- Jack, odłóż ten telefon! - chciał krzyknąć, lecz z jego ust dobył się tylko cichy skrzek, który utonął w skomleniu Shiena.
Gardło miał ściśnięte i wyschnięte na wiór jakby ktoś je ścisnął rozrzażonymi cęgami. Chłopak nachylił się nad nim starając się zrozumieć co mówi, jednocześnie wybierając w telefonie numer.
- Co Steve? Co mam robić, co..
Steven wyszarpnął z jego ręki telefon i odrzucił go na bok. Jednocześnie trzepnął Longbottoma otwartą dłonią w policzek. Krwawy ślad jego własnej krwi ozdobił mu twarz. Kochanek spojrzał na niego rozdziawiając zaskoczoną gębę lecz najwidoczniej zadziałało. W jego oczach widział już przytomniejsze spojrzenie.
- Wody - wyszeptał bezgłośnie, ciągle nie mogąc dobyć głosu.
- Wody, wody, tak.. - zniknął w kuchni. Gdzieś trzasnęły drzwiczki szafki. Dźwięk tłuczonego szkła i przekleństwo.
W końcu pojawił się Jack i drżącymi dłońmi podał szklankę wody. Po pierwszym łyku Steven zakrztusił się, opryskał siebie i towarzysza ale drugi już przeszedł gładko. Zimna woda przyniosła ulgę rozpalonemu gardłu.
- Przynieś ręcznik, mokry - odezwał się cichym głosem, ale odezwał się.
Chłopak znowu zniknął. Szum wody, a może to deszcz, a może po prostu szumi mu w głowie...
Oparł się plecami o szafkę. Syknął z bólu gdy przyłożył ręcznik do głowy.
- Zadzwonię na emergency...
- Nigdzie nie dzwoń. Nic mi nie jest - skłamał słabym głosem. - Lód. W lodówce.
Lód przynajmniej uśmierzał ból i pozwalał przytępić dudnienie w głowie. Zdaje się, że krew przestała lecieć, lecz w miejsce uderzenia nabrzmiało bolesnym guzem.
- Muszę dostać się do domu Jack. Zawieziesz mnie?
- Ale...
- Muszę...
Pół godziny później byli już w drodze.
__________________ LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |