Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2015, 18:04   #6
Deadpool
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Ricco śmiał się. Głośno i bez powodu. Bardziej irytująco niż zazwyczaj. Robił tak gdy był zakłopotany. Grupa nie tylko musiała jechać aż z centrum aby trafić do doków, Ricco nie znał okolicy i stracił ekipie kilka minut, prowadząc ich w kółko. Przynajmniej dzięki temu Jackie zasnęła z znudzenia. Dwójka miała święty spokój. Nawet wymknęła się z samochodu nie budząc jej. Właściwie nawet nie wiedzieli, czy młoda chciała być obudzona, czy nie do końca.
Gdy dwójka stanęła przed magazynem, drzwi były zamknięte.
- Nie ma co ich kłopotać. – stwierdził Ricco, podchodząc do jednej strony bramy. Złapał ją oburącz i powolnym krokiem, z głośnym zgrzytem zaczął rozsuwać skrzydło na oścież. Nawet Nathan musiał przyznać, że jego siła była ponadprzeciętna. Jeżeli Ricco miał coś poza wielgachnym sercem, były to ogromne łapy.
Światło spokojnie zaczęło wchodzić do środka. Na początku widać tam było tylko jedną osobę. Drobna, kształtna sylwetka młodej dziewczyny, dopiero po dłuższym namyśle została skojarzona z Benną Scacchi, czy też oryginalnie Cavallo. Kobieta odwróciła się nagle, jak porażona, gdy tylko zorientowała się że hałas pochodził od otwieranych drzwi. Pot znajdował się na jej twarzy, a sama wyglądała na dość mocno zdenerwowaną. Po dwóch chwilach dłużej, światło zalało resztę pomieszczenia. Nathan dowiedział się o co chodziło.
W środku znajdowali się ludzie w garniturach krojem ikonicznym rodzinie Luna. Cztery martwe jednostki, w różnych odległościach od Benny.
- I co, są tam? – spytał Ricco, odrywając się od bramy.
- Bloody bollocks… są martwi. - Nathan odruchowo przytknął rękawicę do ust, a gdy ją odciągnął pojawiły się ledwo widoczne nici, które szły od jego zębów do koniuszków jego palców. Wykonał wymach, a połyskujące nici już znajdowały się w szerszym obszarze, głownie skupiając się wokół Benny. Powoli kroczył w jej stronę, rozglądając się wzrokiem w około.
- Walizka i wyjaśnienia. Teraz. - Oznajmił głosem nie cierpiącym sprzeciwu. Na ten moment wstrzymywał się z pochlastaniem jej na kawałki, chyba że dziewczę postanowi się ruszyć.
Benna wyglądała na przesadnie przerażoną, zalewała ją panika.
Ricco z kolei, cóż, wyglądał jakby nie do końca zrozumiał co powiedział Nathan i zajrzał do środka dość wesoły, tylko po to, aby jego twarz zalał wyraz furii, nieskończonej nienawiści.
Benna nie chciała odpowiadać ani temu wyrazowi twarzy, ani zimnemu spojrzeniu Nathana. Rzuciła się za siebie w biegu, w głąb magazynu, do cienia.
Nathan nie miał zamiaru dać jej uciec. Zresztą, nie do końca miała gdzie. Szybkim ruchem ściągnął na nią swoje liny, które szybko się z nią zetknęły, nawet zaczęły zawiązywać...a potem Nathan nie czuł żadnego obciążenia. Na ziemi został tylko but. W momencie wejścia w cień, kobieta zniknęła.
- Tch… - Mruknął, cofając nici do rękawic, które po drodze zebrały but wprost do dłoni Nate’a. Oglądnął dokładnie buta, sprawdzając jego markę i rozmiar. Następnie zbliżył się do ciał by stwierdzić co dokładnie ich zabiło. Co ciekawe nie wydawało mu się by to właśnie Benna była ich oprawcą. Ale było jeszcze zbyt wcześnie by wyciągać jakikolwiek wnioski.
Jeden z mężczyzn miał podcięte gardło. Dwóch było wbitych w ziemię przez jakąś ogromną siłę. Jakiś tam jeden w kącie miał rany cięte.
Ricco rozrzucał wszystko co mógł znaleźć w zasięgu wzroku. Nie widział jednak ani przesyłki, ani Benny. - Co tu się stało do cholery!?
- Nasz kopciuszek nie spowodował ich zgonów, tego jestem pewien. Chyba że posiadała by jakiś artefakt conajmniej klasy S. Dwóch z nich jak widać wbito w glebę z ogromną siłą, a jednemu poderżnięto gardło. Na niej nie było nawet kropelki krwi. Ktoś tutaj był jeszcze przed nią. Co więcej nie wyciągnęli nawet broni, więc “a” Nie zdążyli. “b” Ufali temu komuś. - Stwierdził Nate odpalając papierosa, uprzednio wyrzucając but za siebie. - Zadzwoń do Dona, ja się jeszcze rozejrzę. - Zaciągnął się dymem zaczął krążyć po magazynie szukając jakichkolwiek nie regularności w tym miejscu.
Chodząc po pomieszczeniu Nathan zorientował się, że ten stary i poniekąd porzucony hangar jest nieco zadbany. Możliwe było, że okazjonalnie Don Sovrano z niego korzystał. Jedno z okien hangaru, dość odległe i zastawione od strony wejścia kilkoma beczkami, było otwarte. Patrząc nie aż tak daleko stąd, młody mafiozo dostrzegł Gio i Annę, część rodziny, znęcającą się nad jakimś zapłakanym mafiozem w polu pełnym leżących na ziemi ubrań. W międzyczasie, dźwięk telefonu rozległ się po pomieszczeniu.
Już miał zakląć gdy ujrzał dwójkę znajomych twarzy którzy tak mile spędzających wolny czas gdy tutaj zginęło czworo ich chłopaków. Przerwało mu to jednak donośne dzwonienie telefonu.
- Czy to twój Ricco? - Zapytał nie czekając jednak na odpowiedź, postąpił w stronę źródła dźwięku.
- O! Tak. Don oddzwania. Daj mi moment. - mężczyzna odszedł porozumieć się z nadawcą połączenia. W międzyczasie, Gio i Anna zaczęli odchodzić.
W kieszeni Nate’a rozbrzmiała komórka.
Ujrzał dobrze znane mu imię, odebrał komórkę cały czas patrząc na dwójkę. Powiedział jedynie.
- Patrz godzina trzecia. Chodźcie tu. - Nie dał nawet szansy na odpowiedź tak szybko się rozłączył. Pet w jego ustach już się dopalał, wypluł go i zapalił następnego papierosa.
Kilka chwil później progi hangaru przekroczył Gio w towarzystwie Anny
-Cześć Nate, o cześć… - witał się z lekkim uśmiechem, ale urwał widząc że Ricco rozmawia przez telefon, nie chciał mu przerywać. Dopiero po chwili zauważył ciała członków Luny.
-Matko i córko, co tu się stało? - zapytał Nathana wskazując zwłoki.
- Tego próbujemy się dowiedzieć. - Strzępnął popiół obchodząc dookoła zwłoki. - Nic nie zrobimy, dopóki nie dostaniemy wytycznych od Dona. Inna sprawa co wy tu robiliście? - Domyślał się co dokładnie robili ale chciał to od nich samych usłyszeć.
-Byliśmy na spacerze. Anna musiała upuścić nieco pary zza kołnierza i poprosiła bym jej towarzyszył. - Gio zaczął spokojnie - Zostaliśmy zaczepieni, ale napastnicy się przeliczyli. Został tylko ten jeden, którego widać przez okno. Niestety ten fircykowaty Grek musiał się wtrącić kiedy dawaliśmy mu nauczkę. A przecież robiliśmy im przysługę. - westchnął - Sukinkot zaczął wygrażać, że poskarży się naszemu Donowi i wylądujemy w piachu, że tak to ujmę w skrócie.
Nate otworzył usta, chcąc się wypowiedzeć na temat ich sposobu “upuszczania pary”, lecz zaniechał tego natychmiastowo. Westchnął jedynie, a po kilku zaciągnięciach się dymem przemówił w końcu.
- To w końcu ich teren. - Poprawił monokl, po czym kontynuował. - Była tutaj jedna ze Scacchi, ale uciekła zanim cokolwiek z niej mogłem wydusić. Ale nie wyglądała mi na sprawcę. To zaś wygląda jakby ktoś chciał umyślnie wywołać wojnę między rodzinami. Bloody hell, obym się mylił. - Pstryknął dopalającego się peta w dal.
-Może i ich teren, ale żeby nas straszyć naszym własnym Donem? To przegięcie… - Gio skrzywił się - Jeśli wojna wybuchnie mamy przewagę, jesteśmy silniejszą rodziną niż Scacchi. No i ich capo nie mogą się mierzyć z nami. - uśmiechnął się lekko
- Młody jesteś więc wybaczę taki tok myślenia. - Uniósł delikatnie brew. - Wojna nie przyniosła by korzyści żadnej stronie. Za to szkody by były bardzo zauważalne. - Z końcem tego zdania spojrzał na Ricco.
-Słyszałeś kiedyś pojęcie Blitzkrieg przyjacielu? Myślę że do naszej sytuacji pasowałoby idealnie. - Gio widocznie nie tracił pewności siebie. - I nie przesadzaj z tą młodością, nie wydajesz się wiele starszy ode mnie. Ile możesz mieć lat, 25?
- Gdybyś był młodą damą uznałbym to za komplement. - Uśmiechnął się półgębkiem Nate. - Rozważcie zabieranie ze sobą tej rudej berserkerki. Świetnie byście się uzupełniali. - Prychnął delikatnie, ni to z oburzenia ni to frustracji.
-Zapamiętam, JEŚLI będę szukał guza. - młody capo położył silny nacisk na słowo “jeśli”. - Aczkolwiek nie wiem, czy Jackie chciałaby się od Ciebie oddalać. Chyba ma się ku Tobie. - kącik ust Marotti’ego podniósł się lekko.
Na twarzy mężczyzny pojawiło się coś w rodzaju oburzenia zmieszanego z zaskoczeniem. Rzadko mu się zdarza ale nie wiedział co ma odpowiedzieć machnął tylko ręką. Widząc kiwnięcie głowy Ricco, Nate wiedział co robić. - Zbierajmy się i zabierzmy tych poor bastards. - Mruknął niezadowolony.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline