Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2015, 20:24   #9
Eleishar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
Anna niestety nie była tym razem zmotoryzowana, więc wyścig musiał poczekać na inną okazję. Gio wyciągnął ze skrytki pod siedzeniem zapasowy kask i podał go dziewczynie, bezpieczeństwo przede wszystkim.
-Trzymaj się mocno, zamierzam pognać. - rzucił sadowiąc się na swoim cacku, a chwilę potem poczuł jak młoda capo przytula się do jego pleców (oczywiście dla bezpieczeństwa) i ruszył z piskiem opon. Motocykl połknął dystans do doków w niesamowicie krótkim czasie. Młodzieniec odstawił swoją maszynę we w miarę bezpiecznym miejscu, po czym ruszyli na “przechadzkę”.
- Wiesz, momentami zastanawiam się, jak to jest że takie gangi gimbusów w ogóle krążą po tym mieście. – zauważyła Anna, szlajając się z Gio pomiędzy opuszczonymi magazynami portowymi. - Czy oni są aż tak nieświadomi ile rodzin mafijnych jest w tym mieście, czy po prostu biorą z nas przykład i liczą, że nagle trafią do środka? – zgadywała. - Cóż, to drugie czasem się zdarza.
-Chcą pokazać jacy to są mocarni i gdzie mają wszelkie zasady, idiotyzm… Jako nastolatek byłem bardziej zdyscyplinowany. - odpowiedział, sam gadał jak wielce doświadczony, choć miał ledwie 20 lat na karku - Pewnie myślą też, że są niezniszczalni i nawet Bóg ich nie ruszy. O ile w niego wierzą oczywiście, wiesz jak modny jest obecnie ateizm. - wzruszył ramionami. Nie rozumiał tej mody, no ale jako typowy Włoch był zawsze chowany na Katolika, w końcu Watykan był o przysłowiowy rzut kamieniem. Rodzice by chyba padli na zawał, widząc że zarabia na zabijaniu.
Zatrzymała się, widzą grupę czterech, może pięciu młodziaków w wieku licealnym siedzących pod motocyklami na ziemi. Bodajże grali w karty, przy okazji pijąc piwo. Wydawali się w miarę trzeźwi. Gdy Gio osadził na nich swoje spojrzenie zauważył, że również jest badany wzrokiem przez jednego z nich. Musieli zwrócić na siebie uwagę mniej więcej jednocześnie. Coś w środku chciało się uśmiechnąć. Przyszli zaczepiać ludzi, ale z całym swoim doświadczeniem, widząc wzrok młodzika, Marotti wiedział, że jego ofiary nie będą potrzebować zaproszenia.
- Witamy zakochaną parę. – odezwał się młodzik. Był zdumiewająco wysoki, niewiele mu brakowało do metra dziewięćdziesięciu, choć jeszcze nie był koszykarzem z urodzenia. Był za to dobrze umięśniony, szczególnie na plecach. Nosił obdarte ubrania, dobrze dopasowane do nieumytych włosów, oraz dość zadbaną skórzaną kamizelkę, która pewnie była jego życiowym dobytkiem. - Może zdołamy w czymś wam pomóc? – spytał, uśmiechając się kącikiem ust.
Zgodnie z przewidywaniami, w dokach zawsze łatwo znaleźć jakąś bandę szukającą guza (i zapewne łupu w postaci paru porfteli czy biżuterii). Chyba pięciu chłopa, na dodatek młodszych od niego, zapowiadało się wręcz za prosto. Gio nie chciał jednak iść na łatwiznę, postanowił więc nieco się zabawić zanim przejdą do konkretów (lub jak kto woli mordobicia) i poudawać wystraszonego. Przy okazji ciekaw był, czy Anna podejmie grę, to mogłoby naprawdę ładnie ubarwić sytuację. Nabrał powietrza gwałtownym wdechem, jak ktoś kto wyraźnie się wystraszył i zaczął się “tłumaczyć”, przybierając możliwie nietęgi ton. Nie był wybitnym aktorem, ale próbować można.
-N..n...nie, nie trze-e-eba, p-poradzimy s-sobie sam-mi. - podniósł ręce w typowo obronnym geście, dając znać że nie szuka guza. Jeśli ocena go nie myliła, to zaraz zacznie się robić interesująco, zwłaszcza że zarówno rolex jak i pierścień który nosił stanowiły łakomy kąsek dla złodziei, a stały się dobrze widoczne. Niech tylko te małe skurwiele połkną przynętę. - N-nie b-będzi...iemy wam sp...sp-pra-awiać kło-opo-otów. - miał nadzieję że wypada przekonująco, chciał by ta dzieciarnia zrobiła się zbyt pewna siebie. Ścieranie takich nadętych uśmieszków z gąb “ofiar” stanowiło bardzo przyjemną rozrywkę.
