Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-05-2015, 21:32   #141
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Między spotkaniem w pałacu a spotkaniem z Ericiem

Greg i Johann wysadził go w centrum; pomimo(a może z powodu?) nadspodziewanie szczerej rozmowy z obydwoma kilkuminutowy spacer przed spotkaniem z Ericiem dobrze mu zrobi. Budka telefoniczna? Skoro telefony znów działają...

Spotkanie z Ericiem Schmidtem


Krótka rozmowa była niezwykle rzeczowa; zbyt rzeczowa na jego gust. Nawet spadający z nieba ptak wołający Morgana po imieniu nie zaburzył tej rzeczowości. Tremere wciąż bacznie obserwował uważnie swojego współklanowca kiedy ten organizował im transport do pałacyku; tyle lat a wciąż nie miał o nim wyrobionego zdania. A wieści o Bracku wcale tego stanu nie poprawiły.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 25-05-2015, 21:40   #142
 
Halfdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Halfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skał
Zabydeusz trzymał wycelowaną lufę pistoletu w głowę młodej blondynki. Byli w garażu, przy samochodach pana Marchinga.
-Masz tu kluczyki, wsiadaj do auta i odpal je! Szybko bo ci łeb rozwalę! - krzyknął
Jego pan Anthony kazał mu przygotować samochód do podróży. Ghul słyszał o bombie na stróżówce i obawiał się że samochód również będzie zaminowany. Przerażona dziewczyna wsiadła do limuzyny i trzęsącymi się rękoma przekręciła kluczyk. Zabydeusz odsunął się na bezpieczną odległość i zatkał uszy, spodziewając się eksplozji. Serce dziewczyny na chwilę zamarło, ale samochód pracował normalnie.
- Dobrze, teraz naciśnij gaz. Potem hamulec! I wyjedź z garażu, zaparkuj o tam - ghul widział na filmach różne mechanizmy zapłonu bomby. Dziewczyna wykonała jego rozkazy i znów nic nie wybuchło. Ghul był trochę zawiedziony, liczył na widowisko. Ale z drugiej strony wkurzyłby swojego pana stratą samochodu. Podszedł do miejsca kierowcy, otworzył drzwi i siłą zaciągnął dziewczynę z powrotem do garażu i dalej do piwniczki. Przykuł ją kajdankami do kaloryfera i wychodząc zamknął drzwi na klucz. Ładna była, z chęcią by się z nią zabawił, ale dzisiaj byłby to już 4 raz, a poza tym jego pan czekał. To był priorytet w jego życiu, nic innego się nie liczyło.
Dojechał do bramy, gdzie inne sługi Anthonego zajmowały się już kwestią bomby. Ale rozpiździel, dobrze że to nie oni wyjechali pierwsi. Zostały by z nich kupki popiołu. Kilkadziesiąt metrów dalej zobaczył pana Estreichera, zatrzymał się by ten mógł wejść do środka. Adam rozmawiał z jego panem, ale Zabydeusz nie podsłuchiwał, cenił prywatność swojego mistrza. Do sądu nie było daleko, kilka minut drogi. Adam wysiadł i po kilku minutach wrócił ubrany w świeże ciuchy.

Tym razem kazał się zawieźć do Joslyn Castle. To również nie było daleko, znał tę trasę, 10 minut i byli na miejscu.
Przed drzwiami pałacyku stało dwóch policjantów, drzwi były zapieczętowane. Adam wysiadł pierwszy i ruszył w kierunku drzwi, zobaczył tam pana Morgana.







Lionel płynął swoim fordem przez morze kukurydzy. Mimo że Lionel urodził się tutaj, to miał wrażenie że nigdy nie przywyknie do monotonii krajobrazu tego stanu. Przed wyjazdem wypił dwie kawy żeby nie zasnąć w tym nawale bodźców. Zaniepokoił go wzmożony jak na tę porę ruch w drugą stronę. Po niecałej godzinie dojechali do przedmieść Omahy, połowę tego zajęło dotarcie do centrum. Zjechał z głównej drogi i jechał osiedlowymi uliczkami. Miasto nie spało i Lionel też się dobudził. Wydawało mu się że przed co trzecim domem stał samochód z otwartym bagażnikiem, a obok krzątali się domownicy nosząc torby. Ludzie uciekali z miasta na wieś, pewnie w obawie przed zagładą nuklearną. Prawdopodobieństwo było niewielkie, ale ruscy mogli mieć jedną bombę wycelowaną w pobliskie wojskowe lotnisko w którym zmontowano bombowce użyte do ataku na Hiroshimę i Nagasaki. Lionel się nie bał. Na miejscu ruskich walnąłby w miasta na wybrzeżu, NY albo LA, a nie leciał przez cały kontynent żeby zniszczyć jedną bazę. Ale owieczkom, zwłaszcza tym czarnym tego nie wytłumaczysz.
W końcu dojechał do Joslyn Castle. Był tutaj już wielokrotnie, ale zawsze fascynował go wygląd budynku. Taki mały zameczek, namiastka tego co widział dawno temu na wycieczce będąc we Francji. Co go zaniepokoiło to kilka policyjnych radiowozów w tym furgonetek zaparkowanych w pobliżu. Na otwartych drzwiach do budynku była naklejona żółta taśma “police line do not cross”.



Oprócz samochodów policji stała tam wypasiona limuzyna. Na parkingu był Adam Estreicher, ten paranoik co buduje schron. Podchodził właśnie do drzwi i chyba gadał z Morganem. Z limuzyny wysiadał Anthony Marching w asyście swojego szofera. Lionel upewnił się lusterkiem - to faktycznie był Lasombra. Przed drzwiami stało dwóch policjantów. Za taśmą stała znajoma żmija, Morgan Fornster i mówiła coś do Adama. Remington zaparkował i zobaczył w lusterku nadjeżdżający motor. James i Sława jechali tuż za nim.
Cóż za milusi zjazd rodzinny. Może strzelimy sobie pamiątkową fotkę przed rezydencją? “Spokrewnieni, pogrzeb starego kacapa, kłótnia o spadek, 22.10.1962” - uśmiechnął się sam do siebie.






