|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
08-05-2015, 18:28 | #41 |
Reputacja: 1 | Tura 4 Sytuacja nie była aż taka zła? Skądże znowu! Była opłakanie tragiczna! Wszyscy mądrzy już dawno byli tak daleko od całego zamieszania, że nawet zapomnieli o tak niebezpiecznym miejscu. Zostali sami samobójcy a Ruda, jako ostatnia z mądrych, zrewidowała otoczenie, podsumowała wszystkie za i przeciw: mordujące wszystko orcze wojska, olbrzymy rzucające kawałkami budynków wielkości krów, burze i błyskawice strzelające w to, co się napatoczy. Pół biedy, gdyby walka odbywała się na samym szczycie nasypu. Nieszczęśliwie dla niej, przesunęła się pod jej nogi. Tuląc swoją niezaładowaną lekką kuszę, i niestety bez swojego sztyletu, wzięła nogi za pas. Nie była na tyle głupia, by pakować się specjalnie w sam środek wojny strzało-błyskawico-kamiennej. Wielkie fruwające argumenty przemawiały wystarczająco do niej, jako osoby, która nie była samobójcą. Przed latającymi budynkami mogły ją uchryonić tylko nielatające budynki. Pognała spanikowana do pierwszego zaułku wskakując za róg i ratując w ten sposób swoją skórę. Ciężko było stwierdzić czy triumfalny, na widok pękającej na dwoje niczym dojrzały arbuz głowy wroga, czy też agonalny, kiedy skotłowana masa giganciego trupa i dhampira spadła na gruzowisko i przestała się ruszać. Całkowicie. Ciężko było stwierdzić czy przelatujący obok głaz, rzucony przez ostatniego giganta, lub ogromny ciężar walącego się trupa dokończył sprawy, czy też Gary zrobił sobie przerwę na obiad. Kłębowisko ruszyło się na chwilę, dając złudną nadzieję że krwiożerczy najemnik dalej żyje, ale były to jedynie rzucające się w konwulsjach gigancie nogi. |
08-05-2015, 23:25 | #42 |
Reputacja: 1 | Tura 5 - Blisko było! - sapnęła Brzoskiwnia, wychylając się spod straganu, kiedy “jej” olbrzym tupał we frustracji, że nie może jej znaleźć. Na szczęście nie musiała uciekać się do wykorzystania swojego talentu do profesjonalnego maskowania się i udawać melona. Walka powoli się kończyła; Gary gdzieś zniknął, drugi olbrzym uciął sobie drzemkę na ziemi... albo się zaczął dzielić na dwa mniejsze; trudno było stwierdzić, skoro najemniczka nie znała się na biologii tych stworzeń. W każdym razie hałas robiony przez giganta na gruzowisku już zaczynał działać kobiecie na nerwy, a dodatkowo mógł ściągnąć nieproszonych gości; jeden już tu się przecież zaszwędał i niestety był to elf, bogowie uchowajcie... Brzoskiwnia postanowiła dokończyć więc dzieła uciszania stwora. Upewniwszy się, że nikt nie patrzy, wypełzła spod skrzynek warzywniaka, przebiegła kawałek ulicy i wystrzeliła w kierunku majaczącego na gruzowisku giganta. Była pewna, że trafiła... i to już trzeci raz. A cholera stała nada na nogach… Zagrzmiało groźnie, zupełnie, jakby sklepienie niebieskie miało rozerwać się na strzępy, a spomiędzy ciężkich chmur po raz ostatni wystrzeliła błyskawica. Jak strzała przecięła powietrze i uderzyła w kamiennego giganta, rozlewając elektryczny ładunek po całym jego cielsku. Ten zawył z bólu, wykrzywiając swoją wstrętną mordę. Po tym ataku granatowe kłęby nieco rozrzedziły się, choć pogoda wciąż nie była spacerowa. Elf przestał wpatrywać się w niebo i rozejrzał się po miejscu walki. Ilość zaścielających pobojowisko trupów zadowoliłaby nawet najbardziej krwiożerczą osobę. Randal do takich zdecydowanie nie należał. No, przynajmniej nie poczuwał się. I bynajmniej nie uważał, że pobojowisko należy udekorować kolejnym truposzem. jednak nie miał zamiaru pozwolić, by ostatni przeciwnik uszedł (nie do końca cało i zdrowo, ale zawsze) z pola walki. W końcu nie pobiegłby na koniec świata i zapadł się w jakiejś norze, tylko wykurowałby się raz dwa i znowu byłyby z nim kłopoty. A do tego mag nie zamierzał dopuścić. - Sihiri harsashi - zawołał, wskazując giganta. Cztery magiczne pociski przecięły powietrze i bezbłędnie trafiły w cel, który zwalił się bez życia. Randal nie interesował się już powalonym przeciwnikiem. Tak szybko, jak pozwalało na to nierówne podłoże, podbiegł do leżącego bez ruchu Verina, wyciągając po drodze fiolkę z miksturą leczącą. - Verin, co z tobą? - spytał, usiłując sprawdzić, czy przyjaciel jeszcze oddycha. Gary sięgnął po różdżkę, siłując się z masą przygniatającego go cielska. Zdążył jeszcze rzucić zaklęcie i schować kawałek zaklętej kości do rękawa, nim całkowicie stracił kontakt z rzeczywistością. Okolica ponownie przerodziła się z chaosu i rzezi, w oazę złudnego, chwilowego spokoju. W tej dzielnicy spokój był właśnie tym, ułudą. Jedynie zsypujące się kamyki i kawałki gruzu wprowadzały większą dynamikę do pobojowiska. Pomiędzy stertami trupów dzieci i orków kręciła się tylko mała grupka trzymających się jeszcze na nogach najemników.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
05-06-2015, 21:04 | #43 |
Administrator Reputacja: 1 | Tego dnia świat doświadczył wiele okrucieństw, lecz to, które miało miejsce w Neverwinter było nieporównywalne z niczym innym. W centrum niegdyś wspaniałej ludzkiej cywilizacji rozegrała się scena, która mogła w przyszłości dać podwaliny do jeszcze bardziej przerażających wydarzeń. Wydarzeń zagrażających istnieniu nie tylko całego państwa, ale też całego regionu Wybrzeża Mieczy, bo jeśli Vansi ruszy do wojny i wygra, to kto inny go powstrzyma przed dalszą ekspansją? Bogowie zła i chaosu, którzy na co dzień czerpią radość i siły z ludzkiego cierpienia, teraz triumfowali, ciesząc swe oczy potwornym mordem, który sprezentowała im równie okrutna i chaotyczna rasa orków - zielonoskóry pomiot, który był prawdziwą plagą dzikiej północy… Choć napastnicy zostali pokonani i strąceni z powrotem w niebyt otchłani z której wylęgli, to w obliczu popełnionego ludobójstwa nie sposób było świętować zwycięstwa. Na zbrukanej krwią ziemi bezwładnie leżał Verin w otoczeniu rozerwanych na strzępy ciał dzieci, które spotkał podobny los. Krople deszczu spływały po jego ściągniętej twarzy obmazując z niej ślady walki, lecz nie miały takiej siły by zwrócić życie umierającemu wojownikowi. Ostatnim przypływem sił fechmistrz położył swą katanę na piersi, wyszeptał słowa jedynej znanej mu litanii, którą zwykła zmawiać jego matka i z twardo zaciśniętą dłonią na rękojeści swej wiernej broni do samego końca obserwował jak ciężkie chmury ponad nim ronią łzy nad poległymi. Nim najemnicy zdążyli podejść do swego kompana, Verin zamknął oczy i zastygł w kompletnym bezruchu nie zdradzając oznak życia. Poległ w obronie swych towarzyszy, walcząc o to co uważał za słuszne. Elf przystanął na moment nad zmarłym najemnikiem, pochylając głowę. Domyślał się, że był przyjacielem pozostałej grupy ludzi. Łudził się nawet, że będzie w stanie mu pomóc, lecz było już za późno. Gdyby walka skończyła się o kilka chwil wcześniej, wciąż istniałaby szansa. Jednak stało się inaczej. Był bezradny w takiej sytuacji. Spojrzał po pozostałych, lecz nic nie powiedział. Nie znał ich, nie wypadało mu też przeszkadzać im podczas żegnania ich poległego towarzysza. W zamian ruszył w stronę ogromnego cielska jednego z olbrzymów, pod którym leżał, jakby się mogło wydawać, uwięziony człowiek. W tym wciąż tliło się życie. Zręcznie przeskakując przez gruzy i wymijając zmasakrowane ciała dzieci, w kilka chwil znalazł się przy swoim celu. - To wasz przyjaciel, prawda? - zwrócił się w stronę najemników. - Jeśli ktoś mi pomoże, to wydostaniemy go spod tej cuchnącej góry. Być może będę w stanie wyleczyć jego rany... - Ostatnie zdanie dodał bardziej do siebie, przyglądając się z ciekawością przygniecionemu mężczyźnie. Nie należało wylewać łez nad martwymi, gdy można było ocalić kogoś, kto żyje. Szczególnie jeśli owym “kimś” był kompan, co stojąc ramię przy ramieniu narażał własne życie, walcząc z tym samym wrogiem. Co prawda w tym przypadku określenie “ramię w ramię” było nie do końca trafne, bowiem Randal w sam środek awantury pchać się nie zamierzał, ale sam sens był ważny. - Znajdę tylko jakiś kawał drąga - powiedział - i podważę nieco to cielsko - zaproponował. Szept zaś w tym czasie powoli dochodził do siebie i próbował się wysunąć spod cielska z mizernym skutkiem. - Jest tam jeszcze kto? - Syknął niezbyt głośno, nie miał na dobrą sprawę pojęcia czy wygrali, czy przegrali. Chociaż kiedy padał, został wśród jatki tylko jeden gigant, osaczony najemnikami. - Żyjesz? - upewnił się zgoła niepotrzebnie Randal. - Poczekaj, zaraz cię wyciągniemy! - obiecał. - Ta, jeszcze - odpowiedział Gary ledwo żywy. - To koniec atrakcji? - Brzoskiwnia rozejrzała się wokoło, jakby z gruzów miały wyskoczyć kolejne legiony zielonoskórych. Nie dopatrzywszy się ich jednak, wróciła do spraw bardziej przyziemnych. Verinowi - choć ledwo go znała - należał się honorowy pochówek, jak każdy z kompanii, kto oddał życie na służbie. Tym jednak można było się zająć dopiero wtedy, kiedy inne, bardziej naglące sprawy zostaną satysfakcjonująco zakończone. Na przykład sprawa ulicznika, za którym kobieta rozejrzała się uważnie, czy czasem nie dał dyla, korzystając z zamieszania. Sprawa Garego... w której w ogóle nie czuła się kompetentna, zakrzyknęła więc do Etsy, żeby pomogła magowi z trupem olbrzyma. No i na sam koniec sprawa ostroucha, który na kilometr śmierdział lasem, co w środku miasta i obecnej sytuacji nie nastrajało Brzoskwini pozytywnie do nowego znajomego. Zresztą, do elfów nigdy nic ją nie nastrajało pozytywnie. - A ty kto? Za dużo sztormów przeżyłam, żeby wierzyć w szlachetnych rycerzy, którzy zjawiają się w ostatnim możliwym momencie, żeby ratować niewinnych i umacniać serca maluczkich. Szczególnie jeśli tak bardzo walą igliwiem... - pociągnęła demonstracyjnie nosem, krzywiąc się wyraźnie. Elf zaśmiał się krótko, kiedy wysłuchał długiej przemowy Brzoskwini. Spojrzał na nią, wciąż stojąc przy przygniecionym najemniku. - Czy to dlatego powypadały ci wszystkie włosy? - spytał spokojnie, przyglądając się jej. - Śmiem twierdzić, że przeżyłem nieco więcej, niż ty, łysa kobieto o ciętym języku. Z tego względu nie śpieszno mi tak do negatywnej oceny swoich rozmówców, w szczególności, kiedy ci oferują swoją bezinteresowną pomoc. Jeśli uważasz, że za moim postępowaniem kryje się coś niecnego, to sama musisz skrywać jakieś haniebne cele. Zmarszczył na moment brwi, jakby nad czymś się zastanawiał, po czym jego twarz znów przybrała pogodnego wyrazu. - Zbyt dużo czasu spędziłem pośród podobnych tobie, krótkoucha, bym przesiąknięty był zapachem igliwia. Być może masz problem z węchem lub minęłaś się z zawodem, a twoje miejsce jest wśród trup aktorskich - powiedziawszy to, spojrzał ponownie na przygniecionego mężczyznę. - Uważam, że powinniśmy najpierw zająć się waszym przyjacielem, odkładając na później kulturalną wymianę poglądów dotyczących cudzej woni. - Pierwsze mądre słowa! - warknął Randal. - Skończcie gadać, a pomóżcie mi, póki jeszcze mamy szansę... - Potem pogadamy, dziuplojebco... A na razie... - najemniczka zrobiła charakterystyczny gest, świadczący o tym, że za grosz nie ufa słowom elfa o czystych intencjach. Kiedy oddalała się w kierunku przygniecionego Garego, by z niechęcią pomóc Randalowi, elf mógł jeszcze usłyszeć jak kobieta mruczy pod nosem: - Jak świat światem nigdy nie będzie pokoju między elfem i krasnoludem... jeszcze czego... Wyciągnięcie dhampira spod cielska zwalistego olbrzyma wzgórzowego było dość czasochłonnym zajęciem. Nie pomagał przy tym fakt, że najemnikom trudno było powstrzymać się od śmiechu i głupich żartów, o które aż prosił się przygnieciony wojownik. W końcu najemnicy wzięli się w garść, chwycili za wystającą rękę Gary’ego i pociągnęli z całej siły, dbając przy tym by nie wyrwać jej ze stawów. Najpierw wyłoniła się posiniała z braku powietrza główka dhampira, a chwilę później reszta ciała... Gdy już wydobyli Szepta na światło dzienne spod trupa, ten otrzepał się niemrawo i poprawił kapelusz na głowie. - Nie śpieszyło wam się za bardzo, co? - Rozejrzał się rozkojarzonym spojrzeniem po pobojowisku i użył na sobie różdżki ponownie. Dopiero po tym poszukał miecza i włożył go do pochwy, oczyściwszy wcześniej z posoki. *** Do zebranych przy ciele olbrzyma najemników podeszła uratowana wcześniej dziewczynka. Była młodsza od Nel, chociaż bardzo ją przypominała - jej oczy skrywały tą samą charakterystyczną “dzikość”, która wyróżniała ją od innych dzieci, wychowywanych przez swych rodziców. - Dziękuję… - pisnęła cichutko, po czym podeszła do Brzoskwini i uczepiła się jej nóg, cały czas nie spuszczając z oczu reszty jej towarzyszy. Była przerażona i cała dygotała z zimna. - To twoi koledzy? - Zapytała niepewnie, kurczowo trzymając się jej spodni. Mały szkrab przyklejony do nogawki lekko burzył najemniczce starannie pielęgnowany wizerunek “twardej baby”, ale postanowiła - głównie na użytek elfa - udowodnić, że takie ckliwe obrazki nie robią na niej żadnego wrażenia. - Tak się przytulasz, bo pewnie chcesz mi zwinąć sakiewkę, mhmh...? - zagadnęła, ostrożnie gładząc dziecko po brudnych kudełkach - To mój gang bardzo groźnych przestępców - wyjaśniła - No, może oprócz dwójki z nas. Podpowiem ci, ze jedno z nich jest rude, a drugie ma spiczaste uszy. Oni nie są ani moimi, ani twoimi przyjaciółmi, ale reszta jest. - Brzoskiwnia zdjęła z ramion płaszcz i przykryła nim dziecko, kucając przy nim i ostentacyjnie udając, że reszty kompanii wcale tam nie ma i nie są świadkami jej dobroci. - Jak się w ogóle nazywasz, mała....mały...małe stworzenie? Komuś jeszcze udało się uciec? - Naria, ale mówią na mnie Mysza, bo jestem szybka i zwinna… - odparła dziewczynka z wyraźnie słyszalną nutką dumy w głosie, lecz zaraz szybko posmutniała, gdy tylko zapytano ją o innych ocalałych Wróbli. - Nie wiem - odparła, po czym opatuliła się szczelniej płaszczem, który otrzymała od Brzoskwini. Był dla niej zdecydowanie zbyt duży i spod kaptura można było ujrzeć tylko jej błyszczące od łez oczka. - Widziałam tylko jak niektóre dzieci skakały przez okno zanim otoczyły nas płomienie. Później ściany zatrzęsły się wokół mnie i… - ucichła nie będąc w stanie zdusić w sobie silnych emocji. Po chwili zebrani wokół niej najemnicy usłyszeli jak cichutko płacze. - ...i cały dom zawalił się, żywcem pogrzebując wszystkich moich przyjaciół. Mnie się udało wydostać... Całą noc próbowałam ich odkopać. Słyszałam ich krzyki, ale one też w końcu ucichły… - Macie jakiegoś nekromantę pod ręką? Zrobiłoby się z tych gigantów zombie i odkopało zwałowisko, zobaczyło, czy ktokolwiek jeszcze tam żyje - zaproponował Szept. - Okropny pomysł - stwierdził Randal. - Chociaż cel, teoretycznie przynajmniej, szczytny. - Nie zmienia to jednak faktu, że pod tymi gruzami wciąż mogą znajdować się dzieci, którym jeszcze można pomóc - wtrącił się elf, poprawiając kaptur, by lepiej móc przyjrzeć się okolicy i jednocześnie bardziej odsłaniając swoją smukłą twarz. - Mogły stracić przytomność, co tłumaczyłoby brak nawoływania. Jeśli istnieje choć cień szansy na uratowanie kolejnego dziecięcego istnienia, zamierzam podjąć działanie, nawet jeśli oznaczać to będzie samotne grzebanie w gruzach. Nie skreślaj swoich małych przyjaciół tak szybko, ludzkie dziecko - zwrócił się do Myszy, spoglądając na nią badawczo. - Gdybym ja tak łatwo się poddawał, to pewnie nie uratowałbym przed śmiercią tej dziewczynki, która powoli dochodzi do siebie pod stałą opieką mojej przyjaciółki. Kto wie, może to jedna z twoich znajomych? Na koniec uśmiechnął się lekko, po czym odwrócił wzrok w stronę pobojowiska, jakby już zaczął wypatrywać za żyjącymi ofiarami tej masakry. - Masz jednego niedobitka w domu? Gratulacje, to teraz może faktycznie jak któryś ma przygotowane zaklęcie, ożywcie truchła, jak nie, to mogę się na chwilę powiększyć i spróbuję nieco głazów poprzerzucać, ale ty mała musisz mi pokazać gdzie jest szansa że jeszcze ktoś żywy będzie - rzucił słaniający się mocno na nogach Gary. - Zjawiasz się razem z dźwiękiem orczego rogu, teraz okazuje się, że masz dziecko w domu... - Brzoskiwnia splunęła na ziemię, spoglądając na elfa z powątpiewaniem - I jesteś tak chętny do pomocy, że aż się lepisz od słodkości. Jak na mój prosty, marynarski rozum to ze wszech miar podejrzane - ziewnęła. - Pewnie to “dziecko” okaże się łysym asasynem z krzywą mordą, co? Stawiam wszystkie moje włosy, że usiłujesz wprowadzić nas w pułapkę... ale co tam. Chodźmy! Będzie zabawnie. Pamiętaj tylko, że jak coś mi się nie spodoba, to giniesz pierwszy, elfie! - wyszczerzyła zęby, jakby ta obietnica sprawiała jej mnóstwo radości. - Nie musisz iść, jeśli nie chcesz. Nikt z was nie musi. Właściwie to umknął mi moment, w którym kogokolwiek z was zapraszałem do siebie - odparł spokojnie elf, nie odwracając wzroku w stronę opryskliwej kobiety. Wciąż starał się wypatrzeć jakichś śladów ocalałych. - Natomiast wasz towarzysz ma całkiem rozsądny pomysł - zwrócił się po chwili milczenia. - Niestety, nie jestem w stanie pobudzić do życia ciał olbrzymów, lecz mogę zaoferować uleczenie ran, gdyż widać, że ledwo trzymasz się na nogach. - No to nie wiem na co czekasz, zabieraj się do roboty. - Rzucił krótko Szept, jakoś nie był na siłach na dłuższe dysputy. Olbrzym solidnie dał mu się we znaki. Elf bez słowa podszedł do najemnika i wyciągnął wolną dłoń ku niemu, kładąc ją na jego ramieniu. Przymknął oczy i po chwili spomiędzy smukłych palców druida zaczęło uciekać jasne, wręcz oślepiające światło. Blask rozpłynął się po całym ciele rannego mężczyzny, lecząc poniesione w walce obrażenia. - Powinieneś poczuć się lepiej - oznajmił elf. - Czy ta osoba z kuszą również jest waszą przyjaciółką? - spytał już wszystkich, gdy tylko zobaczył skrytą wśród cieni sylwetkę uzbrojonej osoby, niewątpliwie niewiasty. - O, nasza zguba - powiedział Randal, spoglądając we wskazanym przez elfa kierunku. - Nie będziemy musieli biegać po mieście i szukać Etsy - dodał, kierując te słowa pod adresem Brzoskwini. Co prawda nie spodziewał się, że rudowłosa wróci, ale - jak się okazało - niespodzianki czasami były miłe. Gary pozwolił nieznajomemu podejść i rzucić na siebie zaklęcie. W najlepszym wypadku, elfik chciał dobić dhampira i szykował jakieś krzywdzące zaklęcie, co zaowocowałoby niespodzianką i zdziwieniem na jego twarzy. Niestety długouchy najwyraźniej chciał go normalnie uleczyć. Szept miał z tym problemy od dawna. Obecnie nie aż takie jak kiedyś, ale… magia lecząca nie działała na niego zbyt dobrze. Jego twarz wykrzywił spazm bólu, a na policzku powstał bąbel ze skóry, który zaczął się powiększać i dymić, by na koniec wyparować. To zapewne nie było jedyne miejsce gdzie taki efekt nastąpił, ale resztę zakrywała zbroja i ciuchy. Jednak już po dwóch oddechach Szept wyglądał normalniej. Poobijany, ale normalniej. - Ty chory skurwysynu. Masz szczęście że się urodziłem o świcie, inaczej byś mnie tym zabił - wychrypiał Gary. - Jak rzeźnik, łatać dhampira pozytywną energią. - Dodał dla wyjaśnienia, żeby reszta nie zdecydowała się rzucić na elfa. - Powinniśmy już iść… - powiedziała dziewczynka niespokojnie spoglądając na dogasający kopiec zgliszczy przed nią. - Narobiliśmy sporo hałasu, a od zielonych aż roi się w okolicy. Jeśli nie dacie rady nikogo uratować, to chociaż pozwólcie mi zobaczyć się z jedyną ocalałą... Panie elfie, czy mówiła jak ma na imię? - Zapytała z nadzieją w głosie. - Do tej pory nie odzyskała jeszcze przytomności - odpowiedział, zwracając wzrok w stronę dziecka. - Jej stan jest stabilny. Tak jak już wspominałem, dochodzi do siebie, co może zająć trochę czasu po tak traumatycznych wydarzeniach. Miejmy nadzieję, że wkrótce wybudzi się ze snu. W ręce Brzoskiwni “magicznie” pojawił się nóż, kiedy ze skóry Szepta zaczął się unosić dym. Może i nie znała się na magii, ale to raczej nie był pozytywny efekt... Gotowa była zacząć “przekonywać” elfa za pomocą zimne stali, że chyba Garemu należy się lepsze traktowanie, ale po słowach najemnika tylko pacnęła się dłonią w czoło. - Nie przejmuj się, Gary. Pewnie nie miał nic złego na myśli... po prostu elfowie to kretyni. Niezależnie za co się biorą, zawsze muszą skiepścić. Pewnie znajdziemy to biedna “ocalone” dziecko martwe, bez kropli krwi, bo idiota przeczytał, że jej puszczanie pomaga i trochę go, kurwa, fantazja poniosła. - schowała zamaszystym ruchem nóż w cholewę i pokłoniła się komicznym gestem przed ostrouchym - A tak w ogóle dziękujmy, krynico mądrości, że udało ci się nas odróżnić od orków, i nie walnąłeś nas piorunem. Choć po tym, co uskuteczniasz, sądzę, że to był po prostu szczęśliwy przypadek... Przypuszczenia Randala sprawdziłyby się w każdym innym miejscu niż ta właśnie okolica. Etsy zwiałaby w pierwszej możliwej okazji, lecz po walce z orkami i olbrzymami wróciła z podkulonym ogonem. Szybka matematyka była niepodważalna. W uliczkach, gdzie można spotkać grupy mordujących wszystko co życie orków, większe szanse na przeżycie miała wśród swoich oprawców. Dziewczyna zbliżała się ostrożnie trzymając nieporadnie kuszę. Przy jednym ze zwalonych głazów przystanęła. Była prawie obsrana ze strachu a widok ciała Verina jeszcze bardziej ten stan pogorszył. - Zwyrodnialcy! - zaczęła drżącym głosem. - Był jednym z was! Chcecie go tak zostawić? Należy mu się pochówek! - To go weź na plecy - mruknął Randal. - Albo przygotuj jakieś nosze. Tyle chyba umiesz, prawda? On sam co prawda również uważał, że Verinowi należy się odpowiedni pochówek, ale wyzywanie ich drużyny od zwyrodnialców było zdecydowną przesadą. Nie oni zabili Verina i nie oni wybili wszystkie Wróble. - Dziewczyno, ty żeś jeszcze zwyrodnialca chyba nie widziała. Martwi mogą poczekać aż się żywi poskładają do kupy i będzie czas - rzucił cierpko Szept. - Jeszcze się nigdzie nie wybieramy. On też - wskazał na martwego szermierza. - Nie widziała, nie widziała... a chce zobaczyć? - Brzoskwinia uśmiechnęła się paskudnie i szeroko, jakby Szept opowiedział jakiś zacny dowcip - O, tu masz! - wskazała palcem na elfa. - Jak ktoś ta długo żyje, to na przykład zwykła miłość między mężczyzną a kobietą go nudzi i próbuje wszelkich perwersjów, nawet tych najbardziej zbereźnych i chorych. Na przykład seksów z rudymi. Ja bym uważała na twoim miejscu... - poruszała znacząco namalowanymi brwiami pod adresem Etsy, a potem ziewnęła rozdzierająco. Stanie i gadanie przy tej hałdzie gruzu i trupów zwyczajnie zaczynało jej się nie podobać. Elf puścił mimo uszu kąśliwe uwagi łysej kobiety. Skoro miała tyle energii, by wiecznie memłać jęzorem, to równie dobrze mogła pomóc przeczesać teren w poszukiwaniu ocalałych. - Jeśli nic już tutaj nie wskóramy, to proponowałbym spełnić życzenie dziewczynki - odezwał się do pozostałych, kiedy nie było już czego szukać na pobojowisku.. - Być może będzie w stanie rozpoznać uratowane wcześniej dziecko. Zgrabnie zeskoczył z góry gruzu na brukowany chodnik i naciągnął kaptur. - Rozumiem, że w takim wypadku zmuszony jestem też i was ugościć - powiedział po chwili, wygładzając fałdy tuniki. - Niech więc i tak będzie. Niektórym przyda się chwila wytchnienia i ziółka na uspokojenie - dodał, uśmiechając się pod nosem i ruszając w stronę, z której wcześniej przybył. - Chodźmy więc - powiedział Randal. - Później tu wrócimy - dodał. Dhampir na te słowa jedynie wzruszył ramionami, zabrał jeden z zębów olbrzyma na pamiątkę i przygotował się do drogi. Ostatnio edytowane przez Warlock : 05-06-2015 o 21:21. |
25-06-2015, 17:38 | #44 |
INNA Reputacja: 1 | Doc; Warlock x Nami Powoli dogasające palenisko z trudem oświetlało pogrążające się w coraz to gęstszym mroku pomieszczenie, które służyło za kuchnię i jadalnię. Gospoda pod Upadłą Wieżą była cichym i przytulnym miejscem, i choć znajdowała się w najbardziej przeludnionej dzielnicy Neverwinter to rzadko miewała gości. Była swoistym klubem, do którego wstęp mieli tylko nieliczni. Otoczonym przez zrujnowane kamienice, zgliszcza i popioły Rzecznego Kwartału lokalem, gdzie od czasu do czasu zbierali się agenci Harfiarzy oraz objęci ich protektoratem goście. Także i tym razem miało dojść do ważnego spotkania; z każdą mozolnie upływającą chwilą pogrążona w ciemnościach karczma wracała do życia... Z początku jedynym źródłem światła były rozgrzane do czerwoności kamienie w palenisku oraz kilka niemalże kompletnie wypalonych świec, zaś samo pomieszczenie wyglądało tak jakby jego poprzedni bywalcy przerwali nagle ucztę i wyszli zapalić, po czym już nigdy nie wrócili, o czym świadczyć mogła dość gruba warstwa kurzu zalegająca na bogato zastawionym stole. Wraz z pojawieniem się w pomieszczeniu wysokiego elfa, ogień z paleniska buchnął żywnym płomieniem, a rozwieszone w każdym kącie świece same z siebie zapaliły się przeganiając swym blaskiem ostatnie zalegające cienie. Znajdująca się tuż obok paleniska miotła uniosła się na kilka cali w powietrze jak zaklęta, po czym zaczęła dokładnie zamiatać podłogę tak jakby ktoś niewidzialny się nią posługiwał. Mijały kolejne długie minuty, a gospoda pod Upadłą Wieżą powoli wracała do swego dawnego blasku. Odziany w kunsztownie wykonane szaty elf o oczach srebrzystych jak nurt górskiego strumienia, usiadł przy długim stole tuż obok paleniska. Łokciem oparł się o oparcie swego krzesła, a drugą dłonią zaczął bębnić palcami o drewniany blat. Zaniecierpliwiony, skrzyżował nogi na kolanach. Theadalas rozglądał się krytycznym wzorkiem po wciąż, w jego mniemaniu, dalekim od ideału pomieszczeniu. Spodziewał się ujrzeć lada chwila swego gościa i nie chciał jej przyjąć w tak obskurnie wyglądającym miejscu, tym bardziej, że jej dotychczasowe, sielankowe życie opływało w luksusach godnych najbardziej wpływowej arystokracji. Poniekąd chciał zrobić na niej wrażenie, ale nie na tym kończyły się jego obawy. Sporo ryzykował zapraszając do swej siedziby córkę potężnego magnata, który trząsł całym miastem. Gdyby ktoś ją śledził… Nie, nie chciał zadręczać się ponurymi myślami. Zgodził się na spotkanie w jedynym prawdziwie dyskretnym miejscu w Neverwinter, tylko dlatego, że zżerła go ciekawość. Siedząc w kompletnej ciszy, przerywanej jedynie przez sporadyczne odgłosy strzelającego w kominku drewna, Theadalas zastanawiał się czego może ode niego żądać tak wpływowa kobieta... i co on może na na tym zyskać… *** Opuszczając swój rodzinny dom nie do końca była pewna, co powinna zrobić. Naturalnie wiedziała, co chce, ale niekoniecznie, co powinna. Dlatego też szła na miejsce spotkania nie do końca pewna, choć nadzwyczaj ostrożna. Każda osoba mogła okazać się jej wrogiem i zdrajcą, każdy nawet z początku praworządny, mógł ją zdradzić dla garści monet lub jakichś przywilejów. Miała ciężko w życiu, choć przeciętny chłop zaśmiałby się jej w twarz i splunął pod nogi. W końcu kto uwierzy takiej osobie jak ona, że miała ciężko, że w ogóle mogłaby dalej mieć ciężko? Większość wręcz spojrzałaby na nią z pogardą. Nie mogła się przyznać do tego kim jest, skąd pochodzi, jakie ma nazwisko. Mogła jedynie coś wymyślić, powiedzieć jak ma na imię, pokazać twarz, gdyż pierwszemu lepszemu nie była ona znana, tylko zaufanym osobom jej rodziciela. Gdy znalazła się w umówionym miejscu, ściągnęła z głowy kaptur koloru kasztanowego i rozejrzała się swoimi orzechowymi oczami po pomieszczeniu. Z początku przykuła wzrok, jej uroda była zauważalna, włosy zadbane, kręcone i brązowe, dłonie delikatne o smukłych, długich palcach i zadbanych paznokciach. Jej nosek był szlachecki, usta pełne, wyraziste i kuszące. Jej mimika nie zdradzała niepewności, a bynajmniej. Wydawało się, jakby zadzierała nosa, była wyniosła, arogancka, zupełnie jakby myślała, że jest najpiękniejsza i najmądrzejsza. - Witam. - miły ton głosu rozwiał wszelkie wątpliwości. Nie była wcale naburmuszoną księżniczką, brzmiała naprawdę uprzejmie i ciepło, wręcz delikatnie. Mężczyzna mógł przez chwilę zwątpić, zastanowić się, co taki “aniołek” robi z nim przy jednym stoliku. Jeszcze gdy zbliżała się do niego dojrzał hipnotyzujące kołysanie się jej bioder, a kiedy przystanęła patrząc na niego z góry, swoim urodziwym obliczem na chwilę sprawiła, że zaniemówił. - Mogę? - spytała pokazując krzesło i nie czekając na odpowiedź, zajęła miejsce. Westchnęła głęboko, a podczas tej próby nabrania powietrza jej klatka piersiowa uniosła się delikatnie. Kobieta podparła brodę na swoich złączonych rękach, które oparte były łokciami o blat stołu, zaś wzrok, jakby zagubiony, wbiła w drewnianą i brudną posadzkę karczmy. Wyglądała jak dama w opałach, chyba powinna popracować nad kamuflażem, jeśli chciała udawać przytępawą prostaczkę ze wsi. - Nazywam się Sophie. - przedstawiła się, choć nie była pewna, czy to potrzebne. Tego nauczyła ją zwykła kultura. Zapewne mężczyzna nie tylko znał jej imię, czy też po prostu pamiętał. Wiedział kim jest, jako jedna z niewielu osób i to właśnie było najgorsze. Przez to czuła się taka niepewna, zdezorientowana, może i nawet zahukana przez całą tę sytuację. W normalnych warunkach byłaby silną kobietą, która wiedziałaby czego chce od życia, jednak dziś czuła się po prostu zagubiona w tym wszystkim, może to przez tę awanturę z ojcem, który właśnie ją uderzył? Przypominając sobie o tym oparła obolały policzek o dłoń, tak aby go zakryć. Nie była pewna, czy jest tam siniak, zaczerwienienie czy cokolwiek, ale wolała być przezorna. Nie chciała się tłumaczyć, nie chciała też wzbudzać litości. Miała swoje idee, swój honor i dumę i mimo, iż teraz sprawiała wrażenie księżniczki w opałach, wcale nie chciała być tak traktowana. - Theadalas Naerdaer - przedstawił się w odpowiedzi elf, pozwalając sobie chwycić ja za dłoń w szlacheckim geście i ucałować. - Twe nazwisko jest mi dobrze znane, pani - odparł zajmując z powrotem swoje miejsce. - Natomiast nie do końca znany jest mi cel, dla którego przybywasz do mnie. Czyż nie jest to zbyt niebezpieczne miejsce dla takiej damy? - Zapytał uprzejmie, starając się przy tym nie obrazić dziewczyny tym dość zuchwałym pytaniem. Kto wie jakie talenty skrywała? Jej subtelny uśmiech nie zdradzał żadnych tajemnic, jakie mogły się kłębić pod burzą jej brązowych, lśniących czystością pukli. - Jeśli mogłabym mieć prośbę - zaczęła spokojnie, jakby z nieśmiałością spuszając wzrok na chwilę w dół, aby przy kolejnych słowach, móc go unieść i spojrzeć swymi orzechowymi tęczówkami na mężczyznę - Proszę, mów mi po imieniu. - dokończyła, a uśmiech na jej twarzy nie przekraczał szerokością pewnych granic, był jakby kontrolowany i wyuczony, co wcale nie oznaczało, że nieszczery. Z początku chciała zaproponować coś do jedzenia, jednak przemknęło jej przez głowę, że mężczyzna mógłby poczuć się niezręcznie. W końcu nie była to codzienna sytuacja, by kobieta opłacała posiłki i choć dla Sophie pieniądze były najmniejszym problemem, nie odważyła się spytać elfa o zgodę na zapłatę za strawę. Przez to zamyślenie między nimi nastała chwila ciszy i mimo, iż mogło się wydawać, że Sophie zastanawia się nad doborem słów, ona po prostu myślała nad tym, co wypada. Jednak Kwartał nie był Enklawą, a ona mimo licznych ucieczek nie zdążyła przywyknąć do zwyczajów tu panujących. Zapewne dlatego, że zawsze stroniła od ludzi, działając na własną rękę. Teraz jednak z odwagą patrzyła na mężczyznę, co do którego miała nie lada prośbę. Zdjęła ręce ze stołu, odsłaniajac tym samym policzek, chowany wcześniej przez dłoń, jednak być może w tym lichym świetle świec nie było widać żadnego śladu po uderzeniu od silnej, męskiej ręki. - To nie pierwszy raz, kiedy opuściłam dom. - zaczęła ciężko wzdychając i przeniosła wzrok gdzieś w bok, omiatając ściany karczmy, stoliki, krzesła, podłogę. Nie pamiętała czy kiedykolwiek wcześniej tutaj była. - Jednakże dopiero niedawno usłyszałam o waszej organizacji. Zazwyczaj działałam na własną rękę, jestem łuczniczką. - kontynuowała, a jej bystre oczy ponownie spoczęły na twarzy rozmówcy. - Chcę dołączyć. - oznajmiła stanowczo tonem, który nie znosi sprzeciwu. Choć nie była arogancka ani wyniosła, miała w sobie swego rodzaju magnetyzm, coś co innym sugerowało, by pozwolić jej na wszystko, czego tylko pragnie. Zresztą, jej prośba nie była znowuż taka wygórowana. Zaskakująca, to prawda. - Chcę pomagać jak najlepiej umiem, a przy okazji może mogłabym i schronienie u was uzyskać. Fakt, że możecie mieć przeze mnie kłopoty w późniejszym czasie, jeśli ktoś mnie rozpozna… Jednakże przysięgam, że wyprę się jakobym otrzymała od was jakąkolwiek pomoc w ucieczce i skrywaniu swojej tożsamości. Nie będziecie mieć kłopotów, jeśli też sami, w krytycznej sytuacji, wyprzecie się mnie. Zaś ja nie będę miała wam tego za złe. Wrócę, gdy ucieknę ponownie. - zakończyła z poważną miną, kącik ust nawet jej nie drgnął w kierunku choćby najmniejszego uśmiechu. Nie miała powodu by się śmiać, niby jaki? Dopiero starała się odzyskać życie, zmienić je, odwrócić bieg. Policzek dopiero teraz zaczął piec bardziej, a może dopiero teraz zaczęła to czuć? W karczmie było ciepło, jednak Sophie nie chciała zdejmować płaszcza, odsłaniać się. Starała się wręcz, by nikt prócz jej rozmówcy, nie widział jej twarzy. Prośba, z którą zwróciła się do niego dziewczyna mocno wybiła go z rytmu. Wręcz spojrzał na nią z niedowierzeniem, zastanawiając się czy nie był to jakiś ponury żart. Córka wpływowego magnata przychodzi nagle do niego prosząc nie tyle o schronienie, co o członkostwo w organizacji, która była powszechnie znana ze swej neutralności - przynajmniej w jej politycznym aspekcie. Elf pstryknął palcem, a do stołu przyleciały pozłacane kielichy wypełnione czerwonym winem. Chwilę później pojawiła się też ciepła strawa, której aromatyczna woń wypełniła całe pomieszczenie. - Porzuciłaś wygody szlacheckiego życia dla tego? - Powiedział wymownym ruchem głowy wskazując okno, a właściwie ponurą scenerię za szybą; zrujnowane kamienice, w których egzystowały (bo życiem tego nazwać się nie dało) tłumy obszarpanych ludzi, tak biednych i obdartych z godności, że każda przetrwana noc była dla nich błogosławieństwem. Theadalas chwycił do ręki kielich z winem, gestem dłoni zapraszając dziewczynę do uczynienia podobnie. Upił mały łyk, nie spuszczając ze swych srebrzystych oczu Sophię, która dumnie wytrzymała jego badawcze spojrzenie. - Dlaczego? - Dodał po chwili, w głębi duszy modląc by to co dziewczyna opowiada okazało się w całości prawdą. Chciał jej pomóc, tym bardziej, że widział w tym płynące korzyści, ale obawiał się, że dłuższe ukrywanie jej w tym miejscu będzie dla nich obu zbyt niebezpieczne. Wplecione w ściany zaklęcia skutecznie tłumiły wszelkie próby magicznego szpiegostwa, ale sprytny czarodziej po żmudnych poszukiwaniach dość łatwo mógł powiązać ze sobą fakty, albowiem nałożone na to miejsce osłony tworzyły czarną dziurę w eterze i były jednym z nielicznych w Neverwinter miejsc, w którym ścigana osoba mogłaby znaleźć bezpieczne schronienie. A to samo z siebie było dobrą wskazówką… - Wszyscy chcą się wydostać z tego miejsca, a ty tu przybywasz z własnej niewymuszonej woli. Naraziłaś się na gniew władz miasta? Trzeba być desperatem albo głupcem, by zechcieć tu mieszkać... Sophie dyskretnie zerknęła w stronę okna, na które wskazywał mężczyzna. Mimowolnie na jej ustach pojawiła się nieokreślona ulga, a sama kobieta westchnęła bezgłośnie. Jedynie jej klatka piersiowa uniosła się wysoce, po czym zaczęła niespiesznie powracać do swojej początkowej pozycji. Nic nie odpowiedziała. Nie oczekiwała zrozumienia od kogoś, kto nie mieszkał w Enklawie. Wiedziała, że każdy powie, że jej się po prostu poprzewracało w dupie i zwyczajnie jest kapryśna. Bo inni daliby sobie rękę uciąć by się z nią zamienić. Nie spodziewała się, że ktoś z Kwartału będzie potrafił postawić się w jej sytuacji, być na jej miejscu. Biorąc pod uwagę różnice między Enklawą a Kwartałem, które były wręcz przepaścią nie do przeskoczenia, można było przypuszczać, że “empatia” nie zadziała. Bo na pierwszy rzut oka, naprawdę nie dało się zrozumieć tej dziewczyny i pewnie nawet jakby rozrysowała na kartce wszystkie swoje obiekcje, to i tak nie otrzymałaby poparcia ludzi niższych sfer. Czuła się w tym wszystkim samotna. Theadalas unosząc kielich musiał mieć świadomość, że Sophie nie odmówi. Nie dlatego, że była alkoholiczką, której rozum zalany był gorzałą, a z czystej kultury. Pierwszy kieliszek po prostu wypadało wypić, tak samo jak podczas toastów nikt prócz brzemiennych nie odmawiał. Nie ukazując swojej niechęci, uniosła kielich wypełniony szkarłatnym trunkiem i obejmując wargami jego metalowy brzeg, przechyliła delikatnie w kierunku swych ust. Mały łyk w zupełności wystarczył, by nie urazić towarzysza, a i by nie robić nic wbrew samej sobie. Może gdy już będzie pewna swego schronienia i zajęcia, to upije się chętnie, ale to już z radości. Wtedy będzie co świętować, teraz po prostu czuła się jak zwykły, bezbronny rolnik, otoczony przez zgraję orków, którzy chcą go… “Dlaczego?”, pytanie to rozbrzmiało w jej zakłopotanej głowie. Z zamyślenia wykrzywiła usta i zagryzła lekko dolną wargę. Jej wzrok znowu pobłądził po ścianach gospody, zaś kielich trzymany wciąż w uścisku jej szczupłych, zadbanych palców dłoni, przytknęła do piekącego policzka. Chłód metalu okazał się być przyjemnym ukojeniem, aż kobieta na chwilę przymknęła oczy, delektując się tą krótkotrwałą ulgą. Nie zdążyła odpowiedzieć, gdy zabrzmiały dalsze słowa. Sophie zaśmiała się niemal niesłyszalnie, a po tym śmiechu zostały jedynie uśmiechnięte w subtelnym tonie, usta kobiety. - A więc jestem głupcem. - oznajmiła i tym razem uśmiech nie schodził jej z twarzy. Nie spodziewała się zrozumienia, nie oczekiwała nawet tego, że ktokolwiek będzie miał logiczny i rozsądny pomysł na to, czemu zrobiła tak, a nie inaczej. Tym razem kobieta potrzebowała wziąć łyk wina, a nawet wypić wszystko co miała. Nie tyle dla odwagi, co dla stłumienia własnej irytacji i rozpaczy, która dla każdego pozostawała zagadką. - Nikt nie zna mojego ojca tak jak ja go znam. On jest wystarczającym powodem, dla którego mogłabym chcieć zmienić własne życie. Ale nie. Nie robię tego z względu na jego surowość, jego twardą rękę. To nie jest jeden z tych ojców, który potrafi stłumić swoje emocje, swoją agresję - Sophie zadarła nos w górę i z cichym brzdąknięciem odstawiła kielich z powrotem na blat stołu. Założyła nogę na nogę chyba bardziej z przyzwyczajenia, a jej plecy wyprostowały się i w końcu swoją postawą zaczynała przypominać kogoś, kto zna swoją wartość - Ale nie mam mu za złe tego, jaki jest. Wystarczy, że inni odwracają się od niego. Ja po prostu chcę żyć po swojemu, chcę robić coś dla innych, bo to sprawia, że czuję się lepiej. Nie jest to forma odpokutowania czyichś win, nie chcę byś tak myślał. Ja po prostu pragnę wybrać własną drogę, a wy nie jesteście osobami oceniającymi innych. Wasz neutralny stosunek sprawia, że nie czuję się jakbym była między młotem a kowadłem, mój wybór staje się uczciwy w stosunku do mojej rodziny, a to co robicie, jest również ideą mojego sumienia jak i rozumu. Sądzę, że każda młoda osoba, żyjąca w Enklawie czy też Kwartale, ma prawo do wyboru, kim pragnie być, ale zawsze to prawo jest im blokowane przez czynniki od nich niezależne. Jestem dokładnie taka sama. Jako człowiek. - dokończyła, a jej melodyjny głos sprawił, że mężczyzna mógł poczuć się, jakby ktoś ciepły sercem czytał mu opowieść na dobranoc. Jej kobiecy ton głosu był ukojeniem dla uszu i czasami słuchając go, można było zapomnieć treści przemowy. Istna hipnotyzacja, zwieńczona bystrym spojrzeniem, jej pięknych, orzechowych ocząt, których ciemny kontur tęczówek sprawiał, że stawały się one ciekawym zjawiskiem, od którego ciężko było odciągnąć wzrok. Tym bardziej jeśli te tak odważnie spoglądały w oczy rozmówcy, jakby chcąc wymusić na nim swoje racje. A racje te nie były wcale takie głupie. - Nie zgodzisz się ze mną, że gdyby nie pochodzenie, byłabym takim samym człowiekiem? Każdy ma coś, co go blokuje przed rozwinięciem skrzydeł. Moją blokadę znasz, Theadalasie. Słowa jakimi uraczyła go Sophie wywarły na nim spore wrażenie. Ta piękna kobieta miała w sobie wiele odwagi, więcej niż niejeden mąż, u boku którego Theadalas miał przyjemność walczyć. Rzeczny Kwartał to był inny świat; pogranicze rozpaczy w cieniu murów wznoszącej się cywilizacji. Pogrążone w anarchii miejsce, które od lepszego świata odgradzało ledwie kilka metrów litej skały. Istniało tylko dlatego, że dla Dagulta Neverembera, tyrana z górnego miasta, było pozbawionym wartości, nie przedstawiającym żadnego strategicznego potencjału terenem. To tu rodziły się rebelie, tu mieszkali separatyści oraz orkowie pod rządami swego żądnego krwi władcy, Vansiego Bloodskulla, który stanowił najsilniejszą względem władz miasta opozycję, ale nie mogąc pojednać ze sobą lokalnych mieszkańców nie był w stanie im zagrozić. Pomiędzy tymi wrogimi sobie siłami stali zwykli ludzie, głównie imigranci z północy. Po upadku Luskan i wielu innych cywilizacji, które ongiś błyszczały jak latarnia pośrodku morza wzburzonej ciemności, do Neverwinter napłynęły dziesiątki tysięcy uchodźców. Najbogatsi z nich dostali się do górnego miasta, lecz cała reszta musiała w kompletnym upodleniu pomieścić się w zrujnowanej dzielnicy, gdzie przemoc rodziła przemoc, a władzę sprawowali ci, dla których ludzkie życie nie miało względnie żadnej wartości. Za murami miasta, pasmo terenów leżących między Neverwinter, a Górami Grzbietu Świata już dawno pochłonęła ciemność, która dziś wdzierała się coraz głębiej na południe zagrażając mieszkańcom Klejnotu Północy - klejnotu, który teraz nosił skazę. - Niewielu potrafi zdecydować się na tak odważny krok, Sophie - odparł elf przyglądając się jej swym badawczym spojrzeniem. Uśmiech, który zawitał na jego twarzy na ułamek sekundy był ciepły i pocieszający, niemalże przepełniony troską, którą zwykł raczyć ją jej ojciec. Theadalas rozumiał jej poświęcenie. Potrafił to docenić, bo sam kiedyś wiele poświęcił. - Lecz sporo ryzykujesz przychodząc tutaj. Jesteś świadoma tego ryzyka, podobnie jak tego, że twój ojciec nie odpuści tak łatwo - dodał wnikliwie. Dziewczyna sprawiała wrażenie bardzo inteligentnej; wiedziała jak daleko potrafi posunąć się jej ojciec, lecz elf obawiał się, że przecenia swoje i jego możliwości. - Doskonale zdajesz sobie sprawę do czego twój umiłowany ojciec jest zdolny; w tym mieście nie ma rzeczy poza jego zasięgiem. Nawet siedziba Harfiarzy nie jest całkowicie bezpieczna. Wszystko jest dla niego tylko kwestią czasu, ale nie obawiaj się; udzielę ci schronienia. Przynajmniej na razie... - Theadalas odstawił na bok swój kielich, po czym sięgnął za pazuchę po srebrzystą manierkę, którą zdobiły elfickie runy jarzące się bladym światłem w ciemnościach. - Ognista brandy - wytłumaczył elf dostrzegając jej pytające spojrzenie. Jej urokliwe, wielkie, kasztanowe oczy przypominały mu wybrankę jego serca. Ich miłość była krótka i burzliwa, zakończona brutalną śmiercią kobiety, którą wcześniej w swej bezsilności został zmuszony oddać komuś innemu. Jak bardzo odmienny byłby teraz jego los, gdyby tamtej feralnej nocy udało mu się wyrwać ją z rąk rozwścieczonego tłumu. Niestety, zawiódł ją przybywając, gdy było już za późno… Sophie mogła dostrzec kryjącą się pod srebrzystymi oczami elfa iskrę bólu, która rozbłysła na chwilę, gdy mag wrócił wspomieniami do dawnych lat. Theadalas skrzywił się lekko, lecz szybko wyprostował się na krześle i przywował na swej dotychczas pozbawionej emocji twarzy lekki uśmiech, choć nawet on nie potrafił do końca ukryć drzemiącej w nim rozpaczy. - Nie lubię wina. Wolę mocniejsze trunki - dodał odważając się na cichy chichot, po czym położył przed nią kieliszek i bez pytania nalał doń rozgrzewającej gardło cieczy. Nie chciał być nachalnym i nie uraziłoby go, gdyby dziewczyna odmówiła dalszego picia. Zrobił to tylko dlatego, że nie mógł już dłużej znieść smaku tego rozcięczonego wina, a samemu nie wypadało raczyć się czymś lepszym. - Zdaję sobie sprawę w jak rozpaczliwej sytuacji jesteś i wiem jak to głupio teraz musi brzmieć z mych ust, ale my Harfiarze jesteśmy tradycjonalistami i nikt kto nie przejdzie naszej próby nie może ubiegać się o członkostwo. Tylko testując poświęcenie naszych przyszłych członków możemy się upewnić, że są to ludzie, w ręce których warto powierzyć własne życie - Theadalas pociągnął z manierki, krzywiąc się przy tym lekko, gdy do jego gardła wypłynęła rozpalająca ciecz. Pochylił się bliżej ku twarzy dziewczyny i mimowolnie zniżył głos. - Mogę zapewnić tobie schronienie, ale nie na długo, bo prędzej czy później agenci Ashmodai, albo nadworni magowie twego ojca wyśledzą ciebie. Jeśli zechcesz do nas dołączyć to będziesz musiała udowodnić, że jesteś godna bycia jedną z nas, a to będzie wymagać od ciebie sporego poświęcenia. Tylko wtedy będę w stanie uchronić ciebie przed gniewem twego ojca… - Zrobię co będzie trzeba, o ile nie będzie to kolidowało z moją rodziną. - odparła poważnie zerknąwszy na trunek, jaki został jej nalany. Miała wrażenie, że to będzie przesada, ale już nie musiała silić się na uprzejmość, gdyż wypełnienie jej kielicha było jego gestem, a ona swoją powinność już spełniła, wypijając pierwsze nalanie - Mam na myśli, że nie skrzywdzę jej. - sprostowała, co by elf nie miał żadnych wątpliwości. Ona mogła udowodnić, że potrafi, nie było to dla niej problemem. Przynajmniej nie czuła, by miało sprawić jej to kłopot. - Mój ojciec jest jaki jest, ale nie chcę byś źle o nim myślał. Choć nie zmienię Twojego zdania i zawsze będzie złe. Nie dziwi mnie to. Wiem, jaki on potrafi być i zdaję sobie sprawę z tego ileż kłopotów mogę wam przysporzyć. Mój ojciec nie jest złym człowiekiem. - nie było sensu dalej tego ciągnąć i tak nie zrozumieją. Nikt by tego nie zrozumiał, co w sumie jej nie dziwiło. A może była zbyt subiektywna, ze względu na więzi krwi? A może to przez to, że nie miała już nikogo, prócz ojca. Matka zmarła, zaś rodzeństwa nigdy nie posiadała. Służba chodziła zaszczuta przez ojca i nigdy z nikim nie nawiązała lepszego kontaktu. Chyba jako ubłocona dziewczynka biegająca podczas deszczu byłaby bardziej szczęśliwa. - Powiedz co mam zrobić. - przeszła do konkretów i chciała się napić tego, co zostało jej nalane, jednak dostrzegając minę elfa, cofnęła rękę i skrzywiła się. Nie była pewna czy to dobry pomysł, przez chwilę musiała się zastanowić, jednak skoro już zrobiła tyle wbrew wszystkiemu, to i skosztować nowych rzeczy by nie zaszkodziło! Niepewnym ruchem dłoni przysunęła kielich w swoim kierunku. Nachyliła się nad nim i zbliżając nos pociągnęła nim, delikatnie go przy tym marszcząc. Zapach nie był ostry, a to już połowa sukcesu dla arystokratki. Uniosła kielich obejmując go oburącz i tylko lekko przechyliła w kierunku swych delikatnych ust. Z początku aż drgnęło całe jej ciało, ramiona wykrzywiły się w nieprzyjemnym spięciu. Kobieta odłożyła kielich siląc się na uśmiech. Chwilę tak siedziała, udając, że wszystko w porządku, jednak patrząc dłużej w oczy elfa, w pewnym momencie się zaśmiała. - Przepraszam, to nie było dobre - urokliwy, krótki śmiech, stłumiony został przez jej delikatną dłoń, która momentalnie zasłoniła roześmiane usta. Wiedziała, że rozmówca nie poczuje się urażony, przecież nie był jednym z tych bufonów, przy których było trzeba być sztywną jak kij od miotły. Serce kobiety wróciło do unormowanego rytmu bicia, kiedy to poczuła się swobodniej i pewniej. Nie miała żadnych wątpliwości, że sobie poradzi z zadaniem. - Mam nadzieję, że przydzielając mi zadanie, potraktujesz mnie sprawiedliwie, jak każdą poprzednią osobę. Nie potrzebuję taryfy ulgowej, nie urazisz mnie niczym. - napomknęła dla ponownego podkreślenie, że nie trzeba na nią patrzeć jak na kogoś z Enklawy. Że, tak jak mówiła, jest człowiekiem jak każdy inny. - I dziękuję z góry. Za danie mi szansy - skinęła głową w geście uznania, nie zważając na to, kto z nich jest z wyższych sfer. Teraz nawet on mógł być ponad nią, w Kwartale czuła się na równi z każdym innym lub nawet czasami gorsza, jeśli ktoś wykazywał więcej zdolności i rozumu, niż ona sama. - W takim razie będzie więcej dla mnie - odparł srebrzystooki elf chowając manierkę do wewnętrznej kieszeni i po raz pierwszy od początku spotkania szczerze uśmiechnął się. W ciągu ostatnich czterech wieków swojego długowiecznego życia Theadalas poznał wiele kobiet. Dotychczas myślał, że zna je na wskroś, lecz siedząca przed nim Sophie wciąż pozostawała dla niego zagadką. Zapał z jakim dziewczyna się wypowiadała kazał mu sądzić, że nie do końca poznał całą prawdę o niej, a przynajmniej nie usłyszał wszystkiego co miała mu do powiedzenia, lecz czarująca osobowość niewiasty nie pozwalała mu gnębić jej kolejnymi pytaniami. Bardzo jej zależało na wstąpieniu do szeregów Harfiarzy, chciała się wykazać jakby od tego zależało jej życie. Ukrywała coś, a elf miał nieodparte wrażenie, że dziewczyna zaskoczy go jeszcze niejeden raz… - Myślę, że czekające Ciebie wyzwanie będzie na rękę twemu ojcu - odparł Theadalas, gdy Sophie swymi wyrazami wdzięczności wyrwała go z głębokiego zamyślenia. Mag wydobył świstek pergaminu z kieszeni, która sprawiała wrażenie znacznie mniejszej od wyciągniętego przedmiotu, po czym rozłożył go na stole. Na pergaminie została rozrysowana szczegółowa mapa Rzecznego Kwartału. - Mobilizujemy szeregi Harfiarzy. Chcemy jeszcze przed zapadnięciem zmroku uderzyć na siedzibę klanu Wiele-Strzał - przesunął palec ze znajdującej się w centrum dzielnicy Upadłej Wieży na Wieżę Zegarową położoną w wysuniętej najbardziej na wschód części miasta. - Wewnątrz swej fortecy orkowie przetrzymują jedną z naszych agentek. Co więcej; ostatniej nocy zaatakowali siedzibę Wróbli; gangu nieletnich złodziejaszków, którzy dotychczas byli naszymi oczami i uszami w dzielnicy. Wyrżnęli wszystkich, co do nogi… - Sophie - Theadalas spojrzał jej prosto w oczy - to były dzieci. Czuję się odpowiedzialny za ich śmierć i mam zamiar ich pomścić - na jego dotychczas pozbawionej emocji twarzy raz jeszcze zagościł smutek. - Mój przyjaciel Khergal Talgast, którego najemnicy są obecnie pod moją opieką, zwykł mawiać, że nie można naprawdę kogoś poznać, jeśli nie zobaczy się go w walce. Chciałbym więc byś towarzyszyła nam i pomogła wymierzyć sprawiedliwość Vansiemu Bloodskullowi, pospolitemu mordercy i zagorzałemu rywalowi twego ojca - Theadalas miał nadzieję, że przynajmniej ten ostatni argument przemówi do dziewczyny. Tym bardziej, że w nadchodzącej bitwie liczyła się każda para rąk, a Harfiarze mieli zamiar rzucić do niej wszystkie swoje siły. - Tylko po jego śmierci będzie możliwym przyłączenie Rzecznego Kwartału do reszty Neverwinter. A wtedy staniesz się jedną z nas... Uroczo sobie gawędzili, kiedy to sytuacje opanowujące Rzeczny Kwartał nie należały do najprzyjemniejszych. Mimo to, czasami było trzeba odciągnąć myśli od złych i przykrych zdarzeń, by dawać sobie radę w życiu, by w ogóle mieć do tego życia jakiekolwiek chęci. Sophie odwzajemniła uśmiech elfa, bo tak jak się spodziewała, nie oczekiwał od niej nadmiaru kultury, więc jej nietaktowny komentarz nie spotkał się z oburzeniem. Toteż i uśmiech kobiety na dłużej mógł zagościć na jej twarzy, ponieważ w końcu mogła się poczuć odrobinę bezpieczniej oraz bardziej swobodnie. Nie spodziewała się wizyty kogoś dodatkowego w gospodzie, więc kaptur pozostawiła opuszczony na ramionach, jednak gdyby tylko usłyszała kroki lub pogłos gaworzenia, z przelęknieniem zarzuciłaby go z powrotem na głowę, aby móc zasłonić większą część twarzy jak i włosy. Na jego dygresję na temat związany z jej ojcem, jedynie skinęła głową. Chciałaby, żeby inni w końcu zapomnieli o tym, że pochodzi z Enklawy, że jest córką arystokraty. Nie miała jednak sumienia, by się o to upominać, czułaby się z tym źle, niegrzecznie. A ona nie lubiła być nieuprzejma, więc po prostu starała się milczeć na tematy, które wolałaby pominąć. Theadalas żył na tyle długo, że na pewno zrozumie jej mowę ciała i w pewnym momencie ugryzie się w język nim znów wspomni o jej pochodzeniu, jednakże rozumiała, że napomknął o nim tylko po to, by uciszyć jej ewentualne wyrzuty sumienia i zapewnić, że w tym przypadku mieć ich nie powinna pod żadnym pozorem. Nie postawi jej w sytuacji, w której znalazłaby się między młotem a kowadłem. Doceniała to. - To straszne. - stwierdziła z troską i wyciągając swą bladą rękę chwyciła jego dłoń delikatnie od strony grzbietowej, nie zaciskając na niej palców, ani nie wsuwając ich pod wewnętrzną powierzchnie dłoni - Naprawdę mi przykro. - miły gest połączony z ciepłym uśmiechem, miał pokazać elfowi, że na pewno może na nią liczyć i prędzej sama dozna poważnych ran, nim się wycofa. Kobieta już po chwili zabrała swą dłoń, gdyż taki uścisk pozostawiony dłużej niż chwilę, sugerował już nie współczucie i łączenie się w bólu, a zaloty, których to Sophie nawet nie próbowała i nie miała zamiaru. - To oczywiste, że dołączę do tej bitwy. Tym bardziej, że zginęły bezbronne i niewinne istoty. Nikt nie powinien atakować dzieci, bez względu na to, czym się zajmują i jak się zachowują. Dzieci się wychowuje, a nie się nad nimi znęca - pozwoliła sobie na troszkę dłuższą wypowiedź, którą podkreśliła swym pewnym, acz wciąż bardzo kobiecym, brzmieniem głosu. Jednocześnie sama przypomniała sobie, o swoim policzku, który objawami nie dawał już o sobie znaku istnienia. Jednakże bez zwierciadła nie była w stanie stwierdzić, czy ślad pozostał. - Bądź pewien mej pomocy, tak jak ja jestem pewna Twojej - zakończyła lekkim skinieniem głowy, który w pozycji stojącej byłby pewnie ukłonem. Kąciki ust Sophie uniosły się jedynie w subtelnym tonie, nie pozostawiając na twarzy arystokratki radości, a jedynie przyjemne ciepło płynące z obecności tego gestu.
__________________ Discord podany w profilu Ostatnio edytowane przez Warlock : 25-06-2015 o 23:43. |
28-06-2015, 14:07 | #45 |
Reputacja: 1 | Dom Sarenasa, Neverwinter 7 Tarsakh, 1479 DR Południe Chcąc pożegnać swego wiernego kompana; fechmistrza Verina, który zginął waleczną śmiercią w obronie przyjaciół, najemnicy poświęcili odrobinę czasu, aby znaleźć odpowiednią łódź, która poprowadzi pozbawione życia ciało dalej wzburzoną rzeką ku bezkresom Morza Mieczy. Ostatnio edytowane przez Warlock : 30-06-2015 o 17:29. |
30-06-2015, 19:11 | #46 |
Reputacja: 1 | Przeraźliwie skrzypiące schody skrzypiały nieco mniej pod lekką półelfką. Zakurzony i całkowicie zaniedbany pokoik gościnny w każdym swoim miejscu był bardziej interesujący niż scena rozgrywana nad głową Etsy. Dziewczyna stanęła po paru krokach na dłuższą chwilę z opuszczoną głową i dłoniami na biodrach. Westchnęła ciężko spoglądając w końcu na pomieszczenie. Biblioteczka poszła na pierwszy ogień, lecz dopiero z bliska skala syfu dotarła to rudowłosej. Skrzywiła się nieco i bez większego zastanowienia nabrała powietrza w płuca i dmuchnęła mocno w warstwę kurzu... By w następnej chwili pożałować swoich oczu wpadających w istną burzę piaskową. Odsunęła się dusząc i kaszląc a machająca ręka przed twarzą starała się choć poprawić ten jakże dziecinny błąd. - Do h*ja ciężkiego, co za burdel... - wymamrotała z niezadowoleniem. - Nie przypominam sobie, bym w tym miejscu, ani jakimkolwiek innym, prowadził przybytek rozpusty, o którym mówisz - odezwał się Sarenas, stojący w progu drzwi razem ze swoją śnieżną wilczycą. - Jeśli natomiast sugerujesz bałagan, to jedynym, co można zarzucić temu miejscu, to nadmierna ilość kurzu osiadającego na wszystkim, co popadnie. Szukasz czegoś konkretnego? - Jak możesz żyć z takim kurzem... - odkasłała raz jeszcze oddalając się od tumanów kurzu - Nie miałam okazji przeglądać czyjejś biblioteczki. Jak widać tobie nie jest potrzebna... - Ostatnimi czasy mało przebywałem wśród tych ścian - stwierdził elf, wchodząc do pomieszczenia. Wilczyca wyprzedziła go i usadowiła się wygodnie obok fotela. - Zaowocowało to grubą warstwą kurzu. Właściwie, jak tak się nad tym zastanowić, to od kiedy tutaj przybyłem, nie odwiedziłem tego pomieszczenia ani razu. Zaśmiał się krótko, po czym podszedł do regału z książkami i strzepał kurz z niektórych pozycji. - Większość mojego pobytu tutaj pochłonęła pomoc mieszkańcom oraz badania nad Wyrwą - wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę rudowłosej. - Jeśli jakaś pozycja cię szczególnie zainteresuje, potraktuj ją jako podarunek - oznajmił, uśmiechając się życzliwie. - Przeczytałem wszystkie te książki, teraz są dla mnie jedynie zakurzoną dekoracją. Szkoda, by tak dobra literatura marnowała się na tych półkach, kiedy ktoś może jeszcze coś z niej wyciągnąć. Amera, biała wilczyca, cały czas przyglądała się z ciekawością półelfce, śledząc wnikliwie każdy jej ruch. Rudowłosa stanęła obok elfa i sięgnęła do przetartych z kurzu ksiąg. Otworzyła jedną z nich na pierwszej stronie a po króciutkiej chwili zamknęła odkładając na bok. Podobnie zrobiła z drugą, jak i trzecią i paroma następnymi. Sarenas postanowił zostawić dziewczynę, by w spokoju mogła przejrzeć jego księgozbiór. Sam natomiast udał się w stronę stołu alchemicznego. - Zdaje się, że nie dosłyszałem twojego imienia - odezwał się w końcu, przelewając fioletową ciecz z jednej fiolki do drugiej. - Etsy - odpowiedziała rudowłosa bez większego przejęcia. Ostatnia przetarta książka wylądowała na wieżyczkę odrzuconych pozycji. - Masz może coś ciekawszego, niż te? - Wszystkie książki, jakie aktualnie posiadam, znajdują się na tych półkach - odpowiedział zza stołu, wciąż przelewając coś z jednej fiolki do innej. Kiedy skończył, podszedł do stolika, na którym Etsy ułożyła odrzucone księgi i odstawił je na miejsce. - Więc nie masz nic, co mnie zainteresuje. Przepisywałam takie poprzedniej zimy. Nic nowego - wzruszyła ramionami zostawiając elfa, który nagle przypomniał sobie o sprzątaniu w swojej pracowni. Półelfka udała się do drugiego konta i oglądała wystawkę menzurek i cieczy w nich zawartych. Zachowywala się jakby była znudzona, choć w prawdzie robiła wszystko by odwrócić swoją uwagę od własnego położenia a przedewszystkim od smarkuli, na którą znowu będzie skazana. - Co to jest? - odezwała się podnosząc tę samą fioletową fiolkę, którą wcześniej dotykał druid. - Masz tu większą graciarnie niż ja miałam na swoim strychu. - To jest… - zaczął elf, odkładając w pośpiechu trzymaną książkę na półkę - coś, czego nie powinnaś ruszać, bo zrobisz sobie większą krzywdę, niż to jest warte - dokończył, kiedy w kilka kroków znalazł się tuż przy Etsy, ostrożnie zabierając jej fiolkę z ręki. - Wolałbym jednak, byś nie kręciła się w pobliżu mojej skromnej pracowni. Odstawił szklane naczynie na miejsce i spojrzał na rudowłosą, a w jego oczach dało się wyczytać, że drugi raz prosić nie miał zamiaru. - Ej, spokojnie, nie mam pięciu lat - wymamrotała pod nosem lecz elf nie odstąpił. Westchnęła. Podejrzanym krokiem odeszła na drugi koniec stołu. Zza pleców wyciągnęła zwój podwędzony dosłownie przed sekundą sprzed oczu druida. Dobry gospodarz powinien zadbać o atrakcje dla swoich gości. Jeśli dla rudowłosej nie było ciekawych książek a kolorowe płyny były niedostępne, sama musiała sobie zorganizować rozrywkę. Wiele arkuszy papieru miała w rękach, jednak ten wyróżniał się. Miał inne proporcje, inną fakturę i grubość. Pustych arkuszy nie trzymało się zwiniętych, jedynie zapisane. Jeśli Sarenas nie przepisywał książek to pióro i kałamarz musiał właśnie służyć do zwojów. Korzystając, że ten zajął swoimi sprawunkami Etsy rozwinęła pergamin. Naria jako pierwsza popędziła na dół, mijając po drodze Randala, który musiał przywrzeć do ściany, aby nie zderzyć się z dziewczynką. Gdy ona w towarzystwie reszty najemników znalazła się na dole, ich oczom ukazało się przedziwna scena. Pochylona nad zwojem rudowłosa półelfka nuciła coś cicho pod nosem, a spisane na pergaminie runy zabłysły jaskrawym światłem na moment oświetlając całe pomieszczenie równie intensywnie co słońce za oknem. Najemnicy zmrużyli oczy, a gdy je ponownie otworzyli przed nimi ożyły wszystkie dotychczas martwe przedmioty. Książkom, miksturom, ziołom i innym przydatnym w alchemii obiektom wyrosły nogi i korzystając z zamieszania zaczęły uciekać we wszystkich możliwych kierunkach. - ŁAŁ! - Pisnęła z zachwytu Naria, podskakując jak mała polna mysz. Dziewczynka popędziła przed siebie i dała nura pod stół próbując złapać uciekający kawałek suszonego schabu. Była głodna, a widok uciekającego jedzenia tylko zaostrzył jej apetyt. Niestety w trakcie próby dorwania pożywienia, Naria nieumyślnie potrąciła stojący na jej drodze niewielki stoliczek ze znajdującymi się nań miksturami, które z hukiem spadły na ziemię, pękając na tysiące drobnych kawałeczków szkła. W powietrzu uniósł się siarkowy odór, a bulgocząca ciecz zaczęła wyżerać dziurę w podłodze chaty Sarenasa. - Ooops… Przepraszam! - pisnęła dziewczynka zanosząc się przy tym głośnym chichotem, gdy kawałek ożywionego futra fretki próbował schować się pod jej koszulą łaskocząc ją przy tym. Etsy z początku się wystraszyła. Pytająco spojrzała się na druida a następnie na biegające komponenty. - To nie ja! - zarzekła się od razu - Przecież nie jestem magiem! Elf przez chwilę stał nieruchomo, w milczeniu wpatrując się w cały ten chaos. Jego kamiennej miny nie zmienił nawet biegający kawałek mięsa, który próbowała złapać dziewczynka uratowana przez najemników. Kiedy w końcu skierował spojrzenie na Etsy, jego twarz nadal nie zdradzała żadnych emocji. Jedynie deszcz bębniący o okno jakby przybrał na sile, a po chwili, na podwórku przed chatą, w ziemię z hukiem uderzyła błyskawica. Można było odnieść wrażenie, że ktoś wysadził w powietrze sąsiednią posesję. - WYNOCHA! - wybychnął w końcu. - Nie wiem czy chowano was w stodole, czy w rynsztoku, mało mnie to interesuje. Jeśli nie nauczono was, jak zachowywać się w cudzym domu, to nie macie już czego tutaj szukać. Zero szacunku, zero wdzięczności. Tylko narzekają, a jak oferuje się im pomoc, to zniszczą cały dobytek, a do tego zwyzywają! WYNOCHA! PRECZ MI Z OCZU! Wilczyca podniosła się na nogi i stanęła obok Sarenasa, łypiąc groźnie na Etsy. Cały czas przyglądała się jej działaniom i zdawać się mogło, że doskonale wiedziała, czyja to była sprawka. Rudowłosa była przejęta nie na żarty. Upuściła pusty już pergamin na stół i zrobiła krok w tył. - Ale ja n~na p~prawdę~! - zaczęła się nerwowo tłumaczyć - Nie chciałam! Posprzątam! Wszystko posprzątam! - To lepiej łap za miotłę, bo samymi dobrymi chęciami piekło jest brukowane - drwiąco zaśmiała się Naria, po czym raz jeszcze dała nura pod stół za uciekającym mięsem. Tym razem - Widzisz? Ja już pom-om-om-magam - powiedziała przeżuwając kawałek schwytanego przez siebie schabu, a gdy już go zjadła; zwróciła się do elfa, który przyglądał się dziewczynce surowym spojrzeniem. - Niech się panicz nie gniewa... Zaraz tu posprzątamy, a później pójdziemy zabijać wielkie złe orki, prawda Etsy? Będziemy bohaterami! - Dodała z przejęciem. Szept obserwując całą scenę, wydobył w końcu z gardła cisnący mu się na usta komentarz. - Już wiem czemu jestem jedynakiem. - Pokręcił jedynie głową i poprawił kapelusz na głowie gotów w każdej chwili do wyjścia. - CISZEJ TAM DO STU TYSIĘCY PORTOWYCH PICZEK!!!! TU RANNE DZIECKO ŚPI, BANDO NIECZUŁYCH SUCZESYNÓW I SUCZECZECÓREK!!!! - choć z opóźnieniem, Brzoskwinia dała też znać, co sądzi o tumulcie, który wszczął się na dole. Po schodach się jednak nie pofatygowała, wyrażając swoje zdanie z okolic łóżka Nel... ale wcale nie wpłynęło to ujemnie na jej przekaz; płuca miała mocne najwyrażniej. Kolejny piorun uderzył tuż za oknem, a chatą niemalże zatrzęsło. Miało to dać do zrozumienia, że goście Sarenasa już wcale nie byli mile widziani w jego tymczasowej posiadłości. - Chyba już wystarczająco nadużyliście mojej gościnności - powiedział ponurym tonem. - Poza tym uważam, że czas nie stoi po waszej stronie, jeśli planujecie wyprawę na klan Wiele-Strzał. - Faktycznie nadużyliśmy gościnności - powiedział Randal, spoglądając równocześnie przez okno. - Co prawda pogoda nie jest najlepsza, jak na wędrówki, ale lepiej będzie, jeśli opuścimy ten gościnny dom, póki jeszcze stoi. Elf, wysłuchawszy tych słów, odetchnął z nieukrywaną ulgą. Stuknął delikatnie kosturem o drewnianą podłogę, a pogoda na zewnątrz znacznie się uspokoiła. Minęła nagła burza, a pozostał jedynie deszcz, który nieustannie padał już dobrych kilka godzin. - Gdyby wasza rudowłosa przyjaciółka Etsy nie zniszczyła mojej prowizorycznej pracowni alchemicznej, może byłbym w stanie zaopatrzyć was w kilka przydatnych mikstur - stwierdził, a ton jego głosu nie wyrażał już chęci wymordowania wszystkich zebranych. - Jednak w obecnej sytuacji jestem zmuszony odprawić was z pustymi rękoma. - Przepraszam... - wycisnęła rudowłosa cicho pod nosem. W prawdzie to ona spowodowała, że wszystko dostało małych nóżek i zaczęło biegać, jednak cały bajzel był sprawką Nariny. Biegające mikstury bez jej pomocy nie rozbiły by się. Etsy jednak nie protestowała, wyraźnie przekonana do swojej winy bardzo mocnym krzykiem druida. Z kajającą się opuszczoną głową odsunęła się lekko w tył. - Mam rozumieć, że idziesz z nami - wydukała Naria, krzyżując ramiona na piersi i przywołując na twarzy surową minę - bo orki same się nie zabiją. "Oj, naiwna", pomyślał Randal. Nic z tego nie będzie. Co go obchodzą orkowie, pogrom Wróbli i inne tego typu przyziemne sprawy. - Chodźmy już - powiedział. Sarenas spojrzał na dziewczynkę. No właśnie, co zamierzał? Mógł wziąć się za uprzątnięcie tego bałaganu, który go otaczał i naprawę szkód wyrządzonych przez Etsy i Narię. Jednak czy było warto? I tak powoli zamierzał zebrać się i opuścić tę chatę, by zająć się głębszym badaniem tajemniczej Wyrwy. Ileż mógł pomagać mieszkańcom Rzecznego Kwartału? Większość z nich zresztą była tak samo wdzięczna mu za udzieloną pomoc i leczenie, jak Francoise Edward Wong Hau Pepelu Tivrusky IV. Cóż, ten argument bardziej przekonywał go do odpuszczenia sobie w ogóle jakiejkolwiek pomocy, niż to towarzyszenia najemnikom w walce przeciwko zielonoskórym. Jednak gdyby nie atak orków na siedzibę Wróbli, najemnicy nigdy nie weszliby do jego chaty, a Etsy nie zniszczyłaby stanowiska alchemicznego. Z takim pokrętnym rozumowaniem, Sarenas doszedł do wniosku, że… - Razem z Amerą potowarzyszymy wam w tej walce. Poza tym Elfy i Orkowie nigdy nie przepadali za sobą. Bardziej niż Elfy i Krasnoludy. Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 30-06-2015 o 19:16. |
14-07-2015, 17:22 | #47 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Opuszczając dom Sarenasa, najemnicy skierowali się w stronę karczmy pod Upadłą Wieżą, której właścicielem był przywódca lokalnej komórki Harfiarzy; Theadalas Naerdaer. Tajemnicza organizacja, której przewodził potężny arkanista, dawno temu utraciła na wpływach i dziś była ledwie cieniem swej dawnej chwały; marną zbieraniną osób, które wciąż jeszcze dbały o lepsze jutro. Nie było już wśród nich Elminstera, ani Siedmiu Sióstr. Nie istniała też rada główna, ani nikt kto mógłby zjednoczyć i poprowadzić rozsianą po całym Faerunie siatkę agentów. A wszystko to przez serię zabójczych kataklizmów, które nawiedziły Zapomniane Krainy ledwie kilkadziesiąt lat wcześniej… Karczma pod Upadłą Wieżą, Neverwinter 7 Tarsakh, 1479 DR Późne popołudnie Jeszcze przed zachodem słońca najemnicy w towarzystwie świeżo zwerbowanego druida dotarli pod sam próg karczmy pod Upadłą Wieżą. Po wejściu do środka zastali znanego im elfa w towarzystwie Marcela, który na zawalonym fiolkami stoliku przygotowywał rozmaite, bulgoczące mikstury. Nieopodal Theadalasa siedziała niezwykle urodziwa kobieta o kasztanowych włosach, która ze znudzeniem przyglądała się działaniom mężczyzn i jako pierwsza zwróciła uwagę na wchodzących do karczmy poszukiwaczy przygód. |
20-07-2015, 18:01 | #48 |
INNA Reputacja: 1 | Doc; Warlock x Nami Kiedy Sophie weszła na górę zdążyła jedynie zauważyć zamykające się drzwi do jednego z pokoi. Zgrzyt przekręcanego kluczyka sugerował, że osoba, która tam weszła, nie życzy sobie dziś już żadnych odwiedzin i ma ochotę odpocząć. Całe szczęście, że kobieta również miała na to ochotę, by poczuć odrobinę spokoju i ciszy. Chciała w końcu odetchnąć od swoich trosk i zmartwień, a nie ciągle się nimi zadręczać. Miała również nadzieję, że nikt nie będzie jej dręczył pytaniami o jej pochodzenie, nawet jeśli mieli swoje własne myśli, niech je pozostawią dla siebie i nie dociekają. To będzie prawdziwa ulga. Gdy tylko wybrała pokój, otworzyła drzwi i rozejrzała się. Nie było tutaj najpiękniej, ale nie mogła wybrzydzać. To, że coś nie wyglądało tak cudownie jak u niej w domu, nie oznaczało wcale, że było gorsze. Bynajmniej, mogło wręcz wskazywać na milsze warunki, bezpieczniejsze może? Sophie z przyzwyczajenia pozostawiła rękawiczkę na zewnętrznej gałce drzwi, co miało oznaczać, że jest zajęta. Nie czuła co prawda zmęczenia na tyle silnego, by od razu iść spać, pewnie położy się kilka godzin później i będzie to jedynie niedługa drzemka. Ciemnowłosa zamykając za sobą drzwi, westchnęła głośno. Zdjęła drugą rękawiczkę by rzucić ją na stolik obok łóżka. Zdjęła kołczan, łuk, ściągnęła z siebie płaszcz. Ubrana była w przylegające i niekrępujące ruchów, ciemnobrązowe leginsy, długie, brązowe buty, białą koszulę oraz ciemnoczerwony gorset, którym owa koszula była ściśnięta. Zarzuciła swoje kręcone włosy na plecy i podeszła do okna, by je otworzyć. Ciche i dziwne odgłosy wydawane z jej ust nie zwracały nadto uwagi przechodniów, nie brzmiały nawet do końca ludzko, raczej jakby jakieś zwierzątko gryzło coś twardego gdzieś między pustymi beczkami, które stały przed gospodą. Niedługo po tym nawoływaniu, na drewnianym parapecie pojawił się szop. - Cześć Skarbie. - szepnęła słodko i biorąc zwierzątko pod paszki, uniosła go wysoko, a następnie przytuliła do piersi. Ucałowała go w główkę i trzymając jedną ręką, drugą zamknęła okno, odchodząc od jego szyb. - Ale się umorusałeś, gdzieś Ty chodził, co? - w odpowiedzi usłyszała jedynie krótkie popiskiwanie. Jego nosek zbliżył się do jej buzi i poruszył się zabawnie, niuchając Sophie po ustach, jednak ich nie dotykając. - Umyjemy Cię, byś był gotowy. Gdy się ściemni, a na ulicach nastanie cisza i wyludnienie, będziemy wychodzić na walkę. - oznajmiła dumnie, jakby sądziła, że Jack ją rozumie. W rzeczywistości zapewne rozumiał, tak jak ona wiedziała, że zwierz wcale nie ma ochoty na kąpiel. Kobieta jednak zaczęła przygotowywać wodę na mycie. I bynajmniej nie miała zamiaru myć samej siebie. Po chwili zabrzmiało pukanie do drzwi, które kompletnie zaskoczyło zajętą kąpaniem swego pupila łowczynię. - Sophie…? - Odezwał się głos Theadalasa, który starał się mówić na tyle dyskretnie by nikt poza nią go nie usłyszał. - Chciałbym wejść na chwilę i pomówić z tobą o czekającej nas walce. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam… - słysząc chwilowy brak odpowiedzi szybko dodał - Poczekam na korytarzu, nie śpiesz się. Kobieta ze zmrużonymi oczami uniosła głowę zerkając w kierunku drzwi. Szop był już cały mokry i namydlony, ale trzymanie go by się nie wyrwał wymagało raczej skupienia, a to zostało zaburzone. Przez to sprytny Jack spróbował wykorzystać okazję i szarpnął się, próbując wyślizgnąć swoje chude ciało z mokrych dłoni szlachcianki. - Gdzie się szarpiesz, wracaj tutaj! - Uniosła głos będąc zaskoczoną tym nagłym ruchem zwierzaka, który rzucając się niczym karp ochlapał jej ubranie. - Wejdź, tylko szybko! - odpowiedziała w kierunku drzwi próbując utrzymać nieznośnego łobuza, który nie dawał za wygraną. - I tak Ci wyszoruję ten grzbiet! - Obawiam się, że zakluczyłaś drzwi - odparł Theadalas z uśmiechem rozbawienia na twarzy, którego łowczyni z oczywistych względów dostrzec nie mogła. - Poza tym... mój grzbiet jest całkiem czysty, ale dziękuję uprzejmie za propozycję. Zaśmiała się pod nosem niemal niesłyszalnie. I co miała teraz zrobić, skoro trzymała mokrego szopa? Przecież go nie zostawi z nadzieją, że ten grzecznie przeczeka w bali pełnej wody i mydlin, ta jasne. Chwyciła go mocno i przycisnęła do swojej klatki piersiowej, w ten sposób ograniczyła mu trochę możliwości szarpania się. Wstała z klęczka i podeszła do drzwi. Dało się słyszeć szybki zgrzyt zamka, jednak drzwi się nie otworzyły, gdyż Sophie szybko powróciła na poprzednią pozycję, wciskając z powrotem zwierza do wody, co było utrudnione, bo ten zapierał się chudymi łapkami o brzeg drewnianej miski, wbijając w nią swe drobne pazurki. Theadalas słysząc zgrzyt zamka nacisnął na klamkę, po czym wszedł do środka i pierwszą rzeczą, na jaką zwrócił uwagę był biało-czarny zwierz, którego Sophie ściskała w dłoniach i próbowała wsadzić z powrotem do wanny. Szop stawiał opór, lecz dla niego było to bardziej formą zabawy niż czymś niechcianym. - Nie sądziłem, że ktoś tak wysoko urodzony będzie w stanie tolerować towarzystwo zwierząt innych niż konie. Szopy raczej nie słyną z łagodnego usposobienia - powiedział elf, zamykając za sobą drzwi, lecz nie przekluczając zamka. Szybko odnalazł sobie wolny fotel, na którym wygodnie usiadł, nie spuszczając wzroku ze zmagającej się ze swoim pupilem Sophie. - Nie ocenia się książki po okładce, mój drogi - odparła jedynie uśmiechając się pod nosem i szorując szopowi głowę. - Naria i Nel to sprytne dziewczynki. Życie w Rzecznym Kwartale przysporzyło im sporo cierpienia… Przypuszczam, że więcej doświadczyły od niejednej dojrzałej osoby, ale to wciąż dzieci, których ambicje często przerastają ich własne możliwości. W fachu, którym się trudnią są wręcz niezrównane, ale przez to często same się pchają w kłopoty. Jest jeszcze Etsy, która jest chyba najbardziej inteligentną i oczytaną osobą jaką znam, ale ona sama nie potrafi w siebie uwierzyć… Całe życie wmawiono jej, że jest do niczego i w końcu sama w to uwierzyła - Theadalas lekko kaszlnął, próbując pozbyć się nagłej chrypki, która wdarła się do jego głosu. Następnie sięgnął za pazuchę i wyciągnął swoją srebrzystą manierkę, w której zawsze trzymał swój ulubiony trunek - ognistą brandy. - Przypomina mi kogoś. Tak bardzo przypomina mi pewną bliską mi osobę, że znowu zacząłem parać się niebezpieczną magią wieszczenia, przejrzałem kilka ksiąg z zapiskami z ostatnich lat, połączyłem ze sobą kilka faktów i… - Elf odkorkował manierkę, po czym pociągnął solidny łyk trunku, który rozpalił mu gardło. - ...i to chyba jest moja córka. Widziałem ją w życiu tylko kilka razy, gdy była jeszcze niemowlęciem. Później jak miała cztery lata została zabrana z rodzinnego domu, razem z jej matką, którą kochałem. Nesmerina została wbrew swojej woli wydana za złego człowieka, a ja z rozdartym sercem mogłem się temu tylko bezradnie przyglądać... - Mówię ci to, bo chciałbym byś zadbała o ich bezpieczeństwo. To niebezpieczna wyprawa, z której być może nikt nie wróci, ale wy będziecie mieć chyba największe szanse na przetrwanie. Zwłaszcza, że nasz atak zwróci uwagę wszystkich orków… Dalszej części wysłuchała w milczeniu, drapiąc Jack’a za uchem lub tuż brzy nasadzie ogonka, którego też nie pominęła podczas kąpieli. Kiedy elf mówił, ona w spokojnym rytmie słuchając go uważnie dbała o jedyną istotę, którą mogła kochać nie mając do niej żadnych wyrzutów i żalów. Przez pewien moment sądziła, że mogłaby się wtrącić, jednakże przerywanie mężczyźnie zdawało jej się być niegrzeczne w tym momencie, dlatego też wciąż kontynuowała to, co postanowiła, że dziś zrobi, by rozmówca mógł wyrzucić z siebie wszystko, co tylko chciał. Nie rozumiała, czemu akurat trafiło na nią, czemu jej chciał to powiedzieć, a nie tym, których przed chwilą poznała. Zdawało jej się, że zna ich dłużej, na pewno nie przypadkowo i nie przed chwilą, trafili do tej gospody z wyraźnym celem i zamiarem. - Zrobię co w mojej mocy, jeśli cię to pocieszy i sprawi ulgę - odparła spokojnie, a jej kobiecy ton głosu miał uspokajającą melodię. Czasami słuchając Sophie, można było odnieść wrażenie, że rozmawia się z kimś matczynym, nadzwyczaj łagodnym i cierpliwym. - Nie wiem co mogłabym zrobić by odpędzić od ciebie te złe wspomnienia. Nie mogę pozwolić sobie na to, by sugerować ci zapomnienie. Ono nie zawsze jest dobre, czasami lepiej po prostu przyjąć fakt i zawrzeć z nim zgodę, pogodzić się z tym co się stało, zaakceptować. Najgorsze w akceptacji jest znalezienie sensu zdarzenia, jakiegokolwiek sensownego powodu, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. - Mówiąc to nie spieszyła się w swych słowach. Można było je analizować na bieżąco i przyswajać wraz z przyjemnym dźwiękiem płynącym z ust kobiety. W między czasie ta wycierała swoje zwierzątko wełnianym kawałkiem materiału. Od samego tarcia jego futerko stało się puszyste i mniej mokre, niż było na początku. Kobieta zaś nie mogła tego samego stwierdzić patrząc na siebie. Mokre spodnie, bluzka, która zaczęła przyklejać się do jej ciała. Nieźle nabroił. Sophie podniosła się z podłogi i wyprostowała się, odwracając swoje ciało w kierunku elfa. Odłożyła szopa na materac łóżka, a ten szybko uciekł na poduszkę, zawijając się na niej w kulkę i lekko drżąc. - Nie powinieneś tyle tego pić, to przez to łapią cię częste chrypki - zasugerowała troskliwie, jednak nie miała zamiaru szarpać się z elfem o pojemnik z trunkiem. Był już dużym mężczyzną, pewnie sto razy starszym od niej, więc sam powinien wiedzieć, co dla niego jest dobre. Ona jedynie uśmiechnęła się szczerze, świdrując go spojrzeniem orzechowych oczu. - Cóż, powiedzmy, że od dwudziestu lat jestem od tego uzależniony - odparł Theadalas cicho chichocząc - ale masz rację… Jutro czeka nas walka, a nie chciałbym odnaleźć się na polu bitwy całkowicie pijany - dodał z uśmiechem na twarzy, po czym schował manierkę do wewnętrznej kieszeni swojej czarnej jak pióra kruka szaty. Bystrym spojrzeniem szybko zlustrował dziewczynę, była piękna, a jej ciało ponętne, lecz elf nie odczuwał w swym sercu choć krzty pożądania. Zbyt wiele stracił, zbyt wiele wycierpiał… Odwrócił wzrok, jakby onieśmielony. Spojrzał przez okno na jaśniejący w pełni księżyc, po czym skrzyżował nogi i zagłębił się dalej w wygodny fotel, wzdychając przy tym z żalu. - Nawet nie wiem jak jej to powiedzieć - powiedział po dłuższej chwili ciszy Theadalas, mając na myśli Etsy. - A ty jakbyś zareagowała, gdyby po latach życia w niewoli obcy tobie mężczyzna podszedł do ciebie i wyznał, że jest twoim ojcem? Że nie uchronił ciebie przed cierpieniem, wręcz pozwolił by inni ciebie krzywdzili… Obawiam się, że nie mam nic na swe usprawiedliwienie i chyba nie mam odwagi jej tego powiedzieć. - Miałabym kogo nienawidzić z całego serca. - odparła szczerze przechylając głowę lekko w bok i mrużąc oczy. Nie odrywała od niego spojrzenia, zupełnie jakby była drapieżnym ptakiem, który obserwuje swoją ofiarę, a żeby w odpowiedniej chwili rzucić się do lotu i porwać ją swymi szponami. W rzeczywistości jednak testowała jego reakcje na różne czynniki, patrzyła jak się zachowuje, próbowała poznać granice, czytać z niego jak z otwartej księgi. Dzięki obserwacjom można było wiele wywnioskować, bardzo wiele. - Nie mów jej. Po prostu bądź gdzieś w pobliżu. To najlepsze co możesz jej dać - dodała po chwili nie pozwalając elfowi wtrącić się, nim tego nie dokończyła. Milczała chwilę czasu, tworząc z ciszy prowokującą atmosferę, tak naprawdę właśnie tylko temu służyła ta pauza. Chociaż dobór słów dla kobiety również był istotny, nie chciała z marszu powiedzieć czegoś nieodpowiedniego. - Nawet jeśli nie zawiniłeś, to i tak będziesz winny. Ona chyba nie ma innej osoby, na którą ową winę mogłaby zrzucić. Jeśli przyznasz się, że to Ty, nigdy się do niej nie zbliżysz. Może i brakuje jej kogoś bliskiego, rodzica czy po prostu przyjaciela, ale jako ojciec, w sytuacji w jakiej się znalazłeś, w jakiej znalazła się ona… Nie ma sensu uzewnętrznianie się. Myślę, że Ty lepiej zniesiesz ukrywanie, niż ona prawdę - skończyła. Podeszła o krok i położyła mu swą dłoń na ramieniu. Trwało to krótko, nawet nie zdążyłby pomyśleć nad tym gestem. Jej delikatna dłoń zsunęła się po jego barku, a sama Sophie skierowała się w stronę łóżka, z zamiarem spoczynku, jednak nie było jej to jeszcze dane.
__________________ Discord podany w profilu |
27-07-2015, 22:25 | #49 |
Reputacja: 1 |
* * *
Ostatnio edytowane przez Proxy : 30-07-2015 o 00:03. |
04-08-2015, 01:09 | #50 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Karczma pod Upadłą Wieżą, Neverwinter 8 Tarsakh, 1479 DR Noc Na kilka godzin przed świtem, kiedy wielki, biały jak marmur dysk powszechnie zwany księżycem wciąż wisiał wysoko na nieboskłonie, najemników zbudził dziwny, uciążliwy wręcz dźwięk przypominający swym brzmieniem odgłosy natrętnego budzika. Był to magiczny alarm, który rozbrzmiewał tylko w głowach rezydentów karczmy, a który został aktywowany przez gospodarza, tym samym sygnalizując początek ofensywy. Ulice Rzecznego Kwartału, Neverwinter 8 Tarsakh, 1479 DR Noc Noc była okrutnie zimna, wręcz niespotykanie jak na tą porę roku. Przejmujący chłód doskwierał opatulonym płaszczami wędrowcom, którzy podczas podróży nie odezwali się do siebie choćby jednym słowem. Każdy był skupiony na sobie, na własnych siłach, lękach i obawach. Tylko para wodna wydostająca się co jakiś czas spod kapturów świadczyła o tym, że wciąż jeszcze żyją - że nie są kolejnymi udręczonymi duszami, które zagubione między światami, w cichej samotności błąkają się po ulicach Rzecznego Kwartału będąc przygnębiającym wspomnieniem burzliwej przeszłości tego miasta. |