Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-05-2015, 21:11   #304
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Tropiciel spoglądał przed siebie, nieskory do wyjawiania spowolnionych zmęczeniem myśli. Wątpił by Ceth je zrozumiał. Albo Lu’ccia.

Na dobre i na złe, Petru był dzieckiem Naz’Raghul, tak samo jak synem Ojca Słońce. Tu było jego miejsce na ziemi, jakie by ono nie było surowe, plugawe i niebezpieczne. Palenquiańczyk wiedział że prędzej czy później powinie mu się noga, szczęście go opuści czy siły zawiodą. Naz’Raghul było nieubłaganą krainą. Ile jeszcze pożyje? Dni, lata? W końcu i tak stanie oko w oko ze śmiercią.

Każdy kiedyś umiera, pytanie co uda mu się osiągnąć w przeznaczonym czasie. Ten fatalizm miał jednak i dobre strony, bowiem Petru nie był sparaliżowany strachem przed śmiercią. Ale nie chciał o tym mówić druidowi. Po co były mu kazania na temat rzekomych skłonności samobójczych? Było dokładnie odwrotnie.

Mieszaniec miał jeszcze wiele do zrobienia w Naz’Raghul. W zmęczonej głowie roiły mu się na wpół sprecyzowane plany, wizje które dziś wydawały się szaleństwem, ale w przyszłości… kto wie… Gdy doprowadzi bezpiecznie Lu’ccię i odnajdzie M’kolla powróci do swej piekielnej krainy.

Milczał i rozglądał się czujnie, a nowy dzień rodził się dzięki łasce Pelora.


Dwie godziny później tropiciel przekonał się że nie tylko gobliny, orkowie czy ogry stanowią zagrożenie w tych stronach. Nieposkromiona ciekawość Aep Craitha równie dobrze mogła napytać im kłopotów.

Zaczęło się niewinnie - choć już sama jazda pod słońce nie była czymś co by usypiało czujność mieszańca.


- Rzeka okresowa - mruknął Petru gdy wierzchowce (o ile tak można było powiedzieć o Wichrze; dla prostego tropiciela a początkującego czaromiota związek druida i astralnego przybysza nadal krył w sobie tajemnice) przebyły łagodną grań pomiędzy wzgórzami i oczom towarzyszy ukazał się jęzor jasnego piasku. - Pewnie po burzach w Górach Popielnych deszczu starcza na tyle by woda dotarła aż tutaj…

Spojrzał tęsknie w kierunku odległych szczytów. Ciekawiło go dokąd prowadziło koryto rzeki; bez wątpienia raz na jakiś czas jednak trafiał się w górach jakiś opad, w końcu nawet w Naz’Raghul życie istniało. Mieć czas i możliwości by spenetrować tę krainę… Petru westchnął i zsiadł z konia by ruszyć jako pierwszy. Coś mogło tu wegetować w oczekiwaniu na kolejny przybór wody i lepiej było uważać. Zresztą same dno nie było zupełnie gładkie i równe, a tropiciel mógł się jedynie domyślać jak wiele razy zostało przeorane przez kaprysy żywiołu.

- Patrzcie! - krzyknęła naraz Lu’ccia. Młódka miała dobry wzrok, Peloryta musiał jej to przyznać.



Od strony gór szła chrzęszcząca, szeleszcząca falanga chityny. Petru uśmiechnął się na wspomnienie Starego Ferenga spod Czarnego Szczytu. Te skorpiony były mniejsze, ale nie tak znowu bardzo. Po prawdzie, wolał się nie zastanawiać nad szansami Wichra w starciu z całą szóstką. Z Węszącego - demonicznego pomiotu Dantaliona-O-Wielu-Twarzach - zostałyby strzępy, tego był pewien gdy wspominał walkę z demonem w jaskini pod Czarnym Szczytem.

Ceth był wręcz zauroczony.
- Spójrzcie na nie! - krzyknął raz i drugi. - Pierwszy raz widzę skorpiony żyjące stadnie, a ich wielkość… to wręcz niewiarygodne że stawonogi żyjące na lądzie mogą osiągać takie rozmiary! Tym bardziej w Naz’Raghul?! Przecież...
- Tak, tak, Ceth, wystarczy - Petru uznał że dość już tych zachwytów i należy interweniować. Skorpiony gnały ku nim z zadziwiającą szybkością, nie dorównującą szybkości rączego konia czy Wichra, ale mimo wszystko lepiej było się oddalić, tym bardziej że wyczuwał ich głód i agresję.
- Jedźmy już - popędził wierzchowca.
- … przy niedostatku pożywienia tutaj tym bardziej zadziwiające są zachowania stadne, choć z drugiej strony mogą to być ewolucyjne - o tyle o ile można to nazwać ewolucją na tym przeklętym pustkowiu - zmiany mające na celu… - ku jego zaskoczeniu monolog druida rozlegał się dalej - coraz cichszy, a to oznaczało...
- Ceth, do diabła ciężkiego!!! - Petru obrócił się i ryknął na zaaferowanego starucha, widząc że pajęczaki przyspieszają do ataku. Na szczęście Wicher miał więcej oleju w głowie od swego “pana” i nie czekał tylko zawinął się i pognał w ślad za Pelorytą i Źródełkiem. Petru z sadystyczną przyjemnością przypomniał sobie jak bardzo Aep Craith narzekał na hemoroidy i związane z nimi uroki jazdy na wilku.

Należało mu się…


Strofowanie Cetha mieszaniec pozostawił Lu’cci - była w tym lepsza. On tylko pilnował by entuzjazm jej zbytnio nie poniósł, a obserwować teren też przecież ktoś musiał. W miarę upływu czasu błogosławiona tarcza słoneczna przesunęła się na południe i od tej strony też maszerował Petru, czujnym spojrzeniem omiatając drogę, widnokrąg i niebo. Nie wszyscy byli tak zachwyceni widomym symbolem Lśniącego Boga jak Peloryta.

- Gorąco mi! - jęczała Lu’ccia, choć jak dla Petru nie było tu wcale bardziej upalnie niż na wysokości Palenque. Może to przez pancerz… Źródełko zaczęło ściągać podarowaną przez Buri-Ghkana ciężką zbroję, choć Ceth nie był z tego powodu szczęśliwy. Tropiciel pomógł jej z tym, milcząco przyznając rację dziewczynie że lepiej nie ryzykować przegrzania organizmu. Zadbał też o to by wszyscy troje - i wierzchowce - mieli wody pod dostatkiem, stworzonej dzięki łasce Ojca Słońce i drobinie boskiej mocy jaką On obdarzył swego sługę. Dla tropiciela, który od zawsze musiał dbać o każdą kroplę wody, planować gdzie uzupełnić jej zapas i racjonować ją, był to prawdziwy cud.

Mimo wszystko… nie do końca temu ufał. Nie, nie dlatego by miał oczekiwać iż Pelor cofnie swą łaskę, rozmyśli się i zmieni zdanie o jego powołaniu. Raczej… właśnie to że był to cud tak na niego działało. W jakiś sposób woda w bukłakach, otrzymana jeszcze w wiosce Graniczników, była bardziej… realna. Oczywiście, było to głupie i Petru nie raz sklął się za tę zabobonność czy instynktowną nieufność. Woda to woda i gorąco chwalić Ojca za nią.

A jednak… cień wątpliwości siedział mu pod skórą jak dokuczliwy kolec.

Przeglądając zawartość tobołków otrzymanych od Graniczników wzruszył ramionami, choć nie kierował tego, broń Pelorze, przeciwko szczodrości nomadów. Po prostu musiał się przyzwyczaić do nowych realiów, do swego nowego powołania, do magii która dzięki łasce Ojca Słońce objawiła się tak niedawno. Spojrzał na swe dłonie, przypominając sobie buchający z nich płomień. Nawet teraz niewielkim wysiłkiem woli mógł otoczyć je ogniem.

Granicznicy dobrze zaopatrzyli ich w wodę, żywność i przedmioty przydatne na pustyni, aż do posłań i blaszanych miseczek przeznaczonych do zbierania wilgoci osadzającej się w nocy. Petru z wdzięcznością myślał o nomadach i Wikmaku - jaki by nie był wkurzony początkowym podejściem wodza i tym że nie pozwolił im walczyć w obronie wioski, to musiał przyznać że gdy już Ta’Vi uznała iż przybysze nie zagrażają plemieniu, nie można było mu zarzucić braku dbałości o dobro gości.
- Ojcze Słońce, proszę cię, otaczaj swą opieką tych dzielnych ludzi, stojących niczym bastion na drodze Grzeszników…

Ekwipunek ekwipunkiem, ale trzeba było również nakarmić konia i tu Peloryta bacznie rozglądał się za trawą czy innymi roślinami, co do których można by zaryzykować wypas. Mężczyznę nieco irytowało to że budzący jego zachwyt wierzchowiec nie do końca mu ufa i nadal nieco się płoszy w jego obecności, ale już od dawna pogodził się z tym że nie posiada tej naturalnej więzi ze zwierzętami, jaką cieszyli się inni zwiadowcy. Być może zwierzęta coś w nim wyczuwały, coś co nie dawało im spokoju. Sądząc po tym jak ludzie na niego reagowali, było to prawdopodobne…

Jak by nie było, właśnie po jednym z takich popasów drużyna natknęła się na kolejną przeszkodę…


Słońce przesunęło się po widnokręgu i Peloryta zgadywał że jest już po południu. Nim przeniósł spojrzenie na to co przed nimi się rozciągało raz jeszcze przepatrzył horyzont i niebo. Ceth i Lu’ccia, mniej przyzwyczajeni do dyscypliny obserwacji terenu, już od dłuższej chwili wpatrywali się w dziwaczny krajobraz.