- Spoko, to idź. - odpowiedział chłopak z cwanym uśmieszkiem, popijając piwa.
-J-j-jasne, już s-sobie idzie-emy. - starając się nie wyjść z roli Gio złapał Annę pod rękę i ruszył w przeciwną stronę.
-Jak sami zaraz nie zaczną, to chyba szewskiej pasji dostanę. - szepnął jej do ucha gdy zrobili parę kroków. To było dość dziwne że tego typu goście nie próbowali fikać, chyba że grał aż tak beznadziejnie… Choć bardziej prawdopodobną opcją było że zaatakują od tyłu, więc młodzieniec zachowywał czujność.
Brzdęk. Brzdęk upadającej puszki był czymś, co dało Gio sygnał do obrotu. Szybkim piruetem odwrócił się za siebie, widząc szarżującego z nożem chudzielca, jednego z pięciu zawadiaków. Prosta, zamaszysta pięść wbiła jego krzywy ryj prosto w ziemię. Z dzikim uśmiechem Anna dołączyła do zabawy, wyciągając z kabury pistolet i bez ostrzeżenia strzelając jednemu z nich w nogę. Ot, dla sportu.
Grupę zalało przerażenie. Wyszczególniony wcześniej dryblas zrobił pół kroku w tył. Jego cwany uśmiech, teraz...zdradzał ogłupienie, jak i zdziwienie. - S...spokojnie… - nie wiedział nawet co powiedzieć.
-Ależ ja jestem całkowicie spokojny, na wasze szczęście nie zdążyłem się za mocno zirytować tym, że tak niemrawo czekaliście by wbić nam noże w plecy. Wtedy bylibyście w gorszej sytuacji. Choć i tak macie zamaszyście przejebane. - z roztrzęsionego jąkały, jakiego przed chwilą zgrywał Gio nie został nawet ślad, a krzywy uśmieszek zwiastował, że zabawa dopiero się zaczyna. - Znaj jednak moje dobre serce, jeśli zdołasz mnie pokonać w walce na pięści, to damy wam spokój. - było to oczywiście łgarstwo, bo umówili się z Anną na sprawienie łomotu bikerom, ale tego gościa chciał mieć dla siebie, ona mogła zająć się pozostałą czwórką, no teraz już dwójką. Na dodatek dzięki doskonałemu panowaniu nad własnym ciałem, młodzieniec bardzo dobrze maskował kiedy kłamie. Choć czy tak naprawdę kłamał? Gdyby przegrał, to mieliby znak że Anna też raczej sobie nie poradzi, ale takiej opcji nawet nie brał pod uwagę.
Postrzelony bikers spojrzał na swojego kolegę z łzami w oczach. Uliczny wojownik nie mógł zaprzepaścić takiej szansy na… cóż, przetrwanie.
- Dobra! Jak sobie chcesz. Jesteś jakimś palantem z Scacchi? - spytał, widocznie myśląc, że trafił na mafioza. Ciężko było się tu spodziewać jakiegoś innego, niż właśnie z tej rodziny.
Mężczyzna, albo raczej rosły chłopak podszedł w przód. Zdjął z siebie kamizelkę, rzucając ją na ziemię, jakby miało to jakoś zwiększyć jego możliwości. Przyjął dość zgrabną pozę. Jedna noga w przód, garda w górę, podskakiwał miarowo. Coś tam o walce wiedział.
-Widzę, że boks ci nieobcy. Przynajmniej nie będę się nudził. I nie, nie jestem Scacchi. Jestem tylko gościem którego wkurwiają gangi bikerów. - odpowiedział spokojnie, po czym przyjął postawę stylu węża. Tego dzieciaka czekało kilka bardzo bolesnych sekund, zanim padnie jak długi.
Bandzior był o dziwo mało agresywny. Starał się zachować, a nawet zwiększyć dystans, delikatnie oddalając się z każdym podskokiem. Patrzył to na Gio, to na Annę, która straszyła pistoletem jednego bandziora po drugim, każdy z nich mniej lub bardziej przerażony.
