Hasso zlustrował otoczenie starając się zapamiętać widocznych w okolicy ludzi. Może zakrawało to na paranoję, ale obsesyjna wręcz czujność po kilkunastu latach służby na Pograniczu stała się jego drugą naturą.
A może nawet pierwszą ?
Parę rozczochranych dzieciaków bawiło się kawałkami kory udającymi statki w brudnej kałuży, staruszek siedział na ławeczce przed drzwiami, ktoś pchał dwukołowy wózek z jakimiś bambetlami. Wkoło unosił się zapach pelargonii zwisających z balkonów.
Ot sielanka.
Do nóg Loelellunda przypelętał się wychudzony pies.
Hasso pochylił się i podrapał czworonoga za uchem, po czym wygrzebał z kieszeni jakaś starą skórkę po chlebie i rzucił zwierzakowi. Ten pochłonął ją w mgnieniu oka, usiadł i zamerdał ogonem... Mężczyzna jednak nie zwracał już na niego uwagi.
Przytaknął towarzyszom :
-
Tak, chodzmy i miejmy jedno z głowy...