Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-05-2015, 18:28   #41
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Tura 4

Sytuacja nie była aż taka zła? Skądże znowu! Była opłakanie tragiczna! Wszyscy mądrzy już dawno byli tak daleko od całego zamieszania, że nawet zapomnieli o tak niebezpiecznym miejscu. Zostali sami samobójcy a Ruda, jako ostatnia z mądrych, zrewidowała otoczenie, podsumowała wszystkie za i przeciw: mordujące wszystko orcze wojska, olbrzymy rzucające kawałkami budynków wielkości krów, burze i błyskawice strzelające w to, co się napatoczy. Pół biedy, gdyby walka odbywała się na samym szczycie nasypu. Nieszczęśliwie dla niej, przesunęła się pod jej nogi. Tuląc swoją niezaładowaną lekką kuszę, i niestety bez swojego sztyletu, wzięła nogi za pas. Nie była na tyle głupia, by pakować się specjalnie w sam środek wojny strzało-błyskawico-kamiennej. Wielkie fruwające argumenty przemawiały wystarczająco do niej, jako osoby, która nie była samobójcą. Przed latającymi budynkami mogły ją uchryonić tylko nielatające budynki. Pognała spanikowana do pierwszego zaułku wskakując za róg i ratując w ten sposób swoją skórę.

Nawet z daleka gigant nie wyglądał zachęcająco, a kiedy kilkoma szybkimi krokami zbliżył się na odległość wyciągniętej łapy do Brzoskiwni dolatujący od niego zapach i nieskoordynowane gesty ostatecznie przekonały najemniczkę, że nie zależy jej na pogłębianiu znajomości z olbrzymem, chociaż on sam aż palił się do pogłaskania kobiety. Pięścią po głowie.
- Zmykamy. - zadecydowała Brzos, łapiąc szczeniaka z kołnierz i skacząc po kamieniach w dół. Za sobą słyszała wściekły ryk stwora, wyraźnie niezadowolonego, że omija go szansa na zyskanie przyjaciół na całe życie.
Do uliczki dotarła bez problemów; zatrzymała się tylko na chwilę, żeby zobaczyć, co robi gigant... i to był błąd. Rzucona z góry cegła walnęła ją w pierś z taką siłą, że na chwilę Brzoskwinia zobaczyła niebiosa i cały zasiadający na nim panteon. Niektórzy bogowie robili głupie miny... a jakiś cherubinek szarpał ją za nogawkę, śpiewając anielskie pieśni... a nie. To był Wróbel, z paniką w oczach wskazując drugą stronę uliczki, gdzie znajdowały się stragany. Rozciągnięte na kijach stare płótno zapewniało raczej kiepską osłonę przed latającymi fragmentami ścian, ale lepszy rydz niż nic... Nie czkając na dalszy rozwój wypadków, najemniczka (z żalem) otrząsnęła się radosnych wizji i ciągnąc za sobą gówniarza, dała susa do tej prowizorycznej kryjówki.

Ostatni ork z regimentu łuczników zasypywał strzałami walczących poniżej najemników. Kątem oka dostrzegł uciekającą Brzoskwinię, która pod pachą trzymała małą futrzaną kulkę, która po bliższych oględzinach okazała się być jednym z Wróbli. Łucznik wziął głęboki wdech, uspokajając rytm serca i przygotowując się do oddania morderczego strzału. Miał już spuścić strzałę z cięciwy, gdy nagle spostrzegł coś jeszcze bardziej dziwnego - błysk jaskrawego, zielonego światła z lewego narożnika uliczki.

Zignorował go. Wypuścił strzałę na sekundę przed tym jak magiczny pocisk wystrzelony z rąk Randala trafił go w odsłoniętą pierś. Strzała martwego już orka dosięgła swego celu, lecz wzmocniona magią mithralowa kolczuga Brzoskwini wchłonęła impet uderzenia jakby była wykonana z grubych stalowych płyt - po pocisku została tylko niewielka dziurka w płaszczu kobiety.

Jeden z olbrzymów – ten, który do tej pory znajdował się poza zasięgiem błyskawic elfa – przykuł jego uwagę.
Spiczastouchy złapał oburącz swój kostur i ponownie zwrócił swoje spojrzenie ku sklepieniu niebieskiemu. Chmury jeszcze nie zdążyły rozrzedzić się po poprzednim ataku, kiedy znów przyszło im skłębić się w jedną ciężką, złowieszczą strukturę.
Gdy elf uderzył kosturem o ziemię, w tym samym czasie trzecia już błyskawica spadła z nieba, rozdzierając gęstą atmosferę walki i z hukiem uderzając w olbrzyma i przeszywając całe jego ciało.

Szept już miał pobiec rżnąć bliższego którejś ze ścian giganta, kiedy tamten zwrócił uwagę na barbarzyńcę. Uwaga ta ważyła z tonę i miała postać pięści lub pałki przeciwnika. Gary’emu ciężko było ocenić, bo zobaczył nagle wszystkie gwiazdy i poczuł jak przeskakuje mu szczęka. Udało mu się jednak ocknąć na tyle, by odpowiedzieć bohaterskim cięciem w kostki. Gigant mógł górować nad dhampirem, ale każdy miał jakieś słabe miejsce, a atak na kostki i kolana był jedną z najstarszych krasnoludzkich technik wykorzystywanych przeciw większym rasom. Nie widział więc powodu, by nie użyć czegoś, co ratowało kurduplom tyłki od wieków. Zamaszyste cięcie dosięgło nogi, ponownie brocząc ostrze krwią, a gigant zdawał się jej mieć o wiele za duże zapasy, nawet jak na gust dhampira. Gigant cały impet wytracił na gigantyczny dzwon, jakim poczęstował Szepta, więc półnieumarły uwijał się jak w ukropie, byle tylko wykończyć górę mięsa. To był prosty świat, który Gary doskonale znał, zabij, lub zostaniesz zabity. Po wydawałoby się nieskończoności, okaleczona noga stwora osłabła i przyklęknął na nią. Na to tylko czekał barbarzyńca, szybciej niż gigant mógłby się tego spodziewać, najemnik wbiegł pomiędzy ręce członka klanu Wiele Strzał, udo wykorzystał niczym trampolinę, by wybić się jedną nogą, drugą od przerośniętego biodra, by znaleźć się tuż nad głową orczej żywej machiny oblężniczej, ciął mocno oburącz. Razem z ciosem spadła cała wściekłość, jaka teraz przepełniała Szepta i dało się usłyszeć naprawdę rzadki dźwięk, ryk Gary’ego.



Ciężko było stwierdzić czy triumfalny, na widok pękającej na dwoje niczym dojrzały arbuz głowy wroga, czy też agonalny, kiedy skotłowana masa giganciego trupa i dhampira spadła na gruzowisko i przestała się ruszać. Całkowicie. Ciężko było stwierdzić czy przelatujący obok głaz, rzucony przez ostatniego giganta, lub ogromny ciężar walącego się trupa dokończył sprawy, czy też Gary zrobił sobie przerwę na obiad. Kłębowisko ruszyło się na chwilę, dając złudną nadzieję że krwiożerczy najemnik dalej żyje, ale były to jedynie rzucające się w konwulsjach gigancie nogi.
 
Proxy jest offline  
Stary 08-05-2015, 23:25   #42
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Tura 5

- Blisko było! - sapnęła Brzoskiwnia, wychylając się spod straganu, kiedy “jej” olbrzym tupał we frustracji, że nie może jej znaleźć. Na szczęście nie musiała uciekać się do wykorzystania swojego talentu do profesjonalnego maskowania się i udawać melona.

Walka powoli się kończyła; Gary gdzieś zniknął, drugi olbrzym uciął sobie drzemkę na ziemi... albo się zaczął dzielić na dwa mniejsze; trudno było stwierdzić, skoro najemniczka nie znała się na biologii tych stworzeń. W każdym razie hałas robiony przez giganta na gruzowisku już zaczynał działać kobiecie na nerwy, a dodatkowo mógł ściągnąć nieproszonych gości; jeden już tu się przecież zaszwędał i niestety był to elf, bogowie uchowajcie... Brzoskiwnia postanowiła dokończyć więc dzieła uciszania stwora. Upewniwszy się, że nikt nie patrzy, wypełzła spod skrzynek warzywniaka, przebiegła kawałek ulicy i wystrzeliła w kierunku majaczącego na gruzowisku giganta. Była pewna, że trafiła... i to już trzeci raz. A cholera stała nada na nogach…

Zagrzmiało groźnie, zupełnie, jakby sklepienie niebieskie miało rozerwać się na strzępy, a spomiędzy ciężkich chmur po raz ostatni wystrzeliła błyskawica. Jak strzała przecięła powietrze i uderzyła w kamiennego giganta, rozlewając elektryczny ładunek po całym jego cielsku. Ten zawył z bólu, wykrzywiając swoją wstrętną mordę.
Po tym ataku granatowe kłęby nieco rozrzedziły się, choć pogoda wciąż nie była spacerowa. Elf przestał wpatrywać się w niebo i rozejrzał się po miejscu walki.

Ilość zaścielających pobojowisko trupów zadowoliłaby nawet najbardziej krwiożerczą osobę. Randal do takich zdecydowanie nie należał. No, przynajmniej nie poczuwał się. I bynajmniej nie uważał, że pobojowisko należy udekorować kolejnym truposzem. jednak nie miał zamiaru pozwolić, by ostatni przeciwnik uszedł (nie do końca cało i zdrowo, ale zawsze) z pola walki. W końcu nie pobiegłby na koniec świata i zapadł się w jakiejś norze, tylko wykurowałby się raz dwa i znowu byłyby z nim kłopoty. A do tego mag nie zamierzał dopuścić.
- Sihiri harsashi - zawołał, wskazując giganta.
Cztery magiczne pociski przecięły powietrze i bezbłędnie trafiły w cel, który zwalił się bez życia.

Randal nie interesował się już powalonym przeciwnikiem. Tak szybko, jak pozwalało na to nierówne podłoże, podbiegł do leżącego bez ruchu Verina, wyciągając po drodze fiolkę z miksturą leczącą.
- Verin, co z tobą? - spytał, usiłując sprawdzić, czy przyjaciel jeszcze oddycha.

Gary sięgnął po różdżkę, siłując się z masą przygniatającego go cielska. Zdążył jeszcze rzucić zaklęcie i schować kawałek zaklętej kości do rękawa, nim całkowicie stracił kontakt z rzeczywistością.





Okolica ponownie przerodziła się z chaosu i rzezi, w oazę złudnego, chwilowego spokoju. W tej dzielnicy spokój był właśnie tym, ułudą. Jedynie zsypujące się kamyki i kawałki gruzu wprowadzały większą dynamikę do pobojowiska. Pomiędzy stertami trupów dzieci i orków kręciła się tylko mała grupka trzymających się jeszcze na nogach najemników.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 05-06-2015, 21:04   #43
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tego dnia świat doświadczył wiele okrucieństw, lecz to, które miało miejsce w Neverwinter było nieporównywalne z niczym innym. W centrum niegdyś wspaniałej ludzkiej cywilizacji rozegrała się scena, która mogła w przyszłości dać podwaliny do jeszcze bardziej przerażających wydarzeń. Wydarzeń zagrażających istnieniu nie tylko całego państwa, ale też całego regionu Wybrzeża Mieczy, bo jeśli Vansi ruszy do wojny i wygra, to kto inny go powstrzyma przed dalszą ekspansją?
Bogowie zła i chaosu, którzy na co dzień czerpią radość i siły z ludzkiego cierpienia, teraz triumfowali, ciesząc swe oczy potwornym mordem, który sprezentowała im równie okrutna i chaotyczna rasa orków - zielonoskóry pomiot, który był prawdziwą plagą dzikiej północy…

Choć napastnicy zostali pokonani i strąceni z powrotem w niebyt otchłani z której wylęgli, to w obliczu popełnionego ludobójstwa nie sposób było świętować zwycięstwa.


Na zbrukanej krwią ziemi bezwładnie leżał Verin w otoczeniu rozerwanych na strzępy ciał dzieci, które spotkał podobny los. Krople deszczu spływały po jego ściągniętej twarzy obmazując z niej ślady walki, lecz nie miały takiej siły by zwrócić życie umierającemu wojownikowi. Ostatnim przypływem sił fechmistrz położył swą katanę na piersi, wyszeptał słowa jedynej znanej mu litanii, którą zwykła zmawiać jego matka i z twardo zaciśniętą dłonią na rękojeści swej wiernej broni do samego końca obserwował jak ciężkie chmury ponad nim ronią łzy nad poległymi.

Nim najemnicy zdążyli podejść do swego kompana, Verin zamknął oczy i zastygł w kompletnym bezruchu nie zdradzając oznak życia. Poległ w obronie swych towarzyszy, walcząc o to co uważał za słuszne.


Elf przystanął na moment nad zmarłym najemnikiem, pochylając głowę. Domyślał się, że był przyjacielem pozostałej grupy ludzi. Łudził się nawet, że będzie w stanie mu pomóc, lecz było już za późno. Gdyby walka skończyła się o kilka chwil wcześniej, wciąż istniałaby szansa. Jednak stało się inaczej. Był bezradny w takiej sytuacji.
Spojrzał po pozostałych, lecz nic nie powiedział. Nie znał ich, nie wypadało mu też przeszkadzać im podczas żegnania ich poległego towarzysza.
W zamian ruszył w stronę ogromnego cielska jednego z olbrzymów, pod którym leżał, jakby się mogło wydawać, uwięziony człowiek. W tym wciąż tliło się życie. Zręcznie przeskakując przez gruzy i wymijając zmasakrowane ciała dzieci, w kilka chwil znalazł się przy swoim celu.
- To wasz przyjaciel, prawda? - zwrócił się w stronę najemników. - Jeśli ktoś mi pomoże, to wydostaniemy go spod tej cuchnącej góry. Być może będę w stanie wyleczyć jego rany... - Ostatnie zdanie dodał bardziej do siebie, przyglądając się z ciekawością przygniecionemu mężczyźnie.

Nie należało wylewać łez nad martwymi, gdy można było ocalić kogoś, kto żyje. Szczególnie jeśli owym “kimś” był kompan, co stojąc ramię przy ramieniu narażał własne życie, walcząc z tym samym wrogiem.
Co prawda w tym przypadku określenie “ramię w ramię” było nie do końca trafne, bowiem Randal w sam środek awantury pchać się nie zamierzał, ale sam sens był ważny.
- Znajdę tylko jakiś kawał drąga - powiedział - i podważę nieco to cielsko - zaproponował.
Szept zaś w tym czasie powoli dochodził do siebie i próbował się wysunąć spod cielska z mizernym skutkiem.
- Jest tam jeszcze kto? - Syknął niezbyt głośno, nie miał na dobrą sprawę pojęcia czy wygrali, czy przegrali. Chociaż kiedy padał, został wśród jatki tylko jeden gigant, osaczony najemnikami.
- Żyjesz? - upewnił się zgoła niepotrzebnie Randal. - Poczekaj, zaraz cię wyciągniemy! - obiecał.
- Ta, jeszcze - odpowiedział Gary ledwo żywy.
- To koniec atrakcji? - Brzoskiwnia rozejrzała się wokoło, jakby z gruzów miały wyskoczyć kolejne legiony zielonoskórych. Nie dopatrzywszy się ich jednak, wróciła do spraw bardziej przyziemnych. Verinowi - choć ledwo go znała - należał się honorowy pochówek, jak każdy z kompanii, kto oddał życie na służbie. Tym jednak można było się zająć dopiero wtedy, kiedy inne, bardziej naglące sprawy zostaną satysfakcjonująco zakończone. Na przykład sprawa ulicznika, za którym kobieta rozejrzała się uważnie, czy czasem nie dał dyla, korzystając z zamieszania. Sprawa Garego... w której w ogóle nie czuła się kompetentna, zakrzyknęła więc do Etsy, żeby pomogła magowi z trupem olbrzyma. No i na sam koniec sprawa ostroucha, który na kilometr śmierdział lasem, co w środku miasta i obecnej sytuacji nie nastrajało Brzoskwini pozytywnie do nowego znajomego. Zresztą, do elfów nigdy nic ją nie nastrajało pozytywnie.
- A ty kto? Za dużo sztormów przeżyłam, żeby wierzyć w szlachetnych rycerzy, którzy zjawiają się w ostatnim możliwym momencie, żeby ratować niewinnych i umacniać serca maluczkich. Szczególnie jeśli tak bardzo walą igliwiem... - pociągnęła demonstracyjnie nosem, krzywiąc się wyraźnie.
Elf zaśmiał się krótko, kiedy wysłuchał długiej przemowy Brzoskwini. Spojrzał na nią, wciąż stojąc przy przygniecionym najemniku.
- Czy to dlatego powypadały ci wszystkie włosy? - spytał spokojnie, przyglądając się jej. - Śmiem twierdzić, że przeżyłem nieco więcej, niż ty, łysa kobieto o ciętym języku. Z tego względu nie śpieszno mi tak do negatywnej oceny swoich rozmówców, w szczególności, kiedy ci oferują swoją bezinteresowną pomoc. Jeśli uważasz, że za moim postępowaniem kryje się coś niecnego, to sama musisz skrywać jakieś haniebne cele.
Zmarszczył na moment brwi, jakby nad czymś się zastanawiał, po czym jego twarz znów przybrała pogodnego wyrazu.
- Zbyt dużo czasu spędziłem pośród podobnych tobie, krótkoucha, bym przesiąknięty był zapachem igliwia. Być może masz problem z węchem lub minęłaś się z zawodem, a twoje miejsce jest wśród trup aktorskich - powiedziawszy to, spojrzał ponownie na przygniecionego mężczyznę. - Uważam, że powinniśmy najpierw zająć się waszym przyjacielem, odkładając na później kulturalną wymianę poglądów dotyczących cudzej woni.
- Pierwsze mądre słowa! - warknął Randal. - Skończcie gadać, a pomóżcie mi, póki jeszcze mamy szansę...
- Potem pogadamy, dziuplojebco... A na razie... - najemniczka zrobiła charakterystyczny gest, świadczący o tym, że za grosz nie ufa słowom elfa o czystych intencjach. Kiedy oddalała się w kierunku przygniecionego Garego, by z niechęcią pomóc Randalowi, elf mógł jeszcze usłyszeć jak kobieta mruczy pod nosem:
- Jak świat światem nigdy nie będzie pokoju między elfem i krasnoludem... jeszcze czego...

Wyciągnięcie dhampira spod cielska zwalistego olbrzyma wzgórzowego było dość czasochłonnym zajęciem. Nie pomagał przy tym fakt, że najemnikom trudno było powstrzymać się od śmiechu i głupich żartów, o które aż prosił się przygnieciony wojownik.
W końcu najemnicy wzięli się w garść, chwycili za wystającą rękę Gary’ego i pociągnęli z całej siły, dbając przy tym by nie wyrwać jej ze stawów. Najpierw wyłoniła się posiniała z braku powietrza główka dhampira, a chwilę później reszta ciała...

Gdy już wydobyli Szepta na światło dzienne spod trupa, ten otrzepał się niemrawo i poprawił kapelusz na głowie.
- Nie śpieszyło wam się za bardzo, co? - Rozejrzał się rozkojarzonym spojrzeniem po pobojowisku i użył na sobie różdżki ponownie. Dopiero po tym poszukał miecza i włożył go do pochwy, oczyściwszy wcześniej z posoki.

***

Do zebranych przy ciele olbrzyma najemników podeszła uratowana wcześniej dziewczynka. Była młodsza od Nel, chociaż bardzo ją przypominała - jej oczy skrywały tą samą charakterystyczną “dzikość”, która wyróżniała ją od innych dzieci, wychowywanych przez swych rodziców.
- Dziękuję… - pisnęła cichutko, po czym podeszła do Brzoskwini i uczepiła się jej nóg, cały czas nie spuszczając z oczu reszty jej towarzyszy. Była przerażona i cała dygotała z zimna.
- To twoi koledzy? - Zapytała niepewnie, kurczowo trzymając się jej spodni.
Mały szkrab przyklejony do nogawki lekko burzył najemniczce starannie pielęgnowany wizerunek “twardej baby”, ale postanowiła - głównie na użytek elfa - udowodnić, że takie ckliwe obrazki nie robią na niej żadnego wrażenia.
- Tak się przytulasz, bo pewnie chcesz mi zwinąć sakiewkę, mhmh...? - zagadnęła, ostrożnie gładząc dziecko po brudnych kudełkach - To mój gang bardzo groźnych przestępców - wyjaśniła - No, może oprócz dwójki z nas. Podpowiem ci, ze jedno z nich jest rude, a drugie ma spiczaste uszy. Oni nie są ani moimi, ani twoimi przyjaciółmi, ale reszta jest. - Brzoskiwnia zdjęła z ramion płaszcz i przykryła nim dziecko, kucając przy nim i ostentacyjnie udając, że reszty kompanii wcale tam nie ma i nie są świadkami jej dobroci.
- Jak się w ogóle nazywasz, mała....mały...małe stworzenie? Komuś jeszcze udało się uciec?
- Naria, ale mówią na mnie Mysza, bo jestem szybka i zwinna… - odparła dziewczynka z wyraźnie słyszalną nutką dumy w głosie, lecz zaraz szybko posmutniała, gdy tylko zapytano ją o innych ocalałych Wróbli.
- Nie wiem - odparła, po czym opatuliła się szczelniej płaszczem, który otrzymała od Brzoskwini. Był dla niej zdecydowanie zbyt duży i spod kaptura można było ujrzeć tylko jej błyszczące od łez oczka.
- Widziałam tylko jak niektóre dzieci skakały przez okno zanim otoczyły nas płomienie. Później ściany zatrzęsły się wokół mnie i… - ucichła nie będąc w stanie zdusić w sobie silnych emocji. Po chwili zebrani wokół niej najemnicy usłyszeli jak cichutko płacze.
- ...i cały dom zawalił się, żywcem pogrzebując wszystkich moich przyjaciół. Mnie się udało wydostać... Całą noc próbowałam ich odkopać. Słyszałam ich krzyki, ale one też w końcu ucichły…
- Macie jakiegoś nekromantę pod ręką? Zrobiłoby się z tych gigantów zombie i odkopało zwałowisko, zobaczyło, czy ktokolwiek jeszcze tam żyje - zaproponował Szept.
- Okropny pomysł - stwierdził Randal. - Chociaż cel, teoretycznie przynajmniej, szczytny.
- Nie zmienia to jednak faktu, że pod tymi gruzami wciąż mogą znajdować się dzieci, którym jeszcze można pomóc - wtrącił się elf, poprawiając kaptur, by lepiej móc przyjrzeć się okolicy i jednocześnie bardziej odsłaniając swoją smukłą twarz. - Mogły stracić przytomność, co tłumaczyłoby brak nawoływania. Jeśli istnieje choć cień szansy na uratowanie kolejnego dziecięcego istnienia, zamierzam podjąć działanie, nawet jeśli oznaczać to będzie samotne grzebanie w gruzach. Nie skreślaj swoich małych przyjaciół tak szybko, ludzkie dziecko - zwrócił się do Myszy, spoglądając na nią badawczo. - Gdybym ja tak łatwo się poddawał, to pewnie nie uratowałbym przed śmiercią tej dziewczynki, która powoli dochodzi do siebie pod stałą opieką mojej przyjaciółki. Kto wie, może to jedna z twoich znajomych?
Na koniec uśmiechnął się lekko, po czym odwrócił wzrok w stronę pobojowiska, jakby już zaczął wypatrywać za żyjącymi ofiarami tej masakry.
- Masz jednego niedobitka w domu? Gratulacje, to teraz może faktycznie jak któryś ma przygotowane zaklęcie, ożywcie truchła, jak nie, to mogę się na chwilę powiększyć i spróbuję nieco głazów poprzerzucać, ale ty mała musisz mi pokazać gdzie jest szansa że jeszcze ktoś żywy będzie - rzucił słaniający się mocno na nogach Gary.
- Zjawiasz się razem z dźwiękiem orczego rogu, teraz okazuje się, że masz dziecko w domu... - Brzoskiwnia splunęła na ziemię, spoglądając na elfa z powątpiewaniem - I jesteś tak chętny do pomocy, że aż się lepisz od słodkości. Jak na mój prosty, marynarski rozum to ze wszech miar podejrzane - ziewnęła. - Pewnie to “dziecko” okaże się łysym asasynem z krzywą mordą, co? Stawiam wszystkie moje włosy, że usiłujesz wprowadzić nas w pułapkę... ale co tam. Chodźmy! Będzie zabawnie. Pamiętaj tylko, że jak coś mi się nie spodoba, to giniesz pierwszy, elfie! - wyszczerzyła zęby, jakby ta obietnica sprawiała jej mnóstwo radości.
- Nie musisz iść, jeśli nie chcesz. Nikt z was nie musi. Właściwie to umknął mi moment, w którym kogokolwiek z was zapraszałem do siebie - odparł spokojnie elf, nie odwracając wzroku w stronę opryskliwej kobiety. Wciąż starał się wypatrzeć jakichś śladów ocalałych.
- Natomiast wasz towarzysz ma całkiem rozsądny pomysł - zwrócił się po chwili milczenia. - Niestety, nie jestem w stanie pobudzić do życia ciał olbrzymów, lecz mogę zaoferować uleczenie ran, gdyż widać, że ledwo trzymasz się na nogach.
- No to nie wiem na co czekasz, zabieraj się do roboty. - Rzucił krótko Szept, jakoś nie był na siłach na dłuższe dysputy. Olbrzym solidnie dał mu się we znaki.
Elf bez słowa podszedł do najemnika i wyciągnął wolną dłoń ku niemu, kładąc ją na jego ramieniu. Przymknął oczy i po chwili spomiędzy smukłych palców druida zaczęło uciekać jasne, wręcz oślepiające światło. Blask rozpłynął się po całym ciele rannego mężczyzny, lecząc poniesione w walce obrażenia.
- Powinieneś poczuć się lepiej - oznajmił elf. - Czy ta osoba z kuszą również jest waszą przyjaciółką? - spytał już wszystkich, gdy tylko zobaczył skrytą wśród cieni sylwetkę uzbrojonej osoby, niewątpliwie niewiasty.
- O, nasza zguba - powiedział Randal, spoglądając we wskazanym przez elfa kierunku. - Nie będziemy musieli biegać po mieście i szukać Etsy - dodał, kierując te słowa pod adresem Brzoskwini.
Co prawda nie spodziewał się, że rudowłosa wróci, ale - jak się okazało - niespodzianki czasami były miłe.
Gary pozwolił nieznajomemu podejść i rzucić na siebie zaklęcie. W najlepszym wypadku, elfik chciał dobić dhampira i szykował jakieś krzywdzące zaklęcie, co zaowocowałoby niespodzianką i zdziwieniem na jego twarzy. Niestety długouchy najwyraźniej chciał go normalnie uleczyć. Szept miał z tym problemy od dawna. Obecnie nie aż takie jak kiedyś, ale… magia lecząca nie działała na niego zbyt dobrze. Jego twarz wykrzywił spazm bólu, a na policzku powstał bąbel ze skóry, który zaczął się powiększać i dymić, by na koniec wyparować. To zapewne nie było jedyne miejsce gdzie taki efekt nastąpił, ale resztę zakrywała zbroja i ciuchy. Jednak już po dwóch oddechach Szept wyglądał normalniej. Poobijany, ale normalniej.
- Ty chory skurwysynu. Masz szczęście że się urodziłem o świcie, inaczej byś mnie tym zabił - wychrypiał Gary. - Jak rzeźnik, łatać dhampira pozytywną energią. - Dodał dla wyjaśnienia, żeby reszta nie zdecydowała się rzucić na elfa.
- Powinniśmy już iść… - powiedziała dziewczynka niespokojnie spoglądając na dogasający kopiec zgliszczy przed nią. - Narobiliśmy sporo hałasu, a od zielonych aż roi się w okolicy. Jeśli nie dacie rady nikogo uratować, to chociaż pozwólcie mi zobaczyć się z jedyną ocalałą... Panie elfie, czy mówiła jak ma na imię? - Zapytała z nadzieją w głosie.
- Do tej pory nie odzyskała jeszcze przytomności - odpowiedział, zwracając wzrok w stronę dziecka. - Jej stan jest stabilny. Tak jak już wspominałem, dochodzi do siebie, co może zająć trochę czasu po tak traumatycznych wydarzeniach. Miejmy nadzieję, że wkrótce wybudzi się ze snu.
W ręce Brzoskiwni “magicznie” pojawił się nóż, kiedy ze skóry Szepta zaczął się unosić dym. Może i nie znała się na magii, ale to raczej nie był pozytywny efekt... Gotowa była zacząć “przekonywać” elfa za pomocą zimne stali, że chyba Garemu należy się lepsze traktowanie, ale po słowach najemnika tylko pacnęła się dłonią w czoło.
- Nie przejmuj się, Gary. Pewnie nie miał nic złego na myśli... po prostu elfowie to kretyni. Niezależnie za co się biorą, zawsze muszą skiepścić. Pewnie znajdziemy to biedna “ocalone” dziecko martwe, bez kropli krwi, bo idiota przeczytał, że jej puszczanie pomaga i trochę go, kurwa, fantazja poniosła. - schowała zamaszystym ruchem nóż w cholewę i pokłoniła się komicznym gestem przed ostrouchym - A tak w ogóle dziękujmy, krynico mądrości, że udało ci się nas odróżnić od orków, i nie walnąłeś nas piorunem. Choć po tym, co uskuteczniasz, sądzę, że to był po prostu szczęśliwy przypadek...

Przypuszczenia Randala sprawdziłyby się w każdym innym miejscu niż ta właśnie okolica. Etsy zwiałaby w pierwszej możliwej okazji, lecz po walce z orkami i olbrzymami wróciła z podkulonym ogonem. Szybka matematyka była niepodważalna. W uliczkach, gdzie można spotkać grupy mordujących wszystko co życie orków, większe szanse na przeżycie miała wśród swoich oprawców. Dziewczyna zbliżała się ostrożnie trzymając nieporadnie kuszę. Przy jednym ze zwalonych głazów przystanęła. Była prawie obsrana ze strachu a widok ciała Verina jeszcze bardziej ten stan pogorszył.

- Zwyrodnialcy! - zaczęła drżącym głosem. - Był jednym z was! Chcecie go tak zostawić? Należy mu się pochówek!

- To go weź na plecy - mruknął Randal. - Albo przygotuj jakieś nosze. Tyle chyba umiesz, prawda?

On sam co prawda również uważał, że Verinowi należy się odpowiedni pochówek, ale wyzywanie ich drużyny od zwyrodnialców było zdecydowną przesadą. Nie oni zabili Verina i nie oni wybili wszystkie Wróble.
- Dziewczyno, ty żeś jeszcze zwyrodnialca chyba nie widziała. Martwi mogą poczekać aż się żywi poskładają do kupy i będzie czas - rzucił cierpko Szept. - Jeszcze się nigdzie nie wybieramy. On też - wskazał na martwego szermierza.
- Nie widziała, nie widziała... a chce zobaczyć? - Brzoskwinia uśmiechnęła się paskudnie i szeroko, jakby Szept opowiedział jakiś zacny dowcip - O, tu masz! - wskazała palcem na elfa. - Jak ktoś ta długo żyje, to na przykład zwykła miłość między mężczyzną a kobietą go nudzi i próbuje wszelkich perwersjów, nawet tych najbardziej zbereźnych i chorych. Na przykład seksów z rudymi. Ja bym uważała na twoim miejscu... - poruszała znacząco namalowanymi brwiami pod adresem Etsy, a potem ziewnęła rozdzierająco. Stanie i gadanie przy tej hałdzie gruzu i trupów zwyczajnie zaczynało jej się nie podobać.
Elf puścił mimo uszu kąśliwe uwagi łysej kobiety. Skoro miała tyle energii, by wiecznie memłać jęzorem, to równie dobrze mogła pomóc przeczesać teren w poszukiwaniu ocalałych.

- Jeśli nic już tutaj nie wskóramy, to proponowałbym spełnić życzenie dziewczynki - odezwał się do pozostałych, kiedy nie było już czego szukać na pobojowisku.. - Być może będzie w stanie rozpoznać uratowane wcześniej dziecko.
Zgrabnie zeskoczył z góry gruzu na brukowany chodnik i naciągnął kaptur.
- Rozumiem, że w takim wypadku zmuszony jestem też i was ugościć - powiedział po chwili, wygładzając fałdy tuniki. - Niech więc i tak będzie. Niektórym przyda się chwila wytchnienia i ziółka na uspokojenie - dodał, uśmiechając się pod nosem i ruszając w stronę, z której wcześniej przybył.

- Chodźmy więc - powiedział Randal. - Później tu wrócimy - dodał.
Dhampir na te słowa jedynie wzruszył ramionami, zabrał jeden z zębów olbrzyma na pamiątkę i przygotował się do drogi.
 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 05-06-2015 o 21:21.
Kerm jest offline  
Stary 25-06-2015, 17:38   #44
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Doc; Warlock x Nami



Powoli dogasające palenisko z trudem oświetlało pogrążające się w coraz to gęstszym mroku pomieszczenie, które służyło za kuchnię i jadalnię. Gospoda pod Upadłą Wieżą była cichym i przytulnym miejscem, i choć znajdowała się w najbardziej przeludnionej dzielnicy Neverwinter to rzadko miewała gości. Była swoistym klubem, do którego wstęp mieli tylko nieliczni. Otoczonym przez zrujnowane kamienice, zgliszcza i popioły Rzecznego Kwartału lokalem, gdzie od czasu do czasu zbierali się agenci Harfiarzy oraz objęci ich protektoratem goście. Także i tym razem miało dojść do ważnego spotkania; z każdą mozolnie upływającą chwilą pogrążona w ciemnościach karczma wracała do życia...

Z początku jedynym źródłem światła były rozgrzane do czerwoności kamienie w palenisku oraz kilka niemalże kompletnie wypalonych świec, zaś samo pomieszczenie wyglądało tak jakby jego poprzedni bywalcy przerwali nagle ucztę i wyszli zapalić, po czym już nigdy nie wrócili, o czym świadczyć mogła dość gruba warstwa kurzu zalegająca na bogato zastawionym stole.
Wraz z pojawieniem się w pomieszczeniu wysokiego elfa, ogień z paleniska buchnął żywnym płomieniem, a rozwieszone w każdym kącie świece same z siebie zapaliły się przeganiając swym blaskiem ostatnie zalegające cienie. Znajdująca się tuż obok paleniska miotła uniosła się na kilka cali w powietrze jak zaklęta, po czym zaczęła dokładnie zamiatać podłogę tak jakby ktoś niewidzialny się nią posługiwał. Mijały kolejne długie minuty, a gospoda pod Upadłą Wieżą powoli wracała do swego dawnego blasku.

Odziany w kunsztownie wykonane szaty elf o oczach srebrzystych jak nurt górskiego strumienia, usiadł przy długim stole tuż obok paleniska. Łokciem oparł się o oparcie swego krzesła, a drugą dłonią zaczął bębnić palcami o drewniany blat. Zaniecierpliwiony, skrzyżował nogi na kolanach.

Theadalas rozglądał się krytycznym wzorkiem po wciąż, w jego mniemaniu, dalekim od ideału pomieszczeniu. Spodziewał się ujrzeć lada chwila swego gościa i nie chciał jej przyjąć w tak obskurnie wyglądającym miejscu, tym bardziej, że jej dotychczasowe, sielankowe życie opływało w luksusach godnych najbardziej wpływowej arystokracji.
Poniekąd chciał zrobić na niej wrażenie, ale nie na tym kończyły się jego obawy. Sporo ryzykował zapraszając do swej siedziby córkę potężnego magnata, który trząsł całym miastem. Gdyby ktoś ją śledził… Nie, nie chciał zadręczać się ponurymi myślami. Zgodził się na spotkanie w jedynym prawdziwie dyskretnym miejscu w Neverwinter, tylko dlatego, że zżerła go ciekawość. Siedząc w kompletnej ciszy, przerywanej jedynie przez sporadyczne odgłosy strzelającego w kominku drewna, Theadalas zastanawiał się czego może ode niego żądać tak wpływowa kobieta... i co on może na na tym zyskać…

***

Opuszczając swój rodzinny dom nie do końca była pewna, co powinna zrobić. Naturalnie wiedziała, co chce, ale niekoniecznie, co powinna. Dlatego też szła na miejsce spotkania nie do końca pewna, choć nadzwyczaj ostrożna. Każda osoba mogła okazać się jej wrogiem i zdrajcą, każdy nawet z początku praworządny, mógł ją zdradzić dla garści monet lub jakichś przywilejów. Miała ciężko w życiu, choć przeciętny chłop zaśmiałby się jej w twarz i splunął pod nogi. W końcu kto uwierzy takiej osobie jak ona, że miała ciężko, że w ogóle mogłaby dalej mieć ciężko? Większość wręcz spojrzałaby na nią z pogardą.
Nie mogła się przyznać do tego kim jest, skąd pochodzi, jakie ma nazwisko. Mogła jedynie coś wymyślić, powiedzieć jak ma na imię, pokazać twarz, gdyż pierwszemu lepszemu nie była ona znana, tylko zaufanym osobom jej rodziciela.

Gdy znalazła się w umówionym miejscu, ściągnęła z głowy kaptur koloru kasztanowego i rozejrzała się swoimi orzechowymi oczami po pomieszczeniu. Z początku przykuła wzrok, jej uroda była zauważalna, włosy zadbane, kręcone i brązowe, dłonie delikatne o smukłych, długich palcach i zadbanych paznokciach. Jej nosek był szlachecki, usta pełne, wyraziste i kuszące. Jej mimika nie zdradzała niepewności, a bynajmniej. Wydawało się, jakby zadzierała nosa, była wyniosła, arogancka, zupełnie jakby myślała, że jest najpiękniejsza i najmądrzejsza.


- Witam. - miły ton głosu rozwiał wszelkie wątpliwości. Nie była wcale naburmuszoną księżniczką, brzmiała naprawdę uprzejmie i ciepło, wręcz delikatnie. Mężczyzna mógł przez chwilę zwątpić, zastanowić się, co taki “aniołek” robi z nim przy jednym stoliku. Jeszcze gdy zbliżała się do niego dojrzał hipnotyzujące kołysanie się jej bioder, a kiedy przystanęła patrząc na niego z góry, swoim urodziwym obliczem na chwilę sprawiła, że zaniemówił.

- Mogę? - spytała pokazując krzesło i nie czekając na odpowiedź, zajęła miejsce. Westchnęła głęboko, a podczas tej próby nabrania powietrza jej klatka piersiowa uniosła się delikatnie. Kobieta podparła brodę na swoich złączonych rękach, które oparte były łokciami o blat stołu, zaś wzrok, jakby zagubiony, wbiła w drewnianą i brudną posadzkę karczmy. Wyglądała jak dama w opałach, chyba powinna popracować nad kamuflażem, jeśli chciała udawać przytępawą prostaczkę ze wsi.

- Nazywam się Sophie. - przedstawiła się, choć nie była pewna, czy to potrzebne. Tego nauczyła ją zwykła kultura. Zapewne mężczyzna nie tylko znał jej imię, czy też po prostu pamiętał. Wiedział kim jest, jako jedna z niewielu osób i to właśnie było najgorsze. Przez to czuła się taka niepewna, zdezorientowana, może i nawet zahukana przez całą tę sytuację. W normalnych warunkach byłaby silną kobietą, która wiedziałaby czego chce od życia, jednak dziś czuła się po prostu zagubiona w tym wszystkim, może to przez tę awanturę z ojcem, który właśnie ją uderzył? Przypominając sobie o tym oparła obolały policzek o dłoń, tak aby go zakryć. Nie była pewna, czy jest tam siniak, zaczerwienienie czy cokolwiek, ale wolała być przezorna. Nie chciała się tłumaczyć, nie chciała też wzbudzać litości. Miała swoje idee, swój honor i dumę i mimo, iż teraz sprawiała wrażenie księżniczki w opałach, wcale nie chciała być tak traktowana.

- Theadalas Naerdaer - przedstawił się w odpowiedzi elf, pozwalając sobie chwycić ja za dłoń w szlacheckim geście i ucałować.
- Twe nazwisko jest mi dobrze znane, pani - odparł zajmując z powrotem swoje miejsce.
- Natomiast nie do końca znany jest mi cel, dla którego przybywasz do mnie. Czyż nie jest to zbyt niebezpieczne miejsce dla takiej damy? - Zapytał uprzejmie, starając się przy tym nie obrazić dziewczyny tym dość zuchwałym pytaniem. Kto wie jakie talenty skrywała?

Jej subtelny uśmiech nie zdradzał żadnych tajemnic, jakie mogły się kłębić pod burzą jej brązowych, lśniących czystością pukli.
- Jeśli mogłabym mieć prośbę - zaczęła spokojnie, jakby z nieśmiałością spuszając wzrok na chwilę w dół, aby przy kolejnych słowach, móc go unieść i spojrzeć swymi orzechowymi tęczówkami na mężczyznę - Proszę, mów mi po imieniu. - dokończyła, a uśmiech na jej twarzy nie przekraczał szerokością pewnych granic, był jakby kontrolowany i wyuczony, co wcale nie oznaczało, że nieszczery.
Z początku chciała zaproponować coś do jedzenia, jednak przemknęło jej przez głowę, że mężczyzna mógłby poczuć się niezręcznie. W końcu nie była to codzienna sytuacja, by kobieta opłacała posiłki i choć dla Sophie pieniądze były najmniejszym problemem, nie odważyła się spytać elfa o zgodę na zapłatę za strawę. Przez to zamyślenie między nimi nastała chwila ciszy i mimo, iż mogło się wydawać, że Sophie zastanawia się nad doborem słów, ona po prostu myślała nad tym, co wypada. Jednak Kwartał nie był Enklawą, a ona mimo licznych ucieczek nie zdążyła przywyknąć do zwyczajów tu panujących. Zapewne dlatego, że zawsze stroniła od ludzi, działając na własną rękę.
Teraz jednak z odwagą patrzyła na mężczyznę, co do którego miała nie lada prośbę. Zdjęła ręce ze stołu, odsłaniajac tym samym policzek, chowany wcześniej przez dłoń, jednak być może w tym lichym świetle świec nie było widać żadnego śladu po uderzeniu od silnej, męskiej ręki.
- To nie pierwszy raz, kiedy opuściłam dom. - zaczęła ciężko wzdychając i przeniosła wzrok gdzieś w bok, omiatając ściany karczmy, stoliki, krzesła, podłogę. Nie pamiętała czy kiedykolwiek wcześniej tutaj była.
- Jednakże dopiero niedawno usłyszałam o waszej organizacji. Zazwyczaj działałam na własną rękę, jestem łuczniczką. - kontynuowała, a jej bystre oczy ponownie spoczęły na twarzy rozmówcy.
- Chcę dołączyć. - oznajmiła stanowczo tonem, który nie znosi sprzeciwu. Choć nie była arogancka ani wyniosła, miała w sobie swego rodzaju magnetyzm, coś co innym sugerowało, by pozwolić jej na wszystko, czego tylko pragnie. Zresztą, jej prośba nie była znowuż taka wygórowana. Zaskakująca, to prawda.
- Chcę pomagać jak najlepiej umiem, a przy okazji może mogłabym i schronienie u was uzyskać. Fakt, że możecie mieć przeze mnie kłopoty w późniejszym czasie, jeśli ktoś mnie rozpozna… Jednakże przysięgam, że wyprę się jakobym otrzymała od was jakąkolwiek pomoc w ucieczce i skrywaniu swojej tożsamości. Nie będziecie mieć kłopotów, jeśli też sami, w krytycznej sytuacji, wyprzecie się mnie. Zaś ja nie będę miała wam tego za złe. Wrócę, gdy ucieknę ponownie. - zakończyła z poważną miną, kącik ust nawet jej nie drgnął w kierunku choćby najmniejszego uśmiechu. Nie miała powodu by się śmiać, niby jaki? Dopiero starała się odzyskać życie, zmienić je, odwrócić bieg. Policzek dopiero teraz zaczął piec bardziej, a może dopiero teraz zaczęła to czuć? W karczmie było ciepło, jednak Sophie nie chciała zdejmować płaszcza, odsłaniać się. Starała się wręcz, by nikt prócz jej rozmówcy, nie widział jej twarzy.

Prośba, z którą zwróciła się do niego dziewczyna mocno wybiła go z rytmu. Wręcz spojrzał na nią z niedowierzeniem, zastanawiając się czy nie był to jakiś ponury żart. Córka wpływowego magnata przychodzi nagle do niego prosząc nie tyle o schronienie, co o członkostwo w organizacji, która była powszechnie znana ze swej neutralności - przynajmniej w jej politycznym aspekcie.

Elf pstryknął palcem, a do stołu przyleciały pozłacane kielichy wypełnione czerwonym winem. Chwilę później pojawiła się też ciepła strawa, której aromatyczna woń wypełniła całe pomieszczenie.

- Porzuciłaś wygody szlacheckiego życia dla tego? - Powiedział wymownym ruchem głowy wskazując okno, a właściwie ponurą scenerię za szybą; zrujnowane kamienice, w których egzystowały (bo życiem tego nazwać się nie dało) tłumy obszarpanych ludzi, tak biednych i obdartych z godności, że każda przetrwana noc była dla nich błogosławieństwem.

Theadalas chwycił do ręki kielich z winem, gestem dłoni zapraszając dziewczynę do uczynienia podobnie. Upił mały łyk, nie spuszczając ze swych srebrzystych oczu Sophię, która dumnie wytrzymała jego badawcze spojrzenie.

- Dlaczego? - Dodał po chwili, w głębi duszy modląc by to co dziewczyna opowiada okazało się w całości prawdą. Chciał jej pomóc, tym bardziej, że widział w tym płynące korzyści, ale obawiał się, że dłuższe ukrywanie jej w tym miejscu będzie dla nich obu zbyt niebezpieczne. Wplecione w ściany zaklęcia skutecznie tłumiły wszelkie próby magicznego szpiegostwa, ale sprytny czarodziej po żmudnych poszukiwaniach dość łatwo mógł powiązać ze sobą fakty, albowiem nałożone na to miejsce osłony tworzyły czarną dziurę w eterze i były jednym z nielicznych w Neverwinter miejsc, w którym ścigana osoba mogłaby znaleźć bezpieczne schronienie. A to samo z siebie było dobrą wskazówką…
- Wszyscy chcą się wydostać z tego miejsca, a ty tu przybywasz z własnej niewymuszonej woli. Naraziłaś się na gniew władz miasta? Trzeba być desperatem albo głupcem, by zechcieć tu mieszkać...

Sophie dyskretnie zerknęła w stronę okna, na które wskazywał mężczyzna. Mimowolnie na jej ustach pojawiła się nieokreślona ulga, a sama kobieta westchnęła bezgłośnie. Jedynie jej klatka piersiowa uniosła się wysoce, po czym zaczęła niespiesznie powracać do swojej początkowej pozycji. Nic nie odpowiedziała. Nie oczekiwała zrozumienia od kogoś, kto nie mieszkał w Enklawie. Wiedziała, że każdy powie, że jej się po prostu poprzewracało w dupie i zwyczajnie jest kapryśna. Bo inni daliby sobie rękę uciąć by się z nią zamienić. Nie spodziewała się, że ktoś z Kwartału będzie potrafił postawić się w jej sytuacji, być na jej miejscu. Biorąc pod uwagę różnice między Enklawą a Kwartałem, które były wręcz przepaścią nie do przeskoczenia, można było przypuszczać, że “empatia” nie zadziała. Bo na pierwszy rzut oka, naprawdę nie dało się zrozumieć tej dziewczyny i pewnie nawet jakby rozrysowała na kartce wszystkie swoje obiekcje, to i tak nie otrzymałaby poparcia ludzi niższych sfer. Czuła się w tym wszystkim samotna.
Theadalas unosząc kielich musiał mieć świadomość, że Sophie nie odmówi. Nie dlatego, że była alkoholiczką, której rozum zalany był gorzałą, a z czystej kultury. Pierwszy kieliszek po prostu wypadało wypić, tak samo jak podczas toastów nikt prócz brzemiennych nie odmawiał. Nie ukazując swojej niechęci, uniosła kielich wypełniony szkarłatnym trunkiem i obejmując wargami jego metalowy brzeg, przechyliła delikatnie w kierunku swych ust. Mały łyk w zupełności wystarczył, by nie urazić towarzysza, a i by nie robić nic wbrew samej sobie. Może gdy już będzie pewna swego schronienia i zajęcia, to upije się chętnie, ale to już z radości. Wtedy będzie co świętować, teraz po prostu czuła się jak zwykły, bezbronny rolnik, otoczony przez zgraję orków, którzy chcą go…
“Dlaczego?”, pytanie to rozbrzmiało w jej zakłopotanej głowie. Z zamyślenia wykrzywiła usta i zagryzła lekko dolną wargę. Jej wzrok znowu pobłądził po ścianach gospody, zaś kielich trzymany wciąż w uścisku jej szczupłych, zadbanych palców dłoni, przytknęła do piekącego policzka. Chłód metalu okazał się być przyjemnym ukojeniem, aż kobieta na chwilę przymknęła oczy, delektując się tą krótkotrwałą ulgą.
Nie zdążyła odpowiedzieć, gdy zabrzmiały dalsze słowa. Sophie zaśmiała się niemal niesłyszalnie, a po tym śmiechu zostały jedynie uśmiechnięte w subtelnym tonie, usta kobiety.
- A więc jestem głupcem. - oznajmiła i tym razem uśmiech nie schodził jej z twarzy. Nie spodziewała się zrozumienia, nie oczekiwała nawet tego, że ktokolwiek będzie miał logiczny i rozsądny pomysł na to, czemu zrobiła tak, a nie inaczej. Tym razem kobieta potrzebowała wziąć łyk wina, a nawet wypić wszystko co miała. Nie tyle dla odwagi, co dla stłumienia własnej irytacji i rozpaczy, która dla każdego pozostawała zagadką.


- Nikt nie zna mojego ojca tak jak ja go znam. On jest wystarczającym powodem, dla którego mogłabym chcieć zmienić własne życie. Ale nie. Nie robię tego z względu na jego surowość, jego twardą rękę. To nie jest jeden z tych ojców, który potrafi stłumić swoje emocje, swoją agresję - Sophie zadarła nos w górę i z cichym brzdąknięciem odstawiła kielich z powrotem na blat stołu. Założyła nogę na nogę chyba bardziej z przyzwyczajenia, a jej plecy wyprostowały się i w końcu swoją postawą zaczynała przypominać kogoś, kto zna swoją wartość - Ale nie mam mu za złe tego, jaki jest. Wystarczy, że inni odwracają się od niego. Ja po prostu chcę żyć po swojemu, chcę robić coś dla innych, bo to sprawia, że czuję się lepiej. Nie jest to forma odpokutowania czyichś win, nie chcę byś tak myślał. Ja po prostu pragnę wybrać własną drogę, a wy nie jesteście osobami oceniającymi innych. Wasz neutralny stosunek sprawia, że nie czuję się jakbym była między młotem a kowadłem, mój wybór staje się uczciwy w stosunku do mojej rodziny, a to co robicie, jest również ideą mojego sumienia jak i rozumu. Sądzę, że każda młoda osoba, żyjąca w Enklawie czy też Kwartale, ma prawo do wyboru, kim pragnie być, ale zawsze to prawo jest im blokowane przez czynniki od nich niezależne. Jestem dokładnie taka sama. Jako człowiek. - dokończyła, a jej melodyjny głos sprawił, że mężczyzna mógł poczuć się, jakby ktoś ciepły sercem czytał mu opowieść na dobranoc. Jej kobiecy ton głosu był ukojeniem dla uszu i czasami słuchając go, można było zapomnieć treści przemowy. Istna hipnotyzacja, zwieńczona bystrym spojrzeniem, jej pięknych, orzechowych ocząt, których ciemny kontur tęczówek sprawiał, że stawały się one ciekawym zjawiskiem, od którego ciężko było odciągnąć wzrok. Tym bardziej jeśli te tak odważnie spoglądały w oczy rozmówcy, jakby chcąc wymusić na nim swoje racje. A racje te nie były wcale takie głupie.
- Nie zgodzisz się ze mną, że gdyby nie pochodzenie, byłabym takim samym człowiekiem? Każdy ma coś, co go blokuje przed rozwinięciem skrzydeł. Moją blokadę znasz, Theadalasie.

Słowa jakimi uraczyła go Sophie wywarły na nim spore wrażenie. Ta piękna kobieta miała w sobie wiele odwagi, więcej niż niejeden mąż, u boku którego Theadalas miał przyjemność walczyć. Rzeczny Kwartał to był inny świat; pogranicze rozpaczy w cieniu murów wznoszącej się cywilizacji. Pogrążone w anarchii miejsce, które od lepszego świata odgradzało ledwie kilka metrów litej skały. Istniało tylko dlatego, że dla Dagulta Neverembera, tyrana z górnego miasta, było pozbawionym wartości, nie przedstawiającym żadnego strategicznego potencjału terenem. To tu rodziły się rebelie, tu mieszkali separatyści oraz orkowie pod rządami swego żądnego krwi władcy, Vansiego Bloodskulla, który stanowił najsilniejszą względem władz miasta opozycję, ale nie mogąc pojednać ze sobą lokalnych mieszkańców nie był w stanie im zagrozić.
Pomiędzy tymi wrogimi sobie siłami stali zwykli ludzie, głównie imigranci z północy. Po upadku Luskan i wielu innych cywilizacji, które ongiś błyszczały jak latarnia pośrodku morza wzburzonej ciemności, do Neverwinter napłynęły dziesiątki tysięcy uchodźców. Najbogatsi z nich dostali się do górnego miasta, lecz cała reszta musiała w kompletnym upodleniu pomieścić się w zrujnowanej dzielnicy, gdzie przemoc rodziła przemoc, a władzę sprawowali ci, dla których ludzkie życie nie miało względnie żadnej wartości.

Za murami miasta, pasmo terenów leżących między Neverwinter, a Górami Grzbietu Świata już dawno pochłonęła ciemność, która dziś wdzierała się coraz głębiej na południe zagrażając mieszkańcom Klejnotu Północy - klejnotu, który teraz nosił skazę.

- Niewielu potrafi zdecydować się na tak odważny krok, Sophie - odparł elf przyglądając się jej swym badawczym spojrzeniem. Uśmiech, który zawitał na jego twarzy na ułamek sekundy był ciepły i pocieszający, niemalże przepełniony troską, którą zwykł raczyć ją jej ojciec.
Theadalas rozumiał jej poświęcenie. Potrafił to docenić, bo sam kiedyś wiele poświęcił.
- Lecz sporo ryzykujesz przychodząc tutaj. Jesteś świadoma tego ryzyka, podobnie jak tego, że twój ojciec nie odpuści tak łatwo - dodał wnikliwie. Dziewczyna sprawiała wrażenie bardzo inteligentnej; wiedziała jak daleko potrafi posunąć się jej ojciec, lecz elf obawiał się, że przecenia swoje i jego możliwości.
- Doskonale zdajesz sobie sprawę do czego twój umiłowany ojciec jest zdolny; w tym mieście nie ma rzeczy poza jego zasięgiem. Nawet siedziba Harfiarzy nie jest całkowicie bezpieczna. Wszystko jest dla niego tylko kwestią czasu, ale nie obawiaj się; udzielę ci schronienia. Przynajmniej na razie... - Theadalas odstawił na bok swój kielich, po czym sięgnął za pazuchę po srebrzystą manierkę, którą zdobiły elfickie runy jarzące się bladym światłem w ciemnościach.
- Ognista brandy - wytłumaczył elf dostrzegając jej pytające spojrzenie.
Jej urokliwe, wielkie, kasztanowe oczy przypominały mu wybrankę jego serca. Ich miłość była krótka i burzliwa, zakończona brutalną śmiercią kobiety, którą wcześniej w swej bezsilności został zmuszony oddać komuś innemu. Jak bardzo odmienny byłby teraz jego los, gdyby tamtej feralnej nocy udało mu się wyrwać ją z rąk rozwścieczonego tłumu. Niestety, zawiódł ją przybywając, gdy było już za późno…
Sophie mogła dostrzec kryjącą się pod srebrzystymi oczami elfa iskrę bólu, która rozbłysła na chwilę, gdy mag wrócił wspomieniami do dawnych lat. Theadalas skrzywił się lekko, lecz szybko wyprostował się na krześle i przywował na swej dotychczas pozbawionej emocji twarzy lekki uśmiech, choć nawet on nie potrafił do końca ukryć drzemiącej w nim rozpaczy.
- Nie lubię wina. Wolę mocniejsze trunki - dodał odważając się na cichy chichot, po czym położył przed nią kieliszek i bez pytania nalał doń rozgrzewającej gardło cieczy. Nie chciał być nachalnym i nie uraziłoby go, gdyby dziewczyna odmówiła dalszego picia. Zrobił to tylko dlatego, że nie mógł już dłużej znieść smaku tego rozcięczonego wina, a samemu nie wypadało raczyć się czymś lepszym.
- Zdaję sobie sprawę w jak rozpaczliwej sytuacji jesteś i wiem jak to głupio teraz musi brzmieć z mych ust, ale my Harfiarze jesteśmy tradycjonalistami i nikt kto nie przejdzie naszej próby nie może ubiegać się o członkostwo. Tylko testując poświęcenie naszych przyszłych członków możemy się upewnić, że są to ludzie, w ręce których warto powierzyć własne życie - Theadalas pociągnął z manierki, krzywiąc się przy tym lekko, gdy do jego gardła wypłynęła rozpalająca ciecz. Pochylił się bliżej ku twarzy dziewczyny i mimowolnie zniżył głos.
- Mogę zapewnić tobie schronienie, ale nie na długo, bo prędzej czy później agenci Ashmodai, albo nadworni magowie twego ojca wyśledzą ciebie. Jeśli zechcesz do nas dołączyć to będziesz musiała udowodnić, że jesteś godna bycia jedną z nas, a to będzie wymagać od ciebie sporego poświęcenia. Tylko wtedy będę w stanie uchronić ciebie przed gniewem twego ojca…



- Zrobię co będzie trzeba, o ile nie będzie to kolidowało z moją rodziną. - odparła poważnie zerknąwszy na trunek, jaki został jej nalany. Miała wrażenie, że to będzie przesada, ale już nie musiała silić się na uprzejmość, gdyż wypełnienie jej kielicha było jego gestem, a ona swoją powinność już spełniła, wypijając pierwsze nalanie - Mam na myśli, że nie skrzywdzę jej. - sprostowała, co by elf nie miał żadnych wątpliwości. Ona mogła udowodnić, że potrafi, nie było to dla niej problemem. Przynajmniej nie czuła, by miało sprawić jej to kłopot.
- Mój ojciec jest jaki jest, ale nie chcę byś źle o nim myślał. Choć nie zmienię Twojego zdania i zawsze będzie złe. Nie dziwi mnie to. Wiem, jaki on potrafi być i zdaję sobie sprawę z tego ileż kłopotów mogę wam przysporzyć. Mój ojciec nie jest złym człowiekiem. - nie było sensu dalej tego ciągnąć i tak nie zrozumieją. Nikt by tego nie zrozumiał, co w sumie jej nie dziwiło. A może była zbyt subiektywna, ze względu na więzi krwi? A może to przez to, że nie miała już nikogo, prócz ojca. Matka zmarła, zaś rodzeństwa nigdy nie posiadała. Służba chodziła zaszczuta przez ojca i nigdy z nikim nie nawiązała lepszego kontaktu. Chyba jako ubłocona dziewczynka biegająca podczas deszczu byłaby bardziej szczęśliwa.
- Powiedz co mam zrobić. - przeszła do konkretów i chciała się napić tego, co zostało jej nalane, jednak dostrzegając minę elfa, cofnęła rękę i skrzywiła się. Nie była pewna czy to dobry pomysł, przez chwilę musiała się zastanowić, jednak skoro już zrobiła tyle wbrew wszystkiemu, to i skosztować nowych rzeczy by nie zaszkodziło!
Niepewnym ruchem dłoni przysunęła kielich w swoim kierunku. Nachyliła się nad nim i zbliżając nos pociągnęła nim, delikatnie go przy tym marszcząc. Zapach nie był ostry, a to już połowa sukcesu dla arystokratki. Uniosła kielich obejmując go oburącz i tylko lekko przechyliła w kierunku swych delikatnych ust. Z początku aż drgnęło całe jej ciało, ramiona wykrzywiły się w nieprzyjemnym spięciu. Kobieta odłożyła kielich siląc się na uśmiech. Chwilę tak siedziała, udając, że wszystko w porządku, jednak patrząc dłużej w oczy elfa, w pewnym momencie się zaśmiała.
- Przepraszam, to nie było dobre - urokliwy, krótki śmiech, stłumiony został przez jej delikatną dłoń, która momentalnie zasłoniła roześmiane usta. Wiedziała, że rozmówca nie poczuje się urażony, przecież nie był jednym z tych bufonów, przy których było trzeba być sztywną jak kij od miotły. Serce kobiety wróciło do unormowanego rytmu bicia, kiedy to poczuła się swobodniej i pewniej. Nie miała żadnych wątpliwości, że sobie poradzi z zadaniem.
- Mam nadzieję, że przydzielając mi zadanie, potraktujesz mnie sprawiedliwie, jak każdą poprzednią osobę. Nie potrzebuję taryfy ulgowej, nie urazisz mnie niczym. - napomknęła dla ponownego podkreślenie, że nie trzeba na nią patrzeć jak na kogoś z Enklawy. Że, tak jak mówiła, jest człowiekiem jak każdy inny.
- I dziękuję z góry. Za danie mi szansy - skinęła głową w geście uznania, nie zważając na to, kto z nich jest z wyższych sfer. Teraz nawet on mógł być ponad nią, w Kwartale czuła się na równi z każdym innym lub nawet czasami gorsza, jeśli ktoś wykazywał więcej zdolności i rozumu, niż ona sama.

- W takim razie będzie więcej dla mnie - odparł srebrzystooki elf chowając manierkę do wewnętrznej kieszeni i po raz pierwszy od początku spotkania szczerze uśmiechnął się.
W ciągu ostatnich czterech wieków swojego długowiecznego życia Theadalas poznał wiele kobiet. Dotychczas myślał, że zna je na wskroś, lecz siedząca przed nim Sophie wciąż pozostawała dla niego zagadką. Zapał z jakim dziewczyna się wypowiadała kazał mu sądzić, że nie do końca poznał całą prawdę o niej, a przynajmniej nie usłyszał wszystkiego co miała mu do powiedzenia, lecz czarująca osobowość niewiasty nie pozwalała mu gnębić jej kolejnymi pytaniami. Bardzo jej zależało na wstąpieniu do szeregów Harfiarzy, chciała się wykazać jakby od tego zależało jej życie. Ukrywała coś, a elf miał nieodparte wrażenie, że dziewczyna zaskoczy go jeszcze niejeden raz…
- Myślę, że czekające Ciebie wyzwanie będzie na rękę twemu ojcu - odparł Theadalas, gdy Sophie swymi wyrazami wdzięczności wyrwała go z głębokiego zamyślenia. Mag wydobył świstek pergaminu z kieszeni, która sprawiała wrażenie znacznie mniejszej od wyciągniętego przedmiotu, po czym rozłożył go na stole. Na pergaminie została rozrysowana szczegółowa mapa Rzecznego Kwartału.
- Mobilizujemy szeregi Harfiarzy. Chcemy jeszcze przed zapadnięciem zmroku uderzyć na siedzibę klanu Wiele-Strzał - przesunął palec ze znajdującej się w centrum dzielnicy Upadłej Wieży na Wieżę Zegarową położoną w wysuniętej najbardziej na wschód części miasta.
- Wewnątrz swej fortecy orkowie przetrzymują jedną z naszych agentek. Co więcej; ostatniej nocy zaatakowali siedzibę Wróbli; gangu nieletnich złodziejaszków, którzy dotychczas byli naszymi oczami i uszami w dzielnicy. Wyrżnęli wszystkich, co do nogi…
- Sophie
- Theadalas spojrzał jej prosto w oczy - to były dzieci. Czuję się odpowiedzialny za ich śmierć i mam zamiar ich pomścić - na jego dotychczas pozbawionej emocji twarzy raz jeszcze zagościł smutek.
- Mój przyjaciel Khergal Talgast, którego najemnicy są obecnie pod moją opieką, zwykł mawiać, że nie można naprawdę kogoś poznać, jeśli nie zobaczy się go w walce. Chciałbym więc byś towarzyszyła nam i pomogła wymierzyć sprawiedliwość Vansiemu Bloodskullowi, pospolitemu mordercy i zagorzałemu rywalowi twego ojca - Theadalas miał nadzieję, że przynajmniej ten ostatni argument przemówi do dziewczyny. Tym bardziej, że w nadchodzącej bitwie liczyła się każda para rąk, a Harfiarze mieli zamiar rzucić do niej wszystkie swoje siły.
- Tylko po jego śmierci będzie możliwym przyłączenie Rzecznego Kwartału do reszty Neverwinter. A wtedy staniesz się jedną z nas...

Uroczo sobie gawędzili, kiedy to sytuacje opanowujące Rzeczny Kwartał nie należały do najprzyjemniejszych. Mimo to, czasami było trzeba odciągnąć myśli od złych i przykrych zdarzeń, by dawać sobie radę w życiu, by w ogóle mieć do tego życia jakiekolwiek chęci.
Sophie odwzajemniła uśmiech elfa, bo tak jak się spodziewała, nie oczekiwał od niej nadmiaru kultury, więc jej nietaktowny komentarz nie spotkał się z oburzeniem. Toteż i uśmiech kobiety na dłużej mógł zagościć na jej twarzy, ponieważ w końcu mogła się poczuć odrobinę bezpieczniej oraz bardziej swobodnie. Nie spodziewała się wizyty kogoś dodatkowego w gospodzie, więc kaptur pozostawiła opuszczony na ramionach, jednak gdyby tylko usłyszała kroki lub pogłos gaworzenia, z przelęknieniem zarzuciłaby go z powrotem na głowę, aby móc zasłonić większą część twarzy jak i włosy.
Na jego dygresję na temat związany z jej ojcem, jedynie skinęła głową. Chciałaby, żeby inni w końcu zapomnieli o tym, że pochodzi z Enklawy, że jest córką arystokraty. Nie miała jednak sumienia, by się o to upominać, czułaby się z tym źle, niegrzecznie. A ona nie lubiła być nieuprzejma, więc po prostu starała się milczeć na tematy, które wolałaby pominąć. Theadalas żył na tyle długo, że na pewno zrozumie jej mowę ciała i w pewnym momencie ugryzie się w język nim znów wspomni o jej pochodzeniu, jednakże rozumiała, że napomknął o nim tylko po to, by uciszyć jej ewentualne wyrzuty sumienia i zapewnić, że w tym przypadku mieć ich nie powinna pod żadnym pozorem. Nie postawi jej w sytuacji, w której znalazłaby się między młotem a kowadłem. Doceniała to.
- To straszne. - stwierdziła z troską i wyciągając swą bladą rękę chwyciła jego dłoń delikatnie od strony grzbietowej, nie zaciskając na niej palców, ani nie wsuwając ich pod wewnętrzną powierzchnie dłoni - Naprawdę mi przykro. - miły gest połączony z ciepłym uśmiechem, miał pokazać elfowi, że na pewno może na nią liczyć i prędzej sama dozna poważnych ran, nim się wycofa. Kobieta już po chwili zabrała swą dłoń, gdyż taki uścisk pozostawiony dłużej niż chwilę, sugerował już nie współczucie i łączenie się w bólu, a zaloty, których to Sophie nawet nie próbowała i nie miała zamiaru.
- To oczywiste, że dołączę do tej bitwy. Tym bardziej, że zginęły bezbronne i niewinne istoty. Nikt nie powinien atakować dzieci, bez względu na to, czym się zajmują i jak się zachowują. Dzieci się wychowuje, a nie się nad nimi znęca - pozwoliła sobie na troszkę dłuższą wypowiedź, którą podkreśliła swym pewnym, acz wciąż bardzo kobiecym, brzmieniem głosu. Jednocześnie sama przypomniała sobie, o swoim policzku, który objawami nie dawał już o sobie znaku istnienia. Jednakże bez zwierciadła nie była w stanie stwierdzić, czy ślad pozostał.
- Bądź pewien mej pomocy, tak jak ja jestem pewna Twojej - zakończyła lekkim skinieniem głowy, który w pozycji stojącej byłby pewnie ukłonem. Kąciki ust Sophie uniosły się jedynie w subtelnym tonie, nie pozostawiając na twarzy arystokratki radości, a jedynie przyjemne ciepło płynące z obecności tego gestu.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Warlock : 25-06-2015 o 23:43.
Nami jest offline  
Stary 28-06-2015, 14:07   #45
 
Nimitz's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumny
Dom Sarenasa, Neverwinter
7 Tarsakh, 1479 DR
Południe


Chcąc pożegnać swego wiernego kompana; fechmistrza Verina, który zginął waleczną śmiercią w obronie przyjaciół, najemnicy poświęcili odrobinę czasu, aby znaleźć odpowiednią łódź, która poprowadzi pozbawione życia ciało dalej wzburzoną rzeką ku bezkresom Morza Mieczy.
Starą marynarską ceremonię poprowadziła Brzoskwinia, nucąc przy tym jedną z wielu znanych jej morskich pieśni, którymi przywykła żegnać swych kompanów, gdy jeszcze pracowała we flocie morskiej. Zebrani na brzegu bystrej rzeki najemnicy w ciszy odprowadzali wzrokiem odpływającą łódź, która z każdą chwilą nabierała tempa, aż w końcu zniknęła im z oczu ginąc pod kaskadami spienionej wody.


Chata, w której mieszkał tajemniczy druid mieściła się na północnym brzegu rzeki Neverwinter, nieopodal miejsca, gdzie swą zrujnowaną już siedzibę mieli Wróble.
Idąc wzdłuż pół-piaszczystej, dziko porośniętej plaży, awanturnicy mieli okazję dobrze przyjrzeć się terenom leżącym po drugiej stronie rzeki.
Gigantyczna wyrwa przecinała dzielnicę w pół, jakby ociekający żywicą ślad topora na korze drzewa. Nad szczeliną unosiły się dziwne, czerwono-żółte opary i od czasu do czasu strzelały z niej wysokie na kilkanaście metrów jęzory ognia. Im dłużej przyglądali się temu widowisku najemnicy, tym dziwniej się czuli. Z początku lekkie zawroty głowy i ból w okolicach płata czołowego, ale wraz z upływem czasu owe “doznania” nabierały na sile do momentu, w którym najemnicy nie byli już w stanie ani chwili dłużej przyglądać się zrujnowanej dzielnicy po drugiej stronie rzeki.
- To jakaś dziwna, niezrozumiała nawet dla mnie aura - tłumaczył elf, gdy szli piaszczystą ścieżką w stronę jego chatki.
- Większość ludzi, którzy przejdą na drugi brzeg rzeki już nigdy nie wraca, albo gorzej… wracają, ale są kompletnie odmienieni. Ja próbowałem, ale trudno wytrzymać dłużej niż godzinę w okolicy tej wyrwy. Zresztą migrena, czy mdłości to najmniejsze zmartwienia, bo grasują tam bestie z piekła rodem. Nigdzie indziej, w całym planie materialnym ich nie uświadczycie. Jakby sama Otchłań wypluwała je do naszego świata…

Resztę podróży spędzili w milczeniu. W końcu stanęli przed chatą, która niewiele wyróżniała się na tle okolicznych domostw. Była to wysoka, ale zarazem dość wąska drewniana budowla o architekturze wzorowanej na kształt kamienic z Czarnegostawu. Dwupiętrowy budynek był w całości zajmowany przez druida i jego pupilkę - śnieżną wilczycę.

Wchodząc do środka najemnicy trafili do pokoju gościnnego, który został przerobiony na pracownię alchemiczną. Wszystkie pozostałe, niepotrzebne elfowi meble zostały zepchnięte w jeden róg pomieszczenia tworząc swoisty kącik, w którym druid lubił czytać książki w wolnym czasie, a ostatnio nawet tego nie miał zbyt wiele, co można było wywnioskować po centymetrowej warstwie kurzu, która zalegała na wszystkich powierzchniach płaskich.

Randal skrzywił się na ten widok. Co prawda fanatykiem porządku nie był, ale takie coś zakrawało na kpinę. Strach po prostu czegokolwiek dotknąć.
"Ciekawe, czy w kuchni też ma tak czysto", pomyślał z przekąsem.

Po szybkim nacieszeniu oczu nowym otoczeniem, najemnicy ruszyli śladem Sarenasa, po przeraźliwie skrzypiących schodach na samą górę, po drodze zatrzymując się na krótką chwilę na pierwszym piętrze, gdzie znajdowały się sypialnie oraz łazienka do ich dyspozycji. Gdy już dotarli na ostatnie piętro i elf otworzył im drzwi prowadzące do jedynego pokoju na poddaszu, ich oczom ukazała się śpiąca w łóżeczku dziewczynka, u boku której czuwała wilczyca. Pomimo grubej warstwy popiołu, która zalegała na jej twarzy, wszyscy najemnicy ją rozpoznali; Nel…




- Nel! - Randal był i ucieszony, i zaskoczony zarazem. Nie bardzo wierzył, że akurat ją udało się uratować.
- Do tej pory jeszcze się nie obudziła - oznajmił elf, wchodząc do pokoiku. - Znacie ją? - spytał z lekkim zaskoczeniem w głosie, gdyż nie spodziewał się tego ani przez chwilę.
“Ciekawy zbieg okoliczności” pomyślał, podchodząc do wilczycy, którą następnie podrapał pieszczotliwie za uchem.
- Skoro już jesteście moimi gośćmi, to warto byłoby się przedstawić - powiedział po krótkiej chwili. - Na imię mi Sarenas, a to moja przyjaciółka Amera. - Wskazał na wilczycę.
- Męskich imion nie było? - zainteresowała się Brzoskwinia, cały czas spięta i czujna, jakby nadal spodziewała się pułapki w domu elfa. Ale na laboratorium alchemiczne połypała zainteresowanym okiem. - Ja jestem Francoise Edward Wong Hau Pepelu Tivrusky IV, a reszta to reszta. - powiedziała zupełnie poważnie - Nie mam w zwyczaju spoufalać się z kolesiami, którzy zamiast baby mają w domu psa i porywają małe dzieci - fuknęła na koniec. Upewniwszy się, że reszta kompanii zerka na elfa, podeszła ostrożnie do łóżka z Nel i lekko potrząsnęła dziewczynką, dla pewności trzymając drugą dłoń na rękojeści rapiera.
- Pchła..? Wstawaj, przyszliśmy cię uratować z elfickiej niewoli! - powiedziała głośno, szczerząc zęby.
- Żeńskich imion też zabrakło...? - burknęła cicho pod nosem półelfka uciekając wzrokiem by zatuszować w anonimowości swój komentarz.
- Musiał się z czegoś urwać, plakatów chyba nie oglądał. Szept jestem - wyszeptał Szept, na wypadek gdyby nie było wiadomo skąd się wzięło jego miano.
Nel często zdarzało sie marzyć o odpoczynku. Takim prawdziwym, długim, spokojnym śnie w świecie, w którym nie trzeba było wartować i być czujnym w razie ataku. Jednak długa “noc”, a przynajmniej, swego rodzaju sen w jaki zapadła po wszystkim co ją spotkało nie przynosiło upragnionego wypoczynku. Z jakiegoś powodu śniła o pałacu, o troskliwych objęciach jakie zdawały się ją otaczać, kiedyś, w dawnych czasach. Sen zdawał się być przyjemny, jednak budził w niej ogromny niepokój. Jakby w przeklętej układance brakowało fragmentu…..fragmentów ? Głowa bolała ją niemiłosiernie, tak jakby spędziła zbyt dużo czasu na słońcu poprzedniego dnia.
Ktoś nią szarpnął.
Z niechęcią uchyliła powiekę jedynie po to by niesforny promień światła padający wprost na jej odsłoniętą źrenicę przywołał kolejną falę bólu.
Pół-przytomnie rozejrzała się po pomieszczeniu, a jej wzrok natrafił na łysą kobietę.
Wysiliła przez chwilę umysł próbując dopasować fragment do pełni układanki jednak po chwili poddała się.
- Bogowie, aleś ty brzydka. - stwierdziła krótko i odwróciła się na drugi bok jeszcze nie do końca odzyskawszy pełnię przytomności umysłu.*
Randal uśmiechnął się. Widać że pyskata smarkula wraca do zdrowia.
- A ty mała i płaska! - odpysknęła Brzoskiwnia, ale wyciągnęła rękę i delikatnie pogłaskała dziewczynkę po kudełkach. Drugą ręką potarła oczy, w które...ten...tego, jakiś paproch się jej zaplątał, no.
- To jesteśmy kwita, obie płaskie tylko w innym wymiarze... - mruknęła Nel.
- Co złego to nie ja. Muszę wstawać? - jęknęła trąc skroń i broniąc się na wszystkie sposoby by ta znikoma świadomość jaka się w niej obudziła nie zasnęła w tak bliskim kontakcie z stosunkowo-wygodną-poduszką.
- Nie możesz się całymi dniami wylegiwać - oświadczył Randal.
- Dlaczego ? - zapytała już bardziej przytomnym głosem. - A pół dnia mogę ? - przy mocniejszym poruszeniu poczuła, że zaraz pewnie zwymiotuje, ale ścisnęła mocniej wargi i jedynie pytająco spojrzała się na Randala.
- Pół dnia to już chyba leżałaś - odparł mag, który wolał nie wspominać o powodach, dla których Nel znalazła się w łóżku. - Już minęło prawie południe...*
-W ogóle, nie chce abyście mnie źle zrozumieli, ale co to za stypa, ktoś umarł ? - zapytała mała macając swoje żebra. - Bo na kwiatki mnie nie stać i będzie problem.. chociaż...powiedzcie mi, że to ta ruda….- rozejrzała się niepewnie i dostrzegła Etsy - ..a nie, jednak ona jest.- Mruknęła widząc swojego “wroga numer jeden” .- Cieszę się, że was widzę...no powiedzmy. - powiedziała szczerząc się choć chowała wszystko to co mogło ujawnić to, że cokolwiek ją boli.
- Pamiętasz coś z napadu orków? - Skoro zaczął się temat pogrzebów, to w sumie i o tym można było wspomnieć.
- Nie wiem o czym mówisz…- powiedziała Nel, powoli siadając na posłaniu, - Jakie Orki ?
- Źli ludzie… - powiedziała piskliwym głosem maleńka dziewczynka, która dotychczas chowała się za nogami Brzoskwini, dosłownie przyklejona do jej nogawki.
- Zieloni, brzydcy i… i… niezbyt ładnie pachną... - Z tymi słowami podeszła do Nel, która niemalże natychmiast rozpoznała w niej swoją o kilka lat młodszą podopieczną.
Dziewczynka usiadła na brzegu łóżka, spojrzała na swą przyjaciółkę wielkimi, błyszczącymi od łez, błękitnymi jak głębia oceanu oczami, po czym gwałtownie rzuciła się w jej ramiona.
- Zabili wszystkich! Lu, Mały Josh, Natasza, Kuna… wszyscy zginęli! - Naria wybuchła głośnym płaczem, jeszcze bardziej tuląc się do Nel, jakby była ostatnią osobą, na której jej jeszcze zależało. I tak właśnie było…

- Głodna jestem - dodała po dłuższej chwili słabości, wycierając rękawem zasmarkany nos. Od płaczu rozbolała ją głowa, a oczy zrobiły się nabrzmiałe od łez. W tej chwili miała już tylko dwa życzenia - najeść się do syta i zasnąć w łóżeczku, u boku swej starszej przyjaciółki.
Nel położyła dłoń na plecach chlipiącej dziewczynki. Odeszła jej ochota na żarty.
-Wszyscy…?- powtórzyła cicho jakby z niedowierzaniem, a jej oczy zaszkliły się.
Poczuła się jeszcze gorzej, jakby wpadła pod rozpędzony wóz. Przycisnęła dziewczynkę do siebie głaszcząc po drobnych roztrzęsionych plecach ni to by uspokoić ją ni to siebie. Sporzała się na obecnych jakby szukając w nich zaprzeczenia. Aby ktokolwiek powiedział, że to nie prawda, że jednak nikt tego nie zrobił.
Randal skinął głową.
- Na to wygląda - powiedział. - Znaleźliśmy tylko was. Ciebie i Narię. A dokładniej - ciebie znalazł ten elf, który przyjął cię pod swój dach. Ale do jedzenia - spojrzał na Narię - nic nie mam.
- Na dole jest kuchnia, w której powinnaś znaleźć jeszcze coś do zjedzenia - odezwał się elf, uśmiechając się życzliwie do Narii. - W kwestii kiepskiego samopoczucia i przykrych wiadomości jestem niestety bezradny. - Sarenas wzruszył ramionami. - Dziecko, Nel, oddaję waszej opiece, bo widzę, że zarówno z Francoise Edward Wong Hau Pepelu Tivrusky IV, jak i resztą całkiem dobrze się znacie.
- On to zapamiętał? Niech Ao ma go w swojej opiece, jeśli zapamiętujecie takie rzeczy to… - Szept przerwał i nie dokończył swojego wywodu, uśmiechnął się za to pełnymi kłami do dziewczynki. -
- Ciekawi mnie jedno - zaczął Sarenas po chwili namysłu. - Dlaczego właściwie orkowie zaatakowali i wymordowali te wszystkie dzieci?
- Bo mogli, potwierdza to ich reputacje okrutników, wzmaga terror i odwraca uwagę od czegoś innego. - Rzucil Szept po krótkim namysle.
- Bo dzieciaki zadawały za dużo ciekawskich pytań, podobnie jak co poniektóre elfy? - najemniczka przysiadła na brzegu łóżka - Powodów może być tysiąc, może nie być żadnego. Jedno jest pewne: trzeba im odpłacić pięknym za nadobne. Znaczy, wyrżnąć co do nogi i naszczać na zwłoki. A to, że to po drodze z naszym zadaniem, to tylko dodatkowy bonus - ziewnęła - Uwielbiam rozróby, za które jeszcze mi płacą!*
Nel była bliska całkowitego załamania się. Przecież właśnie ona miała opiekować się resztą dzieciaków, a teraz ...wszyscy nie żyją. Wszyscy poza nią i Narią. Przycisnęła dziewczynkę mocniej do siebie. Słowa Brzoskwini podniosły ją lekko na duchu na tyle, że postanowiła jej słuchać. Przynajmniej na razie.

Etsy opadły ręce jak i wzrok. Z początku może jeszcze była przejęta, co z tą smarkulą, bo krzywda innych jej nie bawiła, lecz szybko po zobaczeniu, że z kurduplem jest wszystko w porządku, straciła całkowicie zainteresowanie jej osobą. Raz, że jej nie cierpiała, dwa, była niewychowana i całkowicie nieznośna, trzy, była powodem jej wszystkich nieszczęść, cztery, gówniarę traktowali jak małego aniołka. Bogu ducha winna półelfka była oczywiście największym złem i przekleństwem tej zgrai. Rudowłosa dała jej na początku szansę na normalne traktowanie, ta odpłaciła się wystarczająco. Nie chciała jej widzieć ani mieć z nią cokolwiek wspólnego... jak również z najemnikami. W tej dzielnicy była niestety na nich skazana, a ucieczka... Mogła ograniczyć się jedynie do innego pomieszczenia tej zakurzonej ruiny. Całkowicie zlewając na zbiorowisko, dziewczyna obróciła się na pięcie i zlazła do pomieszczenia wypełnionego bardziej interesującymi przedmiotami.
Sarenas podejrzliwie odprowadził wzrokiem rudowłosą, która opuściła pokoik sypialny. Spojrzał po pozostałych, którzy zaaferowani byli przebudzonym dzieckiem, po czym bez słowa poszedł za półelfką, a towarzyszyła mu wilczyca.

- Jeśli zebrałaś trochę sił - powiedział Randal - to bym proponował podziękować elfowi za uratowanie ciebie i gościnę, i wrócić do naszej gospody. Wypocząć, naradzić się, a jutro kontunuować nasze dzieło.
-Dziękuję - powiedziała dość cicho i jak na nią samą malo butnie dziewczynka jednak patrzyła się nadal w plecy ostatniej z “wróbli”, ostaniej, nie licząc jej samej.
- Idę z wami - odezwała się dziewczynka, która dotychczas leżała wtulona w Nel. Ton jej głosu sprawiał, że sprzeciwu i tak nie uszanuje.
- Orków się nie boję, a zadbać o siebie też potrafię - dodała, szczerząc przy tym groźnie zęby, a właściwie ich część, bo wciąż wypadały jej mleczaki. Próbowała w ten sposób imitować dhampira, który z całej paczki był dla niej najbardziej przerażający, ale z racji brakującego i mniej imponującego uzębienia efekt był raczej odwrotny od zamierzonego.
- Samej Nel z wami nie zostawię! Pokonamy złych orków, będziemy bohaterami, ludzie będą nas witać okrzykami radości, nie będziemy głodować, będziemy bogaci, upolujemy smoki… - Naria wyliczała tak w nieskończoność, a jej oczy z każdym słowem robiły się coraz większe, gdy jej bujna wyobraźnia podsuwała coraz to bardziej irracjonalne sceny.
Nel milczała nie chcąc zniszczyć werwy jaką mała Narina przedstawiała wobec zemsty, jednak jej samej myśli błądziły dodając co raz więcej ciemnych kolorów do całości obrazu.

- To kiedy idziemy? - Spytała z błyskiem w oczach, gdy skończyła swój długi monolog.
- Jak tylko się wygrzebiecie z tego łóżka - odparł Randal. Słowa skierowane były przede wszystkim do Nel. - Im szybciej, tym lepiej - dodał, po czym ruszył w stronę drzwi. - Poczekam na was.
W odpowiedzi na to zdanie dziewczynce zaburczało donośnie w brzuchu i odrobinę speszona rozejrzała się po zebranych.
Widząc oddalającego się Randala, Naria postanowiła skorzystać z okazji; wyrwała się z objęć Nel i popędziła za nim, licząc na to, że do tego czasu nikt nie zgłosi obiekcji co do jej towarzystwa w drużynie najemników. Popędziła schodami na dół, głośno przy tym tupiąc.
 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 30-06-2015 o 17:29.
Nimitz jest offline  
Stary 30-06-2015, 19:11   #46
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Przeraźliwie skrzypiące schody skrzypiały nieco mniej pod lekką półelfką. Zakurzony i całkowicie zaniedbany pokoik gościnny w każdym swoim miejscu był bardziej interesujący niż scena rozgrywana nad głową Etsy. Dziewczyna stanęła po paru krokach na dłuższą chwilę z opuszczoną głową i dłoniami na biodrach. Westchnęła ciężko spoglądając w końcu na pomieszczenie. Biblioteczka poszła na pierwszy ogień, lecz dopiero z bliska skala syfu dotarła to rudowłosej. Skrzywiła się nieco i bez większego zastanowienia nabrała powietrza w płuca i dmuchnęła mocno w warstwę kurzu... By w następnej chwili pożałować swoich oczu wpadających w istną burzę piaskową. Odsunęła się dusząc i kaszląc a machająca ręka przed twarzą starała się choć poprawić ten jakże dziecinny błąd.

- Do h*ja ciężkiego, co za burdel... - wymamrotała z niezadowoleniem.
- Nie przypominam sobie, bym w tym miejscu, ani jakimkolwiek innym, prowadził przybytek rozpusty, o którym mówisz - odezwał się Sarenas, stojący w progu drzwi razem ze swoją śnieżną wilczycą. - Jeśli natomiast sugerujesz bałagan, to jedynym, co można zarzucić temu miejscu, to nadmierna ilość kurzu osiadającego na wszystkim, co popadnie. Szukasz czegoś konkretnego?
- Jak możesz żyć z takim kurzem... - odkasłała raz jeszcze oddalając się od tumanów kurzu - Nie miałam okazji przeglądać czyjejś biblioteczki. Jak widać tobie nie jest potrzebna...
- Ostatnimi czasy mało przebywałem wśród tych ścian - stwierdził elf, wchodząc do pomieszczenia. Wilczyca wyprzedziła go i usadowiła się wygodnie obok fotela. - Zaowocowało to grubą warstwą kurzu. Właściwie, jak tak się nad tym zastanowić, to od kiedy tutaj przybyłem, nie odwiedziłem tego pomieszczenia ani razu.
Zaśmiał się krótko, po czym podszedł do regału z książkami i strzepał kurz z niektórych pozycji.
- Większość mojego pobytu tutaj pochłonęła pomoc mieszkańcom oraz badania nad Wyrwą - wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę rudowłosej. - Jeśli jakaś pozycja cię szczególnie zainteresuje, potraktuj ją jako podarunek - oznajmił, uśmiechając się życzliwie. - Przeczytałem wszystkie te książki, teraz są dla mnie jedynie zakurzoną dekoracją. Szkoda, by tak dobra literatura marnowała się na tych półkach, kiedy ktoś może jeszcze coś z niej wyciągnąć.
Amera, biała wilczyca, cały czas przyglądała się z ciekawością półelfce, śledząc wnikliwie każdy jej ruch.
Rudowłosa stanęła obok elfa i sięgnęła do przetartych z kurzu ksiąg. Otworzyła jedną z nich na pierwszej stronie a po króciutkiej chwili zamknęła odkładając na bok. Podobnie zrobiła z drugą, jak i trzecią i paroma następnymi.
Sarenas postanowił zostawić dziewczynę, by w spokoju mogła przejrzeć jego księgozbiór. Sam natomiast udał się w stronę stołu alchemicznego.
- Zdaje się, że nie dosłyszałem twojego imienia - odezwał się w końcu, przelewając fioletową ciecz z jednej fiolki do drugiej.
- Etsy - odpowiedziała rudowłosa bez większego przejęcia. Ostatnia przetarta książka wylądowała na wieżyczkę odrzuconych pozycji. - Masz może coś ciekawszego, niż te?
- Wszystkie książki, jakie aktualnie posiadam, znajdują się na tych półkach - odpowiedział zza stołu, wciąż przelewając coś z jednej fiolki do innej. Kiedy skończył, podszedł do stolika, na którym Etsy ułożyła odrzucone księgi i odstawił je na miejsce.
- Więc nie masz nic, co mnie zainteresuje. Przepisywałam takie poprzedniej zimy. Nic nowego - wzruszyła ramionami zostawiając elfa, który nagle przypomniał sobie o sprzątaniu w swojej pracowni.
Półelfka udała się do drugiego konta i oglądała wystawkę menzurek i cieczy w nich zawartych. Zachowywala się jakby była znudzona, choć w prawdzie robiła wszystko by odwrócić swoją uwagę od własnego położenia a przedewszystkim od smarkuli, na którą znowu będzie skazana.
- Co to jest? - odezwała się podnosząc tę samą fioletową fiolkę, którą wcześniej dotykał druid. - Masz tu większą graciarnie niż ja miałam na swoim strychu.
- To jest… - zaczął elf, odkładając w pośpiechu trzymaną książkę na półkę - coś, czego nie powinnaś ruszać, bo zrobisz sobie większą krzywdę, niż to jest warte - dokończył, kiedy w kilka kroków znalazł się tuż przy Etsy, ostrożnie zabierając jej fiolkę z ręki. - Wolałbym jednak, byś nie kręciła się w pobliżu mojej skromnej pracowni.
Odstawił szklane naczynie na miejsce i spojrzał na rudowłosą, a w jego oczach dało się wyczytać, że drugi raz prosić nie miał zamiaru.
- Ej, spokojnie, nie mam pięciu lat - wymamrotała pod nosem lecz elf nie odstąpił. Westchnęła. Podejrzanym krokiem odeszła na drugi koniec stołu. Zza pleców wyciągnęła zwój podwędzony dosłownie przed sekundą sprzed oczu druida.
Dobry gospodarz powinien zadbać o atrakcje dla swoich gości. Jeśli dla rudowłosej nie było ciekawych książek a kolorowe płyny były niedostępne, sama musiała sobie zorganizować rozrywkę. Wiele arkuszy papieru miała w rękach, jednak ten wyróżniał się. Miał inne proporcje, inną fakturę i grubość. Pustych arkuszy nie trzymało się zwiniętych, jedynie zapisane. Jeśli Sarenas nie przepisywał książek to pióro i kałamarz musiał właśnie służyć do zwojów. Korzystając, że ten zajął swoimi sprawunkami Etsy rozwinęła pergamin.

Naria jako pierwsza popędziła na dół, mijając po drodze Randala, który musiał przywrzeć do ściany, aby nie zderzyć się z dziewczynką. Gdy ona w towarzystwie reszty najemników znalazła się na dole, ich oczom ukazało się przedziwna scena.
Pochylona nad zwojem rudowłosa półelfka nuciła coś cicho pod nosem, a spisane na pergaminie runy zabłysły jaskrawym światłem na moment oświetlając całe pomieszczenie równie intensywnie co słońce za oknem. Najemnicy zmrużyli oczy, a gdy je ponownie otworzyli przed nimi ożyły wszystkie dotychczas martwe przedmioty. Książkom, miksturom, ziołom i innym przydatnym w alchemii obiektom wyrosły nogi i korzystając z zamieszania zaczęły uciekać we wszystkich możliwych kierunkach.

- ŁAŁ! - Pisnęła z zachwytu Naria, podskakując jak mała polna mysz. Dziewczynka popędziła przed siebie i dała nura pod stół próbując złapać uciekający kawałek suszonego schabu. Była głodna, a widok uciekającego jedzenia tylko zaostrzył jej apetyt.
Niestety w trakcie próby dorwania pożywienia, Naria nieumyślnie potrąciła stojący na jej drodze niewielki stoliczek ze znajdującymi się nań miksturami, które z hukiem spadły na ziemię, pękając na tysiące drobnych kawałeczków szkła.

W powietrzu uniósł się siarkowy odór, a bulgocząca ciecz zaczęła wyżerać dziurę w podłodze chaty Sarenasa.

- Ooops… Przepraszam! - pisnęła dziewczynka zanosząc się przy tym głośnym chichotem, gdy kawałek ożywionego futra fretki próbował schować się pod jej koszulą łaskocząc ją przy tym.



Etsy z początku się wystraszyła. Pytająco spojrzała się na druida a następnie na biegające komponenty.
- To nie ja! - zarzekła się od razu - Przecież nie jestem magiem!
Elf przez chwilę stał nieruchomo, w milczeniu wpatrując się w cały ten chaos. Jego kamiennej miny nie zmienił nawet biegający kawałek mięsa, który próbowała złapać dziewczynka uratowana przez najemników.
Kiedy w końcu skierował spojrzenie na Etsy, jego twarz nadal nie zdradzała żadnych emocji. Jedynie deszcz bębniący o okno jakby przybrał na sile, a po chwili, na podwórku przed chatą, w ziemię z hukiem uderzyła błyskawica. Można było odnieść wrażenie, że ktoś wysadził w powietrze sąsiednią posesję.
- WYNOCHA! - wybychnął w końcu. - Nie wiem czy chowano was w stodole, czy w rynsztoku, mało mnie to interesuje. Jeśli nie nauczono was, jak zachowywać się w cudzym domu, to nie macie już czego tutaj szukać. Zero szacunku, zero wdzięczności. Tylko narzekają, a jak oferuje się im pomoc, to zniszczą cały dobytek, a do tego zwyzywają! WYNOCHA! PRECZ MI Z OCZU!
Wilczyca podniosła się na nogi i stanęła obok Sarenasa, łypiąc groźnie na Etsy. Cały czas przyglądała się jej działaniom i zdawać się mogło, że doskonale wiedziała, czyja to była sprawka.
Rudowłosa była przejęta nie na żarty. Upuściła pusty już pergamin na stół i zrobiła krok w tył.
- Ale ja n~na p~prawdę~! - zaczęła się nerwowo tłumaczyć - Nie chciałam! Posprzątam! Wszystko posprzątam!
- To lepiej łap za miotłę, bo samymi dobrymi chęciami piekło jest brukowane - drwiąco zaśmiała się Naria, po czym raz jeszcze dała nura pod stół za uciekającym mięsem. Tym razem
- Widzisz? Ja już pom-om-om-magam - powiedziała przeżuwając kawałek schwytanego przez siebie schabu, a gdy już go zjadła; zwróciła się do elfa, który przyglądał się dziewczynce surowym spojrzeniem.
- Niech się panicz nie gniewa... Zaraz tu posprzątamy, a później pójdziemy zabijać wielkie złe orki, prawda Etsy? Będziemy bohaterami! - Dodała z przejęciem.
Szept obserwując całą scenę, wydobył w końcu z gardła cisnący mu się na usta komentarz. - Już wiem czemu jestem jedynakiem. - Pokręcił jedynie głową i poprawił kapelusz na głowie gotów w każdej chwili do wyjścia.
- CISZEJ TAM DO STU TYSIĘCY PORTOWYCH PICZEK!!!! TU RANNE DZIECKO ŚPI, BANDO NIECZUŁYCH SUCZESYNÓW I SUCZECZECÓREK!!!! - choć z opóźnieniem, Brzoskwinia dała też znać, co sądzi o tumulcie, który wszczął się na dole. Po schodach się jednak nie pofatygowała, wyrażając swoje zdanie z okolic łóżka Nel... ale wcale nie wpłynęło to ujemnie na jej przekaz; płuca miała mocne najwyrażniej.
Kolejny piorun uderzył tuż za oknem, a chatą niemalże zatrzęsło. Miało to dać do zrozumienia, że goście Sarenasa już wcale nie byli mile widziani w jego tymczasowej posiadłości.
- Chyba już wystarczająco nadużyliście mojej gościnności - powiedział ponurym tonem. - Poza tym uważam, że czas nie stoi po waszej stronie, jeśli planujecie wyprawę na klan Wiele-Strzał.
- Faktycznie nadużyliśmy gościnności - powiedział Randal, spoglądając równocześnie przez okno. - Co prawda pogoda nie jest najlepsza, jak na wędrówki, ale lepiej będzie, jeśli opuścimy ten gościnny dom, póki jeszcze stoi.
Elf, wysłuchawszy tych słów, odetchnął z nieukrywaną ulgą. Stuknął delikatnie kosturem o drewnianą podłogę, a pogoda na zewnątrz znacznie się uspokoiła. Minęła nagła burza, a pozostał jedynie deszcz, który nieustannie padał już dobrych kilka godzin.
- Gdyby wasza rudowłosa przyjaciółka Etsy nie zniszczyła mojej prowizorycznej pracowni alchemicznej, może byłbym w stanie zaopatrzyć was w kilka przydatnych mikstur - stwierdził, a ton jego głosu nie wyrażał już chęci wymordowania wszystkich zebranych. - Jednak w obecnej sytuacji jestem zmuszony odprawić was z pustymi rękoma.
- Przepraszam... - wycisnęła rudowłosa cicho pod nosem. W prawdzie to ona spowodowała, że wszystko dostało małych nóżek i zaczęło biegać, jednak cały bajzel był sprawką Nariny. Biegające mikstury bez jej pomocy nie rozbiły by się. Etsy jednak nie protestowała, wyraźnie przekonana do swojej winy bardzo mocnym krzykiem druida. Z kajającą się opuszczoną głową odsunęła się lekko w tył.
- Mam rozumieć, że idziesz z nami - wydukała Naria, krzyżując ramiona na piersi i przywołując na twarzy surową minę - bo orki same się nie zabiją.
"Oj, naiwna", pomyślał Randal. Nic z tego nie będzie. Co go obchodzą orkowie, pogrom Wróbli i inne tego typu przyziemne sprawy.
- Chodźmy już - powiedział.
Sarenas spojrzał na dziewczynkę. No właśnie, co zamierzał? Mógł wziąć się za uprzątnięcie tego bałaganu, który go otaczał i naprawę szkód wyrządzonych przez Etsy i Narię. Jednak czy było warto? I tak powoli zamierzał zebrać się i opuścić tę chatę, by zająć się głębszym badaniem tajemniczej Wyrwy. Ileż mógł pomagać mieszkańcom Rzecznego Kwartału? Większość z nich zresztą była tak samo wdzięczna mu za udzieloną pomoc i leczenie, jak Francoise Edward Wong Hau Pepelu Tivrusky IV. Cóż, ten argument bardziej przekonywał go do odpuszczenia sobie w ogóle jakiejkolwiek pomocy, niż to towarzyszenia najemnikom w walce przeciwko zielonoskórym. Jednak gdyby nie atak orków na siedzibę Wróbli, najemnicy nigdy nie weszliby do jego chaty, a Etsy nie zniszczyłaby stanowiska alchemicznego. Z takim pokrętnym rozumowaniem, Sarenas doszedł do wniosku, że…
- Razem z Amerą potowarzyszymy wam w tej walce.
Poza tym Elfy i Orkowie nigdy nie przepadali za sobą. Bardziej niż Elfy i Krasnoludy.
 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 30-06-2015 o 19:16.
Pan Elf jest offline  
Stary 14-07-2015, 17:22   #47
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Opuszczając dom Sarenasa, najemnicy skierowali się w stronę karczmy pod Upadłą Wieżą, której właścicielem był przywódca lokalnej komórki Harfiarzy; Theadalas Naerdaer. Tajemnicza organizacja, której przewodził potężny arkanista, dawno temu utraciła na wpływach i dziś była ledwie cieniem swej dawnej chwały; marną zbieraniną osób, które wciąż jeszcze dbały o lepsze jutro. Nie było już wśród nich Elminstera, ani Siedmiu Sióstr. Nie istniała też rada główna, ani nikt kto mógłby zjednoczyć i poprowadzić rozsianą po całym Faerunie siatkę agentów. A wszystko to przez serię zabójczych kataklizmów, które nawiedziły Zapomniane Krainy ledwie kilkadziesiąt lat wcześniej…

Wiele potężnych cywilizacji upadło od tamtego czasu. Natura odbierała ludziom dawniej zagrabione przez nich ziemie, a leśne ostępy bardziej niż kiedykolwiek stały się niebezpieczne dla każdego śmiałka, który odważył się postawić swą stopę w głuszy. Po rozległych państwach pozostały już tylko odgrodzone grubymi murami od reszty świata miasta, każde na swój sposób wyjątkowe i niezależne. Te latarnie nadziei, błyszczące żywym ogniem wśród otaczającego ich morza ciemności, prowadziły swoją własną niezawisłą politykę, często krótkowzroczną i zaślepioną żądzą łatwych zysków.
Podobnie było z Neverwinter, lecz to co tak naprawdę wyróżniało je od innych miast był chaos jaki panował na praktycznie każdym szczeblu władzy. Rozmaite organizacje, często reprezentujące zupełnie obce sobie interesy, walczyły o każdą, nawet najdrobniejszą przewagę. Tajemnicze zgony i brutalne morderstwa były tu wręcz na porządku dziennym; szczególnie często dotykały one polityczne elity oraz wpływowych kupców, których bogactwa powoli zaczęły przewyższać swą zasobnością majątek władcy miasta.
W samym środku tej skomplikowanej pajęczyny władzy tkwił Dagult Neverember, który niczym ociężały pająk dbał o to by cała ta z trudem utkana przez niego konstrukcja nie zapadła się w sobie jak domek z kart. Bez niego Neverwinter z pewnością byłoby zupełnie innym miastem, ale czy aby lepszym? Na to pytanie niewielu potrafiło znaleźć odpowiedź…


Od czasów erupcji góry Hotenow ulice Rzecznego Kwartału nigdy wcześniej nie świeciły takimi pustkami jak tego dnia i nawet straszliwa plaga, która niegdyś nawiedziła miasto nie wywarła podobnego zamieszenia jak unoszące się nad miastem widmo wojny domowej. Mieszkańcy, wyczuwając nieuchronnie zbliżającą się konfrontację, zabarykadowali się w swych upadających domostwach i tylko co bardziej odważni spoglądali przez częściowo zasłonięte okna na opatulonych płaszczami poszukiwaczy przygód, którzy w strugach obfitego deszczu przemierzali samotnie ulice Neverwinter. Dość szybko okazało się, że najemnicy są jedynymi istotami przemierzającymi Rzeczny Kwartał o tej porze; z wyjątkiem kilku kotów uparcie polujących na szczury, którym zdumiewająca nieobecność mieszczan nie wydawała się niczym dziwnym.

Wąskie, zakurzone uliczki Rzecznego Kwartału zamieniły się w istne bagnisko po rozbojach dokonanych przez plądrujących orków, którzy siedzieli teraz z zagrabionymi łupami zamknięci za murami swej potężnej twierdzy położonej w wysuniętej najdalej na wschód części miasta, a która była swoistym azylem dla wszelkiej maści przestępców - zwłaszcza tych niemile widzianych przez Straż Mintaryjską.

Po ostatnich rozbojach w mieście całe Neverwinter aż huczało od plotek. Według najpopularniejszej z nich, Vansi po serii dziwnych wydarzeń w Rzecznym Kwartale poczuł się osaczony jak bestia w klatce i postanowił siłą zgarnąć to, czego wcześniej nie był w stanie osiągnąć drogą pokojową. Pierwsze uderzenie niemalże zmiotło z powierzchni ziemi gang Wróbli, którzy dotychczas byli oczami i uszami Harfiarzy w Rzecznym Kwartale, więc tylko kwestią czasu był kolejny atak, lecz tym razem miał zostać poprowadzony na wzmocnioną potężnymi zaklęciami karczmę pod Upadłą Wieżą…


Karczma pod Upadłą Wieżą, Neverwinter
7 Tarsakh, 1479 DR
Późne popołudnie

Jeszcze przed zachodem słońca najemnicy w towarzystwie świeżo zwerbowanego druida dotarli pod sam próg karczmy pod Upadłą Wieżą. Po wejściu do środka zastali znanego im elfa w towarzystwie Marcela, który na zawalonym fiolkami stoliku przygotowywał rozmaite, bulgoczące mikstury. Nieopodal Theadalasa siedziała niezwykle urodziwa kobieta o kasztanowych włosach, która ze znudzeniem przyglądała się działaniom mężczyzn i jako pierwsza zwróciła uwagę na wchodzących do karczmy poszukiwaczy przygód.

- Przyszliście w samą porę - powiedział Theadalas, ostrożnie zamykając fiolkę z gwałtownie wrzącą zawartością o kolorze siarki. Przechodząc obok poklepał po ramieniu Marcela, szepcąc mu coś na ucho, po czym ruszył z charakterystycznym dla siebie lekkim uśmiechem na twarzy w stronę stojących przy samym wejściu najemników.
- Oto Sophie, nowa członkini naszej upadającej organizacji - cicho chichocząc, wskazał ręką dziewczynę za sobą, która siedziała ze skrzyżowanymi na udach nogami. Swymi wielkimi oczami przyglądała się badawczo brudnym od zaschniętej juchy i błota gościom.
- Zaraz dołączy do nas więcej Harfiarzy. Chcemy jeszcze tej nocy przypuścić szturm na siedzibę orków, a w tej operacji przyda się każda para rąk, więc liczę na waszą pomoc. Jestem… - kaszlnął lekko by pozbyć się chrypki, która wdarła się do jego głosu - Jestem przekonany, że Khergal dobrze wam zapłaci, a taki czyn na pewno nie przejdzie niezauważony przez Lorda Protektora. Może nawet awansujecie…
- Randal. - Mag skinął głową.
Sophie w milczeniu odpowiedziała podobnym skinieniem. Nic się nie odzywała, a jej uśmiech zdawał się być ledwo dostrzegalny, jakby wcale nie chciała tutaj być. Mimo to nie skupiała się długo na każdym pojedynczo, objęła ich swym wzrokiem dość krótko, nawet nie siląc się na komentarz we własnych myślach. Zaakceptowała ich, bo nie miała wyboru, nie znała ich i obawiała się tej współpracy. Kątem oka zerknęła na Theadalasa, jednak szybko owy wzrok odwróciła, tak, że było widać jedynie profil jej twarzy.
- Najpierw musimy się troszkę ogarnąć, a potem możemy porozmawiać. Mamy za sobą męczący dzień, a na dodatek pogoda jest paskudna.
Miał, prawdę mówiąc, w nosie tak nową Harfiarkę, jak i wielkie plany Harfiarzy. Przynajmniej w tym momencie. Najpierw musiał wypocząć, by mieć pod ręką pełen asortyment czarów, a potem mógł się zastanawiać, jak wspomóc wspomnianą organizację w tępieniu szkodników.
Z drugiej strony... może lepiej by było poczekać, aż tamci sami przyjdą? Zazwyczaj wśród obrońców jest mniej strat.
- W takim razie nie ma na co zwlekać. Jeśli jesteście zmęczeni to idźcie spać teraz, bo lepiej uderzyć pod osłoną nocy - odparł Theadalas, po czym ruszył w stronę lady i wyciągnął spod niej jakąś mapę. Rozłożył ją na stole przed najemnikami.
- Ale zanim położycie się do snu musimy ustalić plan działań - dodał wskazując palcem pergamin przed sobą. - Oto Rzeczny Kwartał. W najbardziej wysuniętej na wschód części dzielnicy znajduje się otoczona murami wieża zegarowa, która pełni obecnie funkcję siedziby Vansiego. Mapa jest trochę nieaktualna, albowiem orkowie zdążyli odbudować większość fortyfikacji i prawdopodobnie dodali tam też swoje własne zasieki i inne pułapki. Powinna jednak wystarczyć do zaplanowania naszych działań.
- Marcel - elf wskazał zajętego ważeniem mikstur czarodzieja z najemnej kompanii - obłoży nas zaklęciem grupowej niewidzialności, więc nie będzie problemu z przedostaniem się pod same mury. Tę część mamy z głowy. Gorzej z przedostaniem się do środka, gdyż podobnie jak tą karczmę, twierdzę orków strzegą nie tylko wartownicy, ale też potężne zaklęcia. Magiczne alarmy oraz pracujący przez całą dobę wieszcze strzegą każdego skrawka muru i zobaczą wszystko to czego oko nie jest w stanie dostrzec.
- A nie mają przypadkiem zamiaru wyjść z tej twierdzy i nas zaatakować? - spytał Randal.
- Tego właśnie wolałbym uniknąć. Czas działa nie na naszą korzyść, gdyż Vansi posyła swych ludzi po posiłki z okolicznych terenów poza miastem. Lada chwila i może zjawić się tam armia, z którą nawet Dagult miałbym problem - odparł elf, spoglądając w zamyśleniu na mapę przed nim.
Że też ci orkowie nie zechcą nawet odrobinę z człowiekiem współpracować, pomyślał z przekąsem Randal.
- Oczywiście nie ma żadnego tajnego przejścia - powiedział. - Trochę szkoda.
Wciąż myślała. Przy słowach znanego jej elfa jedynie brew uniosła jej się ku górze. Dobre żarty, zadrwiła w myślach i westchnęła głośno. Wciąż nie miała zamiaru się odezwać. Mogli sobie pomyśleć, że chcę uchodzić za inteligentną i nie odzywa się by nie rozwiać owych wątpliwości, jednakże ona po prostu wolała być skryta. Tak było łatwiej dla niej, mimo iż podejrzewała, że zostanie źle odebrana. Rany, niech Theadalas im powie, że jestem niemową, to będzie prostsze, wolała tylko mówić we własnych myślach, nic na głos.
- A co tu do zastanawiania się... - Brzoskiwnia zgarnęła stołek, ściągnęła buty i przepocone onuce, a stopy wywaliła na stół, ziewając przeokrutnie. - Wpadamy, strzelamy, pozamiatane. - wyliczyła na palcach - Przyda się dużo flaszek z ogniem i beczka prochu. Co najwyżej wjedziemy w dwie drużyny; jedna robi zamęt, a druga masakrę. Proste, po pijaku ze szwagrem nie takie rzeczy... - klasnęła w dłonie, orientując się, że wśród gości knajpy są jakieś nowe twarze. - A panienka, właśnie, ma jakieś specjalne talenty? Myślicie, ze orkowie skuszą się na białe, soczyste mięsko...? - spytała Randala i Szepta, przekrzywiając głowę i spoglądając na Sophie ciekawie.
- Myślisz może o jakiejś przynęcie, jako dodatku do pozorowanego ataku? - Randal odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nawet dwóch! - Brzoskwinia pokiwała głową, zadowolona, że zaklinacz ją rozumie. - Jednej rudej... rude będzie z daleka widać... i drugiej... czekoladowej? - spróbowała zgadnąć kolor włosów kobiety - Możemy je jakoś dodatkowo uatrakcyjnić... Masz jakiś zielony barwnik w tych alchemicznych odczynnikach, Marcusie? - zagadnęła maga. - Byśmy się czegoś dowiedzieli, znaczy, na przeszpiegi posłali dwie zielone niewiasty. Orkowie są tępi prawie tak samo jak elfy, to na pewno to kupią...
Sophie jedynie westchnęła znudzona. Może jedynie szerzej się uśmiechnęła przez chwilę, jednak kontrolowała swoje emocje. Nie ruszało jej ani jedno zgryźliwe słowo kobiety, wręcz intrygowało ją to, jak można być tak bezczelnym, a zarazem dość… zabawnym? Trzeba przyznać, że zestawienie słów oraz sposób w jaki mówiła sprawiał, że mimo zgryźliwości chyba nie potrafiłaby się na nią obrazić czy też jej znielubić. Zerknęła tylko na reakcję jedynej tutaj rudej kobiety, by sprawdzić, czy na pewno tylko ona odebrała w ten sposób te zaczepne słowa, czy może jednak powinna poczuć się urażona? Miała ochotę się zaśmiać, lecz nie uczyniła tego, zachowując powagę.
- Mury od północy były niegdyś naruszone, toteż przy pomocy odrobiny mikstur wybuchowych można by je skruszyć bez problemu, ze względu na osłabienie tego miejsca. To jest ten słaby punkt murów, który mógłby nam pomóc. Proponowałabym raczej to wykorzystać - odrzekła używając jedynie konkretów, darując sobie zbędne słowa, które może i by sprawiły, że stałaby się bardziej towarzyska, jednak nie zależało jej. Pragnęła należeć do Harfiarzy, a Ci awanturnicy raczej nimi nie byli. Musiała się skupić na swoim celu i do niego dążyć, bez względu na to ile musiałaby znieść. W końcu w swym rodzinnym domu znosiła gorsze rzeczy, więc towarzystwo kilku krzykaczy nie powinno sprawić jej problemów.
- Dobry pomysł - Theadalas pstryknął palcem i pokiwał głową z aprobatą, całkowicie ignorując zaczepki słowne.
- Jeśli grzecznie zapukamy ładunkami wybuchowymi o mury to nie będą mieli innego wyboru jak wpuścić nas do środka. To jest ta najbardziej oczywista droga. Natomiast od Wróbli wiem, że istnieje przejście kanałami tuż pod murami twierdzy, ale nie wiadomo dokąd tak naprawdę one prowadzą. Ostatni agent, który tamtędy poszedł już nigdy nie wrócił… Może wy macie jakieś lepsze pomysły? - Spytał na sam koniec.
- Odrobina mikstur z pewnością nie wystarczy - mruknął Randal. - Ale sam pomysł nie zabrzmiał źle.
- Tak czy inaczej musimy się podzielić. - skwitowała Brzoskwinia - Na dywersję i grupę szturmującą. Jedni zaatakują przez wyrwę i postarają się zrobić jak najwięcej huku, a drudzy przejdą kanałami i zajmą się skasowaniem tego całego Wąsatego i jego koleżki asasyna. Bez “głowy” zieloni będą biegać jak kura po podwórku, kiedy czas na rosół. Pytanie tylko, kto gdzie idzie? Ja chcę robić bum! - wyszczerzyła zęby.
- Do kanałów to jakiś specjalista od pułapek by się przydał. - Randal dyplomatycznie nie użył słowa “złodziejaszek”. - Jeśli ktoś taki się znajdzie, to mogę spróbować tamtędy wejść. Sam tam nie pójdę.
- Ciebie, Randalu, będziemy potrzebowali przy szturmowaniu murów - stwierdził wnikliwie elf, po czym przeniósł wzrok najpierw na Nel, później na Narię, a na samym końcu na Etsy - natomiast włamywaczy mamy aż nadto - dodał z uśmiechem na twarzy.
- Sophie? Pójdziesz z nimi? Dla ochrony?
Kobieta spojrzała na elfa i zmrużyła oczy. Uśmiechnęła się lekko, jednak wciąż zachowywała się z dystansem.
- Oczywiście. - odpowiedziała powściągliwie przenosząc spojrzenie na osoby, które wzrokiem wskazał elf. Nie oceniała ich, po prostu chciała się z nimi zapoznać na odległość, w milczeniu. Widząc dwójkę dzieci od razu skojarzyła fakty. To najpewniej grupa, a raczej resztki, ocalałych Wróbli. Szkoda ich.
- Was popierdoliło do reszty... - wymamrotała pod nosem rudowłosa z bardzo kwaśną miną. - Czy wy myślicie, że pójdę tam, skąd nie wrócił uzbrojony po zęby harfiarz? Z dwoma bachorami? - wskazała na dzieciaki a następnie na Sophie - Razem z pachnącą lalunią?
- Nam się uda! - Odparła Naria, niemalże podskakując z radości i klaszcząc przy tym w dłonie. - I nie jestem żadnym bachorem! - Dodała przybierając poważna minę i krzyżując ramiona na piersi w groźnym geście.
- Najpierw wyrośnij na tyle, by twój łeb znad pływającego gówna wystawał. Pierwszy lepszy ork nas zmasakruje, nie mówiąc już o monstrach pokroju Otyugha!
- No wypraszam sobie paniusiu! - Odpyskowała dziewczynka, podchodząc do półelfki na odległość kilku kroków. - Widziałam jak walczysz, wtedy na gruzach… Zwykły tchórz z ciebie, a innych wyzywasz! Lepiej się przyznaj, żeś posrana na samą myśl zejścia do kanałów.
- Widziałaś jak walczyłam? Świetnie! Zacznijmy od tego, że ja NIE walczę! Ja co najwyżej przepisuję dokumenty!
- A ta kusza to się sama naciągnęła i wypaliła, co? Ach, no tak… w twoim wypadku to akurat możliwe - Naria parsknęła drwiącym śmiechem, po czym spojrzała błagalnie na Sophie - Mam nadzieję, że chociaż ty wiesz co robisz…
- Przymknij się gówniaro, bo gdybym nie krzyknęła to ostatnim, co zrobiłabyś w swoim życiu to zlanie się w gacie!
Dziewczyna w odpowiedzi zacisnęła gniewnie swe małe piąstki i ze świstem wciągnęła powietrze mierząc rudowłosą dziwkę morderczym spojrzeniem, lecz nic więcej nie powiedziała, z trudem powstrzymując się przed kolejnym ciętym komentarzem.
- Ej! - krzyknęła po raz pierwszy podnosząc się z krzesła i uderzyła dłońmi w stół, patrząc nieprzychylnie na obydwie...dziewczyny.
- Dajcie sobie spokój z takim zachowaniem, są ważniejsze sprawy. Naprawdę priorytetem dla was są w tym momencie pyskówki i dogadywanie sobie? Zrobicie to jak już będzie po wszystkim, wtedy przynajmniej będzie więcej argumentów… Kiedy już poobserwujecie siebie w akcji to będziecie mogły wypominać to do woli, aż wszystkim uszy zwiędną. - dokończyła i z wielkim westchnięciem usiadła z powrotem na krześle. Nie była zła, oburzona, wściekła. Powiedziała, co uważała i tylko tyle.
- Ja jestem łuczniczką i nie wiem czy was to pocieszy, czy zdołuje. Umiem jednak strzelać i nic mi się nie dzieje “niechcący”.
Po tej krótkiej wymianie “uprzejmości” Randal stwierdził, że szturm na mury będzie czystą przyjemnością. I że towarzystwo orków wcale mu nie będzie przeszkadzać.
- Skoro już wszystko ustaliliście - powiedział - to ja was chwilowo zostawiam. Gdzie tu się można umyć i przespać?
Im szybciej się stąd wyniesie, tym mniejsze będzie mieć koszmary.
- Na górze są pokoje i łazienka do waszej dyspozycji, Randalu. Nic się nie zmieniło od twojej ostatniej wizyty - odparł mu Theadalas, po czym przeniósł surowe spojrzenie na Narię i Etsy.
- Sophie ma rację. To nie czas na kłótnie, tu ważą się losy wielu istnień, być może też i waszych…
- Świetnie... Szczególnie jeśli ma ciebie coś zajebać w kanałach... - Etsy fuknęła bezradnie splatając ramiona na piersiach. Towarzystwo podjęło decyzję i zaczęło się rozchodzić. Oczywiście mieli gdzieś wszelakie wątpliwości rudowłosej. Słowa służki liczyły się tylko wtedy, gdy miała do powiedzenia "alkoholów brak". Westchnęła nerwowo i obróciła się na pięcie chcąc zając najodleglejsze miejsce od zgromadzonych.
Sophie ponownie westchnęła.
- Nie dąsaj się tak, piękna. Naprawdę na świecie dzieją się gorsze rzeczy, nie ma się czym przejmować. Będzie dobrze, ale też musisz w to wierzyć. Twoje nastawienie sprawia, że nic Ci się nie udaje, ale nie powinnaś mieć o to pretensji do reszty świata. - nie wiedziała, po co zwraca się z tym do rudowłosej, może było jej szkoda tej dziewczyny, że tak się zatraca we własnym, pesymistycznym świecie, w wizji, którą sama dla niego stworzyła, odpędzając od siebie każdego, kto choćby spróbował być dla niej przychylny.
Sama też wstała by podejść krok w kierunku Theadalasa.
- Przepraszam, a czy mi mógłbyś wskazać miejsce na odpoczynek, mój tymczasowy, skromny azyl? - zabrzmiała subtelnie i niegłośno. W końcu zwracała się tylko do niego, a nie do całej gospody.
- Oczywiście - odparł elf, uśmiechając się lekko w odpowiedzi. - Schodami na górę. Mamy dwa piętra, na poddaszu są dwa duże pokoje, a na pierwszym piętrze jest ich kilkanaście. Któryś z nich na pewno będzie pusty, weź go sobie.
Skinęła głową w podzięce, a następnie zwróciła się do pozostałych.
- Miłego odpoczynku. - rzuciła uprzejmie, po czym ponownie przerzuciła wzrok na elfa, by uśmiechnąć się do niego szerzej. Mógł dojrzeć lekko zaszklone oczy, które ponownie próbowały coś ukryć. Gdy tylko odwróciła wzrok, pokierowała się według wskazówek jej danych i zniknęła wszystkim z oczu.
- Ale se zaplanowaliśmy, nie ma co... - ziewnęła Brzoskiwnia, spoglądając na rozłażąc się towarzystwo - Skończy się tym, że sama będę musiała wszystko zrobić, jak zwykle... Ty, ruda! - zawołała za Etsy - pójdziesz, gdzie ci każą, bo jak nie, to na smyczce ładnie poprowadzimy. A teraz łap te małe pchlarze - wskazała stopą na Nel i Narię - i idziemy się kąpać! Theadalasie, znajdzie się balia na trzy osoby? Elf tylko uśmiechnął się nieznacznie w odpowiedzi, po czym pokiwał twierdząco głową.
Etsy mogła wykłócać się ze wszystkimi, lecz pyskowanie do jednej konkretnej osoby było fatalne w skutkach. Mogła zgrzytać zębami i stroić miny, ale jej wszystkie nakazy spełnić musiała. Po paru chwilach wewnętrznej walki, czy wyklinania łysej kobiety, podniosła się i z obrażoną miną przywlokła się z powrotem do zgromadzonych wokół stołu. Chwyciła za chabety bachornie i zaczęła siłą ją ciągnąć na górę przybytku.
Szept westchnął, planowanie wyszło idealnie niemalże, jak na totalną porażkę.
- Może wysadzić naruszone mury, a potem wejść głównym wejściem pod osłoną niewidzialności, kiedy się zbiegną na tyłach. Wiecie, takie grzeczne wycięcie ich ciosem w plecy. Nie? Lepszy frontalny niemalże? No dobra, jak macie katapulty, to ciała gigantów się walają po ulicach, możecie użyć ich do podkopania morale czy coś. - Dhampir mówił cicho, niemalże do siebie, na koniec wzruszył ramionami i poszedł zmyć z siebie gigancią krew.
- Niestety, jesteśmy tylko zbieraniną rozproszony agentów, a nie armią uzbrojoną w maszyny oblężnicze - odparł mu Theadalas, mając na myśli Harfiarzy; organizację, której przewodził.
- Nie ma też sensu informować naszych wrogów o naszym przybyciu. Vansi dysponuje zbyt potężnymi siłami byśmy mogli stawić im opór w jednym miejscu.

Po tych słowach, Theadalas pożegnał się z resztą najemników, którzy chwilę później udali się na górę karczmy na spoczynek. Jeszcze tej nocy czekała ich ostateczna rozprawa z klanem Wiele-Strzał i ich bezlitosnym przywódcą, więc każda godzina snu była błogosławieństwem…

 
Warlock jest offline  
Stary 20-07-2015, 18:01   #48
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Doc; Warlock x Nami

Kiedy Sophie weszła na górę zdążyła jedynie zauważyć zamykające się drzwi do jednego z pokoi. Zgrzyt przekręcanego kluczyka sugerował, że osoba, która tam weszła, nie życzy sobie dziś już żadnych odwiedzin i ma ochotę odpocząć.
Całe szczęście, że kobieta również miała na to ochotę, by poczuć odrobinę spokoju i ciszy. Chciała w końcu odetchnąć od swoich trosk i zmartwień, a nie ciągle się nimi zadręczać. Miała również nadzieję, że nikt nie będzie jej dręczył pytaniami o jej pochodzenie, nawet jeśli mieli swoje własne myśli, niech je pozostawią dla siebie i nie dociekają. To będzie prawdziwa ulga.
Gdy tylko wybrała pokój, otworzyła drzwi i rozejrzała się. Nie było tutaj najpiękniej, ale nie mogła wybrzydzać. To, że coś nie wyglądało tak cudownie jak u niej w domu, nie oznaczało wcale, że było gorsze. Bynajmniej, mogło wręcz wskazywać na milsze warunki, bezpieczniejsze może?
Sophie z przyzwyczajenia pozostawiła rękawiczkę na zewnętrznej gałce drzwi, co miało oznaczać, że jest zajęta. Nie czuła co prawda zmęczenia na tyle silnego, by od razu iść spać, pewnie położy się kilka godzin później i będzie to jedynie niedługa drzemka. Ciemnowłosa zamykając za sobą drzwi, westchnęła głośno. Zdjęła drugą rękawiczkę by rzucić ją na stolik obok łóżka. Zdjęła kołczan, łuk, ściągnęła z siebie płaszcz. Ubrana była w przylegające i niekrępujące ruchów, ciemnobrązowe leginsy, długie, brązowe buty, białą koszulę oraz ciemnoczerwony gorset, którym owa koszula była ściśnięta. Zarzuciła swoje kręcone włosy na plecy i podeszła do okna, by je otworzyć. Ciche i dziwne odgłosy wydawane z jej ust nie zwracały nadto uwagi przechodniów, nie brzmiały nawet do końca ludzko, raczej jakby jakieś zwierzątko gryzło coś twardego gdzieś między pustymi beczkami, które stały przed gospodą.
Niedługo po tym nawoływaniu, na drewnianym parapecie pojawił się szop.


- Cześć Skarbie. - szepnęła słodko i biorąc zwierzątko pod paszki, uniosła go wysoko, a następnie przytuliła do piersi. Ucałowała go w główkę i trzymając jedną ręką, drugą zamknęła okno, odchodząc od jego szyb.
- Ale się umorusałeś, gdzieś Ty chodził, co? - w odpowiedzi usłyszała jedynie krótkie popiskiwanie. Jego nosek zbliżył się do jej buzi i poruszył się zabawnie, niuchając Sophie po ustach, jednak ich nie dotykając.
- Umyjemy Cię, byś był gotowy. Gdy się ściemni, a na ulicach nastanie cisza i wyludnienie, będziemy wychodzić na walkę. - oznajmiła dumnie, jakby sądziła, że Jack ją rozumie. W rzeczywistości zapewne rozumiał, tak jak ona wiedziała, że zwierz wcale nie ma ochoty na kąpiel. Kobieta jednak zaczęła przygotowywać wodę na mycie. I bynajmniej nie miała zamiaru myć samej siebie.

Po chwili zabrzmiało pukanie do drzwi, które kompletnie zaskoczyło zajętą kąpaniem swego pupila łowczynię.
- Sophie…? - Odezwał się głos Theadalasa, który starał się mówić na tyle dyskretnie by nikt poza nią go nie usłyszał. - Chciałbym wejść na chwilę i pomówić z tobą o czekającej nas walce. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam… - słysząc chwilowy brak odpowiedzi szybko dodał - Poczekam na korytarzu, nie śpiesz się.

Kobieta ze zmrużonymi oczami uniosła głowę zerkając w kierunku drzwi. Szop był już cały mokry i namydlony, ale trzymanie go by się nie wyrwał wymagało raczej skupienia, a to zostało zaburzone. Przez to sprytny Jack spróbował wykorzystać okazję i szarpnął się, próbując wyślizgnąć swoje chude ciało z mokrych dłoni szlachcianki.
- Gdzie się szarpiesz, wracaj tutaj! - Uniosła głos będąc zaskoczoną tym nagłym ruchem zwierzaka, który rzucając się niczym karp ochlapał jej ubranie.
- Wejdź, tylko szybko! - odpowiedziała w kierunku drzwi próbując utrzymać nieznośnego łobuza, który nie dawał za wygraną.
- I tak Ci wyszoruję ten grzbiet!

- Obawiam się, że zakluczyłaś drzwi - odparł Theadalas z uśmiechem rozbawienia na twarzy, którego łowczyni z oczywistych względów dostrzec nie mogła. - Poza tym... mój grzbiet jest całkiem czysty, ale dziękuję uprzejmie za propozycję.

Zaśmiała się pod nosem niemal niesłyszalnie. I co miała teraz zrobić, skoro trzymała mokrego szopa? Przecież go nie zostawi z nadzieją, że ten grzecznie przeczeka w bali pełnej wody i mydlin, ta jasne.
Chwyciła go mocno i przycisnęła do swojej klatki piersiowej, w ten sposób ograniczyła mu trochę możliwości szarpania się. Wstała z klęczka i podeszła do drzwi. Dało się słyszeć szybki zgrzyt zamka, jednak drzwi się nie otworzyły, gdyż Sophie szybko powróciła na poprzednią pozycję, wciskając z powrotem zwierza do wody, co było utrudnione, bo ten zapierał się chudymi łapkami o brzeg drewnianej miski, wbijając w nią swe drobne pazurki.

Theadalas słysząc zgrzyt zamka nacisnął na klamkę, po czym wszedł do środka i pierwszą rzeczą, na jaką zwrócił uwagę był biało-czarny zwierz, którego Sophie ściskała w dłoniach i próbowała wsadzić z powrotem do wanny. Szop stawiał opór, lecz dla niego było to bardziej formą zabawy niż czymś niechcianym.
- Nie sądziłem, że ktoś tak wysoko urodzony będzie w stanie tolerować towarzystwo zwierząt innych niż konie. Szopy raczej nie słyną z łagodnego usposobienia - powiedział elf, zamykając za sobą drzwi, lecz nie przekluczając zamka. Szybko odnalazł sobie wolny fotel, na którym wygodnie usiadł, nie spuszczając wzroku ze zmagającej się ze swoim pupilem Sophie.
- Nie ocenia się książki po okładce, mój drogi - odparła jedynie uśmiechając się pod nosem i szorując szopowi głowę.
- Naria i Nel to sprytne dziewczynki. Życie w Rzecznym Kwartale przysporzyło im sporo cierpienia… Przypuszczam, że więcej doświadczyły od niejednej dojrzałej osoby, ale to wciąż dzieci, których ambicje często przerastają ich własne możliwości. W fachu, którym się trudnią są wręcz niezrównane, ale przez to często same się pchają w kłopoty. Jest jeszcze Etsy, która jest chyba najbardziej inteligentną i oczytaną osobą jaką znam, ale ona sama nie potrafi w siebie uwierzyć… Całe życie wmawiono jej, że jest do niczego i w końcu sama w to uwierzyła - Theadalas lekko kaszlnął, próbując pozbyć się nagłej chrypki, która wdarła się do jego głosu. Następnie sięgnął za pazuchę i wyciągnął swoją srebrzystą manierkę, w której zawsze trzymał swój ulubiony trunek - ognistą brandy.
- Przypomina mi kogoś. Tak bardzo przypomina mi pewną bliską mi osobę, że znowu zacząłem parać się niebezpieczną magią wieszczenia, przejrzałem kilka ksiąg z zapiskami z ostatnich lat, połączyłem ze sobą kilka faktów i… - Elf odkorkował manierkę, po czym pociągnął solidny łyk trunku, który rozpalił mu gardło.
- ...i to chyba jest moja córka. Widziałem ją w życiu tylko kilka razy, gdy była jeszcze niemowlęciem. Później jak miała cztery lata została zabrana z rodzinnego domu, razem z jej matką, którą kochałem. Nesmerina została wbrew swojej woli wydana za złego człowieka, a ja z rozdartym sercem mogłem się temu tylko bezradnie przyglądać...
- Mówię ci to, bo chciałbym byś zadbała o ich bezpieczeństwo. To niebezpieczna wyprawa, z której być może nikt nie wróci, ale wy będziecie mieć chyba największe szanse na przetrwanie. Zwłaszcza, że nasz atak zwróci uwagę wszystkich orków…

Dalszej części wysłuchała w milczeniu, drapiąc Jack’a za uchem lub tuż brzy nasadzie ogonka, którego też nie pominęła podczas kąpieli. Kiedy elf mówił, ona w spokojnym rytmie słuchając go uważnie dbała o jedyną istotę, którą mogła kochać nie mając do niej żadnych wyrzutów i żalów. Przez pewien moment sądziła, że mogłaby się wtrącić, jednakże przerywanie mężczyźnie zdawało jej się być niegrzeczne w tym momencie, dlatego też wciąż kontynuowała to, co postanowiła, że dziś zrobi, by rozmówca mógł wyrzucić z siebie wszystko, co tylko chciał. Nie rozumiała, czemu akurat trafiło na nią, czemu jej chciał to powiedzieć, a nie tym, których przed chwilą poznała. Zdawało jej się, że zna ich dłużej, na pewno nie przypadkowo i nie przed chwilą, trafili do tej gospody z wyraźnym celem i zamiarem.
- Zrobię co w mojej mocy, jeśli cię to pocieszy i sprawi ulgę - odparła spokojnie, a jej kobiecy ton głosu miał uspokajającą melodię. Czasami słuchając Sophie, można było odnieść wrażenie, że rozmawia się z kimś matczynym, nadzwyczaj łagodnym i cierpliwym.
- Nie wiem co mogłabym zrobić by odpędzić od ciebie te złe wspomnienia. Nie mogę pozwolić sobie na to, by sugerować ci zapomnienie. Ono nie zawsze jest dobre, czasami lepiej po prostu przyjąć fakt i zawrzeć z nim zgodę, pogodzić się z tym co się stało, zaakceptować. Najgorsze w akceptacji jest znalezienie sensu zdarzenia, jakiegokolwiek sensownego powodu, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. - Mówiąc to nie spieszyła się w swych słowach. Można było je analizować na bieżąco i przyswajać wraz z przyjemnym dźwiękiem płynącym z ust kobiety. W między czasie ta wycierała swoje zwierzątko wełnianym kawałkiem materiału. Od samego tarcia jego futerko stało się puszyste i mniej mokre, niż było na początku. Kobieta zaś nie mogła tego samego stwierdzić patrząc na siebie. Mokre spodnie, bluzka, która zaczęła przyklejać się do jej ciała. Nieźle nabroił.
Sophie podniosła się z podłogi i wyprostowała się, odwracając swoje ciało w kierunku elfa. Odłożyła szopa na materac łóżka, a ten szybko uciekł na poduszkę, zawijając się na niej w kulkę i lekko drżąc.
- Nie powinieneś tyle tego pić, to przez to łapią cię częste chrypki - zasugerowała troskliwie, jednak nie miała zamiaru szarpać się z elfem o pojemnik z trunkiem. Był już dużym mężczyzną, pewnie sto razy starszym od niej, więc sam powinien wiedzieć, co dla niego jest dobre. Ona jedynie uśmiechnęła się szczerze, świdrując go spojrzeniem orzechowych oczu.

- Cóż, powiedzmy, że od dwudziestu lat jestem od tego uzależniony - odparł Theadalas cicho chichocząc - ale masz rację… Jutro czeka nas walka, a nie chciałbym odnaleźć się na polu bitwy całkowicie pijany - dodał z uśmiechem na twarzy, po czym schował manierkę do wewnętrznej kieszeni swojej czarnej jak pióra kruka szaty. Bystrym spojrzeniem szybko zlustrował dziewczynę, była piękna, a jej ciało ponętne, lecz elf nie odczuwał w swym sercu choć krzty pożądania. Zbyt wiele stracił, zbyt wiele wycierpiał… Odwrócił wzrok, jakby onieśmielony. Spojrzał przez okno na jaśniejący w pełni księżyc, po czym skrzyżował nogi i zagłębił się dalej w wygodny fotel, wzdychając przy tym z żalu.
- Nawet nie wiem jak jej to powiedzieć - powiedział po dłuższej chwili ciszy Theadalas, mając na myśli Etsy. - A ty jakbyś zareagowała, gdyby po latach życia w niewoli obcy tobie mężczyzna podszedł do ciebie i wyznał, że jest twoim ojcem? Że nie uchronił ciebie przed cierpieniem, wręcz pozwolił by inni ciebie krzywdzili… Obawiam się, że nie mam nic na swe usprawiedliwienie i chyba nie mam odwagi jej tego powiedzieć.

- Miałabym kogo nienawidzić z całego serca. - odparła szczerze przechylając głowę lekko w bok i mrużąc oczy. Nie odrywała od niego spojrzenia, zupełnie jakby była drapieżnym ptakiem, który obserwuje swoją ofiarę, a żeby w odpowiedniej chwili rzucić się do lotu i porwać ją swymi szponami. W rzeczywistości jednak testowała jego reakcje na różne czynniki, patrzyła jak się zachowuje, próbowała poznać granice, czytać z niego jak z otwartej księgi. Dzięki obserwacjom można było wiele wywnioskować, bardzo wiele.
- Nie mów jej. Po prostu bądź gdzieś w pobliżu. To najlepsze co możesz jej dać - dodała po chwili nie pozwalając elfowi wtrącić się, nim tego nie dokończyła. Milczała chwilę czasu, tworząc z ciszy prowokującą atmosferę, tak naprawdę właśnie tylko temu służyła ta pauza. Chociaż dobór słów dla kobiety również był istotny, nie chciała z marszu powiedzieć czegoś nieodpowiedniego.
- Nawet jeśli nie zawiniłeś, to i tak będziesz winny. Ona chyba nie ma innej osoby, na którą ową winę mogłaby zrzucić. Jeśli przyznasz się, że to Ty, nigdy się do niej nie zbliżysz. Może i brakuje jej kogoś bliskiego, rodzica czy po prostu przyjaciela, ale jako ojciec, w sytuacji w jakiej się znalazłeś, w jakiej znalazła się ona… Nie ma sensu uzewnętrznianie się. Myślę, że Ty lepiej zniesiesz ukrywanie, niż ona prawdę - skończyła. Podeszła o krok i położyła mu swą dłoń na ramieniu. Trwało to krótko, nawet nie zdążyłby pomyśleć nad tym gestem. Jej delikatna dłoń zsunęła się po jego barku, a sama Sophie skierowała się w stronę łóżka, z zamiarem spoczynku, jednak nie było jej to jeszcze dane.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 27-07-2015, 22:25   #49
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Zarządzona przez Brzoskwinię kąpiel nie podlegała dyskusji. Mimo innych chęci nie było słychać nawet piśnięcia sprzeciwu z jej strony. Z opuszczonym wzrokiem wróciła do stołu i chwyciła dziewczynki za szmaty i poczęła siłą ciągnąć je na piętro. Przepychanka wraz z ostrym słownictwem po dwóch stronach zaczęła się i ciągnęła przez doprowadzenie na miejsce, rozbieranie, szorowanie wraz z wycieraniem. Etsy szybko przestała się odzywać i z wzrokiem wbitym w podłogę prostolinijnie wykonywała zachcianki kąpiących się.

Po wszystkim rudowłosa usiadła na zydelku w zachlapanym pokoju. Nie mając już na nic sił musiała posprzątać pozostawiony nieporządek i wymyć samą siebie. Potrzebowała chwilę odpoczynku a już o mało nie zasnęła na siedząco.
* * *
Niezakluczone drzwi ruszyły się i z lekkim skrzypnięciem pojawiła się w nich Etsy. Stanęła w pół kroku, powstrzymując się przed głębszym wejściem do pokoju. Jej twarz była znużona z wyrazem niezbytnego humoru. Posklejane mokre włosy opadały na nieco zachlapaną koszule, oraz plątały się przy końcach. Pod pachą ściskała klamoty, które były potrzebne jej do przespania nocy w jakikolwiek sposób.

- Wybaczcie, myślałam, że ten pokój jest wolny - skajała się zabierając swój wzrok z dwójki siedzących obok siebie Harfiarzy. Miała też wyjść, jednak zdążyła zrobić tylko krok w tył.

- Ależ proszę, wejdź - powiedziała niemal błyskawicznie, gdy ujrzała obiekt niedawnych rozmów. Podniosła się z łóżka, by tylko zbliżyć się do dziewczyny i poprzez zgarnięcie ją ręką do środka, zachęcić by z nimi została. Zamknęła drzwi, jakby tym samym chciała zablokować drogę ucieczki, mimo iż klucz wciąż ich nie zabezpieczał.
- Pokój jest dwuosobowy, są dwa osobne, pojedyncze łóżka. Zaś Theadalas nie będzie dzielił ze mną tego pokoju, tak nie przystoi - wyjaśniła nader spokojnie i zerknęła na elfa, uśmiechając się do niego uroczo. Przeprowadziła rudowłosą przez skromny pokój do drugiego, wolnego łóżka.
- Proszę, będzie twoje - oznajmiła po czym dała krok w tył. Na łóżku Sophie dało się zauważyć ruch, jakaś zwierzęca, malutka główka uniosła się z poduszki by z daleka móc sprawdzić, kto nowy zagościł w pokoju. Szopi nosek poruszył się kilka razy węsząc na odległość, po czym jego ryjek ponownie spoczął na poduszce.

Na widok swojej córki, Theadalas zrobił się o kilka odcieni bledszy. Czyżby ich podsłuchiwała? A jeśli tak to od którego momentu? Tysiące możliwych scenariuszy przefrunęło przez jego głowę. Choć jego kamienny wyraz twarzy nie zdradzał żadnych emocji, to wprawne oko mogło spostrzec nietypowe zachowanie elfa zdradzające toczącą się wewnątrz jego umysłu walkę. Theadalas wciągnął ze świstem powietrze, zacisnął mocniej dłonie na oparciu fotela, po czym natychmiast je rozluźnił i zaczął przeszukiwać zewnętrzną stronę swojej szaty w poszukiwaniu wolnej kieszeni. Z nerwów kompletnie zapomniał, że akurat w tej szacie nie miał żadnych, ale przynajmniej był wdzięczny za to, że znalazł sobie w tym czasie jakieś zajmujące zajęcie.
Widząc zapraszający gest Sophie mag cicho przeklął pod nosem, po czym natychmiast otworzył usta by ją powstrzymać, lecz z suchego gardła wydało się tylko jakieś nieartykułowane chrząknięcie. Kaszlnął dwa razy, zwilżył usta językiem, a następnie zwrócił się do pięknej dziewczyny.
- Ależ oczywiście… - powiedział wstając od fotela, nie odrywając przy tym wzroku od Sophie, tak jakby za wszelką cenę chciał uniknąć spojrzenia Etsy.
- To ja w takim razie wrócę do siebie. Widzimy się za kilka godzin. Śpijcie spokojnie; obudzę was przed świtem... - Z tymi słowami ruszył pośpiesznie w stronę drzwi. Zatrzymał się na chwilę przed ich otworzeniem, cały czas trzymając dłoń na klamce. Sprawiał wrażenie wyraźnie zatroskanego czymś, lecz nie odezwał się słowem i po chwili po prostu wyszedł.

Rudowłosa była zaskoczona nagłą otwartością kobiety. W swoim zmęczeniu nie zdążyła się odezwać a jedynie przywarła ramiona do siebie i została przesunięta pod wolne łóżko. Przetarła rozmoczone opuszki swoich palców i przelotnie spojrzała się na Theadalasa. Na jego szczęście niezbyt przyjrzała się jego wewnętrznym bataliom.

Kiedy elf nagle wstał, Sophie drgnęła lekko. Już chciała coś powiedzieć i powstrzymać go, by choć trochę z nimi posiedział, ten jednak zdawał czuć się nadto niekomfortowo i postanowił, że wyjdzie. Dlatego też kobieta w połowie miała otwarte usta gotowe do wydobycia z siebie słów, jednakże owe usta milczały. Rozumiała go i dostrzegała jego zmieszanie. Nie chciała by krępował się jeszcze bardziej, by czuł się źle w zaistniałej sytuacji. Natomiast przyszła Harfiarka przyjęła Etsy, ponieważ wydawało jej się, że pozostali traktują ją fatalnie, jak zwykłego śmiecia, jakby była czymś bez żadnej wartości. Było jej naprawdę przykro i chciała, by dziewczyna widziała w niej wsparcie, otuchę.
- Dobrej nocy Theadalasie, będziemy oczekiwały twojego znaku - dygnęła lekko i ukłoniła się, zupełnie automatycznie, zapominając, że Etsy mogła to doskonale zinterpretować odkrywając tożsamość łuczniczki, czego ta ewidentnie starała się uniknąć.

- Składasz ofiary mrocznym bogom? - Etsy cała zmarnowana wypaliła pytaniem gdy elf zostawił je same.
- Hm? - mruknęła Sophie z niezrozumieniem i zmrużyła oczy patrząc na rudowłosą kobietę.
- Przepraszam, chyba nie rozumiem - dodała po chwili szczerze, gdyż fakt faktem, pytanie wydało jej się bardzo niezrozumiałe i nielogiczne. Kompletnie nie miała pojęcia co Etsy ma na myśli, toteż nie potrafiła odpowiedzieć jej na to pytanie. Kobieta zaczęła ściągać z siebie gorset, koszulę, jak i resztę ubioru, by móc nago położyć się pod przykryciem własnego łoza. Nie czuła żadnej krępacji rozbierając się przed inną kobietą, prawdopodobnie było spowodowane to tym, że w jej domostwie, rozbierały i ubierały ją służki. Zresztą, służki również ją kąpały, właściwie wszystko za nią robiły.
- Zaprosiłam Cię, bo chyba szukałaś miejsca do odpoczynku, widzę, że jesteś styrana, mokra, przemęczona i nie masz już sił, być może i chęci, do życia. Przynajmniej nie dziś. Dlatego chciałam byś tutaj już została, skoro i tak są dwa łóżka, nie zrobi nam to żadnej różnicy, prawda? - powiedziała, po czym wpakowała się pod świeżą pościel. Szop przemknął po łóżku i ułożył się nad głową kobiety, wyraźnie mając ochotę tam zasnąć, zwinął się w kulkę, jaką był poprzednio, nim kołdra została poruszona.
- Oczywiście nie chcę Cię przymuszać, ale byłoby mi bardzo przyjemnie, jeśli nie musiałabym być sama w tym pokoju. Więc jeśli byłabyś tak uprzejma i została, to ja byłabym ci wdzięczna - spróbowała przekonać ją swym delikatnym tembrem głosu do zostania.
- Czyli nie składasz... To dobrze... - Etsy odparła bardziej do siebie niż do Sophie. - Brzoskwinia to robi, a przynajmniej nieudolnie próbuje. Wybrała mnie do ćwiczeń i pewnie mnie zacznie zaraz szukać - wzruszyła beznamiętnie ramionami. - W pustych pokojach nie ma kluczy a tutaj wejść nie powinna, bo jesteś ty.
Rudowłosa usiadła na łóżku odkładając trzymane rzeczy. Kawałkiem materiału zaczęła wycierać włosy rozczesując je palcami z braku innej możliwości. Każdy jej ruch snuł się a każdy oddech był ciężki. Nie była rozmowna i w prawdzie rozmowa z nią się nie kleiła. Po paru dłuższych chwilach, gdy poradziła sobie ze wszystkim, okazja dostania się pod kołdrę na miękkim posłaniu sprawiła, że jej oddech był jeszcze cięższy. Zwinięta w kłębek i odwrócona plecami do Sophie, Etsy była w stanie wydobyć z siebie jedno niewielkie zdanie.
- Tylko nie otwieraj okna, bo Książę rzuci się na twojego szopa.

"Książę?" spytała Sophie samą siebie, lecz tylko w myślach. Chyba wolała nie wiedzieć o kim mówiła Etsy, podejrzewała jakiegoś lotnego drapieżnika. Okna mimo to i tak nie miała zamiaru otwierać, nie chciała zmarznąć, w dodatku rudowłosa miała mokre pukle, mogłaby się przeziębić, a i to nie byłoby niczym dobrym. Sophie wolałaby o nią zadbać. Było jej żal dziewczyny i przykro, że każdy ją traktuje tak, jak traktuje. Dobrze, że dziewczę potrafiło się odgryźć, jednak jej pyskówki odbierane były jak szczekanie małego kundla, którego wystarczy kopnąć by się zamknął, a arystokratce nie podobało się takie traktowanie.
- Dobrej nocy, Etsy. Mam nadzieję, że śpiąc tutaj będziesz miała spokojny sen. - mruknęła półszeptem i uśmiechnęła się, choć w półmroku nie było tego do końca widać. Kobieta zamknęła oczy bez żadnych obaw, nie martwiła się, że coś jej się stanie. Prawdopodobnie dlatego, że wierzyła w to, iż Theadalas by ją obronił.
- Dobrej nocy - otrzymała w odpowiedzi, choć nie wiedzieć kiedy z uwagi na zanik i późniejszy przebłysk świadomości. Prawdopodobnym było też, że ostatnie słowa półelfki nie dotarły do uszu łuczniczki.
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 30-07-2015 o 00:03.
Proxy jest offline  
Stary 04-08-2015, 01:09   #50
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Karczma pod Upadłą Wieżą, Neverwinter
8 Tarsakh, 1479 DR
Noc


Na kilka godzin przed świtem, kiedy wielki, biały jak marmur dysk powszechnie zwany księżycem wciąż wisiał wysoko na nieboskłonie, najemników zbudził dziwny, uciążliwy wręcz dźwięk przypominający swym brzmieniem odgłosy natrętnego budzika. Był to magiczny alarm, który rozbrzmiewał tylko w głowach rezydentów karczmy, a który został aktywowany przez gospodarza, tym samym sygnalizując początek ofensywy.

Ziewając i lekko zataczając się, awanturnicy zeszli na dół, gdzie czekało na nich kilku Harfiarzy w towarzystwie ich charyzmatycznego przywódcy. Theadalas uśmiechnął się lekko na widok ospałych mord, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że już wkrótce nagły zastrzyk adrenaliny postawi ich wszystkich na nogi. Oczekujący dalszych rozkazów najemnicy w kompletnej ciszy otoczyli ciasnym kręgiem odzianego w czarne jak heban szaty arkanistę, którego śmiertelnie poważny wyraz twarzy niemalże przyprawiał o dreszcze.
- Marcel był łaskaw przygotować dla nas mikstury. Ciężko pracował całą noc, więc nie będę oczekiwał od niego większego poświęcenia - elf spojrzał porozumiewawczo w stronę stojącego obok czarodzieja, po czym kontynuował, już o wiele bardziej stanowczym tonem - Teraz odpocznie i będzie oczekiwać naszego powrotu o świcie, albo wieści o naszej zagładzie…
Młody mężczyzna skinął głową w odpowiedzi, po czym odwrócił się na pięcie i bez słowa pożegnania udał się schodami na górę. Po tym jak zniknął im z oczu, najemnicy słyszeli przez jeszcze kilka chwil oddalające się z każdym pokonanym stopniem skrzypienie próchniejących schodów. Stojący pośrodku sali głównej Theadalas odezwał się dopiero, gdy w pomieszczeniu ponownie zalęgła martwa cisza i wszyscy skupili na nim swą uwagę.
- Plan jest następujący; uderzymy od północy tak jak wcześniej zaproponowano, w sam środek twierdzy, na odcinku gdzie całkiem niedawno mury zostały odbudowane. Nasi zieloni przyjaciele nie są znani ze sztuki kamieniarstwa, a więc możemy śmiało założyć, że struktury będą słabsze w tym jednym punkcie. Skupimy na sobie uwagę obrońców, dzięki czemu nasze przyjaciółki będą mogły bez przeszkód przedostać się kanałami na zamkowy dziedziniec - spojrzał wymownie na zbite w ciasną gromadkę dziewczyny. Ich twarze były niewyspane, a w na co dzień zadbane fryzury wkradł się drobny nieład. Drżały, choć nie były w stanie stwierdzić czy to z zimna czy z emocji.
Elf uśmiechnął się do nich pocieszająco, po czym kontynuował już nieco bardziej przyjaznym tonem:
- Nie wiem co was tam czeka, ale będziecie musiały pomóc nam jakoś przedostać się do tego tchórza, Vansiego. Pierwszym waszym celem są bramy prowadzące na główny dziedziniec otaczający wieżę zegarową. Po ich otwarciu spotkamy się i już wspólnymi siłami rozprawimy się z przywódcą klanu Wiele-Strzał...

Przemowa Theadalasa trwała przez jeszcze kilka długich chwil. W tym czasie szczegółowo zagłębił się w swój plan, starając się przekazać zebranym jak najwięcej informacji przed szturmem. Na samym końcu dał każdemu z osobna po trzy mikstury lecznicze i sześć fiolek z bulgoczącą zawartością o kolorze siarki, która zdradzała swą wybuchową naturę. Uzbrojeni po zęby i gotowi do walki awanturnicy opuścili karczmę w otoczeniu Harfiarzy. Towarzyszyła im niespokojna myśl, że w ciągu następnych kilku godzin ich działania mogą nie tylko odmienić ich życie, ale mogą też mieć znaczący wpływ na losy całego Neverwinter. Była to poniekąd przerażająca, ale zarazem też pokrzepiająca wizja…



Ulice Rzecznego Kwartału, Neverwinter
8 Tarsakh, 1479 DR
Noc

Noc była okrutnie zimna, wręcz niespotykanie jak na tą porę roku. Przejmujący chłód doskwierał opatulonym płaszczami wędrowcom, którzy podczas podróży nie odezwali się do siebie choćby jednym słowem. Każdy był skupiony na sobie, na własnych siłach, lękach i obawach. Tylko para wodna wydostająca się co jakiś czas spod kapturów świadczyła o tym, że wciąż jeszcze żyją - że nie są kolejnymi udręczonymi duszami, które zagubione między światami, w cichej samotności błąkają się po ulicach Rzecznego Kwartału będąc przygnębiającym wspomnieniem burzliwej przeszłości tego miasta.

Gęste chmury na niebie formowały czarne jak smoła sklepienie, które przebijały tylko najwyższe w okolicy wieże. W oddali wciąż dało się dostrzec księżyc w pełni, którego srebrzysta tarcza powoli zaczęła zanikać za linią horyzontu, chowając się za potężnymi murami górującego nad miastem zamku Never. Z każdą upływającą minutą ciemności gęstniały, a wszechobecne cienie zaczęły powoli pochłaniać całe Neverwinter.

Gdy znaleźli się w połowie drogi, Theadalas zarządził chwilowy postój, aby móc przygotować zaklęcie grupowej niewidzialności, które wcześniej najemnicy mieli dość nieprzyjemną okazję podziwiać w porcie, podczas nie do końca szczęśliwego spotkania ze Strażą Mintaryjską. Nieopodal znajdowała się studzienka prowadząca do kanałów pod miastem. Szept podważył ją swym oburęcznym mieczem i uniósł do góry, pozwalając damom swobodnie wejść do środka.

- Jesteście teraz zdane na siebie. Powodzenia… - usłyszały dziewczyny zanim jeszcze żelazna pokrywa zasunęła się za nimi z przeraźliwym zgrzytem. Schodziły w dół, coraz bardziej zanurzając się w ciemności, pokonując stopień po stopniu i kurczowo trzymając się zimnej, stalowej drabinki.
Pierwszą rzeczą jaką z niesmakiem zauważyły, gdy już w końcu znalazły się na samym dnie kanałów, był wręcz nieopisany smród zgnilizny połączony z równie niezbyt przyjemną wonią odchodów. Niepewne tego co ujrzą dalej, rozpaliły pochodnie i ich oczom ukazały się istne potoki gówna wypływające z wszechobecnych szybów kanalizacyjnych, a którymi leniwie pływały szczury, niekiedy rozmiarów małego kota, tylko od czasu do czasu rzucając intruzom przelotne, znudzone spojrzenia. Na całe szczęście obok był też wąski chodnik, który w tamtej chwili był jedyną rzeczą, która powstrzymała dziewczyny przed ucieczką z tego miejsca.

- Meh… Czujecie jak tu wali? Nawet ja tak nie śmierdziałam, kiedy przez kilka miesięcy unikałam kąpieli - zebrała się na szczerość Naria, błyszcząc w półmroku pozbawionym jedynek uśmiechem.
- Mam nadzieję, że nasza ruda paniusia nie boi się odrobinę zamoczyć? - dodała spoglądając wyzywająca na Etsy. - Zresztą pod koniec dnia i tak będzie cuchnąć moczem, więc co to za różnica czy swoim czy kogoś innego?



Tymczasem grupa uderzeniowa Theadalasa dotarła pod mury, które wąskim pierścieniem otaczały niesławną siedzibę władcy klanu Wiele-Strzał. Strzeliste wieże ginące w smolistych chmurach i wysokie mury obronne, po których przechadzali się orkowie uzbrojeni w długie łuki i pochodnie były wystarczającym powodem dla wielu śmiałków by trzymać się z dala od tego miejsca, ale stojący naprzeciw im Harfiarze i najemnicy z kompanii Złamanej Czaszki byli przygotowani na zbliżającą się konfrontację i wręcz palili się do walki.
~ Przede wszystkim musimy trzymać się z dala od tych wież ~ w głowach najemników odezwał się głos należący do Theadalasa. Był dziwnie przytłumiony, jakby dobiegał z zaświatów. Niemy elf wskazał ręką jedną z obronnych baszt, która znajdowała się najbliżej ich pozycji ~ Mają na nich wielu doświadczonych łuczników i dość spore pole widzenia. Walka z nimi nie ma większego sensu. Musimy przebić się za pomocą mikstur, które uwarzył dla nas Marcel. Wywabimy obrońców i w zamkowym wyłomie stoczymy pierwszą fazę bitwy, a później… cóż... cała reszta mojego planu to czysta improwizacja…

Nim ktokolwiek zdążył zareagować, Theadalas sięgnął dłonią za pazuchę, lecz to co wydobył z wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza wcale nie było jego ulubioną ognistą brandy, a przezroczystą fiolką wypełnioną wybuchową substancją. Odkorkował naczynie i powąchał zawartość. Pomimo wręcz powalającego smrodu mikstury, elf uśmiechnął się łobuzersko do zebranych wokół niego najemników, po czym zakorkował ją z powrotem, zrobił zamach i bez chwili wahania rzucił fiolką o mur.

Najemnicy obserwowali jak ciśnięta ze wszystkich sił mikstura leci na spotkanie ze swym celem, a następnie rozbija się z brzękiem tłuczonego szkła o kamienną ścianę. Przez krótką chwilę nic się działo, lecz po chwili wszyscy dojrzeli błysk oślepiającego, jaskrawego światła, którego śladem podążyła gorąca fala wybuchowa rozpraszająca powietrze, aż w końcu ich uszu dotarł potężny huk podobny do uderzenia gromu, który sprawił, że mimowolnie ugięli kolana.
Grube mury zatrzęsły się w posadach. Tynk opadł przesłaniając widoczność, blanki posypały się do miejsca, gdzie niegdyś znajdowała się fosa, a orkowie, którzy mieli tego pecha stać dokładnie ponad epicentrum uderzenia, zostali zwaleni z nóg - nieliczni spadli dziesięć metrów w dół na twardy grunt łamiąc w ten sposób kark lub kończyny. Od śmierci dzieliło ich ledwie kilka uderzeń serca...




- Do ataku! - Usłyszeli tym razem prawdziwy głos Theadalasa, który wzbił się ponad martwą ciszę i wszyscy jak jeden mąż chwycili za wybuchowe fiolki.
Jedna po drugiej rozbijała się o mury gwałtownie wstrząsając nimi w posadach. Trwało to może kilka sekund, aż w końcu usłyszeli odgłos podobny do lawiny toczących się ze zbocza głazów. Tumany kurzu wzbiły się wysoko w powietrze, kompletnie przesłaniając im widoczność. Najemnicy w towarzystwie Harfiarzy ruszyli za Theadalasem w stronę skrytej przed ich wzrokiem wyrwy w murach, a gdy pył w końcu opadł, ich oczom ukazał się legion stalowych ostrzy. Stojąc ramię w ramię, oddziały Vansiego były już przygotowane do odparcia intruzów, zupełnie tak jakby spodziewano się tego ataku. Na dźwięk rogu wszyscy wznieśli topory w powietrze i zaryczeli w swym prymitywnym, gardłowym języku - Lok’tar Ogar! - Zwycięstwo lub śmierć!

Ziemia pod nogami zadrżała, gdy dziesiątki żądnych krwi orków ruszyło wzdłuż dziedzińca na spotkanie z połączonymi siłami najemników i Harfiarzy. Naprzeciw nim wyszedł Sarenas, z oczami przesłoniętymi błękitną mgłą. Niebo zakotłowało się, runął lodowaty deszcz gasząc zapał zielonoskórych wojowników, a ułamek sekundy później z formujących oko cyklonu chmur spadł snop bladego światła, uderzając między ciasno zwarte szeregi Vansiego. Woda, która spadła z nieba tylko spotęgowała efekt, przenosząc elektryczne wyładowania od jednego celu do drugiego. Kilku na pewno zginęło, wielu więcej się przewróciło, a reszta oddziału jakby straciła na impecie.
- Zablokujcie wyłom! Tylko walcząc w wąskim przesmyku uda się nam ograniczyć ich przewagę liczebną - krzyczał na całe gardło Theadalas zagłuszony przez jęk porywistego wiatru i szalejących wokół błyskawic. Gary Szept wraz z trzema wyglądającymi na wojowników Harfiarzami ruszył dalej, w stronę wyrwy. Ich mała liczebność była niewystarczająca by zatrzymać pochód całej hordy, ale z drobną pomocą magów mieli choć cień szansy na przetrwanie.

Po drugiej stronie murów rozległ się dźwięk napinanych cięciw. Wszędzie wokół zaczęły spadać strzały, lecz większość stojących na blankach orków nie miała zielonego pojęcia gdzie znajdują się ich przeciwnicy. Było to dziwne zważywszy na ich dobry wzrok w ciemnościach. Wyjaśnieniem tego dziwnego zjawiska okazał się stojący najdalej od ściany wojowników Theadalas, którego ściągnięta mina wyrażała ogromne skupienie nad tkanym zaklęciem. Po chwili nad głowami walczących zaczęła formować się czarna jak heban mgła, która szybko nabierała na gęstości, by w końcu całkowicie przesłonić widoczność.

- Jeśli któryś z tych skurwysynów na murach się wychyli; nie pożałuj kul, moja droga - zwrócił się do Brzoskwini elf wskazując ruchem głowy “magiczny kijek”, którego trzymała w napięciu, po czym wrócił do rzucania kolejnego zaklęcia. Tym razem jego celem był legion zbliżających się siepaczy Vansiego…


 
Warlock jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172