Wydmy się skończyły. Czy raczej rozchodziły się na boki, odsłaniając niemal idealną równinę z mocno zbitego piachu. Gdy syn Pelora stanął na niej miał wrażenie jakby ktoś dosypał do tego piasku zaprawy murarskiej albo przez długi czas ubijał go raz za razem. Oczywiście, było to niedorzeczne, bowiem równina wyglądała jakby znajdowała się dosłownie w środku niczego. Gorące powietrze łamało się i drżało nad spieczonym krajobrazem. Niby w Naz’Raghul nie byłoby to wszystko niczym dziwnym, ale instynkt ostrzegał Petru że trzeba uważać.
- Jedźmy dalej - zakomenderował, sięgając po runiczny miecz.

Kilka kilometrów dalej wcale nie był spokojniejszy. Wydmy otaczały pustkowie prawie idealnym okręgiem, a w miarę tego jak wchodzili coraz głębiej, pod stąpnięciami Wichra i konia coś trzeszczało i chrupotało niepokojąco. Wreszcie, po szczególnie donośnym trzasku, Petru pochylił się nad śladem kopyta. Trzymając miecz w pogotowiu sięgnął szponiastą dłonią i zaczął kopać. Niemal natychmiast zawadził o coś i wyszarpnął to z ziemi.


- Ojcze Słońce… - głos Petru zlał się w jedno z okrzykiem Lu’cci. Tyle że gdy dziewczyna gapiła się na czaszkę, mężczyzna odkrywał kolejne szczątki, wypruwając je z ziemi i odsłaniając kolejne kości. Rozejrzał się niespokojnie wokoło nim znowu się pochylił.

Czerepy ludzkie, goblinie i końskie. Kręgosłupy, żebra, kości długie i krótkie, masywne i jeno drobniutkie. Byłyby to pozostałości jakiejś bitwy z przeszłości?
- Coś jest nie tak, wynośmy się stąd - odezwał się naraz Ceth, a Petru trudno było się z tym nie zgodzić. Dla wszelkiej pewności przywołał moc wykrywania magicznych aur i z niepokojem takie odszukał, emanujące z ziemi. Magia jaką przesycony był grunt nie wydawała się “intensywna”, ale i tak przytaknął druidowi.
- Nie podoba mi się zapach powietrza - dodał Ceth. Syn Pelora niczego nie mógł wyczuć, ale nie miał problemu z daniem wiary towarzyszowi.

- No już, nie pękajcie, chłopcy - rzuciła Lu’ccia lekko, choć Petru słyszał niespokojną nutę również w jej głosie. - To tylko kości, pewnie stare jak samo Naz’Raghul.
To akurat wcale nie było pocieszające.
- Wracamy - zarządził tropiciel. Lu’ccia sama poganiała wierzchowca, aż trudno było dotrzymać mu kroku. Ale odpoczął dopiero gdy wrócili na skraj kręgu. A potem obeszli równinę-cmentarzysko.
- Ceth, co to mogło być? - Petru zapytał po dłuższym czasie.
- Nie mam pojęcia.


Łaska Pelora była z nimi. Pod wieczór znaleźli wodę. Szczęśliwym trafem, bowiem wiatr się wzmagał i trudno było wyczuć wilgoć w powietrzu. Tymczasem tropiciel dostrzegł pomiędzy skałami refleks świetlny którego nie powinno tam być, odbicie resztek dziennego światła. Czy sadzawka była zasilana przez jakieś źródło, czy może był to zbiornik wody deszczowej - nie wiedział, ale nie miało to znaczenia. Nawet jeśli woda nie nadawała się bezpośrednio do picia, to mógł ją oczyścić dzięki łasce Pelora. Ba, do tego bujnie krzewiła się tam roślinność!


Gdy się zbliżyli, tropiciel był niemal pewien że woda nadaje się do spożycia. Ptaki, gryzonie wszelkiej maści i wszędobylskie jaszczurki uwijały się naokoło źródła, a owady pląsały po jego powierzchni. Petru uśmiechnął się na widok płazów, wspominając elektryczne jaszczurki z miasta wosów. Te były bardzo podobne.


Nie zaniedbał ostrożności podczas postoju, tym bardziej że słońce już zachodziło, ale zdążyli uzupełnić zapas wody a i udało się coś zerwać dla klaczy, by przez noc mogła odzyskać nadwątlone siły. Choć Lu’ccię kusiło by pozostać przy źródle Petru był nieubłagany.
- Noc nadchodzi, a nie nas jednych woda przyciąga. Musimy się oddalić - powiedział. Wolał znaleźć się o przynajmniej kilkaset kroków od sadzawki. Pomijając wszystko inne padał z nóg i potrzebował spokojnego snu, jeśli w ogóle miał się do czegoś przydać następnego dnia.
- Jeśli zdołam wstać to nad ranem spróbuję zapolować - dodał z krzywym uśmiechem skierowanym do druida; po tym przez co przeszedł z Ta’Vi wcale nie było pewne że będzie miał lekki sen. Nim jednak się położył w rozbitym naprędce w kotlince obozowisku, upewnił się że każde z towarzyszy i zwierząt oczyścił zaklęciem; tyleż dla pozbycia się brudu co i dla usunięcia zapachu ciał. Zawsze to jakaś ochrona...


Leżąc na posłaniu Petru przypomniał sobie co jeszcze go nurtowało od jakiegoś już czasu.
- Ceth, zauważyłeś może jakieś symbole czy wyobrażenia bóstw Graniczników? Albo usłyszałeś coś o nich? - zagadnął, choć senność mąciła mu już myśli.

Ceth, leżący już z zamkniętymi oczami, odchrząknął, nie podnosząc nawet głowy.
- Każde tego tupu plemię ma własne obrządki, własną wiarę... Generalnie, gdy rozmawiałem z wojownikami i Wikmakiem, mówili o Przodkach, co generalnie nie jest niczym niezwykłym pośród nomadów… - przerwa jaka nastąpiła w wywodzie druida mogłaby spokojnie zastąpić pełne znaczenia "ale". - Weź jednak pod uwagę że ich główną przewodniczką duchową była Ta'Vi... Adeptka, może nawet pełnoprawna czarownica cienia... Magia cienia na kontynencie uznawana jest za tabu... I są ku temu powody.

Tropiciel zastanawiał się nad tym przez długą chwilę.
- Opowiedz mi o tych powodach - poprosił wreszcie. - Jeśli prawdą jest że adeptki magii Cieni są takimi przewodniczkami dla czterech plemion to jest to trochę. .. niepokojące chociażby dla Skuld. A nawet jeśli nie dla Skuld, to i tak chętnie posłucham.

- Hmmm... W sumie są to powody logiczne bardziej z powodów cywilizacyjnych niż jakichkolwiek innych. - przyznał zamyślony druid. - Magowie cienia słynęli z tego że pożądali potęgi, a największą potęgą w przypadku magii cienia osiągało się poprzez łączenie ją z magią krwi... Większość adeptów wybierało właśnie tą drogę miast samokontroli i powolnego poznawania kolejnych stopni zaawansowania.

Druid ziewnął siarczyście, ale po chwili podjął dalej.
- Magowie cienia siali chaos. Niezgodę. Prowadzili do wyniszczających wojen pomiędzy sąsiednimi krajami by czerpać w ten sposób korzyści i poszerzać swoje wpływy... Może jestem uprzedzony, ale zastanawia jakim społeczeństwem są plemiona skoro istotną rolę w ich życiu odgrywa magia cienia...

- Z drugiej strony Ta'Vi nie wyglądała na jakąś szczególnie pochłoniętą wizją władzy osobę. W sumie, władza interesowała ją znacznie mniej niż pewne inne... aktywności.

Mieszaniec, który z trudem starał się zachować świadomość, nagle zbystrzał przy ostatnich słowach Cetha, ale nie dał nic po sobie poznać. Tym niemniej druid dał mu do myślenia.
- Ale jej "siostry" - z braku lepszego określenia - mogą mieć większe ambicje - stwierdził i zamilkł na długą chwilę. - Dzięki Ceth, będę pamiętał na przyszłość. Prześpij się, wezmę pierwszą wartę. Wolę nie ryzykować skoro nie wiemy co z tym pieprzonym demonem...

Żałował że nie miał okazji dłużej obcować z Ta'Vi, szamanka coraz bardziej go interesowała. Ale niestety, wyszło jak wyszło.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 24-05-2015 o 21:15.
Romulus jest offline