Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-06-2015, 08:05   #36
Ardel
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Richard pożegnał się z dżentelmenami i wyjaśnił, że zajmie się przeglądem przedmiotów, które zostawiła po sobie zamordowana. Od początku miał w planach odwiedzenie siostrzenicy, która znajdowała się w kręgu podejrzanych, więc upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu. Zanim Davis wyszedł zapytał go jeszcze o adres i potem wyruszył wraz z Davidsonem. Od razu postanowił się przedstawić i wyjaśnić sprawę w jakiej przyszedł. Interesowała go reakcja Pani Bessie czy jej męża. Jeżeli pojawi się wyraz zniecierpliwienia czy zniechęcenia, będzie starał się postępować ostrożniej.

Bessie była dużą, tęgą kobietą o zdrowej cerze i wesołych ustach. Domek był schludny, czysty, pachniał pastą do mebli i płynem Brasso do polerowania miedzi. Leciutki apetyczny zapaszek dolatywał od strony kuchni.

Dobra żona, która utrzymuje dom w czystości i nie żałując trudu, gotuje dla męża. Zdecydowanie nie należała do kobiet, które można by sobie wyobrazić, jak zamierzają się na ciotkę z tasakiem lub namawiają do tego męża. Davis nie uważał jej za taką. Davis zbadał stan finansow Barksów i nie znalazł żadnego motywu morderstwa, a Davis to bardzo skrupulatny człowiek.
Jej mąż jeszcze nie wrócił do domu z pracy.
Bessie w gruncie rzeczy nie za wiele wiedziała o ciotce. Łączyła je więź rodzinna, którą obie respektowały, ale bliższych stosunków nie utrzymywały. Od czasu do czasu, raz na miesiąc albo coś koło tego, szła z Joe w niedzielne popołudnie na obiad do ciotki, a ciotka jeszcze rzadziej przychodziła z wizytą do nich. Wymieniali prezenty na Boże Narodzenie. Wiedzieli, że ciotka coś niecoś odłożyła i że im się to
dostanie po jej śmierci.
— Co nie znaczy, żebyśmy tego potrzebowali — tłumaczyła pani Barks, rumieniąc
się coraz bardziej. — Sami trochę odłożyliśmy. I pochowaliśmy ją pięknie. Był to naprawdę śliczny pogrzeb. Z kwiatami i ze wszystkim.

- Pani Barks. – wtrącił się Davidson – Czy możemy obejrzeć rzeczy Pani ciotki?

- Sama nie wiem. – Bessie spojrzała na nich nieufnie - To było bardzo nieprzyjemne — ciągnęła. — Biedna ciotka ofiarą morderstwa i policja, i wszystko razem. We wszystko włazili z kopytami, myszkowali i zadawali pytania. A sąsiadom mało oczy z głowy nie wyskoczyły. Z początku myślałam, że tego nie przeżyjemy. I teściowa zachowała się wręcz paskudnie. Nic podobnego w jej rodzinie nigdy się nie zdarzyło, powtarzała. I „biedny Joe”, i takie tam. A co biedna ja? Przecież to była moja ciotka. Ale naprawdę chyba
mamy to już za sobą.
Spojrzała na nich z mieszaniną niepewności i niechęci.

- Pani Barks - odezwał się spokojnie Richard wpatrując się w oczy kobiety. - Jesteśmy tutaj po to, by przejrzeć rzeczy pani ciotki. Nie mamy zamiaru zostawać tu dłużej niż będzie to konieczne - domyślam się, że już policja sprawiała wystarczająco dużo roblemów, a plotki bywają mocno bolesne. Jednak nasze działanie ma na celu schwytanie prawdziwego mordercy. Pan Gorman, który wciąż jest tylko podejrzanym, prawdopodobnie nie zabił pani Brown. Wskazuje na to wiele czynników. Szczerze powiedziawszy - Monro ściszył lekko głos - nie interesuje mnie, kto jest winny. Interesuje mnie to, żeby skazano osobę odpowiedzialną za tę paskudną zbrodnię, a niewinnego wypuścili.

Richard chciał zapytać, czy może zapalić, ale powstrzymał się. Kobieta i tak wydawała się być mocno zniechęcona. Miał także nadzieję, że Davidson także okaże się pomocny w śledztwie. Na razie zbyt wiele nie zrobił…

Ostatnie słowa Richarda wprowadziły biedną panią Barks w zakłopotanie. Czyż winny nie jest odpowiedzialny?
— Nonsens — warknęła pani Barks. — Jasne, że nie jest niewinny. A jakże, zrobił
to. Nigdy mi się nie podobał. Łaził i mamrotał sam do siebie. Mowiłam cioci: „Nie
powinnaś trzymać kogoś takiego w domu. Jeszcze zwariuje”. A ona na to, że jest
spokojny i uczynny i nie sprawia kłopotu. Nie pije, mowiła, a nawet nie pali. No, teraz się przekonała biedaczka.
- Pani Burch. Czy ciotka nie pisała do pani ostatnio listu? - spytał nagle davidson.
- List? — Bessie pokręciła głową. — Nie, nie dostałam od cioci żadnego listu.
O czym by miała do mnie pisać?
— Może chciała o czymś panią powiadomić — podsunął Davidson.
— Ciocia nie przepadała za pisaniem. Wie pan, szło jej na siedemdziesiątkę, a kiedy była młoda, nie chodziło się tyle do szkoły.
— Ale umiała czytać i pisać?
— Och, oczywiście. Nie czytała za wiele, ale lubiła „News of the World” i „Sunday Comet”. Z pisaniem zawsze miała kłopoty. Jak chciała mnie o czymś zawiadomić, na przykład, żebyśmy do niej nie przychodzili, albo chciała dać znać, że ona do nas nie przyjdzie, zwykle dzwoniła do pana Bensona, aptekarza obok, i on nam przekazywał wiadomość. Bardzo uczynny człowiek. Widzi pan, jesteśmy w jednej strefie, tak że to kosztuje tylko dwa pensy.
- Rozumiem, a jej rzeczy? - ciągnął dalej Jack.
— Ach, to. No, przyznam się, że wszystko zapakowałam do walizki i jeszcze stoi
na górze. Właściwie nie wiem, co z tym zrobić. Myślałam, żeby ubrania zanieść na
kiermasz bożonarodzeniowy, ale zapomniałam. Jakoś nieładnie je oddawać do
któregoś z tych paskudnych sklepów z używaną odzieżą.
— Zastanawiam się… może mógłbym obejrzeć zawartość tej walizki?
Bessie westchnęła. Rozmowa o ciotce sprawiła, że żal po jej stracie znów odżył. Już przestała się boczyć, na tych nieznajomych.
— Ależ proszę. Choć myślę, że nie znajdziecie tam panowie nic, co by wam pomogło.
Wie pan, policja wszystko już przejrzała.

Pani Barks zaprowadziła ich żwawo do maleńkiej sypialni w głębi domu, używanej
głównie jako domowa szwalnia. Wysunęła walizkę spod łóżka i powiedziała:
— Proszę, niech mi panowie wybaczy, że pana zostawię, ale muszę zajrzeć do
pieczeni.
Wyszła pozostawiając ich z walizką Pani Brown.

Richar nie przepadał za ludźmi, używającymi podwójnego przeczenia. Było takie nienaturalne… Pojawił się i pan Benson, będzie trzeba się zapytać, czy przed śmiercią dzwoniła do kogoś. Ale pewnie nie będzie pamiętał… Richard westchnął ciężko. Tak to już jest z rozgrzebywaniem starych spraw.
- Skoro pani Barks zajmuje się pieczenią, weźmy się także do roboty, panie Davidson - zaproponował śledczy. - Ciekawe, że cały dobytek zmieścili w jednej walizie, prawda?
Wzruszył ramionami i zaczął otwierać torbę z zamiarem jej dokładnego przeszukania.

Przywitał go zapach kulek przeciwmolowych.
Z uczuciem litości wyjmowali zawartość walizki tak wymownie ukazującą nieżyjącą już kobietę. Znoszony długi czarny płaszcz. Dwa wełniane sweterki. Żakiet i spódnica. Pończochy. Ani jednej sztuki bielizny (pewnie Bessie wzięła ją dla siebie). Dwie pary butów owinięte w gazetę. Szczotka i grzebień, podniszczone, ale czyste. Stare, wygięte, oprawione w srebro lusterko.
W skórzanej oprawce fotografia młodej pary ubranej w stylu sprzed trzydziestu lat — zapewne zdjęcie pani Brown z mężem. Dwie widokówki z Margate. Porcelanowy piesek. Przepis na marmoladę z dyni wycięty z gazety. Inny strzęp gazety z sensacyjną wzmianką o latających talerzach. Trzeci wycinek dotyczył przepowiedni Matki Shipton. Była jeszcze Biblia i modlitewnik.

Żadnych torebek ani rękawiczek. Pewno wzięła je Bessie albo komuś
oddała. Te ubrania, oceniając na oko, dla zażywnej Pani Barks byłyby za małe. Pani Brown była chudą, niedużą kobietą.
Rozwinął jedną parę butów. Były w całkiem dobrym gatunku i niezbyt znoszone.
Zdecydowanie za małe na Bessie. Już miał je schludnie zapakować z powrotem, kiedy jego oczy przyciągnął nagłówek gazety.

Była to „Sunday Comet” z 19 listopada. Pani Brown zginęła 22 listopada.

Monro rozwinął drugą parę butów. Była owinięta w „News of the World” z tą samą datą.
Wygładzili obydwie gazety, żeby przeczytać. I od razu dokonali odkrycia. Z jednej ze stron „Sunday Comet” coś wycięto. Prostokątny kawałek ze środkowej strony. Dziura była za duża, by pasował do niej któryś ze znalezionych wycinków.
Przejrzeli obydwie gazety, ale nie znaleźli w nich nic interesującego.

Richard nigdy nie potrafił zrozumieć, dlaczego rodziny zmarłych trzymają u siebie ich stare klamoty. Modlitewniki, lusterka, inne bzdury. Ale cieszył się z tego faktu - bardo pomagał śledczym w pracy. Fakt, że pani Brown była osobą zainteresowaną sprawami nadnaturalnymi był ciekawy, chociaż nic jeszcze nie zmienił. Sam Monro śmiał się z przepowiedni Mateczki, chociaż ich treść zbyt dobrze pasowała do rzeczywistości. Ale tak jest z każdą przepowiednią - musi być napisana bardzo rozlegle, by dało się ją dopasować do każdego wydarzenia.

Porzucił rozmyślania i wrócił do pracy. Dopiero odkrycie brakującego fragmentu gazety wprowadziło jakiś trop. Możliwe, że całkiem nieistotny, ale było coś, co mógł zrobić. Poprosił Davidsona, by wypytał jeszcze Bessie o wszystko, co mu przyjdzie na myśl, sam zaś Monro udał się na pocztę, by tam wypytać o jakąś bibliotekę, albo człowieka, który kolekcjonuje gazety. Albo o inne miejsce, gdzie istniała możliwość pojawienia się “Sunday Comet” z 19 listopada.
 
Ardel jest offline