Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2015, 21:53   #306
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- Przebieranki... Co powiecie na krwiożercze duchy martwych magów?- zapytał z uśmiechem Jean podkręc... pocierając policzek.- Niech król wie, że jego zbrodnia wobec magicznej akademii... obróciła się przeciw niemu.

Seravine zmarszczyła lekko brwi, odprowadzając Shadow'a wzrokiem, jednocześnie zakładając ręce na piersi.
- Em... A czy my aby tego samego nie użyliśmy wewnątrz tej nieszczęsnej wieży magów? W nocy? Przy nastrojowym oświetleniu i wiatrem wyjącym pomiędzy zrujnowanymi salami lekcyjnymi?- złodziejka spojrzała na Jeana, wzruszając ramionami.- Bo jak bardzo twoje czary nie byłyby imponujące to mam dziwne wrażenie że bez tak sprzyjających nam warunków, same duchy mogą nie wystarczyć...
-Duchy?-
Jasiek z zainteresowaniem uniósł brwi.- Cholera, trochę mnie nie było i od razu takie nowości! Jakie duchy? Gdzie?
-To chyba chwilowo nie jest zbyt istotne.-
Gabriev prychnął gniewnie, machając ręką w powietrzu.- Trzeba się pośpieszyć, jeśli mamy ratować tego całego... ogarka?
-Nie pytaj.-
Seravine niemal parsknęła.- Ale ale ale... Co byś powiedział, Kocie, na sianie nieufności pośród sojuszników? W końcu oboje wiemy jak noszą się ci cali muszkieterowie...

W sumie, jakby sięgnąć pamięcią głębiej, był nawet pewien jednooki jegomość który już raz zalazł niektórym z obecnych w lochu za skórę. Ale tutaj go akurat nie było, za to był chyba inny… znajomy z Akademii Magicznej.
- To prawda... mógłbym się podszyć pod ich przywódcę.- stwierdził po namyśle Jean. Ten pomysł był lepszy, niż jego z duchami... choć nie tak... fantazyjny jak jego.
Następnie gnom zwrócił się do Shadowa mówiąc.- Jeśli załatwisz kilka zwojów zamiany siebie to mogę przyszykować niewielki oddział "muszkieterów", którzy odbiorą więźnia, być może bez walki.
- A co z nami?
- Jasiek założył ręce na piersi.- W sensie ja chciałbym pomóc. Mógłbym pomóc! Pomogę!
Z chrzęstem poruszył karkiem.
- Od siedzenia w tej cholernej celi zaczęło mnie nosić...
-Potwierdzam.
- Horacy pokiwał głową z nieszczególnie radosną miną.- Zaczął wyginać dla zabawy kraty. Bałem się, że nas zastrzelą... Szczęśliwi kupili bajeczkę że nie ma zamiaru uciekać, bo nie wie gdzie, a kraty zaraz z powrotem naprostuje...
Seravine spojrzała krytycznie na Jaśka, na co półork wzruszył bezradnie ramionami.
-No co?
Gabriev ostatecznie westchnął.
- Czemu mam dziwne wrażenie że prędzej czy później nasz plan się tak trochę sypnie?- zapytał, rozglądając się po twarzach zebranych.
- Bo każdy plan wydaje się mieć tendencje do "sypania".- Shadow wyłonił się zza drzwi, mając przewieszony przez rękę pas z szerokim pałaszem Jaśka oraz jego lewak, który w normalnej dłoni mógłby służyć za krótki miecz.
Półork zaśmiał się radośnie, odzyskując broń.
Przedziwny przywódca złodziejskiego cechu spojrzał natomiast na Jeana, przekrzywiając lekko głowę.
-Więc? Jak tam wstępny plan, panie Kot? Ja dałem radę zebrać sześciu ludzi. Reszta jest w terenie i wątpię żeby zdążyła przybyć tutaj na czas...
W półmroku celi wydawał się rozmazywać na konturach.
- Elfy mogą robić za milczącą większość. Jasiek i Seravine mówią po a'louesku, a Seravine chyba w elfim też. Więc będą moimi osobistymi podkomendnymi. Niech pomyślę... jeszcze czterech elfów, do tej dwójki i ja to... będzie wystarczająco na oddział, reszta ukryje się w krzakach. Iii... oczywiście siedem zwojów, jeśli jesteś w stanie szybko załatwić.- zamyślił się Jean układając plan, na który wpadła w zasadzie Seravine.
-Jakich dokładnie zwojów? Całkowitej iluzji? Milczącego obrazu? Czy od razu mam wyrzucić w błoto mała fortunę, dając ci do dyspozycji zaklęcia z najwyższej półki? - głos Shadowa nie zdradzał najmniejszej nawet irytacji. W sumie, mówił spokojnym, pogodnym głosem jakby regularnie zdarzało mu się wykorzystywać własne zasoby na nie do końca pewny cel.
Ostatecznie, mężczyzna wzruszył ramionami.
-Cóż... Pozostaje mi w takim razie przydzielić kogoś do opieki nad twoim... bankierem?- głową wskazał na Horacego, który niepewnie rozejrzał się po zebranych.- I możemy ruszać. Zawoje otrzymasz przy wyjściu. Pytanie tylko co z bronią? Nie wyglądacie na szczególnie ciężką kompanie, a ja lubię brać pod uwagę ewentualną konieczność złapania za coś ostrego i utoczenia komuś krwi w obronie własnej.
- Zwoje zamiany siebie wystarczą.
- stwierdził Jean z uśmiechem.- Nie ma co szaleć. A co do reszty, mam rapier i pistolety, a reszta mojej kompanii też umie walczyć, no... może poza Horacym.
Wzruszył ramionami.- Jaś z pewnością potrzebuje odpowiednich narzędzi do swej roboty, Seravine... chyba niekoniecznie, niemniej nie będę się wypowiadał w kwestii ich osobistych potrzeb.
-Z pewnością przebranym muszkieterom przydałyby się, no nie wiem... muszkiety?-
Seravine spojrzała na Jeana unosząc lekko brew.- W sensie możemy tam do nich pojechać ze szpadami przy boku licząc że sam widok ich kapitana sprawi że nafajdają w spodnie, ale...
Zamarła, widząc jak Shadow unosi dłoń i pstryka, a któryś z cieni porusza się wyraźnie na ten dźwięk by okazać się przyczajonym tam do tej pory złodziejem, który szybkim krokiem wyszedł z kryjówki.
-Proszę kontynuować.- szaroskóry złodziej uśmiechnął się uprzejmie do Savoy, która odchrząknęła tylko.
-Tak... Konie?

-Da się załatwić
.- Shadow wyraźnie czuł satysfakcje z wytrącania z rąk dziewczyny kolejnych zastrzeżeń.
-Em... Ruszamy?
-Popieram. Nawet z moją znajomością wszystkich przejść pod i w samym mieście, będziemy musieli wyciągać nogi.
- rzucił spokojnie złodziej. Kilka sekund później za plecami mężczyzny stanął odesłany wcześniej podwładny, który w wyciągniętą ponad ramieniem dłoń szefa włożył najpierw sześć zwojów, a na gest drugiej ręki zaprezentował... pierwszej klasy, całkiem zadbane muszkiety.

Middenlandzkiej roboty.

- Tyle czy ich właściciele będą potrafili ich używać.- uśmiechnął się kwaśno gnom pocierając podbródek w zamyśleniu. Muszkiety były potężnym orężem, ale… tylko w doświadczonych dłoniach. W innych rękach, atrapy sprawdziłyby się równie dobrze.
-A więc tak… podzielimy się na dwie grupy. Jedna będzie robiła za muszkieterów. Reszta wkroczy do walki, gdy sytuacja wymknie się spod kontroli, najlepiej podszywając się pod leśne elfy.- wyjaśnił Jean.- Jeśli wszytko pójdzie dobrze… obejdzie się bez interwencji wsparcia. Jeśli jednak będą kłopoty dam znać głośnym kaszlem, żeby wsparcie wkroczyło i zrobiło zamieszanie.
Shadow skinął głową.
-Chyba wezmę jednego czy dodatkowych ludzi. Elfowi łatwiej się przebrać za dzikiego elfa niż sądzicie, ale w takim wypadku będziemy musieli wstrzymać się z przejęciem więźnia aż oddalą się od miasta na tyle, by atak dzikich nie był w ich oczach niczym nazbyt podejrzanym...
Idący wilgotnym korytarzem, przejechał dłonią po fragmencie ściany niczym nie wyróżniającym się od pozostałych. Po kilku krokach zmienił ustawienie stopy dociskając jeszcze mniej wyróżniającą się deskę w podłodze a następnie skręcił w przejście ścienne, które uruchomiło się bez najcichszego zgrzytu.
-Niezła sztuczka.- Jasiek pokiwał głową, a raczej skinął nią, jednocześnie się pochylając w niskim, drewnianym przejściu zwieńczonym schodami.
-Taa...- Shadow uśmiechnął się pod nosem, lekko wspinając się po niskich stopniach.- Odradzałbym próbować tego bez pewności co wciskasz. Poprzedni właściciele tego miejsca mieli... bardzo sprecyzowane opinie na temat bezpieczeństwa ich rezydencji.

Z przodu, lekko ponad ich głowami, do uszu Jeana dotarły typowo końskie odgłosy. Rżenie, tupot kopyt.
No i zapach, siana i łajna.
Szczęśliwie wyjście z ukrytego korytarza nie było klapą w podłodze, co w swoisty sposób dopraszało się o niesmaczny element komediowy zwieńczający ten spacer, a drzwiami umiejętnie ukrytymi w ścianie zrujnowanej stajni.
Stajni, która mimo to była miejscem zamieszkania sześciu najwyraźniej kawaleryjskich wierzchowców o nieufnych, inteligentnych oczach.
Shadow uśmiechnął się lekko, schodząc z drogi swoim gościom.
-Szczęśliwie ich poprzedni właściciele nie byli najwyraźniej najlepsi w relacjach z własnymi wierzchowcami.

Tak, Jean słyszał historie że koniokradztwo może być zaskakująco trudnym zajęciem jeśli koń nie chce zmienić właściciela.
Sam zaś nie ufał owemu czworonogowi ani trochę.


Osobiście jednak nieufnie podchodził do czworonogów służących do jazdy. Bardziej ufał własnym dwóm nogom. No cóż… po krótkiej operacji wchodzenia na wierzchowca i za pomocą magii nadawania sobie i elfów odpowiedniego wyglądu, Jean wyruszył ze swymi podwładnymi by wykonać plan.

Nic misternego w sumie. Drobna mistyfikacja z wykorzystaniem fłaszywej tożsamości i związanego z nią autorytetu. Powinno się udać, o ile oni się nie zorientują, dlatego Jean zamierzał ograniczyć rozmowę do wydania rozkazów i naśladować mrożący krew w żyłach styl mężczyzny pod którego planował się podszyć.
Tyle jeśli chodziło o teorię, a w praktyce… tak różowo nie było.

-Yrghm...

-Jasiek, nie wierć się.

-Łatwo ci powiedzieć. Ty trochę zgniotłaś cycki i masz, mundur kurwa... A nie jakieś dziwne, półmaterialne coś...

Jadąc stępa ledwie widoczną ścieżką pomiędzy monstrualnymi krzakami Jean czuł się jak worek kartofli w siodle. Szczegóły wyglądu jednookiego dowódcy muszkieterów którego widział parę dni wcześniej rozmyły mu się w pamięci, pozostawiając niewyraźne plamy w iluzji którą sam siebie obłożył.
Kierując się intuicją, poszedł w diaboliczność.
Nos? Ostry. Oczy? Głęboko osadzone. Zmarszczki i blizny? Złowróżbne.
Gorszy był fakt że magia która odmieniła jego ciało, bynajmniej nie zmieniło faktu, że jeźdźcem był marnym i niepewnie czuł się z tym koniem pod nogami.
Wierzchowiec szczęśliwie wiedział co robi, metodycznie pokonując kolejne chaszcze. Po lewej stronie, na granicy zasięgu wzroku gnoma, błyskały białe mury Sivellius.

Jeden z jadących z tyłu złodziei podniósł głowę gdy w powietrzu poniósł się ptasi trel, teoretycznie niczym nie wyróżniający się od pozostałych rozbrzmiewających w koronach drzew.
-Hm?- zainteresował się Gabriev.
-Jesteśmy blisko głównego traktu. Cel w zasięgu wzroku kolejnej czujki. Zaraz zajedziemy im drogę...

Słowem, przedstawienie czas zacząć.
Wyprostować się. Marsowa mina i trzymać mocno lejce. Jean starał się nie spaść z tej piekielnej chabety i pomstował na wszelkie rasy, które ceniły konie w innej postaci niż salami. Przypominał sobie owo oblicze, które w magicznej akademii trzęsło portkami tych wszystkich zabijaków. Musiał wszak zrobić podobne wrażenie.
Sześciu.

Sześciu muszkieterów w czarnych mundurach. Czterech po bokach, jeden trzymający lejce konia na którym siedziała dość barczysta, obdarta postać bezapelacyjnie należąca do Ogara i... dowódca który szczęśliwie nie okazał się posiadać tej samej twarzy co iluzja w którą oblekł się gnom.
Czterech z obstawy odruchowo uniosło muszkiety, widząc wyskakujące z zarośli wierzchowce z ciemnymi postaciami w siodłach. Tylko jadący na szpicy renegat sapnął, widząc wyjeżdżającego z krzaków gnoma.
-Kapitan...- wykrztusił, szybko unosząc dłoń.- Nie strzelać! Nie strzelać do cholery!
Cóż... Dobry znak. A raczej niezły początek.
Gnom gestem uniesionej dłoni zatrzymał i swój oddział. Przypominał sobie przez chwilę brzmienie tamtego głosu i sposób mówienia. Po czym przyglądając się dowódcy drugiego oddziału, rzekł nie znoszącym sprzeciwu tonem
- Przejmuję więźnia. A wy wracacie do obozu.- przyglądał się reakcji tamtego żołnierza z pozorną jedynie obojętnością.
-Ale kapitanie...- dowódca eskorty chyba miał znaczące problemy z wyrażaniem jakichkolwiek obiekcji względem swoich zwierzchników.- Ale pułkownik... Jego rozkazy, zwłaszcza te wydane w gniewie... Wyraźnie zaznaczył że mamy wywieźć go w możliwą dzicz...
Odruchowo, kątem oka, spojrzał na Chenneta z workiem na głowie.
-Był bardzo... stanowczy w tej kwestii.
Ze strony Ogara dało się słyszeć ciche parsknięcie. Pomiędzy drzewami zaś Jean dałby sobie dłoń uciąć że widział przemykające tam cienie.
- Nastąpiła nagła zmiana planów i dlatego osobiście zajmę się tym zadaniem.- odpowiedział lodowatym tonem Jean. I spojrzał wprost na dowódcę eskorty.- Chyba nie zamierzacie podważać mych kompetencji żołnierzu? Co?
-N... Nie kapitanie...-
muszkieter w przerażeniu wytrzeszczył oczy.- Jeśli pułkownik osobiście nakazał... Em... Czy wolno mi wiedzieć co dokładnie nakazał? Nie żebym śmiał w jakikolwiek sposób podważać jego rozkazy ale chciałbym wiedzieć...
-Kapral chce wiedzieć co dokładnie ma powiedzieć gdyby pociągnęli go do odpowiedzialności.-
przerwał mu jeden ze strażników, lekko szpakowaty mężczyzna o gładko ogolonej, pokrytej bliznami twarzy.- Monne, sierżant. Służyłem pod panem w trakcie akcji pod Chasseur.
Cisza, jaka zapadła, zasugerowała że wskazana byłaby jakaś odpowiedź ze strony Jeana. A raczej pana kapitana.
- A tak...- stwierdził Jeran przyglądając się Monne sugerując wypowiedzią pewność. Trudno jednak było stwierdzić, czego kapitan był pewny. Po czym spojrzał na dowódcę cedząc słowo po słowie.- Kapitan nakazał mi... przejąć dowództwo i samodzielnie... zająć się... więźniem... Nasi.. przyjaciele poinformowali nas... że dzikie elfy... mogą spróbować... zaatakować was. Dlatego ja przejmuję eskortę z polecenia pułkownika. Czy takie tłumaczenie ci wystarczy?
Jean bardzo głośno artykułował te słowa, gdyż uważał, że sytuacja się rypnie za moment. Nie wiedział czy Monne wystawia go na próbę, ale jeśli to robił... to mógł nabrać podejrzeń, bo Le Courbeu nie ufając swemu szczęściu w tej chwili zdecydował się na unik.
Sierżant chyba nabrał jakiś podejrzeń, ale szczęśliwie, muszkieterzy ściągnięci do Sivellius nie byli oddanymi sprawie weteranami. W sumie to nawet nie byli szczególnie do tej sprawy przekonani.

Im płacono.

A mało który najemnik był gotów zaryzykować wypłaty bo miał jakieś tam wątpliwości względem rozkazów. Tego typu rzeczy pośród psów wojny były normą, dlatego też kapral po krótkim skinięciu głowy ze strony starszego kolegi, złapał lejce konia na którym siedział Chennet i podprowadził go w stronę Jaśka, który chwycił je sprawnie.
Mężczyzna zamarł.
- Ty...- zaczął, widząc zielonkawą skórę olbrzyma.- Ja cię chyba nie znam...
-To znaczy że nie byłeś jeszcze warty odstrzału.- warknął gardłowo zabijaka, a lata w A'loueskim półświatku dały mu pewną wprawę w tego typu zagrywkach.
Kapral chyba miał już pełne gacie.
Widząc zachowanie swojego tymczasowego dowódcy, Monne przewrócił oczami.
-Wytyczne dla nas, pani kapitanie... ?- zapytał, wciąż bacznie przyglądając się Jeanowi.
Nie wiedział jak blisko jest od rzezi z której pewnie nie wyjdzie cało.
- Powrót do obozowiska i czekanie tam na rozkazy. Pewnie doszły was słuchy o pojawieniu się duchów w Akademii Magicznej i zaginięciu tego ... ambasadora?- prychnął Jean szczególnie pogardliwie akcentując słowo "ambasador".- Wkrótce więc wyruszycie, albo by zająć się duchami, albo by odnaleźć zwłoki tego gnoma.
Cóż, taka ilość informacji działała dostatecznie legitymująco, by za równo kapral, co sierżant Monne, skinęli głowami i zawrócili konie by pędem ruszyć w stronę miasta. Kiedy łomot ich kopyt zaczął cichnąć, Seravine odetchnęła głośno.
-Cholera jasna, ale miałam szczęście!- wysyczała, zdejmując z głowy kapelusz.
-Co?- Gabriev zmarszczył brwi, podjeżdżając do Chenneta, wyciągając nóż i rozcinając mu pęta.

Ogar zdziwił się tym chyba przez sekundę ale pewne odruchy zawsze brały u niego górę. Ułamek sekundy później obaj, wściekły pies i zaskoczony elf spadali już z wierzchowców na trakt, szarpiąc się przy tym wściekle.
Jasiek, jak gdyby nigdy nic, sięgnął pod pazuchę po fajkę.
-Więc?- zagadnął do panny Savoy która obserwowała bijatykę w sceptycznym milczeniu.- O jakim szczęściu była mowa?
-Ci renegaci to przecież wygnańcy z armii, tak? A od kiedy do armii przyjmuje się kobiety... ?
- Szef chyba ma prawo do maskotki... tak bywa u bandytów.
- mruknął Jean po czym rzekł głośno do bijącego się Ogar.- Chal-Chennet... zostaw tego elfa. Jeszcze się nadarzy okazja do sprawienia łomotu.Na koń wszyscy i zawracamy do kryjówki.
-Em...-
Ogar zamarł, zaprzestając swoich usilnych starań wbicia Gabrievowi jego własnego sztyletu w oko.- Gnom?
-W przebraniu.- oświeciła go złodziejka, przewracając oczami.- Jestem tu też ja, Seravine, oraz Jasiek. A elf którego próbujesz zabić to też jeden z naszych... od niedawna.
Chennet poderwał się na równe nogi, zatoczył się a następnie z trudem zdarł worek z głowy, rozglądając się dookoła błędnymi oczyma.
- Ale wy niby zginęliście w lesie...- wybełkotał. na twarzy nosił ślady nieszczególnie humanitarnych przesłuchań. Jego lewe oko zaklejała krew i chyba brakowało mu zęba.
Na widok nowej powłoki Jeana, zmarszczył brwi.
- Chwila, ja znam tą mordę... To on wysłał tych idiotów ze mną do lasu!
Jeden ze złodziei od Shadowa spojrzał niepewnie to na Ogara, to na A'loueskiego szpiega.
- Coś tu nam się chyba nie zgadza…
- Nie będziemy tego roztrząsać tu i teraz, prawda?-
spytał retorycznie gnom i westchnął. -Na koń panowie i znikajmy jak duchy. A ty mój drogi opowiesz wszystko co się wydarzyło. Łaknę ploteczek z elfiego dworu.
-Ploteczek?!
- wykrzyknął Chennet i spojrzał na gnoma z niedowierzaniem. Mimo wszystko jął gramolić się na siodło swojego konia.- Bili mnie po mordzie aż trzaskało, a ty chcesz plotek. Wiesz, więźniom się generalnie niczego nie mówi... Ale dobrze że żyjesz.
Seravine westchnęła.
-Jesteś czarujący jak zawsze, wiesz piesku?

-Gdyby nie fakt że właśnie uratowaliście mi tyłek to...

Nim Ogar dał radę rozwinąć myśl, gdzieś w oddali dał się słyszeć trzask gałęzi. Ułamek sekundy później rozległo się sowie hukanie, zbyt głośne i wyraźne by jakikolwiek ptak mógł wydać z siebie ten dźwięk.
Chennet zmarszczył brwi.
-Co to... ?

-Sygnał!
- wykrzyknęła Seravine.
Otaczające ich zarośla poruszyły się wyraźnie gdy przyczajeni w nich ulicznicy zerwali się ze swoich czujek. Coraz bardziej zbliżający się trzask gałęzi sugerował że ktokolwiek zbliżał się do Jeana i jego gromadki, postanowił nie korzystać z traktu.
I naprawdę prędko się poruszał.
- Proponuję się ukryć.- mruknął Jean ściągając cugle i kierując swego konia do lasu, ale w kierunku przeciwnym. Liczył że tutejsze elfy wiedzą jak być niewidoczne. W końcu to ich teren. Oraz, że tą wiedzą się łaskawie powiedzą.
-Mam wrażenie że ukrycie może być problematyczne.- zaczął Gabriev, zawracając konia.- W sensie oni...



