Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2015, 10:16   #79
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Noc w domu Cravenów minęła nadspodziewanie spokojnie. Spali na zmianę, snem niespokojnym. Snem przerywanym niezapamiętanymi koszmarami – ciężkimi, jak burzowe powietrze. Jednak ciężko było te męczące sny jednoznacznie przypisać złym siłom nawiedzających ich domostwo.

Kiedy rano spotkali się w salonie, znać było na nich zmęczenie, lecz w oczach pojawiła się jakaś iskierka. Pierwszy raz, od czasu nawiedzenia wiedzieli, z czym mają do czynienia. I chociaż przerażała ich świadomość tego, że zetknęli się z czymś, czego na świecie nie powinno być, to jednak ta siła musiała mieć przecież jakąś słabość.

Daniel obszedł dom by oszacować w dziennym świetle straty spowodowane przez kruki. Nie wyglądało tak źle. Mieli pięć szyb do wymiany i siedem kolejnych do umycia z krwi i piór. I trochę ptasiej padliny do zakopania. Przykra robota, którą wziął na siebie razem z Jackiem.

Maddison i Megan zrobiły dla wszystkich śniadanie z dużą, naprawdę wielką ilością kawy. April odpoczywała, walcząc z potężnym bólem głowy, a Nathan przesłuchiwał nocne nagrania. Do tej pory nie miał tylu dowodów, na istnienie sił nadprzyrodzonych, jak w domu Cravenów. Wyraźne szepty, niewyraźne odgłosy i kilka jeżących włosy nagrań zamykanych drzwi, przesuwających się rzeczy na stole w gabinecie lub strzępki rozmowy prowadzonej po francusku. Wszystko to oczywiście mogło zostać uznane za mistyfikację, gdyby przedstawił to szerszej opinii, lecz on już wiedział. Miał pewność, podobną do tej, jaką zyskała wczorajszego dnia April.

Zapowiadał się piękny, słoneczny dzień. Dzień, który popsuł jeden telefon odebrany przez Megan. Dzwoniono z firmy pogrzebowej „Arkadia” oferując przyzwoity pogrzeb w dobrej cenie. Co przypomniało wszystkim, że poza bytem nadprzyrodzonym, z którym rodzina musi się zmierzyć, za oknami domu znajdowało się to normalne, wakacyjne życie – obowiązki zawodowe, tragedie i dramaty, sąsiedzi, dalsza rodzina, którą trzeba będzie zawiadomić o śmierci Arnolda, ustalić datę pogrzebu i zaprosić na uroczystości. Mężczyzna, który przedstawił się, jako właściciel zakładu pogrzebowego, zapewniał ze zajmie się wszelkimi formalnościami, a pochowek na lokalnym cmentarzu wydawał się być dobrym rozwiązaniem.

* * *

Około jedenastej pod ich dom podjechał samochód – toyota corolla – najlepiej sprzedające się w USA auto w 2014r.

Wysiadł z niego elegancko ubrany mężczyzna w garniturze. Przez chwilę widzieli go, jak ogląda dom z wyraźnym oczekiwaniem, aż ktoś wyjdzie i go przywita. Tak spotkali go Daniel i Jack wracający z ogrodu.

- Dzień dobry. Nazywam się Jeremiash Weiss – przedstawił się mężczyzna kierując słowa do Daniela. – Szukam Daniela Cravena.

- To ja – Daniel podszedł bliżej. – O co chodzi?

- Jestem przedstawicielem towarzystwa ubezpieczeniowego Union General, w którym pana zmarły ojciec, proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje, miał założoną polisę ubezpieczeniową. Chciałem porozmawiać o tej właśnie sprawie. Czy możemy wejść do domu?

- Tak – niechętnie zgodził się Daniel, co nie umknęło uwadze Jeremiasha.
Domownicy też przywitali obcego z uprzejmą rezerwą. Agent wyraźnie zainteresował się systemem kamer i czujników ustawionych przez Nathana.

- Robimy audyt termiczny domu – skłamał Daniel. – Proszę do salonu. Kawy?

- Bardzo chętnie.

Usiedli i Jeremiash po kilku minutach zbędnej gadaniny, w której chwalił dom, styl architektoniczny, jakość wykonania oraz uroki okolicy, przeszedł w końcu do spraw związanych z ubezpieczeniem. Okazało się, ze Arnold był ubezpieczony na gwarantowaną sumę ubezpieczenia w wysokości dwustu tysięcy dolarów oraz miał założony rodzinny fundusz powierniczy, który wypracował zysk stu osiemdziesięciu tysięcy dwustu osiemnastu dolarów. Sprawy wypłacenia tych środków zostaną uruchomione dopiero po zamknięciu spraw związanych z pochowkiem i wyjaśnienia przyczyn zgonu Arnolda Cravena, które – zdaniem policji – są niejasne. Spadkobiercami środków w wysokości 50% zgromadzonej kwoty i sumy ubezpieczenia zapisane zostały na syna – Daniela Cravena. Po pięć procent na każdego z wnuków – Jacka, Stevana i Maddison po osiągnięciu przez uposażonych wieku dorosłego. Pięć procent środków zmarły zapisał na organizacje pozarządową wspierającą weteranów wojennych, a pozostałe 15% na niejakiego Edwarda Trampa.

- Kim jest Edward Tramp? – zapytał zaciekawiony Daniel.

- Z dokumentów ubezpieczonego wynika, że syn pana Arnolda.

W salonie zapanowała cisza.

- Czekamy teraz tylko na oficjalne zamknięcie śledztwa przez policje, panie Craven. Oczywiście Union General również może przeprowadzić własny proces wyjaśniający, ale on nie potrwa długo. Proszę się nie obawiać. Postępowanie powinno zostać zakończone w ciągu najbliższego miesiąca. Proszę podpisać tutaj i tutaj.

Daniel podpisał, ale dopiero po tym jak upewnił się, że dokumenty podstawione przez Weissa są zwykłymi dokumentami informującymi o rozpoczętej procedurze wypłacenia świadczeń dziedziczonych. Potem przedstawiciel ubezpieczyciela pozostawił wizytówkę z telefonem komórkowym i opuścił posiadłość.

* * *

- Czujesz je? – zapytał Steven April pokazując jej pierścień.

Było po obiedzie, który zjedli w domu, kiedy Steven zadał to pytanie pokazując znaleziony pierścień.

April przyjrzała się pierścieniowi. Wzięła go ostrożnie w palce. Za oknami świeciło gorące słońce. W niedalekim lesie świergotały ptaki. Ptaki.
Zatonęła we wspomnieniach. Poczuła silne emocje związane z tym pierścieniem. Strach. Smutek. Lob rozłąki. Rodzące się okrucieństwo. Poczuła wyraźnie smak strachu w ustach – kwaśny i gorzkawy.

„Tuez-les tous”

Echo odległego krzyku po francusku.

Zabijcie ich wszystkich!

Emocje spłynęły na nią falami. Krzyki. Strach. Gniew. Ból. Cierpienie.
Pierścień potoczył się z jej rąk, odbił od podłogi ale Steven złapał go, nim potoczył się dalej.

April otarła łzy z oczu. Napiła się wody powstrzymując nagły odruch wymiotny. Zrozumiała część tej układanki.

- To był francuski żołnierz. Młody. Tęskni za rodziną – mówiła cicho, łapiąc oddech. – Tutaj była wieś. Indiańska osada nad jeziorem. On otrzymał rozkaz. Wykonał go razem ze swoim oddziałem. Wymordowali Indian. Zgwałcili kobiety. Nawet małe dziewczynki. Jak zwierzęta. Zdzierali im skalpy. Nawet kiedy żyli. Małym dzieciom … Dziewczynkom.

Ukryła twarz w dłoniach rozdygotana wizją.

- Potem… - April mówiła z trudem. – Potem część ciał spalili. Część utopili w jeziorze.

Podniosła twarz i z przerażeniem zobaczyli, że z nosa leci jej krew. Dużo krwi.

- Przyniosę ręczniki – zaoferowała się Megan.

Nim jednak wróciła z ich naręczem April straciła przytomność.

* * *

Karetka zabrała ją z ich domu godzinę później, kiedy medium nie odzyskiwało przytomności. Nathan pojechał z April oferując się, że zadzwoni ze szpitala, jak już dowie się czegoś więcej.

- Wy spróbujcie się dowiedzieć czegoś więcej o tym … incydencie. W Macomb jest większa biblioteka. Możecie też porozmawiać z Irene. Ona może wiedzieć coś więcej. April jedzie do Macomb, więc jakby coś, będę w pobliżu.

Godzinę później April Perrinau obudziła się w szpitalnym łóżku i powiedziała Nathanowi o tym, co jej dolega i powoduje bole głowy. Nowotwór mózgu. Nieoperowany. Dość inwazyjny. Jednak medium pogodziła się z tym, co nieuniknione, ciesząc darem życia, jak tylko potrafiła najlepiej.

- Wracaj do nich, Nathan – poprosiła. – Ja zostanę tutaj dzień, może dwa. Zadzwonię do ciebie, jak już odzyskam siły. I uporamy się z tym, co nawiedza Cravenów. Wy wykorzystajcie ten czas na zdobycie informacji. O tym, kto dowodził atakiem na wieś? O tym, co zrobiono ze szczątkami? O wszystkim, co może być ważne. To mogą być informacje na wagę życia. Ich życia.

* * *

Czekali na telefon od Nathana. Spięci i zdenerwowani. Niue marnowali jednak czasu, lecz układali plan działania.

Już mieli wychodzić, kiedy zadzwonił telefon.

Odebrała Megan.

- Megan, czy to ty? – to był głos barta. Dziwny. Jakby czymś przejęty. – Jest Daniel?

- Już go daję.

- Daniel Craven.

- Tutaj Bert z policji. No wiesz. Ten od nachodzenia. Przykro mi. Mogę przyjechać. Nie opuszczaj domu. Nie potrafię tego powiedzieć przez telefon. Zaraz będę.

Nim Daniel zdążył odpowiedzieć policjant rozłączył się.

Pod dom Cravenów podjechał w kwadrans. Twarz miał czymś wyraźnie przejętą.

Wszedł do środka unikając wzorku domowników, szczególnie Daniela i Megan.
Spojrzał na nich, zgromadzonych w salonie.

- Przykro mi, że na ciebie wczoraj naskoczyłem, Daniel – powiedział ciężkim, zduszonym tonem, jak ktoś, kto zbiera się, by przekazać jakąś straszną lub złą informację.

- Najpierw ojciec a teraz … Kurde. Człowieku. Nie potrafię powiedzieć, co czujesz. Jakbyś czegoś potrzebował. Ty, lub ktokolwiek z twojej rodziny.

- Gadasz, jak potłuczony. Możesz jaśniej.

- Chodzi o twojego syna, Jacka. Przed godziną znaleźliśmy jego ciało. W jeziorze Latonka. Przykro mi, Daniel.

Daniel spojrzał na stojącego przy ścianie Jacka. Upewnił się, że reszta rodziny też go widzi. Spojrzał na Berta z wściekłością i gniewem. Podobnie jak Maddison.

- To jakiś żart. Kurwa! – Nie wytrzymał Daniel. – To jakiś, kurwa, żart który wy miejscowi robicie nowym. Przecież mój syn stoi tam!

Wskazał palcem chłopaka.

I wtedy Megan, Daniel, madison i Steven ujrzeli, jak za plecami Jacka ściana zmienia się w taflę jeziora. Ujrzeli blade wąskie dłonie, które pochwyciły Jacke’a i wciągnęły – spokojnego i opanowanego – do wody.

- To kara, tato – usłyszeli jeszcze cichy szept, niczym wyznanie winy. – Zgwałciłem w Chicago dziewczynę, a ona popełniła samobójstwo. To kara. Zrozumiałem to.

Poderwali się na nogi. Próbowali go chwycić krzycząc w panice lub siedzieli na swoich miejscach zszokowani. Jak Bert.

- Boże – pobladł wyraźnie. – Słyszałem go! Słyszałem …. twojego syna! Boże! Co tu się dzieje?

Telewizor w salonie włączył się nagle, sam z siebie. Pokazywał kruki krążące nad lasem. Jakiś program na National Geographic.

Ich krakanie wypełniło domostwo Cravenów żałobnym trenem.

Bert poderwał się z miejsca. A potem zobaczyli, jak jakaś niewidzialna siła pcha go przez cały salon, ciska na jedną ze ścian. Telewizor pogłośnił się na cały regulator. Krakanie czarnych ptaszysk wdzierało się w uszy, rozsadzając niemal czaszki na kawałki.

A potem nagle ucichło. Telewizor wyłączył się. Podtrzymywany przez niewidzialną siłę Bert osunął po ścianie – martwy lub nieprzytomny i opadł na podłogę.
 
Armiel jest offline