Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-06-2015, 00:28   #109
Turin Turambar
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Nar Shaddaa
Issamar wyszedł z taksówki. Droid-kierowca otworzył luk bagażowy i wystawił zakupy mandalorianina. Cadera nie dostał tyle, ile się spodziewał za swój myśliwiec, ale tyle gotówki w swoim życiu jeszcze nigdy nie posiadał. W końcu tego myśliwca też nie kupił… Podjętą wcześniej decyzją postanowił związać swoje losy z tym młodym i niedoświadczonym Jedi, jak i narwaną Jaszczurzycą. Brzmiało to jak początek jakiegoś dowcipu.
W każdym razie wymieniona dwójka już na niego czekała. Kha’Shy ciągle przeglądała swój statek – wchodząc w tą akcję zaryzykowała i wygrała. Issa wszedł po rampie do środka. Już pozbyli się ciał, lecz ślady walki zostaną tu pewnie przez jakiś czas. Tak jak uszkodzona przez materiały wybuchowe śluza. Jon musiał wyciąć je przy pomocy miecza świetlnego, gdyż nie chciały się uruchomić. Najemnik uruchomił silniki, wzbił się w przestrzeń i ustawił parametry skoku. Położył rękę na przekładni i zamyślił się na chwilę.
Dużo się wydarzyło. Niewiele brakowało, a z tej areny nie wyszedł by żywy. Stracił oko, pancerz, droida, kilka cennych ładunków wybuchowych. Później atak na ten frachtowiec. O mało co, a skończyłby jak wiele jego własnych ofiar – spalonych do gołego szkieletu. Był w plecy, sporo, ale miał przeczucie, że w tym momencie wykonuje dobry ruch.
Barabel stała nad ładunkiem, który przejęli. Dla nich samych był w tym momencie bezużyteczny. Jednak w odpowiednich rękach… Te głowice bojowe mogły dać komuś władzę nad całym sektorem. Nic dziwnego, że tak bardzo o nie walczyli. Jon stał obok niej. Czuł się zdecydowanie lepiej, a i opuchlizna Kha’Shy przestała rosnąć. Niestety nie udało mu się odzyskać ciała narwanego wojownika, którego zabiła jego towarzyszka. Do głowy przychodziło mu wiele pomysłów, co mogło się z nim stać i ten najbardziej oczywisty był najbardziej obrzydliwym. Pozostało mu mieć nadzieję, że w przyszłości uniknie podobnych błędów.
Czekali na skok w nadprzestrzeń, ale ten nie nadchodził. Poszli sprawdzić co się dzieje i zastali Issamara… drzemiącego sobie w fotelu pilota z ręką na przekładni. Rany i wycieńczenie w końcu przemogły jego organizm. Padawan i najemniczka uśmiechnęli się do siebie. Ze strony barabel wyszło to całkiem przerażająco. Odruchowo sięgnęli przed siebie, by wykonać niedokończony manewr. Ich dłonie spotkały się na przekładni, przytrzymując ciągle będącą tam rękę mandalorianina. Jednym, stanowczym ruchem uruchomili napęd i zostawili za sobą Księżyc Przemytników.

Sektor Czerwony
Statek wzniósł się w powietrze, przeleciał kawałek tuż pod wielkim kasynem i wreszcie wzbił się ponad budynki. Slevin obserwował setki neonów siedząc za konsoletą jednego z działek korwety. Don był bardzo przeczulony, ale jak dotąd nie mieli żadnego ogona. Bez problemu wylecieli poza orbitę i ustawili kurs. Kiedy wskoczyli w nadprzestrzeń, Kelevra mógł odetchnąć. Kilkanaście godzin spokoju, a później? Później się zobaczy.

Coruscant, Nowa Akademia Jedi
Robił właśnie drugie okrążenie wokół kompleksu. Bieg po naturalnym podłożu dawał mu znacznie więcej niż na bieżni, bo musiał uważać na wszelkie nierówności. Fizycznie dawał radę, jednak największym problemem było takie dopasowanie protezy, by nadawała się do szybszego poruszania. Spędził na tym dotychczasowe dwa dni pobytu. Na razie był to tylko lekki trucht, ale zawsze do przodu. Gdyby tylko miał kasę na sprzęt z prawdziwego zdarzenia, dałby radę od razu wrócić do gry. Przeglądał oferty, ale gdyby wziął którąś z dostępnych od reki, to na nową protezę musiałby pracować ponad dwadzieścia lat. Najrozsądniejszym ruchem było oczekiwać na ruch ze strony Jedi, może oni dadzą mu okazję lepiej zarobić. Rozmyślał nad tym, gdy dobiegał w okolice głównego lądowiska. Właśnie w tym momencie do lądowania podchodził lekki frachtowiec. Z Akademii w jego kierunku wyszła pojedyncza osoba w szatach Jedi z narzuconym na głowę kapturem. Sądząc po posturze był to mężczyzna. Stanął tuż przed wypuszczającym podwozie statkiem. Z środka wyszły trzy postacie. Młody mężczyzna, jakiś jaszczuroludź oraz czarnoskóry mandalorianin. W każdym razie nosił ich pancerz. Zhar-kan był na tyle blisko, że usłyszał głos mistrza Jedi.
- Jak tam wycieczka planetoznawcza? – poznał Baelish lekko kpiący głos swojego mistrza. Trudno było się zorientować, kiedy żartuje, a kiedy mówi poważnie.
- Nie najgorzej - Jon uśmiechnął się. Z mistrzem zawsze dobrze mu się rozmawiało, przez te kilka dni brakowało mu jego specyficznego poczucia humoru. – Podałbym rękę, ale...
- Lepiej nie pokazuj tego Micalowi, dostanę zjebkę, że nie pilnuję twojego szkolenia w leczeniu Mocą - podszedł i uścisnął swego ucznia. - Dobrze cię widzieć!
- Czas nas trochę goni, bo wpadłem tu tylko na chwilę. To... twoi towarzysze, jak rozumiem? - skinął głową w kierunku schodzących z rampy Kha'Shy i Cadery.
- Więcej niż towarzysze. Przez te kilka dni uratowali mi tyłek więcej niż kilka razy, bez nich na pewno nie dałbym rady wykonać misji. – Wyciągnął zdrową rękę przed siebie. – Mistrzu, poznaj Kha'Shy i Issamara Caderę.
- Witam i dzięki za opiekę nad tym chłystkiem! Słuchajcie, pewnie zmęczeni po podróży, Rav! – krzyknął, a z Akademii wyszedł szaro skóry nautolan.

- Siema Jon! – wrzasnął i puścił się biegiem w ich kierunku. Jon z radością widział drugiego z uczniów mistrza Randa, jednocześnie swojego rówieśnika, nautolańskiego padawana Rava Mijalu. Dołączył do grupy szkolącej się jakieś dwa lata temu, ale od razu stali się z człowiekiem z Onderon nierozłączni. Podobne poczucie humoru i talent do Mocy sprawiał, że zawsze trzymali się razem. Z racji tego, że Jon był tutaj dwa lata dłużej, jako pierwszy dostał samodzielną misję. Teraz pewnie będzie musiał się wszystkim z nim podzielić. Nautolianin oczywiście uściskał go równie mocno jak Atton.
- Staary, już nie mogłem się doczekać! Co tam się działo?! – wyrzucił z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.
- Hejże – przerwał im prawie odepchnięty na bok Rand. - Pogadanki później. Rav, odprowadź towarzyszy Jona do pokoi gościnnych. Później spotkamy się w dormitorium. Przepraszam was, ale muszę go na chwilę wam porwać – rzekł do mandalorianina i barabel.
- Chodźmy do gabinetu wielkiego mistrza – rzucił z przekąsem. Wszyscy wiedzieli, że mistrzowie Atton i Mical niezbyt za sobą przepadali, choć nie miało to żadnego wpływu na ich współpracę. Ciekawe było jednak to, dlaczego tak szybko go gonią…
Tymczasem Rav zauważył również stojącego nieco dalej Zhar-kana.
- Hej, ty jesteś tym kumplem Laurienn? Jej siostra cię szukała! A moi drodzy – zwrócił się ponownie do Kha’Shy i Issamara. - Zapraszam, zapraszam, czym chata bogata.
Oboje wpatrywali się w jednonogiego arkanianina, którego figurę dobrze znali jeszcze sprzed kilku dni z areny.

Kwatery prywatne
Obudziło ją pukanie do drzwi. Przewróciła się na drugi bok. Przyjemne ciepło z okrycia nie zachęcało do wyjścia z łóżka. Cóż, śniadanie jednak należało zjeść. Burczenie w brzuchu głośno to sugerowało. Zerknęła wtedy na elektroniczny zegar. Było popołudnie!
Pukanie się powtórzyło.
Powoli usiadła na łóżku. Ziewnęła przeciągle i zaspany wzrok skierowała na zegar. Nie pamiętała o której poszła spać ale chyba spała raptem kilka godzin i to nawet nie przebrała stroju treningowego. Przeciągnęła się i dopiero drugie pukanie do drzwi przypomniało jej co ją tak naprawdę obudziło. Rozejrzała się ledwo przytomnie po pokoju. Odruchowo przeczesała palcami rozpuszczone włosy - Em jeszcze nie przyszła? - zdziwiła się i spojrzała na drzwi - A może to ona. - przetarła oczy i wstała z łóżka. Ale zaraz tego pożałowała. Syknęła z bólu, gdy stanęła na rannej nodze. Ale mimo to lekko kulejąc podeszła do drzwi i otworzyła je by wpuścić tego kogoś.
- Tutaj Rohen. Hayes, koniec wylegiwania się, przed chwilą wrócił z misji Baelish. Mistrz Mical cię wzywa, jak tylko skończysz... obiad?
- Obiad? - zdziwiła się - Widziałeś może moją siostrę? - zapytała od razu.
- Nooo... nie jesteś głodna? Spałaś prawie dwa dni - podniósł brew do góry. - Twoja siostra bawiła się czymś w warsztacie, pewnie nadal tam siedzi. Idziesz już?
Zaskoczyło ją to co powiedział
- Daj mi chwilę. Muszę się ogarnąć. - ziewnęła zakrywając dłonią usta.
Zajęło jej to oczywiście dużo więcej niż chwilę. Sam prysznic zajął jej sporo czasu. Ubrała się w końcu w szaty padawana i związała włosy upinając je z tyłu głowy. Wyszła ze swojego pokoju i razem z Rohenem ruszyła do mistrza.
- Nie podoba mi się ten arkanianin. Skąd ty go w ogóle wzięłaś? - mruknął po drodze jej kolega.
- Jest ok. Dołączył do nas przy okazji. No i moja siostra go polubiła. - wzruszyła ramionami bo w sumie nie mogła za wiele o nim powiedzieć. - Darzy też szacunkiem Jedi. Mówi że walczył u boku Jedi w wojnach mandalorianskich.
- Prawie każdy tam walczył, więc to żadna zasługa... W każdym razie będę miał na niego oko - odparł poważnie.
- Fakt. A ten Jedi też nie wiadomo co za typ. W końcu to wojny mandalorianskie dały wstęp do wojny domowej - westchnęła. - Ach chciałbym kiedyś zapytać Mistrzynię Surik jak to z tym Malachor 5 było naprawdę. Ale zawsze brakuje mi odwagi do niej podejść... - rozmarzyła się.
Rohen zbliżył się do niej.
- Nie wiem czy będzie okazja. Podsłyszałem, że ona też nie dała standardowego sygnału. Mistrzowie się tym przejmują, choć nie dają po sobie znać - szepnął konspiracyjnie.
Laurienn zatrzymała się
- Jak to nie dała sygnału? Może się tylko spóźnia, to się przecież już działo. - mistrzyni była najpotężniejsza że wszystkich władających mocą. Jeśli coś się jej stało to było to cholernie niepokojące - Tak, na pewno zwyczajnie zapomniała albo zajęły ją ważniejsze sprawy - uśmiechnęła się do Rohena [i]- Zawsze ją nosiło. Nawet na początku jak tu trafiłam to mało co ją widywałam.
Wzruszył ramionami.
- Też tak myślę. Być może to zniknięcie Taltosa i La Sor na nich negatywnie działa.
- To na pewno. Byli w akademii najdłużej i chyba byli najlepiej wyszkoleni w końcu byli pierwszymi padawanami Visas i Brianny. Mam nadzieję że prędko się odezwą - odparła.
Rohen nic nie odpowiedział, tym bardziej, że już dotarli do oficjalnego gabinetu Micala. W czasie pracy korzystał z małego pokoju wypełnionego sprzętem. Z tego większego korzystał tylko w wypadku przyjmowania polityków, bądź innych znacznych gości. Wszystko wskazywało na to, że odbędzie się spotkanie z większa ilością osób, skoro zaprasza ją tutaj.
Przełknęła ostatni kęs swojego "obiadu".
- Mistrz jest tam sam? - zapytała Rohena który zawsze był najlepiej poinformowany ze wszystkich padawanów.
- Nie wiem.
Stali we dwoje przed drzwiami. Myśl że w sali mogą być jacyś ważni goście sprawiła że poczuła tremę. W duchu ucieszyła się że jednak po drodze zjadła cokolwiek bo takie spotkania mogły ciągnąć się w nieskończoność.
- No to zaraz sie dowiem - podeszła do panelu drzwi i nacisnęła komendę ich otwarcia. Na jej szczęście, Mical był sam. Siedział za dosłownie olbrzymi biurkiem, czytając datapada. Był bardzo zamyślony. Ledwo zauważył, że dziewczyna weszła. Zatrzymała się zaskoczona.
- Och - była nastawiona na to że będzie tu ktoś jeszcze. - Nie przeszkadzam? Wrócę później.. . - była gotowa wyjść.
- Nie, zostań - odpowiedział, nie odrywając wzroku od informacji. - Zaraz Atton przyprowadzi tu resztę.
Wyłączył swój czytnik i położył go na biurku. Założył ręce na piersi, intensywnie nad czymś mysląc. Po chwili milczenia westchnął i zapytał luźno o jej samopoczucie, pewnie by odegnać ponure myśli.
Podeszła do stołu i usiadła obok swojego mistrza.
- Przespałam dwa dni i chyba sporo mnie ominęło. Emily siedzi w warsztacie? - zapytała zdziwiona.
- Tak, Visas dała jej zajęcie. Pozwól, że z informacjami poczekamy, aż wszyscy się zejdą, żeby dwa razy nie powtarzać. Jak się czujesz?
- Ok – odparła. - A już dawno nie czułam się tak dobrze jak teraz - uśmiechnęła się. - Przepraszam że przyprawiłam ciebie o tyle zmartwień. Zachowałam się cholernie nieodpowiedzialnie uciekając bez słowa - zrobiła skruszoną minę. - Mistrzyni Brianna mówiła mi jak bardzo się o mnie martwiłeś.
- Heh, ona taka poważna, a jak przychodzi co do czego, to największa plotkara w akademii. Oczywiście, że się martwiłem! To była trudna decyzja, ale nie chciałem, żeby cie ograniczać. Miałaś przed sobą trudną droge i świetnie sobie poradziłaś. Dzięki temu będziesz lepszą osobą i jeszcze lepszym Jedi.
Uśmiechnęła się tajemniczo.
- A ty jak się czujesz? Wyglądasz na bardzo zmęczonego - zapytała z troską.
Odwzajemnił uśmiech.
- Jest w porządku, po prostu trzeba podjąć parę trudnych decyzji.
- Może mogłabym w czymś pomóc? Ja ze swojej strony obiecuje już nigdy więcej nie sprawiać kłopotów – odparła z powagą.
- Już się tym nie przejmuj - machnął ręką. - Wszystko zaraz omówimy, cierpliwości moja padawan - wyszczerzył zęby.
Dziewczyna zamyśliła się i wyglądała jakby nie mogła się nad czymś zdecydować. Zniecierpliwienie i niepewność malowały się na jej twarzy, cicho westchnęła. Wypowiedziała kilka słów z bladym uśmiechem. Micalowi twarz stężała, ale właśnie w tym momencie otworzyły się drzwi do gabinetu i wszedł tam całkiem spory tłum.
Mistrzynie Brianna i Visas, mistrz Atton wraz z uczniem Jonem, który był nieźle pokiereszowany. Marr i Rand przywitali się z Laurienn, natomiast najbardziej zszokowany był Baelish. Przecież Hayes opuściła akademię pół roku temu! Nic nie zapowiadało się, że wróci. Przez to krótkie zamieszanie, Mical zdążył się opanować. Miało się zacząć oficjalne spotkanie.
Takich było onegdaj dużo. Brała w nich udział czwórka mistrzów, oraz ich najstarsi padawani. Mistrzowie siadali przy dużym, owalnym biurku, a padawani stali po ich prawej ręce. Teraz miało być inaczej. Nie było z nimi Vlada Taltosa od Visas i Arthorii La Sor od Brianny. Mical natomiast powiedział:
- Jon, Laurie, usiądźcie proszę.
Gdy posłusznie spełnili jego prośbę, zaczął.
- Krótko podsumuję. Witamy cię Laurienn z powrotem w Akademii. Jonowi gratulujemy udanej misji. Później omówimy szczegóły. Teraz sprawy najistotniejsze. Wszystko wskazuje na to, że Ori i Vlad zginęli. Ich przewoźnik przekazał informacje, że statek, którym podróżowali wpadł w gwiazdę podczas skoku w nadprzestrzeń. Podejrzewają sabotaż, ale z racji braku dowodów nawet nie ma o co oprzeć śledztwa.
Brianna spuściła głowę, natomiast Visas jak zwykle miała nieprzenikniony wyraz twarzy.
- To wielka strata, tym bardziej w nadchodzących czasach, które dla nas będą trudne. Jak dobrze wiecie, szerzy się bezprawie na pograniczach Republiki, o Odległych Rubieżach nie wspominając. O tym jednak lepiej opowie mistrz Rand – skinął w jego kierunku.
- Dzięki. Przechodząc do rzeczy, watażkowie wyrastają w każdym zakątku przestępczego półświatka jak grzyby po deszczu. Huttowie finansują prawie połowę z nich. Armia Republiki ledwo daje sobie radę z ochroną szlaków transportowych. To jest jednak do ogarnięcia, póki któryś z watażków nie urośnie na tyle, by stanowić powazne zagrożenie. I przeciwko temu będziemy działać. Pierwszym krokiem było przejęcie przez Jona ładunków balistycznych – mrugnął do niego - które miały trafić do Czerwonego Krayta. Taki pseudonim ma grupa najemników wywodząca się z Tatooine, która przejęła władzę w tamtym sektorze. Podejrzewam, że wspiera ich Czerka, ale na razie brak nam dowodów. Rozrastają się w zastraszającym tempie, wchłaniając mniejsze grupy. To oni będą naszym celem przez najbliższe kilka miesięcy. Chyba tyle? – zapytał Micala.
- Tak. Drugą kwestią jest załatwienie nam wsparcia. Już wspominałem o tym Laurienn, ale powtórzę wszystko teraz. Senat jest podzielony. Wielu senatorów zamiast szukać nowych rozwiązań, wyliczają winnych panującego kryzysu. Jedi i armia Republiki są na czele każdej z list. Trudno się temu akurat dziwić, ale to w niczym nie przybliża nas do rozwiązania. By zapewnić dobre warunki rozwoju w galaktyce, potrzebujemy zdrowej współpracy armii z biurokratami. Dobrym początkiem ku temu, jest spotkanie dwóch waznych person z każdej ze stron. Admirał Carth Onasi i senator z Tythonu Marcus Hidalgo. Z racji tego, że oboje mają wielu politycznych przeciwników, ich spotkanie musi być tajne. I bez udziału Jedi.
Brianna pokręciła głową.
- Jeśli ten Onasi nie ufa swojemu wywiadowi, to w jaki sposób może prowadzić działania?
- Po prostu nam ufa bardziej – odpowiedział Mical i kontynuował – Jak powiedziałem, bez udziału Jedi. Czyli Jon, Laurienn, to spocznie na was. Nie jesteście znani, więc łatwo znikniecie w tłumie. Moja padawan zaproponowała mądrze targi coreliańskich stoczni, które odbędą się za trzy tygodnie. Tam będziemy mieli bardzo dobrą okazję, by to spotkanie zorganizować. Jakieś wnioski?
- Nie ufam temu politykowi. Jeśli robi coś za plecami, to znaczy, że cos ukrywa.
- Już o tym rozmawialiśmy… - westchnął Mical.
- Jak rzadko się z nim zgadzam, tak teraz ma rację – dodal Atton - Nie mamy wyboru. Dogadamy się z nimi, albo zepchną nas na trzeci, albo i czwarty plan. A wtedy ucierpi wielu niewinnych.
Nauczycielka fechtunku prychnęła i założyła ręce na piersi.
- W takim razie im pomóżmy w tym – powiedziała Visas. – Jeśli to wszystko, to wracam do medytacji.
Nadal próbowała wyczuć co się stało z jej uczniem, to było aż nadto oczywiste.
- Dobrze, to by było na tyle. Możecie się rozejść – odparł Mical.
- Musimy pogadać – rzucił do niego z zniechęceniem Rand.
- Wiem – odrzekł blond włosy Jedi.
- No, a wy mykajcie – wygonił dwójkę padawanów Atton.
Jon i Laurienn stanęli pod drzwiami gabinetu wielkiego mistrza.

Zonju V, Zoronhed
Wszystko poszło tak gładko, że mężczyzna nie mógł w to uwierzyć. Po ponad dwóch dobach podróży wyskoczyli z nadprzestrzeni, wylądowali, oddali towar, Don wybulił mu jego dolę. Potem dodał, że za tydzień chce lecieć na Ord Mantell i zaproponował mu kolejny lot, za tą samą stawkę. Teraz Slevin siedział w knajpce, pijąc zimny alkohol, na nowy, lepszy start.

- Hej, to jak, lecisz z starym dalej? – nagle dosiadła się do niego twilek. Nie rozmawiał z nią od czasu startu. Siedziała w swojej kajucie cały czas (jako jedyna kobieta, dostała osobną, Don okazał się być dżentelmenem) i tylko od czasu do czasu robiła skan hypernapędu.
- Jeśli tak, to mamy tydzień czasu, a jest robota. Wyniuchałam, że tutejszemu nadzorcy, generałowi, prezydentowi, czy jak on się tam przedstawiał, zaginęła na pustynnych skałach córuchna. Niby jakieś wiejskie bandyty ją porwały, czy coś. Masz ochotę trochę postrzelać i połazić po piasku? A przy okazji, bo coś wcześniej się nie udało - wyciągnęła w jego kierunku rękę - jestem Mission Vao.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline