Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-05-2015, 13:27   #30
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Rosen wszedł z wywalonymi drzwiami z prostej przyczyny, były zamknięte. W sumie nikogo w tej dzielnicy nie powinno to dziwić, że „Chuda” zamyka drzwi na noc. Większość mieszkańców okolicy zamykała je i za dnia dodatkowo podpierając klamkę ławą. Nie mniej jednak „Chuda” nie czekała na progu z chlebem i solą i teraz musiała rozejrzeć się za jakimś stolarzem, bo wykopane przy futrynie drzwi wisiały smętnie na słabym zawiasie. Nie trzeba było być geniuszem, by domyślić się iż nie wprawiło jej to w przyjacielski nastrój. Tyle, że Rosen miał to w dupie. Jego pytania były krótkie, jakby wyszczekał je zajadły pies. Jednak przekazał wszystko czego chciał się dowiedzieć i teraz pocierając sękatymi dłońmi knykcie pięści osłonięte kastetami mierzył „Chudą” ponurym wzrokiem.

- Mogłeś zwyczajnie przyjść i się zapytać… - jej głos był pełen pretensji i żali. Jak każdej baby. Zawsze i wszędzie. Rosen chrząknął, by dać jej do zrozumienia, że nie ma czasu na pierdolenie. Poszło kulą w płot. - … a nie wywalać mi drzwi. Kto mi to teraz po nocy naprawi? Jesteś taki jak wszyscy, tylko byś robił burdel ale posprzątać to już zawsze musi baba. Co ja ci złego zrobiłam, że mnie tak traktujesz? Wiesz, że mam dzieci? Czy zdajesz sobie sprawę…

Więcej powiedzieć nie zdołała. Zdała sobie sprawę z tego, że jest nie w sosie dopiero jak wyciął ją w pysk posyłając w łzach pod ścianę. Najwidoczniej wyłamane drzwi jej nie wystarczyły. Ale musiał dać jej punkt za to, że się błyskawicznie ogarnęła i zapanowała nad falą szlochu, który wypełnił jej oczy łzami. Rosen stanął prężąc całą swoją sylwetkę. – Nie mam czasu na pierdolenie. Chudy, szczurkowaty koleżka Mammuna. Co to za jeden i gdzie go znajdę? Nie każ mi kurwo powtarzać!

- Nie wiem co to za gnój, wiesz że trzymam się swoich spraw
. – „Chuda” łkała łykając łzy. W drzwiach pokoju stanęła mała wystraszona dziewczynka z misiem w dłoni. W drugiej ściskała rączkę jeszcze mniejszego bąbla kryjącego się za framugą. – Co się dzieje mamusiu? Co to za pan? – Ritta zerwała się ze zręcznością zdumiewającą u tak tłustej maciory. Stanęła w drzwiach zasłaniając sobą dzieci, tak jakby Rosen miał im zrobić jakąś krzywdę. On sam spoglądał na wszystko beznamiętnie a jeśli coś czuł, to zachował to dla siebie. – Rosen wiesz, że nigdy nie wtykam nosa w nie swoje sprawy. Ale usłyszałam ich, jak Mammun się z nim żegnał. Usłyszałam wyraźnie, bo poszli tylnym wyjściem, koło wychodków. Ten chudy mu powiedział, żeby go szukał w „Pijanym Strzażniku” koło Zachodniej Bramy. Żeby pytał o Scherera. I że mu się to bardzo opłaci. A Mammun mu odpowiedział, żeby się pierdolił. I że powie o wszystkim „Kasie”. Tamten powiedział mu, żeby się zastanowił, a Mammun mu powiedział, żeby lepiej się dobrze schował, bo jak „Kasa” usłyszy coś tam to jak go dorwie będzie się modlił o szybką i bezbolesną śmierć. Ten chudy zachichotał i wyszedł a Mammun poczekał chwilę i wyszedł za nim. Jakbym miała się zakładać, to bym powiedziała że chciał go śledzić. Nic więcej nie wiem. Proszę, daj nam spokój…

Rosen ocenił to co się dowiedział i doszedł do wniosku, że trzyma się to kupy. „Pijany Strażnik”, oberża będąca drugim domem miejskich strażników, urzędników miejskich i żołdaków. Dla kogoś takiego jak on miejsce nie najlepsze. Jak w mało której oberży by się tu wyróżniał. Co innego na przykład ten fircyk Wilhelm! No, ale nie miał go pod ręką a czas uciekał. Nieubłaganie…

***

Wilhelm włożył w bajkę cały swój dramatyczny kunszt. Zakończył zaś ją wskazaniem innych rozeznanych. Takich, którzy mogli by powiedzieć więcej, choć gdyby Wilhelm miał się zakładać to by postawił wiele na to, że nie potwierdzą jego historii. Wszyscy w tym mieście kłamali jak z nut, więc istniała szansa; a uczciwie mówiąc Wilhelmowi wiele więcej nie zostało; że „Kasa” połknie haczyk. Że zostawi Wilhelma przy życiu choćby po to by móc skonfrontować sprzeczne opowieści. Że nie rzuci go na pożarcie wieprzom. Wilhelm w duchu na przemian łkał i klął. Herszt zbójów mierzył go taksującym wzrokiem. W końcu z namysłem skinął głową do swoich ludzi. Wilhelm odetchnął z ulgą tak mocno, że niemal namacalnie.

- Puścić go szefie? – rudy i szczerbaty zbir podszedł od tyłu do Wilhelma, który pozwolił sobie nawet na uśmiech. Nieśmiały, bo jednak dziś już kilka razy wybił mu podczas śmiechu kły. Nie mniej jednak miał świadomość tego, że jego bajeczka miała kilka słabych punktów.

- Nie. Mówisz, że sam niewiele wiesz. Krammer i Waldo, twoi kompani z kamienicy opowiadali o jakimś Ternusie, czy jak mu tam i że on postanowił wejść mi w drogę. I że więcej wiedzą ci twoi druhowie. Nie pomyliłem nic? Cóż, ciekawa historia… - „Kasa” zamyślił się. Wilhelm również. Ciszę przerywało tylko pochrumkiwanie stadka świń. Już nie wyglądały aż tak groźnie. - … i nie pozostaje mi nic innego jak ruszyć na poszukiwanie Krammera i Waldo. Aż chciało by się rzec, że powiedziałeś mi o tym zbyt późno. Bo wszak mogłeś powiedzieć mi o tym wcześniej. Czemuś tego nie uczynił? – „Kasa” dopytywał uważnie obserwując Wilhelma. Wilhelm w myślach klął i szukał odpowiedzi. Żadna przekonująca nie przyszła mu do głowy. – Nie ważne. Nie powiedziałeś, to nie powiedziałeś. Czasu sie nie cofnie. Ty więcej nie wiesz, więc w sumie jesteś mi już niepotrzebny. Pozostała odpowiedź co ja mam z tobą zrobić?

- Puścić? Powiedziałem już wszystko. – błaganie w głosie Wilhelma było niemal namacalne.

- W sumie masz rację. Lepiej było by cię puścić. – Kilku jego ludzi zaszemrało. - Jednak niestety nie mogę tego zrobić. Próbowałeś uciec. Próbowałeś zrobić ze mnie głupca. Nieładnie. – „Kasa” pokręcił głową z dezaprobatą. Jego ludzie też. Nawet Wilhelm pokręcił głową nad swoją głupotą. Na szczęście „Kasa” był w nastroju. Gdyby nie był… - Wrzućcie go!

Rozkaz padł. Wilhelm poczuł jak czyjeś ręce porwały go w górę, po czym spętany przeleciał przez balustradę i runął głową w dół pomiędzy wieprzki. Krzyczał, lecz jego krzyk ginął w głośnym, radosnym kwiku. Nadeszła pora karmienia…

***

Waldo skorzystał ze swej starej znajomości, bo ratować matulę. Miał szczęście i to Erna otworzyła drzwi. W kilku słowach wytłumaczył jej o co mu chodzi i pomimo marudzenia staruszki posłał ją do kamienicy Cerninga. Pomogła w tym znaleziona niedawno sakiewka. Rozstawał się z nią z bólem serca. Rozdzierającym bólem serca. Pomyślał jednak, że gdyby Reeb zabił jego mateczkę ból mógłby być większy. To przeważyło, choć Waldo cały czas zastanawiał się, czy aby na pewno ból utraty sakiewki nie był większy. Musiał by porównać a tego robić nie chciał. To by oznaczało stratę obu. I matki i sakiewki. Za tak wielką stratą Waldo nie był by w stanie żyć.

***

Igor miał małe szanse wyjść z tarapatów cały. Jeszcze mniejszą na zachowanie sakiewki. Tyle, że pieniądze zawsze można zarobić jak się żyje. Zatem ocalenie życia uznał za priorytet. I w tym kierunku podjął swe działania. Pomógł mu w tym wydatnie pędzący środkiem ulicy, niczym szlachecki powóz, Gruby Waldo. Biegnąc robił on tyle harmidru, że nie sposób było nie poświęcić mu choć krzty uwagi. Igorowi zaś więcej nie trzeba było. Ledwie „Milczek” i „Jęzor” zerknęli ku Waldo, on cisnął garścią monet „Milczkowi” w twarz.

Wszystko zamarło na ułamek chwili. Igor sięgający ku swemu sztyletowi, „Milczek” próbujący uchylić się przed pędzącą na spotkanie jego twarzy garścią skrzącej się mamony, „Jęzor” który skoczył ku Igorowi by schwytać go w uścisku nim zrobi jakie głupstwo i Waldo, którego uwagę błyskawicznie zaprzątnęły padające monety. Dźwięk pieniądza upadającego na ziemię zbudził jego instynkt łowcy i Gruby Waldo dzierżący solidny trzonek od topora ruszył w kierunku pogrążonej w półmroku bramy. Igor skulił się unikając chwytu „Jęzora” i skoczył przed siebie, na spotkanie idącego w jego stronę Waldo. Poczuł jednocześnie bolesne ukłucie w boku – „Milczek” musiał zdążyć ożenić go kosą.

Waldo ujrzał wypadającego z bramy Igora oraz dwóch nie najmłodszych zbirów z których każdy trzymał w ręku lśniące ostrze. Byli wyraźnie nie w sosie, że stracili przewagę a ich ofiara im uciekła. Nie mniej jednak sprawiali zdeterminowane wrażenie.

- Spierdalajcie stąd obaj. Nie ma tu dla was niczego. – „Milczek” wyraźnie był bardziej wygadany, niż „Jęzor”. Igor dopadł Walda i dopiero przy nim się odwrócił ku bramie. „Jęzor” klęczał i zbierał monety wyszukując ich w nierównym i błotnistym podłożu. „Milczek” stał z nagim ostrzem mierząc wzrokiem ich obu. Nie było w nim cienia sympatii. – Czy ja kurwa mówię po bretońsku?! Wynocha!

Igor dotknął lepkiego boku i uniósł do góry dłoń widząc, że jest cała w krwi. Od razu poczuł się słaby. Nie wiedział jak głęboką jest rana, ale wyraźnie słabł i nie miał najmniejszej ochoty na awanturę. Tyle, że tam utracił swą sakiewkę a z nią swój majątek. No, i był jeszcze Waldo. Waldo, który uwielbiał każdy darmowy grosz…


***
„Gęśle i piszczałki” były w sumie niedaleko i dla tego Eckhardt postanowił tam skierować swe kroki. Wciąż nie mógł zrozumieć tego co się stało. Był pewien Mistrza. Był pewien wielu rzeczy, ale świat stanął mu na głowie. Postanowił napisać testament i miał tylko nadzieję, że Franz będzie trzeźwy. Tylko w takim stanie mógłby bowiem cokolwiek napisać. A Aldred pamiętał, że Franz lubi sobie wypić. Pora była taka, że zastanie trzeźwego Franza graniczyło z cudem, ale właśnie cudu potrzebował Adred w tej chwili.

Cudem jednak nie była podchmielona banda żaków, która wylazła nań z jakiegoś zaułka. Aldred słyszał wesołków, jak śmiejąc się przypijali do się naśmiewając się z jakiegoś wykładowcy i przedrzeźniając „Palabola! Palabola!” Uśmiechnął się sam słysząc udane naśladownictwo sepleniącego profesora. Sam by chętnie jednemu ze swoich wykładowców, do nie dawna jego największy autorytet, posłał do piachu. Mógłby w tej chwili gołymi rękoma tłuc jego czaszką o bruk! Mógłby wepchnąć mu kciuki w oczodoły, złapać za jaja i miażdżyć. Mógłby…

- Brać go kamraci! – krzyknął jeden z żaków, tykowaty dryblas w śmiesznym kapelusiku, który cisnął w Aldreda trzymaną flaszką. Ekhardt uchylił się błyskawicznie i z przerażeniem spostrzegł, że prócz dryblasa rzuciło się ku niemu kilku innych studentów. O wojnach pomiędzy żakami słyszał wiele, ale nigdy nie brał udziału w żadnej scysji. Nigdy też nie był w centrum takiego wydarzenia. Dla tego też nie wiedział, że powinien dać drapaka. Albo jeszcze lepiej w ogóle uniknąć spotkania z uczniakami.

Cofnął się pod ścianę, ale już go otoczyli odcinając mu drogę ucieczki. Byli pijani i chętni do bitki. Na kamizelkach nosili emblematy Wyższej Szkoły Inżynierii. Przez myśl Adredowi przeleciało, że pewnie wzięli go za adepta Imperialnej Akademii Artylerii, bo wiadomo było że obie uczelnie rywalizują na wszelkich możliwych polach, ale w tej chwili sprawa była bez znaczenia. Musiał jakoś wykaraskać się z tarapatów…

***

Krammer zaszył się w swej drugiej i ostatniej melinie i oddał przygotowaniu eliksiru. To go zawsze uspakajało. Wielogodzinna praca pochłaniała go na tyle, że nie odczuwał upływu czasu. Pochłonięty bez reszty przez ważenie, mierzenie, oczyszczanie, podgrzewanie a dalej schładzanie nie zwracał uwagi na nic. Najdłużej zajęło mu sproszkowywanie uciętego Mammunowi członka. Wysuszenie go do stanu umożliwiającego sproszkowanie trwało wieczność. Wieczność w której się zanurzył bez reszty.

Pewnie dla tego nie zwrócił uwagi na upływ czasu i na to, jak wiele go wymagało przygotowanie tego prostego specyfiku…

***

Wilhelm próbował kilkukrotnie powstać, ale skrępowane z tyłu ręce i nogi związane w kostkach skutecznie uniemożliwiały mu obronę przed walczącym o „paszę” stadem świń. Potężne maciory cisnęły się wokół niego zaciskając swe zęby na jego bezbronnym ciele a ich ciężar raz po raz powalał go przy każdej próbie powstania. Krzyczał, ale jego krzyk tonął w ogólnym kwiku i chrząkaniu wieprzy i śmiechu zbirów „Kasy”. Ból rozrywanego żywcem ciała odejmował rozum. Wilhelm czuł, że musi uczynić coś jak najszybciej, musi…

Jego rozmyślania nad tym co musi przerwał wielki knur, który przyciśnięty przez inne zwalił się na Wilhelma pozbawiając go tchu. Poczuł zębiska świń na każdej części swego ciała. Krew uderzyła mu do głowy, serce waliło jak oszalałe. Pęcherz nie wytrzymał i Wilhelm zmoczył spodnie, ale i tak nikt się tu tym nie przejął. Utytłany w błocie i łajnie miotał się próbując na próżno uciec przed wszechobecną żarłocznością. Wył, błagał, krzyczał, lecz nikogo tu w zagrodzie i poza nią, zupełnie to nie interesowało. Modlitwa przyszła mu do głowy na samym końcu. Kiedy któryś z wielkich knurów rozszarpał mu połowę twarzy wyrywając żuchwę i miażdżąc oczodół wraz z okiem.

Wilhelm tego już nie czuł…




[Proszę brody o nie postowanie i kontakt na PW]

 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline