Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2015, 22:00   #2
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Zapowiadał się dobry tydzień w Skilthry. Z dziewiątki przedstawionych Diatrysom dzieci, tylko jedno okazało się skażone. Bywało gorzej. Znacznie gorzej.

Wieść szybko obeszła miasto. Nikt jednak nie współczuł kupcowi, któremu Zakon jednym cięciem odebrał pierworodnego i żonę. Nikt nie powiedział słowa współczucia. Ludzie milkli na jego widok, odwracali się. Odchodzili w inną stronę. Dawni przyjaciele nagle zajęci byli swoimi sprawami. Wkrótce od jego kramu odpłynie klientela a on sam, najprawdopodobniej albo się załamie i skończy żebrząc na placu albo jeśli będzie mieć dość siły, spakuje to co mu zostało i wyniesie się do innego miasta najbliższą strzeżoną karawaną.

Origa Torukia
- Od jutra zostajecie przeniesieni do Zaułka!

Zarkhov, pieroczi i przełożony Origi Torukii zawsze przechodził do sedna w pierwszym zdaniu. Nigdy za nią nie przepadał i nie w smak mu był szybki awans dziewczyny na anoterissę. Mimo jednak tego, że pozbywał się jej ze swojego spokojnego rewiru i oznajmiał przeniesienie do najgorszej, lecz o uroczej nazwie dzielnicy Skilthry nic nie stracił ze swego uroku i wręcz kipiał wściekłością.

- Ale dlaczego, przecież…

- Zamknij mordęTorukia! - wrzasnął. - Widocznie komuś podpadłaś i tym kimś nie byłem ja. A teraz zabieraj stąd swoją dupę, poinformuj chłopaków i jutro razew z nimi skoro świt meldujesz się w koszarach na odprawie.

Chciała coś jeszcze dodać ale nienawistny wzrok przełożonego skutecznie odwiódł ją od tego zamierzenia.

Aruldin "Brzechwa" Mayhack
Aruldin pochylił się nad strumieniem. Woda była chłodna. W Borowej, najbardziej oddalonej na południe wsi od Skilthry, ludzie byli hardzi, nawykli do niebezpieczeństwa i zagrożenia ze strony zmorfowanych zwierząt. Mimo tego myśliwy, po przyjęciu zapłaty za zlikwidowanie zmutowanego drapieżnika czuł się, delikatnie rzecz ujmując, niemile widzianym. Mimo panującego upału nie poprosił więc o łyk wody i dopiero tutaj, poza wioską zdecydował się ugasić pragnienie.

Gdy usłyszał szelest szybko dobył dłoni. Zatrzeszczało naciągnięte łęczysko. Odruch wyrobiony od lat na szlaku, który zapewniał przetrwanie.

- Jesteście jeszcze - w głosie mężczyzny słychać było ulgę. Spalona słońcem, surowa twarz nie wyglądała na stropioną wymierzoną w jego stronę strzałą.

Mayhack opuścił łuk zwalniając powoli cięciwę.

- Właśnie…

- Anuk zniknął, poszedł w bór, jakeśmy przyszli już go nie było. Poszliśmy szukać…

Nieskładnymi, prostymi zdaniami, przeskakując między faktami w czasie, wieśniak opisał tragedię która się rozegrała. Czteroletni chłopak został w domu, pod opieką ciotki, podczas gdy ojciec wypasał owce na pobliskim pastwisku. Gdy wrócił, chłopaka nie było. Ciotka tłumaczyła się, że myślała że poszedł z ojcem, tak jak to już robił kilka razy. Pies zaprowadził ich do boru, gdzie zresztą znaleźli odciśnięty w błocie ślad stopy chłopaka. Tam jednak zaczął skomleć i za nic nie chciał dalej podjąć tropu.

- Zapłacę - skończył wreszcie z nadzieją wpatrując się w twarz myśliwego.

Mayhack spojrzał na słońce w zenicie. Pół dnia drogi do Skilthry. Musiał wyruszyć teraz w drogę powrotną jeśli chciał zdążyć przed zachodem. Przed zamknięciem bram. Pozostanie poza murami miasta, nawet zakładając, że któryś z wieśniaków go przyjmie pod dach, nie było bezpieczne. Z drugiej strony, jeśli chłopak nie wróci do domu przed zachodem słońca stanie się karmą dla zmorfowanych drapieżników.