Rick spojrzał na zegarek. Kurwa, już grubo po północy! Ale dostanę wpierdol od ojca.
-Sue, wstawaj! - przytulona do niego naga dziewczyna mruknęła cichutko i się przeciągnęła.
-Tak Ricky? Chcesz jeszcze raz? - rzekła zadziornie
-Już po dwunastej!
Dziewczyna szybko się oderwała od swojego chłopaka i zaczęła się ubierać. Jej ojciec był strażakiem i udało jej się dorobić kluczyk do remizy. Często z niego korzystali jako miejsce nocnych schadzek. Jej tata opowiada później w domu jak to łysy Bob nie moż się nagłowić kto pije z jego kubka i siedzi na jego fotelu. Sue zwykle ledwo powstrzymuje śmiech. SIEDZI. Jakby zobaczył co się wyrabia na jego ulubionym importowanym z Europy fotelu to by zszedł na zawał.
Dwójka piętnastolatków już chciała wychodzić, gdy przez okno zobaczyli że ktoś otwiera bramę i podchodzi do wozów strażackich. Jakaś latynoska nastolatka i spory facet w kapturze. Czyżby mieli konkurencję?
-Myślisz że oni też… ? będziemy podglądać? - dziewczyna miała rozmarzony głos
-Ciii, nikt nie może nas tu nakryć - chłopak myślał w miarę trzeźwo.
Tymczasem za parą weszło jeszcze 2 mężczyzn. Ciągnęli dwie osoby po ziemi. Jedną z nich był Hank!
-Gerold? Mogę? Mogę? Mogę? - latynoska aż zapiszczała za radości. Większy mężczyzna dał jej znak i dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy. Hank wydał z siebie krzyk, a latynoska wbiła mu kły w szyję i brutalnie wychłeptała krew.
- Ja pierdolę, zarżnęła go jak prosiaka! I Gerold na to pozwolił? - wyszeptała Sue, tuląc się do chłopaka.
-Co się dzieje… co się dzieje… - powtarzał Rick
Latynoska rzuciła Hankiem w kąt i weszła do wozu strażackiego. Odpaliła go.
-Nada się! - krzyknęła z zachwytem.
-Dobrze. Chłopaki, wiecie co macie robić. Znajdźcie magazyn. I zabijcie następujące osoby - Zakapturzony facet podszedł do drugiej skrępowanej osoby, młodego murzyna - Mów! - spojrzenia się spotkały i polecenie zostało wykonane. Murzyn zaczął wymieniać nazwiska. Wśród nich znalazł się i Rick i Sue, ich rodzice i 35 innych osób.
-Dlaczego chcesz zabijać swoje sługi Gerold? - spytała nastolatka
-Jakiś czas po wszystkim przybędą tutaj egzekutorzy Camarilli. Nie chcę zostawiać śladów - odpowiedział
-Ty to jednak masz łeb… Dobra idziemy chłopaki!
-Ty nigdzie nie idziesz. Masz być cały czas krok za mną. I rozglądaj się! - Wsiedli do wozu i odjechali w stronę wsi.
Chwilę później Rick i Sue biegli do domów tak szybko jak tylko mogli.




Jakiś czas później Rick wbiegł zdyszany do domu Kariny. Violet też tam była, musieli niedawno wejść bo jeszcze nie zdążyła zdjąć butów. Była tam też jakaś nowa dziewczyna, zrobiona tak samo jak Karina. Violet walnęła się na sofie, widać była mocno zmęczona.
-Cześć Rick! Coś się stało, blady jesteś?
-Gerold wrócił i oszalał! Kazał nas wszystkich pozabijać! Sam widziałem jak ukatrupił Hanka! - po czym opowiedział całą historię.
-I co teraz? Tak po prostu nas zabiją - Karina odpowiedziała z przerażeniem w głosie.
-Chyba żartujesz. Jesteśmy w Ameryce. Tutaj każdy ma broń. A na wsi nawet po dwie. Nie poddamy się bez walki. Wszyscy już wiedzą, chłopaki zebrali się przy kościele.
-Rick, obawiam się że osoby które zabiły Hanka nie są związane z Geroldem. To oszuści. Prawdziwy Gerold jest tutaj - pokazała palcem na nowo przybyłą Kainitkę.



 
Halfdan jest offline  
Stary 26-05-2015, 00:06   #143
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Morgan dowiedział się od Alistera że ten posłał po Adama i ma dla nich ważną sprawę: znaleziono kolejnego zniszczonego wampira, tam gdzieś za drzewami. Zaznaczono to miejsce policyjną taśmą. Ale to nie to było najważniejsze: Morgan znalazł w pałacyku jeszcze coś - niepokojący zwiastun ich rychłej porażki. To odkrycie zachwiało jego światopoglądem na tyle, że ledwo był w stanie pozbierać myśli. Był jakby przygaszony, mówił cicho, monotonnie i bez przekonania. Nerwowo pozdrowił Adama i rzekł patrząc mu prosto w oczy:
- Witam panie Estreicher. Mam bardzo złe wieści. W pokoju księcia znalazłem coś bardzo niepokojącego, coś co może zniszczyć nas wszystkich. Wejdźmy do środka, by omówić tę sprawę - Rozejrzał się dookoła i zauważył nadjeżdżające samochody i motor - Widzę też że udało ci się wyciągnąć pana Marchinga. I mamy jeszcze pewnych innych gości. - przeszedł na niemiecki - Spław ich jakoś, koniecznie weź Marchinga i przyjdź, ja będę czekał na górze, w komnatach księcia - po czym ruszył wgłąb budynku - To ważne! Albo nawet lepiej, pójdziemy już z Anthonym, a ty ich przekonaj żeby poczekali!
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 27-05-2015 o 12:29.
TomBurgle jest offline  
Stary 26-05-2015, 05:23   #144
 
czajos's Avatar
 
Reputacja: 1 czajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwu
Anthony po dokonaniu wszystkich ustaleń jak zająć się aktualną sytuacją skierował się niezwłocznie do samochodu. Czarny bentley czekał jak go pozostawiono w garażu. Anthony zatrzymał się jednakże z dobre 15m od budynku I pozwolił Zabudeuszowi iść przodem. Ten wszedł do garażu i wpierwej sprawdziwszy silnik, podwozie i wnętrze w poszukiwaniu ładunków odpalił samochód i podjechał po swego Pana.

Anthony nie czekał aż ghul mu otworzy i sam pociągnął za klamkę i wsiadł na tylnią kanapę. Zabydeusz podjechał pod front budynku i do samochodu wsiadły jeszcze dwie kobiety. Jedna trzymała w dłoni jakiś podłużny i szeroki pakunek, sądząc po tym jak się wyginał komplet odzieży, a druga mniejsze wykonane z kartonu . Samochód później podjechał do bramy i zatrzymał się przy Adamie.

- Zapraszam- powiedział z mrocznego wnętrza Marching gdy jedna z kobiet otworzyła drzwi, a płomienie znaczyły lśniącą karoserię szkarłatem. Gdy regent zasiadł wewnątrz pojazdu kobiety z namaszczenie przekazały mu "dary". Nowy nowocześnie skrojony garnitur i wykonany z czerwonego złota zegarek.
- Powinien pasować- rzucił Lasombra gdy Estrejher oceniał krój i materiał.
- Miasto pełne jest teraz pozorantów - powiedział Anthony gdy Adam sięgnął po pudełko z zegarkiem.
- Dzięki temu będę mógł Cię poznać regencie, a ty poznasz mnie po tym- tu okazał mu srebrną wysadzaną bazaltowymi wstawkami branzoletę na swoim nadgarstku. - te przedmioty są unikatami ich replikacja była by bardzo trudna i czasochłonna więc myślę, że się nadadzą. *

Adam namyślał się tylko chwilę i wsiadł do samochodu - Wiesz że przeżyłem tylko dlatego że nie podróżowałem tą machiną ? To prawda że przyspieszają podróż ale ograniczają zdolności manewru i są płonącą klatką na kółkach choć niektóre potrafią być ładne- Wyraził swoją opinie.
- Oczywiście - zgodził się Anthony- ale mogą być także np. kulo i bombo odporne jak ten konkretny model. Jeżeli był byś zainteresowany mogę polecić ci firmę ze starego kontynentu która zajmuje się ich produkcją. - kontynuował.
- Dziękuje to rzeczywiście dobry pomysł, muszę iść z duchem czasu choć nie lubię polegać na czymkolwiek po za własnym ciałem i umiejnościami lecz jadną z najważniejszych zdolności jaką można posiąść to umiejętne posługiwanie się narzędziami - Powiedział po czym zaczął się przebierać - Proszę podwieź mnie pod siedzibę sądu czeka tam na mnie moja świta muszę wydać im odpowiednie instrukcji oraz upewnić się że Alister nie jest kolejnym szpiegiem a przy okazji pozbyć się ciał gangsterów i łowców oraz naprawić uszkodzenia w zamku i sali sądowej.

- Lecz w sumie dobrze się złożyło przez tą całą sytuacja nie mieliśmy czasu omówić konkretów. Po tym jak już uporam się ze sprawami organizacyjnymi związanymi z zabezpieczeniem Maskarady zamierzam dołączyć do Morgana i wspomóc go w negocjacjach bardzo cenie sobie jego pomoc ale poza Księcia Głupców powoli przestaje być użyteczna muszę się upewnić że klan Tremere nie zyska zbytnio przewagi poprzez sojusze dyplomatyczne.

- Chciałbym żebyś ty w tym czasie zajął się kilkoma sprawami. Gerold robi się coraz bardziej bezczelny ale sądzę że to tylko zasłona dymna. Jeżeli skupimy się zanadto na głównym zagrożeniu Diabła a zignorujemy płotki z Sabatu mogą urosnąć w siłę niczym wirus dlatego powinniśmy się zająć nimi już teraz - Wyciągnął teczki Sabatników które na szczęście ocalały z pożaru i rozłożył je przed Marchingiem.
- Wydaje mi się że ty byłyś najlepszym kandydatem żeby zająć się Vasquesem to twój współklanowiec wydaje mi się że najlepiej zwalczać cień za pomocą cienia. Ogłaszam na niego krwawe łowy więc jeżeli jest to twoim życzeniem możesz go zdiabloizować z moim błogosławieństwem, osobiście uważam że takie postępowanie jest nazbyt ryzkowne nie wiem ile w tym prawdy lecz słyszałem różne legendy o potężnych duszach które przejmują kontrolę nad ciałem diabolisty… Po za tym martwię się o los Niccola mógł zostać złapany przez naszych wrogów chciałbym abyś sprawdził co się z nim stało - Wyjaśnił swój punkt widzenia
- Resztą Sabatników zajmę się osobiście Browna już zabiłem własnoręcznie, jeżeli nie odpowiada ci taki podział obowiązków z chęcią wysłucham tywych uwag. Oczywiście nie przerwiemy poszukiwań Gerolda ale nie chcę żeby nasza Koteria zatraciła się w dążeniu do wielkich celów zapominając o innych zagrożeniach.

- Zajmę się nim- skwitował krótko Marching, przeglądając teczkę przywódcy Sabatników.[i] - Jednakże będę potrzebował wsparcia. Jeden z nich został już zgładzony,a wcześniej dali się złapać niczym dzieci. Vesques będzie teraz trzymał ich blisko prawdopodobnie będą się poruszać całą koterią, A z tym sobie nie poradzę. A co do kwestii diabolizacji... patrząc po jego pokoleniu nie jest on nawet dość silny by stać się potomkiem mojego potomka więc za tą możliwość po dziekuje, aczkolwiek jeżeli uda się go pochwycić będzie on mój. -[i/]
- Ależ oczywiście razem z Zolą planujemy na nich wyruszyć, jeżeli wszystko pójdzie według wstępnego planu to uzyskamy dostęp do komanda duchów ale nawet bez tego powinniśmy sobie poradzić. W tym czasie Tremere zajmą się śledzeniem Tazmisce możemy być niemal pewni że oni się nie dogadają a są na tyle zdolni że powinni go utrzymać w ryzach kiedy my poradzimy sobie z mniej znaczącymi ale wciąż groźnymi płotkami.
Przeglądanie pozostałej grupy teczek zajzajęło Anthonemu resztę podróży więc gdy samochód zatrzymał się przed budynkiem sądu zadał on jeszcze Adamowi pytanie.
- Pomóc ci przyjacielu ?- powiedział.
- Mogę użyć mych nowo zdobytych wpływów by ułatwić ci działanie. -
- Byłbym wdzięczny gdyby Mundurowi nie przeszkadzali moim ludziom w sprzątani zwłok. Będę niepocieszony jeżeli już się tym zajęli wbrew moim rozkazom, rozumiem że tego miała dotyczyć twoja pomoc ? - Spytał się jednocześnie zabierając przeczytane akta z którymi najwraźniej nie zamierzał się rozstawać.
 
__________________
Nowa sesja dark sci-fi w planach zapraszam do sondy
czajos jest offline  
Stary 26-05-2015, 23:41   #145
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
James zaparkował swój swój motor i czujnie rozejrzał się dookoła. W pewnym oddaleniu dostrzegł policję oraz stojące przy drzwiach do zamku wampiry, a następnie nadjeżdżająca tuż za nim Slavę. Wampirzyca zaparkowała i ulgą wypuściła Karla z samochodu, pchlarz wiercił się, piszczał i co najgorsze przeszkadzał jej swym wyciem w prowadzeniu samochodu, no właściwe to w śpiewaniu, ale ponieważ zawsze śpiewała prowadząc to w praktyce wychodziło na to samo… Karl tylko na to czekał i już po chwili był u boku swego Pana wykręcając wokół jego nóg radosne znaki nieskończoności. James przytulił swojego pupila.

-“Dobry Karl, byłeś grzeczny w podróży, ale teraz spokojnie. Tam są wampiry, ale bez gwałtownych ruchów”.

Karl wyczuł już obecność obcych Spokrewnionych i zaczął się jeżyć. James poklepał go uspokajająco po głowie, ale sam też czuł jak wewnątrz wije się jego Bestia, a pazury szykują do wysunięcia się. Sława początkowo patrzyła na towarzystwo z lekkim wyrazem rozbawienia, po chwili jednak znudziła ją jednak ta idylliczna scena i zapytała

- “James twój pies potrafi tropić wampiry?
-“Tak, wyczuł obecność tych co stoją przy wejściu, znam ich z widzenia - ten napuszony Toreador z Anglii, podobno oswojony Lasombra, chyba Anthony mu jest, i miejscowy czarodziej Morgan. Wypadałoby by się przedstawić i zobaczyć jak przedstawiają sytuację”. Oczy Jamesa rozbłysły krwawą czerwienią, kiedy wyostrzył swoje zmysły.
-"I co widać krwawymi oczyma? Sprawdziliście czy to oni? Pamiętajcie że tropimy zmiennokształtnego Tzimisce!" - Lionel wyciągnął lusterko i ustawił je tak by ujrzeć odbicie Marchinga. Nie ujrzał go - "
- “Ty znasz ich najlepiej Lionelu, wiesz jak wyglądają, rozmawiałeś też z nimi nie raz, w sumie jeśli ktoś z nas będzie w stanie wykryć zmiennego to tylko ty. Dobrze byłoby gdybyśmy porozmawiali z miejscowymi Spokrewnionymi razem a później powiesz, nam czy ktoś nie wydaje się podejrzany, zresztą ktoś musi mnie przedstawić” Sława uśmiechnęła się do ghula jednym ze swoich najbardziej uroczych uśmiechów - "Później będzie łatwiej. Wierzę, że pchlarz Jamesa będzie w stanie odróżnić wampira od jego sobowtóra
- "Zrobię co w mojej mocy. Tyle że spryt i znajomość realiów nie zawsze wystarczy, czasami brak mi narzędzi. Sporo bym dał by móc czytać w myślach lub widzieć aury…"
- "może to kwestia czasu, słyszałam że niektóre ghule z czasem uzyskują pewne moce, a Ty jesteś wyjątkowy…
- wydawało się, że Sława jedynie głośno myśli.
- Z czasem i z mocą krwi którą spożywają. Ale nie rozmawiajmy o tym tutaj. Oni mają wyczulone zmysły, mogą podsłuchiwać…

James skończył się rozglądać i ruszył w stronę wejścia do zamku, wykazując swojemu ghulowi, Slavie oraz Lionelowi, żeby poszli za nim.

- “Muszę zbadać miejsce zbrodni, ale najpierw pogadajmy z nimi. Wycięto miejscową elitę, my jesteśmy wysłannikami Księcia i mamy ugasić pożar w tym burdelu. Bądzmy gotowi do użycia broni, nie wiadomo co się dzieje. Nie ufam temu Lasombra, na szczęście Tremere raczej można ufać, nie po drodze im z Tzimisce.” Ręką pogładził lufę znajdującego się pod jego płaszczem Tommyguna.

Sława popatrzyła na Gangrela z głęboko skrywaną pogardą, nie wątpiła, że ktoś wiedział co robi wysyłając ja na misję razem z tym dzikusem, nie wątpiła też, że nie jeden raz przyjdzie jej tuszować jego gafy i nie jeden raz będzie miała dość towarzysza, ale czego się nie robi dla nowej domeny… westchnęła w duchu, ale nieomal natychmiast odpowiedziała prostym zrozumiałym dla szeryfa językiem:

-“Trochę ostrożności zalecam, przyroda nie znosi próżni, umarł król więc ciekawe kim jest nowy książe, póki tego nie wyjaśnimy to spróbuj być, że tak powiem chodź to pojęcie jest ci raczej obce - delikatny. Nie potrzeba nam tu problemów, przynajmniej dopóki nie ustalimy co tu do cholery jest grane?

Gdy już powoli zbiżali się w stronę budynku, Sława zwolniła na chwilę kroku, zbliżyła się do Lionela.
“A tak przy okazji, wiesz co będzie teraz z Jennifer?” - zapytała - “wiesz kto teraz się nią zaopiekuje?”
-"Musi jak najszybciej znaleźć sobie nowego pana. Lub panią. Może ty chcesz się nią zająć? Inaczej czas się o nią upomni i szybko straci swoją młodość i siły. Nie wiem jeszcze kto się nią zajmie, to decyzja księcia. No i najpierw musimy potwierdzić śmierć jej pani, może ktoś jej po prostu namieszał w głowie. Na przykład ten stary Malkavian".

- "chciałabym, żeby tak było ale mam złe przeczucia…. w sumie przydałoby mi się dzienne wsparcie zwłaszcza w tych niespokojnych czasach… muszę porozmawiać o tym z księciem, rozumiem że mam Twe wsparcie w tej kwestii?"
- "Czemu nie? ja nie mam nic przeciwko, ale moje słowo mało się liczy. Jestem tylko ghulem. Książę ma ostateczne zdanie.

Oczywiście, nikt nie ośmieliłby się podważyć woli princepsa.” Uśmiechnęła się w celu rozładowania atmosfery, ale i tak wiedziała swoje.

James zwolnił kroku, spojrzał z irytacją na Slavę i Lionela i zaczął zgrzytać zębami.

“-Nie mamy czasu na pogaduszki, rozprawmy się z Sabbatem, a potem będziemy dzielić łupy”.
- "Prowadź szeryfie, jesteś najwyższy stopniem" - odpowiedział Lionel.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 26-05-2015 o 23:51.
Wisienki jest offline  
Stary 01-06-2015, 19:18   #146
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Золa spojrzała w górę, jak czynią to nawiedzeni kapłani podczas uniesień wywołanych żarliwą modlitwą. Nakreśliła przed sobą znak krzyża.

- Czas na komunię moje dzieci. Albowiem dzisiejszy świt będzie miał odcień szkarłatu.

Dźwięki uderzeń przesuwanych garnków towarzyszyły wampirzycy, gdy przetrząsała meble w poszukiwaniu odpowiedniego naczynia. Znalazła kielich. Palące ukłucie otwieranej żyły skierowało strumień czerwonej cieczy wprost do mosiężnej czaszy.

- Bierzcie i pijcie z niego wszyscy, to jest bowiem kielich krwi mojej, nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wydana na odpuszczenie grzechów - przedrzeźniała słowa ostatniej wieczerzy, szczerząc się w złym uśmiechu. Przekazała Violet naczynie, trzymając je oburącz, chyląc głowę w lekkim pokłonie. - Więcej, musi starczyć dla wszystkich! - zarządziła, mając w planach przeklętą ucztę. - Ty - wskazała palcem Karinę. - Zaprowadź mnie do trzody. Macie trochę bydła, prawda? Konieczna jest ofiara z baranka, nawet nie jednego - kontynuowała wydawanie dyspozycji.

- Rick - zaszczyciła chłopaka spojrzeniem. - Zbierz całe paliwo, jakie wpadnie ci w ręce. Załaduj na ciężarówkę i zaparkuj wśród łanów kukurydzy, gdzieś w pobliżu. Taak, to jest Ameryka, potrzebna mi broń, amunicja i silne reflektory. Macie strażackie szperacze... co? Sue - powiedziała do kolejnego z nagłych gości. - nie mam serca was rozdzielać - zbliżyła się i pieszczotliwie przejechała szponiastą dłonią po jej twarzy. - Pomóż mu, tą mogą być wasze ostatnie chwile razem, smakujcie każdą sekundę - nawet nie próbowała maskować ukrytego w głosie szyderstwa. - Ahh i przygotujcie trochę butelek z benzyną. Chcemy, żeby było gorąco.

Kainitka przeprowadzała manewry. Krwawe, bolesne, dla jej nowych żołnierzy będące walką o wszystko. Powinni być całkiem zrelaksowani niczym do stracenia. Nie rozumiała dlaczego nie są.

- Spotkamy się pod kościołem - rzuciła na odchodne.
 
Cai jest offline  
Stary 01-06-2015, 22:59   #147
 
Halfdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Halfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skał
Lionel ruszył w stronę Kainitów, ciągle rozmyślając w jaki sposób zwryfikować ich tożsamość. Szedł za szeryfem, w końcu to on dowodził. Zobaczył jak Anthony Marching, Lasombra wraz ze swym szoferem udają się w stronę drzwi.
-Książę zwołał małe zebranie, nie potrwa ono długo i prosi by zaczekali do jego konca - rzekł na głos Lasombra.
W ich stronę wyszedł Adam Estreicher, idąc patrząc w dół, jakby był tak zamyślony że nie widział świata wokół siebie. Ghul machnął mu ręką na pozdrowienie i krzyknął:
-Witam panie Estreicher! - zupełnie zapomniał że to Orlo ma gadać a nie on. Odpowiedź Estreichera go zdziwiła, mówił w jakimś niezrozumiałym języku przypominającym mu rosyjski, jak na jego ucho brzmiało to na czeski lub chorwacki. Na twarzy Adama również można było wyczytać zdziwienie.
Widząc to, Zabydeusz, szofer Marchinga odwrócił się w ich stronę, podszedł kawałek i powiedział:
-Wybaczcie państwo, musicie chwilę zaczekać aż narada się zakończy. Wtedy będziecie mogli dołączyć do mojego mistrza i reszty - Adam oddalił go jednak i powiedział że sam się tym zajmie. Ghul podbiegł więc do swojego pana, dosłownie w ostatniej chwili gdy Anthony przekraczał próg.
Lionel dalej badał dziwne zachowanie Adama, gdy parę chwil później usłyszał przekręcany klucz. To dwaj policjanci pełniący wartę zamknęli główne drzwi od środka.
Dwie minuty później słychać było strzały.




Alister McGee niezbyt ucieszył się z wizyty Tremere. Liczył na to że przybędzie tutaj pan Estreicher. Jeszcze trzy dni temu utrudniałby im życie jak tylko by zdołał, ale to się zmieniło. W sądzie Morgan osłonił go własnym ciałem i wziął kule z karabinu gangsterów na siebie. To wystarczyło by policjant obdarzył go szczątkowym zaufaniem. Co prawda irytowało go to że nie rozumie co mówią między sobą - rozmawiali po hitlerowsku, w sumie nie dziwne skoro jeden z nich to nazista a drugi chyba mieszkał kiedyś w Rzeszy. Żałował że nie przykładał sie do lekcji niemieckiego w szkole. Teraz by się przydało.
- Witam klan Tremere. Oni są ze mną, przepuśćcie ich - powiedział w drzwiach i poprowadził obu magów bocznymi schodami do góry - W Joslyn Castle pojawił się Richmond Dean, zastępca komendanta policji. Ghul byłego szeryfa, podobnie jak ja. Jest ode mnie wyższy rangą i odprawił wszystkich moich policjantów. Podstawił własną ekipę, właśnie sprzątają ciała by zapobiec złamaniu Maskarady. Robił to już nie raz, można mu zaufać. Nie wiem gdzie jest teraz, poszedł gdzieś na najwyższe piętro.
Doszli do sali w której zginął książę.
-Pokaże wam coś - podszedł do okna, otworzył je i pokazał palcem na drzewa - Za tym drzewem znalazłem ciało, spopielonego wampira. Zabezpieczyłem je byście mogli je zbadać. Nie wiem kto to, ale został z niego sam proch. A teraz wybaczcie, pewnie chcecie zostać tutaj sami - zamykał okno, gdy zauważył że zarówno Eric jak i Morgan odruchowo spojrzeli się na drzwi, jakby ktoś tam wszedł. On nikogo nie zobaczył. Odwórcił się spowrotem by dokończyć zamykanie okna, gdy usłyszał:
-Sabat chuj czy nie? - W drzwiach stał Nosferatu ubrany w żółty uniform, który zdarł chyba z pracownika śmieciarki. Ten osobnik błyszczał intelektem i w ten sposób chyba chciał się dowiedzieć czy jesteśmy z Sabatu czy z Camarilli. Tam w szambie jest jego miejsce, co ta bestia robi na salonach? Z przerażeniem spojrzał na broń którą brzydal trzymał w rękach: z jednej strony topór, z drugiej tłuczek do mięsa, na czubku ostry bolec… nie chiałby dostać czymś takim.
Dawać mi te teczki! - zaskrzeczało straszydło i złapało pewnie broń w obu rękach. Patrzył na ciało, omijał spojrzenia prosto w oczy - JUŻ!
Alister ponownie otworzył okno.




- Billy, uważaj na plecy - zaczął Morgan - Tak, TY, Johnie Smith, który byłeś koło posiadłości Marchinga niecałą godzinę temu. Nie chciałbyś znowu zawalić zwiadu tak że wszyscy zostaną zakołkowani i biskup po raz kolejny będzie musiał nas ratować, prawda? - trzeba mu przyznać skurwielowi że potrafi zachować zimną krew. Zerknął na Erica, drugi z Tremere szybko skoczył za zasłonę i wyjął rewolwery.
Brzydal rozdziawił paszczę na całą szerokość.
-O ja cię pierdolę, kolejny świr! Więcej was matka nie miała? Jaka jest twoja wataha, pod jakim bisku... - Nosferatu zobaczył jak Alister otwiera okno i szykuje się do skoku, a Eric skacze za zasłonę i wyciąga w jego kierunku dwa rewolwery - aaa czyli jednak Sabat chuj. Dawaj teczki to nie będzie wpierdolu!
Eric postanowił grać na zwłokę:
- Ja Sabat? O co ci chodzi? - zapytał i zaczął uważne mierzyć we wroga.
Chwilę później Nosferatu jakby się wściekł. Machnął swoim toporem w powietrze wrzeszcząc coś niezrozumiale. Alister spojrzał za okno. Drugie piętro, będzie bolało. Ale lepsza złamana noga niż tłuczek straszydła na twarzy.
Skaczę! - krzyknął do Tremere - I wam radzę to samo!

Bolało.




Zabydeusz ledwo dobiegł do swojego pana. Rozejrzał się po ścianach i wspomniał zabitego księcia. Władimir miał obsesję na punkcie europejskiej broni białej i zgromadził jej naprawdę sporo. Prawdziwe ostre topory, miecze, włócznie, tasaki, maczugi, korbacze, cepy, szable, halabardy a także tarcze, kusze i zbroje. Jego kolekcja była rozwieszona na ścianach niemal w całym budynku. Praktyczne, nikt go nie zaskoczy bez broni w tych ścianach. Gdy mijali recepcję Zabydeusz zauważył że policjanci zamknęli za nimi główne drzwi na klucz.
Doszli do sali z wielkimi, podwójnymi schodami. Tymi samymi na których parę godzin temu rozegrała się ostatnia bitwa drużyny łowców. Ghul zobaczył ciała przykryte czarną płachtą. A gdzie się podziali policjanci? Rozejrzał się na boki i zobaczył ich. Kulili się pod ścianą i próbowali czegoś unikać. Byli naprawdę przerażeni, jeden z nich miał brązową plamę na tyłku. Co ich tak przeraziło?
Spojrzał do góry i już wiedział. Na środku stał gruby policjant. Jego całe ciało pokrywały falujące pasy cienia. Oczodoły pogrążone były w ciemności, zupełnie jak usta. Z pleców wystawały cztery macki, dwie z nich trzymały tarcze, a dwie miecze. Dostrzegł też przed czym uciekali policjanci - w pomieszczeniu było jeszcze kilka macek, jedna trzymała buzdygan, inna maczugę nabijaną gwoździami, kolejna topór. Wijący się potwór złożony z macek i ostrzy. Przerażający widok. Zdecydowana większość osób pogrążyłaby się w panice, podobnie jak ci policjanci. Ale nie Zabydeusz. Ghul od lat służył Anthonemu i był już przyzwyczajony do takich widoków. Chwilę później tuż za ich plecami pojawiła się chmura złożona z ciemności odcinając im drogę powrotną.
-Marching! Chodź tutaj psie Camarilli! Poznaj potęgę prawdziwego Lasombry! - krzyknął grubas, a jego uzbrojone macki skierowały się w stronę Anthonego. Ten jednak nie próżnował i był już na to przygotowany.

Zabydeusz Wyjął pistolet i zagłębił się w ciemności tak by wystawała tylko głowa i pistolet. Nie chciał przeszkadzać mistrzowi w pojedynku, postanowił więc że będzie miał na oku policjantów. Zerkał też z dumą na Marchinga. Był świadkiem czegoś co nie miało miejsca zapewne od stuleci - pojedynku dwóch Lasombra.







Cytat:
W krótkie dzionki października,
wszystko z pola, z sadu znika.
Sue była przerażona. Wiedziała już że wampirzyca to nie Gerold. On nigdy się tak nie zachowywał. Z drugiej strony nigdy też nikogo nie zastrzelił, a już na pewno nie "swoich". Czy miało to znaczenie? Nie jeśli jest szansa że ta Kainitka ich ocali. Udała więc wraz z Rickiem że niczego się nie domyśliła i wykonali jej rozkazy.
-Chyba domyślam się gdzie mogą pójść. Violet, zaprowadź Gerolda do więzienia - po czym wybiegła na zewnątrz w stronę domu.
Reflektorów miała w domu sporo, podobnie jak paliwa. Jej dom był pusty, matka i siostry uciekły, a ojciec z bratem byli wraz z resztą mężczyzn. Załadowali 4 kanistry paliwa na pickupa i ruszyli w stronę kukurydzy, jak polecił im "Gerold".
Gdy już wracali, zastali przy wyjściu tego złego Gerolda i kolejną wydawałoby się wampirzycę. Byli pod domem McAlisterów. W oknie zobaczyła małą sylwetkę w białej piżamie.
- O nie! W domu Mcalisterów został mały Kevin! - pisnęła z nadmiaru emocji - musimy go uratować - dodała już szeptem, ale te słowa zagłuszyła seria z karabinu. To ta latynoska wampirzyca, zapewne ma bardzo czułe zmysły tak jak miał je stary Gerold i usłyszała krzyk.
Latynoska zeskoczyła z wozu strażackiego i już ruszała w stronę kukurydzy, gdy ktoś ją skarcił
-Miałaś się trzymać blisko mnie! Wracaj! - Gerold ją skarcił i dziewczyna wróciła. Ruszyli dalej.
Sue zrobiło się słabo. Spojrzała na brzuch i zobaczyła krew. Kałasznikow ukąsił ją w trzech miejscach. Czuła jak wycieka z niej życie, położyła się na ziemi i mocno drżąc żegnała się już spojrzeniem ze swoim ukochanym Rickiem. Romantyczną śmierć w ramionach ukochanego przerwała krew Rosjanki, instynktownie zasklepiając rany i wypychając kule na zewnątrz. Wciąż bolało, ale, tylko bolało.
Zobaczyli jak na końcu ulicy wóz strażacki stał przy miejscu gdzie było więzienie, miejsce gdzie Gerold trzymał kryminalistów. Jeden z bandziorów wyciągnął już 3 z nich i wrzucił ich do wozu.
Na drugim końcu ulicy zobaczyła toczącą się bitwę. Wieśniacy nie mieli zamiaru tanio sprzedać swojej skóry, ale ich strzelby mogły się równać broni automatycznej. Jeśli szybko czegoś nie zrobią to połowa mężczyzn z wioski zostanie zastrzelona!
 
Halfdan jest offline  
Stary 02-06-2015, 03:11   #148
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
A więc zatoczyli koło i wrócili do Joslyn Castle.
Nieustanne ciśnienie wcale nie osłabło; czegoś tutaj zapomnieli. Jakiś detal był jak tykająca bomba, a z jakiegoś powodu Morgan był jedynym który to czuł. Eric zabrał się razem z nim; mogli dokończyć owocną rozmowę, a i bezpieczeństwo podróżowania w dwójnasób było nie do wzgardzenia.

Dawniej cichy i spokojny zamek pulsował życiem; Alister, Richmond i kilkoro innych policjantów uprzątało teren zamku chroniąc Maskaradę przed nadchodzącym za parę godzin świtem. Wynoszono ciała, przerabiano uszkodzenia budynku na coś co nie krzyczy: dwumetrowy potwór z pazurami orającymi kamień walczył z człowiekiem zdolnym rzucić samochodem. Widział drużynę Richmonda w akcji już wielokrotnie, ale tym razem wyjątkowo uderzyła go sprawność przeprowadzania tej akcji. Dzień jak co dzień. Czy też raczej noc. Sześcioro zniszczonych wampirów, kilkanaście ludzkich ciał, poprzestrzelane motory, dwa zdewastowane w czasie walk pomieszczenia...a oni po prostu robili swoje.

- Kiedy będziesz widział Richmonda, proszę, przekaż mu że odwiedzę go za jego komendą o 2:30; ani jego dbanie o Maskaradę nie zostało przeoczone, ani nie zostawimy go bez opiekuna - rzucił do Alistera po wysłuchaniu króciutkiego raportu o stanie prac.

W sali rady drgania wampirzych zmysłów ucichły jak morze przed burzą; Morgan potężnie wstęchnął gdy ledwo weszli a jego oczy od razu padły na rozwiązanie zagadki.

Teczki. Cholerne teczki.

Kiedy Adam wybrał ratowanie teczek nad ratowanie Elizjum, był zdruzgotany. Jeżeli pielęgnował jakieś nadzieje na docenienie przez przyszłego księcia sensu tej instytucji, umarły w tamtej chwili. Ale dla dobra społeczności, dla jedności która była konieczna dla przetrwania poświęcił swoje arcydzieło. Zbrukano je, spalono, zniszczono...wszystko byle jakieś świstki nie wpadły w niepowołane ręce. Zniszczyli Sabatnika i zamordowali cztery osoby. Łowców, nie łowców, mało ważne. Wykryli nawet impostora nasłanego przez Gerolda. W zachwycającej naiwności Adam odmówił zebranym czytania cudzych teczek; wydał każdemu tylko jego własną. Tremere z trudem wynegocjował te które były mu potrzebne do działania; kilka kolejnych przemycił w tych wcześniejszych. Cała reszta została w pieczy Regenta.

Który zapomniał o nich kiedy tylko nadarzyła się okazja wepchnąć się do nie swojej rozmowy.

Kolejno wskazywał nagłówki stojącemu obok Ericowi: Scully Jurgens, przejezdny Nosferatu; Road Devil, którego impostora spotkali w tej sali; Jefferson Midnight, niecodzienny przyjaciel Morgana; Roger Drugi, ich własny Regent Fundacji...

Te teczki też należało spalić, tak jak te które zabrał wcześniej. Przeczytać i spalić, tak aby nigdy nikomu nie wpadły w ręce. Szybko wsypali zawartość teczek do skórzanej aktówki którą drugi Tremere znalazł w sali. Puste teczki wylądowały na stole; miał co do nich pewien pomysł.

Teczki z cichym plaśnięciem uderzyły w stół...tuż obok wbitego miecza. Niepewnie chwycił wystającą rękojeść. Metrowa broń, w całości wykonana z kości; zauważył ją już poprzednim razem, ale nie dotknął jej z obawy przed pułapkami Tzimisce. Ale teraz, kiedy już wiedział z czym ma do czynienia, sytuacja była zupełnie inna. Z wysiłkiem wyciągnął go ze stołu; zauważył że ostrze wyraźnie wyszczerbiło się podczas walki. Pomijając sam materiał, miecz wydawał się nadspodziewanie...zwyczajny. Hrotgar, sire Thorsteina który z kolei był sire jego własnego sire, Korwina, własnoręcznie wykonał tą broń w swoim warsztacie w Wiedniu. Jak ani w którym momencie Władimir mu go skradł(czy to był bezpośredni powód jego ucieczki z Europy?), Morgan się nie dowiedział. Ale z jakiegoś powodu widywano go raczej w rękach Natalie.
Morgan otworzył oczy stojąc z mieczem w dłoni, a drugą rękę trzymając na pustych teczkach; ten zapach szlamu ...

Nosferatu w drzwiach. Ten sam co przedtem. Czyli zagrożeniem było że to on..
-Sabat chuj czy nie? Dawać mi te teczki! JUŻ!- ...weźmie te teczki. Ale przecież mając wszystkie karty w ręku. Odruchowo wzbogacił paletę zmysłów, tak jak zawsze gdy oceniał rozmówcę: gniew, nienawiść, strach...ale i potrzeba przywódcy. Doskonale. Mógł próbować obezwładnić przeciwnika razem z Ericiem, ale widział jak sabatnik rzucił ciałem swojej ofiary kilkanaście metrów.

- Billy, uważaj na plecy - zaczął Morgan - Tak, TY, Johnie Smith, który byłeś koło posiadłości Marchinga niecałą godzinę temu. Nie chciałbyś znowu zawalić zwiadu tak że wszyscy zostaną zakołkowani i biskup po raz kolejny będzie musiał nas ratować, prawda? - to powinno nim wstrząsnąć na tyle żeby zaczął słuchać
-O ja cię pierdolę, kolejny świr! Więcej was matka nie miała? Jaka jest twoja wataha, pod jakim bisku... - Nosferatu zobaczył jak Alister otwiera okno i szykuje się do skoku, a Eric skacze za zasłonę i wyciąga w jego kierunku dwa rewolwery - aaa czyli jednak Sabat chuj. Dawaj teczki to nie będzie wpierdolu! -
- Ja Sabat? O co ci chodzi? - Eric może nie połapał się w sztuczce na tyle żeby grać razem z Morganem, ale przynajmniej nie przeszkadzał.
- Skaczę! - krzyknął do Tremere - I wam radzę to samo! -
W końcu.
- Pod kardynałem di Polonią, pośrednio przez Gerolda, jego biskupa pomocniczego - wyciągnął w stronę Erica teczki w geście zatrzymania się - Ghul już nas nie słyszy, możesz przestać udawać - opuścił broń niżej - Moja wataha, poza tym tutaj, jest zakamuflowana w mieście. Co robi twoja? - odpowiedział Smithowi
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 03-06-2015 o 00:34.
TomBurgle jest offline  
Stary 03-06-2015, 00:27   #149
 
archiwumX's Avatar
 
Reputacja: 1 archiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputację
Ericowi nie był0o trzeba powtarzać... wypalił z obu rewolwerów w sabatnika i biegiem udał się za Morganem.

Na pytanie o watahę Tremere odpowiedział:
- Moi ludzie pilnują spraw Zakładu Badań Paranormalnych.
 
__________________
Szukam tajemnic i sekretów.
archiwumX jest offline  
Stary 06-06-2015, 09:42   #150
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
James czuł się lepiej w roli obserwatora, więc pozwolił Lionelowi odezwać się jako pierwszemu. Ze zdumieniem zauważył, że witający go Toreador bełkocze coś w kilku różnych językach, co go zaalarmowało. Kilka słów zabrzmiało znajomo: salve, lingua, Imperator. To chyba łacina.
-Co to ma znaczyć, so się z tobą do cholery dzieje?Zawarczał, przeszywając miejscowego wampira wzrokiem. Slava uspokajająco położyła mu ręke na ramieniu
-Ciiiiii haszz- szepnęła mu do ucha - Wyluzuj, później zdązysz zrobić coś głupiego, spróbuj sie zachowywać, później możesz żałować pochopnych ruchów...
James machnął ręką, przenosząc swoje spojrzenie na ghula, który zbył ich i zaczął się oddalać.
-Możemy poczekać, ale czemu on bełkocze bez sensu? Jestem szeryfem przysłanym przez Księcia Lincoln żeby pomóc w Krwawych Łowach na Sabbat….
-Wiem kim jesteś, byłeś już tutaj kilka razy. Witam w Omaha, niestety zdarzyła się tutaj prawdziwa tragedia - książę i jego dwór zostali zniszczeni przez Gerolda. Jesteśmy na jego tropie. Lokalni Kainici wybrali mnie regentem do czasu gdy nowy książę nie zostanie wybrany - Adam zaczął mówić, tym razem po rosyjsku.
- Dobrze o tobie świadczy fakt, że mówisz w wielu językach, ale czy moglibyśmy porozmawiać po angielsku by reszta rozumiała? - przeszedł na angielski - Ciebie też bym o to prosił, mimo że język polski jest miły dla mojego ucha - dopowiedział Slavie po polsku.

Slava spojrzała na Adama, na Jamesa i ponownie na Adama nic nie rozumiejąc.
-Adam powiedz mi w jakim języku teraz mówię. - zapytała pytając po francusku.
-Po hiszpańsku? Nie, to chyba portugalski, odmiana Brazylijska..
-A teraz jaki to język? - Zapytała po polsku
angielski? Przestań się ze mną bawić!
- Mylisz się Adamie, nie wiem co się dzieje ale ktoś tu się bawi się z naszą percepcją mówiłam po kolei po angielsku, francusku i dopiero ostatnie zdanie powiedziałam po polsku, James mówił cały czas po angielsku.
-Wybacz, ale to wy zaczęliście. Chyba że ktoś mi namieszał w głowie
- Wcześniej mówiłes do nas po czesku, chorwacku i łacinie, więc sam rozumiesz, że mogliśmy czuć się odrobinę zmieszani.
W tym momencie rozległ się odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Sława spojrzała w tamtą stronę i oniemiała z oburzenia -Wszystko rozumiem ale żeby od razu zatrzaskiwać nam drzwi przed nosem...

Po chwili jednak usłyszała strzały… nawet nie zdawała sobie sprawy kiedy jej dłoń powędrowała do szabli i po chwili ze zdziwieniem zauważyła że stoi w pozycji obronnej i że zmysły same uległy wyostrzeniu.
James zastrzygł uszami słysząc strzały, odskoczył od Adama i wyciągnął swój karabinek, celując w niego.
-Co tu się dzieje?! Może nie jesteś wcale Adamem tylko szpiegiem Sabbatu przebranym przez Tzimisce?
Slava szybkim ruchem podważyła lufę karabinu .
-Gangrel wyluzuj, zobacz on nas nie atakuje, mam przeczucie, że wrogowie są raczej w środku.
-Slava, nie przeszkadzaj kiedy próbuje przesłuchać podejrzanego.
-Jeszcze zdążysz, umówmy się ja zostanę i będę zabawiać rozmową obecnego tu gentelmena a ty idź lepiej zobaczyć co tam się wyrabia w środku, bo mam przeczucie, że to raczej nie jest piknik
James popatrzył przez chwilę na Toreadora, który stał i patrzył na nowo przybyłych ze zdziwieniem.
- Mówiłem wam, rozmawiajmy po angielsku, nie znam języka w którym teraz rozmawialiście. Czy to japoński? - odpowiedział Adam.
- Mówiłam Ci już ktoś tu się bawi naszą percepcją, coś tu śmierdzi, tylko kto potrafiłby zrobić coś takiego? - Slava mówi ponownie po polsku wiedziona nadzieją, że i tym razem Adam usłyszy angielski.

James uznał, że Adam raczej nie jest Agentem Sabbatu, szpieg nie zachowywałby się tak idiotycznie i skierował się w stronę drzwi.
- Wchodzimy- Powiedział, przestrzeliwując zamek.
Rozległ się głuchy odgłos uderzenia pocisku o metalowy zamek. James kopniakiem usiłował otworzyć drzwi, ale one ani drgnęły. Stojąca trochę dalej Sława usłyszała szczęk metalu, jakby ktoś poruszał łańcuchami. Wygląda na to że ktoś obwiązał klamki łańcuchem z drugiej strony. Chyba łatwiej będzie wejść oknem niż rozwalić drzwi.
- Patrzcie! To Morgan! - Adam pokazał na okno na pierwszym piętrze, nad głównymi drzwiami.
Tremere stał w oknie i pokazywał na coś, krzycząc:
Hу посмотрите товарише! там волк! оборотень! - pokazywał w krzaki. Wilkołak, brzmiało groźnie.
-Co się dzieje, potrzeba tam wsparcia na górze? I jaki, kurwa, wilkołak?! Karl, czujesz wilka?! - James spojrzał na swojego psa ghula. Pies spojrzał pytająco na pana.
James szczeknął do swojego psa, używając zdolności wynikających z animalizmu, by powtórzyć pytanie w jego języku -Duży wilk, wyczuwasz!?
Slava odwróciła się, spojrzała w krzaki i wytężyła swe nadprzyrodzone zmysły, aż do granicy bólu.

- Uważaj! James uciekaj - krzyknął Adam wyciągając pazury. James spojrzał do góry i zobaczył lecącą w niego butelkę z wetkniętą płonącą szmatą. Ot, ulubiony napój pana Mołotowa.
- Nie trzeba wsparcia, dajemy sobie radę!
James błyskawicznie odskoczył z pola rażenia, wykonując skok i przewrót. Unik się udał, ledwo ledwo ale James uskoczył. Przed drzwiami była teraz ściana ognia.
Wyglądało, że butelką rzucił Morgan. James otrząsnął się, lekko wtrząśnięty, był tak blisko ognia, czuł jak jego Bestia zaczyna się budzić, lepiej nie tracić kontroli….po kilku sekundach czuł jednak, że utrzymał kontrolę.
-Czemu tym rzuciłeś?! - odkrzyknął.
Odpowiedź była chyba po chińsku. James nie zrozumiał.
-Coś mi się tu nie podoba stary. - Slava spojrzała na Gangrela - -Myślę, że dobrze by było gdybyś sprawdził co tam naprawde jest grane
- Slava, zostań tu z Karlem i Adamem. Ja wchodzę. Mówiąć to, James wezwał swoja pierwotną moc, a jego paznokcie zmieniły się w gigantyczne pazury.
Podbiegł do sąsiedniej ścany zamku i zobaczył podnoszącego się z ziemi policjanta, około pięćdziesiątki. Okno na górze było otwarte.
- Wiesz co tam się dzieje?!- James zaczął wspinać się, używając pazurów do zaczepienia. Cholerna Maskarada będzie naruszona, jeżeli ten policjant to zwykły człowiek…. Zaczął spalać swoją krew, żeby zwiększyć siłę i szybkość.

Chwilę po tym jak butelka się rozbiła, Lionel wyciągnął pistolet i zaczął strzelać do Morgana. Tamten już się nie wychylił, ani nie odpowiedział.
Adam ani myślał tu zostać. I też miał pazury.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 06-06-2015 o 10:06.
Lord Melkor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172