Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-05-2015, 01:54   #101
 
Notka's Avatar
 
Reputacja: 1 Notka nie jest za bardzo znany
Na początku była bardzo ale to bardzo niezachwycona tym, że to Jedi za nią zadecydowała by iść. Dziecięcy "hejcik" urósł znacząco...
"... potem czeka mnie opierdol co ja tu sama robię i w ogóle...", myślała naburmuszona nastolatka. "I całe kazanie jak trza się zachowywać... i ... dorosłość!", aż wzdrygnęło na samą myśl. Jednakże rzeczywistość postanowiła ją zaskoczyć... W pierwszej chwili nawet nie rozumiała o co chodzi. Większy talent niż siostra? A to... No bo... robot? Dla niej? ... Rozdziawiła paszczę, zapewne żuchwę z ziemi zbierać będzie. Minęła chwilka nim wyszła z szoku. Zamrugała.
- I ten robot... jest cały dla mnie? - dotknęła dłonią zimnego metalu. Był piękny. Niesamowity. Uszkodzenia się naprawi... tak, że będzie działał jak nowy. Tylko trochę czasu trzeba.. Trochę jej własnych "czarów" z kluczem, śrubokrętem... Może parę części... "Naprawić", to powinno być łatwiejsze niż "stworzyć" od podstaw... - Niesamowite... - wzrokiem wróciła do Jedi. Nagle nastąpiła eksplozja radości, zapewne dla otoczenia niemniej zabójcza od samego robota w pełni funkcjonalności. Tak mocno przytuliła kobietę, że jeszcze trochę (w przenośni, ona nie ma tyle siły), a wyszły by z kogoś flaczki. - To najlepszy prezent ever! Totalnie!
Równie niespodziewanie co ją złapała, tak ją puściła i zaczęła szaleć po warsztacie. Klucze, nie klucze, narzędzia, lutownica... Wszystko co mogło być potrzebne brała do łapek i brała się do roboty tak ostro, że pewnie jedynie Laurienn i jej dar przekonywania, zmusić będą mogły ją do snu (lub kiedy tak opadnie z sił, że zaśnie na podłodze). Pracując nuciła fałszywie jakąś starą piosenkę. Naprawić to.... doprowadzić do świetności... A przy okazji dokładnie zbadać konstrukcję (w tym także... nogi). To w końcu się może przydać. Kiedyś.
 
Notka jest offline  
Stary 31-05-2015, 15:41   #102
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Coruscant, Nowa Akademia Jedi, jeden z gabinetów Rady
Mical stał przy konsolecie, czytając najnowsze informacje z Senatu. Gdy podeszła, przełączył to i wrzucił na ekran dwie sylwetki. Znała Admirała Onasi'ego, natomiast ten drugi był dla niej zupełnie obcy.
- Marcus Hidalgo, senator z Tythonu. Jeden z głównych liderów partii reformacyjnej. Bardzo mądry i stanowczy człowiek. Czuje potrzebę zmian i chce zrobić wiele dobrego dla Republiki, ale jednocześnie wie, że trzeba do tego cierpliwości. Jednak jego partyjni koledzy są bardzo negatywnie nastawieni do współpracy z armią i niestety Jedi. On ma inne zdanie i chcemy to wykorzystać dla dobra ogółu. Musimy zaaranżować tajne spotkanie, żeby jego polityczni wrogowie nie mogli wykorzystać tego przeciwko niemu.
Leczenie Zarka, później sparing z Brianną, który wolałaby wymazać ze swojej pamięci. Żałowała, że była tak bardzo zmęczona. Ze wszystkich pozostałych jej sił skupiła się na tym co mówił jej mistrz.
- Jak mamy tego dokonać? - zapytała przyglądając się hologramowi senatora.
- Musimy… uprowadzić na chwilę oboje i wrzucić do jednego pokoju z zabezpieczeniem antypodsłuchowym - powiedział poważnie.
Spojrzała na niego z miną jakby się przesłyszała.
- Ale jak to my mamy ich uprowadzić?! - odparła niepewnie.
- I tutaj zaczynają się schody. Chociaż słowo uprowadzić nie jest może odpowiednie. Admirał Onasi zapewniał mnie, że chce tego spotkania, senator Hidalgo także. Po prostu musimy im dać ku temu okazję.
Spojrzała na swojego mistrza.
- Skoro tak... Jak mamy tego dokonać i jaka jest w tym moja rola? - pytała dalej.
Oparł się o konsoletę patrząc na swoją padawan.
- Jeszcze nie wpadłem na dobry pomysł, gdzie można by to zrobić. W każdym razie jesteś w tym niezbędna, bo posiadasz do tego odpowiednie zdolności. Tak, mówię o zasłonie Mocy – potwierdził jej przypuszczenie. – Niestety osobiście nie mogę w tym uczestniczyć, jestem zbyt znany w kręgach polityków. Zaraz podniosły by się negatywne głosy. Po ostatnich wojnach Jedi nie mają zbyt dobrej reputacji na salonach… W każdym razie, przechodząc do rzeczy. Musimy ustalić wspólną ścieżkę i chcę byś naszym reprezentantem była ty, bądź Baelish.
Na wspomnienie kolegi z akademii podniosła brew. Nie widziała go przez te parę godzin, to fakt, ale w takim razie dlaczego nie uczestniczył w tej rozmowie? Odpowiedź nadeszła szybko.
- Jon powinien wkrótce wrócić z misji, jaką wyznaczył mu Atton. Ma wobec niego duże nadzieje, dlatego stawia na samorozwój. Choć moim zdaniem ty potrafisz być znaczniej bardziej przekonująca – uśmiechnął się rzucając ten komplement. – Wracając do tematu, najważniejsze na ten moment pytanie, to gdzie sprowokować to spotkanie, nie budząc jednocześnie zbyt dużych podejrzeń.

Nar Shaddaa, statek przemytników
Padawan próbował zrzucić z siebie przemytnika, ale ów był bardzo silnym mężczyzną. W stalowym uścisku przytrzymał sprawną rękę Jon, a drugą zacisnął na jego gardle. Miażdżona krtań sprawiała, że prawie odpłynął.
W tym momencie zaatakowała Kha’Shy. Wyprowadziła poziome cięcie. Choć zwyczajne pchnięcie byłoby bardziej skuteczne, to jednak istniało ryzyko, że przebije także Baelisha. Wibroostrze rozcięło skórzaną kurtkę i przejechało po kręgosłupie mężczyzny. Jak się okazało, nie tylko rękę ów miał mechaniczną.
Coreliańczyk odskoczył na bok. Barabel miała teraz łatwiej. Skoczyła w przód wrzucając w pchniecie całą siłę ramion.
Ostrze broni przebiło prawe płuco przemytnika, aż zazgrzytało szpicem o durastalową podłogę. Choć wydawało się to niemożliwe, on dalej nie dawał za wygraną. Mechaniczną ręką zaczął ją okładać po twarzy. Kha’Shy nie zwracała na to uwagi, tylko przekręcała ostrzem, powiększając ranę. Wreszcie jego ciosy zaczęły słabnąć. Ostatni z nich po prostu zsunął się po jej zsiniałej twarzy. Gość wreszcie raczył zdechnąć. Barabel nie czuła prawej strony swojej twarzy, ba nie widziała na prawe oko. Tak mocno musiało napuchnąć. Czuła, że dwa zęby miała mocno chwiejące. Ale uratowała Jona.
Ten siedział pod ścianą, a tuż przy nim Daxim. Tymczasem Issa dowlókł się na mostek.
Za sterami siedziała czteroręka istota, o pociągłej, psowatej twarzy. Obsługiwała stery jedną parą rąk, druga programowała skok w nadprzestrzeń. Kiedy usłyszał kroki, sięgnął po blaster i wycelował w wejście. Issamar stanął za rogiem i usłyszał szczekliwe:
- Nie podchodźcie bo rozpieprzę nas o pierwszy z brzegu budynek!
- Twoi towarzysze są martwi, kredyty które mieliście dostać za ten transport nadal jednak mogą być twoje. Nie wiem jaki był twój poprzedni udział, ale teraz podziel sobie to ile warte są tamte skrzynki na cztery. Tyle dostaniesz z nami. Wystarczy, że zrobisz co ci powiem - Mandalorianin powiedział spokojnie unosząc w górę ręce.
Odpowiedzią na jego słowa był strzał, który na szczęście dla niego rozbił się na ścianie obok.
Kha’Shy przyłożyła twarz do zimnego metalu, starając choć trochę sobie ulżyć. Odgłos wystrzału z kokpitu sugerował, że Cadera nie był zbyt przekonujący. Daxim zważyła w ręku granat, ale zaraz go schowała.
- To nie dla mnie robota - podniosła Jona, pomagając mu dojść bliżej mostka statku. Ten mocno zmęczony, ale z silnym postanowieniem powiedział głośno:
- Jeśli tak bardzo masz ochotę się zabić, po prostu przyłóż sobie spluwę do gardła i naciśnij spust. Masz zamiar popełnić samobójstwo w imię czego, dokładnie? W imię twoich poległych kompanów, których pewnie w większości nawet dobrze nie znałeś? Nie, naturalnie że nie. Uciekasz przed śmiercią. Ale wiesz, że to tak nie działa. Próbując jej uniknąć wpadasz w jej łapy. Żeby przerwać ten martwy krąg, potrzebujesz pomocy z zewnątrz. Pomocy, którą właśnie ci proponuje. U nas w Republice szanujemy swojego wroga. Może słyszałeś opowieści o byłych najemnikach, którzy teraz żyją jak w luksusach, od czasu do czasu podrzucając agentom Republiki informacje o ich dawnych wspólnikach. Może zawsze chciałeś tak zrobić, skończyć z życiem na bakier z prawem, ale nie mogłeś. Twoi towarzysze i szefowie nie spoczęliby, zanim byś zginął. Ale teraz? Teraz masz przed sobą szansę na rozpoczęcie nowego życia. Jeśli nie chcesz pomóc Republice, zrozumiem - odstawimy cię, gdziekolwiek będziesz chciał. Wystarczy, że odłożysz blaster. Ja i moi wspólnicy nie skrzywdzimy cię - chociażby z racji tego, że jeśli cię zabijemy nie zdążymy opanować sterów i również zginiemy. My nie mamy zamiaru tak szybko pożegnać się z tym światem, i wierzę, że ty również - szczególnie teraz, gdy masz szansę zacząć od nowa. Więc, co powiesz? Chcesz, żebyśmy wszyscy zginęli, czy żebyśmy obaj żyli dalej, nigdy już nie krzyżując wspólnych ścieżek?
Podczas przemowy Jona pilot nie wykazywał większej chęci do współpracy, ale przynajmniej nie kierował się w żaden z pobliskich budynków. Statek wznosił się powoli w kierunku otwartej przestrzeni. Wreszcie ten dziwny, psowaty obcy się odezwał, wyszczekując każde ze słów.
- Niech będzie. Ale zrobimy tak, odłożycie wszelką broń, potem ja was odstawię, zabierzecie sobie ładunek, ale frachtowiec należy do mnie, ok.? –po tych słowach puścił stery i odwrócił się w kierunku wejścia do kokpitu. Jon podniósł ręce pokazując, że nie jest uzbrojony. Lecz wtedy zza jego pleców dobiegł strzał. Pocisk z blastera trafił pilota w pierś, zabijając go na miejscu. Issamar szybko podskoczył do sterów, chowając rozgrzaną po strzale broń za pas. Na szczęście był załączony autopilot i teraz w spokoju dryfowali sobie w przestworzach Nar Shaddaa.
Jon wykonał misję. Pozostawiając za sobą stertę trupów.

Coruscant, Nowa Akademia Jedi, sale gościnne
Sięgnął ręką po protezę i przymocował ją z powrotem. Jego organizm radził sobie dobrze z raną. Choć nadal musiał sobie schładzać kikut, żeby nie dostać od tego gorączki. Zawdzięczał wiele zupełnie obcym osobom. Najpierw ten niedoszły przeciwnik na arenie. Opaską uciskową uratował życie Zhar-kana przed wykrwawieniem. Później siostry Hayes. Młodsza zabrała go na statek i całkiem profesjonalnie opatrzyła. A teraz starsza załatwiła schronienie na Coruscant i wykorzystywała Moc, żeby chociaż trochę przyspieszyć jego regenerację. Po wszystkim poszła do swojego mistrza, który ją wezwał.
Pozostawiony samemu sobie ruszył w kierunku sal treningowych. Dłuższą chwilę spędził na szukaniu ich, jednak ostatecznie doprowadził go tam stanowczy głos mistrzyni Brianny, słyszany z sporej odległości.
Sol wszedł do środka. Rozejrzał się i znalazł popularną tutaj pufę, na której usiadł. Hala treningowa była okrągłym pomieszczeniem o promieniu kilkunastu metrów i wysokim suficie. Wszędzie było pełno śladów po ostrzach mieczów świetlnych, choć jak arkanianin zauważył, każdy z nich był dokładnie oszlifowany i wyczyszczony. Zrozumiał to, gdy zobaczył niewysokiego nautolianina o szarej skórze, szorującego z zapałem jeden z filarów. Było tam kilka świeżych śladów. Najwidoczniej młody padawan sprzątał po sobie. Najstarszy, najprostszy oraz najbardziej skuteczny sposób na zachowanie dyscypliny i koncentracji.
Na środku pomieszczenia mierzyła się inna dwójka, pomarańczowo skóry zabrak oraz czerwonoskóry twilek. Obaj byli bardzo wysocy i silnie zbudowani. W tej chwili twilek trzymał w chwycie obezwładniającym zabraka, a chodząca wokół nich Brianna podpowiadała jak się uwolnić. Była od nich znacznie drobniejsza, lecz w spojrzeniach obu uczniów widać było szacunek, jakim ją darzą. W pewnym momencie, mistrzyni rozkazała czerwonoskóremu puścić towarzysza i założyć ten chwyt jej samej. Kiedy wreszcie zakleszczył ja w żelaznym uścisku, kobieta wygięła ciało w łuk, uderzyła szybko łokciem w splot słoneczny ucznia, skręciła się i sama przeszła do kontrdźwigni.
- Każda część waszego ciała to broń, równie ważna jak miecz świetlny – wyjaśniła puszczając ucznia, który ledwo mógł złapać oddech.

Nar Shaddaa, Sektor Czerwony
Don chodził nerwowy przez cały czas jaki zajęło mu ponowne uruchomienie systemów. Slevinowi nie podobał się fakt, że stoją w tak odsłoniętym miejscu, ale dużego wpływu na to nie miał. Nerwy miał jak na postronku. Wydał resztki swojej gotowizny. Będzie w naprawdę czarnej dupie, jeśli to nie wypali. W dodatku z wnętrza statku dochodziły przekleństwa jego pracodawcy, który najwyraźniej nie mógł znaleźć dysku z zapasowym oprogramowaniem…
Z okrętu wyskoczyła błękitno skóra twilek.
- Jaki cap, drugi raz mu tego zgrywała nie będę – mruknęła pod nosem. Trudno zawsze oceniało się wiek kobiet tej rasy, ale ona była już dorosła i wyróżniała się urodą nawet na tle innych twileczek.

Przy pasie miała zapięte wibroostrze, które było profesjonalnie zmodyfikowane. Na drugim miejscu miała ciężki mandolariański blaster. Nie zostało ich dużo, Republika pozbywała się tych modeli jak tylko była ku temu okazja – w końcu nieduży pistolet mogący przebijać nawet najtwardsze tarcze i pancerze był zagrożeniem na najwyższym szczeblu.
Slevina zaszczyciła ledwie zerknięciem. Na totalnym luzie oparła się o wspornik podwozia, wyciągnęła tytoń oraz bibułkę i zaczęła skręcać fajkę. Włożyła ją do ust i zaczęła klepać się po kieszeniach.
- Heeej – powiedziała przeciągając – masz może ogień?

Coruscant, Nowa Akademia Jedi, warsztat mechaników
Po dwóch godzinach pracy droid był w stanie znacznie większego rozkładu niż wcześniej. Choć jego budowa wydawała się prosta, to użyte technologie były jednymi z najnowocześniejszych. Przez moment Emily zawahała się, czy nie porwała się z motyką na słońce, jeśli chodzi o jej umiejętności. Postanowiła jednak poszukać informacji u źródła, czyli… u samego droida. Postawiła jego korpus i głowę na jednym ze stolików i przystąpiła do procedur uruchomienia systemu. To też musiało zająć sporo czasu. W końcu jednak, na prowizorycznych podłączeniach, w trzymających się na słowo honoru kablach, zawitało napięcie i droid się włączył. Klika strzyknięć i zgrzytów, po czym cichy szum. Właściwie to Hayes z systemów zewnętrznych dała radę uruchomić jedynie jego syntezator mowy. Czekała z niecierpliwością, kiedy ciszę przerwał syntetyczny głos.
- Działanie: Przeszukiwanie plików pamięci… wokabulator, brak wizji, niemobilne ciało. Zdziwione stwierdzenie: Wydaje mi się, że jestem nieporęcznym walkie-talkie.
Droid zamilkł jakby się wyłączył, po czym wyrzucił z siebie krótki tekst.
- Pytanie: Czy jest tam kto?
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.