Cyric
Kości toczyły się po nierównym blacie ławy "Pod kocim łbem" z cichym grzechotem ginącym w gwarze rozmów i śmiechów. Cyric obserwował gest z jakim przeciwnik wyrzucił kości, w jaki sposób wykrzywiał nadgarstek nadając im rotacji. Był pewny wygranej. Musiałby mieć niesamowitego pecha aby wypadła Drakma, która skreśliłaby jego dotychczasowy dorobek punktów. Konfiguracja, która zdarza się rzadziej niż czysta dziwka w Różowej Ciżemce. W równych słupkach stały stosy monet - pula o którą grali. Zaryzykował znaczną część dochodu w tym ostatnim zakładzie.

Czterościenna kość zahaczyła o nierówność po sęku, podbiła się w górę, zawirowała i upadła tuż obok sześciościennej, z symbolem Kappa zwróconym w stronę symbolu Ro. Drakma! Przyglądający się rozgrywce krzyknęli z uznaniem. Oponent wyszczerzył poczerniałe zęby w grymasie uśmiechu sięgając po wygraną.

Cyric zgrzytnął zębami. Uderzył otwartą dłonią w blat stołu. Równe słupki monet rozsypały się w nieładzie. Dwóch towarzyszy spróchniałej szczęki położyło dłonie na rękojeściach broni zatkniętej za pasem. Gest był aż nadto wymowny. Złowił spojrzenie Baltarysa przyglądającemu się z boku całej scenie. Ledwie dostrzegalne, przeczące kiwnięcie głową.


Shevi
Shevi obracał w dłoni różowy kwiat astra, który znalazł wepchnięty między framugę a drzwi. Umówiony znak pozostawiony przez Kyletę. Znak oznaczający, że czeka na niego informacja. Informacja oznaczała władzę. Władza oznaczała pieniądze. Potrzebował jednego i drugiego. Spotkanie z informatorką mogło się jednak przeciągnąć a dzisiaj był dzień, w którym musiał zdać raport a Dalaos Biały bardzo nie lubił opóźnień.

Martwiła go jeszcze jedna sprawa. Cały ranek miał wrażenie, że ma za sobą ogon. Postać mężczyzny w kapturze nasuniętym głęboko na głowę pojawiała się za nim kilka razy. Gdy przystawał, znikała w uliczce, w tłumie, za straganem, potem jednak natarczywie pojawiała się znowu. Być może to przypadek, lecz nie zwykł ignorować takie przypadki. Ignorancja najczęściej prowadziła do śmierci.


Shar Srebrzysta zwana Kanią
Dhube stała przy oknie starej wieży strażniczej patrząc zamyślona w kierunku szarej bryły zamku. Ostatnimi czasy coraz częściej bywała zamyślona, jak gdyby coś ją trapiło. Jednak na pytania Shar odpowiadała niezmiennie: “Nic mi nie jest dziecko, nic mi nie jest”. Dziewczyna jednak wiedziała swoje. Coś miało się zmienić.

- Słyszałaś o zniknięciu dziecka ubiegłej nocy? - kapłanka nie zmieniła pozycji, ciągle wpatrując się przed siebie, jej głos był suchy jak powietrze Skilthry. - Wyszło późnym wieczorem przed dom, po jakąś zapomnianą zabawkę i nie wróciło. Matka twierdzi, że usłyszała łopot i zduszony krzyk.

Shar Srebrzysta drgnęła. Zmorfowany tutaj? W centrum Skilthry?

- Złośliwi twierdzą, że pozbyła się jednej gęby do wykarmienia - Dhube nigdy nie potrafiła mówić wprost. Wolała krążyć wokół tematu. - Mani Chromą porzucił mąż.

- Był pijakiem - wtrąciła Kania

Nauczycielka przytaknęła.

- Od czasu jak Mani złamała nogę, która już nigdy jej się dobrze nie zrosła zaczął pić. Zwykł wracać pijany w środku nocy. Aż do zeszłego tygodnia - Dhube oderwała wzrok od okna. Spojrzała na swoją podopieczną. Nie wydała jej polecenia. Nie wyartykułowała go. Lecz przekaz wydawał się być jasny.

Ismael Garrosh
Ismael eskortował Fitzgeralda przez centrum Skilthry. Diuk nie ruszał się bez swojego ochroniarza. Sama sylwetka Garrosha robiła wrażenie i odstraszała potencjalnych złodziei i inne szumowiny. Mieszkańcy w większości przyzwyczaili się już do widoku ciemnoskórego i większość z nich go ignorowała. Ciągle jednak spotykał się z nienawistnymi spojrzeniami, ukradkowymi splunięciami.

Szara budowla zamku wynurzyła się spomiędzy białych zabudowań i wkrótce stanęli u stóp bramy. Strażnicy poznali ich i przepuścili. Dzisiejsze spotkanie Małej Rady miało potrwać do późnego wieczora. Zwykłe, nudne obrady.

- Nie będziesz mi na razie potrzebny. Przyjdź przed zachodem.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline