Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-06-2015, 21:04   #43
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tego dnia świat doświadczył wiele okrucieństw, lecz to, które miało miejsce w Neverwinter było nieporównywalne z niczym innym. W centrum niegdyś wspaniałej ludzkiej cywilizacji rozegrała się scena, która mogła w przyszłości dać podwaliny do jeszcze bardziej przerażających wydarzeń. Wydarzeń zagrażających istnieniu nie tylko całego państwa, ale też całego regionu Wybrzeża Mieczy, bo jeśli Vansi ruszy do wojny i wygra, to kto inny go powstrzyma przed dalszą ekspansją?
Bogowie zła i chaosu, którzy na co dzień czerpią radość i siły z ludzkiego cierpienia, teraz triumfowali, ciesząc swe oczy potwornym mordem, który sprezentowała im równie okrutna i chaotyczna rasa orków - zielonoskóry pomiot, który był prawdziwą plagą dzikiej północy…

Choć napastnicy zostali pokonani i strąceni z powrotem w niebyt otchłani z której wylęgli, to w obliczu popełnionego ludobójstwa nie sposób było świętować zwycięstwa.


Na zbrukanej krwią ziemi bezwładnie leżał Verin w otoczeniu rozerwanych na strzępy ciał dzieci, które spotkał podobny los. Krople deszczu spływały po jego ściągniętej twarzy obmazując z niej ślady walki, lecz nie miały takiej siły by zwrócić życie umierającemu wojownikowi. Ostatnim przypływem sił fechmistrz położył swą katanę na piersi, wyszeptał słowa jedynej znanej mu litanii, którą zwykła zmawiać jego matka i z twardo zaciśniętą dłonią na rękojeści swej wiernej broni do samego końca obserwował jak ciężkie chmury ponad nim ronią łzy nad poległymi.

Nim najemnicy zdążyli podejść do swego kompana, Verin zamknął oczy i zastygł w kompletnym bezruchu nie zdradzając oznak życia. Poległ w obronie swych towarzyszy, walcząc o to co uważał za słuszne.


Elf przystanął na moment nad zmarłym najemnikiem, pochylając głowę. Domyślał się, że był przyjacielem pozostałej grupy ludzi. Łudził się nawet, że będzie w stanie mu pomóc, lecz było już za późno. Gdyby walka skończyła się o kilka chwil wcześniej, wciąż istniałaby szansa. Jednak stało się inaczej. Był bezradny w takiej sytuacji.
Spojrzał po pozostałych, lecz nic nie powiedział. Nie znał ich, nie wypadało mu też przeszkadzać im podczas żegnania ich poległego towarzysza.
W zamian ruszył w stronę ogromnego cielska jednego z olbrzymów, pod którym leżał, jakby się mogło wydawać, uwięziony człowiek. W tym wciąż tliło się życie. Zręcznie przeskakując przez gruzy i wymijając zmasakrowane ciała dzieci, w kilka chwil znalazł się przy swoim celu.
- To wasz przyjaciel, prawda? - zwrócił się w stronę najemników. - Jeśli ktoś mi pomoże, to wydostaniemy go spod tej cuchnącej góry. Być może będę w stanie wyleczyć jego rany... - Ostatnie zdanie dodał bardziej do siebie, przyglądając się z ciekawością przygniecionemu mężczyźnie.

Nie należało wylewać łez nad martwymi, gdy można było ocalić kogoś, kto żyje. Szczególnie jeśli owym “kimś” był kompan, co stojąc ramię przy ramieniu narażał własne życie, walcząc z tym samym wrogiem.
Co prawda w tym przypadku określenie “ramię w ramię” było nie do końca trafne, bowiem Randal w sam środek awantury pchać się nie zamierzał, ale sam sens był ważny.
- Znajdę tylko jakiś kawał drąga - powiedział - i podważę nieco to cielsko - zaproponował.
Szept zaś w tym czasie powoli dochodził do siebie i próbował się wysunąć spod cielska z mizernym skutkiem.
- Jest tam jeszcze kto? - Syknął niezbyt głośno, nie miał na dobrą sprawę pojęcia czy wygrali, czy przegrali. Chociaż kiedy padał, został wśród jatki tylko jeden gigant, osaczony najemnikami.
- Żyjesz? - upewnił się zgoła niepotrzebnie Randal. - Poczekaj, zaraz cię wyciągniemy! - obiecał.
- Ta, jeszcze - odpowiedział Gary ledwo żywy.
- To koniec atrakcji? - Brzoskiwnia rozejrzała się wokoło, jakby z gruzów miały wyskoczyć kolejne legiony zielonoskórych. Nie dopatrzywszy się ich jednak, wróciła do spraw bardziej przyziemnych. Verinowi - choć ledwo go znała - należał się honorowy pochówek, jak każdy z kompanii, kto oddał życie na służbie. Tym jednak można było się zająć dopiero wtedy, kiedy inne, bardziej naglące sprawy zostaną satysfakcjonująco zakończone. Na przykład sprawa ulicznika, za którym kobieta rozejrzała się uważnie, czy czasem nie dał dyla, korzystając z zamieszania. Sprawa Garego... w której w ogóle nie czuła się kompetentna, zakrzyknęła więc do Etsy, żeby pomogła magowi z trupem olbrzyma. No i na sam koniec sprawa ostroucha, który na kilometr śmierdział lasem, co w środku miasta i obecnej sytuacji nie nastrajało Brzoskwini pozytywnie do nowego znajomego. Zresztą, do elfów nigdy nic ją nie nastrajało pozytywnie.
- A ty kto? Za dużo sztormów przeżyłam, żeby wierzyć w szlachetnych rycerzy, którzy zjawiają się w ostatnim możliwym momencie, żeby ratować niewinnych i umacniać serca maluczkich. Szczególnie jeśli tak bardzo walą igliwiem... - pociągnęła demonstracyjnie nosem, krzywiąc się wyraźnie.
Elf zaśmiał się krótko, kiedy wysłuchał długiej przemowy Brzoskwini. Spojrzał na nią, wciąż stojąc przy przygniecionym najemniku.
- Czy to dlatego powypadały ci wszystkie włosy? - spytał spokojnie, przyglądając się jej. - Śmiem twierdzić, że przeżyłem nieco więcej, niż ty, łysa kobieto o ciętym języku. Z tego względu nie śpieszno mi tak do negatywnej oceny swoich rozmówców, w szczególności, kiedy ci oferują swoją bezinteresowną pomoc. Jeśli uważasz, że za moim postępowaniem kryje się coś niecnego, to sama musisz skrywać jakieś haniebne cele.
Zmarszczył na moment brwi, jakby nad czymś się zastanawiał, po czym jego twarz znów przybrała pogodnego wyrazu.
- Zbyt dużo czasu spędziłem pośród podobnych tobie, krótkoucha, bym przesiąknięty był zapachem igliwia. Być może masz problem z węchem lub minęłaś się z zawodem, a twoje miejsce jest wśród trup aktorskich - powiedziawszy to, spojrzał ponownie na przygniecionego mężczyznę. - Uważam, że powinniśmy najpierw zająć się waszym przyjacielem, odkładając na później kulturalną wymianę poglądów dotyczących cudzej woni.
- Pierwsze mądre słowa! - warknął Randal. - Skończcie gadać, a pomóżcie mi, póki jeszcze mamy szansę...
- Potem pogadamy, dziuplojebco... A na razie... - najemniczka zrobiła charakterystyczny gest, świadczący o tym, że za grosz nie ufa słowom elfa o czystych intencjach. Kiedy oddalała się w kierunku przygniecionego Garego, by z niechęcią pomóc Randalowi, elf mógł jeszcze usłyszeć jak kobieta mruczy pod nosem:
- Jak świat światem nigdy nie będzie pokoju między elfem i krasnoludem... jeszcze czego...

Wyciągnięcie dhampira spod cielska zwalistego olbrzyma wzgórzowego było dość czasochłonnym zajęciem. Nie pomagał przy tym fakt, że najemnikom trudno było powstrzymać się od śmiechu i głupich żartów, o które aż prosił się przygnieciony wojownik.
W końcu najemnicy wzięli się w garść, chwycili za wystającą rękę Gary’ego i pociągnęli z całej siły, dbając przy tym by nie wyrwać jej ze stawów. Najpierw wyłoniła się posiniała z braku powietrza główka dhampira, a chwilę później reszta ciała...

Gdy już wydobyli Szepta na światło dzienne spod trupa, ten otrzepał się niemrawo i poprawił kapelusz na głowie.
- Nie śpieszyło wam się za bardzo, co? - Rozejrzał się rozkojarzonym spojrzeniem po pobojowisku i użył na sobie różdżki ponownie. Dopiero po tym poszukał miecza i włożył go do pochwy, oczyściwszy wcześniej z posoki.

***

Do zebranych przy ciele olbrzyma najemników podeszła uratowana wcześniej dziewczynka. Była młodsza od Nel, chociaż bardzo ją przypominała - jej oczy skrywały tą samą charakterystyczną “dzikość”, która wyróżniała ją od innych dzieci, wychowywanych przez swych rodziców.
- Dziękuję… - pisnęła cichutko, po czym podeszła do Brzoskwini i uczepiła się jej nóg, cały czas nie spuszczając z oczu reszty jej towarzyszy. Była przerażona i cała dygotała z zimna.
- To twoi koledzy? - Zapytała niepewnie, kurczowo trzymając się jej spodni.
Mały szkrab przyklejony do nogawki lekko burzył najemniczce starannie pielęgnowany wizerunek “twardej baby”, ale postanowiła - głównie na użytek elfa - udowodnić, że takie ckliwe obrazki nie robią na niej żadnego wrażenia.
- Tak się przytulasz, bo pewnie chcesz mi zwinąć sakiewkę, mhmh...? - zagadnęła, ostrożnie gładząc dziecko po brudnych kudełkach - To mój gang bardzo groźnych przestępców - wyjaśniła - No, może oprócz dwójki z nas. Podpowiem ci, ze jedno z nich jest rude, a drugie ma spiczaste uszy. Oni nie są ani moimi, ani twoimi przyjaciółmi, ale reszta jest. - Brzoskiwnia zdjęła z ramion płaszcz i przykryła nim dziecko, kucając przy nim i ostentacyjnie udając, że reszty kompanii wcale tam nie ma i nie są świadkami jej dobroci.
- Jak się w ogóle nazywasz, mała....mały...małe stworzenie? Komuś jeszcze udało się uciec?
- Naria, ale mówią na mnie Mysza, bo jestem szybka i zwinna… - odparła dziewczynka z wyraźnie słyszalną nutką dumy w głosie, lecz zaraz szybko posmutniała, gdy tylko zapytano ją o innych ocalałych Wróbli.
- Nie wiem - odparła, po czym opatuliła się szczelniej płaszczem, który otrzymała od Brzoskwini. Był dla niej zdecydowanie zbyt duży i spod kaptura można było ujrzeć tylko jej błyszczące od łez oczka.
- Widziałam tylko jak niektóre dzieci skakały przez okno zanim otoczyły nas płomienie. Później ściany zatrzęsły się wokół mnie i… - ucichła nie będąc w stanie zdusić w sobie silnych emocji. Po chwili zebrani wokół niej najemnicy usłyszeli jak cichutko płacze.
- ...i cały dom zawalił się, żywcem pogrzebując wszystkich moich przyjaciół. Mnie się udało wydostać... Całą noc próbowałam ich odkopać. Słyszałam ich krzyki, ale one też w końcu ucichły…
- Macie jakiegoś nekromantę pod ręką? Zrobiłoby się z tych gigantów zombie i odkopało zwałowisko, zobaczyło, czy ktokolwiek jeszcze tam żyje - zaproponował Szept.
- Okropny pomysł - stwierdził Randal. - Chociaż cel, teoretycznie przynajmniej, szczytny.
- Nie zmienia to jednak faktu, że pod tymi gruzami wciąż mogą znajdować się dzieci, którym jeszcze można pomóc - wtrącił się elf, poprawiając kaptur, by lepiej móc przyjrzeć się okolicy i jednocześnie bardziej odsłaniając swoją smukłą twarz. - Mogły stracić przytomność, co tłumaczyłoby brak nawoływania. Jeśli istnieje choć cień szansy na uratowanie kolejnego dziecięcego istnienia, zamierzam podjąć działanie, nawet jeśli oznaczać to będzie samotne grzebanie w gruzach. Nie skreślaj swoich małych przyjaciół tak szybko, ludzkie dziecko - zwrócił się do Myszy, spoglądając na nią badawczo. - Gdybym ja tak łatwo się poddawał, to pewnie nie uratowałbym przed śmiercią tej dziewczynki, która powoli dochodzi do siebie pod stałą opieką mojej przyjaciółki. Kto wie, może to jedna z twoich znajomych?
Na koniec uśmiechnął się lekko, po czym odwrócił wzrok w stronę pobojowiska, jakby już zaczął wypatrywać za żyjącymi ofiarami tej masakry.
- Masz jednego niedobitka w domu? Gratulacje, to teraz może faktycznie jak któryś ma przygotowane zaklęcie, ożywcie truchła, jak nie, to mogę się na chwilę powiększyć i spróbuję nieco głazów poprzerzucać, ale ty mała musisz mi pokazać gdzie jest szansa że jeszcze ktoś żywy będzie - rzucił słaniający się mocno na nogach Gary.
- Zjawiasz się razem z dźwiękiem orczego rogu, teraz okazuje się, że masz dziecko w domu... - Brzoskiwnia splunęła na ziemię, spoglądając na elfa z powątpiewaniem - I jesteś tak chętny do pomocy, że aż się lepisz od słodkości. Jak na mój prosty, marynarski rozum to ze wszech miar podejrzane - ziewnęła. - Pewnie to “dziecko” okaże się łysym asasynem z krzywą mordą, co? Stawiam wszystkie moje włosy, że usiłujesz wprowadzić nas w pułapkę... ale co tam. Chodźmy! Będzie zabawnie. Pamiętaj tylko, że jak coś mi się nie spodoba, to giniesz pierwszy, elfie! - wyszczerzyła zęby, jakby ta obietnica sprawiała jej mnóstwo radości.
- Nie musisz iść, jeśli nie chcesz. Nikt z was nie musi. Właściwie to umknął mi moment, w którym kogokolwiek z was zapraszałem do siebie - odparł spokojnie elf, nie odwracając wzroku w stronę opryskliwej kobiety. Wciąż starał się wypatrzeć jakichś śladów ocalałych.
- Natomiast wasz towarzysz ma całkiem rozsądny pomysł - zwrócił się po chwili milczenia. - Niestety, nie jestem w stanie pobudzić do życia ciał olbrzymów, lecz mogę zaoferować uleczenie ran, gdyż widać, że ledwo trzymasz się na nogach.
- No to nie wiem na co czekasz, zabieraj się do roboty. - Rzucił krótko Szept, jakoś nie był na siłach na dłuższe dysputy. Olbrzym solidnie dał mu się we znaki.
Elf bez słowa podszedł do najemnika i wyciągnął wolną dłoń ku niemu, kładąc ją na jego ramieniu. Przymknął oczy i po chwili spomiędzy smukłych palców druida zaczęło uciekać jasne, wręcz oślepiające światło. Blask rozpłynął się po całym ciele rannego mężczyzny, lecząc poniesione w walce obrażenia.
- Powinieneś poczuć się lepiej - oznajmił elf. - Czy ta osoba z kuszą również jest waszą przyjaciółką? - spytał już wszystkich, gdy tylko zobaczył skrytą wśród cieni sylwetkę uzbrojonej osoby, niewątpliwie niewiasty.
- O, nasza zguba - powiedział Randal, spoglądając we wskazanym przez elfa kierunku. - Nie będziemy musieli biegać po mieście i szukać Etsy - dodał, kierując te słowa pod adresem Brzoskwini.
Co prawda nie spodziewał się, że rudowłosa wróci, ale - jak się okazało - niespodzianki czasami były miłe.
Gary pozwolił nieznajomemu podejść i rzucić na siebie zaklęcie. W najlepszym wypadku, elfik chciał dobić dhampira i szykował jakieś krzywdzące zaklęcie, co zaowocowałoby niespodzianką i zdziwieniem na jego twarzy. Niestety długouchy najwyraźniej chciał go normalnie uleczyć. Szept miał z tym problemy od dawna. Obecnie nie aż takie jak kiedyś, ale… magia lecząca nie działała na niego zbyt dobrze. Jego twarz wykrzywił spazm bólu, a na policzku powstał bąbel ze skóry, który zaczął się powiększać i dymić, by na koniec wyparować. To zapewne nie było jedyne miejsce gdzie taki efekt nastąpił, ale resztę zakrywała zbroja i ciuchy. Jednak już po dwóch oddechach Szept wyglądał normalniej. Poobijany, ale normalniej.
- Ty chory skurwysynu. Masz szczęście że się urodziłem o świcie, inaczej byś mnie tym zabił - wychrypiał Gary. - Jak rzeźnik, łatać dhampira pozytywną energią. - Dodał dla wyjaśnienia, żeby reszta nie zdecydowała się rzucić na elfa.
- Powinniśmy już iść… - powiedziała dziewczynka niespokojnie spoglądając na dogasający kopiec zgliszczy przed nią. - Narobiliśmy sporo hałasu, a od zielonych aż roi się w okolicy. Jeśli nie dacie rady nikogo uratować, to chociaż pozwólcie mi zobaczyć się z jedyną ocalałą... Panie elfie, czy mówiła jak ma na imię? - Zapytała z nadzieją w głosie.
- Do tej pory nie odzyskała jeszcze przytomności - odpowiedział, zwracając wzrok w stronę dziecka. - Jej stan jest stabilny. Tak jak już wspominałem, dochodzi do siebie, co może zająć trochę czasu po tak traumatycznych wydarzeniach. Miejmy nadzieję, że wkrótce wybudzi się ze snu.
W ręce Brzoskiwni “magicznie” pojawił się nóż, kiedy ze skóry Szepta zaczął się unosić dym. Może i nie znała się na magii, ale to raczej nie był pozytywny efekt... Gotowa była zacząć “przekonywać” elfa za pomocą zimne stali, że chyba Garemu należy się lepsze traktowanie, ale po słowach najemnika tylko pacnęła się dłonią w czoło.
- Nie przejmuj się, Gary. Pewnie nie miał nic złego na myśli... po prostu elfowie to kretyni. Niezależnie za co się biorą, zawsze muszą skiepścić. Pewnie znajdziemy to biedna “ocalone” dziecko martwe, bez kropli krwi, bo idiota przeczytał, że jej puszczanie pomaga i trochę go, kurwa, fantazja poniosła. - schowała zamaszystym ruchem nóż w cholewę i pokłoniła się komicznym gestem przed ostrouchym - A tak w ogóle dziękujmy, krynico mądrości, że udało ci się nas odróżnić od orków, i nie walnąłeś nas piorunem. Choć po tym, co uskuteczniasz, sądzę, że to był po prostu szczęśliwy przypadek...

Przypuszczenia Randala sprawdziłyby się w każdym innym miejscu niż ta właśnie okolica. Etsy zwiałaby w pierwszej możliwej okazji, lecz po walce z orkami i olbrzymami wróciła z podkulonym ogonem. Szybka matematyka była niepodważalna. W uliczkach, gdzie można spotkać grupy mordujących wszystko co życie orków, większe szanse na przeżycie miała wśród swoich oprawców. Dziewczyna zbliżała się ostrożnie trzymając nieporadnie kuszę. Przy jednym ze zwalonych głazów przystanęła. Była prawie obsrana ze strachu a widok ciała Verina jeszcze bardziej ten stan pogorszył.

- Zwyrodnialcy! - zaczęła drżącym głosem. - Był jednym z was! Chcecie go tak zostawić? Należy mu się pochówek!

- To go weź na plecy - mruknął Randal. - Albo przygotuj jakieś nosze. Tyle chyba umiesz, prawda?

On sam co prawda również uważał, że Verinowi należy się odpowiedni pochówek, ale wyzywanie ich drużyny od zwyrodnialców było zdecydowną przesadą. Nie oni zabili Verina i nie oni wybili wszystkie Wróble.
- Dziewczyno, ty żeś jeszcze zwyrodnialca chyba nie widziała. Martwi mogą poczekać aż się żywi poskładają do kupy i będzie czas - rzucił cierpko Szept. - Jeszcze się nigdzie nie wybieramy. On też - wskazał na martwego szermierza.
- Nie widziała, nie widziała... a chce zobaczyć? - Brzoskwinia uśmiechnęła się paskudnie i szeroko, jakby Szept opowiedział jakiś zacny dowcip - O, tu masz! - wskazała palcem na elfa. - Jak ktoś ta długo żyje, to na przykład zwykła miłość między mężczyzną a kobietą go nudzi i próbuje wszelkich perwersjów, nawet tych najbardziej zbereźnych i chorych. Na przykład seksów z rudymi. Ja bym uważała na twoim miejscu... - poruszała znacząco namalowanymi brwiami pod adresem Etsy, a potem ziewnęła rozdzierająco. Stanie i gadanie przy tej hałdzie gruzu i trupów zwyczajnie zaczynało jej się nie podobać.
Elf puścił mimo uszu kąśliwe uwagi łysej kobiety. Skoro miała tyle energii, by wiecznie memłać jęzorem, to równie dobrze mogła pomóc przeczesać teren w poszukiwaniu ocalałych.

- Jeśli nic już tutaj nie wskóramy, to proponowałbym spełnić życzenie dziewczynki - odezwał się do pozostałych, kiedy nie było już czego szukać na pobojowisku.. - Być może będzie w stanie rozpoznać uratowane wcześniej dziecko.
Zgrabnie zeskoczył z góry gruzu na brukowany chodnik i naciągnął kaptur.
- Rozumiem, że w takim wypadku zmuszony jestem też i was ugościć - powiedział po chwili, wygładzając fałdy tuniki. - Niech więc i tak będzie. Niektórym przyda się chwila wytchnienia i ziółka na uspokojenie - dodał, uśmiechając się pod nosem i ruszając w stronę, z której wcześniej przybył.

- Chodźmy więc - powiedział Randal. - Później tu wrócimy - dodał.
Dhampir na te słowa jedynie wzruszył ramionami, zabrał jeden z zębów olbrzyma na pamiątkę i przygotował się do drogi.
 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 05-06-2015 o 21:21.
Kerm jest offline