jeszcze jedno – powiedział na odchodnym. – jesteście pewni, ze … no wiecie… Arnold … znalazł się wczorajszej nocy.

- Czemu pytasz? – Daniel nie krył rozdrażnienia w głosie.

- Koroner zrobił wstępną sekcję i jest pewien, że ciało przebywało w wodzie przynajmniej kilka dni.

Zamarli. Wszyscy. Doskonale rozumieli, co chciał powiedzieć policjant. Może nawet ich ostrzec? Lub postraszyć?

Byli podejrzani. Zapewne o morderstwo Arnolda Cravena.

- Wiemy też, że przyczyną śmierci nie było utopienie, tylko nagle zatrzymanie akcji serca.

- Co chcesz przez to powiedzieć? – Daniel nie wytrzymał i wybuchnął niepotrzebnie. – Że go zabiliśmy?

- Nie. Oczywiście, że nie – Bert uśmiechnął się smutno, lecz nadzwyczaj szczerze. – Chcę powiedzieć, że twój tato nie wpadł do wody. Ktoś musiał wrzucić do jeziora jego ciało. Już po śmierci. I zadaniem policji będzie sprawdzić, kto. Mam nadzieję, że nikt z was nie …

- Lepiej nie kończ tego zdania, dobra.

-Wiemy, że kupując dom Hortona wydaliście nie mało. Wiemy, Daniel, że obciążyłeś swoją hipotekę i że twoja zona popełniła samobójstwo. Wiemy, że twoje dzieci uciekają z domu, że musiano wezwać opiekę społeczną w kilka dni po waszym wprowadzeniu się do Plymouth. Miejscowi to straszne plotkary, a to nie Chicago, nawet nie wiecie jak szybko roznoszą się tutaj wieści.

Daniel nie mówił. Bał się, że przywali Bertowi prosto w tą jego przyjazną mordę.

- Nie mówię, że ktoś przyczynił się do śmierci Arnolda, Daniel. Ale może ktoś pomyślał o pieniądzach z polisy, którą zapewne pozostawił. Z tego co wiem często kwota zwiększa się, jeśli zmarły umiera na skutek jakiegoś nieszczęśliwego wypadku, a nie z przyczyn naturalnych.

- Idź już Bert - powiedziała Megan po prostu.

- Jasne. Sorry. Naprawdę nie miałem nic złego na myśli.

- Czyżby?

Wiatr powiał silnie. Pierwsze krople deszczu uderzyły o szyby. Gdzieś, bardzo daleko od Plymouth, zagrzmiało. Nadciągała kolejna letnia burza.


DOM NAD JEZIOREM LATONKA


Jack spał i Steven wsłuchiwał się w jego oddech. Spokojny, mocny, męski.
Wcześniej wypili butelkę wina w szalonym tempie i znów wylądowali w łóżku. Za oknami szumiał las i trzeszczały przyginane konary drzew. Słyszał też ciężkie krople deszczu walące o ziemię, dudniące po dachu, siekące taflę pobliskiego jeziora.

Wnętrze domku pachniało alkoholem, seksem i wilgotnym powietrzem.
Steven spojrzał na zegarek. Dochodziła północ. Sam musiał przespać się dłużej, niż sądził.

I wtedy sobie przypomniał, że przebudził go jakiś koszmar. Koszmar, którego zupełnie nie pamiętał. Koszmar straszny, zmieniający mozg śpiącego w rozedrganą papkę.

Poczuł potrzebę zapalenia papierosa. Usiadł na łóżku i zapalił małą lampkę przy wezgłowiu. Potem wstał i podszedł do okna. Miał ochotę zaczerpnąć świeżego powietrza. Zapalić.

Z papierosem w ustach uchylił drzwi i stanął całkiem nagi w mokrym, burzowym powietrzu. Zapalił papierosa i wtedy ją zobaczył.

Była młoda. Ledwie rozwinięta. Stała całkowicie naga w świetle sodowej latarni palącej się przed domkiem. Miała jasną skórę, ciemne włosy zaplecione w warkocze, których końcówki zasłaniały piersi. Ręce trzymała jednak z tyłu, bez wstydu, tak że bez trudu mógł dostrzec ciemną kępkę włosów między jej nogami.

Spoglądała na niego z żalem w wielkich ciemnych oczach.

Steven stał, jak zahipnotyzowany. Nie był w stanie nic zrobić. Myśli kłębiły mu się w głowie. Kim była? Co tutaj robiła zupełnie naga? Czy potrzebowała pomocy?

Ta ostatnia myśl wzbudziła w Stevenie nagły przypływ empatii. Zrobił krok w jej stronę.

- Nic ci nie jest? – zapytał.

I wtedy przypomniał sobie, że jest zupełnie nagi.

Dziewczyna wrzasnęła przeraźliwie. Ujrzał, jak z jej ud spływa krew. Zobaczył, jak na jej gardle pojawia się, nie wiadomo skąd, okropna rana, jakby ktoś przeciągnął niewidzialnym ostrzem po białej skórze.

Widział krew buchającą z ran. Krew płynącą spomiędzy ud dziewczyny. Czuł jej zapach1 metaliczny. Paskudny. Odór cierpienia i bólu.

A potem ujrzał, jak włosy dziewczyny znikają, pozostawiając na głowie oddarte, ociekające krwią miejsce. Twarz zalała jej krew – dymiąca i parująca, a Steven widział, że działa ona jak kwas, wypalając skórę pięknej twarzy do kości.

Krzyknął. Zrobił krok w tył w nagłym przypływie przerażenia. Potknął się padając na plecy i uderzając potylicą o jakiś mebel tak, że aż go zamroczyło. Nad sobą ujrzał rozmazaną postać.

Czuł strach! Czuł przerażenie! Czuł bezsilność! Jak w koszmarze, którego nie pamiętał.

Próbował odpełznąć w tył, ale zamroczone ciało odmówiło mu posłuszeństwa.
I wtedy ujrzał, że ktoś się nad nim pochyla. Brodata twarz, szalone jasne oczy, dziwny strój i chusta na głowie. Steven już gdzieś widział takie odzienie. Pochylający się mężczyzna miał w ręce zakrwawiony, potężny nóż, którym przejechał po gardle Stevena.

Ostatnim, co zapamiętał chłopak, był pierścień na palcu mordercy. Taki sam, jaki znalazł za ścianą w nowo nabytym domu.

* * *

Ocknął się po chwili. Chyba. Leżał na deskach podłogi w chacie nad jeziorem Latonka. Ktoś wołał go po imieniu. Jacke. Spanikowany.

- Leci ci krew z głowy. Co mam robić? Co mam robić?! Boże. Krew. Nie znoszę widoku krwi. Chyba zaraz zemdleję!

Steven chciał coś powiedzieć. Uspokoić go. Opieprzyć.

Nie mógł. Gardło bolało go tak, jakby faktycznie ktoś przerżnął mu je nożem.
Widział pochylającego się nad nim Jacka. Pobladłego. Wyraźnie przerażonego. Widział otwarte drzwi do ich domku nad jeziorem i ścianę deszczu lejącą się z nieba.

Głowa bolała go tam, gdzie uderzył nią o jakiś mebel., a kiedy dotknął ją dłonią, ujrzał, że palce pokryły się krwią. Dużą ilością krwi.

- Wezwę pogotowie! Boze! Boże! Jaki to był numer?!


DOM CRAVENÓW

Nadciągnęła noc, a wraz z nią burza. Poprzedzona ulewnym deszczem. Siedzieli w „sali dowodzenia” przypatrując się temu, jak pracował Nathan, który ze słuchawkami na oczach obserwował kilka monitorów przed sobą.
Pili kawę. Dużo kawy. Miała ona utrzymać ich na nogach jak najdłużej się da.
Początkowo daniel chciał odesłać rodzinę do motelu, ale April sądziła, że lepiej będzie, by zostali tutaj wszyscy.

- To miejsce jest jak soczewka, a wy ją ogniskujecie. Więcej ludzi, to większa szansa, że to, co próbuje was skrzywdzić, przybędzie.

- I co wtedy? – zapytała Megan.

- Wtedy spróbuję się z tym czymś porozumieć. Pojąć z czym mamy do czynienia.

Gdzieś zagrzmiało. Piorun uderzył niedaleko, w jakieś jezioro, powodując nagły ruch wskaźników i wskazówek na urządzeniach Nathana. Wszyscy podskoczyli ze strachu, lecz technik uspokoił ich.

- To nic nadzwyczajnego. Naprawdę.

Burza oddaliła się. Pozostał tylko deszcz. Nie tak ulewny, ale nadal mocny. Siekący kroplami szyby, dudniący dzikim rytmem po dachu, przelewający się z szumem przez rynny.

Czekali.

April poczuła to, nim reszta domowników czy nawet aparatura Nathana.
To było niczym otworzenie flaszki wódki w klubie dla anonimowych alkoholików. Pobudziło jej zmysły, wyostrzyło percepcję. Tak czuła się tylko kilka razy w życiu.

Wstała, wsłuchując się w odgłosy domu.

Przysypiający domownicy spojrzeli na nią z wyczekiwaniem i napięciem. Nagle poczuli, jak opuszcza ich senność. Jak włosy jeżą się na karku.

April poczuła falę chłodu, jakby stanęła w przeciągu, lecz wiedziała, że wszystkie okna są pozamykane.

Urządzenia Nathana drgnęły. Wskazówki zaczęły pokazywać zwiększoną emisję fal elektromagnetycznych w kilku pomieszczeniach na raz. Taśma w magnetofonie nagrywającym to, co działo się w sypialni Stevena na piętrze drgnęła niespodziewanie i zaczęła coś nagrywać. Zaraz po niej włączyły się dwa inne rejestratory – w gabinecie i w pokoju Megan.

Detektor ruchu ustawiony na korytarzu na Pietrze załączył się kilkanaście sekund później.

April wyczuwała to. Wiele emocji. Tak wiele. Budzący się gniew, strach, żal, wściekłość i złość. Wszystkie te emocje kłębiły się wokół niej w postaci niezrozumiałych szeptów, jęków, zgrzytów, trzasków, których nikt inny raczej nie słyszał. Medium czuła wokół siebie dym, mimo że czujniki przeciwpożarowe zamontowane zgodnie z ustawą w domu, nie reagowały na to. Czuła zapach krwi – nieodłączny element wielu nawiedzonych miejsc zbrodni, które miała okazję „doświadczać” swoimi niezrozumiałymi dla innych zmysłami.

- Ciii – Nathan niepotrzebnie uciszał ludzi.

Ze słuchawkami na uszach wyraźnie usłyszał czyjś krzyk. Oddalony, jakby dochodzący z odległości wielu mil, lecz nadal wyraźny.

Tuez-les tous!

Były też jakieś krzyki. Mnóstwo odległych krzyków.

A potem April wyczuła wokół nich jakąś obecność. Złą! Przerażająco potężną, która przelewała się wokół nich, niczym fale gniewu.

Megan, Daniel, Jake i Maddison, też to poczuli, nie tak silnie jak April, lecz czuli te same emocje, co podczas koszmarów, jakie doświadczali zarówno we śnie, jak i na jawie. W gabinecie, w którym Horton strzelił sobie w głowę, po tym jak zamordował resztę ludzi, usłyszeli cichy trzask, niczym echa wystrzału z dubeltówki.

Nagle światło w salonie zgasło. Podobnie zresztą jak w całym domu. Aparatura Nathana działała jednak dalej, ponieważ zasilał ją z małego generatora na benzynę. Podstawa dobrego „duchołapa” to własne, niezależne od miejsca, w którym się pracuje, źródło zasilania.

- Kim jesteś? – głos Arpil przeciął ciemność. – Czego od nich chcesz? Czemu nawiedzasz to miejsce?

W ciemnościach rozświetlonych tylko migotaniem wyświetlaczy urządzeń Nathana głos Arpil brzmiał jakoś tak, nienaturalnie, słabo, prawie żałośnie.

I wtedy to usłyszeli. Wyraźnie. Tak, jakby przemawiał ktoś z nich, lecz – rzecz jasna – wszyscy mieli zamknięte usta.

Zimne słowa wypowiedziane w nieznanym, egzotycznym języku, twardym męskim głosem.

Był w nich gniew! Była w nich żądza mordu! Chęć zemsty!

Była nienawiść, tak potężna, że niemal namacalna.

A potem usłyszeli uderzenia o szyby. Miękkie i twarde. Raz czy dwa coś stłukło szybę, jakby ktoś z zewnątrz obrzucił ich dom kamieniami.

Ale to nie były kamienie. W okno salonu uderzały – jeden za drugim – czarne, duże ptaki. Pozostawiając po sobie pajęczynę pęknięć i plamy krwi, szybko spłukiwane przez ulewę.

Stali tylko przełykając ślinę, przerażeni tym spektaklem grozy.

Potem nagle wskaźniki aparatury Nathana powróciły do normy. Dławiące ich uczucie znikło i tylko April wyczuwała w domu obecność, przyczajoną i wrogą.
Oszołomiona usiadła na swoim miejscu. Przyjęła chusteczkę podarowaną jej przez Nathana. Mężczyzna patrzył na nią z troską, a kiedy zaczęła wycierać sobie krew płynącą z nosa, zrozumiała dlaczego. To nie był mały przeciek, lecz solidny krwotok z nosa. Niedobrze. Po kilku minutach udało im się jednak zapanować nad upływem krwi.

- To chce was pozabijać – wyszeptała April. – Wszystkich. Nie wiem, czemu ani czym jest. Lecz to nie jest duch.

Tego była pewna.

- A co? – Zapytał Nathan upewniając się, że ma wszystkie nagrania.

- Coś dużo silniejszego. Dużo bardziej nienawistnego. Dużo bardziej morderczego – April mówiła cicho., niema szeptem. – Coś, co nie spocznie bez względu na odległość, jaka was od tego dzieli, póki was nie pozbawi życia. Staliście się wrogiem tego czegoś. Nie mam pojęcia, czemu, lecz tak jest.

Martwe kruki na werandzie spływały krwią w deszczu, a oni poczuli się nagle samotni i bezbronni, jak wtedy, nad trumną tak bliskiej im osoby.

April wyczuła ich emocje, ponieważ spojrzała prosto na Daniela. To on był kluczem do rodziny. To on ogniskował na sobie ich emocje. Ich gniew. Ich nadzieję. Ich żale. Wszystko.

April przełknęła ślinę. Ból rozsadzał jej czaszkę od wewnątrz.

- Ale wyczułam coś jeszcze – powiedziała zgodnie z prawdą. – Jest tutaj w cieniu tej całej istoty, tego – nazwijmy to umownie – demona, ktoś jeszcze. Jakaś siła, która próbuje przebić się ponad jego moc. Dotrzeć do nas. Ostrzec. Pomóc.

- Jaka to siła? – zapytała Maddison.

- Duch lub dusza. Pełna żalu, lecz skłonna wybaczyć. Związana z tym miejscem. Z tym, co je nawiedza. Kiedy odbierałam ten … ten chaos zła, wyczulam ją tam, zagubioną i samotną, chętną do pomocy, lecz … musimy najpierw dowiedzieć się, kim jest, jak się nazywa, dlaczego chce nam pomóc. A do tego potrzebować będę wszystkie informacje. Wasze sny mogą być kluczem do zrozumienia. Powinniśmy wyspać się, zebrać siły i rano, szczerze, opowiedzieć sobie, co czujemy, co widzieliście i czego doświadczyliście od momentu, gdy zamieszkaliście w tym domu. To będzie pierwszy krok. A jak już wypatrzymy w tym wzór, może wtedy dowiemy się, kim jest nasz tajemniczy sojusznik. Nasz klucz do waszego ocalenia.

- Może po prostu wyegzorcyzmujemy to miejsce, co? – zaproponował Jacke. – Znasz się na tym?

- Nie – odpowiedziała szczerze Arpil. – Znam jednak duchownego, który jest dobrym egzorcystą. Nazywa się Paul Baptiste. Skontaktuję się z nim, jeśli będziecie chwili, ale musicie wiedzieć, że egzorcyzmy nie zawsze działają tak, jakbyśmy tego chcieli. To, co skrywa się w tym domu – westchnęła – nie wiem, czy będzie zachwycone. Do tej pory drażni się z wami. Próbuje złamać. Przerazić. Skłócić ze sobą. Żeruje na waszych emocjach. Na strachu. Na gniewie. Na niechęci i tym, jak się wzajemnie ranicie. To jego pożywienie. Zapewne wzmacnia go i buduje silniejszym. Kiedy jednak przyślecie tutaj egzorcystę, zapewne uderzy w was bez igraszek. Niszczycielsko. Mam wrażenie, że moja obecność i obecność Nathana tutaj już zmieniła jego … zachowanie. Stał się bardziej zuchwały. Bardziej bezpośredni. I bardziej, żądny krwi. Nie tylko waszej, ale także mojej i Natha.

Spojrzała na technika, który nadal nie mógł wyjść z oszołomienia po spektaklu emanacji duchowych, jakich doświadczył.

- Tak. Teraz to coś, ten demon, nienawidzi nas równie mocno, jak Cravenów.

W gabinecie znów usłyszeli rumor. Jakaś siła pozrzucała książki z półek, dokładając kolejne sztuki do tych, które już tam się walały po spektaklu sprzed południa.

Była prawie pierwsza.

W tej samej chwili, o czym oczywiście nie wiedzieli, Steven ocknął się na podłodze w chacie nad jeziorem Latonka.
 
Armiel jest offline