Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-05-2015, 21:40   #142
Halfdan
 
Halfdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Halfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skał
Zabydeusz trzymał wycelowaną lufę pistoletu w głowę młodej blondynki. Byli w garażu, przy samochodach pana Marchinga.
-Masz tu kluczyki, wsiadaj do auta i odpal je! Szybko bo ci łeb rozwalę! - krzyknął
Jego pan Anthony kazał mu przygotować samochód do podróży. Ghul słyszał o bombie na stróżówce i obawiał się że samochód również będzie zaminowany. Przerażona dziewczyna wsiadła do limuzyny i trzęsącymi się rękoma przekręciła kluczyk. Zabydeusz odsunął się na bezpieczną odległość i zatkał uszy, spodziewając się eksplozji. Serce dziewczyny na chwilę zamarło, ale samochód pracował normalnie.
- Dobrze, teraz naciśnij gaz. Potem hamulec! I wyjedź z garażu, zaparkuj o tam - ghul widział na filmach różne mechanizmy zapłonu bomby. Dziewczyna wykonała jego rozkazy i znów nic nie wybuchło. Ghul był trochę zawiedziony, liczył na widowisko. Ale z drugiej strony wkurzyłby swojego pana stratą samochodu. Podszedł do miejsca kierowcy, otworzył drzwi i siłą zaciągnął dziewczynę z powrotem do garażu i dalej do piwniczki. Przykuł ją kajdankami do kaloryfera i wychodząc zamknął drzwi na klucz. Ładna była, z chęcią by się z nią zabawił, ale dzisiaj byłby to już 4 raz, a poza tym jego pan czekał. To był priorytet w jego życiu, nic innego się nie liczyło.
Dojechał do bramy, gdzie inne sługi Anthonego zajmowały się już kwestią bomby. Ale rozpiździel, dobrze że to nie oni wyjechali pierwsi. Zostały by z nich kupki popiołu. Kilkadziesiąt metrów dalej zobaczył pana Estreichera, zatrzymał się by ten mógł wejść do środka. Adam rozmawiał z jego panem, ale Zabydeusz nie podsłuchiwał, cenił prywatność swojego mistrza. Do sądu nie było daleko, kilka minut drogi. Adam wysiadł i po kilku minutach wrócił ubrany w świeże ciuchy.

Tym razem kazał się zawieźć do Joslyn Castle. To również nie było daleko, znał tę trasę, 10 minut i byli na miejscu.
Przed drzwiami pałacyku stało dwóch policjantów, drzwi były zapieczętowane. Adam wysiadł pierwszy i ruszył w kierunku drzwi, zobaczył tam pana Morgana.







Lionel płynął swoim fordem przez morze kukurydzy. Mimo że Lionel urodził się tutaj, to miał wrażenie że nigdy nie przywyknie do monotonii krajobrazu tego stanu. Przed wyjazdem wypił dwie kawy żeby nie zasnąć w tym nawale bodźców. Zaniepokoił go wzmożony jak na tę porę ruch w drugą stronę. Po niecałej godzinie dojechali do przedmieść Omahy, połowę tego zajęło dotarcie do centrum. Zjechał z głównej drogi i jechał osiedlowymi uliczkami. Miasto nie spało i Lionel też się dobudził. Wydawało mu się że przed co trzecim domem stał samochód z otwartym bagażnikiem, a obok krzątali się domownicy nosząc torby. Ludzie uciekali z miasta na wieś, pewnie w obawie przed zagładą nuklearną. Prawdopodobieństwo było niewielkie, ale ruscy mogli mieć jedną bombę wycelowaną w pobliskie wojskowe lotnisko w którym zmontowano bombowce użyte do ataku na Hiroshimę i Nagasaki. Lionel się nie bał. Na miejscu ruskich walnąłby w miasta na wybrzeżu, NY albo LA, a nie leciał przez cały kontynent żeby zniszczyć jedną bazę. Ale owieczkom, zwłaszcza tym czarnym tego nie wytłumaczysz.
W końcu dojechał do Joslyn Castle. Był tutaj już wielokrotnie, ale zawsze fascynował go wygląd budynku. Taki mały zameczek, namiastka tego co widział dawno temu na wycieczce będąc we Francji. Co go zaniepokoiło to kilka policyjnych radiowozów w tym furgonetek zaparkowanych w pobliżu. Na otwartych drzwiach do budynku była naklejona żółta taśma “police line do not cross”.



Oprócz samochodów policji stała tam wypasiona limuzyna. Na parkingu był Adam Estreicher, ten paranoik co buduje schron. Podchodził właśnie do drzwi i chyba gadał z Morganem. Z limuzyny wysiadał Anthony Marching w asyście swojego szofera. Lionel upewnił się lusterkiem - to faktycznie był Lasombra. Przed drzwiami stało dwóch policjantów. Za taśmą stała znajoma żmija, Morgan Fornster i mówiła coś do Adama. Remington zaparkował i zobaczył w lusterku nadjeżdżający motor. James i Sława jechali tuż za nim.
Cóż za milusi zjazd rodzinny. Może strzelimy sobie pamiątkową fotkę przed rezydencją? “Spokrewnieni, pogrzeb starego kacapa, kłótnia o spadek, 22.10.1962” - uśmiechnął się sam do siebie.






Rick spojrzał na zegarek. Kurwa, już grubo po północy! Ale dostanę wpierdol od ojca.
-Sue, wstawaj! - przytulona do niego naga dziewczyna mruknęła cichutko i się przeciągnęła.
-Tak Ricky? Chcesz jeszcze raz? - rzekła zadziornie
-Już po dwunastej!
Dziewczyna szybko się oderwała od swojego chłopaka i zaczęła się ubierać. Jej ojciec był strażakiem i udało jej się dorobić kluczyk do remizy. Często z niego korzystali jako miejsce nocnych schadzek. Jej tata opowiada później w domu jak to łysy Bob nie moż się nagłowić kto pije z jego kubka i siedzi na jego fotelu. Sue zwykle ledwo powstrzymuje śmiech. SIEDZI. Jakby zobaczył co się wyrabia na jego ulubionym importowanym z Europy fotelu to by zszedł na zawał.
Dwójka piętnastolatków już chciała wychodzić, gdy przez okno zobaczyli że ktoś otwiera bramę i podchodzi do wozów strażackich. Jakaś latynoska nastolatka i spory facet w kapturze. Czyżby mieli konkurencję?
-Myślisz że oni też… ? będziemy podglądać? - dziewczyna miała rozmarzony głos
-Ciii, nikt nie może nas tu nakryć - chłopak myślał w miarę trzeźwo.
Tymczasem za parą weszło jeszcze 2 mężczyzn. Ciągnęli dwie osoby po ziemi. Jedną z nich był Hank!
-Gerold? Mogę? Mogę? Mogę? - latynoska aż zapiszczała za radości. Większy mężczyzna dał jej znak i dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy. Hank wydał z siebie krzyk, a latynoska wbiła mu kły w szyję i brutalnie wychłeptała krew.
- Ja pierdolę, zarżnęła go jak prosiaka! I Gerold na to pozwolił? - wyszeptała Sue, tuląc się do chłopaka.
-Co się dzieje… co się dzieje… - powtarzał Rick
Latynoska rzuciła Hankiem w kąt i weszła do wozu strażackiego. Odpaliła go.
-Nada się! - krzyknęła z zachwytem.
-Dobrze. Chłopaki, wiecie co macie robić. Znajdźcie magazyn. I zabijcie następujące osoby - Zakapturzony facet podszedł do drugiej skrępowanej osoby, młodego murzyna - Mów! - spojrzenia się spotkały i polecenie zostało wykonane. Murzyn zaczął wymieniać nazwiska. Wśród nich znalazł się i Rick i Sue, ich rodzice i 35 innych osób.
-Dlaczego chcesz zabijać swoje sługi Gerold? - spytała nastolatka
-Jakiś czas po wszystkim przybędą tutaj egzekutorzy Camarilli. Nie chcę zostawiać śladów - odpowiedział
-Ty to jednak masz łeb… Dobra idziemy chłopaki!
-Ty nigdzie nie idziesz. Masz być cały czas krok za mną. I rozglądaj się! - Wsiedli do wozu i odjechali w stronę wsi.
Chwilę później Rick i Sue biegli do domów tak szybko jak tylko mogli.




Jakiś czas później Rick wbiegł zdyszany do domu Kariny. Violet też tam była, musieli niedawno wejść bo jeszcze nie zdążyła zdjąć butów. Była tam też jakaś nowa dziewczyna, zrobiona tak samo jak Karina. Violet walnęła się na sofie, widać była mocno zmęczona.
-Cześć Rick! Coś się stało, blady jesteś?
-Gerold wrócił i oszalał! Kazał nas wszystkich pozabijać! Sam widziałem jak ukatrupił Hanka! - po czym opowiedział całą historię.
-I co teraz? Tak po prostu nas zabiją - Karina odpowiedziała z przerażeniem w głosie.
-Chyba żartujesz. Jesteśmy w Ameryce. Tutaj każdy ma broń. A na wsi nawet po dwie. Nie poddamy się bez walki. Wszyscy już wiedzą, chłopaki zebrali się przy kościele.
-Rick, obawiam się że osoby które zabiły Hanka nie są związane z Geroldem. To oszuści. Prawdziwy Gerold jest tutaj - pokazała palcem na nowo przybyłą Kainitkę.



 
Halfdan jest offline