-Zaczniemy w końcu, czy moja dziewczyna ma zacząć strzelać do twoich kolegów? To ma być walka, a nie zabawa w berka… - młodzieniec nadal był spokojny, dzieciak wyraźnie stracił cały rezon, skoro nie próbował atakować. Gio dość szybko skrócił dystans, przechodząc jednocześnie do bardziej naturalnej postawy. Z uciekającym przeciwnikiem walka była nudna. Ciekawe za to mogło być, jak zareaguje Anna, na określenie “moja dziewczyna”. Chłopak uśmiechnął się lekko do siebie i korzystając z rozpędu wyprowadził szybkie kopnięcie po łuku na wysokość barku oponenta. Żeby biker przestał uciekać, musiał być zajęty czymś innym, jak choćby obroną.
- A jaja ci odstrzeli- Anna nie odpowiedziała z zadowoleniem. Jednak tym co przyciągnęło uwagę Gio były nie jej słowa, a reakcja bikersa. Gdy tylko mafiozo ruszył w jego stronę, ten rzucił się w bok, na rozproszoną i ogółem ignorującą go Annę. Szczęście jego chciało, nawet doleciał te dwa kroki w bok i mniej więcej w momencie w którym złapał jej utrzymującą pistolet dłoń, Gio odstawiał swoją nogę na ziemię. Mężczyzna który wyglądał na siłacza, miał w sobie o dziwo sporo prędkości.
Gdy pistolet zszedł z linii strzału, pozostała dwójka na nic nie czekała, rzucając się prosto do...ucieczki.
Chyba nie na to liczył ratujący ich mężczyzna, którego twarz w tym samym momencie zaczęła zdradzać przerażenie, gdy szarpał się z Anną.
-Już, kurwa nie żyjecie, wszyscy. - Gio nawet nie zatrzymał na głupim bikerze wzroku, błyskawicznie wyciągnął spod płaszcza glocka i oddał szybko po jednym strzale w kierunku jego uciekających kolegów. Nie chodziło mu o śmiertelne postrzały, jedynie o uniemożliwienie ucieczki. Następnie zwrócił się do swojego niedoszłego przeciwnika - Puść ją skurwysynu, albo będziesz błagał o śmierć kiedy z tobą skończę. A sam sobie z naszą dwójką nie poradzisz. - ton gangstera był tak lodowaty, że aż dreszcze przechodziły po plecach. Był podwójnie wkurwiony na tego chłopaka i zamierzał dać mu to dobitnie do zrozumienia.
Jeden z gangsterów dostał w ramię, zatoczył się, ale biegł dalej, adrenalina robiła swoje. Drugi dostał w plecy, przewrócił się, ale zaraz po tym próbował wstać. Nie wyglądał na kogoś kto oberwał w jakiś organ.
Mężczyzna szarpiący się z Anną nie przestawał. Był przestraszony, pewnie wiedział że nie czeka go nic ciekawego, a ton głosu Gio tylko dolewał oliwy do ognia. Kobieta w końcu podcięła mu jakoś nogę, przewracając go na ziemię. Jego wyraz twarzy stwarzał pewnego rodzaju pytanie. “Jakim cudem jeszcze nie zlał się w gacie?”
~Kurwa, ale mam pecha, dawno tak kiepsko nie strzelałem… - tętno młodego gangstera lekko przyspieszyło. Tym raz wycelował dokładniej i mierząc w nogi ponownie strzelił do wciąż biegnącego (w razie konieczności więcej niż raz), po czym wymierzył w próbującego się podnieść. Nie lubił strzelać w plecy, ale te małe skurwysyny nie zostawiały mu wielkiego wyboru.
-Drgnij, a cię rozwalę. - wycedził równie lodowatym tonem co przed chwilą.
-Patrz uważnie dla kogo ryzykowałeś życiem. Te kupy gówna zostawiły cię na śmierć bez mrugnięcia okiem. - mówił bezbarwnym głosem, wyraźnie do bikera przygwożdżonego przez Annę, ale cały czas celował w uciekinierów, na wypadek gdyby skuteczność jego strzałów okazała się mniejsza niż na początku mogło się wydawać.
Mężczyźni w oddali leżeli na ziemi. Próbowali się lekko podczołgać, to kładli plackiem na dłuższą chwilę, tamowali krwawienie czy po prostu podejmowali się innego, bardzo przypadkowego zabiegu. Był to potwornie żałosny widok.
Siedzący przy nich Biker również nie wiedział co ma mówić, przepocony spoglądał to tu, to tam. Drażniony przez Annę która raz celowała mu w łeb, a innym razem w jaja.
Nie spuszczając gnojów z celu Gio podszedł i złapał jednego za fraki, potem zrobił to samo z drugim chowając gnata i zaciągnął ich bliżej. W takim stanie i tak nie mogli się bronić.
-Pilnuj go, niech patrzy na koniec swoich “koleżków” i się nie rzuca… Będzie miał solidną nauczkę. - powiedział do Anny ściągając okulary słoneczne, a gdy trzymała bikera twardo na muszce złapał pierwszą ofiarę. Jego oczy zapłonęły piekielną czerwienią, a dzieciak zszarzał, wysechł, popękał i zamienił się w pył otoczony kupką ubrań.
-To samo czeka pozostałych trzech, a potem także ciebie. - powiedział zimno, sięgając po kolejnego śmiecia, któremu szykował identyczną randkę ze śmiercią - Choć w sumie szkoda by było cię zabijać, jesteś całkiem uzdolniony i gotów zaryzykować dla towarzyszy. Jeśli dasz mi jakiś dowód na swoją przydatność, mogę się za tobą wstawić.
-Nie ma wstawiania. Jak ty go nie strzelisz, to ja to zrobię. - uśmiechnęła się Anna, z zaciekawieniem patrząc na Gio - Więc faktycznie jesteś jakimś wampirem? Coś ty im zrobił? - Anna w końcu zainteresowała się jakąś rozmową, choć dla odmiany trzymany przez nią złoczyńca był bliski omdlenia z swoją białą z przerażenia, załzawioną twarzą.
-Wampirem? A widziałaś Ty kiedy wampira, który zamienia swoje ofiary w pył? - Gio mało nie parsknął śmiechem - Nie wyssałem z nich krwi, czy jakiegokolwiek innego płynu. Ja ich wypaliłem od wewnątrz. Potraktuj to jako dowód zaufania, bo pierwsza poznałaś sekret mojej skuteczności. - przeniósł wzrok na bikera - Ty za to masz niezmiernego pecha, bo jeśli jakoś nie przekonasz tej pani by nie odstrzeliła ci jaj, albo głowy, to twoje szanse na przeżycie drastycznie spadają. Choć mogłaby się w ramach odwdzięczenia dać przekonać do mojego pomysłu.
-”Wypaliłeś od wewnątrz? - spytała. - Czyli jak? To wyglądało jakbyś wziął ich wrzucił sześćdziesiąt lat do przodu, nie jakbyś ich wysadził. - zauważyła Anna. - Weź tego też tak zrób. Chce to zobaczyć z bliska. - zaproponowała.
-Tak wypaliłem. Spaliłem ich esencję życiową. - Gio widocznie niechętnie dzielił się informacjami - Mówiłem Ci już, wolałbym się przekonać, czy ten gość się do czegoś nadaje. Zostało jeszcze dwóch jego kolegów, po prostu patrz uważniej. - westchnął i złapał gościa który leżał nieprzytomny po prostym w gębę. Ustawił się tak, żeby Anna go widziała i powtórzył proces.
-Eeeh? Czyli to taki, nie wiem, chujowy wampiryzm? - podsumowała Anna. - Pozbawiasz ich esencji życia, ale nic a nic w zamian? Brzmi dość mało wiarygodnie. - stwierdziła. - C’mon, musisz mieć coś jeszcze… - przerwała swoją wypowiedź, nagle wstając i odkopując od siebie twardziela. - Zesrał się. No kurwa w spodnie się zesrał. - Jej wyraz twarzy był dość oburzony. Widać, zdążyła powąchać.
-Jak dla mnie to wystarczające. Wystarczy dotknąć i mój cel jest praktycznie od razu martwy. Na dodatek nie muszę sprzątać ciała, praktyczne czyż nie? - Anna nieco za mocno drążyła, ale Gio liczył że logiczne argumenty powstrzymają ją od zbytniej wnikliwości. Na odskok Anny mało się nie roześmiał, ale chwilę potem zapach obsranego bikera poraził jego czuły nos - Ja pier… ale smród. Ale dziwisz mu się? I tak długo wytrzymał zanim narobił w gacie ze strachu. - to było tak żałosne że młodemu gangsterowi aż zrobiło się żal mięśniaka, ale tylko na chwilę. Postanowił sprawdzić czy chłopak zemdleje ze strachu, postrzelony na samym początku przez Annę biker, szybko dołączył do trzech swoich kumpli. - Chyba teraz twoja kolej młody, bo coś negocjowanie własnego życia ci nie wychodzi, a świadków nie możemy zostawić… - mina capo nie wróżyła niczego dobrego, twarz miał wykrzywioną w dość okrutnym grymasie - Masz ostatnią szansę, potem zamienisz się w ser szwajcarski, albo w kurz.
Mężczyzna zasłonił dłoniami głowę, skulony zaczął piszczeć w nieartykułowany sposób. Rozumiał o co chodziło Gio, nie był jednak w stanie się pozbierać. Jakby się mafiozo nie starał, nie mógł go zrozumieć.
-Co wy tu wyprawiacie, na miłość boską? - wchodzący do portu tą samą ścieżką w dół z przydrożnej górki Xantos zwrócił swoją uwagę na ekipę. Był on znanym mediatorem z Scacchi.
-Dajemy nauczkę nadętemu gangerowi, nie widać staruszku? - Gio nawet nie spojrzał na Greka, jego ton był dość mocno nieprzyjemny. Nie słynął w mieście z miłości do Scacchi (jak chyba każdy w Lunie), więc nie zamierzał być sztucznie uprzejmy. - Byliśmy na małym spacerze i zostaliśmy dość chamsko i agresywnie zaczepieni, teraz wyciągamy adekwatne konsekwencje. - to rzekłszy zasadził mięśniakowi kopa tak mocno, że ten aż się zwinął z bólu.
-Mięczak… - wycedził z pogardą
-Zamierzasz nam przeszkodzić? - zapytał złośliwie, patrząc wyzywająco w stronę Xantosa.
- Niewątpliwie… na spacerze. Ostatnio dość często spacerujecie po terenie Scacchi z mizernymi zresztą efektami.- nie przejmując się słowami Gio, Xanatos ostentacyjnie nabijał, a następnie zapalił fajkę dodając.- A potem ten biedaczyna Mezzo musi się za was tłumaczyć.
-Co tu kto i kiedy wyprawia, to nie moja sprawa. Przechadzka to żadne przestępstwo, o ile prawo się nie zmieniło w ciągu ostatniej godziny. - wtrącił młody gangster
Po czym zaciągnął dymka i dodał.- Wasze spacery tutaj zaczynają wywoływać pewnie migreny u don Rosso, a efekty waszych działań są opłakane w skutkach, więc… nie pogarszajcie sytuacji i wracajcie na swoje terytorium.
-Robimy wam przysługę dając nauczkę zaczepnym gangerom, a Ty mi jeszcze grozić próbujesz? Chyba Ci się dym rzucił na mózg staruszku… Zrób lepiej w tył zwrot, zanim pomyślę, że sami tych kmiotów na ludzi napuszczacie. Atak na Lunę raczej wam się nie przysłuży. - ton młodzieńca zaczynał zdradzać irytację.
Anna zaczęła badać zachowanie Gio z niepewnym spojrzeniem.
Xanatos zignorował Gio spoglądając w kierunku Anny i rzekł głośno.- Weź tego wściekłego psa na kaganiec, zanim narobi ci kłopotów. Chyba nie chcesz, aby don Rosso stwierdził, że z was lepszy będzie pożytek w grobie?
Anna zaśmiała się. - Jesteś za stary na groźby, dziadek. - skomentowała. - Ale masz racje, już dostałam po uszach za robienie u was burdelu. Chodźmy stąd, Gio.
Marotti wziął głęboki oddech, przymknął na chwilę oczy i wyraźnie się uspokoił.
-Niech Ci będzie Anna, ale jesteś mi coś winna. - westchnął i zrobił w tył zwrot, oddalając się w kierunku, z którego przyszli. Nie omieszkał jednakże po drodze sprzedać ostatniego kopniaka leżącemu bikerowi. I tak nikt nie uwierzy w to, co ten dzieciak widział. Przecież został dotkliwie pobity i jest w szoku.
-Masz szczęście dziadek, że ona tu jest. Gdybym był sam nie skończyłoby się tak miło. - rzucił na odchodnym do nadętego pajaca w fikuśnym garniturku.
~Mięknę na stare lata. Mogłem go przecież zabić… - pomyślał z goryczą, choć do starości było mu daleko.
Najpierw Anna chciała odreagować, a teraz on czuł że mu to będzie potrzebne. Wyciągnął komórkę i wystukał numer do Ricco, niestety zajęte.
~Hm… kto może być w pobliżu... - dumał otwierając listę kontaktów.
~Crescente nie, Crowford… a co szkodzi, sprawdźmy. - wybrał numer do Nate’a i zaczął dzwonić.
Kumpel po fachu ledwo odebrał i już się rozłączył, ale Gio zdołał zasłyszeć krótką instrukcję. Spojrzał we wskazanym kierunku i zobaczył go w oknie jakiegoś magazynu.
-Wygląda na to, że nie tylko my dziś mieliśmy chęć na spacer. - zwrócił się do Anny i skierował się w miejsce gdzie przebywał Nathan, ciekawe czy miał jakieś towarzystwo. Hangar był blisko, więc po chwili znaleźli się na miejscu.
-Cześć Nate, o cześć… - witał się z lekkim uśmiechem, ale urwał widząc że Ricco rozmawia przez telefon, nie chciał mu przerywać. Dopiero po chwili zauważył ciała członków Luny.
-Matko i córko, co tu się stało? - zapytał Nathana wskazując zwłoki.
- Tego próbujemy się dowiedzieć. - Nate Strzepnął popiół obchodząc dookoła zwłoki. - Nic nie zrobimy, dopóki nie dostaniemy wytycznych od Dona. Inna sprawa co wy tu robiliście?
-Byliśmy na spacerze. Anna musiała upuścić nieco pary zza kołnierza i poprosiła bym jej towarzyszył. - Gio zaczął spokojnie - Zostaliśmy zaczepieni, ale napastnicy się przeliczyli. Został tylko ten jeden, którego widać przez okno. Niestety ten fircykowaty Grek musiał się wtrącić kiedy dawaliśmy mu nauczkę. A przecież robiliśmy im przysługę. - westchnął - Sukinkot zaczął wygrażać, że poskarży się naszemu Donowi i wylądujemy w piachu, że tak to ujmę w skrócie. - Może nie pokrywało się to w 100% z przebiegiem wydarzeń, ale młody gangster tak to postrzegał.
Nate otworzył usta, chcąc się wypowiedzeć na temat ich sposobu “upuszczania pary”, lecz zaniechał tego natychmiastowo. Westchnął jedynie, a po kilku zaciagnięciach się dymem przemówił w końcu.
- To w końcu ich teren. - Poprawił monokl, po czym kontynuował. - Była tutaj jedna ze Scacchi, ale uciekła zanim cokolwiek z niej mogłem wydusić. Ale nie wyglądała mi na sprawcę. To zaś wygląda jakby ktoś chciał umyślnie wywołać wojnę między rodzinami. Bloody hell, obym się mylił. - Pstryknął dopalającego się peta w dal.
-Może i ich teren, ale żeby nas straszyć naszym własnym Donem? To przegięcie… - Gio skrzywił się - Jeśli wojna wybuchnie mamy przewagę, jesteśmy silniejszą rodziną niż Scacchi. No i ich capo nie mogą się mierzyć z nami. - uśmiechnął się lekko
- Młody jesteś więc wybaczę taki tok myślenia. - Uniósł delikatnie brew. - Wojna nie przyniosła by korzyści żadnej stronie. Za to szkody by były bardzo zauważalne. - Z końcem tego zdania spojrzał na Ricco.
-Słyszałeś kiedyś pojęcie Blitzkrieg przyjacielu? Myślę że do naszej sytuacji pasowałoby idealnie. - Gio widocznie nie tracił pewności siebie. - I nie przesadzaj z tą młodością, nie wydajesz się wiele starszy ode mnie. Ile możesz mieć lat, 25?
- Gdybyś był młodą damą uznałbym to za komplement. - Uśmiechnąl sie półgębkiem Nate. - Rozważcie zabieranie ze sobą tej rudej berserkerki. Świetnie byście się uzupełniali. - Prychnął delikatnie, ni to z oburzenia ni to frustracji.
-Zapamiętam, JEŚLI będę szukał guza. - młody capo położył silny nacisk na słowo “jeśli”. - Aczkolwiek nie wiem, czy Jackie chciałaby się od Ciebie oddalać. Chyba ma się ku Tobie. - kącik ust Marotti’ego podniósł się lekko.
Nate jedynie zbył go machnięciem ręki, widać zapomniał języka w gębie.
Chwilę potem okazało się, że Don wzywa ich do siebie, niech i tak będzie.
-Aye sir! Ruszamy! - sparodiował salut
 

Ostatnio edytowane przez Eleishar : 28-05-2015 o 13:19.
Eleishar jest offline