-Wiać do cholery!- wykrzyknął jeden z udawanych muszkieterów, uderzając piętami w boki swojego wierzchowca.
Chennet odruchowo spiął konia i rozpryskując dookoła wilgotną ziemię ruszył za nim, co generalnie wywołało efekt lawiny. Pośród zbliżającego się trzasku gałęzi dało się też słyszeć tupot końskich kopyt.
Wielu końskich kopyt.
Harcowników od Shadowa zaś nie było widać już nigdzie w zasięgu wzroku.
Jean tylko klął pod nosem czując pod skórą, że w sumie mógł to przewidzieć. Za mało wiedzieli o tutejszych muszkieterach, by móc się pod nich podszywać. No cóż... pozostało ufać, że tutejsze elfy wiedzą gdzie się ukryć, na wet za cenę porzucenia koni. Liczył na dojechanie do jakiejś...
- A w drzewach się nie możemy skryć? W koronach drzew, konie możemy luzem puścić... niech je ścigają.- zaproponował.
- Ale konie...- zaczął niepewnie jeden ze złodziejaszków, popędzając swojego wierzchowca.- Ale szef…
- Do diabła z końmi!-
wykrzyknęła Seravine, stając na siodle, lekko uginając nogi i ułamek sekundy później łapiąc już dłońmi za wiszącą nad traktem gałąź.
Jean nie zdążył nawet dostrzec jak podobnych akrobacji dokonał także Jasiek, klnący Chal-Chennet oraz Gabriev, kolejno wskakując na konary rosnących wzdłuż traktu drzew.
Gnom nie zdążył, bo nogi wiszącej przed nim złodziejki zmieniły się w barierę, której w ostatniej chwili mógł uniknąć, przylegając do końskiego grzbietu... lub równie dobrze mogły okazać się wygodną drabiną dla zaklętego w postać człowieka iluzjonisty.

Wszystko zależało od perspektywy.

Koń na którym siedział Jean przyśpieszał zaś z każdą sekundą. A gnom nie był najlepszym ze wszystkich jeźdźców.
Miał więc nadzieję, że Seravine z pomocą Jaśka go złapią i uniosą w górę. W innym przypadku pojedzie wraz z resztą koni. Więc gnomowi pozostało się modlić do bogów o pomoc. I cud się zdarzył w postaci dwóch zgrabnych nóg, którego uniosły i dwóch silnych rąk które go podciągnęły. Wszystko poszło wedle planu… co prawda nie planu Jeana, ale nie narzekał dając się wciągać na górę przez innych niczym mały berbeć. A będąc już bezpiecznie wśród konarów, Jean posłużył się kolejnym zaklęciem… iluzją która dodała drzewu kilka dodatkowych rozłożystych konarów porośniętych gęstym listowiem, ukrywających zbiegów przed spojrzeniem z dołu.

Kilka sekund później traktem, pędząc na złamanie karku, traktem przejechało pięciu zwiadowców. Pistolierów w czarnych płaszcza, bandoletami z pistoletami skałkowymi przewieszonymi przez pierś i najwyraźniej niezłą motywacją żeby dogonić... Cóż. Teraz już po prostu jadące dziczą konie.
Kiedy zniknęli, siedzący jedno drzewo dalej Jasiek odetchnął z ulgą.
-Już po... Z resztą, cholera, przecież sami byśmy dali im radę... !
-Morda!- zarządził niespodziewanie Gabriev, unosząc dłoń i powstrzymując jednego ze złodziei od zejścia z drzewa. Gdy chudy elf na usługach Shadowa wciągnął nogi z powrotem na gałąź, kolejnych dziesięć wierzchowców przebiegło pod ryzykowną kryjówką Jeana i jego ekipy, grzmiąc kopytami o trakt.

Te wierzchowce niosły już ciężkich kawalerzystów, uzbrojonych w muszkiety i szerokie pałasze, ubranych w przedniej roboty napierśniki i kolczugi nasunięte na czarne mundury.
Nawet szerokie kapelusze ze skóry zastąpili żelaznymi hełmami na Westaliańską modłę.
Seravine uśmiechnęła się nerwowo.
-Trochę ich jednak było...
- Coś nie tak z Gwardią Pistoletową, że produkuje aż tylu renegatów. Ciekawe kto za nich płaci.
- mruknął do siebie Jean, czekając aż Gabriev zezwoli im na zejście z drzewa.
-Mam dziwne wrażenie że tam są nie tylko A'louescy żołnierze na niewłaściwym garnuszku…-stwierdził Ogar.
To jednak nie nastąpiło gdy w oddali rozległa się kolejna kawalkada końskich kopyt uderzających o trakt.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline