Золa spojrzała w górę, jak czynią to nawiedzeni kapłani podczas uniesień wywołanych żarliwą modlitwą. Nakreśliła przed sobą znak krzyża.
- Czas na komunię moje dzieci. Albowiem dzisiejszy świt będzie miał odcień szkarłatu.
Dźwięki uderzeń przesuwanych garnków towarzyszyły wampirzycy, gdy przetrząsała meble w poszukiwaniu odpowiedniego naczynia. Znalazła kielich. Palące ukłucie otwieranej żyły skierowało strumień czerwonej cieczy wprost do mosiężnej czaszy.
- Bierzcie i pijcie z niego wszyscy, to jest bowiem kielich krwi mojej, nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wydana na odpuszczenie grzechów - przedrzeźniała słowa ostatniej wieczerzy, szczerząc się w złym uśmiechu. Przekazała Violet naczynie, trzymając je oburącz, chyląc głowę w lekkim pokłonie. - Więcej, musi starczyć dla wszystkich! - zarządziła, mając w planach przeklętą ucztę. - Ty - wskazała palcem Karinę. - Zaprowadź mnie do trzody. Macie trochę bydła, prawda? Konieczna jest ofiara z baranka, nawet nie jednego - kontynuowała wydawanie dyspozycji.
- Rick - zaszczyciła chłopaka spojrzeniem. - Zbierz całe paliwo, jakie wpadnie ci w ręce. Załaduj na ciężarówkę i zaparkuj wśród łanów kukurydzy, gdzieś w pobliżu. Taak, to jest Ameryka, potrzebna mi broń, amunicja i silne reflektory. Macie strażackie szperacze... co? Sue - powiedziała do kolejnego z nagłych gości. - nie mam serca was rozdzielać - zbliżyła się i pieszczotliwie przejechała szponiastą dłonią po jej twarzy. - Pomóż mu, tą mogą być wasze ostatnie chwile razem, smakujcie każdą sekundę - nawet nie próbowała maskować ukrytego w głosie szyderstwa. - Ahh i przygotujcie trochę butelek z benzyną. Chcemy, żeby było gorąco.
Kainitka przeprowadzała manewry. Krwawe, bolesne, dla jej nowych żołnierzy będące walką o wszystko. Powinni być całkiem zrelaksowani niczym do stracenia. Nie rozumiała dlaczego nie są.
- Spotkamy się pod kościołem - rzuciła na odchodne.