Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-05-2015, 15:41   #102
Turin Turambar
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Coruscant, Nowa Akademia Jedi, jeden z gabinetów Rady
Mical stał przy konsolecie, czytając najnowsze informacje z Senatu. Gdy podeszła, przełączył to i wrzucił na ekran dwie sylwetki. Znała Admirała Onasi'ego, natomiast ten drugi był dla niej zupełnie obcy.
- Marcus Hidalgo, senator z Tythonu. Jeden z głównych liderów partii reformacyjnej. Bardzo mądry i stanowczy człowiek. Czuje potrzebę zmian i chce zrobić wiele dobrego dla Republiki, ale jednocześnie wie, że trzeba do tego cierpliwości. Jednak jego partyjni koledzy są bardzo negatywnie nastawieni do współpracy z armią i niestety Jedi. On ma inne zdanie i chcemy to wykorzystać dla dobra ogółu. Musimy zaaranżować tajne spotkanie, żeby jego polityczni wrogowie nie mogli wykorzystać tego przeciwko niemu.
Leczenie Zarka, później sparing z Brianną, który wolałaby wymazać ze swojej pamięci. Żałowała, że była tak bardzo zmęczona. Ze wszystkich pozostałych jej sił skupiła się na tym co mówił jej mistrz.
- Jak mamy tego dokonać? - zapytała przyglądając się hologramowi senatora.
- Musimy… uprowadzić na chwilę oboje i wrzucić do jednego pokoju z zabezpieczeniem antypodsłuchowym - powiedział poważnie.
Spojrzała na niego z miną jakby się przesłyszała.
- Ale jak to my mamy ich uprowadzić?! - odparła niepewnie.
- I tutaj zaczynają się schody. Chociaż słowo uprowadzić nie jest może odpowiednie. Admirał Onasi zapewniał mnie, że chce tego spotkania, senator Hidalgo także. Po prostu musimy im dać ku temu okazję.
Spojrzała na swojego mistrza.
- Skoro tak... Jak mamy tego dokonać i jaka jest w tym moja rola? - pytała dalej.
Oparł się o konsoletę patrząc na swoją padawan.
- Jeszcze nie wpadłem na dobry pomysł, gdzie można by to zrobić. W każdym razie jesteś w tym niezbędna, bo posiadasz do tego odpowiednie zdolności. Tak, mówię o zasłonie Mocy – potwierdził jej przypuszczenie. – Niestety osobiście nie mogę w tym uczestniczyć, jestem zbyt znany w kręgach polityków. Zaraz podniosły by się negatywne głosy. Po ostatnich wojnach Jedi nie mają zbyt dobrej reputacji na salonach… W każdym razie, przechodząc do rzeczy. Musimy ustalić wspólną ścieżkę i chcę byś naszym reprezentantem była ty, bądź Baelish.
Na wspomnienie kolegi z akademii podniosła brew. Nie widziała go przez te parę godzin, to fakt, ale w takim razie dlaczego nie uczestniczył w tej rozmowie? Odpowiedź nadeszła szybko.
- Jon powinien wkrótce wrócić z misji, jaką wyznaczył mu Atton. Ma wobec niego duże nadzieje, dlatego stawia na samorozwój. Choć moim zdaniem ty potrafisz być znaczniej bardziej przekonująca – uśmiechnął się rzucając ten komplement. – Wracając do tematu, najważniejsze na ten moment pytanie, to gdzie sprowokować to spotkanie, nie budząc jednocześnie zbyt dużych podejrzeń.

Nar Shaddaa, statek przemytników
Padawan próbował zrzucić z siebie przemytnika, ale ów był bardzo silnym mężczyzną. W stalowym uścisku przytrzymał sprawną rękę Jon, a drugą zacisnął na jego gardle. Miażdżona krtań sprawiała, że prawie odpłynął.
W tym momencie zaatakowała Kha’Shy. Wyprowadziła poziome cięcie. Choć zwyczajne pchnięcie byłoby bardziej skuteczne, to jednak istniało ryzyko, że przebije także Baelisha. Wibroostrze rozcięło skórzaną kurtkę i przejechało po kręgosłupie mężczyzny. Jak się okazało, nie tylko rękę ów miał mechaniczną.
Coreliańczyk odskoczył na bok. Barabel miała teraz łatwiej. Skoczyła w przód wrzucając w pchniecie całą siłę ramion.
Ostrze broni przebiło prawe płuco przemytnika, aż zazgrzytało szpicem o durastalową podłogę. Choć wydawało się to niemożliwe, on dalej nie dawał za wygraną. Mechaniczną ręką zaczął ją okładać po twarzy. Kha’Shy nie zwracała na to uwagi, tylko przekręcała ostrzem, powiększając ranę. Wreszcie jego ciosy zaczęły słabnąć. Ostatni z nich po prostu zsunął się po jej zsiniałej twarzy. Gość wreszcie raczył zdechnąć. Barabel nie czuła prawej strony swojej twarzy, ba nie widziała na prawe oko. Tak mocno musiało napuchnąć. Czuła, że dwa zęby miała mocno chwiejące. Ale uratowała Jona.
Ten siedział pod ścianą, a tuż przy nim Daxim. Tymczasem Issa dowlókł się na mostek.
Za sterami siedziała czteroręka istota, o pociągłej, psowatej twarzy. Obsługiwała stery jedną parą rąk, druga programowała skok w nadprzestrzeń. Kiedy usłyszał kroki, sięgnął po blaster i wycelował w wejście. Issamar stanął za rogiem i usłyszał szczekliwe:
- Nie podchodźcie bo rozpieprzę nas o pierwszy z brzegu budynek!
- Twoi towarzysze są martwi, kredyty które mieliście dostać za ten transport nadal jednak mogą być twoje. Nie wiem jaki był twój poprzedni udział, ale teraz podziel sobie to ile warte są tamte skrzynki na cztery. Tyle dostaniesz z nami. Wystarczy, że zrobisz co ci powiem - Mandalorianin powiedział spokojnie unosząc w górę ręce.
Odpowiedzią na jego słowa był strzał, który na szczęście dla niego rozbił się na ścianie obok.
Kha’Shy przyłożyła twarz do zimnego metalu, starając choć trochę sobie ulżyć. Odgłos wystrzału z kokpitu sugerował, że Cadera nie był zbyt przekonujący. Daxim zważyła w ręku granat, ale zaraz go schowała.
- To nie dla mnie robota - podniosła Jona, pomagając mu dojść bliżej mostka statku. Ten mocno zmęczony, ale z silnym postanowieniem powiedział głośno:
- Jeśli tak bardzo masz ochotę się zabić, po prostu przyłóż sobie spluwę do gardła i naciśnij spust. Masz zamiar popełnić samobójstwo w imię czego, dokładnie? W imię twoich poległych kompanów, których pewnie w większości nawet dobrze nie znałeś? Nie, naturalnie że nie. Uciekasz przed śmiercią. Ale wiesz, że to tak nie działa. Próbując jej uniknąć wpadasz w jej łapy. Żeby przerwać ten martwy krąg, potrzebujesz pomocy z zewnątrz. Pomocy, którą właśnie ci proponuje. U nas w Republice szanujemy swojego wroga. Może słyszałeś opowieści o byłych najemnikach, którzy teraz żyją jak w luksusach, od czasu do czasu podrzucając agentom Republiki informacje o ich dawnych wspólnikach. Może zawsze chciałeś tak zrobić, skończyć z życiem na bakier z prawem, ale nie mogłeś. Twoi towarzysze i szefowie nie spoczęliby, zanim byś zginął. Ale teraz? Teraz masz przed sobą szansę na rozpoczęcie nowego życia. Jeśli nie chcesz pomóc Republice, zrozumiem - odstawimy cię, gdziekolwiek będziesz chciał. Wystarczy, że odłożysz blaster. Ja i moi wspólnicy nie skrzywdzimy cię - chociażby z racji tego, że jeśli cię zabijemy nie zdążymy opanować sterów i również zginiemy. My nie mamy zamiaru tak szybko pożegnać się z tym światem, i wierzę, że ty również - szczególnie teraz, gdy masz szansę zacząć od nowa. Więc, co powiesz? Chcesz, żebyśmy wszyscy zginęli, czy żebyśmy obaj żyli dalej, nigdy już nie krzyżując wspólnych ścieżek?
Podczas przemowy Jona pilot nie wykazywał większej chęci do współpracy, ale przynajmniej nie kierował się w żaden z pobliskich budynków. Statek wznosił się powoli w kierunku otwartej przestrzeni. Wreszcie ten dziwny, psowaty obcy się odezwał, wyszczekując każde ze słów.
- Niech będzie. Ale zrobimy tak, odłożycie wszelką broń, potem ja was odstawię, zabierzecie sobie ładunek, ale frachtowiec należy do mnie, ok.? –po tych słowach puścił stery i odwrócił się w kierunku wejścia do kokpitu. Jon podniósł ręce pokazując, że nie jest uzbrojony. Lecz wtedy zza jego pleców dobiegł strzał. Pocisk z blastera trafił pilota w pierś, zabijając go na miejscu. Issamar szybko podskoczył do sterów, chowając rozgrzaną po strzale broń za pas. Na szczęście był załączony autopilot i teraz w spokoju dryfowali sobie w przestworzach Nar Shaddaa.
Jon wykonał misję. Pozostawiając za sobą stertę trupów.

Coruscant, Nowa Akademia Jedi, sale gościnne
Sięgnął ręką po protezę i przymocował ją z powrotem. Jego organizm radził sobie dobrze z raną. Choć nadal musiał sobie schładzać kikut, żeby nie dostać od tego gorączki. Zawdzięczał wiele zupełnie obcym osobom. Najpierw ten niedoszły przeciwnik na arenie. Opaską uciskową uratował życie Zhar-kana przed wykrwawieniem. Później siostry Hayes. Młodsza zabrała go na statek i całkiem profesjonalnie opatrzyła. A teraz starsza załatwiła schronienie na Coruscant i wykorzystywała Moc, żeby chociaż trochę przyspieszyć jego regenerację. Po wszystkim poszła do swojego mistrza, który ją wezwał.
Pozostawiony samemu sobie ruszył w kierunku sal treningowych. Dłuższą chwilę spędził na szukaniu ich, jednak ostatecznie doprowadził go tam stanowczy głos mistrzyni Brianny, słyszany z sporej odległości.
Sol wszedł do środka. Rozejrzał się i znalazł popularną tutaj pufę, na której usiadł. Hala treningowa była okrągłym pomieszczeniem o promieniu kilkunastu metrów i wysokim suficie. Wszędzie było pełno śladów po ostrzach mieczów świetlnych, choć jak arkanianin zauważył, każdy z nich był dokładnie oszlifowany i wyczyszczony. Zrozumiał to, gdy zobaczył niewysokiego nautolianina o szarej skórze, szorującego z zapałem jeden z filarów. Było tam kilka świeżych śladów. Najwidoczniej młody padawan sprzątał po sobie. Najstarszy, najprostszy oraz najbardziej skuteczny sposób na zachowanie dyscypliny i koncentracji.
Na środku pomieszczenia mierzyła się inna dwójka, pomarańczowo skóry zabrak oraz czerwonoskóry twilek. Obaj byli bardzo wysocy i silnie zbudowani. W tej chwili twilek trzymał w chwycie obezwładniającym zabraka, a chodząca wokół nich Brianna podpowiadała jak się uwolnić. Była od nich znacznie drobniejsza, lecz w spojrzeniach obu uczniów widać było szacunek, jakim ją darzą. W pewnym momencie, mistrzyni rozkazała czerwonoskóremu puścić towarzysza i założyć ten chwyt jej samej. Kiedy wreszcie zakleszczył ja w żelaznym uścisku, kobieta wygięła ciało w łuk, uderzyła szybko łokciem w splot słoneczny ucznia, skręciła się i sama przeszła do kontrdźwigni.
- Każda część waszego ciała to broń, równie ważna jak miecz świetlny – wyjaśniła puszczając ucznia, który ledwo mógł złapać oddech.

Nar Shaddaa, Sektor Czerwony
Don chodził nerwowy przez cały czas jaki zajęło mu ponowne uruchomienie systemów. Slevinowi nie podobał się fakt, że stoją w tak odsłoniętym miejscu, ale dużego wpływu na to nie miał. Nerwy miał jak na postronku. Wydał resztki swojej gotowizny. Będzie w naprawdę czarnej dupie, jeśli to nie wypali. W dodatku z wnętrza statku dochodziły przekleństwa jego pracodawcy, który najwyraźniej nie mógł znaleźć dysku z zapasowym oprogramowaniem…
Z okrętu wyskoczyła błękitno skóra twilek.
- Jaki cap, drugi raz mu tego zgrywała nie będę – mruknęła pod nosem. Trudno zawsze oceniało się wiek kobiet tej rasy, ale ona była już dorosła i wyróżniała się urodą nawet na tle innych twileczek.

Przy pasie miała zapięte wibroostrze, które było profesjonalnie zmodyfikowane. Na drugim miejscu miała ciężki mandolariański blaster. Nie zostało ich dużo, Republika pozbywała się tych modeli jak tylko była ku temu okazja – w końcu nieduży pistolet mogący przebijać nawet najtwardsze tarcze i pancerze był zagrożeniem na najwyższym szczeblu.
Slevina zaszczyciła ledwie zerknięciem. Na totalnym luzie oparła się o wspornik podwozia, wyciągnęła tytoń oraz bibułkę i zaczęła skręcać fajkę. Włożyła ją do ust i zaczęła klepać się po kieszeniach.
- Heeej – powiedziała przeciągając – masz może ogień?

Coruscant, Nowa Akademia Jedi, warsztat mechaników
Po dwóch godzinach pracy droid był w stanie znacznie większego rozkładu niż wcześniej. Choć jego budowa wydawała się prosta, to użyte technologie były jednymi z najnowocześniejszych. Przez moment Emily zawahała się, czy nie porwała się z motyką na słońce, jeśli chodzi o jej umiejętności. Postanowiła jednak poszukać informacji u źródła, czyli… u samego droida. Postawiła jego korpus i głowę na jednym ze stolików i przystąpiła do procedur uruchomienia systemu. To też musiało zająć sporo czasu. W końcu jednak, na prowizorycznych podłączeniach, w trzymających się na słowo honoru kablach, zawitało napięcie i droid się włączył. Klika strzyknięć i zgrzytów, po czym cichy szum. Właściwie to Hayes z systemów zewnętrznych dała radę uruchomić jedynie jego syntezator mowy. Czekała z niecierpliwością, kiedy ciszę przerwał syntetyczny głos.
- Działanie: Przeszukiwanie plików pamięci… wokabulator, brak wizji, niemobilne ciało. Zdziwione stwierdzenie: Wydaje mi się, że jestem nieporęcznym walkie-talkie.
Droid zamilkł jakby się wyłączył, po czym wyrzucił z siebie krótki tekst.
- Pytanie: Czy jest tam kto?
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.

Ostatnio edytowane przez Turin Turambar : 31-05-2015 o 16:07.
Turin Turambar jest offline