Ostatnio edytowane przez Turin Turambar : 31-05-2015 o 16:07.
Turin Turambar jest offline  
Stary 31-05-2015, 16:45   #103
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Gdy ostatni z wrogów wreszcie padł martwy na ziemię, Jon poczuł pewną dozę satysfakcji.
- Dobra robota, drużyno. Wybaczcie brak jakiegoś większego entuzjazmu w moim głosie, ale złamane palce nie pomagają specjalnie w pozytywnym myśleniu.
Spojrzał wykrzywiając twarz na opuchnięte palce. Potem kolejno na twarz Kha oraz poparzone nogi Daxim i Issy.
- Wszyscy potrzebujemy pomocy medycznej. Issa, podleć do tego twojego szpitala. Jak już się trochę podleczymy, każdy otrzyma umówioną zapłatę i cóż... Wszyscy wrócą do swoich spraw. Chyba.
Nie wiedział, czy Barabelka lub Mandalorianin będą chcieli pójść swoją drogą, czy może udadzą się z nim na Coruscant. Mu na pewno by to nie przeszkadzało, ale jeszcze nie było okazji o tym z nimi porozmawiać i nie robił sobie nadziei. Jakby nie było, Kha'Shy i tak będzie musiała mnie i ładunek do Akademii odstawić. Nie wiem co z resztą.

Patrząc na ubabrane krwią buty pomyślał: Zadanie wykonane. Ale za jaką cenę? Wtedy właśnie przypomniał sobie o czymś, co w tym całym zamieszaniu wypadło mu z głowy. Przed wylotem będę musiał jeszcze zahaczyć o sektor Duros. Przetransportuje ciało najemnika na Coruscant i zapewnię mu godny pochówek, jak obiecałem. Przynajmniej tyle mogę zrobić.
 

Ostatnio edytowane przez Kolejny : 31-05-2015 o 16:48.
Kolejny jest offline  
Stary 31-05-2015, 22:10   #104
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Z przyjemnością obserwował zapasy padawanów. W czasie swojego szkolenia w wojsku ta dyscyplina sportu cieszyła się wielkim powodzeniem, istniała nawet mała, między-oddziałowa liga, aczkolwiek Zhar-kan był zawsze obserwatorem. Brakowało mu masy innych zawodników, ale jego rola była wcale nie mniejsza, był czujką i zbierał 5% ze wszystkich zakładów, gwarantując że dowództwo nie wparuje bez zaproszenia. Cierpliwie siedział, nigdzie mu się nie śpieszyło, a miał szansę się czegoś nauczyć.

A potem... Potem postanowił wyjść przed Akademię i biegać. Musiał ćwiczyć poruszanie się z protezą, może jeszcze dorwie się do jakiegoś komputera i sprawdzi czy nie znajdzie się dla niego jakaś praca.
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 31-05-2015 o 22:13.
Zaalaos jest offline  
Stary 01-06-2015, 20:28   #105
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Przyszła do mistrza prawie od razu po treningu z Brianną. Prawie od razu, bo najpierw musiała złapać oddech po wykańczających zajęciach. Ale przynajmniej przed spotkaniem z mistrzynią miała czas przebrać się w swój strój treningowy padawana.
Oparła się o konsolę, żeby odciążyć nogę. Wiedziała, że to ważne o czym rozmawiali, ale była okropnie zmęczona. Zamyśliła się nad pytaniem Micala.
- Chyba najlepiej byłoby ich spotkać ze sobą przy okazji jakieś imprezy masowej, na której obaj mają powód się pojawić. Na przykład jakaś impreza charytatywna ja jakiej bogaci i wpływowi lubią się pokazywać, ale tak żeby admirał i senator się znaleźli w jednym miejscu... - myślała na głos - No tak - uśmiechnęła się na to co przyszło jej do głowy - Niedługo na Corelli będzie organizowany pokaz ich nowego modelu, zwykle też wystawiają już znane modele, a teren wystawy jest przeogromny. Zawsze są tam tłumy, a elity są oprowadzane przez specjalnych przewodników, którzy mają zadbać by kasiasty gość nie przeoczył nowinek - wyjaśniła.
Mical pokiwał głową.
- Świetny pomysł. Admirał floty będzie chciał osobiście dokonać inspekcji nowych modeli, które być może wejdą do służby, a senator chce naocznie sprawdzić, na co Republika wydaje pieniądze!
Ucieszyła się, że jej propozycja mu się spodobała.
- No, ale jak tam mielibyśmy zapewnić im spokojną rozmowę? - zapytała.
- To już zależy od tego, gdzie dokładnie będą te targi. Może jakieś przejście w korytarzu? Z drugiej strony te prototypy będzie tez można w ten sposób wykorzystać.
- Myślisz Mistrzu, że Corellia pójdzie nam na rękę?
- Wątpię. I nawet nie chcę próbować się ugadywać. Za dużo by od nas chcieli za tą przysługę - mruknął.
- Jeszcze by zechcieli, żeby otworzyć u nich zależną tylko od nich Akademię Jedi - zażartowała - To musimy być tam nieoficjalnie. Miałabym tam być ja, Jon i kto jeszcze?
- Miałem zamiar użyć Vlada... W tej misji potrzeba subtelności i działania w cieniu. Pozostali padawani nie mają koniecznego wyczucia.
Zamyślił się. - Jeśli uważasz, że któreś z twoich nowych towarzyszy się nada, to tylko przytaknę. Mam kilku agentów poza tym, ale są w tym momencie na aktywnych misjach. Nie wiem, kiedy będę mógł ich ściągnąć z powrotem.
Westchnęła ciężko.
- Zawsze, żeby mieć większe pole działania to mogę zatrudnić się jako hostessa albo przewodnik VIPów podobnie Jon, ale nie mam pojęcia jakie kwalifikacje trzeba mieć, żeby przyjęli - wzruszyła ramionami.
- Z tym nie będzie problemu, biorę to na siebie. Ważne, ze mamy już jakiś punkt zaczepienia. Poczekaj, ściągnę informację o tych targach.
Wklepał polecenie na konsoli i spojrzał na padawan.
- Brianna dała ci ostro w kość?
Pokiwała głową twierdząco. Liczyła, że nie będzie tego po niej aż tak widać.
- Było jeszcze gorzej niż się spodziewałam - odparła - Mam nadzieję, że nadejdzie kiedyś taki dzień kiedy Mistrzyni stwierdzi, że uczenie mnie szermierki to niepotrzebna strata czasu - jeknęła.
Mistrz zaśmiał się donośnie na jej słowa.
- Szczerze w to wątpię Laurie. Nawet mnie goni do sparingów, jak uczniowie są zajęci leczeniem siniaków i oparzeń.
Uśmiechnęła się lekko
- Dzisiaj liczyłam na to, że dostanę jakąś ulgę za niezaleczoną jeszcze nogę. Jaka byłam naiwna... Teraz łydka piecze mnie bardziej niż kiedy oberwałam tamtym szrapnelem - wyżaliła się - Niby mogłam się podleczyć przed, ale wtedy nie miałabym siły stać, a o użyciu mocy wspomagających w walce mogłabym zapomnieć - ciężko westchnęła. Tak, gdyby nie wspierała się Mocą podczas treningu to chyba umarłaby tam na sali.
- Już nie rób nic dzisiaj, pomedytuj i idź spać, jutro pogadamy o szczegółach akcji. Będę miał wtedy już wszystkie dane - skinął głową na konsoletę.
Pokiwała głową twierdząco na słowa mistrza. Nie miała już sił na rozmowę.
- Idę od razu spać - stwierdziła. Skinęła lekko głową na pożegnanie i ruszyła do wyjścia z sali. Po przekroczeniu progu z pomocą zasłony Mocy ruszyła do swojego pokoju tak by nie zwracać na siebie niczyjej uwagi. Mogła przez to na spokojnie pomyśleć nad słowami Brianny. "Może jej się tylko przewidziało? Przecież on wcale nie wydaje się traktować mnie inaczej..." A może powinna była zaryzykować i powiedzieć mu? Nie, zdecydowanie nie powinna tego robić kiedy jest tak zmęczona. "Jeszcze mogłabym coś przekręcić i wyszło by nie tak jak bym tego chciała..."
Z tymi rozterkami dotarła do swojego pokoju. Przyłożyła dłoń do panelu i drzwi rozsunęły się. Kiedy pierwszy raz tu dzisiejszego dnia wchodziła zastała wszystko tak jak zostawiła ponad pół roku temu. Tylko, że teraz był większy porządek - nie licząc rzuconych w kąt ubrań, które zmieniła na strój treningowy. Usiadła na łóżku z zamiarem przeprania się, jednak było ono tak wygodne, że od razu tak jak stała położyła się na nim.
- Tylko chwilkę zamknę oczy... - powiedziała do siebie i wygodnie się ułożyła.
Sen zmógł ją na dobre.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 02-06-2015, 20:27   #106
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Przy współpracy z MG

Twilekanki nie podobały się Slevinowi, te macki zamiast włosów przerażały go i wzbudzały obrzydzenie. Ale mimo tego że nie lubił ich rasy, jak i każdej innej, nie obnosił się z tym jak wojownicy o równy kosmos. Tolerował ale nie akceptował, tak to było można powiedzieć w telegraficznym skrócie. Ogólnie współpraca z innymi rasami dla Slevina była dość nieprzyjemnym przeżyciem. Niestety by podtrzymać swoją renomę, musiał iść w takie układy. Kosmos był za duży by jakiś pojedynczy najemnik mógł tupać nóżką, olewać kredyty i obnosić się z rasizmem.

Slevin spojrzał na kobietę o niebieskiej skórze.
- Mam. - odpowiedział - Wolisz odpalić od miotacza ognia czy świetlnego miecza?
- Preferuję precyzję - odparła krótko i pochyliła się w jego kierunku z skrętem w ustach.
Jego walka mieczem z pewnością precyzyjna nie była. Bardziej przypominała machanie cepem na polu niż precyzyjną walkę. A że nie chciał jej uciąć głowy, zdecydował się na miotacz płomieni. Uniósł rękę i odpalił delikatny płomyczek miotacza ognia.
- Odlot się przeciąga? - zaciągnęła się mocno.
Przetrzymała długo dym w płucach.
- Trudno powiedzieć, lecę z nim drugi raz - odpowiedziala gdy wreszcie odetchnęła. - Chyba do końca nie wiedział co będzie wiózł i dlatego modyfikował oprogramowanie, by lepiej rozłożyć zużycie energii.
- Jeszcze mi powiedz że to świeżak w interesie i jest niedoświadczony. - mruknął nieco bardziej przygnębiony.
- Nie, Don lata dłużej, niż ja żyję. I mówią, że jeszcze nigdy nie stracił towaru. Trudno w to wierzyć, ale poprzednio też tak długo się przygotowywał.
- Miejmy nadzieję że jak wystartuje, nie będziemy awaryjnie lądować na jakimś zadupiu nosem w dół i cała naprzód.
Zaśmiała się.
- Oby. Don musi odpracować moje usługi.
- Ja na wypłatę też nigdy nie narzekam. - rzucił nieco weselszym tonem.
- Heeej, długo tam mitrężyć będziecie, hę? - usłyszeli donośny głos kapitana statku.
Twilek wetchnęła.
- Chyba nie dostaniesz dodatkowej doli za akcję. Przynajmniej nie tutaj, chodźmy już. To nie ty będziesz wysłuchiwać jego narzekań przy sterach - dodała tonem wyjaśnienia.

Poszli na statek. Slevin odetchnął, mieli lada moment startować i to było w tym wszystkim najlepsze. Opuszczenie tej przeklętej skały.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 02-06-2015 o 22:16.
SWAT jest offline  
Stary 03-06-2015, 18:00   #107
 
Ravage's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwu
Stała zdyszana, wolno okręcając ostrze wibroostrza i patrząc, jak po ciemnej stali skapuje ciemnoczerwona, gęstniejąca krew. Cała drżała. Drżały jej ręce, uda i ogon i nie mogła się uspokoić.
Który to jeszcze trup? Ile ich jeszcze pozostawi za sobą? Czy to już ostatni...?
rmmm...Rwwwmm...ciche, basowe pomruki wyrywały się co jakiś czas z jej zaciśniętego gardła.
Była upojona chwilą i nawet to, że nie widziała na jedno oko zdawało się być w tej chwili ledwie draśnięciem.
Nawet cicha, wydawałoby się z korytarza rozmowa, przerwana donośnym i brutalnym wystrzałem z blastera niewiele ją ruszyła.
Przylgnęła do ściany. Była przyjemnie zimna, w kontraście do jej coraz szybciej puchnącej mordy. Nie tyle ją bolało, co piekło. Jęzorem pogmerała w paszczy. Dwa zęby się ruszały. Na szczęście, tylko ruszały, może zostaną na swoim miejscu, jeśli nie będzie przez jakiś czas przy nich majstrować i jeść drugą stroną szczęki.
W końcu odetchnęła.
Czy to już koniec? Czy może przestać zabijać?

To zawsze było najśmieszniejsze. Bawiło ją, że zawsze miała rozterki. Bo miała je. Jak każda, czująca istota. Tylko bardzo głęboko ukryte. Mimo, że pierwsze, co by odpowiedziała, gdyby ktoś ją zapytał, to tak- że lubi. Bo w istocie lubiła.
To był ten dziwny dreszczyk emocji. Tylko że zawsze podszyty dylematami. Czy powinna, czy to dobrze i czy warto się babrać w tym gównie.
Ale odpowiedź zawsze była ta sama- że i tak trzeba i że tak, warto.
W tym brudnym, surowym świecie trzeba było być drapieżnikiem, stać na samym końcu łańcucha pokarmowego i zabijać, zabijać i jeszcze raz zabijać żeby przeżyć.
Nachyliła się nad trupem i wyczyściła ostrze o poplamioną odzież umarłego.
Trzeba będzie posprzątać. Ale na to był szybki sposób. Wszystkie śmieci ułożyć przy śluzie, i w przestrzeni ją otworzyć, coby wywiało niepotrzebny balast.
Powie to Jonowi. To on tu rządzi.
Była szczęśliwa. Statek był jej. Będzie mogła spokojnie odlecieć tam gdzie chce. Znajdzie sobie jakieś przytulne, nieosiedlone miejsce, może jakąś dżunglę, byleby nie zanurzoną w błocie i mgle.
I odpocznie...
Odkleiła się od ściany i wolnym, zmęczonym krokiem poszła w stronę kokpitu.
Plecy dały o sobie znać, jeszcze się nie zagoiły i wszystko na raz zaczęło boleć. Poczuła się okropnie źle. Najchętniej walnęłaby się na jakąś pryczę i przycięła komara.
Weszła do pomieszczenia, w którym stała pozostała trójka. Sapnęła i spróbowała się uśmiechnąć. Wyszło lekko przerażająco, jakby nie patrzeć piękna nie była a opuchlizna swoje też zrobiła.
Tu jusz wizę pospszątane.Syknęła z ulgą. Chyba nie dałaby rady jeszcze jednej istocie przetrzepać skóry, gdyby trzeba było.Ale tszeba srobić wioszenne poszątki. Popatrzyła na wszystkich znacząco.Wszystkie trupy out.Zamilkła na moment, przenosząc wzrok na Jona. Był mocno poturbowany, ale była spokojna. Jedi tak łatwo się nie zabija.
 
Ravage jest offline  
Stary 04-06-2015, 13:10   #108
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Issamar posadził statek na dachu na którym wcześniej zaparkował swój ciężki myśliwiec. Najemnik wstał z fotela pilota i zabrał ze sobą zaawansowany zestaw opatrunkowy. Gdy skończył opatrywać swoje nogi, które teraz były pokryte bandażami podszedł do Baelisha opierając się na karabinie.
- Przejdź się ze mną Jon.- Powiedział do Baelisha wychodząc na korytarz.
Mandalorianin poprowadził Baelisha do ładowni.
- Gdzie teraz?- Spytał najemnik podchodząc do jednej ze skrzyń z oczywistym zamiarem jej otwarcia.- Jest wielu ludzi gotowych kupić to co tu mamy, Ty pewnie masz jednak inne plany niż wrzucenie tego na czarny rynek.-
- Oczywiście, że tak.- Jon przez chwilę wahał się, czy zdradzić całą prawdę. Chwilę, bo przecież z Issą zaznajomił się całkiem dobrze i wiedział, że ten nie jest szpiegiem lub sprzedawczykiem.- Muszę przewieźć ten transport broni na Coruscant, za trochę czasu się tam zresztą z Kha’Shy wybieram, tylko jeszcze załatwię parę spraw. Apropo, oto twoja zapłata. Tysiąc sto kredytów, jak się umawialiśmy. Niech ci dobrze służą.-
Jon poprawił temblak, w którym spoczywała zraniona ręka, podstawowy opatrunek, ale jakże potrzebny. Wiedział, że prawdziwą pomoc otrzyma dopiero w Akademii.
- Jak tam nogi? Wiesz, jeśli chcesz, możesz się ze mną zabrać. W Akademii otrzymasz pierwszorzędną pomoc medyczną.- Zapytał Baelish.
- Myślałem nad tym żeby zostać z wami na dłużej. Nie wiem czemu, ale coś mi mówi, że będzie warto.- Cadera rozpoczął przeszukiwanie skrzyń.- Prześlij mi koordynaty lądowiska na Coruscant. Polecę swoim myśliwcem. Wiesz. Wsparcie ogniowe i tak dalej.-
- Nie sądzę, żeby to było konieczne, ale jak wolisz.- Jon wyciągnął do przodu zdrową dłoń.- To co? Partnerzy?
- Partnerzy.- Mandalorianin również wyciągnął dłoń.

Po powrocie na mostek Mandalorianin zwrócił się do Barabelki.
- Polecisz z Baelishem na Coruscant, ja polecę tam moim myśliwcem. Jakby coś miało pójść nie tak to warto mieć wsparcie myśliwca. Po zakończeniu dostawy chciałbym z tobą porozmiawiać na temat Mandy. Myślę, że warto abyś szkoliła się na Mandaloriankę. Porozmawiamy jednak o tym później. Chciałem Ci tylko życzyć szczęścia czy coś, w sumie sam nie wiem. Widzimy się na miejscu.- Issa machnął ręką po czym powoli ruszył do wyjścia.
Kha stała wyprostowana z rękami splecionymi na piersi. Taksowała go spojrzeniem, a mordę wykrzywiła w niezadowoleniu. Ogonem zamachała parę razy.
- A kim ty jesztesz, szeby mi mówicz, dokąd polecę i s kim?-
- Nie ja Ci mówię. Przekazuje co powiedział Jon.- Issa ponownie nie dał się sprowokować. Wiedział, że kłótnią z Barabelką nie wiele zdziała, co najwyżej jedno straci kończynę lub życie.- Jesteś w końcu pilotem i to teraz twój statek. Tak?-
Stali tak chwilę w milczeniu, a ona tylko ruszała szczęką, która ją strasznie bolała i nie chciało jej się gadać. Pilotem? Oh, o tym zapomniała.
- Hrrrr...- Wydała z siebie dudniący dźwięk, który można było pomylić z wściekłym warkotem z niezadowolenia. Ale nim nie było. Wahała się i nie wiedziała co powiedzieć.
- Nie. Znaszy to teras mój statek.- Dotknęła ściany, opierając się o nią wygodniej.- Ale szczesze mówiąs miałam nadzieję, sze ktoś mi pokasze jak tym latacz.- Zerknęła na niego. - Tobie szę szpieszy chyba, nie? Nie leczisz s nami? Będę muszała sapytacz Daxim, szy w takim rasie leczi dalej s nami. Chyba sze Jon wie, jak tym szę kieruje.-
- Mogę.- Issa zrobił krótką przerwę.- Mógłbym, gdybym nie leciał swoim myśliwcem...chyba, że.- Najemnik znowu zrobił małą pauze.- Nie to…- Mandalorianin przez chwilę walczył z własnymi myślami. - Mógłbym zostać twoim wspólnikiem, tak. Jest to dobry pomysł. Opłacalny. Mógłbym cię nauczyć Mandy. Już rozmawiałem z Jonem o partnerstwie, ale dłuższa współpraca również z tobą? Co myślisz?- Zapytał nagle Kha’Shy.
Opadła jej szczęka. Znaczy opadłaby, gdyby się w porę nie zorientowała.
Ona przecież chciała skończyć karierę. Przyjęła z anielską cierpliwością, że jeszcze Jona trzeba gdzieś tam dostarczyć, to oczywiste, bo ją wynajął i może zapłaci jej więcej, jeśli poleci dalej. Darzyła go wielkim szacunkiem, który mu się należał z automatu, ale w kwestii pieniędzy nawet autorytety muszą spełniać swoje powinności i płacić za coś, co kupują.
Ale to?
- Hy...- Z jej ust wydobył się tylko dziwny świst.
Poprawiła się, ręce ciaśniej skrzyżowała.
- A to si nowina!- Odparła nabrumuszonym obrażonym tonem. - Ssaszy samies w końsu przejszał na oszy, sze odpala szasem totalne chuj wi so i za barso obrywa, szy tak?- Coraz bardziej się śmiała.
Niemożliwe!
Nie mogła się opanować. Roześmiała się na całe gardło, klepiąc się łapą po kolanie.
Opanowała śmiech i w teatralnym geście, jak to podpatrzyła u ludzi, otarła łzę.
- Aaaahhh....Więs to tak? Współprasa?- Podparła ręce na biodrach. - Barso dobsze!- Dodała tubalnym tonem.
Tak myślała. To za wcześnie na emeryturę.
- Miałam inne plany, ale myszlę, sze jeszcze mogą chwilę poszekać. Niech będzie!- Wyciągnęła dłoń w stronę mężczyzny. - Nie wiem, szy chsę bycz szęścią twojego klanu, nad tym pomyszlimy kiedy indziej. Ale wspólne polowanie jak najbarsziej. Pszyda mi szę więsej pienięsy, a w kupie jednak więsej moszna sdziałacz.- Uścisnęła mocno jego dłoń.
Mandalorianin również ścisnął dloń Barabelki.
- Teraz pozostaje mi się jedynie pozbyć statku. To nie będzie trudne. Powiedz Jonowi, że spotkamy się w tamtej klinice. Do zobaczenia za niedługo.
Madnalorianin opuścił statek w pośpiechu. Wskoczył do myśliwca i odleciał.

Issa ruszył do znanych mu handlarzy bronią. Jego celem nie był jednak żaden podrzędny handlarz sprzedający pistolety spod lady. Madnalorianin ruszył do największego handlarza bronią na planecie, jedyni taki osobnik mógł zapewnić mu uczciwą jak na Nar Shaddaa cenę za ciężki myśliwiec, do tego najemnik po raz kolejny musiał zakupić ciężką zbroję. Przy odrobinie szczęścia handlarz będzie miał trochę mandaloriańskiego sprzętu.
 
__________________
Man-o'-War Część I

Ostatnio edytowane przez Baird : 04-06-2015 o 15:18.
Baird jest offline  
Stary 05-06-2015, 00:28   #109
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Nar Shaddaa
Issamar wyszedł z taksówki. Droid-kierowca otworzył luk bagażowy i wystawił zakupy mandalorianina. Cadera nie dostał tyle, ile się spodziewał za swój myśliwiec, ale tyle gotówki w swoim życiu jeszcze nigdy nie posiadał. W końcu tego myśliwca też nie kupił… Podjętą wcześniej decyzją postanowił związać swoje losy z tym młodym i niedoświadczonym Jedi, jak i narwaną Jaszczurzycą. Brzmiało to jak początek jakiegoś dowcipu.
W każdym razie wymieniona dwójka już na niego czekała. Kha’Shy ciągle przeglądała swój statek – wchodząc w tą akcję zaryzykowała i wygrała. Issa wszedł po rampie do środka. Już pozbyli się ciał, lecz ślady walki zostaną tu pewnie przez jakiś czas. Tak jak uszkodzona przez materiały wybuchowe śluza. Jon musiał wyciąć je przy pomocy miecza świetlnego, gdyż nie chciały się uruchomić. Najemnik uruchomił silniki, wzbił się w przestrzeń i ustawił parametry skoku. Położył rękę na przekładni i zamyślił się na chwilę.
Dużo się wydarzyło. Niewiele brakowało, a z tej areny nie wyszedł by żywy. Stracił oko, pancerz, droida, kilka cennych ładunków wybuchowych. Później atak na ten frachtowiec. O mało co, a skończyłby jak wiele jego własnych ofiar – spalonych do gołego szkieletu. Był w plecy, sporo, ale miał przeczucie, że w tym momencie wykonuje dobry ruch.
Barabel stała nad ładunkiem, który przejęli. Dla nich samych był w tym momencie bezużyteczny. Jednak w odpowiednich rękach… Te głowice bojowe mogły dać komuś władzę nad całym sektorem. Nic dziwnego, że tak bardzo o nie walczyli. Jon stał obok niej. Czuł się zdecydowanie lepiej, a i opuchlizna Kha’Shy przestała rosnąć. Niestety nie udało mu się odzyskać ciała narwanego wojownika, którego zabiła jego towarzyszka. Do głowy przychodziło mu wiele pomysłów, co mogło się z nim stać i ten najbardziej oczywisty był najbardziej obrzydliwym. Pozostało mu mieć nadzieję, że w przyszłości uniknie podobnych błędów.
Czekali na skok w nadprzestrzeń, ale ten nie nadchodził. Poszli sprawdzić co się dzieje i zastali Issamara… drzemiącego sobie w fotelu pilota z ręką na przekładni. Rany i wycieńczenie w końcu przemogły jego organizm. Padawan i najemniczka uśmiechnęli się do siebie. Ze strony barabel wyszło to całkiem przerażająco. Odruchowo sięgnęli przed siebie, by wykonać niedokończony manewr. Ich dłonie spotkały się na przekładni, przytrzymując ciągle będącą tam rękę mandalorianina. Jednym, stanowczym ruchem uruchomili napęd i zostawili za sobą Księżyc Przemytników.

Sektor Czerwony
Statek wzniósł się w powietrze, przeleciał kawałek tuż pod wielkim kasynem i wreszcie wzbił się ponad budynki. Slevin obserwował setki neonów siedząc za konsoletą jednego z działek korwety. Don był bardzo przeczulony, ale jak dotąd nie mieli żadnego ogona. Bez problemu wylecieli poza orbitę i ustawili kurs. Kiedy wskoczyli w nadprzestrzeń, Kelevra mógł odetchnąć. Kilkanaście godzin spokoju, a później? Później się zobaczy.

Coruscant, Nowa Akademia Jedi
Robił właśnie drugie okrążenie wokół kompleksu. Bieg po naturalnym podłożu dawał mu znacznie więcej niż na bieżni, bo musiał uważać na wszelkie nierówności. Fizycznie dawał radę, jednak największym problemem było takie dopasowanie protezy, by nadawała się do szybszego poruszania. Spędził na tym dotychczasowe dwa dni pobytu. Na razie był to tylko lekki trucht, ale zawsze do przodu. Gdyby tylko miał kasę na sprzęt z prawdziwego zdarzenia, dałby radę od razu wrócić do gry. Przeglądał oferty, ale gdyby wziął którąś z dostępnych od reki, to na nową protezę musiałby pracować ponad dwadzieścia lat. Najrozsądniejszym ruchem było oczekiwać na ruch ze strony Jedi, może oni dadzą mu okazję lepiej zarobić. Rozmyślał nad tym, gdy dobiegał w okolice głównego lądowiska. Właśnie w tym momencie do lądowania podchodził lekki frachtowiec. Z Akademii w jego kierunku wyszła pojedyncza osoba w szatach Jedi z narzuconym na głowę kapturem. Sądząc po posturze był to mężczyzna. Stanął tuż przed wypuszczającym podwozie statkiem. Z środka wyszły trzy postacie. Młody mężczyzna, jakiś jaszczuroludź oraz czarnoskóry mandalorianin. W każdym razie nosił ich pancerz. Zhar-kan był na tyle blisko, że usłyszał głos mistrza Jedi.
- Jak tam wycieczka planetoznawcza? – poznał Baelish lekko kpiący głos swojego mistrza. Trudno było się zorientować, kiedy żartuje, a kiedy mówi poważnie.
- Nie najgorzej - Jon uśmiechnął się. Z mistrzem zawsze dobrze mu się rozmawiało, przez te kilka dni brakowało mu jego specyficznego poczucia humoru. – Podałbym rękę, ale...
- Lepiej nie pokazuj tego Micalowi, dostanę zjebkę, że nie pilnuję twojego szkolenia w leczeniu Mocą - podszedł i uścisnął swego ucznia. - Dobrze cię widzieć!
- Czas nas trochę goni, bo wpadłem tu tylko na chwilę. To... twoi towarzysze, jak rozumiem? - skinął głową w kierunku schodzących z rampy Kha'Shy i Cadery.
- Więcej niż towarzysze. Przez te kilka dni uratowali mi tyłek więcej niż kilka razy, bez nich na pewno nie dałbym rady wykonać misji. – Wyciągnął zdrową rękę przed siebie. – Mistrzu, poznaj Kha'Shy i Issamara Caderę.
- Witam i dzięki za opiekę nad tym chłystkiem! Słuchajcie, pewnie zmęczeni po podróży, Rav! – krzyknął, a z Akademii wyszedł szaro skóry nautolan.

- Siema Jon! – wrzasnął i puścił się biegiem w ich kierunku. Jon z radością widział drugiego z uczniów mistrza Randa, jednocześnie swojego rówieśnika, nautolańskiego padawana Rava Mijalu. Dołączył do grupy szkolącej się jakieś dwa lata temu, ale od razu stali się z człowiekiem z Onderon nierozłączni. Podobne poczucie humoru i talent do Mocy sprawiał, że zawsze trzymali się razem. Z racji tego, że Jon był tutaj dwa lata dłużej, jako pierwszy dostał samodzielną misję. Teraz pewnie będzie musiał się wszystkim z nim podzielić. Nautolianin oczywiście uściskał go równie mocno jak Atton.
- Staary, już nie mogłem się doczekać! Co tam się działo?! – wyrzucił z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.
- Hejże – przerwał im prawie odepchnięty na bok Rand. - Pogadanki później. Rav, odprowadź towarzyszy Jona do pokoi gościnnych. Później spotkamy się w dormitorium. Przepraszam was, ale muszę go na chwilę wam porwać – rzekł do mandalorianina i barabel.
- Chodźmy do gabinetu wielkiego mistrza – rzucił z przekąsem. Wszyscy wiedzieli, że mistrzowie Atton i Mical niezbyt za sobą przepadali, choć nie miało to żadnego wpływu na ich współpracę. Ciekawe było jednak to, dlaczego tak szybko go gonią…
Tymczasem Rav zauważył również stojącego nieco dalej Zhar-kana.
- Hej, ty jesteś tym kumplem Laurienn? Jej siostra cię szukała! A moi drodzy – zwrócił się ponownie do Kha’Shy i Issamara. - Zapraszam, zapraszam, czym chata bogata.
Oboje wpatrywali się w jednonogiego arkanianina, którego figurę dobrze znali jeszcze sprzed kilku dni z areny.

Kwatery prywatne
Obudziło ją pukanie do drzwi. Przewróciła się na drugi bok. Przyjemne ciepło z okrycia nie zachęcało do wyjścia z łóżka. Cóż, śniadanie jednak należało zjeść. Burczenie w brzuchu głośno to sugerowało. Zerknęła wtedy na elektroniczny zegar. Było popołudnie!
Pukanie się powtórzyło.
Powoli usiadła na łóżku. Ziewnęła przeciągle i zaspany wzrok skierowała na zegar. Nie pamiętała o której poszła spać ale chyba spała raptem kilka godzin i to nawet nie przebrała stroju treningowego. Przeciągnęła się i dopiero drugie pukanie do drzwi przypomniało jej co ją tak naprawdę obudziło. Rozejrzała się ledwo przytomnie po pokoju. Odruchowo przeczesała palcami rozpuszczone włosy - Em jeszcze nie przyszła? - zdziwiła się i spojrzała na drzwi - A może to ona. - przetarła oczy i wstała z łóżka. Ale zaraz tego pożałowała. Syknęła z bólu, gdy stanęła na rannej nodze. Ale mimo to lekko kulejąc podeszła do drzwi i otworzyła je by wpuścić tego kogoś.
- Tutaj Rohen. Hayes, koniec wylegiwania się, przed chwilą wrócił z misji Baelish. Mistrz Mical cię wzywa, jak tylko skończysz... obiad?
- Obiad? - zdziwiła się - Widziałeś może moją siostrę? - zapytała od razu.
- Nooo... nie jesteś głodna? Spałaś prawie dwa dni - podniósł brew do góry. - Twoja siostra bawiła się czymś w warsztacie, pewnie nadal tam siedzi. Idziesz już?
Zaskoczyło ją to co powiedział
- Daj mi chwilę. Muszę się ogarnąć. - ziewnęła zakrywając dłonią usta.
Zajęło jej to oczywiście dużo więcej niż chwilę. Sam prysznic zajął jej sporo czasu. Ubrała się w końcu w szaty padawana i związała włosy upinając je z tyłu głowy. Wyszła ze swojego pokoju i razem z Rohenem ruszyła do mistrza.
- Nie podoba mi się ten arkanianin. Skąd ty go w ogóle wzięłaś? - mruknął po drodze jej kolega.
- Jest ok. Dołączył do nas przy okazji. No i moja siostra go polubiła. - wzruszyła ramionami bo w sumie nie mogła za wiele o nim powiedzieć. - Darzy też szacunkiem Jedi. Mówi że walczył u boku Jedi w wojnach mandalorianskich.
- Prawie każdy tam walczył, więc to żadna zasługa... W każdym razie będę miał na niego oko - odparł poważnie.
- Fakt. A ten Jedi też nie wiadomo co za typ. W końcu to wojny mandalorianskie dały wstęp do wojny domowej - westchnęła. - Ach chciałbym kiedyś zapytać Mistrzynię Surik jak to z tym Malachor 5 było naprawdę. Ale zawsze brakuje mi odwagi do niej podejść... - rozmarzyła się.
Rohen zbliżył się do niej.
- Nie wiem czy będzie okazja. Podsłyszałem, że ona też nie dała standardowego sygnału. Mistrzowie się tym przejmują, choć nie dają po sobie znać - szepnął konspiracyjnie.
Laurienn zatrzymała się
- Jak to nie dała sygnału? Może się tylko spóźnia, to się przecież już działo. - mistrzyni była najpotężniejsza że wszystkich władających mocą. Jeśli coś się jej stało to było to cholernie niepokojące - Tak, na pewno zwyczajnie zapomniała albo zajęły ją ważniejsze sprawy - uśmiechnęła się do Rohena [i]- Zawsze ją nosiło. Nawet na początku jak tu trafiłam to mało co ją widywałam.
Wzruszył ramionami.
- Też tak myślę. Być może to zniknięcie Taltosa i La Sor na nich negatywnie działa.
- To na pewno. Byli w akademii najdłużej i chyba byli najlepiej wyszkoleni w końcu byli pierwszymi padawanami Visas i Brianny. Mam nadzieję że prędko się odezwą - odparła.
Rohen nic nie odpowiedział, tym bardziej, że już dotarli do oficjalnego gabinetu Micala. W czasie pracy korzystał z małego pokoju wypełnionego sprzętem. Z tego większego korzystał tylko w wypadku przyjmowania polityków, bądź innych znacznych gości. Wszystko wskazywało na to, że odbędzie się spotkanie z większa ilością osób, skoro zaprasza ją tutaj.
Przełknęła ostatni kęs swojego "obiadu".
- Mistrz jest tam sam? - zapytała Rohena który zawsze był najlepiej poinformowany ze wszystkich padawanów.
- Nie wiem.
Stali we dwoje przed drzwiami. Myśl że w sali mogą być jacyś ważni goście sprawiła że poczuła tremę. W duchu ucieszyła się że jednak po drodze zjadła cokolwiek bo takie spotkania mogły ciągnąć się w nieskończoność.
- No to zaraz sie dowiem - podeszła do panelu drzwi i nacisnęła komendę ich otwarcia. Na jej szczęście, Mical był sam. Siedział za dosłownie olbrzymi biurkiem, czytając datapada. Był bardzo zamyślony. Ledwo zauważył, że dziewczyna weszła. Zatrzymała się zaskoczona.
- Och - była nastawiona na to że będzie tu ktoś jeszcze. - Nie przeszkadzam? Wrócę później.. . - była gotowa wyjść.
- Nie, zostań - odpowiedział, nie odrywając wzroku od informacji. - Zaraz Atton przyprowadzi tu resztę.
Wyłączył swój czytnik i położył go na biurku. Założył ręce na piersi, intensywnie nad czymś mysląc. Po chwili milczenia westchnął i zapytał luźno o jej samopoczucie, pewnie by odegnać ponure myśli.
Podeszła do stołu i usiadła obok swojego mistrza.
- Przespałam dwa dni i chyba sporo mnie ominęło. Emily siedzi w warsztacie? - zapytała zdziwiona.
- Tak, Visas dała jej zajęcie. Pozwól, że z informacjami poczekamy, aż wszyscy się zejdą, żeby dwa razy nie powtarzać. Jak się czujesz?
- Ok – odparła. - A już dawno nie czułam się tak dobrze jak teraz - uśmiechnęła się. - Przepraszam że przyprawiłam ciebie o tyle zmartwień. Zachowałam się cholernie nieodpowiedzialnie uciekając bez słowa - zrobiła skruszoną minę. - Mistrzyni Brianna mówiła mi jak bardzo się o mnie martwiłeś.
- Heh, ona taka poważna, a jak przychodzi co do czego, to największa plotkara w akademii. Oczywiście, że się martwiłem! To była trudna decyzja, ale nie chciałem, żeby cie ograniczać. Miałaś przed sobą trudną droge i świetnie sobie poradziłaś. Dzięki temu będziesz lepszą osobą i jeszcze lepszym Jedi.
Uśmiechnęła się tajemniczo.
- A ty jak się czujesz? Wyglądasz na bardzo zmęczonego - zapytała z troską.
Odwzajemnił uśmiech.
- Jest w porządku, po prostu trzeba podjąć parę trudnych decyzji.
- Może mogłabym w czymś pomóc? Ja ze swojej strony obiecuje już nigdy więcej nie sprawiać kłopotów – odparła z powagą.
- Już się tym nie przejmuj - machnął ręką. - Wszystko zaraz omówimy, cierpliwości moja padawan - wyszczerzył zęby.
Dziewczyna zamyśliła się i wyglądała jakby nie mogła się nad czymś zdecydować. Zniecierpliwienie i niepewność malowały się na jej twarzy, cicho westchnęła. Wypowiedziała kilka słów z bladym uśmiechem. Micalowi twarz stężała, ale właśnie w tym momencie otworzyły się drzwi do gabinetu i wszedł tam całkiem spory tłum.
Mistrzynie Brianna i Visas, mistrz Atton wraz z uczniem Jonem, który był nieźle pokiereszowany. Marr i Rand przywitali się z Laurienn, natomiast najbardziej zszokowany był Baelish. Przecież Hayes opuściła akademię pół roku temu! Nic nie zapowiadało się, że wróci. Przez to krótkie zamieszanie, Mical zdążył się opanować. Miało się zacząć oficjalne spotkanie.
Takich było onegdaj dużo. Brała w nich udział czwórka mistrzów, oraz ich najstarsi padawani. Mistrzowie siadali przy dużym, owalnym biurku, a padawani stali po ich prawej ręce. Teraz miało być inaczej. Nie było z nimi Vlada Taltosa od Visas i Arthorii La Sor od Brianny. Mical natomiast powiedział:
- Jon, Laurie, usiądźcie proszę.
Gdy posłusznie spełnili jego prośbę, zaczął.
- Krótko podsumuję. Witamy cię Laurienn z powrotem w Akademii. Jonowi gratulujemy udanej misji. Później omówimy szczegóły. Teraz sprawy najistotniejsze. Wszystko wskazuje na to, że Ori i Vlad zginęli. Ich przewoźnik przekazał informacje, że statek, którym podróżowali wpadł w gwiazdę podczas skoku w nadprzestrzeń. Podejrzewają sabotaż, ale z racji braku dowodów nawet nie ma o co oprzeć śledztwa.
Brianna spuściła głowę, natomiast Visas jak zwykle miała nieprzenikniony wyraz twarzy.
- To wielka strata, tym bardziej w nadchodzących czasach, które dla nas będą trudne. Jak dobrze wiecie, szerzy się bezprawie na pograniczach Republiki, o Odległych Rubieżach nie wspominając. O tym jednak lepiej opowie mistrz Rand – skinął w jego kierunku.
- Dzięki. Przechodząc do rzeczy, watażkowie wyrastają w każdym zakątku przestępczego półświatka jak grzyby po deszczu. Huttowie finansują prawie połowę z nich. Armia Republiki ledwo daje sobie radę z ochroną szlaków transportowych. To jest jednak do ogarnięcia, póki któryś z watażków nie urośnie na tyle, by stanowić powazne zagrożenie. I przeciwko temu będziemy działać. Pierwszym krokiem było przejęcie przez Jona ładunków balistycznych – mrugnął do niego - które miały trafić do Czerwonego Krayta. Taki pseudonim ma grupa najemników wywodząca się z Tatooine, która przejęła władzę w tamtym sektorze. Podejrzewam, że wspiera ich Czerka, ale na razie brak nam dowodów. Rozrastają się w zastraszającym tempie, wchłaniając mniejsze grupy. To oni będą naszym celem przez najbliższe kilka miesięcy. Chyba tyle? – zapytał Micala.
- Tak. Drugą kwestią jest załatwienie nam wsparcia. Już wspominałem o tym Laurienn, ale powtórzę wszystko teraz. Senat jest podzielony. Wielu senatorów zamiast szukać nowych rozwiązań, wyliczają winnych panującego kryzysu. Jedi i armia Republiki są na czele każdej z list. Trudno się temu akurat dziwić, ale to w niczym nie przybliża nas do rozwiązania. By zapewnić dobre warunki rozwoju w galaktyce, potrzebujemy zdrowej współpracy armii z biurokratami. Dobrym początkiem ku temu, jest spotkanie dwóch waznych person z każdej ze stron. Admirał Carth Onasi i senator z Tythonu Marcus Hidalgo. Z racji tego, że oboje mają wielu politycznych przeciwników, ich spotkanie musi być tajne. I bez udziału Jedi.
Brianna pokręciła głową.
- Jeśli ten Onasi nie ufa swojemu wywiadowi, to w jaki sposób może prowadzić działania?
- Po prostu nam ufa bardziej – odpowiedział Mical i kontynuował – Jak powiedziałem, bez udziału Jedi. Czyli Jon, Laurienn, to spocznie na was. Nie jesteście znani, więc łatwo znikniecie w tłumie. Moja padawan zaproponowała mądrze targi coreliańskich stoczni, które odbędą się za trzy tygodnie. Tam będziemy mieli bardzo dobrą okazję, by to spotkanie zorganizować. Jakieś wnioski?
- Nie ufam temu politykowi. Jeśli robi coś za plecami, to znaczy, że cos ukrywa.
- Już o tym rozmawialiśmy… - westchnął Mical.
- Jak rzadko się z nim zgadzam, tak teraz ma rację – dodal Atton - Nie mamy wyboru. Dogadamy się z nimi, albo zepchną nas na trzeci, albo i czwarty plan. A wtedy ucierpi wielu niewinnych.
Nauczycielka fechtunku prychnęła i założyła ręce na piersi.
- W takim razie im pomóżmy w tym – powiedziała Visas. – Jeśli to wszystko, to wracam do medytacji.
Nadal próbowała wyczuć co się stało z jej uczniem, to było aż nadto oczywiste.
- Dobrze, to by było na tyle. Możecie się rozejść – odparł Mical.
- Musimy pogadać – rzucił do niego z zniechęceniem Rand.
- Wiem – odrzekł blond włosy Jedi.
- No, a wy mykajcie – wygonił dwójkę padawanów Atton.
Jon i Laurienn stanęli pod drzwiami gabinetu wielkiego mistrza.

Zonju V, Zoronhed
Wszystko poszło tak gładko, że mężczyzna nie mógł w to uwierzyć. Po ponad dwóch dobach podróży wyskoczyli z nadprzestrzeni, wylądowali, oddali towar, Don wybulił mu jego dolę. Potem dodał, że za tydzień chce lecieć na Ord Mantell i zaproponował mu kolejny lot, za tą samą stawkę. Teraz Slevin siedział w knajpce, pijąc zimny alkohol, na nowy, lepszy start.

- Hej, to jak, lecisz z starym dalej? – nagle dosiadła się do niego twilek. Nie rozmawiał z nią od czasu startu. Siedziała w swojej kajucie cały czas (jako jedyna kobieta, dostała osobną, Don okazał się być dżentelmenem) i tylko od czasu do czasu robiła skan hypernapędu.
- Jeśli tak, to mamy tydzień czasu, a jest robota. Wyniuchałam, że tutejszemu nadzorcy, generałowi, prezydentowi, czy jak on się tam przedstawiał, zaginęła na pustynnych skałach córuchna. Niby jakieś wiejskie bandyty ją porwały, czy coś. Masz ochotę trochę postrzelać i połazić po piasku? A przy okazji, bo coś wcześniej się nie udało - wyciągnęła w jego kierunku rękę - jestem Mission Vao.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline  
Stary 05-06-2015, 09:31   #110
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Najemnik podziękował padawanowi i szybkim krokiem ruszył do warsztatu. Proteza zaczynała na nim dobrze leżeć, choć nie miał okazji jeszcze w pełni jej przetestować. Ciężko znaleźć powód by po Akademi poruszać się niezauważenie, ale tym też się później zajmie. Po kilku minutach dotarł do Emily.

Warsztat, w którym ją znalazł był zawalony dziesiątkami różnych części. Panował tu taki bałagan, że mężczyzna musiał bardzo uważnie patrzeć pod nogi, żeby przypadkiem czegoś nie zdetonować. Naprawdę miał takie obawy.
W centralnej części pomieszczenia siedziała w kucki młoda Hayes, a na stole przed nią leżał srebrny korpus droida.
- Cześć, szukałaś mnie?
- Hej! Taak, siostry prawieże już nie mam, a potrzebuję czegoś...
- Jasne, co mam dla Ciebie zdobyć? - spytał ostrożnie opierając się o stołek na którym leżały tajemniczo wyglądające narzędzia.
- Hmhmhm, jakby to powiedzieć. Potrzebuję broni, tylko takiej specjalnej, takiej z celownikiem i taką, co można sobie samemy modyfikować, taki karabin, ale nie automatyczny, cholibka, jak to tam było... A zresztą poczekaj - przełączyła coś nagle i oczy droida zajaśniały czerwienią.
- Zapytanie: Czy załatwiłaś sprzęt Pani? - odezwał się syntetyczny wokabulator. - Ziritowane stwierdzenie: Nadal nie mam w pełni sprawnych optyków!
Zhar-kan przyjrzał się droidowi z ciekawością. Zdawał się być całkiem zaawansowany technologicznie. - Przypuszczam że broń ma być dla niego? Potrzebujesz snajperki? - opis Emily wiele mu nie mówił, praktycznie każda dostępna broń dystansowa posiadała celownik i niemal wszystkie można było modyfikować.
- Stwierdzenie: Przyprowadziłaś kogoś kompetentnego Pani. Dobrze.
- No tak jak prosiłeś. Nad optykami już pracuję. Udało mi się za to poskładać nogi, za chwilę będę je przyczepiać!
- Oczywiste stwierdzenie: Najwyższa pora Pani. Stwierdzenie. Tak, potrzebuję snajperki, oraz modyfikowalnego karabinu blasterskiego, bothańskiego rozpruwacza, sześć ton materiałów wybuchowych, zapalniki, wyrzutnię rakiet i rakiety do tejże, oraz srebrną tacę.
Arkanianin zachichotał. Uwielbiał droidy z zaprogramowanym poczuciem humoru. - Już biegnę do najbliższego składu broni, może wolisz żebym przyniósł nie sześć, tylko dziesięć ton materiałów wybuchowych? I czy taca musi być koniecznie srebrna? Mogę zorganizować złotą. - najemnik zrezygnował ze stołka i ukląkł przy droidzie. - Co do snajperki i karabinu, preferujesz jakiś model? Ostrzegam że mam ograniczone fundusze, a brak nogi, czego oczywiście jeszcze nie widzisz utrudni zdobycie ich siłą. W szczególności w tym rejonie galaktyki, jesteśmy na Coruscant droidzie... Jak się właściwie nazywasz?
- Dumne stwierdzenie: HK-50, droid zabójca z funkcjami protokolarnymi.
- A ja nazywam się Zhar-kan Sol, jednostki rozpoznania w czasie wojen Mandaloriańskich. Myślę że uda nam się znaleźć wspólny język. - prawdziwy droid zabójca. Takie cacka nie były tanie, Arkanianin zastanawiał się jak Jedi weszli w jego posiadanie. Droid chyba miał zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale nagle się dezaktywował. Emily źle podłączyła nogi i wydobył się z niej dźwięk pełen frustracji. Najemnik podniósł się z klęczek i wyszedł z warsztatu. Nie chciał przeszkadzać młodej w pracy.
- Emily zawołaj mnie jak tylko uruchomisz tego droida.
 
Zaalaos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172